środa, 29 października 2014

Część 2 Rozdział 20: Załamanie

  Jasper również znieruchomiał, gdy jego wzrok, okrążający wszystkich po kolei, spoczął na mnie.
  Jedno wiedziałam - zmienił się. Lecz nie tak bardzo, żebym go nie poznała. Ściął włosy, miał teraz krótkie, jak Carlisle i ciemniejsze. Zniknęły cienie pod oczami, zniknął uśmiech. Czarne oczy pozbawione zostały życia, jeżeli mogę to tak określić. Zrobił się jakby... wyższy? No i mięśnie odznaczały się wyraźniej w błękitnej koszuli.
  Wystarczyła jedna sekunda, bym zerwała się z krzesła i, obserwowana przez wszystkich, wybiegła z jadalni. Nie obyło się bez Victorii krzyczącej coś do mnie i jeszcze paru osób, które natychmiast za mną pobiegły. Podjęłam spontaniczną decyzję, by zamiast do pokoju, wejść do łazienki.
- Sophia, co się stało? - Victoria już zaczęła mnie męczyć.
- Źle się czuję - odparłam bez zastanowienia.
- Pójdę po Jodie - zaoferował się Ryan.
  Nie! Będzie kazała mi zostać, a z Jasperem to ja nie zostanę!
  Biegiem otworzyłam z powrotem drzwi, wpuszczając Victorię, Ryana, Matta i Sama.
- Co się z tobą do cholery jasnej dzieje?! - Dlaczego Matt wyglądał na zdenerwowanego?
- Nic się ze mną nie dzieje. Po prostu musiało mi coś zaszkodzić. Chodźmy do szkoły.
  Miałam jedno, jedyne postanowienie; musiałam udawać, że GO nie znam. Samo w sobie mogło to sprawiać trudności - nie łatwo jest zapomnieć o najpiękniejszym okresie swojego życia, a tak właśnie myślałam o czasie spędzonym z Jasperem. Według mnie już dawno powinnam załamać się psychicznie.
  Przechodząc przez salon, w którym siedziały wszystkie wampiry, uniosłam wysoko głowę i zmrużyłam oczy.
- Sophio, możemy porozmawiać? - zapytał nieśmiało Carlisle.
- Spieszę się - odparłam i wyszłam z internatu.
  Jednak Martin nie pozwolił mi zajść za daleko. Pojawił się niespodziewanie przede mną i "zniknął" mi znajomych. Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni patyk. Nakreślił nim w powietrzu trzy, wyraźne słowa, które od razu sobie przypomniałam: "Volturi tu idą". Chłopak pomachał mi i zniknął.
  Rzuciłam torbę na ziemię i nie patrząc na zdziwione spojrzenia reszty, wbiegłam z powrotem do internatu, już od progu wrzeszcząc:
- Vincencie! Vincent!
- Sophio, co się stało? - Carlisle podbiegł do mnie, łapiąc za ramiona.
  Byłam spanikowana.
- Jasper, pomóż mi - szepnął doktor.
  Chłopak podszedł zdumiony, a ja warknęłam wściekle:
- Niech on do mnie nie podchodzi.
  Wykorzystując chwilę zaskoczenia lekarza, wyrwałam się spod jego uścisku i wbiegłam na górę, wciąż nawołując gospodarza.
  Całe szczęście, siedział w biurze. Opadłam ciężko na krzesło, dysząc, jak parowóz.
- Czemu nie jesteś w szkole? - zapytał.
- Ważne jest, że życie kilku osób jest zagrożone.
  Uniósł brwi, wstał i otworzył drzwi, za którymi stały wampiry.
  Wyglądali na zmieszanych.
- Sophia, co się stało? - zapytał Alex.
  Spojrzałam na Jaspera. Jego widok mnie przeraził. Miał taki pusty wzrok i jakby nie bardzo chciał się przyznać, że mnie zna.
  Musiałam powiedzieć im wszystkim. To jest ważne. Ale będę musiała przyznać się, że widzę duchy, a podejrzewając, że przez Ericka Volturi tu idą... To skomplikowane.
  Wzięłam głęboki wdech.
- Przydałaby się Alice... - Widząc ich nierozumiejące spojrzenia, zdenerwowałam się i rzekłam otwarcie: - Volturi tu idą.
  Zapadła długa cisza. Tak głęboka, że usłyszeliśmy dzwonek, obwieszczający początek lekcji. Nikt się szczególnie nie zmartwił, że nie jestem w szkole.
- Skąd to wiesz? - szepnął Vincent.
  I się zaczęło. Nie mogłam powiedzieć, że widzę duchy. To brzmiało bardzo paranoicznie. Pomimo tego daru starałam się zachowywać, jak cywilizowany człowiek. Co miałam zrobić?!
- To nie jest ważne - odparłam wymijająco.
- To jest bardzo ważne - zaprzeczył Edward. - Tę wiadomość mogłaś dostać z wątpliwego źródła, co doprowadziłoby nas do nieporozumienia.
- Jedno wiem na pewno: To źródło informacji jest w stu procentach pewne. Musicie mi uwierzyć. Nie wymyśliłam sobie tego.
- Pozwól nam sprawdzić - rzekł Alex, wskazując na siebie i Edwarda.
- To nie jest ważne - powtórzyłam.
  Vincent spojrzał mi prosto w oczy.
- Boisz się Volturi.
  To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu.
  Tak, bałam się. Lecz nie mogłam tego okazać. To zbyt niebezpieczne.
- Nieważne.
- Sophio... - mruknął ostrzegawczo Carlisle.
  Zdenerwowałam się.
- Och no... Volturi nie wiedzą, że żyję.
- To... to chyba dobrze?... Ale skoro nie miałaś z nimi styczności to dlaczego się ich boisz?
  Zaśmiałam się ponuro.
- Źle mnie zrozumiałeś. Według nich, ja nie żyję. Oni mnie zabili.
  Znów zapadła cisza, kiedy gospodarz trawił moje słowa, spoglądając niepewnie na Carlisle'a, Edwarda, Alexa i Jaspera. Wszyscy, oprócz tego ostatniego, pokiwali głowami.
- Ale... Jak to?
- No, normalnie. Dowiedzieli się, że wiem o wampirach, porwali mnie i chcieli zabić, i są w pewnym stopniu przekonani, że im się to udało.
- W pewnym stopniu?...
- To nie jest ważne.
  Alex się wtrącił:
- Wiesz, o której mają się zjawić?
  Pokręciłam głową.
- To się dowiedz! - wybuchnął Vincent.
- Spokojnie, Vincencie - szepnął zdumiony lekarz.
  Miałam zrobić rzecz niemożliwą? Duchy nie pojawiały się ot tak.
  Hiszpański.
  Zerwałam się z krzesła i porywając torbę, którą ktoś mi podał, w ciągu dwóch minut znalazłam się w klasie. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, lecz miałam przeczucie, że to nadzwyczaj ważne.
- Przepraszam za spóźnienie - rzekłam, siadając obok Matta.
- Co się stało? - zapytał od razu chłopak.
- Nie wzięłam książek.
- Dobrze... Tak więc, jak już mówiłam, zanim mi bezczelnie przerwano - nauczycielka spojrzała na mnie spod byka - zapiszę wam teraz kilka słów związanych z przestępstwami, a wy przetłumaczycie je na język angielski.
  Wolnym ruchem sięgnęła kredę i zapisała na tablicy słowa. Crimen, criminal, investigación, banda, asesino, terrorista, ladrón, falsificación, misterios, inecplicables, misterio... Misterio?
  Zerknęłam na Matta, a gdy i on dotarł do słowa, oznaczającego swoje nazwisko, uśmiechnął się. "Misterio" znaczy "tajemnica". Poszukaj w tajemnicy... Czy możliwe, że chodzi o braci Misterio?...
- Sophio, czy ty mnie słuchasz?
  Nauczycielka stała przy mojej ławce z dziennikiem w ręku.
- Tak, słucham. Może pani powtórzyć pytanie?
  Uniosła wzrok wymownie do sufitu i powiedziała:
- Chcę, byś przetłumaczyła zdanie znajdujące się na tablicy.
  A na tablicy znajdowało się zdanie: "czekamy w lesie przy szkole o 21".
  I nagle zrozumiałam, dlaczego tak śpieszno było mi na hiszpański. Volturi będą dzisiaj o 21 w lesie przy szkole. I wszystko stało się jasne.
- Sophio, czekamy.
- Estamos a la espera en el bosque cerca de la escuela acerca del 21.
  Nauczycielka zmrużyła oczy i poszła dalej, nie mówiąc mi czy powiedziałam dobrze.
  Miałam to gdzieś. Najważniejsze, że wiedziałam dwie ważne rzeczy: że Misterio wiedzą coś o Ericku i ja wiem, o której przybędą Volturi. A jednak coś mi się w końcu udało.
  W przerwie na następną lekcję poszłam do internatu, kierując się od razu do biura Vincentego.
- Wiem gdzie i o której przyjdą Volturi - rzekłam, siadając.
- Słuchamy - oznajmił Alex, zajmując miejsce obok mnie.
- Będą dzisiaj w lesie przy szkole. O 21.
- Skąd ty to do cholery jasnej wiesz?! - Vincent wyraźnie mi nie wierzył. - Poszłaś na jedną lekcję do szkoły, wróciłaś i wiesz?! Co z tobą?! Informatora tam masz?!
