środa, 31 lipca 2013

Rozdział 32

Tak, znowu króciutko i dialogowo :( Chyba powinniście się do tego przyzwyczaić :D Czytajcie i komentujcie :)
___________________
- Błagam, obudź się, dopóki masz czas. Proszę! Zrób to dla mnie!
  Ale przecież ja nie śpię.
- Mówisz i masz.
  Otworzyłam oczy. Chciałam podnieść się na łokciach, ale nie dałam rady.
  Jasper patrzył na mnie, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył człowieka. Na jego twarzy widniało tylko zaskoczenie. Znów klęczał przy moim łóżku, lecz nie byłam w szpitalu. I nie miałam na sobie koszuli nocnej. Ubrana byłam we fioletową sukienkę, którą założyłam na zakończenie gimnazjum, a ręce zdobiły mi liczne zagojone blizny. Sama ja znajdowałam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, a nad moją głową wisiało jedyne źródło światła: duża, stojąca lampa. Nic poza kręgiem o średnicy pięciu metrów nie widziałam.
  Zorientowałam się, że nie byliśmy tam sami. Na łóżkach, których było pełno, leżeli nieruchomo jacyś ludzie. W nagłym przypływie strachu wyskoczyłam z łóżka, lecz kiedy tylko to zrobiłam, upadłam. Ze zgrozą zobaczyłam, że moje nogi są strasznie chude, a skórę wciąż mam szarą, jak ostatnio.
  Jasper podniósł mnie, ale nadal nie mógł wydusić słowa.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam.
- W kostnicy - odparł po chwili drżącym głosem, sadzając mnie na łóżku.
  Mimo że nie przygotowałam się na taką odpowiedź, przyjęłam ją ze spokojem.
- Poczekasz chwilę? Zadzwonię do Carlisle'a.
- Jasne.
  Wyszedł, zostawiając otwarte drzwi.
  Musiałam wstać. Kiedy siedziałam, czułam się z nieokreślonego powodu strasznie. Podniosłam się, lecz natychmiast chwyciłam obręczy. Mogłam iść, dałam radę. Podeszłam bardzo powoli do wyjścia, słysząc rozmowę chłopaka z jego ojcem:
- Carlisle, ja nie postradałem zmysłów! Ona naprawdę żyje!
  Chwila milczenia...
- Nie, nie mam dowodu!
  Doszłam do niego i wyjęłam mu z ręki komórkę.
- Dzień dobry, Carlisle - powiedziałam słabym głosem.
  Oddałam mu ją, a on zakończył połączenie i objął mnie opiekuńczo. Jak na mój stan, ubranie miałam wyjątkowo nie na miejscu.
- Przygotowywaliście mnie do pogrzebu - stwierdziłam fakt.
- Chodź - skierował mnie ku ponuremu pomieszczeniu.
- Ale ja tam nie chcę iść!
  Wyrwałam mu się. Na to miałam zadziwiająco dużo siły albo po prostu farta, że chłopak trzymał mnie bardzo delikatnie. Nie założyli mi butów, więc biegłam na bosaka. Moim celem było odszukanie jakiegoś telefonu.
- Jasper, zostaw mnie. Dam sobie radę. - Wiedziałam, że jest za mną.
- Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz okropnie.
- Dziękuję - odparłam ironicznie.
- Ale charakterek nadal masz - uśmiechnął się.
- Długo się z tego cieszyć nie będziesz - odgryzłam się.
  Szłam dalej, a on obok, trzymając mnie w pasie.
- Mogę wiedzieć, czemu chciałaś się zabić? - zapytał cicho.
  Gdy w myślach powiedziałam sobie dlaczego, kolana się pode mną ugięły. Tylko Jasper mnie trzymał.
- Bo Nicol i Embry...
  Spodziewałam się łez, lecz one nie nadeszły.
  Chłopak mocniej mnie uścisnął.
  Ludzie patrzyli się na nas co najmniej dziwnie.
- Ile czasu leżałam...
- Trzy dni - przerwał mi. - Jutro miał być twój pogrzeb.
- Zabierz mnie do rodziców - rozkazałam.
- Ale...
- Dobra, nie to nie - tym razem to ja mu przerwałam. - Dojdę sama.
- Ja to się z tobą mam - zaśmiał się.
  W następnej sekundzie wziął mnie na ręce. W jego silnych ramionach czułam się nadzwyczaj bezpieczna. Wsadził mnie do swojego samochodu i zajął miejsce przy kierownicy.
  Zamknęłam oczy, gdy jechaliśmy. Spokój wpłynął w mój organizm, kiedy usłyszałam ryk silnika Hondy.    Otworzyłam okno, gdy Jasper dzwonił uradowany do drzwi mojego domu.
- Dzień dobry, państwo Smith.
- Dzień dobry, Jasper.
  Mama stała za tatą z zaczerwienionymi oczami i pomiętą chusteczką. Olivii nie widziałam.
- Mam dla państwa niespodziankę.
  Jego nastrój w ogóle tam nie pasował.
  Rodzice spojrzeli po sobie, a potem na niego.
- Sophia! - zawołał mnie.

