sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 7

  Mimo sprzeciwów moich i Embry'ego, weszliśmy do przynajmniej dwudziestu sklepów. Co prawda, także na tym skorzystałam, powiększając swoją garderobę o kilka fajnych ciuchów, które pomogła mi wybrać Nicol. Nie przepadałam za zakupami. Embry widocznie się nudził, dlatego zastanawiałam się, czym zagroziła mu przyjaciółka, że tu z nami przyjechał.
  Biorąc pod uwagę ranking przestępstw w Seattle, nigdzie nie mogłam się natknąć na jakąkolwiek wzmiankę o choćby jednym z trzydziestu dziewięciu morderstw. Wyraźnie dbali o reputację.
  Nie wystarczyły dwie godziny, jak myślałam na początku. Po trzeciej godzinie łażenia po sklepach, stwierdziłam, że jeśli chcemy do północy zdążyć dojechać do domów, musimy się pospieszyć. Nicol zerknęła na zegarek i pokiwała głową, lecz nagle rzekła:
- Chodźmy coś zjeść, jestem głodna. Wy zapewne też.
  Embry jęknął cicho, ale przystał na propozycję. Rzeczywiście byłam głodna. Poszliśmy zatem do jakiegoś baru, nieznanego mi z nazwy, nieopodal zaparkowanego samochodu.
  Nicol lubiła mówić, więc jej w tym nie przeszkadzaliśmy. Od czasu do czasu któreś z nas mruknęło coś zdawkowo, przytaknęło lub pokręciło głową.
  Tak więc kolejna godzina, która miała być poświęcona na dojazd co najmniej połowy drogi do domu, poszła na marne. I wcale nie narzekam. Tak naprawdę to się cieszyłam, że odrobinę się oderwałam.
  Kiedy wyszliśmy z lokalu po 11 w nocy, zdziwiło mnie, że na mojej komórce nie widnieją żadne połączenie nieodebrane od rodziców. 
  Szliśmy spokojnym krokiem, kilka metrów przed nami stało moje auto, gdy niespodziewanie coś poczułam. W bezwietrzną, jesienną noc nagły, porywisty, sekundowy wiatr nie był normalny. Wiedziałam, co on oznacza.
  Zaprowadziłam zdumionych przyjaciół do samochodu i bezceremonialnie wepchnęłam ich do środka. Zamykając drzwi, powiedziałam:
- Czekajcie tu na mnie.
  Zamknęłam porządniej auto kluczykami, tak by przyjaciele nie mogli wyjść. Być może nigdy się nie dowiedzą, że to dla ich dobra.
  Szybkim krokiem, nie zaważając na o wiele za bardzo przyspieszone tempo serca i rosnący strach, wyjrzałam zza róg jakiegoś budynku.
  Szedł tam jakiś człowiek. W moją stronę.
  Miał na sobie czarny garnitur z również czarną koszulą. Na oczy nałożył w bliżej nieokreślonym celu okulary przeciwsłoneczne.
  Zatrzymał się przy mnie i zapytał zabójczo kuszącym głosem:
- Dobry wieczór. Przeprowadzam ankietę, w sprawie odpowiedniego odżywiania wśród dorosłych. Czy mógłbym zadać pani kilka pytań?
  Od razu wyczułam, że to podstęp, lecz aby się upewnić, zgodziłam się. By zdemaskować go jeszcze łatwiej, zaproponowałam:
- Może byśmy gdzieś weszli? Tutaj jest bardzo zimno.
  Nieznajomy uśmiechnął się złośliwie i rzekł:
- To chyba nie będzie potrzebne.
  W mgnieniu oka pojawił się za mną i przytknął mi do ust watę. Poczułam, że się duszę. Potem odpłynęłam.
                                                                          ***
  Ocknęłam się, kiedy ktoś mocno mną potrząsnął. Zorientowałam się, że leżę na betonowej podłodze, a nade mną ktoś się pochyla, jeszcze zanim otworzyłam oczy. A gdy w końcu to zrobiłam, natychmiast usiadłam i poczułam ostry ból w tylnej części głowy. Nade mną wisiały nie jedna, lecz dwie osoby. Jedną znałam, był nim ten chłopak, który chciał mnie udusić, a drugą - rudowłosa kobieta, której twarz zasłaniał cień.
  Nagle przypomniało mi się, skąd go znam. Widziałam jego zdjęcie na co drugim drzewie w Seattle, podczas zakupów. Uważano go za zaginionego i rodzina pragnęła go odnaleźć.
  W chwili gdy dziewiętnastoletni Railey zdjął okulary przeciwsłoneczne, kobieta wyszła z cienia. Oboje stanęli tak, że dokładnie widziałam ich czerwone oczy, więc moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Kobieta miała stanowczą minę, zdawała się zadufana w sobie. Była naprawdę piękna. Wystające kości policzkowe, nos zadarty, loki opadające na twarz i ramiona. Ręce oparła na biodrach i przyglądała mi się uważnie. Railey natomiast wyglądał na rozluźnionego i z czegoś zadowolonego. Na jego twarzy majaczył lekki, aczkolwiek złośliwy uśmieszek. Ręce splótł na karku, w ten sposób wyciągając mięśnie. Jedynym podobieństwem do kobiety był podejrzliwy wzrok.
