Biorąc pod uwagę ranking przestępstw w Seattle, nigdzie nie mogłam się natknąć na jakąkolwiek wzmiankę o choćby jednym z trzydziestu dziewięciu morderstw. Wyraźnie dbali o reputację.
Nie wystarczyły dwie godziny, jak myślałam na początku. Po trzeciej godzinie łażenia po sklepach, stwierdziłam, że jeśli chcemy do północy zdążyć dojechać do domów, musimy się pospieszyć. Nicol zerknęła na zegarek i pokiwała głową, lecz nagle rzekła:
- Chodźmy coś zjeść, jestem głodna. Wy zapewne też.
Embry jęknął cicho, ale przystał na propozycję. Rzeczywiście byłam głodna. Poszliśmy zatem do jakiegoś baru, nieznanego mi z nazwy, nieopodal zaparkowanego samochodu.
Nicol lubiła mówić, więc jej w tym nie przeszkadzaliśmy. Od czasu do czasu któreś z nas mruknęło coś zdawkowo, przytaknęło lub pokręciło głową.
Tak więc kolejna godzina, która miała być poświęcona na dojazd co najmniej połowy drogi do domu, poszła na marne. I wcale nie narzekam. Tak naprawdę to się cieszyłam, że odrobinę się oderwałam.
Kiedy wyszliśmy z lokalu po 11 w nocy, zdziwiło mnie, że na mojej komórce nie widnieją żadne połączenie nieodebrane od rodziców.
Szliśmy spokojnym krokiem, kilka metrów przed nami stało moje auto, gdy niespodziewanie coś poczułam. W bezwietrzną, jesienną noc nagły, porywisty, sekundowy wiatr nie był normalny. Wiedziałam, co on oznacza.
Zaprowadziłam zdumionych przyjaciół do samochodu i bezceremonialnie wepchnęłam ich do środka. Zamykając drzwi, powiedziałam:
- Czekajcie tu na mnie.
Zamknęłam porządniej auto kluczykami, tak by przyjaciele nie mogli wyjść. Być może nigdy się nie dowiedzą, że to dla ich dobra.
Szybkim krokiem, nie zaważając na o wiele za bardzo przyspieszone tempo serca i rosnący strach, wyjrzałam zza róg jakiegoś budynku.
Szedł tam jakiś człowiek. W moją stronę.
Miał na sobie czarny garnitur z również czarną koszulą. Na oczy nałożył w bliżej nieokreślonym celu okulary przeciwsłoneczne.
Zatrzymał się przy mnie i zapytał zabójczo kuszącym głosem:
- Dobry wieczór. Przeprowadzam ankietę, w sprawie odpowiedniego odżywiania wśród dorosłych. Czy mógłbym zadać pani kilka pytań?
Od razu wyczułam, że to podstęp, lecz aby się upewnić, zgodziłam się. By zdemaskować go jeszcze łatwiej, zaproponowałam:
- Może byśmy gdzieś weszli? Tutaj jest bardzo zimno.
Nieznajomy uśmiechnął się złośliwie i rzekł:
- To chyba nie będzie potrzebne.
W mgnieniu oka pojawił się za mną i przytknął mi do ust watę. Poczułam, że się duszę. Potem odpłynęłam.
***
Ocknęłam się, kiedy ktoś mocno mną potrząsnął. Zorientowałam się, że leżę na betonowej podłodze, a nade mną ktoś się pochyla, jeszcze zanim otworzyłam oczy. A gdy w końcu to zrobiłam, natychmiast usiadłam i poczułam ostry ból w tylnej części głowy. Nade mną wisiały nie jedna, lecz dwie osoby. Jedną znałam, był nim ten chłopak, który chciał mnie udusić, a drugą - rudowłosa kobieta, której twarz zasłaniał cień.
Nagle przypomniało mi się, skąd go znam. Widziałam jego zdjęcie na co drugim drzewie w Seattle, podczas zakupów. Uważano go za zaginionego i rodzina pragnęła go odnaleźć.
