poniedziałek, 27 stycznia 2014

Część 2 Rozdział 9: Zapoznanie

  Uniósł mnie kilka centymetrów nad ziemię, tak, że latałam w powietrzu. Pocałunek był czuły i jedyny w swoim rodzaju. Jedną rękę włożył w moje włosy, a drugą przesunął na plecy, jakby nie chciał, żebym przestała. Nie chciałam. Nie całowałam się tu po raz pierwszy, ale Matt nie dawał mi tego, czego oczekiwałam. Dlatego nie powinnam z nim być. Zraniłabym jego uczucia gdyby dowiedział się, a dowiedziałby się na pewno, że go nie kocham. Bo nie kochałam. Za dwa miesiące będę o nim myśleć wyłącznie jak o przyjacielu. Nie będzie dla mnie nikim więcej. Co innego Eric. Całował mnie i sądziłam, że nie robił tego od dłuższego czasu, ale nie wyszedł z wprawy. Czułam się, jakbym była jego własnością. Nie, to on się tak zachowywał. Trzymał mnie i myślałam, że w ciągu następnych paru minut nie będzie chciał wypuścić, chociaż i ja odznaczyłam się zaborczością. Pachniał tak słodko... Jakimiś drogimi męskimi perfumami...
  Całowaliśmy się dopóki nie zmokłam tak, że zaczęłam się trząść. Zauważyłam, że to on pierwszy skończył, nie ja. Przyjrzał mi się z uśmiechem na ustach, a ja wiedziałam, że muszę mieć co najmniej czerwone policzki; trochę mnie poniosło. Jeszcze żaden mój pocałunek nie trwał tak długo. Ale czy to moja wina, że nie byłam w stanie przestać?!
- Zaczekaj tu na mnie chwilkę, dobrze? - Wow, dał mi wybór. - Tylko postaraj się teraz nie spaść z drzewa.
  Pokiwałam głową. Wtedy było mi już wszystko jedno.
  Wróciłam znów pod osłonę drzew, gdzie tak nie padało. Tym razem nie zamierzałam robić niczego głupiego. 
  Rzeczywiście wrócił. Wiedziałam, że wróci. Niósł coś w ręku.
- Masz. - Nakrył mi tym czymś plecy.
  To coś okazało się być bluzą. Trochę za dużą, szarą bluzą. 
- Skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytałam podejrzliwie. 
- Z domu - odparł wymijająco. 
- Dziękuję...
  Owinęłam się nią szczelnie. Mocno zmarzłam i zaczynałam kaszleć. 
- Jakie jest moje następne zadanie?
- Jesteś taka bezlitosna. Nie interesuje cię ocena twojego przeszłego zadania?
- Wcześniej tego nie robiłeś.
  Ponownie złapał mnie w pasie. 
- Jeśli chcesz, mogę to zmienić. 
- Dobrze... Tak więc zamieniam się w słuch.
- Co tu wiele mówić... - zrobił męczeńską minę. - Całujesz tak, jak wyglądasz, czyli nieziemsko - uśmiechnął się .
  Nie wiedzieć czemu, zalała mnie ogromna fala ulgi. Bałam się, jak na to zareaguje, ale chyba był zadowolony?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - szepnął mi do ucha i znów pocałował.
  Wbrew temu, co mówiłam o wierności jeszcze całkiem niedawno, odwzajemniłam pocałunek. Z przerażeniem zrozumiałam, że czuję coś nieokreślonego w stosunku do Ericka. A to uczucie powoli zamieniało się w... Miłość? Do wampira? W dodatku którego prawie nie znam?
  Puścił mnie i zaraz potem kichnęłam. 
- Czy ty mnie naprawdę... Kochasz? Przecież to niemożliwe, nic o mnie nie wiesz...
  Odsunęłam się tak, żeby móc dojrzeć każdy grymas na jego twarzy. Otoczyłam się ramionami dla zatrzymania ciepła w środku.
- Sophia, mówiłem ci już, że wiem o tobie wszystko... 
- Czytanie w myślach... Zadziwiające... 
- Przecież znasz dwie osoby, które także są obdarzone tym darem. 
  A skoro był wampirem, mógł udzielić mi kilku informacji...
- Wiesz coś o wizjach?
- Chodzi ci o dar tej dziewczyny, Alice?
  Pokiwałam głową z bólem. Pamiętałam, jak ona, razem z Rosalie wybierały mi sukienkę na urodziny Belli. Ostatni dzień spędzony ze wszystkimi...
- One się zmieniają. W zależności od tego, jaką decyzję podejmie osoba, której dotyczy wizja. Jeżeli ją zmieni, zmieni się również wizja. Bardzo przydatna moc. 
- Której, zakładam, ty nie masz.
- Niestety. 
  Chciałam wiedzieć o jeszcze jednej rzeczy.
