niedziela, 18 maja 2014

Część 2 Rozdział 15: Czas wyznań

  W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, lecz pomyślałam, że skuteczniej będzie ich wyśmiać.
- Wampir? - zaśmiałam się przekonywająco. - Ile macie lat, żeby wierzyć w takie bzdury?
- Sophia, nie rób z nas idiotów - żachnął się Matt. - Jesteśmy prawie pewni, że to własnie wampir. Oczekujemy tylko potwierdzenia z twojej, lub pana Vincenta, strony.
- Dlaczego tak sądzicie?
- Bo gdy wyszłaś, miałaś minę, jakbyś miała się rozpłakać, a kiedy nakłamaliśmy ci, że przestraszył nas krzyk Charlotte, mało nie westchnęłaś z ulgą. Wiesz kto to zrobił. Być może znasz nawet jego nazwisko.
  Nie było sensu udawać, że nic nie wiem. Rozgryźli mnie.
- Tak, wiem kto to zrobił - przyznałam. - I macie rację, to wampir.
- Zabić gnoja! - wrzasnął niespodziewanie Sam.
- Nie! - krzyknęłam i wpakowałam się w jeszcze większe bagno. Zrobili nierozumiejące miny i zmrużyli oczy.
  Westchnęłam.
- To mój przyjaciel.
  Tym razem to oni się zaśmiali.
- Przyjaciel? - zadrwił Ryan. - Daj spokój, przecież wampira nie da się lubić.
- A ty skąd wiesz? - zrobiłam się podejrzliwa.
- Jesteśmy ich wrogami - odszepnął.
- Naturalnymi? - Widocznie ich zaskoczyłam.
  Pokiwali smętnie głowami.
- Czyli to oznacza, że jesteście wilkołakami?
  I nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wytłumaczyła się każda nienormalna rzecz: gorąca skóra, tatuaże, zwichnięcie nadgarstka przez Victorię i nawet ten tajemniczy pokój.
  Tym razem to ja pokiwałam głową, ze zrozumieniem.
- Nie jesteś przerażona? Gdybym powiedział to Victorii, zaczęłaby wrzeszczeć - zdumiał się Ryan.
  Miało być szczerze, tak? Więc czas na chwilę prawdy.
- Moi przyjaciele byli wilkołakami. - Wspomnienie mnie zabolało, ale nie na tyle, żeby zacząć płakać. - Nie zginęli w wypadku samochodowym. Zostali zmiażdżeni przez wampira. A mój były chłopak... Były chłopak, Jasper, on... On jest właśnie wampirem.
  Niewiarygodne, jak dobrze się poczułam, kiedy to wyznałam. Chłopcy... Mieli co najmniej zdziwione miny.
- Ci twoi przyjaciele zostali zabici przez twojego byłego? - zdumiał się Sam.
- Nie, to nie tak - prawie się zaśmiałam. - Jasper nie przepadał za Nicol i Embrym, ale na pewno by ich nie zabił. Chodziło o to, że... Jasper ma braci, niebiologicznych. Jeden z nich - Edward - zakochał się w śmiertelniczce Belli. Często z nią rozmawiam, bo jesteśmy jedynymi ludźmi, które znają ich tajemnicę. I ten Edward... Do Forks, tam gdzie mieszkałam, przybyła trójka innych wampirów. Poznałam tylko Victorię. Miała partnera. Jak on się nazywał... Ach, no tak. James. Był tropicielem. I chciał zabić Bellę, lecz w ostatniej chwili Edward zgładził go, co naturalnie nie spodobało się Victorii... Chciała się zemścić, dlatego stworzyła armię nowonarodzonych i wypowiedziała im wojnę. Podczas tej wielkiej bitwy zginęli moi przyjaciele. Byłam w szpitalu, kiedy się dowiedziałam. Więc teraz już wiecie, że łatwo nie miałam i pod żadnym względem nie jestem podobna do Char czy Victorii.