piątek, 26 lipca 2013

Ogłoszenie

  Tak, wiem. Nowy rozdział miał być dzisiaj, ale - przyznam się - nie chcę mi się pisać, a poza tym jutro nad morze... Pozostaje mi tylko oznajmienie Wam, że kolejny rozdział pojawi się po niedzieli. Nie wiem... Poniedziałek, najpóźniej wtorek. Jeju... Jak ja się cieszę! Jeszcze kilka rozdziałów i następna część...! Ale nie będę Wam spojlerować. Zapowiedź drugiej części napiszę, bez obaw :D Tak więc jeszcze raz życzę Wam udanych wakacji i pozdrawiam!!!

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 31

Tak, dzisiaj niezmiernie krótko, ale tylko dlatego, że kończy się w tak niezdecydowanym momencie, a poza tym chcę dodawać częściej, bo wyjdzie na to, że kolejna część ukaże się dopiero w roku szkolnym. A tego nie chcę :D A teraz się przyznawać: kto włączył melodię w poprzednim dziale? <HaHa> Rozdział...
___________________________________________________________________________
  To jedno krótkie, najstraszniejsze słowo, które zabrało mi przyjaciół, sprawiło, że zerwałam się z łóżka, wyrywając z żyły igłę, wprowadzającą do mojego organizmu krew oraz przyrządy ciśnieniomierza i EKG. Krew zaczęła wypływać mi z żyły, nie napotykając żadnego oporu, a ja wypadłam na korytarz wrzeszcząc wniebogłosy, więc, bez obaw, cały szpital mnie usłyszał. Za załomem korytarza czekali ci wszyscy, którzy przed chwilą wyszli, dlatego pognałam w drugą stronę, a że byliśmy w miejscu publicznym, nie mogli użyć wampirzego tempa.
  Poczułam w głowie szum i krzyknęłam:
-Przestańcie!
  Przestali, a co więcej za mną nie pobiegli.
  Gdy przypływ adrenaliny zaczął słabnąć, dopiero poczułam ból w złamanej nodze, ale biegłam uparcie dalej. Nie miałam realnego celu, chyba, że liczy się dotarcie na pieszo do La Push i dowiedzenie kłamstwa Jaspera.
  lecz w chwili, kiedy otwierałam drzwi, chłopak zdążył do mnie dobiec i wziął w ramiona. Wyrywałam mu się, wyzywając od różnych, ale i tak stalowy uścisk nie zelżał. Tymczasem doszli do nas Cullenowie z zapłakaną Bellą na przedzie. To ona kazała Jasperowi mnie puścić. Po długich namowach zgodził się. Wtedy przeszłam w stan drgawek i zwykłych łez. Przytuliła mnie Bella, ciepły człowiek i uspokajając zaprowadziła z powrotem do sali, chociaż widziałam, że na widok krwi zrobiła się na twarzy zielona. Odeszła na chwilę, wezwać lekarza, żeby poprzypinał mi te przeklęte kabelki. Uciskałam sobie dzielnie żyłę, by krew nie uciekała.
  Znów wpadałam w stan odrętwienia. Nie słyszałam gdy mówili do mnie, mimo że widziałam każdego. Lekarz złowrogo przyglądał się Jasperowi, czasem wytykając mu to co zrobił.
  Życie bez Nicol i Embry'ego to nie życie. Jak mam sobie teraz poradzić? Jak Bóg mógł mi ich zabrać? Czemu teraz? Komu miałabym się wypłakać na ramieniu, gdyby Jaspera nie było? Komu miałabym się zwierzać? Ja nie chciałam żyć w świecie, w którym ich nie było. Musiałam znaleźć na to jakiś sposób. No i co mnie to obchodzi, że to samobójstwo? Każdy, kto straciłby ważne dla siebie osoby, postąpiłby tak samo.