- A dar Jas... Mojego byłego chłopaka?
- Przecież wiesz.
- Nie byłam pewna. 
  Z jakiegoś powodu chciałam o tym pamiętać. 
- To powiesz mi w końcu, jakie jest moje następne zadanie?
  Zamiast odpowiedzieć, posadził mnie sobie na plecach.
- Trzymaj się. 
  Posłusznie splotłam ręce, już odważniej, na jego klatce piersiowej.
  Odstawił mnie prosto przed drzwi internatu.
- Coś nie tak? - zapytałam od razu.
- Nie, wszystko jest w porządku. Miałem odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytanie, pamiętasz?
  Oczywiście.
- Czy ty mnie naprawdę kochasz? - powtórzyłam, by wiedział, że nie zapomniałam. 
- Tak, Sophio, kocham cię.
  W moim mózgu trwało bardzo wolne przetwarzanie wiadomości. Nie powinnam mu powiedzieć prawdy, chociaż - wnioskując z jego miny - i tak już ją znał. Ale poukrywam to jeszcze...
- Następne zadanie? - spytałam z naciskiem.
- Na serio tak ci na tym zależy?
- Obiecałam. 
- W sumie to będzie to już jedno z ostatnich...
- Cieszę się. 
- Cieszysz się z tego, że nie będziesz się musiała więcej ze mną spotykać?
- A kto tak powiedział?
  Uśmiechnął się.
- Poszukaj w tajemnicy...
  Zanim zniknął, poczułam jego usta na moich. Stałam skołowana w drzwiach internatu z kompletnie niejasnym poleceniem. Poszukaj w tajemnicy? Przecież ciągle tak robię...
                                                                   ***
  Dzień przed urodzinami chłopaków. Czyli bite dwa tygodnie. I miesiąc do powrotu do domu. Trochę za mało czasu. Poszukaj w tajemnicy? Nie mógł jaśniej? Albo dać jakąś podpowiedź na tych pergaminowych karteczkach? To będzie trudne zadanie... To JUŻ jest trudne zadanie...
  Nie leżałam w pokoju na łóżku sama. Razem ze mną przebywała tam również Victoria. Charlotte udała się w tajemnicze miejsce z Samem. Nikomu nie chciała powiedzieć gdzie...
  Po godzinie bezczynności, stwierdziłam, że sufit internatu jest ciekawy. Nawet bardzo. Ma w sobie coś mega fascynującego...
 CO?
- Ekhm... Sophia? - Odległy i niespodziewany głos Victorii sprawił, że podskoczyłam.
  Patrzyła na mnie niepewnie, wahając się. Jej... pytanie nie zabrzmiało sucho ani groźnie, mogłam nawet powiedzieć, że przyjaźnie.
  Zdjęłam nogi z poręczy łóżka i usiadłam na podłogę.
- Tak? - Mimo pokojowej postawy dziewczyny, w której wyczułam jednak strach, pozostawałam podejrzliwa.
- Bo ja... Ja cię chciałam... No, chciałam cię... - Te jedno małe i niewinne słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Z tonu głosu jasno wynikało, że chce mnie przeprosić. Postanowiłam poczekać, aż sama to powie, a tymczasem miałam zamiar napawać się obrazem zmartwionej Victorii. - Ja... Prze... Przepra... Och, przepraszam!
- Za co? - Mój głos był ostrzejszy niż chciałam, by był.
  Dziewczyna wyraźnie się zmieszała.
- W końcu zrozumiałam, że decyzji o wyrzuceniu mnie z zespołu nie podjęłaś ty. Zawinili tu tylko pozostali.
- Oni cię nie wyrzucili. Chcieli, żebyś została. Jako gitarzystka.
  Westchnęła.
- Widziałam, jak niedowierzałaś, kiedy powiedzieli, że zostałaś wokalistką. - Na samym końcu się rozpłakała.
  Nie byłam ułaskawiona na tyle, by podjeść i ją pocieszyć. Czekałam na ostatnie słowa.
- Nie powinnam się była na ciebie gniewać. Tak więc... Przepraszam. Nie chcę z tobą dłużej walczyć. Ta walka nie miałaby końca. Jesteśmy sobie równe.
  Gdybym była niemiła, parsknęłabym śmiechem. Nie wiedziała, co mówiła. Przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie przeżyła i pwenie nie przeżyje tego samego co ja. Na moim miejscu, każdy normalny człowiek dawno już by wykorkował.
- Tak, masz rację - skłamałam niechętnie. Na dłuższą metę znudziłoby mi się pogrążanie Victorii. A walka miałaby koniec. Szczęśliwy dla mnie.
- Zgoda? - zapytała pojednawczo.
  Westchnęłam.
- Zgoda.
 W najbliższym czasie przekonam się czy naprawdę tak będzie.
