niedziela, 22 grudnia 2013

Część 2 Rozdział 7: Gra

  Zerwałam się na nogi. Po chwili jednak, zdałam sobie sprawę, że nie wiem, gdzie jest sala od matematyki. Byłam tam już dwa miesiące, lecz przez te wszystkie wydarzenia moja pamięć nie chciała się na niczym konkretnym skupić i dlatego ciągle je myliłam.
- Gdzie jest klasa od matematyki?
  Ryan i Matt spojrzeli na mnie, jakby zobaczyli kosmitę. Nie przepadałam za przedmiotami ścisłymi, a wybieranie się wieczorem do klasy właśnie z czegoś takiego, wskazywało na coś innego. Jednakże, jeśli miało mi to pomóc, poza kujonicy mogła się przydać.
- Klasa od matematyki? Może nic mi do tego, ale czy dobrze się czujesz?
- Masz rację - nic ci do tego. Powiecie? Jak nie, to nie. Po prostu się spieszę.
- Kolejne pytanie z serii: "To nie moja sprawa": Gdzie ty się śpieszysz? - dopytywał Matt.
- Dzięki za pomoc - warknęłam i wyszłam z sali.
  Na odchodnym usłyszałam Ryana:
- Dobra, przyznaję. Tobie też nie idzie.
  Uśmiechnęłam się pod nosem.
  Klasę od matematyki odnalazłam stosunkowo szybko. Otaczała ją ponura aura spokoju i sił ciemności. Ciężkie kotary zasłonięto tak, że nie miałam prawa stwierdzić, czy Inmortal rzeczywiście tam był. Powinnam mu ufać? Natychmiast znalazłam odpowiedź na to pytanie: nie.
- Jesteś tu? - zapytałam szeptem.
  Z kąta w prawym rogu sali dobiegł mnie śmiech.
- Aż tak się mnie boisz?
  Przystanęłam zdenerwowana.
- Wypluj to.
  Odgłos zderzenia śliny z podłogą zabrzmiał w moich uszach, jak huk wystrzału.
- Chcesz zapewne wiedzieć, jak to się stało, że zamiast Belli, odebrałem ja?
  Nadal nie mogłam go odnaleźć w tych ciemnościach.
- Wiesz, jakiekolwiek wyjaśnienia byłyby na miejscu.
  Wydawało mi się, że się do mnie przybliżył.
- Pewnie się wkurzysz, ale nie mam innego wyjścia... To się nazywa przekierowanie połączenia. Zamiast do konkretnej osoby, dzwonisz do mnie. Technologia w ostatnich czasach bardzo się poprawiła.
- Czemu to zrobiłeś?
- Żeby łatwiej było mi się z tobą porozumiewać.
  Prychnęłam.
- No, tak, bo telepatia i kartki to za mało.
- Miałem raczej na myśli oddziaływanie na ciebie, gdybyś w danym terminie nie wykonała zadania.
- Nie masz do tego prawa. - Starałam się jak mogłam, trzymać nerwy na wodzy.
- Co zrobisz w związku z tym? - usłyszałam w jego głosie ironię.
- Istnieje coś takiego, jak policja.
- Eric Inmortal nie żyje od siedemdziesięciu jeden lat. Nie wyjaśnisz im tego.
  Miał rację. Ciężko byłoby im uwierzyć w zmartwychwstanie. Czy Eric miał gdzieś słaby punkt?
- Jak długo zamierzasz to ciągnąć?
- Do czasu, aż wypełnisz wszystkie moje polecenia.
- Jaki będzie efekt końcowy moich działań?
- Uwolnienie mnie z pułapki.
  Wcale go nie zrozumiałam.
  Podeszłam powoli do miejsca, w którym - jak sądziłam - się znajdował. Kluczyłam między ławkami, starając się nie narobić hałasu. Lecz nagle stanęłam, jak wryta.
- Masz czerwone oczy, prawda?
- Mam je otworzyć, żebyś sobie przypomniała?
- Tak, otwórz je.
  Doprowadzą mnie do niego.
  Zabłysnęły w ciemności, jak latarnie. Czerwone, wwiercające się we mnie i pozbawiające tchu.
- Czym ty się żywisz?
  Potencjalnie nie groziło mi niebezpieczeństwo, ale mogło się to zmienić w ciągu niespełna doby. Wolałam zawczasu zadbać o swoje życie.
- Takie pytanie z ust byłej dziewczyny wampira jest trochę dziwne, nie uważasz?
- Chodzi mi o to, CZYJĄ krwią się żywisz?
- A co ci mówią moje oczy?
- Że... Ludzką.
  W mgnieniu oka poczułam go za swoimi plecami. Drżałam. Nie ruszyłam się, chociaż powinnam. Usłyszałam coś bardzo przypominającego świst... W każdym bądź razie coś, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Oplótł mnie ręką w pasie, a drugą odgarnął włosy na jedną stronę, obnażając gardło. Byłam przerażająco bezbronna.
- Nie bronisz się? - zapytał niewinnie.
- Nie. Załatw to szybko i jak najmniej boleśnie.
  Zacisnęłam pięści i zęby, a serce waliło mi, jak oszalałe. Nie miałam nawet po co krzyczeć. Nie chciałam krzyczeć. Wampiry kiedyś zbyt dużo dla nie znaczyły, bym mogła je teraz tak zwyczajnie wydać. Gdyby Ericka ktoś zobaczył, on zamordowałby mnie w góra piętnaście minut, pewnie mniej. Innymi słowy, wrzask nie miał sensu. Chciałam odejść "godnie".
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem spragniony. - Był tak blisko, że czułam jego lodowaty oddech na swojej nagiej szyi. Widocznie nie porzucił ludzkich przyzwyczajeń.
- Nie masz czarnych oczu. - Zmusiłam się, by to powiedzieć.
- Pragnienie zawsze jest takie samo.
  I wtedy uświadomiłam sobie, że ten świst oznaczał wysunięcie kłów. W moim towarzystwie zrobiono to tylko raz; były chłopak na urodzinach dziewczyny swojego brata. Stał obok mnie, ale nigdy świadomie nie pomyślałam, że mogę umrzeć z rąk wampira. Czułam się przy nich bezpiecznie, a oni to wykorzystali. Ironia losu.
  Poczułam na szyi coś tak zimnego, jak stal. I dwie, całkiem duże, igiełki, delikatnie muskające moją skórę. Mój żołądek wykonał salto. Miałam przyśpieszony oddech i tętno. Eric musiał to zauważyć.
  Inmortal dosłownie się mną bawił. Znałam tą taktykę: długie trzymanie w niepewności, a gdy przeciwnik przestawał uważać, zostawał zaatakowany. Eric tak właśnie robił, ale ja nie zamierzałam przestać uważać. Powoli jeździł kłami po mojej szyi, jakby sprawdzał, który punkt byłby najlepszy. Wbiłam ręce w blat ławki, by opanować drżenie. Jego druga dłoń, ta, która nie trzymała włosów, wędrowała po moim brzuchu, łaskocząc mnie. Zimnym kolczykiem dotknął mojego ramienia. Okrutna zabawa. Okrutna gra z tylko jednym wygranym.
- Kończ to.
  Jego uśmiech odbił mi się przez chwilę na szyi. Nie zdawałam sobie sprawy, że usłużnie przechyliłam głowę, ułatwiając mu dostęp. Nad tym też nie panowałam. Sądziłam, że tak będzie najlepiej. Policja znalazłaby co najwyżej dwie dziurki na szyi, a nie ślady walki. Chociaż może TAK byłoby najlepiej? Zajęliby się siniakami, a odbicia kłów zostawiliby w spokoju.
- Nie mogę tego skończyć, a raczej nie chcę. Tak łatwe pożywienie nie daje mi satysfakcji.
  Łatwe pożywienie?! Naprawdę chciał walki?! Proszę bardzo!
  Trafiłam go łokciem w brzuch, kilka centymetrów pod splotem słonecznym. Nawet nie myślałam o ucieczce. Tak robią tylko tchórze. Wolałam walczyć i zostać zabitą (bo właśnie takie miało być zakończenie), niż czuć kły na szyi ze świadomością, że nie spróbowałam. W tym przypadku i tak byłam na przegranej pozycji. Światła wcześniej nie zapaliłam, więc prowadziliśmy cichą i ciemną walkę.
- Czyli Sophia umie się bawić. Doskonale.
  Wykonał jeden ruch i już leżałam po drugiej stronie klasy, pod tablicą, ale nic mnie nie bolało. Podejrzewałam, że gdyby chciał, już dawno mógłby mnie zabić.
  Tylko jego świetliste oczy mówiły mi, gdzie jest. Teraz szedł w moją stronę. Stanęłam na nogi w chwili, gdy wyciągnął do mnie ręce. Odtrąciłam je i pobiegłam z powrotem na koniec sali. Byłam zlana potem. W świetle, które odbiło się od jednej ze szklanych gablotek na ścianie, zauważyłam, że Inmortal ma na sobie garnitur.
- Chodzisz tak ubrany codziennie? - zapytałam, jak gdyby nigdy nic.
  Zmrużył oczy i podszedł powoli.
- Jest pewna specjalna okazja. Jeśli sobie przypomnisz jaka, uratuje ci to życie.
  O czym on mówi? Powinnam o czymś wiedzieć?
- Nie? - zdziwił się. - Szkoda.
  Znów złapał mnie za włosy. Czemu mój mózg odmówił współpracy akurat w takiej chwili?
  Znów usłyszałam świst i poczułam zimno kłów na szyi.
  Myśl, Sophia, myśl! Masz szansę przeżyć!
  Zostało mi kilka sekund życia. Koniec problemów, zmartwień i smutków. Pocieszające, nie?
- Ostatnie życzenie?
- Raczej pytanie. Nabiłeś mi gdzieś siniaka?
- Doprawdy? Obchodzi cię teraz twój stan fizyczny?
- Chcesz, żeby policja skupiła sie na odciskach kłów, czy ewentualnej próbie walki?
  Zmieszał się.
- Masz rację. Co do siniaków nie jestem pewien... Ale są dwie opcje: pierwsza jest taka, że po prostu sprawdzę.
- Chyba śnisz.
  Trzasnęłabym go, gdyby nie pochylał się nade mną i schował kły.
- Jest jeszcze jedna. Możemy dorobić ci ich kilka.
  Jęknęłam.
- Dajmy sobie spokój. Zajmiesz się mną później.
  Wiedział, kiedy nastąpi "później".
- Kończ to - powtórzyłam.
- A wydawało mi się, że jesteś całkowicie zdeterminowana, żeby to zrobić.
  Przestał dotykać moją szyję. Odsunął głowę do tyłu, a mi, czekając na ponure zakończenie, nasunęła się do głowy pewna myśl.
- Czy chodzi ci o pocałunek?
  Zatrzymałam go w chwili, gdy jego kły wpiły mi się w kark.
  Czyli trochę za późno.
__________________
Dzisiaj trochę krócej i znów dialogowo... -.- Mam nadzieję, że się podobało? Piszcie swoje opinie w komentarzach XD
No i, jako, że wcześniej notki nie będzie, już teraz życzę Wam Wesołych Świąt! Wymarzonych prezentów, szczęśliwego czasu spędzonego z rodziną, tej przytulnej atmosfery, uśmiechu na twarzach... Wszystkiego czego sobie życzycie :D Dzielę się z Wami wirtualnym opłatkiem :)
Do zobaczenia za dwa tygodnie <33