- Jesteś pewien, że będzie wystarczająco dobra? - zapytała z powątpiewaniem.
  Wydało mi się dziwne to, że w ich obecności, w obecności nieznanych mi wampirów, siedzę sobie spokojnie na podłodze, gdy w szkole boję się Cullenów, mimo że znam ich rok.
- O tak, będzie idealna - odparł chłopak.
  Jednakże poczułam, że coś jest nie tak. Postanowiłam zareagować. Powiedziałam:
- Wiem, kim jesteście.
  Spojrzeli na mnie w zdziwieniu. Widocznie tego się nie spodziewali.
- Jesteście wampirami - dopowiedziałam.
  Wykorzystując moment zaskoczenia, spontanicznie podjęłam decyzję o ucieczce. Zerwałam się na nogi i zaczęłam biec do jedynych drzwi.
  Usłyszałam jeszcze krótką wymianę zdań:
- Victoria, mam za nią pobiec?
- Och nie, Railey. Zajmą się nią Volturi.
                                                                   ***
  Jak mogłam najszybciej, biegłam do auta, gdzie czekali nie mnie Nicol i Embry. Wampir zabrał mnie tylko pół kilometra od miejsca pierwszego spotkania, tak więc drogę znalazłam od razu.
  Nie odpowiadając na pytania przyjaciół, pędem włączyłam silnik, zamknęłam drzwi od środka i wyjechaliśmy z Seattle.
  To była najbardziej szalona jazdą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Mimo głośnych protestów dwójki pasażerów, wskazówka prędkościomierza nie spadała poniżej 200 km/h. Dzięki temu trzygodzinną drogę pokonaliśmy w jedną.
  Odstawiłam ich do domu, patrząc uważnie, czy weszli do środka i pojechałam z powrotem do siebie.
  Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, czekała na mnie mama.
- Czemu tak późno? - zapytała niezadowolona.
  Postanowiłam zachować sarkastyczną wypowiedź dla siebie, szczególnie w związku z postanowieniem, które wymyśliłam w trakcie jazdy.
- Trochę nam zeszło - odparłam wymijająco.
  Przyjrzała mi się uważnie, ale musiałam wyglądać dosyć przyzwoicie, bo westchnęła i nieco się rozluźniła. Podeszła i przytuliła mnie, pytając:
- I jak? Dobrze się bawiliście?
- Doskonale - skłamałam.
  Delikatnie wysunęłam się z jej objęć i zaczęłam działać. Weszłam na schody i przystanęłam na nich wiedząc, że mnie obserwuje. I dobrze, o to mi chodziło. Rzekłam:
- Mamo, czy mogłabym... Albo nie... I tak mi nie pozwolisz...
  Nabrała się. Patrząc na mnie zdumiona, odparła:
- O co chodzi?
  Stwierdziłam, że nie ma co owijać w bawełnę.
- Chciałabym... - zaczęłam powoli - polecieć do babci i dziadka.
  Mamę zamurowało, tak jak się spodziewałam. Moi dziadkowie mieszkali w Włoszech, czyli prawie piętnaście tysięcy kilometrów od Forks. Ich domek jednorodzinny stał nad piękną rzeką Pad, nieopodal dużego miasta - Volterry.
  Jęknęłam, kiedy dotarło do mnie, jak niewielkie mam szanse na wygranie tej gry.
  A chciałam tylko odpocząć od szkoły, a szczególnie od Cullenów, Railey'a i Victorii.
  Od razu zaczęłam wkładać argumenty:
- Ale mamo, zanim odmówisz, proszę cię, dobrze się zastanów. Uczę się najlepiej w całej klasie, więc tydzień przerwy mi nie zaszkodzi, a poza tym już dawno mieliśmy ich odwiedzić. A w tym tygodniu i w następnym nie mam żadnych sprawdzianów, dlatego niczego nie zawalę. - Westchnęłam. - Proszę mamo, zgódź się.
  Przez chwilę stałyśmy w milczeniu. Przyglądałyśmy się sobie nawzajem. Potem mama odpowiedziała:
- Dobrze, zgadzam się, pod warunkiem, że jeszcze jutro pójdziesz do szkoły.
  Nie posiadając się z radości, podbiegłam do niej i dziękując, uściskałam. W następnej sekundzie wbiegłam cicho do pokoju i usiadłam przed komputerem. Kupiłam sobie bilet, na lotnisku miałam się zjawić dzisiaj po południu o 18.
  Spakowałam się i od razu poszłam spać.
                                                                          ***
  Zapominając w nocy zapisać w pamiętniku, zrobiłam tę czynność rano. Zdziwiłam się bardzo, kiedy na ostatniej stronie ktoś starannie napisał: "Słońce nas nie zabija." W ciągu ułamka sekundy dotarło do mnie kto to zrobił: Jasper Cullen.