  Do pokoju wbiegł Matt. Widząc mnie, siedzącą na podłodze i patrzącą na Victorię, stanął w drzwiach. Zamknął je i powoli usiadł obok mnie. Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Dziewczyny, Vincent chce, żebyśmy wszyscy przyszli na dół do salonu.
- Dlaczego? - spytała Victoria.
- Wspomniał coś o jakiejś kradzieży. Kompletnie nie wiem, czemu podejrzewa któregoś z nas. Przecież my jesteśmy grzeczni.
  Podniosłam głowę i wysłałam zdziwione i jednocześnie przerażone spojrzenie chłopakowi. Jeżeli to to, o czym myślałam, to wpakowałam się w niezłe kłopoty.
  Victoria wstała, kierując się w stronę drzwi, a Matt poszedł za nią.
- Idziesz? - zapytał.
- Tak, tylko muszę jeszcze coś zrobić.
  Wyszedł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam szybko do szafki nocnej po komórkę i, wykorzystując przekierowanie połączenia, zadzwoniłam do Ericka. Musiałam otrzymać potwierdzenie.
- Eric? - szepnęłam, kiedy odebrał.
- Co? Jaki Eric? Sophio, czy ja o czymś nie wiem?!
  Moja głupota i lekkomyślność właśnie mnie wydały. Myślałam, że system nadal działa, więc wybrałam pierwszy numer, który widniał w ostatnich połączeniach - numer mamy. Czyżby Inmortal zmienił zdanie? W chwili, gdy go potrzebuję?!
- Sophia, odpowiedz na moje pytanie! - rozkazała chłodno mama. - Kim jest Eric?
- Kolegą. Ach... Miałam ci powiedzieć. Nie przyjeżdżaj jutro po mnie. Idę na urodziny Matta.
- Na urodziny chłopaka, którego zdradzasz?!
- CO?! - krzyknęłam zdumiona. - Za kogo ty mnie masz?! Ja nikogo nie zdradzam?! Nie jestem ani z Mattem, ani z Erickiem. Kończę, pa.
  Rozłączyłam się czym prędzej. Dalsze przesłuchanie mogło znacznie pogrążyć mnie i Inmortala. O Matcie miała wyrobione, pozytywne, zdanie.
  Teraz albo nigdy.
  Wyjęłam teczkę spod materaca. Nie wiem, dlaczego trzymałam ją tak długo. Ani Eric nie kazał mi jej odnieść, ani ja nie czułam z nią jakichś silnych więzi... Ech...
  Wykorzystując nieobecność właściciela w jego biurze, poszłam tam i po cichu odłożyłam teczkę na miejsce. Zeszłam do salonu.
  Wszyscy już tam czekali. Nie było ich dużo, ale ten tumult mnie zdenerwował, chociaż już nic na sumieniu nie miałam...
  Kiedy oczy zebranych skupiły się na mnie, osłupiałam. Zobaczyłam bowiem jedną osobę, którą chciałam zabić. Od całkiem niedawna. Teraz też przystawiała się do Matta, lecz tym razem wyglądało, jakby chłopak nie miał nic przeciwko. Blondynka z tajemniczego pokoju. Jakoś nigdy jej tu nie widziałam. Tak samo Vincentego. Dlatego zdziwił mnie jego widok. W moich wyobrażeniach był siedemdziesięcioletnim staruszkiem z łysiną na głowie, w starym, zżółkniętym płaszczu i laską w ręce. Okazał się inny. Mógł mieć góra trzydzieści pięć lat, czarne włosy, krótko obcięte i okazjonalny garnitur.
- W końcu zechciałaś nas odwiedzić, Sophio. - Jego lodowaty głos od razu wbił sople w moje ciało.
  Jego uroda mnie powaliła. Przez pierwsze kilka sekund potrafiłam tylko wpatrywać się w niego z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy zorientowałam się, jak to musi wyglądać, potrząsnęłam lekko głową. Nie mogłam poddać się działaniu jego playboy'skiej buźki.
- Trochę czasu minęło, odkąd tu przyjechałam, więc pomyślałam, że fajnie byłoby wszystkich zobaczyć - udało mi się wydusić.
  Vincent zmrużył groźnie oczy.
- Usiądź.
  W mojej głowie wykiełkował niczym nie kierujący się pomysł, by zwyczajnie usiąść na podłogę, w miejscu, w którym stałam. Zrobiłam więc tak, mimo ogólnemu zdumieniu.
  Gospodarz westchnął.
- Skoro już tu wszyscy jesteście, chciałbym poruszyć pewną przykrą sprawę. I mam wielką nadzieję, że nie zrobił to nikt z was. Chodzi o kradzież.
- Skąd pan wie? - Zamiast siedzieć cicho i błagać o natychmiastowe wtopienie się w ścianę albo podłogę, starałam się wydać sama siebie.