  Ale jak miałam to zrobić, skoro Jasper pilnował mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Nie opuszczał mojego łóżka na krok. Nawet nie mogłam mu powiedzieć, żeby wyszedł, bo dowiedziałby się, że jeszcze potrafię mówić.
  Ok, coś mam, a teraz trzeba tylko sprawdzić, czy to zadziała.
  Po raz pierwszy od dwóch dni, z szeroko otwartymi oczami, szepnęłam:
- Jasper? - Matko, jaki ja mam zachrypnięty głos!
  Lecz on i tak usłyszał. Podbiegł w wampirzym tempie do mojego łóżka (stał przy oknie) uradowany, że znowu się odzywam.
  Bez słowa wyjaśnienia wstałam, ale nie zamierzałam uciekać. Patrzył na mnie tak, jakby myślał, że to właśnie zrobię.
- Ja... idę do łazienki.
- Idę z tobą - odparł natychmiast.
  Tego się nie spodziewałam, a, że byłam w pełni odczuć ludzkich, zarumieniłam się. On też dopiero po chwili zrozumiał co powiedział. Zmieszał się i wydukał:
- To znaczy... Zaprowadzę cię... Do toalety.
  Widząc jaką ma minę, kiedy się tłumaczy, stłumiłam wybuch śmiechu.
  Pierwszy raz przejęłam inicjatywę i go pocałowałam. Nie mógł nawet podejrzewać, że niedługo mnie zabraknie. Zaskoczony odwzajemnił pocałunek, nieco się rozluźniając. Skoro chciałam się zabić, czemu to robiłam? Robiłam sobie nadzieję, że może będzie dobrze, ale dobrze nie będzie! Straciłam jedne z najważniejszych osób na ziemi! Nic już nie będzie dobrze!
  To był bardzo długi i czuły pocałunek. Im dłużej trwał, tym coraz więcej nabierałam wątpliwości. Ale nie mogłam go przerwać pierwsza. Czekałam aż zorientuje się, że "muszę'' iść do toalety.
  Proszę cię, Jasper, bo nie wytrzymam! Łzy wydostały się z moich oczu, a on przestał, uścisnął mnie moment, sięgnął kroplówkę i zaprowadził za rękę do łazienki. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka jestem słaba. Bez jego pomocy nie dałabym rady, ale to tylko przyspieszy śmierć.
  Płakałam, wchodząc do toalety. Widziałam go ostatni raz.
  Zamknęłam drzwi i natychmiast wyrwałam igłę z żyły, takim sposobem, że mocno trysnęła. Nie czułam bólu. W końcu jaki ból towarzyszy utracie krwi? Rwanie, ciągnięcie, spuszczanie? Zdjęłam gips i bandaże. Wykrwawię się prędzej czy później, lecz wolałam to przyśpieszyć. Podeszłam do lustra i rozbiłam je kroplówką. Żeby ją podnieść skumulowałam wszystkie siły. Rozległo się głośne pęknięcie i spadanie luźniejszych kawałków na ziemię. Podniosłam jeden z nich, największy i przejechałam nim po ledwo zagojonych bliznach. Nie musiałam naciskać mocno, bo skóra była tam jeszcze cieniutka. Odłożyłam go z powrotem, wciąż płacząc. Położyłam szare ręce na szczątkach, pozostających w ramie lustra, pozwalając, by odłamki szkła wbiły mi się w skórę. Przytknęłam też czoło i na głowie w ułamku sekundy poczułam stróżki krwi.
  Jest źle. Co spowodowało, że nie mogłam ustać na nogach? Czułam się gorzej, niż można by przypuszczać.
  Usłyszałam jeszcze otwierane drzwi, krzyki kilku ludzi i histeryczny wrzask dziecka, zanim pochłonęła mnie ciemność.