  Słuchali mojej opowieści z otwartymi ustami. Nie zaśmiałam się na ten widok. Dopadła mnie prawdziwa przeszłość. Położyłam się i zamknęłam oczy.
  Długi czas siedzieliśmy w milczeniu, kiedy tą spokojną ciszę przerwał Matt:
- Dlaczego byłaś w szpitalu?
- Pamiętasz? Mówiłam ci o Stevie, był pomocnikiem Victorii. Zabrał mnie do Seattle, to dwieście kilometrów od Forks, mówiąc, że będę ich przystawką, gdy skończy się bitwa. Nie chciałam tak nędznie umierać, a że nikt mnie nie pilnował, uciekłam. Nie miałam ani pieniędzy, ani komórki, więc do domu szłam pieszo.
- Ten twój chłopak to cię chyba za bardzo nie kochał, skoro cię nie szukał - mruknął Matt.
  Stwierdziłam, że jego poziom inteligencji oscyluje w okolicach zerowych.
- Szukał w Olimpii, a to w kompletnie inną stronę, niż Seattle. Dlaczego Olimpia? No cóż... Steve kazał mi napisać dwa listy. Jeden do rodziców, a drugi do Jaspera. W liście do rodziców napisałam, że pokłóciłam się z Jasperem i nocuję u Nicol i Embry'ego, bo to rodzeństwo. A w liście do niego, że go nie kocham, wręcz nienawidzę i w związku z tym wyjeżdżam do Olimpii. Teraz to ja mam pytanie.
- Słuchamy.
- Jakiego koloru macie sierść?
  Uśmiechnęli się.
- Ja jestem szary - rzekł Sam.
- A ja czarno - rudy - powiedział Ryan.
- Ja szaro - biały - oznajmił Matt
  Dopiero wtedy dałam jakąś żywszą oznakę życia. Matt był szaro - biały?! To źle dla niego. Zerwałam się na nogi i przygwoździłam zaskoczonego chłopaka za gardło do szafy. Gdyby wiedział co zrobię, na pewno by mi przeszkodził. Zacisnęłam palce na jego gardle, nie pozwalając wykrztusić żadnego słowa.
- Nie możesz być szaro - biały!
  Sam i Ryan podbiegli do nas z krzykiem i starali się powstrzymać mnie od zabicia chłopaka. Ich siła im na to pozwoliła. Już po chwili siedziałam na krześle, trzymana przez całą trójkę.
- Co cię napadło?! - wrzasnął Matt.
- Przepraszam... Embry był szaro - biały. Nie wiem czemu to zrobiłam... Chyba zbyt łatwo poddaję się emocjom.
  Niespodziewanie coś zrozumiałam.
- W tym pokoju...
- Jakim pokoju?
- W tym pod moim pokojem...
- Byłaś tam?
  Znów ich zaskoczyłam. Jakie to było proste.
- Tylko raz. I akurat było was więcej, niż wasza trójka. Widziałam trzynaście osób, w tym Elodie. Oni też są wilkołakami?
- Tak - przyznał mi rację zrezygnowany Sam.
  Nagle zaczęłam się śmiać, jak idiotka. Powód wyjaśniłam im, kiedy przestałam.
- Poprawcie mnie, jeśli powiem źle, ale... Czy wy jesteście wpojeni w Char i Victorię? - zwróciłam się do Sama i Ryana.
  Zmieszali się. Wszyscy. Włącznie z Mattem. Czegoś jeszcze nie wiedziałam...
- Tak, to prawda. Jesteś bardzo domyślna - rzekł Ryan.
- Ale i tak coś jeszcze ukrywacie, prawda? To miała być szczera rozmowa...
  Ku mojemu zdziwieniu, Matt podszedł do mnie i na chwile założył swoje dłonie na moje ramiona. Zaraz jednak walnął pięścią w biurko i mruknął:
- Nie dam rady. Wy jej powiedzcie.
- Dasz radę, stary - dodał otuchy bratu Sam.