- Z mojego biura zginęła bardzo ważna rzecz.
- Jak bardzo? - Jaka teczka mogła być aż tak ważna?
- Wystarczająco, by jej zniknięcie wprawiło mnie w zakłopotanie. Na początku chciałem wierzyć, że wypadła lub gosposia ją wyrzuciła, ale ona zaprzeczyła, a pokój przeszukałem trzy razy. - Zmienił ton na groźniejszy. - Jeżeli złodziej nie odda przedmioty albo nawet i odda, nie przyznając się, pokażemy go. W pokoju mam zainstalowaną kamerę, dlatego sprawca się nagrał. Macie czas do przyznania się do poniedziałku. To wszystko.
  Wyszedł.
_____________________
Znów muszę Was przeprosić za krótki rozdział i błędy, ale przede wszystkim za to, że wstawiłam go tak późno. Zwyczajnie wena mnie opuściła, przepraszam ;c Weryfikację obrazkową niby skasowałam, ale czy na pewno, to nie jestem pewna, nie mam jak sprawdzić... Pozostaje mi tylko zaproszenie Was do zakładki "Bohaterowie" i do brania udziału w ankiecie ^^ Do zobaczenia w następnym rozdziale <333
  

sobota, 4 stycznia 2014

Część 2 Rozdział 8: A może miłość?

Tym razem notka ode mnie na początku w związku z poprzednim rozdziałem. W komentarzach niektórzy z Was prosili mnie, bym zrobiła z Sophii wampira, jednak.. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Jest mi potrzebna jako człowiek w o wiele większych akcjach niż są z Erickiem. O czym mówię? Dowiecie się niedługo :) Cierpliwości... Ach! No i przepraszam za to, że nie dałam notki w zeszłym tygodniu, przed Nowym Rokiem, ale piszę jeszcze jednego bloga i musiałam na tamtego wstawić, a na tego już się nie wyrobiłam :(Czytajcie i komentujcie, bo komentarzy jest coraz mniej, a one mnie tak bardzo motywują! :D
___________
- Masz szczęście. Jeszcze milimetr, a stałabyś się taka, jak ja.
  Czyli ja nadal żyję?! Jestem CZŁOWIEKIEM?!
  Westchnęłam z ulgą.
- Jeżeli naprawdę będziesz chciał mnie zabić, zrób to do końca.
- Ale ja naprawdę chciałem to zrobić.
- Więc co cię powstrzymało?
- To. co powiedziałaś.
  Musiałam zsynchronizować wiadomości. Nie nadążałam za nimi. Rzekłam zaledwie o pocałunku. To mu kazało przestać?
- Ubrałeś garnitur. Czyli mniemam, że się przygotowałeś?
- To nic specjalnego, ale można tak ująć.
  Chyba się zmieszał. Wyglądał tak niewinnie, że zwątpiłam, że mógłby mnie zabić.
- Ale ja nie jestem gotowa.
  Nie mogłam uznać jeansów i koszulki za odpowiedni strój na pierwszą randkę.
- To się przebierz. Poczekam.
- Gdzie?
- Przed internatem.
- A jak ktoś cię zobaczy? - przestraszyłam się.
- To się schowam - uśmiechnął się i zniknął.
  Jeszcze przez chwilę czułam, jakby wciąż stał za mną. Nie określił, o której mam być gotowa, ale wolałam się pospieszyć. Noce są krótkie.
  Wyszłam zwykłym krokiem z klasy. Pech chciał, że trafiłam na Matta i Ryana, którzy wracali do internatu. Zakryłam nagie ramię T-shirtem i poprawiłam włosy. Udając, że ich nie zauważyłam, wyszłam na przód, pochylając nisko głowę.
- Sophia? Co ty tu robisz? - zapytał natychmiast Matt.
- Poszłam po bluzę.
  Rzeczywiście miałam ją w ręku, choć nie zdejmowałam jej sama. Podejrzewałam, że zrobił to Eric.
- Przecież miałaś ją na próbie - zdziwił się Ryan.
- Wydawało ci się.
  Przyśpieszyłam kroku. Nie byli nachalni - zostali w tyle.
  W pokoju zastałam już Victorię i Charlotte. Obydwie siedziały bez ruchu na swoich łóżkach, od samego progu uważnie mnie obserwując.
- Jak ci poszło z Mattem? - spytała mściwie Victoria.
- Skąd wiesz, że z Mattem? Dla twojej wiadomości był tam również Ryan.
  Wyglądała, jakby dostała w twarz. Zainteresowała mnie jej reakcja. Czyżby coś do niego jeszcze czuła?
  Na mój widok, Char skuliła się na łóżku, przyjmując kształt kłębka. Bała się mnie? Z jakiegoś powodu sprawiło mi to radość.