niedziela, 8 grudnia 2013

Część 2 Rozdział 6: Przemiana

  Westchnął.
- Pamiętasz, jak powiedziałem, że mam ci do przekazania kilka tajemnic? Oto jedna z nich.
- Czyli wybrałeś  mnie tylko dlatego, bo wiem o wampirach, prawda?
  Zmieszał się. Jak to wampir, był nieziemsko przystojny... Nie! Nie obchodzi mnie to!
- Obchodzi, tylko nie chcesz uwierzyć tej myśli.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- To moja zaleta.
- Raczej wada. Ile masz lat?
- Jestem bardzo młody. Mam zaledwie dziewięćdziesiąt lat - wyznał otwarcie.
- Muszę iść.
- Wcale nie musisz.
  Tym razem to ja westchnęłam.
- To jakie mam teraz zadanie?
- Równie łatwe co poprzednio.
  Spojrzałam na niego pytająco.
- Pocałuj mnie.
- Coś cię boli.
  Wróciłam wkurzona do internatu. Co on sobie myślał?! Nie jestem taka łatwa! Zadanie?! Pogięło go chyba!
  W pokoju zastałam Char i Matta. Victoria gdzieś wyszła. Ostatnio ciągle miała humory.
- Sophia, co się stało? - Matt podbiegł do mnie.
  Odepchnęłam go ramieniem. Sięgnęłam komórkę i wybrałam numer Belli. Nie patrzyłam na obecność chłopaka i dziewczyny.
- Bella, nigdy nie uwierzysz - zaczęłam, gdy tylko odebrała - kogo spotkałam.
- Cześć, Sophia. - To nie była Bella, lecz równie znajomy głos.
- Jackob?
- Zgadłaś - roześmiał się. Nie wiem czemu, ale w stosunku do mnie zawsze był życzliwy, mimo że nie należał do moich bliskich przyjaciół.
- Mógłbyś dać mi do telefonu Bellę?
- A coś się stało?
- Nie, to nic ważnego.
  Ważnego jak diabli!
- Bella siedzi w pokoju i nikomu nie otwiera.
- Dlaczego? - Do tej pory wydawała mi się szczęśliwa.
- Charlie dowiedział się o motorach. Co prawda, sam mu o nich powiedziałem, ale zrobiłem to dla jej dobra, lecz ona narazie tego nie docenia. Przekazać jej coś?
- Jakbyś mógł powiedzieć jej, żeby do mnie szybko oddzwoniła, byłabym wdzięczna.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Dzięki, Jackob. Do usłyszenia.
  Przez gardło nie mogło przejść mi "do zobaczenia". A przecież miałam do nich wrócić już za cztery miesiące!
  Do kogo? Do Belli? Do Jackoba? Mają siebie, koniec końców zapewne będą parą, więc nie zmartwi ich mój los. Właściwie to.. Nie miałam do kogo wracać.
  Ta myśl kompletnie mnie załamała. Usiadłam tam, gdzie stałam, czyli dosłownie na środku pokoju. Nie czułam obejmujących mnie ramion Matta i zaniepokojonego głosu Charlotte. Nie miały one znaczenia. Nie liczyły się...
  Rzucić wyzwanie światu? On już to zrobił. Decyzja, czy zamierzam podjąć to wyzwanie, należała do mnie. Iść na całość? Z moimi informacjami będzie na maksa gorąco. Byłam jedną z niewielu osób, znających te tajemnice ludzkości, dlatego moje życie może się dla niektórych wydać cenne. Lubiłam wzywania, ale czy aż tak? Stać mnie było na takie poświęcenie? Sporo pytań, które nie powinny mnie interesować.
  Wstałam.
  Od teraz pracowałam już dla dwóch... Jednostek? Dla świata i Inmortala. I to JA ustalałam zasady, obowiązujące wszystkich. Matt był najbliżej, dlatego zmiany zaczęłam od niego. Można powiedzieć, że zachowałam się niestosownie w stosunku do chłopaka, lecz nie było już dawnej Sophii. Pocałowałam go, jak najlepiej umiałam, a według informacji Inmortala, robiłam to całkiem nieźle. Czekała go miła niespodzianka - miał sprawdzić prawdziwość tej hipotezy. Teraz? Na pewno niedługo.
~ Ericku?
  Przestałam już całować zszokowanego Matta i rzucając szybkie spojrzenie Char, wyszłam z pokoju.
~ Słyszysz mnie, Inmortal?
~ Mówiłem już, że wolę po imieniu... - mruknął.
~ Średnio mnie to interesuje - wyznałam szczerze.
~ W jakiej sprawie się do mnie odezwałaś?
  Przy odpowiedzi nie zawahałam się ani na moment.
~ Chcę wykonać zadanie. Zdaję się na ciebie. 
~ Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? 
~ Najprawdopodobniej chęć posmakowania życia.
~ Cieszę się. - Jego głos naprawdę to wyrażał. - Mówiąc, że zdajesz się na mnie, co masz na myśli?
~ Wybierz miejsce, czas, scenerię... Zorganizuj to jako, jeżeli to dla ciebie takie ważne... A z resztą, wiesz o co mi chodzi. Odezwij się, jak coś wymyślisz. Dobranoc.
  W odpowiedzi usłyszałam cichy śmiech. Dopiero po chwili poczułam, jak szybko bije mi serce. Co się stało? Czy to przez świadomość, że niedługo znów pocałuję wampira? Czy jeszcze po namiętnym pocałunku z Mattem? Czy mnie to obchodziło? Nie bardzo.
  Nagle z mojego pokoju wyszedł Matt. Wziął mnie w ramiona i zaczął bawić się moimi włosami.
- Biorąc pod uwagę to, co zrobiłaś, mam prawo spekulować, że nie jesteś już na mnie zła?
- Ależ ja nigdy nie byłam an ciebie zła.
  No i co z tego, że skłamałam? Idziemy na całość, nieprawdaż?
- A teraz na poważnie: kiedy przyjdziesz na próbę? Wcale nam się nie układają, bo potrzebujemy wokalistki, którą i tak już oficjalnie jesteś. Ciągle na ciebie czekamy.
- Ale nie mogę tego zrobić Victorii.
- Victoria sama odeszła. Przecież jej tego nie proponowaliśmy. Miała zostać, była gitarą, lecz sama tak wybrała. Nie możesz się za to winić.
- Dołączę do zespołu, ale razem z Victorią. Ma zostać tą gitarą. Jakieś pytania?
- Uznaj to jako wiadomość: jutro o piątej po południu mamy próbę. Przyjdź.
                                                                        ***
  Nie miałam zielonego pojęcia, jak tego dokonali, ale Victoria przyszła na próbę. Lecz sposób, w jaki odzywała się do Ryana ( co robiła bardzo rzadko ) świadczył o tym, że ci dwoje jeszcze się nie pogodzili. Do mnie również była sceptycznie nastawiona, choć niekoniecznie tak, jak na początku. Naburmuszona wzięła gitarę z rąk Ryana i wyjęła z torby kostkę. Nastroiła instrument w totalnej ciszy i mruknęła:
- Jestem gotowa.
  A ja nie za bardzo wiedziałam co mam zrobić. Przed profesjonalnym mikrofonem stałam dopiero drugi raz. Victoria na próbie w niego stuknęła, ale co, jeśli wyjdę przy tym na idiotkę? Zaryzykować? Może najpierw upewnię się, że jest włączony...
  Char, zadowolona, uniosła obydwa kciuki w górę. Wystukała początkowe brzmienie na klawiszach i spojrzała wyczekująco na lidera zespołu.
- Wszyscy gotowi? - zapytał Matt.
- Jasne - szepnęłam cicho, czując napływającą tremę.
- Co gramy?! - zakrzyknął Sam.
- To na co przygotowywaliśmy się pół miesiąca.
- Fajnie wiedzieć - burknęłam. Za wiele to mi nie powiedział.
- Nie domyślasz się? - nie dowierzał Matt.
  Pokręciłam głową.
- Zaśpiewasz piosenkę Claudii Pavel "I don't miss missing you".
- No chyba nie - jęknęłam. Miałam zaśpiewać coś, co w największym stopniu przypominało mi o przeszłości? - Możemy inną? Tej zaśpiewać jeszcze nie mogę.
- To nieco komplikuje sprawę. Co innego znasz? Spróbujemy się dostosować.
- Ja nie byłam taka wybredna - oznajmiła Victoria.
- Nie... Byłaś sto razy gorsza - zaśmiał się Ryan. Zyskał tylko tyle, że dziewczyna wytknęła mu język i odwróciła się w przeciwną stronę.
- Znam kilka piosenek zespołu "The Pretty Reckless", ale niestety nie kojarzę tekstu tej, co śpiewała Victoria.
- Akurat ten zespół znamy na pamięć - uśmiechnął się Sam. - Do wyboru, do koloru.
- To którą wybierasz? - spytała uprzejmie Char.
- Mogę spróbować "Just tonight".
- Uwielbiam ten kawałek - wyznał Ryan.
  Ogólnie podczas śpiewania tej piosenki nie słuchałam swojego głosu. Po prostu śpiewałam... Nie panowałam na nim i czułam, jak przy ostatniej zwrotce mój głos mimowolnie się wzmocnił.
  Po zakończeniu utworu wciąż ciągnęłam końcową nutę, mimo że reszta przestała już grać. Wypatrywali oznak, czy aby na pewno jestem człowiekiem. W związku ze złym, czy NIEzłym głosem? W każdym razie uważałam, że poszło mi średnio. Nigdy nie określałam swojego głosu jako idealnego. Victoria zaśpiewałaby to lepiej. Nie wiem, czemu wzięli mnie.
  Ale czy musiałam nad tym roztrząsać? Powinnam się cieszyć, że dostałam taką funkcję. Robiłam to, co lubiłam.
- To było straszne - rzekłam cicho.
- To było niesamowite! - krzyknął Sam.
  Dopiero to "obudziło" wszystkich. Zaczęli klaskać. Myślałam, że chodzi im ogólnie o próbę, dopóki nie zorientowałam się, że każdy patrzy na mnie.
- Dzięki. - Wciąż nieśmiało mówiłam.
  Głosu może i nie miałam tak silnego, jak Victoria, ale chyba im się spodobał.
- Teraz tylko nagrać cover i na YouTube! - dołączył się Ryan.
  Zaśmiałam się. Cover? Źle się czuje?
  Lecz Matt nie stanął w mojej obronie i poczułam lekki zawód.
- Masz rację. To się nadaje.
  Spojrzałam na zdumioną Victorię. To musiało ją zaboleć. Mimo że nie darzyłyśmy się przyjaźnią, postanowiłam przyjść jej na ratunek.
- To było masakryczne. Lepiej dajcie do neta nagranie z "Make me wanna die" z wokalem Victorii.
- Nawet nie próbuj mi pomagać - wysyczała dziewczyna z gniewem. - Poradzę sobie bez twojej pomocy.
  Pozostali patrzyli na nas w oczekiwaniu na moją reakcję. Z ich spojrzeń wywnioskowałam, że na moim miejscu by się nie odzywali. Ale co mnie obchodziło co oni by zrobili?!
- Do tej pory jakoś ci nie szło.
- To nie twoja sprawa.
- Jeszcze - mruknęłam dostatecznie głośno, by to dosłyszała.
- Jak to "jeszcze"? - zainteresowała się, co prawda, z nieskrywaną złością.
- W końcu może dojść do samobójstwa, a wtedy ucierpi każdy, kto cię zna.
- Nie wszyscy mnie lubią - wyznała szczerze ani na chwilę nie tracąc rezonu.
- A kto powiedział, że pod względem lubienia? Chodziło mi o przesłuchania i tego typu rzeczy. Nikt nie lubi policji.
  Wyglądali na zszokowanych. Mocne słowa, których nie potrafiłam powstrzymać. Coś mnie ciągnęło, żeby wygrać tą kłótnię.
- A tak w ogóle, jakie samobójstwo? O czym ty mówisz?
- No, wiesz, może niekoniecznie samobójstwo. Równie dobrze może to być i morderstwo.
  Do ostatniego zdania użyłam najbardziej złowrogiego wzroku , na jaki mnie było stać, jednak uśmiech pozostał słodki, jak u pięciolatki. Tak mroczne słowa nie napawały mnie już lękiem, co najwyżej śmiechem na widok min Matta, Char, Sama, Ryana i Victorii. Nie interesowałam się tym, że dziewczyna coraz bardziej mnie nienawidzi. Lecz tylko dzięki sobie stała się tym, przed kim ją ostrzegałam: stałą się moim wrogiem. Wiedział to każdy zgromadzony w tej sali.
~ Na mnie nie licz - odezwał się Inmortal.
~ Nie miałam niczego konkretnego na myśli. 
~ Ale i tak cię kocham.
  Wyprostowałam się. Czy Eric właśnie powiedział, że mnie KOCHA?
~ Tak, Sophia. Kocham cię.
- Czyżby nagle nieustraszona Sophia czegoś się zlękła? - wyszeptała z satysfakcją Victoria.
  To było aż tak widoczne?
- Co cię położyło na łopatki? Przeraziła cię możliwość zabicia mnie?
  Powoli mnie niszczyła. Czułam to.
~ Dobra, narazie zapomnij co powiedziałem. Broń się!
- Och, nie. Zastanawiam się, jaka broń byłaby najlepsza. Ale wiesz co? Będę tak wspaniałomyślna, że pozwolę ci wybrać.
~ Nieźle - mruknął Eric z podziwem.
- Och, Sophia... Jeszcze pożałujesz, że to powiedziałaś. - Victoria przybrała groźną minę. Chwyciła torbę i wyszła nerwowym krokiem z sali.
  Nie podziałała na mnie jej groźba.
~ Zdajesz sobie sprawę, że nie będę mógł ci pomóc?
~ Dam radę.
~ W to akurat nie wątpię. 
  Matt podszedł do mnie. Chyba nie wiedział, jak się zachować. W końcu to JA powiedziałam całkiem poważnie teoretycznie problematyczne słowa.
- Sophia, co ty zrobiłaś? Ona ci teraz nie da żyć. Ona cię zniszczy.
  Nie pocieszał mnie. I dobrze. Tego bym nie zniosła.
- Zauważyłeś, że w tym momencie jesteś jedyną osobą, która do mnie podeszła? Inni będą się teraz tylko bać.
  Ze spokojem przyjęłam to do wiadomości. Naprawdę tak było. Każdy będzie uważał, że jestem bezwzględnym mordercą. Zawsze chciałam poczuć, jak to jest. Nigdy nie byłam normalna.
~ Jesteś niesamowita.
~ Dziękuję. - Przynajmniej ktoś mnie tu doceniał.
  Usiadłam przy jednym z kilkunastu stolików, cierpliwie czekając na zakończenie próby, jakby to co się tutaj zdarzyło, nigdy nie miało miejsca.
- Stary, możemy pogadać? - zapytał Ryan Matta.
- Tak, to... Koniec próby.
  Sam i Charlotte zerwali się z krzeseł i mało nie wybiegli z sali, jakby tylko czekali na te słowa. Zaśmiałam się głośno. Ja się stamtąd ruszyć nie chciałam, no co wyraźnie liczył Ryan. Musiałam pogadać "na osobności" z Inmortalem. Miałam więc zamiar poczekać, aż ta dwójka się ulotni.
  Ryan zaciągnął brata w najdalszy kąt klasy. Udawałam, że intensywnie z kimś SMS - uję, a tak naprawdę przysłuchiwałam im się z uwagą. Szukałam najdrobniejszej informacji, by psychicznie zniszczyć Victorię.
- Co ja robię źle? Czy ona nie widzi, że ja muszę do niej wrócić?
  Musi?
- Nie okazujesz jej tego. Dzisiaj miałeś okazję wybronić ją przed Sophią.
  A mnie to on by nie "wybronił"!
- Nie jestem taki domyślny jak ty! Mogłeś daj jakiś znak! Ale nie! Ty wolałeś stać jak sparaliżowany!
- Sam też nie odznaczyłeś się inteligencją - rzekł sucho Matt.
- Masz rację... Z resztą, jak zwykle. Ale proszę, pomóż mi. Tobie zawsze w tych sprawach szło lepiej.
- Tak, jasne. - Miałam wrażenie, że spojrzał na mnie. - Gdybyś ty też zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, bo nie mógłbyś znaleźć tej jedynej, to miałbyś takie samo doświadczenie jak ja.
  Niekoniecznie rozumiałam, co miał na myśli. Zmienia dziewczyny jak rękawiczki? Miałam być kolejną z jednorazowych par?
- To już chyba u ciebie nie problem? - W głosie Ryana wyczułam śmiech.
  Zerknęłam na nich akurat w chwili, gdy wskazywał na mnie kciukiem. Zmrużyłam groźnie oczy i zmusiłam się, by wlepić wzrok w komórkę.
- Pomożesz? Czy będziesz prawił mi wykłady na temat tego, jaki to ty nie jesteś wspaniały?
- W tych klockach to ja, wbrew pozorom, dobry nie jestem. No, nie wiem... Kup jej czekoladki albo kwiaty. Dziewczyny to lubią.
  Nieźle znał się na dziewczynach. Ale mnie to nie obchodzi!
~ Kogo chcesz oszukać?
~ Czyżbym usłyszała w twoim głosie zazdrość? Przymknij się, nie widzisz, że słucham?
~ Raczej podsłuchujesz.
  Lecz postanowił być na tyle tolerancyjny, że więcej się nie odezwał.
- Kiedy Victoria ma urodziny?
  Ciekawa kwestia. Jakiś przykry prezent byłby na miejscu.
- Dopiero za pół roku.
  A niech to! Już mnie tu nie będzie.
- A imieniny?
- Miała miesiąc temu.
- To jakaś następna, ważna dla was, rocznica?
- Za miesiąc trzecia rocznica związku.
- To już wiesz, co masz robić.
  Wpadłam na pomysł, by zadzwonić do Belli. Ona miała to zrobić już wcześniej. Jackob najwyraźniej nie przekazał jej wiadomości.
  Po chwili podniosła słuchawkę.
- Hej, Bella! Co ci się stało?
- Gdybym nią był, to bym ci powiedział.
- Eric?! - krzyknęłam.
  Matt i Ryan spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, a ten pierwszy nawet ze smutkiem. No tak, przerwałam im rozmowę.
- Co ty zrobiłeś? - kontynuowałam ciszej. - Czemu nie mogę skontaktować się z Bellą? Zrobiłeś jej coś?
- Nie, nie śmiałbym. Bella śpi sobie teraz spokojnie w swoim pokoju.
- Skąd masz jej telefon?
- Miałem ci nie mówić, ale stawiasz mnie w takiej sytuacji...
- Mów! - przerwałam jego bezsensowne gadanie.
- Powiem ci.
- Tego oczekuję. Kiedy? Nie chcę już karteczek.
  Zastanowił się.
- Dobra, tak się szczęśliwie składa, że siedzę teraz w klasie od matematyki. Jeżeli chciałoby ci się ze mną spotkać, radzę ci się pośpieszyć. W każdej chwili może mnie odwiedzić sprzątaczka.
  Rozłączył się.
_______________
Przepraszam Was. Za to, że ten rozdział jest nudny i w dodatku dialogowy :( Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale cóż... W każdym bądź razie komentujcie, a a tym razem podziękuję za ponad trzynaście i pół tysiąca wejść!!! Kocham Was <3 Do zobaczenia w następnym rozdziale :)