  Pokręciłam głową, nie poddając się emocjom.
- To jest pewne. Co robimy?
- Ty zostaniesz w domu, żeby cię nie znaleźli. Pójdziemy my - odpowiedział szybko Carlisle.
  I pomyśleć, że miałam nadzieję na coś innego.
- Jakby coś nie wiecie nic ode mnie. I... - zastanowiłam się. - Nie idę już do szkoły.
  Rzekłam i wyszłam spokojnie na korytarz.
  Czy ja naprawdę proszę o zbyt wiele? Chciałabym tylko mieć takie życie, jak Victoria lub Char. Mieć znów prawdziwych przyjaciół i żyć w nieświadomości o chodzących po ziemi stworach.
  Miałam takie życie. Przez siedemnaście lat.
  Weszłam do pokoju i sięgnęłam komórkę.
- Cześć, mamo. Przyjedziesz po mnie?
- Matko, co się stało?! Ktoś cię wywiózł, pobił, zgwałcił i zakopał?!
  W jej głosie usłyszałam strach. Bardzo wyraźny strach.
- ... Nie, mamo... - odparłam, trochę zaskoczona jej reakcją. - Nic mi nie jest. Chciałabym mój samochód.
- Ja...
- Przyjedziesz z tatą, żebyś mogła potem normalnie wrócić do domu... Dobrze?
  Przez długą chwilę się nie odzywała, myśląc nad tym co powiedziałam.
- Jak się czujesz?
  Mało nie prychnęłam.
- Świetnie. Przyjedziecie?
- Och... No niech ci będzie. Kiedy?
- Dzisiaj. Zaraz. Teraz.
  Mama westchnęła i rzekła ciężko:
- Już się zbieramy.
  Odetchnęłam i padłam na łóżko. Po jakimś czasie zasnęłam.
                                                                          ***
  Obudziłam się, ponieważ ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. Niewiele myśląc, walnęłam tego kogoś pięścią w twarz.
- Ała! - krzyknęła zraniona twarz.
- Przepraszam, Matt - mruknęłam, wciąż jeszcze zaspana.
  Wiedziałam, że to on, jeszcze zanim go zobaczyłam.
- Co chciałeś? - Usiadłam powoli na łóżku.
- Twoja mama była tutaj kilka godzin temu i zostawiła ci samochód i kluczyki - pomachał mi nimi przed nosem, a ja mu je zabrałam. - Idziesz na próbę?
- Idę - odparłam natychmiast. - Stało się coś, gdy spałam?
- Nic szczególnego. Pan McDean mówił jedynie na obiedzie, że dzisiaj nie możemy wychodzić z pokoi po dwudziestej. Ciekawe o co chodzi.
  To nie jest ciekawe, tylko tragiczne.
- Ogarnij się i przyjdź. Zaczniemy bez ciebie.
  Pokiwałam głową.
  Uczesałam porządnie włosy, przebrałam się i pobiegłam zobaczyć swój samochód. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym stanęła, jak wryta. Przysięgam, to nie był mój samochód. To znaczy, kiedyś mógł nim być tyle, że moje auto miało BIAŁY kolor, a nie CZARNY. Wiedziałam, że pierwsze co muszę zrobić po próbie, to przejażdżka do myjni.
  Poszłam powoli do sali od muzyki, w chwili gdy Victoria śpiewała piosenkę "Thank you very much". Zdziwiłam się, bo tym razem wybrali piosenkę wykonawczyni z Polski, mimo że dotychczas ograniczaliśmy się do angielskich wokalistów. Do ławki doszłam cichutko na palcach, nie chciałam jej przerywać. Znów poraził mnie jej silny głos bez jakiejkolwiek nieczystej nuty czy słabszego tonu. Wszystko idealnie.
  Gdy skończyła, pierwsza zaczęłam klaskać, na co dziewczyna odpowiedziała mi uśmiechem.
- Nadal jesteście pewni, że wolicie mnie? - zapytałam niewinnie.
  Pokiwali głowami. Nawet Victoria.
- Co gramy?
  Podeszłam do mikrofonu, zdjęłam go ze statywu i spojrzałam na Matta.
- Może skupimy się dzisiaj na Taylor Swift?
  Jego pomysł został poparty wieloma entuzjastycznymi odpowiedziami.
  Koniec końców, zaśpiewałam takie utwory, jak: "White Horses", "Back to December", "Tim McGraw", "The story of us" i "Love Story". Kiedy śpiewałam tę ostatnią i byłam już w połowie, usłyszałam trzask drzwi, lecz przypomniałam sobie słowa Matta, żeby nigdy, pod żadnym pozorem nie przerywać próby. Jeżeli ten ktoś będzie chciał, to poczeka. Tak zrobiliśmy. Gdy Sam wyciągnął ostatnią nutę na basie, od razu zwróciliśmy uwagę na gościa.
  Szczęka mi opadła. Victorii też, ale z całkiem innego powodu. Jej z zachwytu, mi ze zdumienia.
  Jasper.
- Sophio, czy możemy porozmawiać? - spytał, ignorując dziewczynę, patrząc tylko na mnie.
  Ubrał się, jak zwykł się ubierać jeszcze kiedy byliśmy razem. Jeansy, koszula, a na nią skórzana kurtka, trochę podobna do kurtki Ericka. Te jego ciemniejsze włosy mi nie pasowały; zbyt przyzwyczaiłam się do długich i jasnych. I oczy. Niebezpieczne, czarne oczy. Wolałabym złote.
- W jakim celu? - zapytałam wymijająco, jakby wcale nie obchodziła mnie ta rozmowa.
- Ogólnym.
  To wystarczyło, żebym nabrała podejrzeń, że chodzi o przeszłość.
- Koniec próby - obwieścił nieśmiało Matt.
  Ludzie bez słowa zaczęli odstawiać sprzęt i wychodzić. Zerknęłam na nich błagalnym wzrokiem, którego nikt nie zechciał podchwycić.
- Chyba nie mam innego wyjścia...
  Stanęłam przy oknie, a on na przeciwko, przyglądając mi się z zaciekawieniem i skupieniem.
- Zawrzyjmy taki układ: najpierw ja opowiem ci wszystko, ty wysłuchasz mnie bez zbędnych słów, a później zdobędziesz się na jakąś reakcję. Jakieś pytanie na początek? - zapytał uprzejmie.
  Pełno, ale czemu akurat takie?
- Dlaczego Christopher? Jasper ci nie pasuje?
  Otworzył usta, z których przez chwilę nie wydobył się żaden dźwięk.
- Skąd znasz moje prawdziwe imię?
  Zmarszczyłam brwi.
  Chłopak westchnął.
- Zaraz ci to wytłumaczę. Usiądź.
  Niechętnie to zrobiłam. Zajął miejsce po przeciwnej stronie, trochę zbyt blisko.
- Wszystko co teraz powiem, wyda ci się co najmniej dziwne, nieprawdopodobne i niewiarygodne. Sam nadal nie potrafię tego wyjaśnić. To stało się już całkiem długi czas temu, jakieś sześć miesięcy. Historia ogólna nie jest ważna, chodzi mi raczej o jej skutki. Interesującą sprawą jest, że ja... Ja cię nie pamiętam, Sophio. Powiedziałbym nawet, że nie znam, lecz od Carlisle'a dowiedziałem się kilku rzeczy, ale nic konkretnego. Wiem, że muszę cię skądś znać, inaczej byś tak nie zareagowała przy śniadaniu, lecz przysięgam, że naprawdę nic sobie nie przypominam. Nie pamiętam nic, co zdarzyło się ponad sześć miesięcy temu.
  Siedziałam i się gapiłam. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć. Tak, miał rację. To było dziwne i praktycznie nieprawdopodobne.
- Czy to ma być jakiś żart?
  Pokręcił smutno głową, nie spuszczając wzroku.
- I nie wiesz kim jestem?
- Wiem jedynie tyle, że masz na imię Sophia, ale nic poza tym.
  Nie mogłam się powstrzymać. Zerwałam się z krzesła i płacząc pobiegłam do internatu. Po drodze zahaczyłam kilka osób, w jednej rozpoznając Elodie. Dziewczyna wiedząc, że nie odpowiem na jej bzdurne pytania pod tytułem: "co się stało?" pobiegła za mną.
  W pokoju rzuciłam się na łóżko i wtuliłam głowę w poduszkę, by nikt z paru osób, które tam dotarły, nie zobaczył łez. W końcu zrobiło się zbyt głośno, bym mogła przemyśleć to co się zdarzyło, więc uniosłam się na łokciach. Spojrzałam w stronę drzwi, akurat w momencie, gdy Victoria krzyknęła:
- Ja tam nie wejdę! Nie chcę i nie będę przebywała w pokoju z tą zdzirą!
  Stała w drzwiach i patrzyła w kierunku Elodie z morderczym wyrazem twarzy.
  Znikąd pojawił się Ryan, złapał ją pod ramiona i zwyczajnie wniósł do pokoju. Usiadł na jej łóżku z dziewczyną na kolanach i mając za nic wrzaski, zatkał jej usta dłonią.
  Analiza tego zdarzenia nie wytłumaczyła wcale tego, co stało się wcześniej. To, że Jasper wyznał, że mnie nie zna, zabolało równie mocno, jak wtedy gdy sześć miesięcy temu powiedział, że mnie nie kocha. To smutne.
- Przesuńcie się - usłyszałam znajomy głos.
  Właściciela tego głosu nie powinno tu być.
  Ericka nie powinno tu być.