  Dopadłam do szafy. Do szkoły przywiozłam tylko cztery sukienki. Nie miałam za wielkiego wyboru. Może nie powinnam zakładać sukienki? Była w końcu zima. Nie taka, jaka w Forks, ale bywało zimnej niż normalnie. Czy tunika i rurki byłyby w porządku?
- Pomożecie? - zapytałam z nadzieją.
  Char wstała, jednak patrzyła na mnie wciąż ze strachem. Ubzdurała sobie, że jeśli mi nie pomoże to się na nią rzucę?
- Jaka okazja? - szepnęła lękliwie.
  Powiedzieć?
- Randka.
  Jak na znak, uniosły brwi.
- Z Mattem? - Wiedziałam, że Victoria miała wielką ochotę się zaśmiać.
- Nie - odparłam szczerze.
  To powstrzymało ją od dalszych pytań.
- Jeśli to coś ważnego, musisz mu pokazać, że go kochasz.
  Słucham? Nie zastanawiałam się nad tym, czy mogłabym pokochać Inmortala... Ale niech Char robi tak, jak uważa. Ja się na tym nie znam...
- Mogę?
  Pokiwałam głową. Dziewczyna otworzyła na szerokość drzwi szafy, gwiżdżąc z uznaniem.
- Coś się wymyśli.
  Victoria z ciekawością zajrzała jej przez ramię i otworzyła usta ze zdziwienia.
- Mogę pomóc? - zapytała nieśmiało.
  Opornie, ale się zgodziłam. Każda para rąk była na wagę złota. Nigdy wcześniej nie stresowałam się tak randką.
~ Mogę się trochę spóźnić.
~ Poczekam.
  "Trochę" w tym przypadku miało pojęcie względne. Nie posiadałam masy ciuchów, lecz obydwie współlokatorki sprzeczały się o najdrobniejsze szczegóły. Dając im wolną rękę musiałam liczyć się z takim obrotem sprawy.
  Po godzinie stałam już ubrana, uczesana i umalowana, z butami po przemianie. Kozaki, które chciały mi wcisnąć posiadały dziesięciocentymetrowy koturn. Pięć minut zmarnowałam na zastanawianie się skąd ja je, u licha, miałam. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć.
  Koniec końców przybrały mnie w czarne rurki i szarą koszulkę, którą też wytargowałam zamiast żarówiastej zielonej bluzki. Nie chciałam, żeby ktokolwiek odkrył kim jest Eric, dlatego brałam pod uwagę tylko ciemne kolory. Po zobaczeniu, ile kilogramów pudru nałożyły mi na twarz, myślałam, że się źle czują. Wyglądałam, jak jakiś wytapetowany pustak. Natychmiast kazałam im to zmazać i pomalować o kilka odcieni lżej.
  Z pokoju wyszłam dosyć zadowolona i spóźniona, chociaż Inmortal nie ustalił dokładnej godziny. Nie wzięłam żadnej torebki - nie znosiłam ich, na plecy zarzuciłam lekki, trochę niepasujący żakiecik, a na nogach miałam wygodne półbuty.
  Eric już na mnie czekał, tak, jak obiecał. Oparł się swobodnie o ścianę internatu, jakby nie bał się gapiów.
- Pięknie wyglądasz - rzekł, kiedy do niego podeszłam.
  Jego oczy przybrały niebezpiecznie czerwony odcień. Chyba zapolował. Dla mojego dobra? Na kogo?
- Dziękuję.
  I w tym momencie mój mózg postanowił zrobić ze mnie idiotkę i się zarumieniłam. Uroda Ericka działała na mnie przerażająco powalająco. Głupia Sophia!
- Zakładam, że biegałaś w wampirzym tempie?
- Tak. - Zaraz przypomniał mi się krótki bieg na plecach Edwarda. - Czemu się pytasz?
- Musimy tam jakoś dotrzeć, a, nie chwaląc się, jestem najszybszym wampirem na ziemi. Moja prędkość wynosi średnio trzysta kilometrów na godzinę.
  Trzysta na godzinę?! Rany! Czy to w ogóle możliwe?!
- Udowodnij. - Nie mogłam uwierzyć mu na słowo.
- Taki miałem zamiar. Tylko trzymaj się mocno; nie ręczę, że dotrzesz tam w jednym kawałku.
  I tak mnie tym nie przestraszył.
- Pozwolisz? - zapytał, wskazując na swoje plecy.
  Zapewne chodziło mu o to, czy może wziąć mnie na barana. Pokiwałam głową. Złapał mnie delikatnie za miejsce za kolanami, a ja poczułam dreszcze. Już dawno nie czułam dotyku wampira w tak czułym miejscu. Posadził mnie sobie na plecy.
- Wygodnie? - spytał z troską.