Rozdział 6

  Otwierając zeszyt, zauważyłam na marginesie zapisanych kilka słów starannym, trochę podobnym do mojego, pismem:
Spotkajmy się dziś o 17.00 na parkingu szkolnym. 
  Uśmiechnęłam się z satysfakcją do siebie i pomyślałam: ''No to masz problem''.
  I wymazałam notkę z zeszytu, nie wymazując jej jednak z pamięci.
                                                                          ***
  Wbiegłam z uśmiechem do kuchni, w której, jak miałam nadzieję, urzędowała mama, a tata siedział przy stole i czytał gazetę. Bez problemu odczytałam nagłówek: "Czy w Seattle grasuje seryjny morderca?" A my właśnie tam zamierzaliśmy pojechać...
- Cześć mamo, cześć tato! Czy mogłabym pojechać dzisiaj z Nicol i Embrym do Olimpii?
  Tak, wiem, nie powinnam kłamać w takiej sprawie, ale wychodziło mi to perfekcyjnie, więc nie miałam podstaw sądzić, że mnie wyryją.
  Mama wymieniła z tatą szybkie spojrzenie, które i tak zauważyłam, lecz nic nie powiedziałam i czekałam cierpliwie na odpowiedź. Wiedziałam, że czeka mnie mini - przesłuchanie, dlatego też przygotowywałam się na nie psychicznie.
  Po jakiejś minucie totalnego bezruchu, tata odłożył gazetę na stół i przyjrzał mi się. Miałam nadzieję, że nie wyczyta z mojej twarzy niczego podejrzanego.
- Z kim? - I się zaczęło.
  Na start wiedziałam, że mam przewagę, bo rodzice lubili moich przyjaciół i bezgranicznie ufali Embry'emu.
Mimowolnie westchnęłam.
- Przecież mówiłam, że z Nicol i Embrym i z nikim innym.
- O której macie zamiar tam jechać?
- O 16. - Odpowiadałam jak najspokojniej mogłam.
  Tym razem włączyła się mama:
- A o której wrócicie?
  To pytanie zawsze mnie denerwowało. No, bo skąd mam wiedzieć? To zależy od tego do ilu sklepów wejdziemy, czy pójdziemy coś zjeść i czy przypadkiem nie zepsuje mi się samochód.
- Nie wiem, mamo.
- To kto ma wiedzieć?! - zaczynała się kłócić.
- Gdybym wiedziała, to bym wam powiedziała - odparłam chłodno.
  Jeszcze raz ta wymiana spojrzeń...
  Tym razem westchnął tata.
- Możesz.
  Nareszcie udzielił mi się entuzjazm Nicol. Krzyknęłam:
 -Dziękuję! - I pobiegłam na górę, zamienić plecak na torebkę.
  Wchodząc do pokoju od razu zobaczyłam Olivię, która siedziała przed oknem.
- Olivia, ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno podglądać sąsiadów? - zapytałam.
  A sąsiadem mieszkającym vis a vis mnie była Bella Swan.
- Czemu ty nie możesz mieć takiego chłopaka jakim jest Edward? - spytała, jakby nie usłyszała co do niej powiedziałam.
  Wręcz ze smutkiem, także stanęłam przed oknem.
  Na podjeździe do domu dziewczyny stało Volvo Edwarda, a jego właściciel opierał się o drzwiczki. Wyraźnie na coś czekał. I się doczekał. Po chwili z domu wyszła Bella i podbiegła do niego. On, jak na wampira przystało, podniósł ją z niesamowitą łatwością i pocałował ją na powitanie, po czym otworzył jej drzwiczki od strony pasażera. Sam usiadł przy kierownicy i razem odjechali, zapewne do jego domu.
  Tego elementu zazdrościłam Belli.
  Na ziemię sprowadziła mnie siostra:
- A Edward ma braci? - zapytała.
  Gdy dotarła do mnie absurdalność tego pytania, po raz pierwszy od tygodnia, naprawdę zaczęłam się śmiać. Nie chcąc wyjść na nienormalną, odpowiedziałam pospiesznie:
- Tak, trzech.
  Lecz udając, że miałam na myśli coś innego, rzekłam:
- Ale ty chyba jesteś dla nich za młoda.
  Ona, po chwili pojmując mój tok rozumowania, zwiesiła głowę i powiedziała:
- Doktor Carlisle i pani Esme nie są wcale tacy starzy.
  Tak bardzo się myliła!
  Skierowałam rozmowę na inne tory, pragnąc uniknąć odpowiedzi:
- Zdaje mi się, że musisz odrobić lekcje.
  Spojrzała na mnie spode łba, ale i tak z miejsca się nie ruszyła. Patrząc na zegarek, uświadomiłam sobie, ze mam pół godziny do wyjazdu, a nic kompletnie nie zrobiłam. Przepakowując się, zdałam sobie sprawę, że Olivia wciąż tu siedzi.
- Gdzie jedziesz? - zapytała.
- Do miasta - odpowiedziałam. - Do zobaczenia.
 Wybiegłam z domu, wsiadłam do auta i odjechałam.