piątek, 26 września 2014

Część 2 Rozdział 19: Powrót do przeszłości

Notka na początku, bo nie chcę Wam psuć zakończenia!
Rozdział mega krótki, ale ze względu na pewne wydarzenie... Oczywiście przepraszam za takie opóźnienie, lecz nie obiecuje, że następny rozdział pojawi się - jak powinien - za dwa tygodnie, więc proszę Was o cierpliwość. A teraz zapraszam do czytania i komentowania ^^
____________________________________
  Co się działo potem?
  Weszłam powolnym krokiem do salonu, co było konieczne, żeby przejść do korytarza, gdzie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro. Czułam się, jak w transie. Nie słyszałam głosów dziewczyn czy Jodie. Szłam prosto do pokoju, by tam w spokoju poczekać na gospodarza. Usiadłam w  pozycji tureckiej na łóżku, patrząc na przeciwległą ścianę.]
  Drzwi po jakimś czasie otworzyły się z hukiem i wbiegł przez nie Vincent. Trzymał w dłoni umazany kołek. Opadł ciężko na krzesło przy biurku i, nie patrząc na mnie, szepnął:
- Nie złapałem go.
  Myślałam, że się przesłyszałam. Otworzyłam szeroko oczy i przysunęłam się bliżej niego.
- Jak to?! - zapytałam histerycznie. - Nie zabiłeś go?!
  Pokręcił głową, wpatrując się w podłogę.
- On jest za szybki. Dzieliło nas co najmniej dziesięć kilometrów.
  W nagłym przypływie lęku zaczęłam się trząść.
- Czyli będzie więcej, niż jedna ofiara. - Bardziej stwierdziłam fakt, niż zadałam pytanie. Wydawało mi się to oczywiste.
  - Nie będzie żadnej ofiary. Chyba, że Eric.
  Zaśmiałam się nerwowo.
  - Wierzysz w to? Zobaczysz, w najbliższym czasie ktoś zginie i dam sobie głowę uciąć, że będę pierwsza.
  Wstał i podszedł, klękając przede mną.
- Nie mów tak, nic ci się nie stanie.
- Kto go powstrzyma?
  Nie, nie płakałam. Kwestia przyzwyczajenia.
- Jestem tutaj ja, Carlisle, Edward i Alex. Nie dosięgnie cię tutaj.
  Przeraziłam się.
- Nie możesz powiedzieć Cullenom o Inmortalu. Błagam cię, przysięgnij, że tego nie zrobisz.
  Zaskoczyłam go.
- Em... No dobrze... Ale dlaczego?
- Sprawa osobista - odparłam, może zbyt chłodno.
- Vincencie, czy coś się stało? - Do pokoju wszedł Carlisle.
  Spojrzałam uważniej na gospodarza, chcąc zobaczyć co zrobi.
- Nie, wszystko w porządku, Sophia jest po prostu zmęczona. Zostawmy ją samą.
  Pokiwałam głową. Rzeczywiście odczuwałam zmęczenie.
  Lecz nie mogłam zasnąć. Rzucałam się na łóżku, a kołaczące się w umyśle słowa Ericka "jeszcze pożałujesz" nie dawały mi ani chwili wytchnienia. Kiedy w końcu zmorzył mnie sen, budziłam się spocona i zdyszana, bo we śnie widziałam Ponurego Żniwiarza, który powtarzał moje imię, uśmiechając się zachęcająco i wskazując schody prowadzące w głąb Ziemi zbudowane z ludzkich czaszek.
  Chciałam porozmawiać. Nigdy jeszcze nie czułam tak wielkiej potrzeby porozmawiania z kimś normalnym. Lecz nikogo takiego do dyspozycji nie miałam. Nawet Bella nie wiedziała co się ze mną działo. Ech... Życie.
  Nagle poczułam zimno. Nie brało się ono jednak z otwartego okna, ponieważ na zewnątrz było zaskakująco ciepło. Przez drzwi przeniknął Martin. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, więc udało mi się nie krzyknąć. Znów czułam się, jak w transie. Wstałam i szłam za nim, a raczej chciałam za nim iść. Zatrzymał się bowiem przy moim biurku i omiótł wzrokiem wszystkie leżące tam przedmioty, i spojrzał na mnie. Skinął w moim kierunku placem, a ja posłusznie podeszłam. Wskazał kartkę z zeszytu i długopis. Czyżby chciał się ze mną porozumieć?
  Widocznie miałam coś napisać. Chłopak wyjął z kieszeni spodni... Patyk. Podszedł do ściany nad głową i znów pokazał, że mam podejść. Zaczął kreślić patykiem litery, które przybrały czarno-czerwony kolor. Trochę za późno zorientowałam się, że miałam to pisać. Ale tego nie potrzebowałam. Te trzy słowa odbiły mi się po wewnętrznych stronach powiek, więc trudno je było zapomnieć. Z tamtego momentu zapamiętałam tylko to zdanie:
  Volturi tu idą. 
                                                                          ***
  Wstałam, dziwnie orzeźwiona. Po raz pierwszy od kilku miesięcy mogłam rzec, że się wyspałam, choć pamiętałam, że przyszło mi to z trudem.
  Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Na swoim łóżku siedziała Victoria i płakała. Natychmiast przypomniał mi się poprzedni wieczór. Gdy tylko twarz Ericka stanęła mi przed oczami, pomyślałam, że ten dureń jej coś zrobił. Podeszłam do dziewczyny i objęłam ją ramieniem.
- Co się stało?
  Przytuła mi i wciąż płacząc, wydusiła:
- Charlotte zabrali rodzice.
  Uniosłam pytająco brwi.
- Dlaczego?
- Przeczytali gazetę, w której pisali o tym morderstwie. Bali się o nią.
  Westchnęłam z ulgą. Przynajmniej jej się nic nie stało.
- Zobaczysz, za niecały tydzień Char wróci. Zrobi wszystko, by tak się stało.
  Po co jej robiłam nadzieję? Kłamałam, ale chyba w słusznej sprawie?
- Chodźmy na śniadanie.
  Które znów przygotowywała Elodie. Miałam już jej dość, a pomimo tego musiałam zachować spokój przy reszcie, żeby się nie dowiedzieli.
  Usiadłam między markotną Victorią, a Mattem.
  Po mniej więcej dziesięciu minutach wielkie drzwi jadalni otworzyły się. Sądziłam, że doszedł jeden ze spóźnialskich, bo kilka krzeseł stało jeszcze niezajętych, dlatego nawet na tego kogoś nie spojrzałam. Do czasu, aż rozległy się rozmarzone westchnięcia dziewczyn. Nigdy nie reagowały tak na żadnego chłopaka, więc coś musiało być na rzeczy.
- Dzień dobry. Mam na imię Christopher.
  Uniosłam oczy na przybysza.
  Łyżka z płatkami, która była już w połowie drogi do moich ust, upadła z brzdękiem z powrotem do miski.
  A czas stanął. Albo się cofnął.
  W drzwiach stał Jasper.