sobota, 23 listopada 2013

Część 2 Rozdział 5: Ujawnienie

  Po rozmowie z nim poczułam dominującą pustkę, jakby przerwał połączenie. Być może właśnie to zrobił. Zerwałam się z łóżka. Dwie minuty. To niedużo. Musiałam się śpieszyć.
  Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Char.
  Gdybym nie była zajęta ubieraniem się, zapewne zauważyłabym Matta stojącego w drzwiach.
- Sophia, możemy porozmawiać? - Właśnie zobaczył co robiłam. - Wybierasz się gdzieś?
  Pokiwałam głową w zamyśleniu. Chłopak spojrzał pytająco na Victorię i Char, lecz one wzruszyły ramionami.
- Teraz? Przecież już noc. Gdzie? Pójść z tobą? Nie, ja PÓJDĘ z tobą.
  Dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy i podeszłam, trzymając w ręku czapkę i szal. Na sobie miałam już kurtkę, którą powoli zapinałam.
- Co ty sobie myślisz? Nie mam pięciu lat. Co cię obchodzi gdzie wychodzę? Ten pocałunek nie zmienia nic, poza tym, że czuje się okropnie. Idę sobie ulżyć.
  Wyszłam. Dosłownie kilka sekund później usłyszałam trzask drzwi.
- Hej, Sophia! Zaczekaj!
  Podbiegł do mnie. Niewiarygodne, jak daleko zdążyłam dojść w tak krótkim czasie.
- Matt, proszę, zostaw mnie.
  Miałam bardzo zmęczony głos.
~ Eric, pomóż mi.
  Nic. Żadnego odzewu. Spodziewałam się tego.
  Po raz pierwszy zrobiłam tak tchórzliwą rzecz w moim życiu: po prostu uciekłam. Naturalnie za internat. Wiał zimny i porywisty wiatr, przenikający przez moją cienką kurtkę i przyprawiający mnie o dreszcze. Czułam na sobie czyjś wzrok. Inmortala?
- Eric, jesteś tu? - zapytałam, gdy zaczynałam już porządnie marznąć.
  W głowie usłyszałam cichy śmiech. Lecz kiedy się odezwał, jego głos był poważny:
~ Spóźniłaś się. Nie wykonałaś polecenia.
~ I kto to mówi? Ciebie tu nie ma - zwymyśliłam go z wyrzutem.
~ Chciałem cię sprawdzić.
~ Jesteś okropny. Przez ciebie mi zimno.
  Co za idiota.
~ Jak możesz tak o mnie mówić?
~ Idę stąd.
~ Jeżeli cię to jeszcze interesuje, czekam w innym miejscu.
  Stanęłam. Tak, nadal mnie to interesowało.
~ Gdzie?
~ Dowiesz się jutro.
- Ericku... - jęknęłam.
~ Nawet nie wiesz jak się cieszę, kiedy wypowiadasz moje imię, Sophio. Do zobaczenia.
  Tym razem nie poczułam, jak przerywa połączenie. Widocznie tego nie zrobił. Wciąż mnie słyszał, a ja mogłabym z nim porozmawiać. Cudownie. Teraz każda moja myśl jest pod obserwacją ze strony nieznanego mi człowieka.
~ Jedno pytanie - rzekłam po chwili.
  Tak, to też mnie interesowało.
~ Słucham - odezwał się lekko znużonym głosem.
~ Ile ty masz lat?
~ Na karcie nie pisało?
~ Daty zostały zamazane.
~ Przyjdziesz na jutrzejsze spotkanie to się dowiesz.
~ Ale gdzie i o której?
~ Karteczki wciąż działają...
  Zrozumiawszy, że to koniec konwersacji, skierowałam się z westchnięciem do internatu, bo nic innego nie mogłam zrobić. Jakie to było głupie, że każdą rzecz musiałam urzeczywistniać w taki sposób, by pasowało to Inmortalowi. Jeśli zażyczy sobie spotkania o drugiej w nocy, wyśmieję go. Czułam się, jakby stał się moim umysłem. Nie denerwowało mnie to tak bardzo jak myślałam, że będzie mnie denerwować. Właściwie to nie miałam mu tego za złe. Nie powinnam się wściekać; w końcu to ja poprosiłam o możność kontaktowania się z nim. A poza tym zbytnio nie miałam czasu się zastanowić, w jakiej znajdowałam się pozycji.
  Nagle zza rogu ktoś wyszedł. W pierwszej chwili pomyślałam, że Eric zmienił zdanie i czekał tutaj cały czas, drażniąc się ze mną. Tylko, że nieznajomy facet raczej od razu by mnie nie pocałował. A on tak. Po zapachu i gorącej skórze na dłoniach poznałam, że to Matt. Znów to zrobił. Był w tym dobry. Bardzo dobry. Prawie tak dobry, jak Jasper. Ale dlaczego myślę o byłym chłopaku, jeśli w ramionach trzyma mnie inny? Żeby udowodnić sobie, że już nic nie czuję do Jaspera, odwzajemniłam pocałunek. Znowu.
- Sophia? - Oderwał swoje usta od moich.
- Tak? - spojrzałam na niego niewinnie.
- Możesz mi powiedzieć czemu tu przyszłaś?
  Nie, nie mogłam.
  Pokręciłam głową.
- To nic ważnego.
- To było dziwne. Wyszłaś, mówiąc, że idziesz sobie ulżyć, stoisz chwilę w śniegu i wracasz. Taki masz sposób odreagowywania?
- Powinieneś się z tego cieszyć.
  Wyrwałam się z jego stalowego uścisku i wróciłam do internatu.
                                                                    ***
  Następnego dnia czekałam na tą piekielną karteczkę, nabierając obaw. Nadal chciałam się z nim spotkać, ale nie byłam pewna czy on chce. Nie wydawał się szczęśliwy, gdy to zaproponowałam...
  Na lekcji historii - tak jak się spodziewałam - wywołano mnie do odpowiedzi. Z historii zawsze byłam cienka, dlatego serce waliło mi jak młotem, kiedy podchodziłam do biurka. Nauczycielka nie była surowa. Każda historyczka tak na mnie działała.
- Przepytam cię z przedostatniej lekcji.
  Świetnie. Oznajmiła mi właśnie, że uczyłam się ze złego tematu. Leżałam na całej linii. Uczyłam się o Wojnie Stuletniej, a nie o starożytnych cywilizacjach!
- Jak nazwała się najstarsza cywilizacja?
- Eee...
  W tym momencie utknęłam. Najstarsza cywilizacja? Coś było na lekcji. Inkowie, Aztekowie, Majowie... Nie, chyba nie o to chodzi.
~ Olmekowie - usłyszałam w głowie głos Inmortala.
  Ze zdziwienia uniosłam brwi.
~ Od kiedy to pomagasz mi w sytuacjach tak przyziemnych?
  Historyczka, widząc moją zdumioną minę, zapytała:
- Czyżbyś tego nie wiedziała, Sophio?
- Olmekowie - odrzekłam wymijająco.
~ Ustaliłeś już miejsce i godzinę spotkania?
~ Zdaje się, że tą sprawą zajmuje się już Misterio.
  Z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie był tym faktem zachwycony. Matt się tym zajął?
- Jakie zwierzęta hodowali Aztekowie?
~ Jakie? Wiesz, Ericku?
~ Lamy i alpaki - odpowiedział z rozbawieniem.
- Lamy i alpaki - powtórzyłam odpowiedź nauczycielce.
- Która cywilizacja stworzyła Machu Picchu?
  Obróciłam się w stronę Matta. W ręku trzymał jakąś karteczkę. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Zrobiło mi się zimno. Misterio dowiedział się o tym szybciej niż ja.
- Sophio, kto stworzył Machu Picchu?
  Matt bezgłośnie zapytał:
- Co to jest? - Był zdenerwowany.
- Dobrze, nie wiesz. Siadaj. Ocena niedostateczna.
  Między innymi dlatego nie lubiłam historii. Nie znałam odpowiedzi na jedno banalne pytanie i już jedynka.
~ Powiedz "Inkowie".
- Eee... Już wiem. Inkowie.
  Nauczycielka widocznie nie dowierzała. Nagłe olśnienie? Wierzyła w coś takiego?
~ Dzięki, Inmortal.
~ Wolę po imieniu.
- Oj, przestań.
  Pięknie. Zyskałam zdumione spojrzenia klasy i nauczycielki.
~ Och, Sophio. Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Co powiedziałaś? Nie zadałam pytania - oznajmiła historyczka.
- Nieważne - burknęłam i powędrowałam na miejsce.
  Wyrwałam karteczkę Mattowi.
- Pozwolił ci ktoś? - szepnęłam wściekle.
- Co to jest?
- Kartka. Ślepy?
- Z datą i miejscem? W dodatku tym wczorajszym?
- Jak to?
  Przebiegłam wzrokiem po cienkich liniach.
"Jak już prosiłaś... Dzisiaj po twoich lekcjach przyjdź za internat tam gdzie wczoraj."
~ A jak ktoś cię zobaczy?
~ Bez obaw.
~ Chyba, że znów nie zamierzasz się pojawić.
  Usłyszałam śmiech.
- Wytłumaczysz mi to? - drążył temat Matt.
- Z jakiego powodu? Kim ja właściwie dla ciebie jestem? Tylko koleżanką. Nie muszę ci o wszystkim mówić.
  Musiałam coś zrobić. Matt jest taki, że na pewno będzie mnie śledził. Misterio nie mógł zobaczyć Inmortala.
~ Proszę, Eric, zmień miejsce. Nie chcę, żeby on cię zobaczył.
~ Skoro tak ładnie prosisz... Czekaj na mnie w lesie po prawej stronie szkoły o dwudziestej.
~ Dziękuję.
~ Dla ciebie wszystko.
~ Jak cię poznam?
  Poza faktem, że będziesz prawdopodobnie jedynym facetem chodzącym o tej godzinie po lesie?
~ Kiedy do ciebie podejdę, od razu się zorientujesz.
  Uśmiechnęłam się. Poszedł mi na rękę. Nie mógł być złym człowiekiem. Nie wydawał się taki.
  Zabrzmiał dzwonek. Chwyciłam torbę i wyszłam, karteczkę chowając do kieszeni. Miałam ich już małą kolekcję w szkatułce na biżuterię.
  Wieczorem, po spacerze po budynku szkoły, wróciłam do pokoju w chwili, gdy Charlotte rozmawiała z Victorią.
- Kupisz mu coś? - zapytała ta pierwsza.
- Chyba tak. W końcu trzy lata to nie tak mało. A to wszystko przez Sophię.
- Też się cieszę, że cię widzę - rzekłam ironicznie.
  Położyłam torbę na łóżku, liścik włożywszy do szkatułki.
- A ty już kupiłaś Samowi? - kontynuowała Victoria.
- Tak.
- Czemu kupujecie im prezenty? - zainteresowałam się.
- Za dwa tygodnie mają urodziny.
- Nie wiedziałam. - Z jakiegoś powodu sposępniałam.
  Czy powinnam mu coś kupić? Nie byliśmy razem, ale czułam jakby obowiązek. Victoria też kupowała prezent dla Ryana, mimo że z nim nie była. To dopiero za dwa tygodnie, miałam jeszcze czas do zastanowienia się.
  Z włączonego komputera doleciała melodia, oznajmiająca połączenie skype'a. To mama. Co chciała? Jest coś takiego jak komórka.
- Cześć, Sophia. Zapewne zastanawiasz się, w jakim celu dzwonię. Otóż uważam, że już czas porozmawiać o przeszłości. A dokładniej o powodzie, dla którego znalazłaś się w szpitalu. Odwlekałam ten moment, bo widziałam jak bardzo cię to boli, ale już najwyższy czas.
  Dziewczyny zerkały na mnie, zdziwione. O tym incydencie im nie powiedziałam. I nie miałam zamiaru.
- Możemy kiedy indziej? Dzisiaj nie jestem w nastroju.
- Nie, nie możemy, bo wtedy ja mogę nie być tak wyrozumiała. Zadam ci najważniejsze pytanie: co się stało? Albo raczej: gdzie byłaś przez te pięć dni?
  Na samo wspomnienie ścisnął mi się żołądek.
- Szłam - odrzekłam zgodnie z prawdą. - Uznaj to jako spacer relaksacyjny.
- Przez pięć dni?! Gdzie?!
- W... Seattle.
  Dziewczyny nie były w temacie, ale słysząc zduszony krzyk mamy, jak na komendę uniosły brwi.
- W Seattle?! Co ty tam robiłaś?!
- Pojechałam tam taksówką, a potem wróciłam na piechotę.
- Dwieście kilometrów?! Co cię do tego nakłoniło?!
  Z wahaniem skłamałam:
- Własna samoocena.
- Pokłóciłaś się wtedy z Jasperem. Czy to przez niego?
- Nie - rzuciłam sucho.
- Skoro był to "spacer relaksacyjny", to czemu wróciłaś cała poturbowana?
- Spadłam z góry.
  W tle usłyszałam zmęczony głos Char:
- Matko, już dwudziesta.
- Która?! - krzyknęłam zdumiona.
  Inmortal mnie zabije, jeśli się nie pojawię.
- Mamo, muszę kończyć. Naprawdę, natłok pracy. Dowiedziałaś się tego, czego chciałaś. Do piątku.
  Wyłączyłam laptopa i pognałam do lasu.
                                                               ***
  Dlaczego mamie akurat teraz zachciało się robić mi przesłuchanie w tej sprawie? Sama wiedziała, że źle to wspominam. Dziwię się, że do tej pory nie pytali o tamto wydarzenie. Nie oszukujmy się - zdarzyło sie to trzy miesiące temu. Sporo czasu, żeby to przemyśleć. Powinnam była to zrobić, lecz bałam się wrócić do tamtych chwil. Były przepełnione bólem i cierpieniem, więc chciałam o nich zapomnieć. Ale w końcu musiałam stanąć z przeszłością twarzą w twarz.
  Szpital.
  Jak przez mgłę pamiętałam dolegliwości, które wymieniał mi Carlisle: złamana noga, żebra, odwodnienie, wyziębienie, rany, po których wciąż miałam blizny, no i tradycyjne zapalenie płuc. Pamiętałam głupstwo, które popełniłam, dowiedziawszy się o śmierci przyjaciół. Pamiętałam krew spływającą po moich skroniach i rękach. Nie pamiętałam tylko bólu. Byłam znana z tego, że go nie okazuję. Byłam. Teraz to się zmieniło, choć staram się się przywołać dawną passę. Przebudzenie w kostnicy... Siedział przy mnie.
Jesteś głodny. Czemu nie byłeś na polowaniu? - zapytałam.
- Musiałem cię pilnować do końca - odpowiedział.
- Bo myślałeś, że pewnego dnia obudzę się i wyskoczę na środek ulicy,
zachowując się jak nienormalna?
Zaśmiał się.
- No, coś w tym stylu.
  Pamiętałam praktycznie każdą rozmowę, którą przeprowadziliśmy. Pierwszą i ostatnią kłótnię. Pierwszy pocałunek i wyścig samochodów. Odwożenie do szkoły i jego zdenerwowanie, kiedy usłyszał, że Embry mnie pocałował. Ta jego fałszywa zazdrość i miłość.
  Dobrze, że odszedł. Dobrze, że to już przeszłość.
  Dotarłam do ściany lasu. Było ciemno i zimno. Czy się bałam? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że się przyzwyczaiłam. Co złego, zawsze działo się w lesie.
~ Ericku, jesteś tu?
  Doszłam już do dziesiątego drzewa, gdy mi odpowiedział:
~ Duchowo.
~ Nie przyszedłeś. - Zatrzymałam się.
~ Nie mam do ciebie pełnego zaufania. Ty do mnie też.
~ To życie postawiło mnie w takiej sytuacji. Czym nie dałam ci powodu do zaufania? Robiłam wszystko co chciałeś.
~ Z opóźnieniem.
~ Nigdy nie musiałam kraść.
- Wiem.
  Serce mi zamarło. Ostatniego wypowiedzenia nie usłyszałam w głowie.
  Był tu.
  Przyszedł.
- To ty?
  Nic nie widziałam. No dobrze, widziałam tak, jak ludzie potrafią widzieć w nocy w lesie. Niewiele, ale zarys ciała człowieka na pewno zdołałabym dostrzec i to bez większego problemu. Facet mógł stać za mną i w każdej chwili przyprawić mnie o "chwilowy zawał".
- Spójrz za siebie.
  Nie zrobiłam tego.
- Nie wykonujesz wszystkich moim poleceń.
- Nie jestem twoją własnością.
- Ale do tej pory mi się nie sprzeciwiałaś.
- Bo robiłam to w przeświadczeniu, że mnie potrzebujesz.
- Nadal cię potrzebuję. Nawet nie wiesz jak bardzo. Spójrz na mnie.
  Zacisnęłam pięści i jak najwolniej umiałam odwróciłam się w jego stronę.
  Zobaczywszy moją twarz, uśmiechnął się. Miał zniewalający uśmiech, który zgadzał się z jego opisem w mojej wyobraźni. Na nos założył okulary przeciwsłoneczne. Dziwne... Był wysoki, trochę wyższy ode mnie i miał ciemne włosy. Krótkie i kruczoczarne. Prawe ucho zdobił kolczyk w kształcie gwiazdki, która w każdym kącie ozdobiona była maleńkimi diamencikami. Tylko z tego powodu zauważyłam ten dodatek. Nałożył tylko marynarkę, ale w porównaniu do mnie nie trząsł się z zimna. Lewą rękę nonszalancko włożył do kieszeni.
- Dowiem się w końcu ile masz lat?
  Doprawdy śmieszne. Zamiast zapytać o powód wyboru mnie, pytałam o wiek!
- Dziewiętnaście. Dwa lata więcej niż ty.
- Umiem liczyć. Skąd mogę mieć pewność, że ty to ty, a nie jakiś seryjny morderca lub gwałciciel?
  Zaśmiał się.
- Bo wiem o tobie wszystko.
- Przykład. - Musiałam go sprawdzić.
- Wampirzyca, niejaka Victoria, skręciła ci rękę i zagroziła, że coś ci się przez nią stanie. Mówić dalej?
- Nie, dzięki, wierzę ci. A teraz odpowiedz mi szczerze na pytanie: dlaczego wybrałeś mnie?
- Bo wiesz o rzeczach, o których inni nie mają pojęcia.
- To czemu dotychczas wciskałeś mi bajeczkę, że jestem wyjątkowa? Nie mogłeś od razu powiedzieć mi prawdy?
- Ale ty JESTEŚ wyjątkowa. Z tego i innego powodu.
- Jakiego?
  Byłam bardzo ciekawa odpowiedzi. Co mogłam usłyszeć?
- Podobno potrafisz nieźle całować.
- Co?! I to z tego powodu jestem wyjątkowa?! - zdenerwowałam się. - Świnia z ciebie, Inmortal!
  Już zaczęłam odchodzić, kiedy złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Chwycił moją rękę. Poczułam coś strasznego. Dłoń wydawała się normalna, czego nie mogłam powiedzieć o jej właścicielu. W nagłej potrzebie sprawdzenia mojej hipotezy, zdjęłam mu okulary. Zaskoczony, próbował zakryć oczy, lecz ja już zobaczyłam to co chciałam.
- Ericku, przestań.
  Odsunął dłoń od twarzy.
- Czemu mi nie powiedziałeś?
  Gdy otworzył oczy, w ciemności zaświeciły czerwone oczy.
_______________
Jeszcze krótka notka... W odpowiedzi dla mojego anonimowego czytelnika, który prosił o częstsze dodawanie rozdziałów... Niestety jest to obecnie nierealne, gdyż mam pełno zajęć w szkole, obowiązkowych i dodatkowych, a ponadto piszę jeszcze jedno fan fiction i jego też nie chcę za bardzo zaniedbywać. Z tego powodu wstawiam notki co dwa tygodnie. Przykro mi, ale to się raczej nie zmieni... :(
Wypatrujcie kolejnego bohatera w odpowiedniej zakładce :D