W chwili gdy dziewiętnastoletni Railey zdjął okulary przeciwsłoneczne, kobieta wyszła z cienia. Oboje stanęli tak, że dokładnie widziałam ich czerwone oczy, więc moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Kobieta miała stanowczą minę, zdawała się zadufana w sobie. Była naprawdę piękna. Wystające kości policzkowe, nos zadarty, loki opadające na twarz i ramiona. Ręce oparła na biodrach i przyglądała mi się uważnie. Railey natomiast wyglądał na rozluźnionego i z czegoś zadowolonego. Na jego twarzy majaczył lekki, aczkolwiek złośliwy uśmieszek. Ręce splótł na karku, w ten sposób wyciągając mięśnie. Jedynym podobieństwem do kobiety był podejrzliwy wzrok.
- Jesteś pewien, że będzie wystarczająco dobra? - zapytała z powątpiewaniem.
Wydało mi się dziwne to, że w ich obecności, w obecności nieznanych mi wampirów, siedzę sobie spokojnie na podłodze, gdy w szkole boję się Cullenów, mimo że znam ich rok.
- O tak, będzie idealna - odparł chłopak.
Jednakże poczułam, że coś jest nie tak. Postanowiłam zareagować. Powiedziałam:
- Wiem, kim jesteście.
Spojrzeli na mnie w zdziwieniu. Widocznie tego się nie spodziewali.
- Jesteście wampirami - dopowiedziałam.
Wykorzystując moment zaskoczenia, spontanicznie podjęłam decyzję o ucieczce. Zerwałam się na nogi i zaczęłam biec do jedynych drzwi.
Usłyszałam jeszcze krótką wymianę zdań:
- Victoria, mam za nią pobiec?
- Och nie, Railey. Zajmą się nią Volturi.
***
Jak mogłam najszybciej, biegłam do auta, gdzie czekali nie mnie Nicol i Embry. Wampir zabrał mnie tylko pół kilometra od miejsca pierwszego spotkania, tak więc drogę znalazłam od razu.
Nie odpowiadając na pytania przyjaciół, pędem włączyłam silnik, zamknęłam drzwi od środka i wyjechaliśmy z Seattle.
To była najbardziej szalona jazdą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Mimo głośnych protestów dwójki pasażerów, wskazówka prędkościomierza nie spadała poniżej 200 km/h. Dzięki temu trzygodzinną drogę pokonaliśmy w jedną.
Odstawiłam ich do domu, patrząc uważnie, czy weszli do środka i pojechałam z powrotem do siebie.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, czekała na mnie mama.
- Czemu tak późno? - zapytała niezadowolona.
Postanowiłam zachować sarkastyczną wypowiedź dla siebie, szczególnie w związku z postanowieniem, które wymyśliłam w trakcie jazdy.
- Trochę nam zeszło - odparłam wymijająco.
Przyjrzała mi się uważnie, ale musiałam wyglądać dosyć przyzwoicie, bo westchnęła i nieco się rozluźniła. Podeszła i przytuliła mnie, pytając:
- I jak? Dobrze się bawiliście?
- Doskonale - skłamałam.
Delikatnie wysunęłam się z jej objęć i zaczęłam działać. Weszłam na schody i przystanęłam na nich wiedząc, że mnie obserwuje. I dobrze, o to mi chodziło. Rzekłam:
- Mamo, czy mogłabym... Albo nie... I tak mi nie pozwolisz...
Nabrała się. Patrząc na mnie zdumiona, odparła:
- O co chodzi?
Stwierdziłam, że nie ma co owijać w bawełnę.
- Chciałabym... - zaczęłam powoli - polecieć do babci i dziadka.
Mamę zamurowało, tak jak się spodziewałam. Moi dziadkowie mieszkali w Włoszech, czyli prawie piętnaście tysięcy kilometrów od Forks. Ich domek jednorodzinny stał nad piękną rzeką Pad, nieopodal dużego miasta - Volterry.
Jęknęłam, kiedy dotarło do mnie, jak niewielkie mam szanse na wygranie tej gry.
A chciałam tylko odpocząć od szkoły, a szczególnie od Cullenów, Railey'a i Victorii.
Od razu zaczęłam wkładać argumenty:
- Ale mamo, zanim odmówisz, proszę cię, dobrze się zastanów. Uczę się najlepiej w całej klasie, więc tydzień przerwy mi nie zaszkodzi, a poza tym już dawno mieliśmy ich odwiedzić. A w tym tygodniu i w następnym nie mam żadnych sprawdzianów, dlatego niczego nie zawalę. - Westchnęłam. - Proszę mamo, zgódź się.