środa, 20 sierpnia 2014

Część 2 Rozdział 18: Zemsta

  Elodie podniosła głowę, na której widniało tylko totalne zaskoczenie.
- Co? - zapytała nieprzytomnie.
- Dziękuję - powtórzyłam głośniej.
  Dziewczyna pokręciła blond czupryną. 
- Nie rozumiem cię. 
- Wytłumaczyłabym ci, ale jest tak trochę tłoczno, nie uważasz?
  Spojrzałam nieprzyjaźnie na Nancy, a Elodie wyraźnie zorientowała się w sytuacji. 
- Nancy, mogłabyś zostawić nas na chwilę same?
  Rudowłosa zerknęła na mnie, a jej mina wyrażała, że za żadne skarby tego nie uczyni. 
- Proszę - mruknęła zmęczonym głosem jej współlokatorka. 
  Nancy westchnęła. 
- Ale chwilę.
  Wyszła. 
- Szybko odpuszcza - zauważyłam. 
  Elodie zmrużyła oczy. 
- Czego ty ode mnie chcesz?! Może mam ci paść do stóp i błagać o wybaczenie?! 
- Nie bulwersuj się tak, bo wylewu dostaniesz - zaoponowałam. - Chociaż... Fajnie by było... Ale do rzeczy. Mam tylko jedno pytanie. A właściwie to nie. Opowiedz. 
- Prawdę? 
  Wywróciłam oczami.
- Nie, proszę, okłam mnie. 
- To było nagłe. Robiłam właśnie lekcje i zastanawiałam się kiedy przyjdziesz, żeby zawołać mnie do kuchni. Nancy siedziała u Grega, jej chłopaka. Nagle Eric wszedł i nic nie mówiąc podniósł mnie z krzesła i zaczął całować. 
  Tego się obawiałam. Że to on zaczął. Kurczowo trzymałam się nadziei, że to Elodie... 
- Było tak cudownie... - rozmarzyła się. 
  A ja miałam ochotę rąbnąć pięścią w ten jej głupi łeb. Jej też nienawidziłam. 
- Myślałaś o tym co ci mówiłam? - zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu. 
- Trochę tego było - uśmiechnęła się widząc, że ma nade mną psychiczną przewagę. 
- O tym, że jeśli sama mu się nie poddasz, to nic się nie stanie?
- Zapomniało mi się - zmieniła uśmiech na złośliwy. - Czy ty wiesz, jakie on ma mięśnie? 
  Ta suka bawiła się moją słabą cierpliwością. 
- Zależy ci na nim? - Jeżeli odpowiedz byłaby twierdząca, śmiać to ja się będę ostatnia. 
- Czy twoje pytanie zawiera jakiś haczyk? - pozostawała ostrożna. 
- Nie, jestem po prostu ciekawa. Ja go już nienawidzę. 
  Mimo, że nie zawahałam się, mówiąc to, nie myślałam tak naprawdę. To znaczy myślałam... Ale myślałam do czasu, że to tylko durne nieporozumienie... A teraz?
  Niepewnie pokiwała głowa. Zaraz jednak podniosła wzrok i widząc, że mnie tym rani, rzekła: 
- Tak, kocham Ericka. A Eric kocha mnie. Powiedział mi to. 
  Uśmiechnęła się triumfalnie, ale mina jej zrzedła na widok mojej reakcji. Mój lodowaty wzrok napotkał pełne strachu oczy Elodie i głosem zmienionym, którym na co dzień nie operowałam, oznajmiłam:
- Długo się nim nie nacieszysz.
- Czy ty mi grozisz?! - Teraz już panikowała.
- Tobie? Tobie nie.
  Na jej toaletce leżała taka sama pergaminowa karteczka, jakie dostawałam ja. Od tych cienkich, pochyłych liter, tworzących bardzo osobiste słowa, robiło mi się niedobrze. Co drugim wyrazem było "kocham Cię". Miałam w tamtej chwili wiele epitetów określających jego postawę, jednak zatrzymałam je dla siebie. 
  Musiałam stamtąd szybko wyjść.
  W drzwiach powiedziałam:
- Powiadamiam, cię, że to ty robisz dzisiaj kolacje.
  Wyszłam, trzaskając drzwiami. Łzy próbowały wydostać się na zewnątrz, do czego bardzo nie chciałam dopuścić. Eric to świnia.
- Sophia? - usłyszałam. - Co się stało? Ty płaczesz?
  Alex podszedł i złapał mnie za ramiona. Nie patrzyłam na niego. Zamknęłam wszystkie swoje myśli; nie ufałam ani jemu, ani Edwardowi, a nawet Carlisle'owi. Nie teraz.
- Nic się nie stało. Jestem zmęczona. Puść mnie.
  Zaczęłam się wiercić, ale i tak nic to nie dało. Był zbyt silny.
- Chcesz pogadać? - spytał.
  Bardzo. Lecz z kim?
- Tak. Z Nicol i Embrym. Załatwisz?
  Myśl o przyjaciołach sprawiła mi ból. Ale naprawdę chciałam pójść z nimi do lasu w La Push, jak robiliśmy zawsze, gdy któreś z nas miało problem. Tęskniłam za nimi.
  Tym razem dałam upust łzom. Przytuliłam się do Alexa, nie do końca tego świadoma. Już po minucie zorientowałam się, że zachowuje się jak bachor użalający sie nad własnym losem, więc czym prędzej otarłam łzy,
- Przepraszam - szepnęłam. - Ja już pójdę...
  Odeszłam kawałek.
  I znów to się stało. Connor wyszedł z pokoju Elodie i przysłonił mi sobą cały świat. Dosłownie. Alex znów zniknął i poczułam się przytłaczająco samotna. Chłopak uśmiechając się, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie słyszałam go tylko widziałam, jak porusza ustami. Wyciągnął rękę. A ja, nie mogąc przestać, wyciągnęłam swoją, lecz natrafiłam na pustkę. Connor odszedł w stronę schodów, więc - zrezygnowana - ruszyłam za nim. Zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, w które ostatnio wtopiła się Casey. Chłopak pomachał mi i zniknął w ten sam sposób, jak ona.
- Sophia, słyszysz mnie?! - wrzeszczał Alex.
  To zabolało.
- Nie krzycz tak, bębenki mi popękają. O co ci chodzi?
  Spojrzał na mnie, jak na wariatkę,
- To raczej ty powinnaś mi to powiedzieć. To stało się już drugi raz odkąd tu jestem. Tylko co? Powiesz mi czy mam zgadywać?
  Zakręciło mi się w głowie i poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki i wbrew sobie przesiedziałam tam pół godziny z kilkoma osobami pod drzwiami.
  Wyszłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo Carlisle na mój widok uniósł brwi.
- Gdzie jest Alex? - zapytałam tylko, nie odpowiadając na niewypowiedziane, lecz pewne pytanie.
- W salonie - odparł, chyba dalej będąc lekko zdumionym.
  Poszłam tam chwiejnym krokiem i pacnęłam na sofie obok niego.
- Tak, chce pogadać.
- O czym?
- O wszystkim. Gdzie byliście? Dlaczego wy zjawiliście się tutaj? Co z Esme, Alice, Emmettem, Rosalie i... - urwałam.
  Alex uśmiechnął się niepewnie.
- Jasperem? - podpowiedział.
  Pokręciłam głową.
- Nie. Nie obchodzi mnie co się z nim dzieje,
  Dlaczego tak kłamałam?
- Twoje myśli mówią całkiem coś innego - szepnął, choć nikogo w salonie nie było.
- Czytasz moje myśli?! - przeraziłam się.
  Zmarszczył brwi.
- Ukrywasz coś? - zapytał.
  I znów te cholerne ryzyko. Co mam zrobić?!
- Każdy coś ukrywa - rzekłam wymijająco.
- W twoim przypadku może to być coś bardzo niebezpiecznego. 
  Prychnęłam. 
- Bo uwierzę, że akurat ty się tym interesujesz. 
- Jakby ci włos z głowy spadł, Jasper by się załamał. 
  Serce mi drgnęło.
- Przecież ma inną - westchnęłam.
  Alex wstał i podszedł do okna. Poszłam do kuchni, stwierdziwszy, że rozmowa skończona. Zrobiłam sobie miętową herbatę i wróciłam do salonu. Tym razem siedzieli tam również Edward i Carlisle. Ja chciałam rozmawiać z ALEXEM, a nie z nimi!