Rozdział 5

 Trzy następne lekcje jakoś przetrwałam nie widując przyjaciół, za to za często widując Cullenów.
  Przyjaciół spotkałam dopiero na stołówce. Usiedliśmy w piątkę: ja, Embry, Nicol, Leath i Quill. Quill rozmawiał z Embrym, a Leath z Nicol. Ja tępo wpatrywałam się w stół przede mną, znów rozmyślając nad snem.
                                                                  ***
- Moglibyście coś dla mnie zrobić? - zapytał Jasper Edwarda i Alexa.
  Siedzieli w szóstkę przy okrągłym stole na stołówce, a lada chwila miała tu przyjść także Bella.
  Edward i Alex, wyrwani z rozmowy, spojrzeli z zaskoczeniem na brata i równocześnie pokiwali głowami.
- Zobaczylibyście, o czym myśli tamta dziewczyna?
  Wskazał głową na Sophię Smith.
  Jasper zauważył, że całe rodzeństwo dziwnie mu się przygląda.
  Edward wraz z Alexem, bez zbędnych pytań, przystąpili do wypełnienia prośby. Mniej więcej pół minuty później, Alex zrobił przerażoną minę, co zdarzało się bardzo rzadko, lecz twarz Edwarda się nie zmieniła, był zupełnie spokojny. Jasper spojrzał na nich pytającym wzrokiem. Alex nie był gotowy do odpowiedzi; pokręcił głową, natomiast drugi już mówił:
- Myśli o swoim śnie, ale to chyba dosyć normalne?
  Spojrzał na Alexa, lecz ten pokręcił przecząco głową. Jasper już miał poprosić brata o relację z jego wizyty w głowie Sophii, gdy przyszła Bella. A ponieważ wiedział, że ona i tak by się o tym dowiedziała, postanowił powiedzieć teraz i wszystkim, przynajmniej częściową, prawdę. Kiedy dziewczyna wygodnie oparła się o ramię Edwarda, Jasper kiwnął na Alexa.
  Chłopak drżącym głosem powiedział:
- Śniło jej się, że szła ciemną, pustą uliczką, czuła się jakby śledzona. I... I nagle podbiegłeś do niej ty, Jasper. Ugryzłeś ją w szyję i wypiłeś krew. Całą. Ostatnim, co zapamiętała to było to, jak umierając patrzyła błagalnie na ciebie, a ty... Ty się śmiałeś.
  Teraz wszyscy, bez wyjątku, byli wstrząśnięci. Najbardziej zaś Bella, jako człowiek oraz Jasper.
  Nigdy w życiu nie pomyślałby, że Sophia ma o nim takie mniemanie. Dobra, był wampirem, ale nie ludożercą. Jak to możliwe, że taka drobna, niewinna  i słaba dziewczyna mogła śnić o czymś takim?
  Kiedy podniósł głowę w górę spostrzegł, że jego rodzeństwo oraz Bella patrzy na niego zdumione.
  Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, Alice zesztywniała. Siedzący obok niej Alex, otoczył ją ramieniem. Tym razem wszyscy utkwili w niej wzrok. Przez ponad minutę nikt się nie odzywał. Gdy w końcu Alice się rozluźniła, zrobiła jeszcze bardziej przerażoną minę, niż przed chwilą i powiedziała:
- Wszyscy się dowiedzą
  A dowiedzieć się mogli tylko jednego: tego, kim Cullenowie są naprawdę.
  Sparaliżowanie ich stolika nie objęło jedynie Rosalie.
- Przez kogo? - zapytała cicho.
  Alice niepewnie na nią zerknęła.
- Przez Sophię Smith.
  Alice, Rosalie, Bella, Alex, Edward, Emmett i Jasper jednocześnie spojrzeli na śmiertelną.
  W tej samej chwili Sophia również na nich spojrzała. Lecz, co dziwnego, nie spuściła wzroku, ale Jasper doskonale czuł, że jest jej ciężko.
- Zmieniła myśl - oznajmili równocześnie Alex i Edward.
- To już było po śnie - kontynuował Edward. - Zastanawia się, kto odwiedził ją w nocy.
  Po wyznaniu chłopaka wszyscy oczekiwali relacji Alexa. Ten pokiwał głową w zadumie i powiedział:
- Tak, ten ktoś... Hm... - Potem nagle wypalił: - Ten ktoś jest całkiem do ciebie podobny, Jasper.
                                                                      ***
  Wtedy też dotarło do mnie, kim był nocny włamywacz. Wiedziałam, że go znam; długie, jasne włosy, wyskok z drugiego piętra... To musiał być Jasper Cullen.
  Nie panując nad sobą, wybiegłam ze stołówki. Oparłam się plecami o zimną ścianę i zsuwając się na dół, usiadłam i zamknęłam oczy.
  Jasper Cullen był w moim pokoju. Po co? Jedyna odpowiedź, jaka nasunęła mi się do głowy brzmiała: ''żeby mnie zabić''. Zresztą, jego wczorajsza mina po wypadku wyrażała właśnie chęć zabicia mnie.
  Teraz, kiedy wiedziałam, że on może mnie w każdej chwili i bez problemu znaleźć zaczęłam się bać jeszcze bardziej, mimo że to prawie niemożliwe.
  Poczułam, że ktoś obok mnie usiadł i odruchowo zerwałam się na nogi, otwierając oczy. Całe szczęście, okazało się, że to Embry. Wziął mnie za rękę i pociągnął na dół, bym z powrotem usiadła, więc usłuchałam.
- Co się stało? - zapytał z troską w głosie.
- Nic - odpowiedziałam ponuro.
  Embry westchnął.
- Przecież widzę... - Nie dokończył.
  Nie dokończył, ponieważ przede mną stanął nie kto inny tylko Jasper.
  Lecz tym razem nie zerwałam się na nogi, jedynie patrzyłam na niego z przestrachem. Wyciągnął dłoń w moją stronę. Przez chwilę myślałam, że chce, żebym gdzieś z nim poszła, ale zaraz zorientowałam się, że trzyma coś w ręku.
- To chyba twoje?
  Odezwał się. Jasper Cullen się do mnie odezwał. Miał taki miękki, melodyjny głos, lecz nie wiedzieć czemu, wyczułam w tym głosie coś na kształt bólu.
  Gdy odebrałam swoją własność z szeroko otwartymi oczami, chłopak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
 Poszłam za jego przykładem. Wzięłam zeszyt i torbę i skierowałam się do klasy od biologii, w ogóle nie patrząc na Embry'ego.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Ogłoszenie

Dziękuję wszystkim, którzy czytają mojego bloga. Jeżeli moglibyście komentować, pisać co jest źle, a co ok, byłabym wdzięczna. Wesołych Świąt :D

piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 4

  Zaczęłam rzucać się na łóżku. Sen, najstraszniejszy sen, jaki kiedykolwiek miałam, do przewidzenia, nie chciał mnie opuścić. Właściwie było to przedłużenie tygodniowego, tego samego koszmaru.
  Kiedy stało się najgorsze, gwałtownie usiadłam na łóżku; całe szczęście nie krzyczałam. Jak zawsze, od siedmiu dni, rozejrzałam się uważnie po pokoju, drżąc ze strachu. Powoli przenosiłam wzrok od drzwi, do znajdującego się po drugiej stronie pomieszczenia okna. Patrząc tam, zamarłam.
  Zobaczyłam wyraźną sylwetkę jakiegoś człowieka. Po posturze poznałam, że to mężczyzna, który stał pięć kroków przede mną. Pomimo zupełnych ciemności, dostrzegłam długie do ramion, kręcone włosy.
  W strachu wyskoczyłam z łóżka, stając na przeciwko intruza i zapytałam:
- Kim jesteś?
 I zrobiłam się piekielnie senna. Układając sie wygodnie na łóżku, zdołałam zobaczyć, jak nieznajomy skacze przez okno. Z drugiego piętra? Dziwne...
                                                                    ***
  Gdy ubierałam się do szkoły następnego dnia, rozmyślałam nad rodziną Cullenów. Oczywiście na koniec zostawiłam sobie Jaspera. Sama nie wiedziałam, co wywoływało u mnie taki strach, kiedy na mnie patrzył. Jest najbardziej ponurym człowiekiem jakiego znam. Ogólnie mało się udziela. A te jego blond włosy, ten dziwnie znajomy zapach, taki słodki... Trudno się było w nim nie zakochać. To jednak nie zmieniało faktu, że był wampirem i to na dodatek śmiertelnie niebezpiecznym. Wystarczyło tylko spojrzeć na rany na mojej ręce, które jeszcze nie zeszły.
  Kiedy przed oczami stanęła mi jego twarz, natychmiast przypomniał mi się mój sen. Na chwilę przestałam oddychać i serce mi się zatrzymało. Tracąc równowagę, szybko złapałam się umywalki i spojrzałam na lustro, które zostało nad nią powieszone. Wyglądałam okropnie. Fioletowe wory pod oczami, nieprzytomny wzrok i jeszcze te rozczochrane włosy. Patrząc ciągle w swoje odbicie, sięgnęłam szczotkę i chociaż tą jedną rzecz opanowałam. Dwa pozostałe atrybuty zostawiłam, stwierdzając, że są one całkowicie naturalne i, że wyglądam tak każdego dnia rano.
  Jednak mój zamglony wzrok nie odstępował mnie ani na krok, również podczas śniadania. Świadomość tego, co mi się śniło była przerażająca. Cieszyłam się, że moi rodzice nie czytają mi w myślach. Nie życzyłabym takiego koszmaru nawet najgorszemu wrogowi.
  Na szczęście rodzice podczas wspólnego posiłku nie zarzucali mi małomówności, ponieważ zazwyczaj mało mówiłam. Gdy skończyłam swoje płatki na mleku i weszłam po schodach na górę, do mojego pokoju, po książki, zauważyłam, że okno mam otworzone na maksa. I momentalnie, tak jak było to w przypadku snu, przypomniałam sobie, że kogoś w nocy widziałam. Bardzo mi przypominał... No, właśnie, kogo? Kto to  mógł być? Na pewno nie włamywacz; laptop stał na swoim miejscu. Postanowiłam, że skoro nic najprawdopodobniej nie zginęło, rodzicom nic nie powiem. Zamyślona wyszłam z domu i wsiadłam do Toyoty.
  A dokładniej do Toyoty RAV4 EV nowej generacji. Moje wymarzone, błyszczące, białe auto. Co prawda, tanie nie było, chociaż prawie pięćdziesiąt tysięcy zapłacili rodzice - mama, jako kierowniczka stacji telewizyjnej w Port Angeles i tata, jako urzędnik z ratusza w Forks. Zdecydowali się kupić mi go dopiero, kiedy przyrzekłam, że dopłacę do niego piętnaście tysięcy, czyli moje kieszonkowe z 6 lat i 3 miesięcy. Resztę, około dziesięć tysięcy, zainwestowałam w małą biblioteczkę, zajmującą jedną ścianę w moim pokoju. Nie byłam rozpuszczoną nastolatką, ale to wszystko bardzo mi odpowiadało.
  Parkując przed szkołą, pozwoliłam sobie zostać chwilę w środku. Oparłam głowę o kierownicę, lecz nie myślałam o niczym. Odpłynęłam w stan odrętwienia. Dlatego gdy usłyszałam bębnienie w szybę od mojej strony, poskoczyłam ze strachu i mechanicznie spojrzałam w kierunku samochodów Cullenów. Nie było przy nich nikogo, więc ich właściciele znajdowali się już w środku.
  Osobą, która mnie przestraszyła, była Nicol, a za nią stał Embry. Ona wyglądała na podekscytowaną, on wręcz przeciwnie. Obietnica. No tak... Musiałam ją dotrzymać, ale nie teraz. Powolnym ruchem wysiadłam na zewnątrz. Przywitałam się z przyjaciółmi, tak jak zawsze, przytuleniem. Myśląc wciąż o śnie, usłyszałam jak Nicol mówi:
- Pojedziesz dzisiaj z nami do Seattle? - wskazała na Embry'ego. - Wiem, że się późno pytam, ale nie mam już w tym tygodniu innego wolnego dnia, więc jak?
  W sumie czemu miałabym się nie zgodzić? Taki wyjazd wyszedłby mi na dobre, dlatego pokiwałam głową i zapytałam:
- O której po was przyjechać?
  Nie starałam się nawet wykrzesać z siebie odrobiny entuzjazmu, nie byłoby mnie na to stać.
  Umówiliśmy się na 16, a potem razem z Embrym (który ciągle mi się przyglądał) odprowadziliśmy ją do sali od trygonometrii. Pod klasę od angielskiego, gdzie miałam spędzić następne 50 minut mojego życia, szliśmy bardzo wolno. Przez całą drogę przyjaciel patrzył na mnie coraz bardziej podejrzliwie. W końcu nie wytrzymał:
- Co ci jest?
  Ja, znów nieobecna duchowo, odpowiedziałam, że nic. Widziałam, jak Embry już otwiera usta, by coś powiedzieć, ale znowu z tragicznej sytuacji wyratował mnie dzwonek. Rzucając mu przepraszające spojrzenie, schowałam się do klasy.