Przez chwilę stałyśmy w milczeniu. Przyglądałyśmy się sobie nawzajem. Potem mama odpowiedziała:
- Dobrze, zgadzam się, pod warunkiem, że jeszcze jutro pójdziesz do szkoły.
Nie posiadając się z radości, podbiegłam do niej i dziękując, uściskałam. W następnej sekundzie wbiegłam cicho do pokoju i usiadłam przed komputerem. Kupiłam sobie bilet, na lotnisku miałam się zjawić dzisiaj po południu o 18.
Spakowałam się i od razu poszłam spać.
***
Zapominając w nocy zapisać w pamiętniku, zrobiłam tę czynność rano. Zdziwiłam się bardzo, kiedy na ostatniej stronie ktoś starannie napisał: "Słońce nas nie zabija." W ciągu ułamka sekundy dotarło do mnie kto to zrobił: Jasper Cullen.
Zamknęłam porządniej auto kluczykami, tak by przyjaciele nie mogli wyjść. Być może nigdy się nie dowiedzą, że to dla ich dobra.
Szybkim krokiem, nie zaważając na o wiele za bardzo przyspieszone tempo serca i rosnący strach, wyjrzałam zza róg jakiegoś budynku.
Szedł tam jakiś człowiek. W moją stronę.
Miał na sobie czarny garnitur z również czarną koszulą. Na oczy nałożył w bliżej nieokreślonym celu okulary przeciwsłoneczne.
Zatrzymał się przy mnie i zapytał zabójczo kuszącym głosem:
- Dobry wieczór. Przeprowadzam ankietę, w sprawie odpowiedniego odżywiania wśród dorosłych. Czy mógłbym zadać pani kilka pytań?
Od razu wyczułam, że to podstęp, lecz aby się upewnić, zgodziłam się. By zdemaskować go jeszcze łatwiej, zaproponowałam:
- Może byśmy gdzieś weszli? Tutaj jest bardzo zimno.
Nieznajomy uśmiechnął się złośliwie i rzekł:
- To chyba nie będzie potrzebne.
W mgnieniu oka pojawił się za mną i przytknął mi do ust watę. Poczułam, że się duszę. Potem odpłynęłam.
***
Ocknęłam się, kiedy ktoś mocno mną potrząsnął. Zorientowałam się, że leżę na betonowej podłodze, a nade mną ktoś się pochyla, jeszcze zanim otworzyłam oczy. A gdy w końcu to zrobiłam, natychmiast usiadłam i poczułam ostry ból w tylnej części głowy. Nade mną wisiały nie jedna, lecz dwie osoby. Jedną znałam, był nim ten chłopak, który chciał mnie udusić, a drugą - rudowłosa kobieta, której twarz zasłaniał cień.
Nagle przypomniało mi się, skąd go znam. Widziałam jego zdjęcie na co drugim drzewie w Seattle, podczas zakupów. Uważano go za zaginionego i rodzina pragnęła go odnaleźć.
W chwili gdy dziewiętnastoletni Railey zdjął okulary przeciwsłoneczne, kobieta wyszła z cienia. Oboje stanęli tak, że dokładnie widziałam ich czerwone oczy, więc moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Kobieta miała stanowczą minę, zdawała się zadufana w sobie. Była naprawdę piękna. Wystające kości policzkowe, nos zadarty, loki opadające na twarz i ramiona. Ręce oparła na biodrach i przyglądała mi się uważnie. Railey natomiast wyglądał na rozluźnionego i z czegoś zadowolonego. Na jego twarzy majaczył lekki, aczkolwiek złośliwy uśmieszek. Ręce splótł na karku, w ten sposób wyciągając mięśnie. Jedynym podobieństwem do kobiety był podejrzliwy wzrok.
- Jesteś pewien, że będzie wystarczająco dobra? - zapytała z powątpiewaniem.
Wydało mi się dziwne to, że w ich obecności, w obecności nieznanych mi wampirów, siedzę sobie spokojnie na podłodze, gdy w szkole boję się Cullenów, mimo że znam ich rok.
- O tak, będzie idealna - odparł chłopak.
Jednakże poczułam, że coś jest nie tak. Postanowiłam zareagować. Powiedziałam:
- Wiem, kim jesteście.
Spojrzeli na mnie w zdziwieniu. Widocznie tego się nie spodziewali.
- Jesteście wampirami - dopowiedziałam.