- Jasper nie zostawił cię dla innej - oznajmił lekarz. 
- Nie nabierzecie mnie. 
  Lecz iskierka nadziei mimowolnie zapłonęła.
- Wolałabym usłyszeć to od niego - uśmiechnęłam się złośliwie. - Chociaż i tak za wiele to nie da. 
- Jak to? - zdziwił się Alex. 
- Czy on myślał, że ja przez pół roku będę na niego czekała? Ja już nie wrócę. 
  Poszłam do swojego pokoju, 
  Victoria i Charlotte siedziały na krzesłach przy biurkach i "odrabiały lekcje". W zasadzie robiły wszystko, tylko nie to. Zmazywały makijaż, rozmawiały i układały ubrania w szafie. 
- Jakie ciasteczka, prawda? - spytała Victoria z uśmiechem.
- O kim ty mówisz? - zaskoczyła mnie. 
- O Taylorze i Jacksonie. 
- To jacyś nowi?
  Char i Victoria spojrzały na mnie, jak na kosmitkę. 
- Mówimy o pomocnikach tego lekarza, Henry'ego.
  O Alexie, Edwardzie i Carlisle'u? Aż tak się maskowali?
- A ten lekarz też niczego sobie... - rozmarzyła się Char. 
  Wolałam już wtedy ostudzić ich zapał, zanim mogłoby być za późno. 
- Oni wszyscy są już zajęci.
- Skąd wiesz? - Zrobiły podejrzliwe miny. 
  No właśnie. Skąd wiem?
- Powiedzieli mi. 
  Chciałam zająć się czymś produktywnym, lecz nic takiego nie przychodziło mi do głowy. W końcu położyłam się w poprzek łóżka, nogi kładąc na ścianie, więc siłą rzeczy głowa wisiała nad podłogą. 
  Przez chwilę dziewczyny szeptały miedzy sobą, aż Char rzekła: 
- Byłabym zapomniała. Twoja komórka dzwoniła. Co najmniej dwadzieścia razy. 
  Poderwałam głowę.
- Kto to?
  Nie mogłam mieć nadziei, że to Nicol albo Embry, na których telefon wciąż czekałam z dziecinną naiwnością. 
- To był Eric. Przepraszam, odebrałam, denerwował mnie. Mówił, że musisz dodzwonić. Choć to pewnie niemożliwe? 
  Mało nie zaczęłam skakać z radości. Zemsta na Ericku miała odbyć się szybciej niż przypuszczałam. 
- Dlaczego? - Mimo szczęśliwego fartu musiałam zachować resztki przyzwoitości. 
- Bo się pokłóciliście - włączyła się Victoria. - Tylko o co?
  Miałam głęboko gdzieś Elodie i Inmortala, więc wyznałam:
- Eric zdradził mnie z Elodie. 
  Dziewczyny wydały zduszony okrzyk. Tymczasem podeszłam do szafki nocnej i sięgnęłam po komórkę. Na wyświetlaczu widniało dziewiętnaście połączeń nieodebranych. Wybrałam pospiesznie numer Ericka, chcąc zakończyć jego rozdział w moim życiu jak najszybciej.
  Odebrał zanim rozległ się drugi sygnał.
- Hej, kochanie - rzekł zmęczonym tonem.
  Smutnym? Również. Lecz w tamtej chwili to ja miałam wyłączne prawo do bycia smutną.
- Co chciałeś? - zapytałam bezlitośnie gniewnym tonem.
- Spotkać się. Tylko tyle.
- Mówiłam ci już coś na temat tego tygodnia. - Nie powiedziałam wprost o co mi chodzi, mając na uwadze to, że Char i Victoria słuchały mnie w milczeniu.
- Wiem, pamiętam. Ale nie dam rady przeżyć bez ciebie choćby jednego dnia dłużej.
- Masz nadzieję omamić mnie tymi słowami? Słyszałam już lepsze tłumaczenia.
- Sophia, błagam, spotkajmy się. Chociaż na pięć minut. Proszę.
  Musiałam to zrobić.
- Za pięć minut.
~ W lesie za internatem - dokończyłam w myślach, by współlokatorki nie mogły śledzić każdego mojego ruchu.
- Kocham cię - powiedział tylko.
  Prychnęłam i rozłączyłam się.
- Chodźcie na kolację. - Elodie stanęła nieśmiało w drzwiach pokoju. Victoria i Char spojrzały na nią z nienawiścią w oczach, przez co ta czym prędzej wyszła.
  Myślałam gorączkowo. Musiałam złapać Vincenta zanim zejdzie na dół, przy okazji nie budząc podejrzeń dziewczyn.
  Zresztą, co się będę przejmować?
  Wyszłam i od razu skierowałam się do biura gospodarza.
  Mogłam się tego spodziewać - nie było go. Serce biło mi naprawdę boleśnie szybko. Musiałam zejść do salonu, ryzykując odkrycie przez Cullenów. Gdyby dało się to rozwiązać nieco prościej...
  Wszyscy byli już w jadalni, razem z "Henrym", "Taylorem" i "Jacksonem". Matko, jak oni mogli wymyślić sobie tak durne imiona?!
  Vincent siedział między Carlislem, a Alexem. Musiałam to zrobić. Znowu.
- Siadaj, Sophio, do stołu - rzekła Jodie, niosąc wielką tacę pachnącą... Dzikiem?
  Pokręciłam głową.
- Vincencie, możemy porozmawiać? - Za późno zorientowałam się, że w tym wypadku powinnam jednak powiedzieć "proszę pana". No cóż, mówi się trudno...
- W tym momencie?
  Wyglądał bardziej na zaciekawionego niż zdenerwowanego.
- Tak.
  Pozostawałam nieustępliwa i zarazem zamknęłam myśli.
- Dobrze. - Wstał. - Przepraszam na chwilkę.
  Wyszliśmy na korytarz.
- Pamiętasz, jak prosiłam cię, żebyś pomógł mi zabić Ericka?
  Pokiwał niepewnie głową.
- Coś się w związku z tym zmieniło?
- Wręcz przeciwnie - uśmiechnęłam się. - Spotykam się z nim. Dzisiaj. Dokładnie za dwie minuty.
  Właściciel wyraźnie się ożywił.
- Twoja ostatnia decyzja?
- Taka jak twoja.
- Spotkaj się z nim dopiero za pięć minut. I ubierz się jakoś... wyjątkowo?
- Nie mogę... Ostatnio zabił siedem osób, dlatego że nie przyszłam na spotkanie. Nie mogę ryzykować.
- To leć teraz. Gdzie się spotykacie?
- W lesie za internatem.
- Zajmij go jak możesz najdłużej.
  Pobiegłam w miejsce, w którym miał na mnie czekać. Nie było go.
  Pojawił się o ustalonej godzinie. Złapał mnie natychmiast w pasie, a ja nic nie mogłam zrobić, bo inaczej mógł coś podejrzewać. Lecz patrząc wtedy na niego zaczynałam nabierać wątpliwości. Nie zapomniałam jednak co ten dupek mi zrobił.
- Co chciałeś? - zmrużyłam groźnie oczy.
- Przeprosić.
- Wiele to to nie da. Wiem dokładnie jak to było. Nie tłumacz mi się. Już nic nie zmienisz.
- Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Proszę, wybacz mi.
- Ericku, a ty wybaczyłbyś mi coś takiego?
  Zamknął oczy.
- Chyba nie...
- Więc sam widzisz.
  I tym samym przekonał mnie, że nie jest nic wart. Miałam ochotę udusić go własnymi rękoma.
- Przepraszam - rzekł i przytulił się do mnie.
  Aż w pewnym momencie pocałował. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć, kopać i gryźć, bo obrzydzała mnie myśl, że te usta całowały inną dziewczynę. Zaraz jednak przypomniały mi się słowa Vincentego, że mam go jak najdłużej zająć. Może niekoniecznie w taki sposób, ale inny nie przychodził mi na myśl.
  Długą chwilę później usłyszałam krzyk, wydobywający się z gardła Ericka. Krzyk cierpienia.
  Vincent spojrzał znad poranionego ramienia chłopaka, z którego ciekła jakaś maź i wrzasnął:
- Uciekaj!
  Posłuchałam go, zobaczywszy minę Inmortala. Wyrażała najpierw zdumienie, potem złość, strach i przerażenie.
~ Jeszcze pożałujesz - wysłał mi myśl, wyrwał się Vincentemu i uciekł, a właściciel za nim.