- Jeśli to nie będzie trwało długo, to jakoś przeżyję.
- Złap się mnie mocno.
  Nie określił, w którym miejscu, dlatego zarzuciłam mu ręce na szyję. Przełknął ślinę i poczułam jak jego Jabłko Adama wędruje w górę i wraca z powrotem na dół.
- To biegniemy.
  Gdy tylko to powiedział, ruszył. Odrzuciło mnie do tyłu, lecz zdołałam się utrzymać. Nie przechwalał się - biegł bardzo szybko. Wokół nas migały głównie drzewa, choć czasem widywałam reflektory latarń i zlewające się w jedno, światła z okien domów. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia dokąd Inmortal mnie zabiera. Nie liczyłam na nic specjalnego. Może jakieś kino albo coś w tym rodzaju. Po jakimś czasie zaczęły łzawić mi oczy od tej szaleńczej prędkości i wtuliłam twarz w bark Erica.
  Biegliśmy najwyżej piętnaście minut. Serce dudniło w mojej klatce piersiowej, jakbym to JA biegła.
  Znajdowaliśmy się w lesie. Rozejrzałam się ze zdumieniem - nie myślałam o czymś tak ekstrawaganckim. Nie odezwałam się jednak, tylko zerknęłam na chłopaka, który poprawiał sobie garnitur.
- Pokażę ci coś niesamowitego.
- Gdzie jesteśmy?
- Zobaczysz. Chodź.
  Ruszył na przód. A ja nie. Nie wiem dlaczego. Gdy spostrzegł, że mnie przy nim nie ma, wrócił się i złapał mnie za rękę. Zatrzęsłam się, ale jej nie cofnęłam. Ruszył razem ze mną w stronę, gdzie drzewa zdawały się rosnąć rzadziej. Ufałam mu na tyle, że pozwoliłam się zaprowadzić do jednego z nich, nadal w niewiadomym celu.
- Wskakuj - rzekł, ponownie wskazując na swoje plecy.
- Co? Przecież dopiero co skończyłeś biec.
- Jest jeszcze taka opcja, że... Och, nie gadaj tyle, tylko wskakuj. Albo zrobię to siłą.
  Wdrapałam się na jego plecy, coraz bardziej zaintrygowana niespodzianką.
- A teraz zamknij oczy.
- Muszę?
  To było najgorsze, co mogło spotkać człowieka w kontakcie z nieznanym. Przypuśćmy, taka śmierć - zasłonisz sobie na chwilę oczy i ktoś cię zabije, a ty nawet nie zobaczysz kto. No i nie ma szans na obronę. Straszne.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię zabić. - Chyba odczytał moje myśli.
  Odwrócił głowę w stronę drzewa i jego usta ułożyły się wyraźnie w słowo "jeszcze". Wiążąc je z wypowiedzianym przez niego zdaniem, nasunął mi się jasny wniosek, że jednak chce mnie zabić.
  Stanęłam gwałtownie na ziemi. Nie mogłam tego uznać za przywidzenie, a Eric nie mógł tego zbagatelizować. To było zbyt widoczne.
  Nie pozwolił mi odejść, ściskając rękę.
- Co się stało?
  Nie zamierzałam udawać, że nic, dlatego wprost odpowiedziałam:
- Powiedziałeś "jeszcze".
- W sensie, że jeszcze chwila i zobaczysz niesamowitą rzecz.
  Mówił to tak pewnie, jakby rzeczywiście tak było. Na moment zamydlił mi oczy.
- Ale oczywiście nie tak niesamowitą jak ty.
  Podeszłam do niego i, tak, jak chciał, wskoczyłam mu z powrotem na plecy.
- Zamknij oczy - rzekł o wiele łagodniejszym tonem. Tonem, który sam kazał mi je zamknąć.
  Wtuliłam się w niego. Poczułam, jakby oderwał stopy od ziemi. Zaczęło przygniatać mnie ciśnienie. Co się dzieje? Uczucie duszności wkradło się do moich płuc i już wcale nie chciałam otwierać oczu. Bałam się, co mogłam zobaczyć. Przynajmniej Eric zachował się w stosunku do mnie uczciwie - ciągle ze mną był. Gdyby chciał mnie zabić, zabiłby i siebie. Nieświadomie wstrzymałam oddech.
- Już możesz otworzyć oczy.
  Otworzyłam. Musiałam zblednąć, bo Inmortal przypatrywał mi się z uwagą.