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 30

A jednak mi się udało!!! Nie pytajcie, jak tego dokonałam, naprawdę, łatwo nie było. Rozdział długi, ale mam nadzieję, że trzymający w napięciu. Końcówka... Powiedzmy tak, końcowa część rozdziału nie należy do najszczęśliwszych... Zapraszam do czytania i komentowania :D
__________________________________________________
  Krzyczałam. Ból był realny, ale w niebie nie powinnam czuć. A niebijące serce nie miało prawa trzymać mnie przy życiu. Noga, żebra, głowa... To wszystko bolało bardziej niż mogłam to sobie wyobrazić. Przysięgam, że tak potężnego bólu nigdy nie czułam. Jego spazmy targały, rzucały mną po łóżku. Czym sobie na to zasłużyłam?!
- Zabijcie mnie! - wydarłam się. - Nie chcę żyć! Zabijcie mnie!
  To był stan nazywany histerią. To brało się samo z siebie. Nie panowałam nad tym co robię ani mówię. Podskakiwałam, jakbym miała napad padaczki. Straszne...
- Dajcie jej coś na uspokojenie! - krzyknął ktoś.
  Nie! Wstrzyknijcie mi truciznę!
  Złapałam łapczywie powietrze, lecz ono nie dotarło do mojego organizmu. Usłyszałam przeciągłą syrenę. Wiedziałam co ona oznacza: ktoś umarł.
  I nagle otoczyła mnie ciemność.
                                                                       ***
  Szlochanie, głośne wydmuchiwanie nosa, męskie głosy, pocieszające kobiety, ale nic ze szczęścia. Żyję! Powinniście się cieszyć! Chyba, że ta syrena była moja... Umarłam, lecz przeżyłam. Taka forma śmierci nie jest wcale straszna.
  Otworzyłam oczy, biorąc jednocześnie głęboki wdech. Wokół mnie nastała cisza, trwająca zaledwie ułamek sekundy. Niedowierzające głosy przybliżały się. Mogłam w końcu dostrzec, kto opłakiwałby mnie po śmierci. Tata, mama, Carlisle, Esme, Emmett, Rosalie, Alice, Alex, Edward, Bella, w nawet Charlie. Natomiast nigdzie nie dostrzegłam Jaspera.
  Mama na przemian z tatą całowali mnie po czole, ciesząc się zmartwychwstałą córką. Innym nastrój się udzielił; młodsi Cullenowie zaczęli wiwatować i gwizdać, a ja nie za bardzo wiedziałam czy płakać, czy się śmiać. Gdy podniosły nastój nieco opadł, Carlisle podszedł do mnie i powiedział:
- To niesamowite! Przykro mi to mówić, ale nie dawaliśmy ci szans na przeżycie! Miałaś złamaną nogę i kilka żeber, większość ran się zainfekowało, straciłaś mnóstwo krwi, twój organizm przeszedł w stan odwodnienia, a twoje serce przestało bić. Ale żyjesz!
- Gdzie jest Jasper? - zapytałam, kiedy dał mi dojść do głosu.
  Carlisle odchrząknął.
- Delikatnie powiedziawszy, rozwala nam mieszkanie.
- Dlaczego?
- Był pewien, że nie żyjesz - odpowiedziała Esme.
- Mam do niego zadzwonić? - spytał najstarszy Cullen.
  Pokiwałam głową. To Jaspera potrzebowałam teraz najbardziej. Lecz Carlisle nie powiedział nic do telefonu; oddał go mnie. Spodziewał się zapewne, że chłopak mu nie uwierzy, a mój głos rozpozna na pewno.
  W słuchawce dosłyszałam tylko stukanie czyichś butów i przyśpieszony oddech.
- Co chciałeś, Carlisle? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Cześć, Jasper.