środa, 16 lipca 2014

Część 2 Rozdział 17: Zawiść

  Nie, nie krzyknęłam dlatego, że zobaczyłam Edwarda, Alexa i Carlisle'a, tylko dlatego, że w drzwiach prowadzących na korytarz pojawiła się Casey. Gdy ją ujrzałam cała reszta zniknęła. Dosłownie. Zastałam tylko ja i ona.
  Wstałam. Widziałam otaczający mnie pokój, siedzenia, a nawet stół w jadalni z ciągle nieruszonym jedzeniem, ale nie ludzi.
  A Casey była... Całkiem normalna. Ubrana w te same rzeczy, w które przybrana była na imprezie urodzinowej, czyli różową sukienkę, zakończoną koronką, białe buty na niewysokim obcasie, a w krótkie włosy wpięła pełno ozdobnych wsuwek. Sukienkę w pobliżu szyi miała zabrudzoną krwią. Uśmiechnęła się. Wskazała palcem na siebie, potem na mnie, a na końcu na drzwi, którymi weszła.
  Moje nogi same ruszyły w jej stronę. Nie mogłam ich powstrzymać. Ruszałam się jakbym była w transie. Tyle, że czułam się normalnie, myślałam, byłam świadoma, że mój organizm reaguje inaczej, niż chciałabym zrobić. Powinnam się drzeć, uciekać, robić cokolwiek, by obudzić się z tego snu. Casey nie żyła! Eric sam przyznał, że ją zabił! Co się ze mną dzieje?!
  Kiedy Casey zauważyła, że za nią idę, ruszyła w kierunku przedpokoju. Wyszłam z salonu, a dziewczyna się zatrzymała. Dokładnie przed ścianą, za którą nie było nic. Uśmiechnęła się, pomachała mi i przez nią przeszła. Naprawdę! Odwróciła się w jej stronę i przeszła! Przez ścianę! Tak, mam coś z głową.
  Pojawili się. Przede mną stała Elodie, a za mną Matt. Pomijając wielki tłum naokoło mnie. Victoria, Ryan, Sam, Nancy i jeszcze kilka osób. Elodie machała mi ręką przed nosem i krzyczała moje imię.
- Co się stało?! - Vincent w końcu dotarł i mną potrząsnął.
  Zakręciło mi się w głowie i nieświadomie oparłam się o ścianę.
- Co się ze mną dzieje? - szepnęłam, nic nie rozumiejąc.
- Co się stało?! - wrzasnął mi gospodarz do ucha.
- Vincencie, odsuń się - usłyszałam czyjś głos.
  Był jakiś taki znajomy. Dawno przeze mnie nie słyszany, lecz poznałabym go wszędzie. Nie miałam siły otworzyć oczu i spojrzeć na jego właściciela.
  Zrobiło się bardzo cicho. Ten sam głos przybliżył się i rzekł:
- Sophio, spójrz na mnie.
  Przestałam wiedzieć, co się właśnie stało. Nie rozumiałam po co wszyscy zebrali się w salonie. I kolejny raz: "co się ze mną dzieje?!".
- Sophio, spójrz na mnie. - Głos nie był natarczywy, aczkolwiek niecierpliwy.
  Wymamrotałam kilka niecenzuralnych słów. Nie za bardzo obchodziło mnie czy on je usłyszał.
  Czułam się dosyć dobrze. Wtedy.
- Sophio...
- No co chcesz?! - otworzyłam oczy.
  Przede mną stał, tym razem - oczywiście - Carlisle. Wbrew siebie zaczęłam się trząść. Jakoś nie miałam ochoty mówić mu, co widziałam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Zachowywałaś się jak w transie. Krzyknęłaś, wstałaś i wyszłaś. Co się stało?
- Nic.
  Wyszłam z tego tłumu i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, ale wiedziałam, że czterech wampirów to nie powstrzyma.
~ Możesz przyjść? - zapytałam Ericka.
- Już jestem - odparł i mnie przytulił.
  Pocałowałam go, starając się podziękować za szybkie przybycie.
- Co się stało? - spytał.
  Rozległ się głos Carlisle'a:
- Sophio, otwórz!
- Widziałam właśnie Casey - odparłam, ignorując lekarza.
  Eric zmrużył oczy.
- Ale ona przecież nie żyje...
- Wyobraź sobie, że wiem. - Westchnęłam. - Już żałuje, że to mówię, ale najlepiej dla nas będzie, jeśli w ciągu tego tygodnia się nie spotkamy.
  Byłam o tym przekonana.
- Dlaczego?
- Znasz rodzinę Cullenów?
- Tych ćwoków, żywiących się zwierzęcą krwią? - zrobił pogardliwą minę.
  W myślach krzyknęłam, że oni nie są ćwokami, a na głos rzekłam:
- Tak, tych. Właśnie przyjechali. Nie wszyscy. Tylko Carlisle, Edward i Alex. Nie wiem po co. Prawdopodobnie jako psycholodzy w związku z tą tragedią. Rozumiesz mnie?
- Sophio, otwórz te drzwi - powiedział stłumiony głos doktora.
  Eric spojrzał na drzwi i pokiwał głową.
- Jeżeli przez tydzień mamy się nie spotykać, czego raczej nie przeżyję, muszę cię przyzwoicie pożegnać.
  Całował mnie długo i czule, aż w końcu posmutniał i zniknął.
  Zamknęłam oczy i podeszłam do drzwi. Postanowiłam udawać, że ich w ogóle nie znam.
  Jak tylko otworzyłam drzwi, to pokoju wpadł Carlisle, Alex i Edward. Za nimi naturalnie Vincent. Ale poza nimi nikt.
- Sophio, co się stało? - zapytał po raz setny Carlisle.
- Mogę? - mruknął z nadzieją Alex.
  Przestraszyłam się, lecz już zamykałam myśli o Ericku i Casey za murem.
  Lekarz spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem. Nic się nie zmienił. Podobnie jak Edward i Alex. Ciekawe co z...
- Zgadzam się - rzekłam za doktora, patrząc stanowczo na całą trójkę. Czułam, że oczy mi ciemnieją, a oddech zrobił się płytszy.
  Jak to było za dawnych czasów, usłyszałam charakterystyczny szmer, tyle, że już umiałam zamknąć myśl, które nie powinny ujrzeć światła dziennego.
  I zadzwoniła moja komórka. Chłopcy przestali i spojrzeli z niesmakiem na wibrujący przedmiot. Podeszłam do szafki nocnej i martwym głosem oznajmiłam:
- To Bella.
  Wiedziałam, że gdybym dała im dojść do głosu, kazaliby mi to zostawić w spokoju. Jednak ja odebrałam.
- Hej, Sophia, się dzieje?
  Prorokini?
- Nic się nie dzieje. Czemu tak przypuszczasz?
- Nie odbierałaś komórki przez tydzień.
  Bo nie dzwoniła...
- Zgubiłam ją. Ale już znalazłam.
  Bella zaśmiała się co u niej słyszałam bardzo rzadko. Czy o czymś nie wiem?
- Mam dwie wiadomości. Powiedzieć ci najpierw tą dobrą czy złą?
  Dobra wiadomość? Już dawno takiej nie słyszałam.
- Dobrą - rzekłam błyskawicznie.
  Bałam się.
- Dobra wiadomość jest taka, że... Cullenowie wrócili do Forks!
  Uniosłam wysoko brwi. Tak, to było coś miłego. Lecz ciągle pozostawała jeszcze ta zła wiadomość.
- A ta druga?
  Po głosie dziewczyny zorientowałam się, że zrobiła się smutna.
- Ta zła... Och... No... Nie ma z nimi Jaspera.
  Podejrzewałam.
  I się nie przejęłam. Nie interesował mnie jego los. Już nie.
- Dzięki, że zadzwoniłaś. Spieszę się. Do usłyszenia.
  Rzuciłam telefon w stronę łóżka.
  Czego chciałam? Spokoju. A wszystko zaczęło się od tego, że nie miałam co robić i odkryłam tajemnicę Cullenów. Gdyby nie ten jeden, przeklęty tydzień, teraz zapewne za chłopaka miałabym Matta, ale byłabym szczęśliwa wiedząc, że mogę spać w spokoju. Po co się w to angażowałam?
  A z drugiej strony nie poznałabym Ericka.
  Trochę to skomplikowane.
- Wróciliście... Dlaczego?
- Nie wydajesz się szczęśliwa - zauważył Edward.
- Jaki mam powód? Zostaję tu na zawsze. Dlaczego wróciliście?
  Carlisle westchnął.
- To przez Edwarda albo dzięki Edwardowi. Choć, prawdę mówiąc, przez Jackoba.
  Jackoba?
- Tak, przez niego - odpowiedział Edward na pytanie, którego nie zadałam. - Powiedział mi, że Charlie organizuje pogrzeb, a dzień wcześniej Alice miała wizję, że Bella skacze z klifu i umiera. Błędnie wywnioskowałam z tego, że to pogrzeb Belli. Odechciało mi się żyć i musiałem znaleźć na to sposób. Najlepszym jest sprowokowanie Volturi. Alice pojechała do Froks i powiedziała o tym Belli. Przyjechały w odpowiednim momencie, bo przekonać mnie, że ona jednak żyje.
  Spojrzałam na zegarek, szukając pretekstu, by stamtąd wyjść. I znalazłam. Zbliżała się siedemnasta.
- Muszę iść - wymamrotałam, wychodząc. Nie naciskali.
  Już po chwili odszukałam Victorię i Char, które siedziały w pokoju braci Misterio.
- Zrobimy próbę? - zapytałam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
  Wszyscy spojrzeli na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Znasz ich? - spytał Matt.
  Tak, jak mogłoby być inaczej?
- Nie. To znaczy... Powiedzmy, że już raz mnie ten lekarz leczył. Nie odpowiedzieliście na moje pytanie.
  Zerkali po sobie z zaskoczeniem na twarzach, aż w końcu Matt pokiwał głową.
- Chodźmy.
  Tym razem odważyłam się zaśpiewać smutną piosenkę Claudii Pavel i się nie rozkleić. Po niej zagraliśmy również kilka singli o podobnej tematyce, między innymi: utwór Rihanny "Farewell", Taylor Swift "We are never ever getting back together" czy bardziej hip-hopową piosenkę Ciary "Like a boy". Utworem, który kończył próbę dla mnie, była nowość. Użyliśmy singla Erica Saade. I to nie żadnego z tych o miłości, ale o tym, jak mało powinno nas obchodzić zdanie innych i - cytując jeden wers ze wspomnianej piosenki - że jesteśmy królami własnego życia. Było to, naturalnie, "Hearts in the air".
  Pożegnałam się z grupą pobieżnie, bo niebawem znów mieliśmy sie zobaczyć. Mówiłam im, że mają dalej prowadzić próbę, ale stwierdzili, że bez wokalistki to niemożliwe. Dlatego też próba została zakończona dla nas wszystkich.
  Wiedziałam, że już jestem spóźniona, więc do pokoju Elodie biegłam.
  Otworzyłam drzwi i zamarłam.
  Całowali się. Ona i on. Jego koszula leżała pod drzwiami, a ręce miał umiejscowione pod jej T-shirtem. Widziałam, że był to bardzo zmysłowy i namiętny pocałunek.
  To zabolało. Bardzo.
  Ericku, dlaczego?
- Widzę, że przyszłam nie w porę. - Mimo wszystko nie straciłam ani zimnej krwi, ani głowy.
  Dopiero gdy się odezwałam, zorientowali się o mojej obecności. Elodie stanęła z wytrzeszczonymi oczami i dłonią zasłoniła usta, a Eric krzyknął moje imię.
  Lecz mnie już nie było. Wyszłam z pomieszczenia i z największą siłą na jaką mnie było stać, trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do swojego pokoju, jeszcze w niewidomym zamiarze. Prawie natychmiast po przekroczeniu progu usłyszałam, że on już tu jest. Victoria i Char, piłujące paznokcie, oglądały nas z wysoko uniesionymi brwiami.
- Sophia, posłuchaj mnie - mówił co chwila.
  Nie miałam ochoty tego robić. Dla mnie wszystko było jasne.
  Dopadłam do szafy i wyjęłam z niej bluzę, którą kiedyś mi dał. Rzuciłam nią w niego. Kurtkę (też jego), którą wciąż miałam na plecach, zdjęłam i otworzywszy okno, wyrzuciłam ją. Nic nie mówiłam. Chciałam krzyczeć, lub ryczeć, ale co to mogło dać? Naszyjnik zerwałam i również wylądował na dworze.
- Sophia, wysłuchaj mnie! - zniecierpliwił się.
- Nie! - wrzasnęłam.
  Co by mi dały jego wyjaśnienia? Nie cofnęłyby czasu. W każdej z opcji on też całował. Nie pozostawał bez winy.
- Sophia!
  Złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Nie miałam szans się uwolnić; był zbyt silny. Zamknęłam oczy. Nie chciałam go widzieć. Ani znać.
Wiesz, że cię kocham - rzekł łagodnie w mojej głowie.
- Ale nie na tyle, żeby powiedzieć to na głos. - Tak, chciałam go zdemaskować przed dziewczynami.
  Eric westchnął.
- Sophia, przecież wiesz, że cię kocham.
- Mogłam poczekać z odpowiedzią - stwierdziłam sucho. - Wynoś się stąd!
  Zdjął ręce z moich ramion.
- Zrobię to tylko dlatego, że wcześniej mnie o to prosiłaś. Do zobaczenia za tydzień.
- Nie pokazuj mi się na oczy.
  Usiadłam na łóżku, a on wyszedł. Starałam się opanować, lecz nie udało mi się to. Zaraz wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju.
- Co się stało? - zapytała cicho Victoria.
- Nic.
- Pokłóciłaś się z nim - stwierdziła fakt Charlotte.
- Z takim ciachem?! - nie dowierzała Victoria.
  Wywróciłam oczami.
- Sama tak robisz.
  Wiem, nie powinnam tego mówić, ale byłam zdenerwowana. Char zatkała sobie usta dłonią, zupełnie, jak wcześniej Elodie. Brunetka wyglądała jednak na spokojną.
- To całkiem coś innego.
- Nie, to to samo. - Byłam w odpowiednim nastroju do kłótni. Ale czy z Victorią?
  Muszę coś zrobić.
- Chwila... - mruknęłam sama do siebie. - Vincent...
  Wyszłam z pokoju nie całkiem pewna czy chcę to zrobić.
  Drzwi do biura Vincentego. Wielkie, szkarłatne, przerażające.
  Jak zawsze nie zapukałam wchodząc. Właściciel powinien być przyzwyczajony do moich niespodziewanych wizyt.
  Rzeczywiście nie wyglądał na zaskoczonego. Nie zmienił do mnie stosunku, gdy dowiedział się o kradzieży. To chyba dobrze...
- Dobry wieczór, Sophio. Co cię do mnie sprowadza?
  Wzięłam głęboki wdech.
- Nadal chcesz zabić Ericka?
  Vincent uniósł brwi.
- Tak... Dlaczego pytasz?
- Pomógłbyś mi? Spotkam się z nim w najbliższym czasie. Przyjdź.
  Tym razem wykonał jakiś ludzki odruch, bo wyglądał na wstrząśniętego.
- Dlaczego chcesz, żebym go zabił?
- Powiedzmy, że... Zrobił coś, za co go nienawidzę. To jak?
- Jesteś pewna?
  Pokiwałam głową.
- Dobrze - zgodził się z wahaniem. - Kiedy i gdzie?
- Powiadomię cię.
  Wyszłam.
  Uśmiechnęłam się. Zrobię tak, jak chciałam powiedzieć Elodie. Pomiędzy nimi coś zaszło, więc teraz Eric za to zapłaci. Niestety...
  Nie, nie poszłam do swojego pokoju. Poszłam do pokoju Elodie. Tak, to z nią wolałam się pokłócić.
  Dziewczyna siedziała na łóżku, obejmowana przez Nancy. Ta ruda, piegowata licealistka patrzyła na mnie spod byka, jakbym to ja była winna.
- Dziękuję - rzekłam po prostu.
________________________
Nareszcie napisałam! Oczywiście znów muszę Was przeprosić za tak dużą zwłokę i za badziewny rozdział. No cóż... Nie wyszedł mi, ale naturalnie jego też nie mogłam (w sumie to chyba nawet nie chciałam) skrócić. Każdy wątek jest ważny, szczególnie ten na początku. Właściwie od tego momentu, zaczyna się tu coś dziać. Zachęcam do komentowania i do zobaczenia w następnym rozdziale ;D