sobota, 9 listopada 2013

Część 2 Rozdział 4: Prośba

  Słabymi, przez co trzęsącymi się dłońmi schowałam karteczkę do kieszeni spodni. Miałam dwadzieścia cztery godziny, a biuro Vincentego znajdowało się na tym samym piętrze, co mój pokój. Ale to za chwilę - gryzło mnie sumienie. Musiałam przeprosić Matta.
  Poszłam bardzo wolno do jego pokoju. Zapukałam. Otworzył mi od razu. Gdybym mogła spojrzeć mu bezwstydnie w twarz, bałabym się jego miny. Lecz nie patrzyłam na niego. Ze zdenerwowania zaczęłam wyłamywać sobie palce. Po chwili niezręcznego milczenia, odezwał się:
- Co ty tu robisz? Czyżbyś zmieniła zdanie?
  Jakie pewny siebie! Myślał, że co tym osiągnie?! Czy on w ogóle myślał?!
  Odważyłam się na niego zerknąć. Wiedziałam co zobaczył w moich oczach - co najmniej złość.
- Nie. Przyszłam cię przeprosić.
- Za co?
- Za to, jak cię potraktowałam, kiedy wyznałeś mi, co czujesz.
  Nadal trudno mi było w to uwierzyć. W ostatnich czasach miałam na głowie zbyt dużo chłopaków. Tyle, że wolałam jednego. Chyba wiadomo, którego...?
- Przyjąłem to do wiadomości i w sumie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Wejdziesz?
  Zaprosił mnie gestem do środka. Pokręciłam głową.
- Muszę iść. Mam jeszcze sprawę do załatwienia.
- O dziewiątej wieczorem? - Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
  Po raz pierwszy dokładnie mu się  przyjrzałam. Był niewątpliwie przystojny. Mógłby mieć każdą, więc dlaczego uczepił się mnie? Dlaczego nie mógł dać mi spokoju? Ja... Nie wiem czy chciałam, by dał mi spokój. Czy był mi potrzebny? Nigdy nikogo nie potrzebowałam. Do czasu aż poznałam pięknego blondyna...
  Jakoś tak weszłam jednak do pokoju Matta; jego braci tam nie zastałam. Zaczęłam opowiadać o rzeczach, których nie mówiłam nikomu. Nie panowałam nad tym co mówię.
- Byłam bardzo naiwna, myśląc, że mnie kocha. Musiałam go zostawić. Steve mi kazał. Napisałam, że go nie kocham. Miesiąc później okazało się, że on mnie też. Prawie przez niego umarłam. Niego i jego przeklętą rodzinę. Szłam z Seattle - jakieś dwieście kilometrów. Kilka dni. Bez wody i jedzenia. Bałam się, że on nie żyje, że Victoria mnie znajdzie. Sama powoli umierałam... Gdy doszłam do domu miałam zakażone rany, bo spadłam z takiej jednej góry, złamaną nogę, żebra, zapalenie płuc, odwodnienie. Czułam jak przestaje bić mi serce, aż w końcu przestałam je słyszeć. Przestałam słyszeć cokolwiek. W szpitalu dowiedziałam sie o śmierci moich kochanych przyjaciół. Sama chciałam się zabić. Byłam niewiarygodnie słaba - prawie dwa tygodnie nic nie jadłam. Obudziłam się w kostnicy. Siedział przy mnie. I napadł na moją koleżankę, a dziewczynę własnego brata. Nie pojawił się bardzo długo, ale wiedziałam, że wróci. Wrócił. Żeby się ze mną pożegnać. Od tamtej pory go nie widziałam.
  Nie płakałam.
  Tymczasem Matt usiadł przy mnie na łóżku i objął ramieniem.
- Przysięgam, że w życiu nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Ja cię naprawdę kocham.
- Też mi tak mówił. Przez to przestałam ufać ludziom.
  Zerwałam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Za drzwiami oparłam głowę  ścianę, zastanawiając się, dlaczego to powiedziałam. Głupia idiotka! Ludzie nie umieją współczuć!
  Gdyby nie Inmortal, zapewne poszłabym natychmiast spać.
  Biuro. Wejść do środka, wziąć teczkę i wyjści. Na oko nic trudnego.
  Weszłam po schodach na górę i na palcach pobiegłam do szkarłatnych drzwi. Nasłuchiwałam. Cisza. Śpi? Dosyć nieprawdopodobne, jest za wcześnie. Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Nie zamyka swojego biura? Samego właściciela w środku też nie było. A biuro wyglądało, jak biuro. Regały z książkami, kanapa, obowiązkowo biurko i regulamin szkoły oraz internatu, regały, komody i drzwi po prawej. Trzy komody. Dopadłam do pierwszej i nerwowo szarpnęłam szufladę. Znajdowało się w niej pełno teczek, lecz czego? Z czym? Za ciemno, nie widziałam. Może komórka? Przyświeciłam sobie nią i odkryłam nazwiska. Od A do J. Strzał w dziesiątkę. Inmortal... Inmortal... Miał rację. Jego nazwisko od razu rzuciło mi się w oczy. Wielka, pożółkła ze starości nawierzchnia, z wygrawerowanym herbem szkoły.
  Bardzo daleko od biura, gdzieś na schodach, usłyszałam odgłos czyichś ciężkich butów. Ktoś tu szedł! Chwyciłam teczkę i pod wpływem impulsu schowałam się pod biurko. Marna kryjówka, mózgu. Vincent wszedł i zapalił światło. Stanął w progu. Wstrzymywałam oddech, by nie dowiedział się o mojej obecności. Po chwili grozy mruknął po nosem:
- Rany... Zapomniałem zegarka.
  Wyszedł, zgaszając światło, jednak drzwi zostawił otwarte. Gdy stukot jego butów umilkł, wychynęłam z kryjówki i wpadłam do swojego pokoju. Zadanie wykonane.
  Możesz być ze mnie dumny, Inmortal.
  Moja radość nie trwała długo. Teczkę schowałam pod łóżko, a sama wzięłam się za odrabianie pracy domowej. Nagle do pokoju weszły dziewczyny, a za nimi wpadł wściekły Matt. W ręku coś trzymał. Coś małego i znajomego.
- Co to ma być?! - krzyknął, kierując się w moją stronę z ręką wyciągniętą przed siebie. Nie patrzył na obecność dziewczyn.
  Niewiele z tego zrozumiałam, więc zrobiłam pytającą minę.
- Nie wiesz o czym mówię?! Proszę, zacytuję: "Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę, inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny...". Co to ma być?!
  Po prostu mnie zmroziło. Skąd on to wytrzasnął?! Przecież miałam ją w kieszeni. Sięgnęłam tam i wcale się nie zdziwiłam, kiedy jej tam nie znalazłam.
  Victoria i Char otworzyły szeroko oczy i usta, ja siedziałam spokojnie na łóżku, a Matt wpatrywał się we mnie dzikim wzrokiem. Wstałam i zapytałam:
- Skąd to masz?
- Zostawiłaś ją u mnie na łóżku.
  Victoria uniosła brwi.
- Co ty robiłaś u Matta na łóżku?
  Zignorowałam ją.
- Na pewno jej tam dobrowolnie nie zostawiłam. Czemu ją przeczytałeś?
  Trochę się zmieszał.
- Myślałem, że zmieniłaś jednak zdanie i odpowiedź zapisałaś na tej cholernej karteczce.
- A tak naprawdę?
- No... Najzwyczajniej w świecie byłem ciekawy!
  Westchnęłam.
- Zapewne ucieszy cię fakt, że przez ciebie mam, za przeproszeniem, przesrane?
- Co? Dlaczego?
- Nie twoja sprawa.
- Kto chcę cię zabić?
- Już nikt - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
  Wypchnęłam go bezceremonialnie za drzwi, szepcząc z ironią:
- Ty to wiesz, jak poderwać dziewczynę.
  Zamknąwszy drzwi, zwróciłam się zaraz do dziewczyn:
- Nawet nie pytajcie.
  Teczki nie wyjęłam; od razu zasnęłam.
                                                                  ***
  Następnego dnia wieczorem siedziałam sama w pokoju (Char poszła do Sama, a Victoria włóczyła się po budynku), wszedł Matt. Bez słowa wyjaśnienia usiadł obok mnie.
- Przepraszam. Masz rację, nie powinienem tego czytać. Ale się o ciebie martwię.
- Nie musisz, nie jestem małą dziewczynką.
  Zaczął się niebezpiecznie przybliżać. Zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Pierwsza myśl: "Zabiję cię!". Druga miała całkiem podobny sens: "Zabiję cię, ale zaraz", lecz przy ostatniej myśli zawahałam się. W końcu wydedukowałam: "Zabiję cię, ale jutro". Poddałam mu się. Z tego wszystkiego wynikało więc, że nie jestem wierna. Ale KOMU? To on mnie zostawił. Mogłam robić co mi się spodobało. Naprawdę chciałam go całować? On mnie chyba tak, skoro to robił. Usiadłam mu na kolanach, rękoma oplatając szyję. Swoje dłonie włożył mi we włosy. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przyszedł bez koszulki, dlatego przytulałam się do jego nagiego torsu. Był niewiarygodnie ciepły. Gorący. W obu tego słowa znaczeniach.
  Matko, co ja robię?! Nie mogę...!
  Odepchnęłam go od siebie z trudnością; był bardzo silny. Jego twarz, w całości usłana moim różowym błyszczykiem, wyrażała zdumienie.
- Wyjdź. - Miałam zmęczony głos.
- Nic ci nie jest? - przytulił mnie w pasie, przymierzając się do kolejnej serii pocałunków.
- Nie. Idź stąd.
  Nie był uciążliwy. Wyszedł wolno z pokoju, mierząc mnie zagadkowym spojrzeniem. Ciekawe, gdzie była Char? Już późno. Ach... Miałam iść do łazienki.
  Czekała na mnie tam gdzie wczoraj - za lustrem.
"Znów odrzuciłaś zaloty Misterio? Niegrzeczna Sophia. Jak mogłaś zmarnować taką szansę? No, ale do rzeczy. Cieszę się, że wykonałaś zadanie. Szkoda tylko, że jej nie przeczytałaś. Ułatwiłoby mi to robotę. Zapewne domyślasz się już treści następnego zadania?"
  Stosunkowo łatwe, w porównaniu do wczorajszego. Wiedział, że całowałam się z Mattem. Musiał tu być jeszcze minutę temu, ale już zniknął. Zna Matta. A czy Matt zna jego? Spytać się? Nie. I tak za dużo wie. Zostawić to w spokoju? Jak mogłabym się z nim kontaktować? Byłoby łatwiej. Mam przeczytać zawartość teczki? Wręcz banalne. Musiał tam być jakiś haczyk.
  Weszłam z powrotem do pokoju. Wyjęłam teczkę spod łóżka i wyciągnęłam pierwszą kartkę. Przebiegłam po niej wzrokiem, zatrzymując się na istotnych informacjach. Jego nazwisko brzmiało Inmortal, a imię Eric. Zwykłe imię, niezwykłe nazwisko. Inmortal to po hiszpańsku "nieśmiertelny". Może to po prostu zbieg okoliczności? Dalej... Urodził się 20 lipca, lecz rok został porządnie zamazany. Próbowałam odczytać pod każdym kątem, ale wszystko na nic. A marker na papierze i mokra gąbka to nie najlepsze połączenie. Miałam nadzieję, że Inmortal zrozumie. Urodził się w Hiszpanii, jego ojciec stamtąd pochodził, a matka była amerykanką. To by tłumaczyło skąd Eric zna angielski. Daty ich śmierci również zostały zamazane. Umarli... Czyżby Inmortal był sierotą? Nie miał żadnego rodzeństwa. Ale mnie i tak najbardziej interesowało ile ma lat. Chciałabym go spotkać. Tak, chciałabym. I co z tego, że to wielce nierozsądne z mojej strony? Musiałam wiedzieć dla kogo... Pracuję? Gdzie i kiedy dostanę następną karteczkę? Gdzie DOKŁADNIE Victoria ja znalazła? Ja za lustrem i przy schodach na przedpokoju. Może znów tam będzie? Pójść? Czy już za późno? Dziewczyny już wróciły, tak więc nie zobaczyłyby mnie. Tak, chyba pójdę.
  Nie musiałam szukać. Gdy tylko podeszłam do odpowiedniego miejsca, spadła mi z nieba przed oczami, tak jak za pierwszym razem. I była pusta. Nic nie zawierała. Kpisz sobie ze mnie, Inmortal?!
~ Nie - rozległo się w mojej głowie. Lecz nie był to mój głos. Ten miał zimną barwę z lekkim akcentem rozbawienia. To z pewnością nie był mój.
  Stałam jak sparaliżowana. Coś nie pozwalało mi się ruszyć.
- Kim jesteś? - rzuciłam w powietrze.
~ Nazywam się Eric Inmortal. Chyba mnie kojarzysz? Chciałaś się ze mną kontaktować. Proszę.
- Ale niekoniecznie w taki sposób... Gdzie jesteś?
~ To trochę za wcześnie na takie zwierzenia, nie uważasz? Moim dzisiejszym celem jest odpowiedzenie na twoje pytania.
  Zastanowiłam się. Które było dla mnie najważniejsze? Co musiałam wiedzieć?
- Skoro wiesz o mnie wszystko...
~ Proszę, myśl. Teraz każdy cię może usłyszeć.
- Och... Dobra.
  Dalej ciągnęłam w myślach:
~ Skoro twierdzisz, że wiesz o mnie wszystko, zróbmy test. Pierwsze pytanie:  według twoich źródeł, jaki jest mój ulubiony kolor?
~ Fioletowy.
~ Książka?
~ Seria "Jutro".
~ Piosenkarka?
~ Różnie. Kilka.
~ Piosenkarz?
~ Tak samo.
~ Mój samochód?
~ Toyota RAV4 EV nowej generacji. 
  Mówił to wszystko, jakby na pamięć wyuczył się mojego życia. W żadnym z pytań się nie pomylił ani nie zawahał. Był perfekcyjny.
~ Skąd tyle o mnie wiesz?
~ Od ciebie. Kolejne pytanie?
~ Skąd znasz Matta?
~ Ach... Stare czasy.
  Usłyszałam w jego głosie coś na kształt westchnienia. To mi wcale nie pomagało. Czemu stałam tam, na środku korytarza i wpatrując bezsensownie w ścianę, słuchałam bezcielesnego głosu? Było ze mną aż tak źle?
~ Czemu ja? - tak, to było pytanie, które powinnam zadać jako pierwsze. Dlaczego wybrał mnie? Nie różniłam się za wiele od Charlotte czy Victorii.
~ Nie rozumiesz, Sophia? Wybrałem ciebie, bo jesteś wyjątkowa.
~ W jakim kontekście? - pozostawałam nieufna.
~ Każdym. Przede wszystkim niezwykłe w tobie jest to, że się nie poddajesz. Wiem co przeżyłaś, co przeżywasz, dzięki tobie. Dzięki temu, że tak sumiennie odkładasz każdą bolącą myśl w najgłębsze zakamarki swojego umysłu, które przeglądałem, by móc cię lepiej zrozumieć, rozszyfrować. Przeżywałaś niekiedy tragiczne rzeczy, ale mimo tego stoisz tutaj teraz, rozdziawiając buzię ze zdumienia.
  Roześmiał się. Miał taki dźwięczny śmiech, jak i głos. Ale dla mnie to nie było śmieszne.
~ Och, Sophio, przestań, mówię serio.
  W to akurat nie wątpiłam. Zaraz naszła mnie inna, przerażająca myśl. Trochę dziwna, lecz mająca w sobie tyle logiki, że niepotrzebnie się pytałam:
~ Skoro, powiedzmy, czytasz mi w myślach, zapewne wiesz, kim jest mój... były chłopak?
~ Twój chłopak? Chodzi ci o Jaspera?
  Gdy tylko powiedział te przeklęte imię, poczułam ukłucie. Musiał mnie tak boleśnie torturować? Czy nie wiedział co się ze mną dzieje na myśl o potworze?
~ Co ci  jest? - chyba się martwił. Wyraźnie słyszałam troskę.
~ Pogrzeb sobie w moich myślach to się dowiesz.
  Uprzedził mnie:
~ Tak, Sophio. Wiem kim jest twój chłopak.
~ BYŁY chłopak. Nie szokuje cię to?
~ Nie tak jak powinno.
  Znów ten hipnotyzujący śmiech. Miał w sobie tyle serdecznej akceptacji, jakby ten temat był całkowicie normalny. Dosyć lekko mi się z nim rozmawiało, zważając na to, że kontaktowaliśmy się po raz pierwszy.
~ Spotkamy się? - zapytałam niepewnie.
  Nastąpiła długa chwila milczenia. Nie wiedziałam jakiej mogę się spodziewać odpowiedzi. Co do spotkania... Naprawdę tego chciałam. Zaintrygował mnie. Mało komu się to udawało. Liczyłam na siedemnastoletniego bruneta, oczywiście przewyższającego mnie o kilka centymetrów z błyszczącymi zębami i zniewalającym uśmiechem. Choć nie wiem w jakim celu miałabym się z nim spotkać. Trochę to pokręcone.
~ Czy to konieczne? - zapytał.
~ Tak.
~ Dam ci odpowiedź za pół godziny.
  Bardzo proszę. Będę czekać.
  Wróciłam usatysfakcjonowana do pokoju. Char spojrzała na mnie przelotnie, a Victoria nie zadała sobie takiego trudu. Miałam to gdzieś. Za pół godziny Eric Inmortal powie mi gdzie i o której się spotkamy. Spotkam się z człowiekiem, który umie czytać w myślach i porozumiewać się TELEPATYCZNIE. Dziwne i podejrzane. Znam osoby, które czytają w myślach, ale telepatia?!
  Pół godziny później odezwał się.
~ Twoje rozumowanie coraz bardziej mi się podoba. 
~ Chcesz wykorzystać to, jak bardzo jestem wykończona psychicznie?
~ Skądże znowu?
  Nie odpowiedziałam.
~ Data i miejsce spotkania.
~ Widzę, że nie odpuścisz... Za dwie minuty za budynkiem internatu.
____________
Dawno nie było notki ode mnie, prawda? <haha> Po pierwsze chcę Wam podziękować za ponad dwanaście tysięcy wejść! To jest niesamowite. No i jak zawsze mam nadzieję, że Was nie przynudziłam? Pozdrawiam <33
                      ~ Sophia Smith