- Ja tu wciąż jestem - przypomniałam im o swojej obecności.
  Matt pokręcił głową i spojrzał błagalnie na Sama i Ryana.
- Dobra, skoro chcesz... - Ryan przejął pałeczkę. - Chodzi o to, Sophia, że Matt... Matt też jest wpojony.
  Zmrużyłam oczy.
- W kogo? - zapytałam ostrożnie.
- W ciebie - Matt zebrał się na odwagę i sam mi to wyznał.
- Znowu? - jęknęłam.
  To było bardzo uciążliwe!
- Jak to znowu? - zdumiał się Sam.
  Pamiętałam, że ciągle prowadzimy szczerą rozmowę.
- Embry też był we mnie wpojony.
  Spojrzałam na zegarek, by nie musieć patrzeć na chłopaków. Było już po dwudziestej. Teoretycznie Elodie zakończyła spotkanie z Erickiem. Musiałam iść.
- Matt, wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale niech dojdzie to do twojego umysłu: ja cię nie kocham. Mam innego. Przykro mi. Jeśli będziesz chciał poprawić sobie humor, idź do Elodie. Myślę, że przyjmie cię z otwartymi ramionami.
  Powiedziałam to. Wyznałam co czuję. Trochę może zbyt brutalnie...
  Wyszłam z pomieszczenia, prawie w ogóle nie czując wyrzutów sumienia. Nie mogłam go dłużej okłamywać.
  Biegiem wróciłam do swojego pokoju. Elodie już na mnie czekała. Drżąca, ale uśmiechnięta.
- Gdzie dziewczyny? - zapytałam na wstępie.
- Wyszły - odrzekła. - Siadaj.
  Usiadłam naprzeciwko niej na krześle.
- Podejrzewałam, że tak jest, bo siedemdziesięcioletni staruszek raczej nie chciałby się użerać ze zbuntowaną nastolatką, a Eric... Czy ty wiesz, kim on jest?! On jest wampirem!
- A ty wilkołakiem - szepnęłam.
- Skąd wiesz? - zapytała przerażona.
- Matt mi właśnie wszystko powiedział. Mów jak było.
  Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, uspokajając się.
- No więc tak... Myślę, że najlepszą wiadomością dla ciebie będzie fakt, że między nami do niczego nie doszło.
  O, tak. Bardzo mi ulżyło. Nawet się uśmiechnęłam.
- Robiłam wszystko według twoich rad. Próbowałam go okręcić sobie wokół palca, lecz się nie udało. Podpuszczałam go, zarzucałam włosami, bo je rozpuściłam i nic. Mówił tylko, że kocha inną. Myślę, że chodziło o ciebie. W pewnym momencie zapytał czy cię znam. Tak, jak kazałaś, odpowiedziałam, że tak. Mało tego, dodałam, że się przyjaźnimy, a on na to, że nie wiedział i że to bardzo niedobrze.
- Co chciał od ciebie?
- Mówił, że muszę mu w czymś pomóc.
  Tak to teraz ma wyglądać? Będzie najmował Elodie, żeby wykonywała moją robotę?
- Musisz odmówić współpracy.
- Dlaczego?
- Bo wpakujesz się w niezłe kłopoty.
~ Hej, kochanie - usłyszałam głos Inmortala.
  Przytknęłam palec do ust, żeby Elodie się nie odezwała i odpowiedziałam:
~ Cześć, Ericku.
~ Co tak sztywno?
~ Nie jestem w humorze. Co chciałeś?
~ Poinformować cię, żebyś lepiej zeszła na dół, do salonu. Vincent wszystkich tam zbiera. 
~ Och... Dziękuję. Elodie, chodź - mruknęłam.
  Zdezorientowana dziewczyna podążyła posłusznie za mną, wciąż pytając co się stało. W końcu nie wytrzymałam i przed samym salonem złapałam ją za ramiona i szepnęłam:
- Eric porozumiał się ze mną telepatycznie. Powiedział, że Vincent czeka na nas w salonie. I pamiętaj, nikomu ani słowa o Inmortalu.