niedziela, 6 lipca 2014

Ogłoszenie

  Kochani, naprawdę, bardzo Was przepraszam, że tak długo nie dodałam rozdziału, głupio mi z tego powodu. Czy się będę tłumaczyć... No może trochę, wytłumaczenie Wam się należy. Otóż najpierw, oczywiście, szkoła. Może nie byłoby tyle latania, gdyby nie to, że kończyłam gimnazjum i musiałam składać papiery do innej szkoły nawet na początku wakacji. W ten pierwszy weekend miałam gości, a w tygodniu załatwiałam sprawy z moim wyjazdem. I właśnie dlatego rozdziału jeszcze przez jakiś czas nie będzie. Wyjeżdżam. Dokładnie za... 7 godzin. Jadę do Warszawy, ale jeszcze nie wiem na ile. Być może od razu po powrocie pojadę nad morze, więc w następny weekend tez pewnie tego nie dodam... Rozdziału najprawdopodobniej możecie się spodziewać dopiero po 15 lipca. Naprawdę, bardzo mocno Was przepraszam ;(
  A teraz dosyć o mnie. Niech wszyscy, którzy to przeczytają, zostawią jakiś komentarz po sobie, np. Czy Wy też macie jakieś plany na wakacje, czy dostaliście się do wybranych szkół (ja się dostałam! ;D), czy nie zabijecie mnie za taki odległy prawdopodobny termin wstawienia rozdziału, itp. Chcę po prostu zobaczyć ilu Was jest, bo dawno mnie tu nie było.
  I bierzecie udział w ankiecie, którą zaraz wstawię!
  Udanych wakacji,
  Sophia Smith.