Rozdział 3

  Zaraz po wejściu do domu, uświadomiłam sobie, że nie mogę przebywać w pokoju z rodziną, bo zauważyliby, jaka jestem wstrząśnięta. Udając spokój, przywitałam się z mamą, która nie zauważyła mojego przerażenia, w związku z tym, co stało się w szkole. Wciąż nie potrafiłam się z tego otrząsnąć.
  Zjadłam obiad i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Musiałam się czymś zająć, zaczęłam więc odrabiać lekcje. Gdy skończyłam (około godziny 19), uspokoiłam się na tyle, by móc poczytać książkę pt.''Wizje w mroku''. O 20 stwierdziłam, że jest odpowiednia pora, żeby pójść spać. Poszłam się umyć, ale przed snem, jak zwykle, zapisałam w pamiętniku cały mój dzień.
                                                                    ***
  Wszyscy siedzieli w salonie oglądając mecz baseballu, który uwielbiali. Rosalie, Emmett, Alice i Alex zajęli miejsca na pufach przed telewizorem; Carlisle z Esme okupowali sofę, a Edward i Jasper usiedli na fotelach obok kanapy. Tylko jedna osoba nie była zainteresowana rozgrywkami - Jasper.
  Wciąż rozmyślał nad tym co stało się w szkole. Niby normalka - dziewczyna wstała, przeprosiła i podała mu jego książki. Lecz dzięki swojemu darowi doskonale wiedział, że Sophia się go bała. Nie wiedział tylko czemu.
  Równo wtedy, gdy zegar po raz dwunasty wybił północ, Jasper doszedł do przerażających wniosków.
  Mecz dawno się skończył, ale jego rodzina została, ożywiona rozmową. Wszyscy ucichli, w momencie kiedy Jasper wstał i pobiegł do drzwi, otworzył je i zniknął za ścianą lasu.
                                                                     ***
  Dotarcie do jej domu zajęło mu niecałe dziesięć minut. Miał wielką nadzieję, że Sophia śpi. Musiał znaleźć dowody, zanim powie o wszystkim rodzinie. Całe szczęście, że znajdował się za daleko, by jego myśli mogli usłyszeć Edward albo Alex.
  Rozejrzał się po pokoju. Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań stwierdził, że jakieś notatki, dosyć ważne, by ukrywać je przed wścibskimi oczami, mogła ukryć pod poduszką.
  Gdy do niej podszedł, nie mógł się napatrzeć. Sam fakt, że może oddychać i spać, co jemu od 260 lat nie było potrzebne, go fascynował. Trudno mu było się powstrzymać, żeby jej nie... Ugryźć? Tak ładnie pachniała. Jej zapach, zapach jej krwi go przyciągał... Jeszcze troszeczkę...
  Gwałtowny ruch dziewczyny go ocucił. Bez własnej woli, znalazł się kilka centymetrów nad odsłoniętą szyją Sophii. Leżała w takiej pozycji, że nietrudno mu było wyjąć spod poduszki zeszyt. Szybko podszedł do okna, jak najdalej od jej zapachu i zagłębił się w lekturze.
  Jak się domyślił, był to pamiętnik dziewczyny. Od razu zauważył, że o niego dba. Każdy wpis ozdobiony został serduszkami, kwiatkami, gwiazdkami i tego typu rzeczami. Wpis z każdego dnia posiadał inny kolor tekstu. Najstarsza data pochodziła sprzed roku, a najmłodsza sprzed dwóch tygodni. Zdziwił go ten fakt, gdyż kartkując zeszyt zorientował się, że dziewczyna zapisywała w nim dosłownie każdy dzień. Jednak informacja na ostatniej stronie wzbudziła w nim wątpliwości. Były tam nabazgrane trzy słowa, widać, że w pośpiechu: ''Muszę coś sprawdzić''
  Chciał już odłożyć pamiętnik, gdy w oczy rzuciły mu się odciski długopisu, jak gdyby inne wpisy zostały umieszczone na dalszych stronach. I w tej kwestii się nie pomylił. Opisane tam były ostatnie cztery dni. Znalazł niepodważalne dowody na to, że się nie mylił:
                                                                                                             sobota, 06. 10. 2012
 Cullenowie są WAMPIRAMI!

  Mimo że była to najkrótsza notatka, najbardziej go przeraziła. Inne tylko go zdenerwowały.
                                                                                                           
                                                                                                             niedziela, 07. 10. 2012
  Od kiedy dowiedziałam się, że Cullenowie są wampirami, boję się jak nigdy dotąd. Jednakże mam na to niezbite dowody: przede wszystkim zimna skóra - Alice dotknęła mnie kiedyś na matematyce, była wręcz przeraźliwie zimna. Oczy - zmieniają kolor, gdy są ''spragnieni''  mają czarne oczy, a kiedy ''najedzeni'' ich tęczówki przybierają kolor złoty. Mają praktycznie białą karnację, ich skóra jest pozbawiona krwi. Nie przychodzą w słoneczne dni do szkoły, ponieważ słońce ich zabija. Są strasznie silni i szybcy; w poprzednim roku Edward uratował  Bellę przed samochodem, mimo że był od niej oddalony o pół kilometra i powstrzymał auto ręką, przed wbiciem się w dziewczynę. Na stołówce nic nie jedzą, bo żywią się krwią. No i najprawdopodobniej są nieśmiertelni.
  Powinien się o tym ktoś dowiedzieć. Chociaż...
                                                                                                          
                                                                                                        poniedziałek, 08. 10. 2012
  Tak, Jaspera boję się najbardziej.

To go zdziwiło. Czyżby naprawdę był straszniejszy chociażby od Emmetta?