sobota, 26 października 2013

Część 2 Rozdział 3: Rozkaz

  Człowiek w potrzebie. To dało mi do myślenia. On oczekuje pomocy. Nie powinnam odmówić...
  Już sięgałam po długopis, kiedy nagle w drzwiach stanęły Victoria i Charlotte. Schowałam karteczkę pod siedzenie, ponieważ nauczyłam się nie ufać ludziom. Nikt na to nie zasługiwał. 
- Co robisz? - zainteresowała się Char.
- Pewnie myśli nad tym, jak poderwać Matta - uśmiechnęła się złośliwie Victoria. - I tak ci się, kochana, nie uda.
  Wywróciłam oczami.
- Nie zależy mi na Matcie, jeśli cię to obchodzi. Nic nie robię. Miałam się właśnie... uczyć.
  Lecz zamiast tego podeszłam do jeszcze nierozpakowanej torby, wyjęłam z niej szczotkę i zaczęłam wyczesywać nią powoli włosy. Dziewczyny usiadły się na łóżku Victorii i zajęły się tym samym.
- Kogo zostawiłaś? - zapytała nagle Char.
  Na każdym kroku mi o tym przypominano. Rozumiałam - ciekawość. Ale zawsze wiązało się to z powrotem do przeszłości.
  Wyprostowałam się i przestałam czesać włosy. Patrzyłam na swoje ręce, a twarz miałam przesłoniętą brązowymi lokami. 
- Nikogo - szepnęłam szczerze.
  One też przestały się ruszać. Spojrzały na mnie jak na kosmitkę. 
- Jak to?
- Przyjaciele nie żyją, a chłopak zostawił mnie dla innej. - Kolejna wylana przez niego łza.
  Otworzyły szeroko oczy.
- Co się stało?
- Wypadek samochodowy.
- Jak się nazywał ten idiota? - Co dziwnego, Victoria wyglądała, jakby mi współczuła. 
- On nie był idiotą...
  Naprawdę tak o nim nie myślałam. Pomimo tego co mi zrobił.
- Imię...? - naciskała Char.
  Wymówić czy nie? Nie.
- Nieważne. Idę się myć.
  Niepostrzeżenie chwyciłam karteczkę oraz długopis. Rzeczywiście się umyłam, zmywając z siebie kilka wspomnień. Dobrych nie było dużo. W głowie utkwiły mi te złe. Porwanie przez Steve'a, wędrówka z Seattle do Forks, śmierć Nicol i Embry'ego...
  NIE! Zamknij się, mózgu! Nie wolno ci o tym myśleć!
  Karteczka leżała na skraju umywalki. Długopis spadł na podłogę. Podniosłam go i powoli zakreśliłam słowo "Tak". I co teraz? Jak ten ktoś dowie się, jaką odpowiedź wybrałam? 
  Wróciłam do pokoju i nie patrząc na dziewczyny, które uważnie mi się przyglądały, Victoria jakby ze wstrętem, położyłam się na łóżku i odwróciłam do nich plecami. Liścik schowałam pod poduszkę. 
- Dobranoc - mruknęłam.
  Mimo niewielkiego zmęczenia, natychmiast zasnęłam.
                                                                         ***
  Kilka godzin później obudził mnie dziwny zapach. Tak słodki, że mnie mdliło i mój wzrok padł od razu na zbiorowisko perfum, stojących na toaletkach Victorii i Charlotte. Musiały ten pokój tak wypsikać? Niedobrze mi od tego...
  Zebrałam szybko ciuchy  z szafy, patrząc na zegarek i popędziłam do łazienki, byle jak najdalej od słodkiego. 
  Wróciłam do pomieszczenia i otworzyłam szeroko okno. Nieprzyjemny zapach ulatniał się, a w zamian napływało zimne powietrze, które obudziło moje współlokatorki.
- Weź zamknij te okno - opryskliwy ton Victorii z samego rana, nie był dla mnie wymarzonym początkiem dnia.
- Właśnie, bo zimno. - Również Char miło mnie powitała.
  Ach... Ten sarkazm, którym chętnie bym je potraktowała... Nie, nie teraz. Może później.
- Lecę się ubrać. - Victoria wybiegła z pokoju.
  Gdy wróciła, niosła coś w ręku i patrzyła się na to z niedowierzaniem.
- To do ciebie, Sophia.
  Wyciągnęła w moją stronę rękę i w ułamku sekundy rozpoznałam przedmiot. Była to taka sama karteczka, jaką znalazłam wczoraj, tyle że większa. Na samym wierzchu napisane zostało moje imię. 
  Nie zważając na zdziwione spojrzenia dziewczyn i stojącego za drzwiami Matta, dosłownie wybiegłam z powrotem do łazienki, zamykając się na klucz. Trzęsącymi rękoma rozłożyłam kartkę. Ten sam kolor, kształt i pismo. 
  Znał odpowiedź.
  Był u mnie w pokoju.
"Takiej odpowiedzi się spodziewałem, Sophia. Nie boisz się podejmować ryzyka". Ryzyka? "Tak, ryzyka. Już nie pamiętasz tych sytuacji? Pozwól, że ci przypomnę: Seattle, dwieście kilometrów, bliska śmierć... Mówi ci to coś? Zgodziłaś się mi pomóc, lecz co to za pomoc, jeżeli nie wiesz dla kogo? Oto twoje pierwsze zadanie: chodziłem do tej szkoły. W biurze Vincentego są jeszcze moje akta; nigdy ich nie wyrzuca. Szukaj pod nazwiskiem Inmortal." 
                                                                           ***
  Druga notatka od nieznajomego mnie załamała. Miałam się wkraść do biura gospodarza po to tylko, by poznać jego imię? Przesada.
  Nie przyszłam na żadną próbę zespołu, Victoria zaczęła mnie unikać, gorzej się czułam, nic nie jadłam i ogólnie zamulałam. Nie wykonałam polecenia tego ktosia. Ale powoli zaczął mnie do tego zmuszać. 
  W piątek, na ostatniej lekcji, angielskim, wywołano mnie do odpowiedzi. Chodziło o rozbiór logiczny zdania wielokrotnie złożonego. Długo to robiłam. Wiedziałam jak, ale nie miałam siły podnieść ręki. Byłam osłabiona. 
  Jak na każdej lekcji, siedziałam z Mattem. Wracając po kilkuminutowym zadaniu, zauważyłam dziwną kartkę w piórniku. Chłopak nie patrzył na mnie, dlatego od razu zaczęłam go podejrzewać. Dla pewności jednak, zapytałam:
- To twoja robota?
  Spojrzał na mnie tak niewinnie, że zrobiło mi się głupio, że go winiłam. Pokręcił przecząco głową, zerkając nieufnie na liścik. Zabrzmiał dzwonek. Wyszłam szybko z klasy, mając za nic nawoływania Matta. Karteczkę ścisnęłam w ręku. Popędziłam przez deszcz, prosto do internatu. Wiedziałam, że niedługo miała po mnie przyjechać mama, dlatego miałam dosłownie chwilkę na odczytanie wiadomości. Pokój już zajęły dziewczyny, więc zrobiłam w tył zwrot i wparowałam do łazienki.
"Sophia, zaczynam się niecierpliwić. Długo każesz mi czekać, a wiedz, że czekałem już bardzo długo. Mam jeszcze kilka tajemnic, którymi chcę się z tobą podzielić, ale musisz wiedzieć o mnie podstawowe rzeczy. Ja wiem o tobie wszystko... Masz czas do poniedziałku."
  Ten facet kompletnie zdurniał! Wie o mnie wszystko?! Gdyby tak było NAPRAWDĘ, okazałby trochę współczucia! Jak mogłabym się z nim porozumieć? Najważniejszym jednak pytaniem jest: skąd on tyle o mnie wie?
  Wychodziłam z toalety i od razu zobaczyłam Matta.
- Twoja mama na ciebie czeka - rzekł. 
- Och... Już?
  Zmięłam karteczkę w ręku i schowałam do kieszeni. Nie wzięłam nic, nie wliczając torby z książkami z pracą domową. 
  Rzeczywiście już na mnie czekała. I przyjechała oczywiście MOIM samochodem. Wysiadła i przytuliłyśmy się. Zaraz po tym załamała ręce i przyjrzała mi się krytycznie. 
- Sophia, dobrze się czujesz?
- Doskonale do jazdy samochodem. Ja prowadzę. 
  Zrobiła minę z serii: "Jednak źle się czujesz". 
- Nie, prowadzę ja. I bez dyskusji. 
  Usiadłam zdenerwowana na miejscu pasażera, znów nie mając siły na sprzeczkę.
  Po uroczystym powitaniu, poszłam się szybciej położyć. Wcześniej wzięłam z kuchni latarkę. Będzie mi potrzebna.
  Gdy rodzice i siostra poszli spać, zaczęłam działać. Wyślizgnęłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Odsunęłam prowizoryczne drzwi, tak jak ostatnio i weszłam w mrok.
                                                                             ***
  Szłam. Zaraz po wejściu zorientowałam się, że latarka została pozbawiona baterii. Tak więc ciemność była przede mną, przy mnie i za mną. Nie bałam się. W dawnych czasach miałam o wiele więcej powodów do strachu. Teraz poznałam (mam przynajmniej taką nadzieję) wszystkie nieprawdopodobne stworzenia, wiedziałam o świecie więcej niż profesor z najlepszego uniwersytetu na świecie.
  Tunel prowadził mnie w dół. Nie stromo, łagodnie. Wyglądał, jakby został zbudowany z asfaltu, chociaż kleista maź na moich kapciach mówiła coś innego. Szłam po glinie. Chyba. Ciągle w dół.
  Aż w końcu spadłam. Tak po prostu. Szłam i zabrakło mi ziemi pod nogami. Machałam rękami, by przestać się kręcić, ale nie krzyczałam. Nie miałam poczucia głębokości. Czekałam aż uderzę. Nagle, niespodziewanie i stanowczo za późno, to nastąpiło. Gruchnęłam ciężko o ziemię, tracąc dech, lecz nic sobie nie złamałam. No, rzeczywiście fart, jakbym nie miała innych zmartwień na głowie. Dotknęłam zimnej, glinianej ściany i przesunęłam po niej dłonią. Natrafiła na coś. Dosłownie coś, bo nie potrafiłam dokładnie określić przeznaczenia tego przedmiotu. Na górę nie wejdę, bo nie mam jak - ściana nie posiadała żadnych kołków ani niczego takiego. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak kontynuowanie wędrówki.
  Nie zaszłam za daleko. Jakieś dziesięć metrów przede mną dostrzegłam światło. Słabe, białe, lekko migoczące światło. Światełko w tunelu. Ironia losu. Mogło to mieć dwa znaczenia: umieram albo naprawdę widzę jasne światło.
  Mimo że dla większości ludzi widok światła w ciemności jest pokrzepiający, zawahałam się. Była noc. Niemożliwe więc, że to światło naturalne. Lecz skądś to się musiało wziąć. Samoistnie nie powstało około pięćdziesięciu metrów pod ziemią. Ingerencja człowieka? Kopalnia? Podeszłam powoli do wyjścia. Spodziewałam się ujrzeć wszystko, ale za nic w świecie to co zobaczyłam.
  To był pokój. Może nie zwyczajny pokój jak w domu, ale pokój. Drewniany stolik, trzynaście puf naokoło niego, dywan, obrazy na glinianych ścianach, przedstawiające różnych, zmutowanych ludzi oraz zwierzęta, a na przeciwnej coś na podobę ołtarzyka. Leżało, stało, wisiało i latało tam mnóstwo medalionów, talizmanów, amuletów i tego typu pierdół. Nad nimi też wisiał obraz; jego temat rozpoznałam od razu. Wilk. Wilk, stojący na skraju klifu, wyjący do księżyca w pełni. Ruszyłam w drugą stronę; do obrazów. Przedstawiały, na przykład, dziecko bez oka i ręki, lwa z ogonem psa i pyskiem sowy lub rekina z głową człowieka. Odnalazłam jedyny wspólny motyw: pełnię księżyca.
  Pomieszczenie samo w sobie nie należało do mrocznych, jednak czułam na plecach dreszcze. Coś w nim było nie tak. Tylko, pomijając położenie, co?
  Nagle usłyszałam głos. Brzmiał jak ludzki. To BYŁ ludzki głos! Matko! Ktoś tu idzie! Jednak głos nie dochodził z ciemności, przez którą przeszłam, ale zza ściany. Dosłownie. Zza jedynej ściany, na której nie wisiał ani jeden obraz. Kilka głosów. Wbiegłam z powrotem w tunel, lecz stanęłam za rogiem.
  Zobaczyłam Matta. Za nim Sama. A potem Ryana. Oni? Tutaj? Lecz nie tylko oni. Za nimi weszło dziesięcioro innych ludzi, których nie znałam. W tym jedna jedyna dziewczyna, która bez przerwy wpatrywała się w Matta. Chociaż powinnam, nie odczułam zazdrości. Wciąż kochałam innego...
  Siedzieli i ja siedziałam. Nie rozmawiali o niczym konkretnym, dlatego niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Ale czego ja się mogłam dowiedzieć?
  Moim jedynym punktem obserwacyjnym była owa dziewczyna, flirtująca z chłopakiem. Najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Nie poczułam ulgi. Nic nie poczułam. To dobrze. A z drugiej strony źle. Ciągle wierzyłam, że On do mnie wróci...
- Trochę późno, wracajmy - powiedział Matt, uwalniając się z objęć dziewczyny, która, dopiero wtedy to zauważyłam, mimo moich wcześniejszych obserwacji, była bardzo ładna. Czerwone usta, blond włosy, błękitne oczy, wysoka, zgrabna, innymi słowy: chodząca piękność.
- Którędy? - zapytał jakiś chłopak, chyba najmłodszy z całej grupy - miał na oko piętnaście lat.
- Tamtędy - Ryan wskazał kciukiem w moją stronę.
  W moją stronę. Idą moją stroną. Jest baaardzo źle.
  Sam pierwszy ruszył w moim kierunku. Rzuciłam się do ucieczki. To coś, czego wcześniej dotknęłam, okazało się drabiną. Weszłam po niej, ale oni zostali na dole. Nie zamierzali wchodzić. Skręcili w lewo i zniknęli w ciemnościach...
                                                                       ***
  W niedzielę znów odwiozła mnie mama, tłumacząc, że wyglądam okropnie.
  W progu pokoju powitał mnie Matt. Spojrzałam na niego podejrzliwie i, kompletnie go ignorując, weszłam do pomieszczenia.
- Pogadamy? - zapytał.
- Słucham - chociaż naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.
- Powiem to bez żadnych ceregieli. Ja... ja cię kocham.
  Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał poważnie, nie naśmiewał się.
- I to w tak nieokreślony sposób, że sam się tego boję...
- Wyjdź - przerwałam mu. - Wyjdź stąd natychmiast.
  Zachmurzył się i smutny wyszedł  z pokoju.
  Miałam cichą nadzieję, że nie przyjdzie na lekcje, ale przyszedł. Ani słowem nie dał po sobie znać, że moja reakcja jakoś go poruszyła. Wręcz przeciwnie; był spokojny jak nigdy.
  Czy to normalne, że widzi się gwiazdki? I światełka. I twarz. Znajomą twarz. Nie, to nie jest normalne...
                                                                   ***
  Zwymiotowałam niczym - to był tylko odruch. Usiadłam na łóżku, lecz zaraz poczułam zawroty głowy, jej ból i igłę w żyle, i zobaczyłam zamazany obraz. Położyłam się z powrotem, mając nadzieję znów stracić przytomność i obudzić się, jak kiedyś, w ramionach Jas...
- NIE! - krzyknęłam.
  Podniosłam się i wyrwałam kroplówkę z żyły. Nie sączyła się do niej krew. Coś innego, czego pochodzenia znać nie chciałam.
  Usłyszałam głosy i nareszcie odzyskałam zdolność widzenia. Tata i lekarz. Niestety nie Carlisle. Nie. DOBRZE, że nie Carlisle.
- Co ja tu robię? - zapytałam, gdy lekarz - chińczyk majstrował coś przy kabelku.
- Zemdlałaś. Na całkiem sporo czasu. Rzadki przypadek - mruknął łamaną angielszczyzną doktor.
- Jak się czujesz? - zmartwił się tato.
- Dobrze się czuję. Gdzie jest Jasper?
  Powiedziałam to. Powiedziałam JEGO imię. Powiedziałam imię Tabu. Natychmiast ścisnął mi się żołądek i gardło, a z oczu poleciały rzeki łez. To nie te czasy.
  Wstałam z łóżka i nie zważając na ludzi i ogólnie otaczający mnie świat, wyszłam z sali.
  Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Lecz nie kimkolwiek. Z Bellą.
- Sophia, gdzie ty idziesz?! - zawołał tata
- Do domu.
- Musisz zostać w szpitalu!
- Nic nie muszę. Albo jedziesz ze mną, albo dajesz mi kluczyki. Ewentualnie pójdę pieszo.
  Po raz pierwszy postawiłam tacie ultimatum. Źle mi z tym było. A może nie z tym?
  Tato się zawahał.
- Dobra, jedziemy, ale zaczekaj, wrócę po twoje rzeczy.
  Zaczekałam przy samochodzie. Wrócił z torbą. Po drodze odezwałam się tylko raz:
- Dlaczego i ile byłam w szpitalu?
- Tydzień i trzy dni. Zasłabłaś na lekcji. Nie pamiętasz?
- Jadę do szkoły - oznajmiłam wszem i wobec po wejściu do domu.
- Nigdzie nie jedziemy. Zostajesz w domu - mruknęła mama na powitanie.
- Pojadę sama - prychnęłam.
  Zabrałam kluczyki z blatu i powędrowałam do garażu. Zanim zdążyłam otworzyć moje ukochane auto, kluczyki odebrał mi tata.
- Zawiozę cię. Ale idź przeproś mamę.
  Przeprosiłam i doczekałam się - jak zwykle - bardzo miłej odpowiedzi:
- Czy ty się w lustrze widziałaś?! Tylko raz widziałam cię w takim stanie!
- Pa - mruknęłam.
  Jak dobrze było znów znaleźć się w internacie. Nikt nad tobą nie siedzi, nie narzeka na twój wygląd, normalnie żyć nie umierać. Haha, żartowałam. Przeciwności też są. Victoria i Char powitały mnie zduszonym okrzykiem, a Matt zaraz pytał co się stało. Jego spławiłam natychmiast; powód już on znał. Wiem, nieludzko go potraktowałam. Co innego dziewczyny. Dały mi spokój dopiero pod wieczór. Skorzystałam z chwili wolności i zadzwoniłam do Belli. Godzinę później poszłam się myć trochę zawiedziona - miałam nadzieję, że dziewczyna znów spotka Edwarda.
  Natomiast ja znów "spotkałam" pergaminową karteczkę. Od Inmortala.
"Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę. Inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny..."