  A przede mną rozciągał się rzeczywiście niesamowity widok. Na początku zobaczyłam tylko pełno światełek, bo zakręciło mi się w głowie. Dopiero po chwili dostrzegłam detale. Stałam na najwyższej stabilnej gałęzi gigantycznego drzewa. Za mną znajdowały się dziesiątki hektarów lasu, a przede mną miasto. Olbrzymie, jasne miasto. Miliony świateł ulicznych i domowych, latarń i szyldów sklepowych sprawiały, że pełno księżycowe nocne niebo wręcz płonęło pomarańczowym blaskiem. Słyszałam oddalone trąbienie samochodów i stłumiony hałas setek tysięcy przechodniów, nieśpiących pomimo późnej godziny. Wieżowce i małe, jednorodzinne domki. Miałam w dłoni całe miasto, a stałam zaledwie na drzewie. Drzewo natomiast stało na czubku klifu. Wcześniej nie patrzyłam na dół, ale w pewnej chwili to zrobiłam i zobaczyłam pod sobą przepaść, o wysokości co najmniej dwóch tysięcy metrów. Zachwiałam się. Pod sobą nie miałam praktycznie nic, tylko ciemną otchłań, w którą Inmortal mógł mnie z łatwością wrzucić. Kiedy zobaczył, jak wyginam się do tyłu, dotknął moich pleców, a ja już zaczęłam w myślach swój ostatni monolog. Piękne zakończenie pierwszej randki, nie ma co. Lecz on zrobił coś, co mnie totalnie zaskoczyło; przycisnął mnie do siebie, żebym nie spadła. Trzymałam ręce przy sobie, by nie zdradzić, jak bardzo się boję.
- Nic ci się przy mnie nie stanie - szepnął mi na ucho.
  Pokiwałam głową, zamknąwszy oczy.
- Co to za miasto? - zapytałam cicho.
- To Mang - stolica naszej prowincji.
- Twojej - poprawiłam go. - Nie mieszkam tu na stałe.
- I dlatego właśnie tak bardzo ponaglam cię w wykonywaniu zadań.
  Jego kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnął komórkę i, spojrzawszy na wyświetlacz, oddał mi ją, mówiąc:
- To twoja mama.
  Podał mi ją, a, że ja to ja, telefon wypadł mi z ręki. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i spojrzałam przepraszająco na Ericka. Miał kamienną twarz. Komórka wylądowała po stronie przeciwnej, niż przepaść, dlatego było aż pięć procent szans, że będzie nadawała się jeszcze do użytku.
- Poczekaj chwilę.
  Zostawił mnie samą na szczycie chwiejącego się dębu. Przylgnęłam do pnia, trzęsąc się ze strachu.
  Minęło kilka minut. Taką śmierć zgotował dla mnie Inmortal? Głodową? Czy sądził, że w końcu spadnę. Do śmierci od spadnięcia było mi bliżej; im dłużej tam siedziałam, tym bardziej zastanawiałam się, czy z tego nie skończyć. Nie dałabym rady zejść, bo gałęzie pode mną, na długości dziesięciu metrów, zostały doszczętnie przez coś połamane. Tylko z Erickiem miałam szansę zejść. Łapałam ostatnie głębokie wdechy. Spojrzałam w dół, w stronę przepaści - tamtędy będzie łatwiej. Wystawiłam jedną nogę poza granicę gałęzi i wychyliłam głowę.
  I nagle po prostu rzuciłam się w przepaść.
                                                                     ***
  Wirowałam pomiędzy ścianą klifu, a pustką, składającą się z dalekiego miasta i drzew w dole, do których jeszcze nie dotarłam. Ręce trzymałam wzdłuż boków, by policjanci nie znaleźli zmasakrowanego ciała.
  Nagłe uderzenie w ramię sprawiło, że zmieniła się trajektoria mojego lotu. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że lecę wprost na skalną ścianę. Ale nie sama. Ktoś był ze mną.
  Gdy ściana zbliżała się, skuliłam się i otoczyłam głowę ramionami.
  Nie poczułam nic, z wyjątkiem wolnego spadania. Ten ktoś, kto przeze mnie prawdopodobnie zginął, złagodził upadek. Spadliśmy na polanę, jedyny wolny kawałek ziemi w tym lesie. Zerwałam się szybko i wyciągnęłam rękę do leżącego człowieka. Leżał na plecach. Mi praktycznie nic się nie stało. Miałam zaledwie kilka zadrapań.
  Prawie natychmiast cofnęłam dłoń. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie zdołałby przeżyć upadku z takiej wysokości.
  Uklękłam.
- Tak mi przykro - szepnęłam.
- Cieszę się, że wykazałaś jakąś skruchę.
- Eric?!
  Na to, że to on, w życiu bym nie wpadła. Przecież to właśnie ON chciał mnie zabić!
- Mówiłem, że masz poczekać! Co cię naszło, żeby skoczyć?! Życie ci niemiłe?!
- Ja... Myślałam, że mnie specjalnie zostawiłeś...
- Specjalnie?! Na czubku drzewa?! Dlaczego tak pomyślałaś?!