Wykorzystując moment zaskoczenia, spontanicznie podjęłam decyzję o ucieczce. Zerwałam się na nogi i zaczęłam biec do jedynych drzwi.
Usłyszałam jeszcze krótką wymianę zdań:
- Victoria, mam za nią pobiec?
- Och nie, Railey. Zajmą się nią Volturi.
***
Jak mogłam najszybciej, biegłam do auta, gdzie czekali nie mnie Nicol i Embry. Wampir zabrał mnie tylko pół kilometra od miejsca pierwszego spotkania, tak więc drogę znalazłam od razu.
Nie odpowiadając na pytania przyjaciół, pędem włączyłam silnik, zamknęłam drzwi od środka i wyjechaliśmy z Seattle.
To była najbardziej szalona jazdą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Mimo głośnych protestów dwójki pasażerów, wskazówka prędkościomierza nie spadała poniżej 200 km/h. Dzięki temu trzygodzinną drogę pokonaliśmy w jedną.
Odstawiłam ich do domu, patrząc uważnie, czy weszli do środka i pojechałam z powrotem do siebie.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, czekała na mnie mama.
- Czemu tak późno? - zapytała niezadowolona.
Postanowiłam zachować sarkastyczną wypowiedź dla siebie, szczególnie w związku z postanowieniem, które wymyśliłam w trakcie jazdy.
- Trochę nam zeszło - odparłam wymijająco.
Przyjrzała mi się uważnie, ale musiałam wyglądać dosyć przyzwoicie, bo westchnęła i nieco się rozluźniła. Podeszła i przytuliła mnie, pytając:
- I jak? Dobrze się bawiliście?
- Doskonale - skłamałam.
Delikatnie wysunęłam się z jej objęć i zaczęłam działać. Weszłam na schody i przystanęłam na nich wiedząc, że mnie obserwuje. I dobrze, o to mi chodziło. Rzekłam:
- Mamo, czy mogłabym... Albo nie... I tak mi nie pozwolisz...
Nabrała się. Patrząc na mnie zdumiona, odparła:
- O co chodzi?
Stwierdziłam, że nie ma co owijać w bawełnę.
- Chciałabym... - zaczęłam powoli - polecieć do babci i dziadka.
Mamę zamurowało, tak jak się spodziewałam. Moi dziadkowie mieszkali w Włoszech, czyli prawie piętnaście tysięcy kilometrów od Forks. Ich domek jednorodzinny stał nad piękną rzeką Pad, nieopodal dużego miasta - Volterry.
Jęknęłam, kiedy dotarło do mnie, jak niewielkie mam szanse na wygranie tej gry.
A chciałam tylko odpocząć od szkoły, a szczególnie od Cullenów, Railey'a i Victorii.
Od razu zaczęłam wkładać argumenty:
- Ale mamo, zanim odmówisz, proszę cię, dobrze się zastanów. Uczę się najlepiej w całej klasie, więc tydzień przerwy mi nie zaszkodzi, a poza tym już dawno mieliśmy ich odwiedzić. A w tym tygodniu i w następnym nie mam żadnych sprawdzianów, dlatego niczego nie zawalę. - Westchnęłam. - Proszę mamo, zgódź się.
Przez chwilę stałyśmy w milczeniu. Przyglądałyśmy się sobie nawzajem. Potem mama odpowiedziała:
- Dobrze, zgadzam się, pod warunkiem, że jeszcze jutro pójdziesz do szkoły.
Nie posiadając się z radości, podbiegłam do niej i dziękując, uściskałam. W następnej sekundzie wbiegłam cicho do pokoju i usiadłam przed komputerem. Kupiłam sobie bilet, na lotnisku miałam się zjawić dzisiaj po południu o 18.
Spakowałam się i od razu poszłam spać.
***
Zapominając w nocy zapisać w pamiętniku, zrobiłam tę czynność rano. Zdziwiłam się bardzo, kiedy na ostatniej stronie ktoś starannie napisał: "Słońce nas nie zabija." W ciągu ułamka sekundy dotarło do mnie kto to zrobił: Jasper Cullen.
odlot kochana!!!!!bomba !!!!!
OdpowiedzUsuń"słońce nas nie zabija" -_- really? geniuszu :-P Fajny rozdzialik <3 Czytam z zaciekawieniem i nie śmiej się, bo wciągnęło mnie <3 Jenna
OdpowiedzUsuń