sobota, 12 października 2013

Część 2 Rozdział 2: Niepokój

- Jutro odwiozę cię ja, jak i przyjadę po ciebie w piątek po południu - oznajmiła mama.
- Mamo, mam swój samochód, ty jeździsz... Zgodnie z przepisami. Mogę jechać sama.
- Nic nie jesz, więc jesteś osłabiona, co może wiązać się z utratą koncentracji podczas jazdy. Ja cię zawiozę. A teraz idź spać, jutro musimy wcześniej wstać.
  Nie miałam sił na dalszą sprzeczkę, dlatego odpuściłam. Nie chodziło o to, że chciałam chwalić się fajnym autem tylko o to, że bałam się, kiedy ktoś inny zasiadał za kierownicą.
  Mama obudziła mnie bardzo wcześnie, tak jak zapowiedziała. Znów nie zjadłam śniadania, chociaż wiedziałam, że na dłuższą metę będzie to miało fatalne skutki. W połowie drogi wyprzedziło nas żółte Porsche, takie jakie miała Alice. Ale to niestety nie była ona. Na przednim siedzeniu siedział Sam Misterio. A ta przy nim to zapewne ich mama.
  Spotkaliśmy się pół godziny później przed wejściem do szkoły. To znaczy ja i Matt. A sama szkoła mnie przeraziła. Wielkie wrota, jak za czasów średniowiecza, wąskie okna, rzeźby w ścianach... Istny zamek gotycki. Matt czekał na mnie właśnie w drzwiach. Oparł jedną nogę o mur zam.... to znaczy szkoły, a prawą ręką podrzucał czerwone jabłko. Uśmiechnął się na mój widok.
- Hej, piękna! Jak tam?
  Piękna? Powinien założyć okulary.
- Mogło być gorzej, a u ciebie?
- Dokładnie tak samo. Idziesz?
  Pokiwałam słabo głową.
- Czekaj, wezmę twoją walizkę.
- Nie trzeba, dam radę.
  Ostatkiem sił targnęłam torbę i weszłam pierwsza do środka.
- Tak, to budyneczek szkoły. Oprowadzę cię, jak wrócimy z internatu.
  Budyneczek?! Żartował sobie?! Dobra, to miało tylko jedno piętro, ale za to jakie?!
  Korytarzem na wprost wyprowadził mnie przez drugie, takie same drzwi, jakimi weszłam na początku. Ścieżka na końcu rozgałęziała się. Poprowadził mnie tą najbardziej po prawej. Chwilę później dotarliśmy do... Domku. Jednopiętrowego, ciemnobrązowego z równie gotyckimi oknami co w szkole domku. Zwykły, najnormalniejszy budynek na świecie.
- To tu? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - Pokiwał głową. - Spodziewałaś się klasztoru?
- Właściwie to tak...
  Weszliśmy. Od progu powitał mnie salon. Duży salon, z trojgiem drzwi: w prawo, prosto i na lewo. Pokój wyłożony był jasną boazerią, a na jednej ze ścian pysznił się bogato zdobiony kominek, z ciemnej czerwieni. W pomieszczeniu pełno było foteli i dwie trzy-osobowe kanapy. Nikogo w nim nie było. Chłopak chwycił mnie za łokieć i poprowadził mnie do drzwi naprzeciwko wejścia. Za nimi znajdował się długi, ponury korytarz, z jednym tylko oknem. Gdyby nie kinkiety, panowałaby tam całkowita ciemność. Po lewej majaczyło parę drzwi, a po prawej stały schody, wykonane z czarnego drewna, podchodzącego pod kolor podłogi i ścian.
- Parter zajmuje płeć męska, a piętro płeć piękna. Tam też jest pokój gospodarza Vincenta - powiedział Matt tonem przewodnika.
- Na górze jest mój pokój?
  Przytaknął. Wbrew mojej woli wyjął mi walizkę z ręki i wszedł na schody. Ruszyłam powoli za nim. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach z numerem czwartym.
- W każdym pokoju są po trzy osoby. Ty będziesz mieszkała z Victorią, dziewczyną Ryana i Charlotte, dziewczyną Sama.
- A ty? Singiel z wyboru?
- Tak jakoś wyszło - odparł wymijająco.
- Są tam teraz?
- Nie, są w moim pokoju, poszły do chłopaków. Lekcje zaczynają się za pół godziny. Przyjdę po ciebie.
- Nie trzeba - mruknęłam, lecz jego już nie było.
  Delikatnie otworzyłam nieskrzypiące drzwi i weszłam do środka. Pokój zrobiony był na kształt kwadratu. Po prawej stronie od drzwi znajdowało się jedno łóżko, dwoje pozostałych usytuowano w przeciwległych kątach pomieszczeniach. Tamte widocznie były w użytku; cały tył pokoju został udekorowany na różowo. Zapewne będę musiała dzielić go z jakimiś "plastikami". Lepiej trafić nie mogłam.
  Usiadłam na 'niezamieszkałym' łóżku. Lekko zakręciło mi się w głowie. Wyglądało na to, że ta część pomieszczenia przypadała mnie. Przy łóżku stał mały stolik nocny oraz szafa. DUŻA szafa.
  Po skończeniu rozpakowywania walizki, do drzwi ktoś zapukał. Podeszłam do nich i otworzyłam.
- Gotowa na naukę? - zapytał wesoło Matt.
- Tak, jasne - rzuciłam sarkastycznie.
  Chwyciłam torbę z zakupionymi dwa dni wcześniej książkami.
- Chodźmy - mruknęłam.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
  Jeżeli myślał, że mnie tym rozbawi, to się mylił. Miałam wyjątkowo zły humor.
  Chłopak wyprowadził mnie z powrotem do zamku i poszedł w lewo.
- Usiądziesz ze mną? - przyjrzał mi się niepewnie.
- A co? Siedzisz sam? - Nie mogłam powstrzymać ironii. Coś się ze mną działo. Coś niedobrego...
- Kiedyś siedziałem z Ryanem, do czasu, gdy zaczął chodzić z Victorią. Teraz siedzi z nią, a Sam z Charlotte. To jak?
- Ok, nie mam nic do stracenia...
  Dotarliśmy do jednych z wielu drzwi z napisem "historia".
- Byłbym zapomniał... To twój plan - powiedział i podał mi kartkę, którą bez szczególnego zainteresowania schowałam do torby.
  Umrę w tej szkole. Albo ktoś mnie zniszczy. Psychicznie. Mimo że powinnam się już uodpornić. Ale tak nie było. To nastąpi. Zabiją mnie. Prędzej czy później, lecz to i tak w końcu nadejdzie...
  Lekcja historii. Równie nudna lekcja historii co w mojej byłej szkole. Z tą tylko różnicą, że w tamtej ludzie nie zerkali na mnie ukradkiem, nie pomijając oczywiście szeptów.
- Czemu oni się tak dziwnie na mnie patrzą? - zapytałam w końcu Matta.
- Pewnie dlatego, że wyglądasz jak chodzący trup.
  Wyciągnęłam przed siebie blade ręce.
- Ostatni raz zwracałam uwagę na wygląd po tym, jak wróciłam ze szpitala - mruknęłam pod nosem.
- Byłaś w szpitalu? Co się stało?
- Nieważne. - To nie jego sprawa.
  Według planu na ostatniej lekcji, mianowicie matematyce, na której również siedziałam z Mattem, źle się poczułam. A że zostało jakieś piętnaście minut do końca lekcji, postanowiłam to jakoś wytrzymać.
  Jednak po niej zawołała mnie do siebie dyrektorka. Jak się okazało, chciała mnie tylko przywitać w nowej szkole.
  Wróciłam do internatu. Przy drzwiach pokoju numer cztery przystanęłam. Słyszałam wyraźnie dwa podniesione głosy; jeden należący do chłopaka, drugi do dziewczyny. A że był to również pokój Victorii i Charlotte, mogłam się domyślać, że to któraś z nich kłóciła się o coś ze swoim chłopakiem. Postanowiłam to przeczekać, nie wchodząc do środka, jednak nie sposób było nie usłyszeć co najmniej kilku słów.
- Tylko trochę jej pomogłeś?! - wrzasnął głos, należący chyba do Victorii, jeśli dobrze pamiętam z lekcji.
- A o co mnie oskarżasz?! - Ten natomiast na pewno należał do Ryana, bo do kogóż by innego?
- O nic przecież!
- Przestańcie, nie mogę tego słuchać - ze zdumieniem rozpoznałam głos Matta.
  Weszłam w końcu niepewnie wewnątrz. Przekraczając próg, zobaczyłam dziewczynę, jej chłopaka i jego brata. Wszyscy od razu spojrzeli w moją stronę.
- Cześć - powitał mnie natychmiast Matt.
- Hej - zreflektował się Ryan.
- Cze... - Nie skończyłam.
  Bo przerwała mi Victoria.
- A kto to?
- To jest właśnie Sophia, a to Victoria - przedstawił nas oficjalnie brązowowłosy.
  Już wiedziałam, że mówili o mnie. Zdradził to Matt, jednym, niewinnym słowem "właśnie". A dlatego, że na sam początek nie chciałam kłócić się ze współlokatorką, przywitałam się, mówiąc zwyczajnie:
- Cześć.
  Zmierzyła mnie groźnym spojrzeniem.
- Witaj - odparła lodowato.
- Możemy porozmawiać? - Pytanie Matta było skierowane do mnie.
  Pokiwałam głową i wyszliśmy na korytarz.
- Po pierwsze: nie martw się Victorią. Jest o Ryana chorobliwie zazdrosna. Jak dowie się, że rozmawiał z jakąś dziewczyną, robi wszystko, żeby ją zniszczyć. To normalne u niej. Ale chciałbym porozmawiać o czymś innym... - Zrobił pauzę. - Widzieliśmy twój filmik w internecie.
- Co?! Jaki filmik?! Przecież niczego nie nagrywałam!
  O CO CHODZI?!
- Jak to nie? - zdziwił się.
  Wyjął swoją komórkę i kliknął kilka przycisków. Stanął tak, że oboje widzieliśmy mały ekranik.
  Gdy tylko zobaczyłam co tam jest, mało nie spaliłam sie ze wstydu. To byłam JA śpiewająca "I don't miss missing you". Piosenkę, którą zaśpiewałam na karaoke w tamtym barze. Płakałam. Z tą piosenką wiązały się przykre wspomnienia.
  Dopiero po chwili zorientowałam się, że łzy są nie tylko na ekranie.
- Proszę, wyłącz to - jęknęłam.
- Nie. Czemu płaczesz?
- Nieważne. - Nie musiał wiedzieć.
- I tak to z ciebie niedługo wyciągnę. A teraz pytanie.
  Spojrzałam na niego ze strachem.
- Czy chcesz wstąpić do naszego zespołu?
  Zatkało mnie. Byłam tam dopiero dzień, a tu już taka propozycja...
- Ale ja nie umiem na niczym grać - zaoponowałam.
- Ale umiesz śpiewać.
  Ha, ha, bardzo śmieszne. Proszę bardzo, niech się naśmiewa. Poczekam.
- Przyjdziesz dzisiaj na próbę o siedemnastej?
- Ja? Dzisiaj? - Bezsensowne pytania, wyjęte prosto z buzi niedorozwiniętego trzylatka.