  Mój głos był tak słaby, że bałam się, że chłopak mnie jednak nie pozna.
  Ale odpowiedział mi jedynie głuchy odgłos słuchawki upadającej na ziemię. Jasper był na mnie tak zły, że nie mógł się chociaż przywitać?
- Przynieść ci coś, skarbie? - zapytała mama.
  Podniosłam się na łokciach. Leżałam na łóżku szpitalnym. Tam też się znajdowałam. Prawą nogę miałam zagipsowaną, a bandażem owinięto mi głowę, brzuch i pozostałe kończyny. Sama ja przybrana byłam w beżową, szpitalną koszulę nocną. Kroplówka powoli sączyła krew do żyły. Jedenaście osób stało lub siedziało naokoło mojego łóżka. Mimo że ciśnieniomierz i sprzęt EKG chodziły na niskich obrotach, czułam się lepiej niż ostatnio.
- Kiedy... Kiedy ja się przebudziłam? Wtedy, gdy krzyczałam.
- Piętnaście godzin temu - odrzekł Alex. - Wtedy też serce ponownie przestało ci bić i Jasper się załamał.
  Czy on musiał mówić takie rzeczy przy moich rodzicach?
- Gdzie jest Olivia?
- Poszła na noc do przyjaciółki - odparł tata.
- A czy ona wiedziała, że..
- Nie, nie mówiliśmy jej. Jest za mała.
  Pokiwałam głową. Łokcie zaczęły mi drętwieć. Usiadłam, czując bardzo wyraźnie bandaż na brzuchu.
- Mogę normalnie wstać? - zapytałam niewyraźnie Carlisle'a.
  Doktor spojrzał krytycznie na kroplówkę.
- Wezmę ją ze sobą.
- Och... Dobrze.
  Wstałam. Jak cudownie znów było stać na nogach. Pierwszą minutę starałam się nie chwiać, ale i tak co chwila ktoś musiał mnie podtrzymać. W rogu sali stało lustro w ciemnej, drewnianej ramie. Podeszłam do niego, trzymając kurczowo w ręce kroplówkę, a w drugiej dłoń pomagającej mi mamy. Na swój widok mało nie zwymiotowałam. Moja cera miał taki sam odcień szarości co kiedyś moje oczy. Teraz zmieniły barwę na czarną. Zapadnięte policzki, pozbawione koloru włosy, nadgarstki, które bez trudu mogłam objąć dwoma palcami oraz cienie pod oczami. Tak nie mógł wyglądać żywy człowiek!
- Doktorze, czemu jestem taka... No, taka?
- Przez osiem dni nic nie jadłaś, twój organizm nie chciał przyjąć żadnego pożywienia, piłaś tylko wodę.
  Zasłoniłam sobie twarz włosami. Nie chciałam na siebie patrzeć.
  Przełknęłam ślinę i w tej samej chwili drzwi się otworzyły. Oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się na przybysza.
  Nie mogłam uwierzyć, że to Jasper! On też zaniemówił na widok żywej mnie. W całkowitej ciszy podbiegł do mnie w normalnym tempie i przytulił. Poczułam nagły przypływ energii, jakby ten ją rozdawał. Wiedziałam, że przejście dwustu kilometrów nie poszło na marne. Robiłam to dla niego.
  Mama odeszła, zostawiając nas i usiadła na krześle. Wszyscy zachowywali się jakby byli widownią w teatrze, w którym rozgrywany jest dramat, a ja i Jasper gramy główne role. Ale inni się dla mnie nie liczyli, tylko on.
- Jasper, przepraszam cię - szepnęłam, by nikt poza nim nie usłyszał.
- To ja cię przepraszam. Mogłem z tobą zostać, nic by ci się wtedy nie stało.
- Ale tylko ja wiedziałam co mi grozi, tobie tego nie powiedziałam. Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś w ten list? Kazał mi go napisać pomocnik Victorii.