  Weszłyśmy do salonu. Rzeczywiście czekał tam już gospodarz. Patrząc na nas, oznajmił:
- Właśnie miałem po was wyjść.
- Cieszę się bardzo - odrzekłam ironicznie, siadając na kanapie i ciągnąc za sobą Elodie.
- Tak... Są już wszyscy, więc mogę zacząć. W związku ze śmiercią bliskich nam osób, naszych przyjaciół,  jest wymagana wizyta doktora - psychologa. Przyjedzie jutro, żeby zrobić testy na obecność kadmu, gdyż jest podejrzenie, że zamarli na zatrucie tym metalem. Zostanie na tydzień razem ze swoimi dwoma pomocnikami. Macie zachowywać się kulturalnie, jak na porządnych ludzi przystało.
  Spojrzałam na Matta, Ryana i Sama, szukając jakichkolwiek oznak, że wiedzą o czym Vincent mówi. Mieli ogłupiałe miny, więc raczej go nie słuchali. Natomiast ja wiedziałam, że to jakiś kit. Obecność kadmu? Kto się na to nabierze? W takim razie po co ten lekarz? Czy policjanci byli ślepi?
- Zbiórka tutaj, jutro, za dziesięć dziewiąta. Kto się spóźni, niech już lepiej nie przychodzi. To wszystko.
  Wyszedł, zostawiając lekką zdziwioną gromadkę otumanionych bzdurami nastolatków. Niektórzy nerwowo szarpali włosy lub stukali butami. Niech myślą, że są zakażeni! Ja chcę znać prawdę.
  Wybiegłam za gospodarzem do jego biura. Nie zdążył usiąść na krześle, a ja już zamykałam drzwi.
- Co jest grane? - zapytałam.
- Ten lekarz to mój dobry przyjaciel - zaczął wyjaśnianie, nie przejmując się wcale, że mówi to swojej nastoletniej uczennicy. - Jak zapewne mogłaś się domyśleć, jest wampirem. Przy okazji niezłym psychologiem. W związku z tym morderstwem twojego - w tym momencie powiedział wiele niecenzuralnych słów - Inmortala, niektórym... Popsuła się psychika, chociaż starają się tego nie okazywać. Mam nadzieję, że ten lekarz pomoże.
  Nagle, spojrzawszy na zegarek, podniósł głos:
- I uważam, że tobie ten psycholog przyda się najbardziej.
- Co? - zaskoczył mnie. - Dlaczego?
- Dlatego, że to ty weszłaś dobrowolnie do pokoju pełnego trupów i nie zaczęłaś krzyczeć ani płakać. Pomijając fakt, że chodzisz z wampirem.
- A to już żadna nowość. Ja chcę tylko wiedzieć, dlaczego ty go tak bardzo nienawidzisz?
- Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo: Eric zabił moją żonę,
  Uniosłam brwi, lecz się nie odezwałam.
  Zabił żonę Vincentego?
- Dlaczego?
- Usprawiedliwił to tym, że był bardzo spragniony, a ona stała najbliżej. Został wtedy wampirem, więc policja nie mogła go ukarać, co ja zrobię z chęcią.
- Tak mi przykro...
  Zwiesiłam głowę.
- Zdaje mi się, że do ósmej miałem odpowiedzieć na twoje... żądanie.
  Rzeczywiście. Że nie zadzwoni do moich rodziców w sprawie kradzieży. Dobrze, że mi przypomniał, bo o tym zapomniałam.
- Otóż muszę przyznać, że stawka jest zbyt wysoka i nie chcę ryzykować.
- Mądry chłopiec - zakpiłam i wyszłam z uśmiechem na ustach.
______________
Oczywiście (tradycyjnie) muszę Was przeprosić za taką zwłokę ;c No i za to, że powrót Cullenów przesuwam na rozdział 17 ;cc
Staczam się skarby :((