- Tak, ty. Dzisiaj.
  Z pokoju wyszedł wkurzony Ryan. Zapomniawszy o uprzejmości, trącił mnie ramieniem, jakbym tam wcale nie stała i krzyknął do Matta:
- Ja jej kompletnie nie rozumiem! Wszystko co robię jest źle! A jak próbuję to naprawić, jest jeszcze gorzej! Weź tu ją zrozum! Wkurza się o byle co! Oskarża mnie o coś czego nie zrobiłem! Dobrze, że nie posunęła się do rękoczynów, bo wtedy musiałbym zareagować z poważnymi konsekwencjami dla niej! Mam nadzieję, że do próby jej przejdzie; nie chcę jej tego mówić, jak będzie w takim stanie. Może pogadałbyś z nią? Tak, jak zawsze? - Jego głos z każdym zdaniem cichł.
  Matt spojrzał na mnie dyskretnie, ale i tak to zobaczyłam. Odrzekł jednak zaraz:
- Niech ci będzie.
  Ryan odszedł ze spuszczoną głową, a my weszliśmy do środka. Natychmiast zajęłam łóżko na jedynej stronie pomieszczenia, która nie była zastawiona neonowymi dodatkami. Na jednej z żarówiastych pościeli siedziała zapłakana Victoria. Makijaż, bardzo mocny, należał do przeszłości. Skuliłam się na łóżku. Matt usiadł obok cierpiącej, nie robiąc sobie nic z jej protestów.
- Dlaczego on tak powiedział? - szlochała dziewczyna. - Że nie dorosłam do bycia z nim! Czy to wszystko to prawda?
- Przecież wiesz, że nie. Mówił do w nerwach.
- Bywał strasznie wkurzony, ale nigdy o tym nie wspomniał...
- Dzisiaj ma gorszy dzień, nie bądź na niego zła.
- Myślisz, że się na mnie obraził? Czy nie jest prawdą to o co go obwiniałam?
- On nigdy by ci tego nie zrobił. Na pewno nie jest na ciebie zły, wybaczy ci, lecz ty też powinnaś go zrozumieć.
  Victoria pociągnęła nosem i westchnęła.
- Ok, już mi lepiej.
- Jesteś pewna?
  Chwilę potem usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam się w stronę pokoju, bo dotychczas siedziałam na łóżku przodem do ściany, udając wielkie zainteresowanie komórką. Victoria siedziała przy toaletce i poprawiała makijaż. Matt wyszedł.
- Jestem Victoria Master i witam cię w nowej szkole - powiedziała całkiem spokojnym głosem. - Przepraszam, że tak ostro przyjęłam cię na początku. Otrzymałam złe wiadomości.
- Dobra, nie ma sprawy. Nazywam się Sophia Smith.
  Spojrzałam na trzecie łóżko. Lustrzana Victoria podążyła za mną wzrokiem.
- To jest część MOJEJ przyjaciółki.
  Bardzo wyraźnie zaakcentowała słowo "mojej". Ja już nie miałam przyjaciół...
- Hej, Victoria! Co się stało Ryanowi?!
  Do pokoju wpadła Charlotte. Znałam ją jedynie z widzenia. Była wysoka i szczupła. Miała blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Widząc mnie przystanęła, wysyłając zdziwione spojrzenie PRZYJACIÓŁCE.
- To jest Sophia - odpowiedziała tamta. - Ta nowa.
  Blondynka zaraz się uspokoiła i podała mi rękę.
- Cześć, jestem Charlotte. Mów mi Char.
  Podałam jej swoją dłoń, lecz ona od razu straciła zainteresowanie moją osobą. Podeszła do Victorii, obejmując ją ramieniem.
- Co się stało? - zapytała.
- Już nic. Wyciągnęłam błędne wnioski.
  Podniosła się i wyszła.
  Do godziny siedemnastej nie spotkałyśmy jej. Razem z Charlotte nie wychodziłyśmy z pokoju, jak i nie rozmawiałyśmy. Ona odrabiała lekcje, ja bez celu wpatrywałam się w sufit.
- Słyszałam, że idziesz na próbę - odezwała się przed piątą.
- Krążyły plotki... - odpowiedziałam, nie przywiązując do tego zbytniej wagi.
- Idziesz? Już siedemnasta.
  Rozważyłam wszystkie za i przeciw. Powodów "za" miałam kilka, natomiast "przeciw" w ogóle.
- No, dobra.
  Wyszłyśmy z pokoju.
- Gdzie to jest?
- W sali muzycznej.
  Zaprowadziła mnie do budynku szkoły, potem w prawo, następnie zaś w lewo. To była sala numer trzynaście. Pechowa.
  W sali czekali już Matt, Sam, Ryan i Victoria. Czyli wszyscy. Na podeście porozstawiane zostały różne instrumenty muzyczne: perkusja, klawisze, gitary elektryczne i basowe. Na środku tego wszystkiego stały dwa mikrofony.
  Nie zwracając niczyjej uwagi, zajęłam krzesło w najdalszym kącie klasy.
- Dobra, sprawdzamy sprzęt - rzekł Matt.
  Cokolwiek to znaczyło, zrobili to. Kompletnie nie znałam się na takich rzeczach. Widziałam jedynie, że Victoria stuknęła w mikrofon i powiedziała do niego kilka słów, a na innych nie patrzyłam.
- Oficjalnie otwieramy próbę! Dobra, wiecie co gramy, nie?! - krzyczał Matt. - I raz, dwa! I raz, dwa, trzy i...
  Huk był tak ogłuszający, że mało nie zatknęłam sobie uszu dłońmi. Po pierwszym wersie skojarzyłam co śpiewa dziewczyna. To było "Make me wanna die" zespołu The Pretty Reckless. Lubiłam tę piosenkę, a Victoria naprawdę pięknie śpiewała. Nie miałam nawet co marzyć o tak silnym glosie. Na pewno się z nią nie równałam.
  Gdy przestali grać, a ja otrząsnęłam się z zadumy, Ryan podszedł do Victorii, a za nim podążyli jego bracia.
- Kochanie, musimy porozmawiać - rzekł.
  Dziewczyna odwróciła się do niego niechętnie.
- Myśleliśmy nad zmianą w zespole...
- Jakieś szczegóły?
  Serce zaczęło bić mi szybciej. Miałam dziwne wrażenie, że wiedziałam o czym mówią.
- No, bo... Ty pięknie śpiewasz.
  Zgadzam się!
- Ale chcemy zmiany w zespole, więc... Sophia zostanie wokalistką.
- Ok, odpowiedziała spokojnie. - Dzięki za współpracę. Odchodzę.
  Wszyscy znieruchomieliśmy. Ona powiedziała to tak... Po prostu, zwyczajnie. Jakby jej to w ogóle nie dotknęło. Jakby się tym wcale nie przejęła...
  Ryan próbował ratować sytuację:
- Ale, kochanie, jesteś potrzebna. Grasz na rytmicznej.
- Walę gitarę! - wrzasnęła.
  Chciała rzucić instrumentem, ale się rozmyśliła po słowach Ryana:
- Nie niszcz mojej gitary.
- Wiesz co?
  Wysłał jej pytające spojrzenie.
- Wypchaj się tą swoją gitarą!
  Pchnęła instrumentem w pierś chłopaka. Ten szybko ją chwycił by nie spadła. Gwałtownym ruchem ręki Victoria walnęła go w twarz, a po chwili kuliła się z bólu.
- Hej, słonko, co ci jest?
  Zauważyłam, że Ryan nie mówił tego szczerze, ale zdziwiłam się, czemu dziewczyna skręciła nadgarstek. Albo złamała. Nie cicho... Nic nie mówiłam.
  Chłopak chciał ją przytulić, lecz ona odepchnęła go zdrową ręką ze łzami w oczach.
- Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie! I nie zbliżaj się do mnie!
  Zabrała swoją torbę i wybiegła z sali.
  A ja nadal nie mogłam uwierzyć, że chcieli zmienić TAKĄ wokalistkę.
- Witamy w zespole, Sophia - rzekł cicho Sam.
  Po próbie, gdy już wszyscy się rozeszli i po moich tysiącach przeczeń, wchodząc do pokoju, zobaczyłam jak Matt i Victoria stoją naprzeciw siebie. Dziewczyna, ujrzawszy mnie, wylała ze strachu sok na chłopaka, który trzymała w ręku. Matt, nie przejąwszy się tym incydentem, w akompaniamencie przeprosin Victorii, zdjął koszulkę, odsłaniając umięśniony tors. Na jego prawym ramieniu zauważyłam tatuaż. Przedstawiał on łeb wściekłego lwa, otoczonego płomieniami. Co do tatuaży miałam nieprzyjemne skojarzenia.
- Już ok? - spytał dziewczynę.
  Pokiwała głową. Matt wyszedł. Victoria wyglądał, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej się rozmyśliła i także wyszła. Charlotte nie widziałam od czasu próby.
  Znów zaczęło mi brakować powietrza. Podeszłam do jedynego okna i otworzyłam je na szerokość. Osiągnęłam tylko tyle, że zrobiło mi się zimno. Musiałam przytrzymać się parapetu, żeby nie upaść. Po kilku minutach ciężkich oddechów, wróciło mi normalne krążenie. Lecz za to zaczęła boleć głowa. Może Char miała jakieś tabletki przeciwbólowe? Gdzie ona mogła być? U Sama? Matt mówił, że mieszkają pod trójką...
  Szłam już w stronę schodów. Dzieliło mnie od nich kilka metrów, kiedy dosłownie z nieba spadła karteczka. Odskoczyłam przerażona. Było zbyt ciemno, by móc stwierdzić czy nie jestem tam sama. Sięgnęłam ją, prawie natychmiast zapominając o bólu. Wróciłam do pokoju, chcąc rzecz zbadać.
  To była niezwykła kartka papieru, kwadratowa, o wymiarach cztery na cztery centymetry. W dotyku i kolorze przypominała pergamin z nadpalonymi brzegami. A na niej, cienkim pismem napisane były słowa: "Nareszcie, Sophia. Tak długo czekałem na odpowiednią osobę. Pomożesz mi?", a pod tym "Tak" i "Nie". Wywnioskowałam, że odpowiedź miałam zakreślić kółkiem. Ale co mnie obchodziło jakieś głupie kółko?! Kartka spadająca z sufitu i prosząca o pomoc?! To nie jest normalne! Wiedziałam, że to chłopak albo mężczyzna, bo napisał "czekałem". Ale kto to jest?! Czy ja go znam?! Skąd wie, jak mam na imię?!
  CZY KTOŚ MI MOŻE POWIEDZIEĆ CO SIĘ WŁAŚNIE STAŁO?!
__________
Ok, nowy rozdział... Mam nadzieję, że Was zaciekawił i ze mną zostaniecie. Z każdym rozdziałem, gdzie będzie ktoś nowy, pojawi się on w zakładce Bohaterowie, jeśli uznam, że jest on ważną postacią. Nie oszukujmy się - gdybym miała wciskać tam każdego, nikomu by się nie chciało tego przeglądać... Nowi są na dole. Najpierw dałam pierwszą część, dla nowych czytelników, a pod nimi dla stałych, część drugą :D I jeszcze jedno pytanie... Rozdziały mają być takiej długości czy krótsze? Dziękuję za to, że chce się Wam to czytać... Pozdrawiam Was <3