- Od razu zorientowałem się, że nie jest prawdziwy, ale szukałem w drugą stronę, w Olimpii.
- A ja w tym czasie wracałam z Seattle.
  Uścisnęłam go jeszcze mocniej i zaraz poczułam ból. Jasper przerażony podniósł mnie i zaniósł na łóżko. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ból przestał mi dokuczać, przynajmniej w pewnym stopniu.
- Jesteś głodna? - zapytała mama.
- Nie. Kiedy będę mogła wrócić do domu?
- Jak narazie musisz zostać tydzień pod obserwacją. Po tym czasie zobaczymy.
- Ten, tego... Ja muszę już jechać, odwołać patrole, które cię szukały. Wciąż tego nie zrobiłem... - wydukał Charlie. - Wracaj szybko do zdrowia.
  Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł.
- Nie obrazisz się, jeżeli pojedziemy po Olivię? Już długo siedzi u Stephanie.
- Jasne, mamo. Jedźcie.
  Gdy wyszli, wiedziałam co mnie teraz czeka: przesłuchanie. Zanim ktoś się odezwał, zaczęłam sama, by mieć to z głowy:
- Przepraszam. Postąpiłam bardzo nierozsądnie, nie mówiąc nikomu, że Victoria mi groziła. Kiedy wyjechaliście na te wasze polowanie, przyszedł do mnie taki facet, miał na imię Steve i to on kazał mi napisać te dwa okropne listy. Pobiegł potem ze mną do Seattle i zakajdankował. Uwolniłam się wsuwką i ruszyłam do Forks. Nogę mam złamaną, bo spadłam z takiej stromej góry, ale szłam dalej. Miałam tylko dziesięć kilometrów, a ze złamaną nogą...
  Jasper zatkał mi usta dłonią.
- Przepraszam, ale nie mogę tego słuchać. To zbyt straszne. Najważniejsze jest to, że żyjesz.
  Pochylił się nade mną i pocałował, nie zważając na to, jak wiele osób na nas patrzy. Ja też się tym przejmowałam.
  Gdy niestety przestał, a trochę to trwało, musiałam zadać pierwszorzędne pytanie:
- Kto wygrał bitwę?
<Jak chcecie się porządnie wczuć, macie tu link do melodii [Sad piano]>
  Nie wiedzieć czemu, wszyscy sposępnieli. Bella wtuliła twarz w Edwarda i na jej bladych policzkach dostrzegłam łzy.
- To my wygraliśmy bitwę - odrzekła Alice.
- Ale? - spytałam nieco histerycznie.
- Zostawcie nas samych - powiedział cicho Jasper, nie patrząc na mnie.
  Bez zdania sprzeczności wyszli, jeden po drugim. Wiedziałam, że czeka na mnie straszna wiadomość.
- Co się stało? -usiadłam, żeby lepiej go widzieć; klęczał obok mojego łóżka, jakby się modlił.
- Nie zastanawiałaś się, czemu nie ma tu teraz twoich przyjaciół? - nie powiedział tego ostatniego słowa sarkastycznie, tylko normalnie.
  Ale rzeczywiście. Gdzie są Nicol i Embry? Powinni tu być, przy łóżku chorego, zawsze w takich przykrych sytuacjach wspieraliśmy się, niezależnie od konsekwencji.
- Gdzie oni są? - już płakałam, chociaż nie wiedziałam jeszcze co się stało.
  Usiadłam, postawiwszy nogi na podłogę. Wskaźnik pulsu zaczął niebezpiecznie przyspieszać.
  A Jasper nadal na mnie nie patrzył, kiedy odpowiadał:
- Oni... Zginęli.

czwartek, 4 lipca 2013

Ogłoszenie

Siemka! Jak to wakacje, każdy wyjeżdża... Tak, ja też. Mała wiadomość: kolejnego rozdziału spodziewajcie się dopiero po 16 lipca. I dwa pytania. Pierwsze: czy ten blog się Wam w ogóle podoba? I drugie: czy chcielibyście poznać drugą część? Miłych wakacji!