                                                                                                            wtorek, 10. 10. 2012
  Umarłam. A stało się to w chwili, gdy wpadłam na Jaspera Cullena. Kiedy widziałam, jak na mnie patrzy, myślałam, że mnie zabije. A po tym, odkryłam brak mojego zeszytu; pewnie ten krwiożerczy wampir go ma. Całą jego rodzinę, ale najpierw jego, trzeba zabić.
  Czyli wystawić na słońce.

  Owładnęła nim taka złość, jak jeszcze nigdy. Rozumiał - dziewczyna się go bała, ale od razu chciała jego śmierci? O tak, tym razem naprawdę musiał się powstrzymywać. Chciał wypić jej krew ze złości oraz dlatego że był bardzo spragniony. Będzie musiał zapolować.
  Nerwowym i jednocześnie cichym krokiem podszedł do łóżka Sophii, zatykając nos i odłożył pamiętnik z powrotem na jego miejsce. Wracał właśnie do okna, by wyskoczyć, kiedy usłyszał swoje imię.

czwartek, 20 grudnia 2012

Rozdział 2

  Od progu powitały mnie zdziwione spojrzenia klasy i surowe, należące do pana Bannera. I tym razem przepraszając, powędrowałam do ławki, pierwszej przy oknie, dokładnie na przeciwko biurka nauczyciela, który w tym samym momencie tam zasiadł.
  Miałam szczęście lub nie, że siedzę z chłopakiem. Embry Call był nawet niezły, biorąc pod uwagę innych ludzi (omijając Cullenów). Wydawał się odzwierciedleniem mrocznego rodzeństwa; opalony na ciemny brąz, oczy koloru czarnego, niższy ode mnie o niecały centymetr. Od roku brałam go za przyjaciela. Natychmiast wyczuł, że coś jest nie tak, lecz wolał się wstrzymać z pytaniami, których nie szczędził mi pan Banner:
- Czemu się spóźniłaś? Jak to możliwe? Przecież ty się nigdy nie spóźniasz!
  Nie zdążyłam jeszcze usiąść w ławce, tylko odruchowo skłamałam:
- Byłam w toalecie.
  Nie wiedzieć czemu, te marne kłamstwo przypadło mu do gustu i biolog się ode mnie odczepił. Nie przekonałam nikogo poza nim, a najbardziej podejrzliwie przyglądał mi się Embry.
  Zastanawiając się nad tym, czy poniosę jakiekolwiek konsekwencje w związku z wypadkiem, na ziemię sprowadził mnie głos przyjaciela:
- Sophio, co ci się stało w rękę?
  Ja, oczywiście, jak zawsze nierozważnie, nie zastanawiając się nad tym co robię, wyciągnęłam prawą rękę z kieszeni bluzy i zaczęłam nią bazgrać po zeszycie. I mnie samej, zaraz po ocknięciu, w oczy rzuciły się cztery wyżłobienia na mojej skórze.
- Nic - odparłam zawstydzona, chowając z powrotem dłoń.
- Jak to nic?!
  Na moje szczęście zadzwonił dzwonek. Wybiegłam z klasy, zanim Embry zdążył coś powiedzieć. Czym prędzej wsiadłam do swojej Toyoty i zamknęłam od środka drzwi.
  Cieszyłam się. Cieszyłam się, że to tylko draśnięcie. Mogło mnie spotkać coś o wiele gorszego. Na samą myśl zadrżałam.
  Jak co dzień, musiałam pojechać po siostrę do szkoły. Ranę idealnie zakryłam rękawem.
  Wracając do domu, Olivia opowiadała mi różne rzeczy, które przydarzyły jej się w szkole. Niewiele z tego rozumiałam, ponieważ Olivii wypadały mleczne zęby, przez co strasznie sepleniła, a poza tym mało mnie to obchodziło. Nie miałam najlepszych kontaktów z siostrą. Moje życie opierało się wyłącznie na przyjaciółce Nicol, przyjacielu Embrym i książkom, które czytałam tonami. Nie chciałam poświęcać się dla osoby, która jeszcze tak mało dla mnie znaczyła. Możliwe, że to się kiedyś zmieni. Ale nie teraz, nie mogłam zadręczać ją moimi poważnymi problemami.
  Stojąc na światłach, niespodziewanie zadzwoniła moja komórka. Olivia przestała mówić i zaczęła przypatrywać się moim poczynaniom. Widziała, że Nicol i Embry są moimi przyjaciółmi, dlatego myśląc, że to któreś z nich, tolerancyjnie postanowiła mi nie przeszkadzać, lecz ja wiedziałam, że będzie mi się uważnie przypatrywać i przysłuchiwać.
  Tak, ja też doskonale wiedziałam, kto do mnie dzwoni. I nie myliłam się - to był Embry. Nie chciałam odebrać, ale wtedy moja ciekawska siostra zadawałaby mi niewygodne pytania, a tego wolałam uniknąć. Z oporem podniosłam telefon do ucha.
- Wytłumaczysz  mi - zaczął spokojnie, aczkolwiek niecierpliwie przyjaciel - co się z tobą dzieje?
  Zerknęłam na lusterko wsteczne, by zobaczyć minę siostry.
- Możemy porozmawiać jutro?
  Olivia wydawała się zaskoczona. No tak... Nigdy nie spławiałam przyjaciół.
  Zdumiony chłopak zgodził się.
  Ja grzecznie się pożegnałam i ledwo zauważalnie westchnęłam z ulgą, czego na szczęście siostra nie dostrzegła.
- Czemu się rozłączyłaś? - zapytała.
  Na to miałam przygotowaną odpowiedź.
- Ponieważ prowadzę samochód.
  Zadowolona z mojej odpowiedzi, Olivia znów zaczęła swoją paplaninę.