niedziela, 29 września 2013

Część 2 Rozdział 1: Pierwsze spotkanie

  Drogę do nowego miejsca zamieszkania również musiałam pokonać za tatą.
  Chiny. Wielkie, nieosiągalne państwo. A jednak właśnie w nim byłam. Ale nawet to nie wymazałoby z pamięci wydarzeń z zeszłego miesiąca.
  Gdy dojechaliśmy, wysiadłam jako ostatnia. Już wtedy się tam dziwnie czułam. Nie chodziło o coś tak przyziemnego jak klimat, tylko o ogóle wrażenie tego miejsca. Domów, takich samych było może siedem. Miastem tego nazwać nie mogłam.
  Weszłam do domu. Z małego przedpokoju wchodziło się do niedużego salonu. Z lewej strony znajdowała się kuchnia, a dalej jadalnia. Za kanapą umiejscowione były drzwi. Z kolei one prowadziły na długi, wąski korytarz. W korytarzu było czworo drzwi. Kolejno do mojej sypialni, sypialni Olivii, łazienki i sypialni rodziców, zaczynając od lewej. Nie zauważyłam żadnych schodów, więc wydawało mi się jasne, że to parterówka. Obejrzawszy dokładnie swój nowy pokój, przy okazji stwierdzając, że robili go chyba w czasie Oświecenia, zaczęłam się wypakowywać. Kartony z ciuchami wylądowały na podłodze w pobliżu garderoby. W końcu nadeszła pora na pudła z książkami, które były strasznie ciężkie. Chciałam zawołać tatę, by mi pomógł, ale on zajęty był rozpakowywaniem się razem z mamą i Olivią.
- Zaczekaj! Pomogę ci! - zawołał przyjazny głos.
  Nie mogłam zobaczyć jego twarzy - zasłaniało je pudło. Poinstruowałam go, jak dojść do mojego pokoju. Kiedy odstawił karton, wydukałam:
- Ee... Dzięki.
- Nie ma sprawy. Jestem Matt. Matt Misterio. A ty jesteś moją nową sąsiadką.
  Przez drzwi przeszły dwie postacie, które odstawiły drugi karton z książkami na łóżku. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. To byli dwaj megaprzystojniacy. Obydwoje podeszli do mnie i się przedstawili.
- Jestem Ryan Misterio - powiedział czarnowłosy i podał mi rękę.
- A ja Sam Misterio - rzekł brązowowłosy.
- My się zmywamy, mama nas woła - oznajmiał Ryan i wyszedł, a za nim Sam, zanim zdążyłam im podziękować za pomoc.
  Zostałam sama z Mattem. Był naprawdę przystojny. Wysoki, wysportowany z jasnobrązowymi włosami i czarnymi oczami.
- W firmie taty mówili, że przyjeżdża jakaś ładna dziewczyna, ale się mylili. Ty jesteś nieziemska...
- Nie, ja jestem Sophia - ucięłam szybko.
  Do pokoju wpadła siostra.
- Sophia, nie widziałaś może... - Zobaczyła Matta. - A mówiłaś, że to ja niedługo kogoś poznam.
  Wyszła ze spuszczoną głową, nie kończąc swojego pytania. Jej miejsce zajął Sam.
- Matt, lepiej wracaj do domu. Mama jest nieźle wkurzona. Dowiedziała się, że to my wysadziliśmy kuchenkę w powietrze.
  Czarnooki zrobił męczeńską minę i zwrócił się do mnie.
- Przepraszam, muszę iść.
- Jasne, dzięki za pomoc.
  Zaledwie pięć godzin później, przy kolacji, tata zaczął temat, którego się obawiałam:
- Musisz wybrać szkołę, do której pójdziesz za trzy dni. Olivia idzie do angielskiej szkoły podstawowej, ale ty masz wybór. Możesz iść do publicznego liceum angielskiego lub do prywatnego liceum z internatem, także angielskiego.
- Do kiedy mam czas na odpowiedź?
- Do jutra.
  Weszłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko, lecz zaraz potem wstałam. Moje życie i tak już było okropne, więc nie miałam co się nad sobą użalać. Podeszłam do biurka i z szuflady wyciągnęłam zdjęcie. Przykleiłam je na baldachimie. Nie wiedziałam po co to zrobiłam. Sięgnęłam laptopa i położyłam się na łóżku. Napisałam do Belli. Opisywała mi jak to jej dobrze z Jackobem. Spędzali razem mnóstwo czasu. O mnie się nie martwiła, ale cieszyłam się, że wybudziła się z odrętwienia.
  Następnego dnia obudziło mnie łomotanie do drzwi. No tak, zamknęłam je na klucz. Wstałam, starając się ogarnąć nieogarniętą  fryzurę. Wykonałam wielkie ziewnięcie, otwierając drzwi. Stała w nich Olivia.
- Ktoś do ciebie.
  O dziwo, nie krzyczała. Ktoś do mnie? O tej porze? Spojrzałam na zegarek. Wskazywał godzinę pierwszą po południu. Spałam tak długo? No to nie dziwne, że ktoś tu przyszedł. Pozostało pytanie: kto?
  Zza drzwi wyszedł chłopak. Tylko po kolorze włosów zorientowałam się, że to Matt. Matt Misterio, którego "poznałam" wczoraj. Zdałam sobie sprawę, że nałożyłam tylko cienką koszulę nocną, a fryzurę miałam jak Beethoven. Innymi słowy: wyglądałam okropnie.
  Zapytałam zaspanym głosem:
- Co ty tu robisz?
- W obecnej sytuacji chyba powinienem iść do domu.
- Nie, czekaj, zaraz się ogarnę - powiedziałam, patrząc krytycznie na mój pokój. Stało w nim jeszcze piętnaście kartonów, których nie rozpakowałam. W nich leżały wszystkie ciuchy. - Wejdź, a ty, Olivia, idź stąd - rzuciłam przez ramię, podchodząc do pierwszego pudła.
  Sięgnęłam na chybił trafił do najbliższego kartonu, wyciągając z niego spodnie. Z drugiego Wytargnęłam t-shirt. Kazałam chłopakowi poczekać trzy minuty i wybiegłam do łazienki. Kompletnie ubrana i uczesana, weszłam z powrotem do sypialni. Chłopak przyglądał sie części mojej kolekcji książek.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytałam.
- Moim pierwotnym celem było zaproszenie cię na jakiś spacer albo coś - odpowiedział, nie patrząc na mnie.
- Czy twój pierwotny plan się jakoś zmienił?
- W sumie to nie. Więc... Czy chciałabyś gdzieś ze mną pójść?
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się.
  Ale to nic nie znaczyło. Nie zamierzałam mu zaufać tak szybko, jak zaufałam... No właśnie. JEGO imienia starałam się nie wymawiać.
  Wyszliśmy. Matt kierował mnie w stronę lasu. Las również kojarzył mi się z z przeszłością, ale jeśli miałabym rozpamiętywać każdą rzecz, zachorowałabym.
  Okolica była wyjątkowo spokojna. Kilka domków, otoczonych drzewami i jeden mały sklep.
- Jak ci się tu podoba? - zaczął.
- Jeszcze nie wyrobiłam sobie opinii na temat tego miejsca. Opowiedz mi coś o...
  Zawahałam się. okolica tak naprawdę mnie nie interesowała, zresztą jak wszystko.
-O sobie? - podpowiedział.
  Przytaknęłam, choć nie miałam tego na myśli.
- No cóż... Nazywam się Matt Misterio. Mam trzech braci - Sama i Ryana już poznałaś, ale jest jeszcze Peter. On ma jedenaście lat. My natomiast po osiemnaście. Ok, na razie tyle o mnie, teraz twoja kolej.
- Ja? Ale co ja mam ci powiedzieć?
  Wsadził ręce do kieszeni.
- Nie tęsknisz?
  W pierwszym odruchu zapytałam:
- Za kim?
- Za przyjaciółmi, chłopakiem?
  Kolana dosłownie się pode mną ugięły. Wstałam, unikając zdziwionego spojrzenia Matta.
- Nie mam za kim tęsknić.
- Jak to?
- Przyjaciele nie żyją, a chłopak zostawił mnie dla innej.
  Kawałkiem rękawa wytarłam niechcianą łzę. Matt nie mógł jej zobaczyć.
- Ale co się stało?
  Skłamałam po chwili wahania. Ostatnio coraz trudniej było wymyślić coś wiarygodnego na poczekaniu.
- Zginęli w wypadu samochodowym.
- Przykro mi. - Chyba naprawdę mi współczuł.
- A teraz muszę sobie wybrać szkołę - westchnęłam.
- Jaką?
- Jakąś publiczną albo z internatem.
- Jak nazywa się ta z internatem? - spytał, niezwykle czymś podniecony.
- Chyba jak jakiś król... Józef? Janusz? Coś na "J"...
  Czytałam trochę o niej. Znajdowała się sto kilometrów od nowego domu. Sprawdziłam tylko ją, bo rodzice i tak by mnie tam wysłali.
- Może Jakuba I Stuarta?
  Rzeczywiście...
- Skąd wiesz?
- Sam tam chodzę. Razem z Ryanem i Samem. Do której idziesz?
- Jeszcze nie wiem.
  Może poszłabym do tej prywatnej?
- Daleko jest stąd do miasta?
  Chodziło mi o cywilizację.
- Piętnaście kilometrów, a co?
- Muszę jechać na zakupy.
  Wcale nie zmyślam! Mama mi kazała...
- Masz prawo jazdy? - zdziwił się.
- Oczywiście, mam już siedemnaście lat. Ty nie masz?
- Nie, no, mam, ale używam motor, na auto dopiero zbieram. A ty jakim gratem jeździsz? - zaśmiał się.
- Toyotą RAV4 EV nowej generacji. Tą, która stoi w garażu. Masz motor? - zainteresowałam się. Nigdy nie jechałam...
- To masz okazję. Możemy pojechać do miasta moim motorem. Uwierz mi... Ta prędkość stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę...
  Przerwałam mu:
- To ja już wolę jechać autem. Sto pięćdziesiąt na godzinę? Kpisz sobie ze mnie?
- W ile twój wyciąga setkę?
-W pięć sekund. Jedziesz ze mną?
- Czemu nie?
  Wracaliśmy już do domu, gdy nagle zapytałam:
- Dlaczego wysadziliście kuchenkę?
- Co? A, to... Nieudany eksperyment z frytkami. Zamiast oleju dodaliśmy ocet i to jakoś tak... Wybuchło.
  Niespodziewanie zadzwoniła moja komórka. To była Bella. Jej głos sprawił, ze poczułam ciarki na plecach.
- Sophia, nie uwierzysz! Widziałam dziś Edwarda!
  Stanęłam jak wryta. Czy Bella właśnie powiedziała, że widziała EDWARDA?!
- Ale jak? To przecież niemożliwe!
- Jackob uczył mnie jeździć na motorze, no i tak jakoś się pojawił.
- Był prawdziwy?
- Nie - po głosie zrozumiałam, jak bardzo cierpi.
  Skoro Edward "objawił się" Belli, to czy mnie może ukazać się J****r?
- Jak zobaczysz go znów, natychmiast daj mi znać. Musze kończyć, pa.
  Skończyłam połączenie. Matt przyglądał mi się dziwnym wzrokiem i tak jakby z góry. Usiadłam na pniu ściętego drzewa. Wstałam.
- Chodźmy już.
  Pierwsza wyszłam z lasu.
  Wchodząc do domu, powiedziałam:
- Mamo, jadę na zakupy.
- Sama? - zdumiała się.
- Nie, z Mattem.
- Z tym przystojnym sąsiadem?
- Mamo, on stoi za drzwiami - szepnęłam zdenerwowana.
- To go zaproś.
  Po chwili namysłu zrobiłam to. Chłopak wszedł, wyjąwszy ręce z kieszeni i przedstawił się mamie. Siostra siedziała u siebie w pokoju, a tata wcześnie rano pojechał załatwiać papiery w związku z nową firmą.
  Po czynności zapoznania, weszłam na korytarz, z przyzwyczajenia sięgając po kluczyk. Wpadłam w lekką panikę, gdy do tam nie znalazłam.
- Mamo, widziałaś moje kluczyki?!
- Może jednak kłamałaś, mówiąc, że masz prawko - szepnął chłopak.
- Błagam cię - żachnęłam się.
- Sprawdź w kuchni na blacie! - odkrzyknęłam mama z sypialni.
  Całe szczęście, leżały tam. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
  Wsiadłam do samochodu i wyjechałam z garażu. Matt stał na podjeździe, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.
- Przekonany?
- Nie do końca. Mówisz, że masz stówę w pięć sekund? Udowodnij.
  Powiedział i miał. Droga do miasta biegła cały czas prosto, więc dwusetkę wyciągnęłam w niecałe dziesięć sekund. Chłopak był pod wrażeniem. Po szaleńczej jeździe wysiadł, chwiejąc się jak pijany.
- Wow! Super jazda! Dobra, przyznaję ci rację. Umiesz jeździć.
  Po godzinnych zakupach w mieście, o którego nazwy nawet nie pytałam, zadecydowałam.
  Przy kolacji, kiedy zebrana była cała rodzina, zaczęłam temat:
- Wiem do jakiej szkoły chcę iść.
  Tata natychmiast się zainteresował:
- Tak? Do jakiej?
- Do tej z internatem.
  Wstałam od stołu.
- Nie zjesz nic?
- Nie.
- Nie jadłaś nic od naszego przyjazdu - rzekła mama.
  Właściwie to racja.
- To przez ten szpital - mruknął tata.
- Tato! Nic nie mów! - wrzasnęłam.
  Nie chciałam pamiętać nic z przeszłości.
  Trzasnęłam drzwiami od pokoju. Co krok przypominali mi o tym, o czym NIE MOGŁAM pamiętać. Rzuciłam się na łóżko. Na baldachimie wciąż było przyklejone nasze zdjęcie. Zerwałam je i podarłam na kawałki. Wrzuciłam do kosza.
  Żeby trochę się uspokoić, zaczęłam wieszać ubrania w garderobie. Pomieszczenie nie było aż tak wielkie, jakie miała Alice, ale starałam się ułożyć wszystko tak, jak ona. Czemu? Nie mam pojęcia. Po jakichś pięciu minutach zorientowałam się, że w jednej z dwóch szaf, tej po prawej, tył miał inny kolor niż cała szafa. Zamiast beżowego, brązowy. Zaintrygowało mnie to. Dotknęłam tył palcem, który zaraz cofnęłam. Szafa lekko drgnęła. Serce zaczęło mi przyśpieszać. Dotknęłam tył tym razem całą ręką. Macałam opuszkami palców, aż w końcu natrafiłam na coś na kształt zapadki. Włożyłam tam palec wskazujący. Po chwili usłyszałam jakieś kliknięcie i otworzyły się DRZWI. Cicho, bez żadnego szmeru. Jak najzwyczajniejsze drzwi na świecie. Zamknęłam je też, jak zwykłe.
  Zaskoczona niezwykłym odkryciem, poszłam do salonu, starając zachować choć odrobinę spokoju.
- Co, zgłodniałaś? - zapytała od razu mama.
- Nie. Tato czy my mamy piwnicę albo strych?
  Moje pytanie ich zdziwiło.
- Nie, to parterówka. Nie mamy ani piwnicy, ani strychu, a czemu się pytasz?
- Ze zwykłej ciekawości.
  Uśmiechnęłam się i powędrowałam z powrotem. Nie zamierzałam w tamtym momencie sprawdzać, co kryło się za drzwiami, ale postanowiłam to zrobić w najbliższym czasie.
________________
  Pierwszy rozdział już za nami!! :D Mam nadzieję, że nie był za nudny... Komentujcie, kochani <33