- Nie znam cię. Skąd mogę wiedzieć do czego jesteś zdolny?
  Podniósł się z ziemi.
- Już ci powiedziałem do czego jestem zdolny. Nie pamiętasz?
- Ach, no tak. Jesteś zdolny do MORDERSTWA!
- Ale nie takiego okrutnego.
  Westchnęłam.
- Przepraszam - spuściłam wzrok.
- Nic się nie stało. - Przytulił mnie. A ja nie. Miałam jakieś nieuzasadnione zahamowania.
- Gdzie byłeś?
- Kupić sobie nową komórkę.
  Pokazał mi ją. Był to Sony Ericsson Xperia Z1. Nowy model, niedawno dostał się do produkcji.
  Poszedł do miasta po durną komórkę?! Była tak ważna, że nie mógł poczekać, aż zejdę?! Dupek.
- Przypadkiem przyszedłeś w odpowiednim momencie?
- Szczerze mówiąc, to nie. Czułem twój strach, jeszcze kiedy stałaś na drzewie, a potem specyficzny spokój. Trochę się zląkłem, dlatego na wszelki wypadek przybiegłam tu, a ty akurat wykonywałaś piękny skok nad przepaścią.
- Dziękuję - rzekłam ironicznie.
- Wiesz, niektórym mogłoby się to wydać romantyczne: skaczesz z drzewa, a tu nagle ratuje cię przystojny nieznajomy.
  Wywróciłam oczami.
- Z tą tylko różnicą, że ja cię, jako tako, znam.
- A wdzięczność aż z ciebie kipi - powiedział z sarkazmem.
- Dziękuję, mój ty bohaterze - odparłam głosem ociekającym ironią.
- O wiele lepiej.
  Niebezpiecznie się zbliżył. Nie cofnęłam się; jego oczy mnie wzywały. Czerwone i hipnotyzujące. Kolczyk zalśnił w świetle księżyca. Gwiazdkę zmienił na serce. Usłyszałam świst i Inmortal uśmiechnął się. Ukazały mi się w całości jego kły. Po parze u góry i na dole. Wtedy też się nie cofnęłam. Nawet gdy złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Tylko jedno zdanie powtarzałam sobie w myślach: "On mnie nie zabije". Z całych sił próbowałam w to uwierzyć.
  Jego nowa komórka zawibrowała w najmniej odpowiednim momencie. Eric stał tak blisko, że i ja doskonale to poczułam.
  Chłopak zaklął dosyć głośno.
- To twoja koleżanka, Charlotte, chcesz?
  Nie, ja MUSIAŁAM odebrać. Inaczej wydzwaniałaby bez przerwy.
- Hej, Sophia! Jak leci?! - krzyknęła podniecona prosto w moje ucho.
  Leci? Jeszcze przez chwilą brałabym to dosłownie. A teraz? Co mogłam jej powiedzieć? Że zmarnowała prawdopodobnie jedyny moment na wykonanie zadania?
  Wykonanie zadania? Dziwnie to brzmiało. Wcale tak tego nie traktowałam. Nie jako rozkazu. Jedynie jako rzecz, którą POWINNAM zrobić.
- Byłoby lepiej, gdybyśmy pogadały, jak wrócę - odparłam sucho.
- Ach... No, dobrze. - Wyraźnie się zmieszała. - To pogadamy później. Baw się dobrze.
  Rozłączyła się.
  Oddałam telefon Erickowi. Ukryłam twarz w dłoniach i odeszłam kawałek od chłopaka, chowając się w cieniu drzew. Schowałam się, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę chcę pocałować Inmortala. Życie wybrało teraz dla mnie takie zadanie? Mając za przeciwnika los, to było jak zadanie, prawda? Podjąć to wyzwanie?
  Eric stał nadal w świetle księżyca i patrzył na mnie, trzymając jedną rękę na karku. Moja dłoń powędrowała bezwiednie do szyi, w miejsce, gdzie prawie mnie ugryzł. Nie poczułam nic. Było tak blisko...
  Wyszłam z cienia. Podeszłam do chłopaka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Uśmiechnął się. Nie tak, jak zawsze. W tym uśmiechu zobaczyłam ból, smutek i nieposkromioną potrzebę bliskości i towarzystwa. Splótł dłonie na mojej talii, a spojrzeniem omiatał rzęsy, oczy, lekko zarumienione policzki i usta. Na nich wzrok zatrzymał dłużej, co nie uszło mojej uwadze. Ja też wpatrywałam się w to miejsce. Przybliżyłam głowę. Był trochę wyższy, dlatego musiałam stanąć na palcach. Za nami rozległ się grzmot. Przecież była zima! Wpatrywałam się w niego i na głowę skapnęły mi pierwsze krople deszczu. Zimnego, wielkością przypominającego groch. Wtedy go pocałowałam.