środa, 19 grudnia 2012

Rozdział 1

  Odkąd pamiętam, nie znosiłam matematyki. Jako, że była to przedostatnia lekcja w tym dniu, starałam się wytrzymać do końca. Najbardziej dekoncentrowała mnie osoba, z którą siedziałam, mimo że rozmawiałyśmy normalnie, jak koleżanki - Alice Cullen. Jej uroda... Nie, nie tylko jej. Rodzeństwo Alice, jak i ona, wyróżniało się całkowicie spośród innych uczniów.
  Alice, Jasper, Emmett, Rosalie, Edward i Alex Cullenowie olśniewali urodą, niesamowicie bladą karnacją i oczami - miały w sobie wiele czegoś, co za każdym razem przyprawiało mnie o dreszcze. Sześć złowróżbnych  imion. Na dokładkę ich rodzice: Carlisle - lekarz oraz Esme - sekretarka na komisariacie. Prawie każdy w tej rodzinie był z kimś związany (dzieci lekarza i sekretarki zostały ''adoptowane'' i nie byli żadnymi krewnymi); Carlisle oczywiście z Esme, Alice z Alexem, Emmett z Rosalie, a Edward z Bellą, która nie należała do ich rodziny. Jedynie blondyn o imieniu Jasper był sam. To on najbardziej mnie przerażał.
                                                                   ***
  Na przerwie po matematyce i przed biologią, stałam z Nicol przed salą gimnastyczną, gdyż tam następną lekcję miała moja przyjaciółka. Rozmawiałyśmy o różnych głupotach, kiedy nagle zadzwonił dzwonek. Zdziwiona, że tak szybko, pożegnałam się, ścisnęłam mocniej książki, które trzymałam w ręku i pognałam do klasy.
  Na wprost długiego korytarza, który miałam przebiec, znajdowała się sala biologiczna, a przed nią, zaraz za załomem korytarza stały schody, prowadzące w dół do szatni.
  Pech chciał, że biegnąc, nie zauważyłam osoby, która wyszła zza ściany i bezceremonialnie na nią wpadłam. Przejechałam się na niej kawałek dalej. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, szybko wstałam i raz po raz przepraszając, podałam rękę pokrzywdzonemu człowiekowi, który nadal leżał na zimnej posadzce.
  Patrząc na niego, zorientowałam się, że gorszej osoby wybrać nie mogłam. Ze strachu zamarłam, nie wiedząc, co dalej począć.
  Tymczasem Jasper Cullen podniósł się z podłogi i zmierzył mnie swoim spojrzeniem mówiącym: ''nie dożyjesz kolejnego dnia'', nic nie mówiąc.
  Musiałam wyglądać i czułam się głupio. Jedyną dobrą stroną tego wszystkiego było dawne skończenie się lekcji, co spowodowało, że nikt nie wiedział tego kompromitującego czynu.
  Książki. moje, jak i jego, leżały porozrzucane, ja z wyciągniętą przed siebie ręką, na twarzy namalowany strach, jednak w duszy zastanawiałam się, czy on przypadkiem nie umie mówić. Patrzył na mnie teraz inaczej. Inaczej nie znaczy lepiej - wręcz przeciwnie. Twarz wykrzywił w wściekłości, a ręce zacisnął w pięści. Widziałam, jak zacisnął również szczękę. Wyglądał przy tym tak strasznie, że od razu się cofnęłam, opuszczając rękę. Ciągle na niego patrząc, czy aby się na mnie nie rzuci, schyliłam się po książki. Mój niedoszły morderca nie kwapił się do tego, by mi pomóc. Zrobił tylko jeszcze straszniejszą minę i powoli zaczął rozprostowywać ręce, pomijając przy tym szczęki. Ani na minutę nie spuścił ze mnie wzroku i miałam wrażenie, a raczej wiedziałam, że nie oddycha.
  Podałam mu jego książki, trzymając je w drżącej prawej dłoni. Swoje natomiast miałam w lewej. Zmusiłam sie, żeby mrugnąć. Jasper zniknął razem z książkami. Jedyny ślad, świadczący o tym, że tu był, pozostał na mojej prawej, wciąż wyciągniętej ręce. Zadrapania jego paznokci. Nie dość głębokie, by poleciała z nich krew, lecz na tyle widoczne, że nie sposób ich było nie zauważyć.
  Schowałam zranioną rękę do kieszeni bluzy i pobiegłam do klasy.

Prolog

 W poniedziałkowy poranek obudziłam się w wyjątkowo podłym nastroju. Powinnam była się już przyzwyczaić do początku tygodnia, lecz coś mi to nie wychodziło.
 Od kiedy rok temu przeprowadziliśmy się z rodzicami do Forks w stanie Waszyngton, poczułam się jak w niebie. Opuściliśmy wielkie Miami, które bardzo mnie przerażało, jeśli chodzi o wieżowce i rażące słońce. To słońca nie lubiłam najbardziej. Po 10 minutach potrafiłam się dosłownie spalić na czerwono, dlatego wolałam deszcz, który w Forks padał 365 dni w roku.
 Mimo że samotność była mi na rękę, od razu zaprzyjaźniłam się z Nicol i Embrym. Z Nicol naturalnie bardziej, bo to dziewczyna. Nieco się różniłyśmy: ona brązowe, proste i do ramion włosy, ja także brązowe, ale kręcone i sięgające pasa; ja szare oczy, którym towarzyszyła blada, niemal biała karnacja, jej oczy koloru piwnego miały prawie ten sam odcień, co jej cera.
 Żyłam przez rok całkiem spokojnie z tatą, mamą oraz dziewięcioletnią siostrą, lecz pewnego dnia odkryłam coś, co zmieniło moje życie na zawsze.