sobota, 7 czerwca 2014

Część 2 Rozdział 16: Katastrofalna randka

  Nawiedził mnie koszmar. Gnałam przez gęsty las, naokoło mnie mgła, a za mną ktoś biegł. Kim (lub czym) to było, nie miałam prawa się dowiedzieć, gdyż wpadłam w gigantyczną stertę łaskoczących liści, trafiając głową w kamień i tracąc przytomność.
  Jedno z tego snu wydawało się realne - łaskoczące coś. Czułam to na twarzy, ale było to przyjemne uczucie. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że w środku nocy coś delikatnego na buzi nie jest dobrym znakiem. Gwałtownie usiadłam na łóżku, zrzucając z siebie to coś. Omiotłam wzrokiem pokój i zobaczyłam obok szafy jakiś kształt. Już chciałam zacząć krzyczeć, lecz ten ktoś podszedł to mnie i zatkał usta dłonią.
~ Nie krzycz. To ja.
~ Eric? Co się stało?
  Wstałam, a on powrócił do przerwanej czynności. Było nią przeglądanie zawartości mojej szafy. Nic z tego nie zrozumiałam. 
~ Przejdziemy się.
- Teraz? - Swoje zdziwienie wyraziłam głośno.
- Tak, teraz.
  Chciałam podejść zapalić światło, lecz on prawie wrzasnął:
- Nie! Jest jedenasta! Obudzisz je!
  Chyba wskazał na Char i Victorię. Odeszłam od drzwi i podeszłam do chłopaka.
- Co robisz? - Wcale nie denerwował mnie fakt, że grzebie w moich ubraniach.
- Patrzę. Gdyby nie miejsce, w które się wybierzemy, chętnie zobaczyłbym cię w tej sukience.
  Wzroku jeszcze nie straciłam, więc widziałam, że wyciąga tą nową, beżową.
- Pozwól, że sama wybiorę sobie ubrania. - Wyjęłam delikatnie sukienkę z jego rąk i powiesiłam ją z powrotem do szafy. - Powiedz mi tylko, gdzie idziemy.
- Na dwór - odpowiedział wymijająco.
  Aha... Więc nie pozostaje mi nic innego, jak założenie rurek i koszulki.
- Zaraz wracam - rzekłam i wyszłam do toalety.
  Nie miałam bladego pojęcia, po co Eric wyciąga mnie o jedenastej na dwór. Musiał mieć poważny powód, skoro nie załatwił tego za dnia.
  Założyłam grafitowe spodnie i czarną koszulkę, postanawiając zabrać jego bluzę. Uczesałam włosy, umyłam twarz i zęby (na wszelki wypadek), i nałożyłam cienką warstwę makijażu.
  Wyszłam z łazienki i weszłam do pokoju.
- Dobra, jestem gotowa. Chodź.
  Zrobił ruch, jakby chciał posadzić mnie sobie na plecach. Spojrzałam krytycznie na niskie okno, mogąc się założyć, że na pewno w nie rąbnę. Chłopak podążył za moim wzrokiem, zaczynając rozumieć.
- Przez drzwi? - zapytał nieprzekonany.
  Oceniłam przez chwilę sytuację, próbując znaleźć najlepsze rozwiązanie. Wiedziałam, że przez hol nie powinniśmy przechodzić, ponieważ Vincent mógł w każdej chwili wyjść ze swojego biura. Podeszłam do okna.
- Przez okno - oznajmiłam.
  Stanęłam ostrożnie na parapet, uważając, żeby nie stracić głowy. Nie robiłam tego po raz pierwszy, ale po raz pierwszy z rozmysłem.
- Poczekaj, ja skoczę pierwszy.
  Zobaczyłam, że staje obok mnie. Uśmiechnął się i skoczył. Zaraz po nim ja.
  Złapał mnie, lecz od razu przełożył sobie na plecy.
- Trzymaj się mocno.
- To ty mnie trzymaj.
  Uczepiłam się go, jak rzep i wtuliłam głowę w jego bark, kiedy ruszyliśmy.
  Bieg należał do krótkich - trwał około piętnastu minut. Trudno mi było natomiast określić nasze położenie. Wszędzie las. Za internatem, obok domu i przed Mang. Te same jodły, sosny i świerki.
- Dasz radę przejść 3 kilometry? - zapytał, łapiąc mnie za rękę.
- Czy ja wiem... - uśmiechnęłam się.
  Było ciemno. Bezksiężycowe niebo nie usłane miliardami gwiazd i cisza. Cisza, nieprzerwana żadnymi oznakami życia ssaków, ptaków, gadów czy płazów. I my. On, podobny do boga Tanatosa, ja do bogini Hekate - spokojni i milczący.
- Co ci się stało? - zapytałam nagle.
  Nie chciałam pytać wprost, dlaczego spotkał się z Elodie. Czekałam aż on zacznie ten temat.
- Po prostu chciałem cię przeprosić.
- Za co? - Miałam nadzieję, że za wizytę u Elodie.
- Za to, jak cię potraktowałem po tym, gdy dowiedziałaś się, że to ja zabiłem twoich przyjaciół. Jednocześnie nie wyglądałaś na załamaną.
- To nie byli moi przyjaciele. Wiesz, że Vincent zaproponował mi psychologa?
  Zaśmiał się.
- Zgodziłaś się?
- Jasne, że nie. Nie jest mi on potrzebny.
  Przez długi moment szliśmy w milczeniu. Po piętnastu minutach z przerażeniem zauważyłam, że Eric ma czarne oczy.
- Już po dwóch dniach robisz się głodny?
- Niestety - sposępniał. - Boisz się?
- A mam?
  W rzeczywistości drżałam ze strachu. Robiłam to wbrew własnej woli, co źle odczytał Inmortal:
- Zimno ci?
  Puścił moją rękę i zdjął swoją skórzaną kurtkę.
- Nie założyłeś dzisiaj garnituru?
- Chciałem, żebyś wiedziała, jak wyglądam, kiedy wychodzę do miasta.
- Wychodzisz? Nie boisz się?
  Chyba pokręcił głową.
- Daleko jeszcze? - spytałam, gdy zaczęły mnie już porządnie boleć nogi.
- A ty zawsze jesteś taka marudna? Nie, już prawie jesteśmy.
  Założyłam kurtkę, czując na niej jego zapach.
- Gdzie ty mnie tak w ogóle zabierasz?
- To nic specjalnego. Chcę ci tylko pokazać rzadkie zjawisko.
  Zamilkł i już wiedziałam, że nie wspomni o Elodie. Natomiast ja nie mogłam tego tak zostawić, bo ona mogła zataić pewne fakty. Chociaż... On również.
- Kochasz mnie? - zapytałam.
  Ścisnął mocniej moją rękę i odrzekł bez wahania:
- Oczywiście. Czemu pytasz?
  Zorientowałam się, że może czytać mi w myślach, więc szybko odpędziłam z pamięci portret Elodie.
- Ostatnio przestałeś to okazywać.
- Mógłbym się tłumaczyć tym, że Vincent zabiłby nas oboje, gdybyśmy mu się pokazali na oczy, ale tego nie zrobię. Przyznaję, że nie poświęcałem ci ostatnio zbyt wiele czasu.
  Zaskoczył mnie. Mówił bardzo oficjalnym tonem, który słyszałam u niego po raz pierwszy. Zmienił się przez jedno spotkanie z Elodie?
- Już prawie jesteśmy - powtórzył. Naprawdę wątpiłam już w to, co mówił. Choć z drugiej strony mógł mieć rację; poczułam, że z lasu wyszliśmy na teren nieosłonięty. I to tylko dlatego, że piekielne gałązki nie chłostały mnie po twarzy.
  I zrobiło się ziemnej.
  Cieszyłam się, że jednak dał mi tą kurtkę. Bo wiało. Mocno. W powietrzu wyczuwałam zapach soli. I znów nasunęło mi się pytanie: "gdzie ja jestem?".
  Wyjęłam swoją rękę z dłoni Ericka i wyszłam trochę naprzód. Drobne kropelki uderzały o mnie, a włosy rozwiewał wiatr. Miałam podejrzenie, gdzie mogłam się znajdować, lecz nie było to nic pewnego.
- Uważaj! - krzyknął niespodziewanie Inmortal, przebudzając mnie z czegoś na kształt transu. Szłam przed siebie i nic nie widziałam, bo miałam zamknięte oczy.
  Chłopak podbiegł do miejsca, w którym się znajdowałam, łapiąc moje ramię i odciągając do tyłu.
- Chcesz się zabić?!
  Czym go tak wyprowadziłam z równowagi?
- O co ci chodzi? - zapytałam dziwnie zamglonym głosem.
- Otwórz oczy.
  Otworzyłam i zaraz zakręciło mi się w głowie, mimo że nie miałam lęku wysokości. Staliśmy na skraju bardzo wysokiego klifu. Pod nami było morze. Nie, nie morze. A może i morze... Chyba morze. Matko, skomplikowane to... Mogłam tak stwierdzić jedynie po zapachu i dźwięku ledwo dosłyszalnych fal. Wciąż nic nie widziałam, tym razem z powodu ciemności.
- Gdzie ty mnie przyprowadziłeś?
- To akurat nieistotne. Zobaczysz coś... - Spojrzał na zegarek. - Za pięć minut.
  Tylko co? Nie lubiłam tego typu niespodzianek; nie miałam zielonego pojęcia czego mogę się spodziewać.
  Usiadłam na brzegu klifu, nogi wywieszając nad przepaść. Zdumiewało mnie mocno, że niebo jest bezgwiezdne, choć niezachmurzone. Eric usiadł obok mnie. Nic nie mówiliśmy.
  Gdy sen już zaczął przejmować kontrolę nad moim umysłem, chłopak podniósł się i uniósł również mnie.
- Co się stało? - zapytałam rozbudzona i przerażona jego nagłym ruchem.
- Spójrz - wskazał ręką na coś za mną.
  Odwróciłam się.
  Dla zwykłego człowieka mogło się to wydawać zwykłe, lecz ja oniemiałam. To był... Księżyc. Ale nie taki, jakim go widzę około dwunastu razy w roku. Ten był gigantyczny i... Niebieski? Jest ze mną tak źle, że mam omamy wzrokowe?
  Zanim zdążyłam zadać to pytanie Erickowi, ten odwrócił mnie z powrotem do siebie i pocałował. Niechętnie, lecz to odwzajemniłam; ciągle nie miałam pewności co zaszło między nim, a Elodie.
  Kiedy mnie puścił, księżyc wzeszedł już  wysoko na niebo, a ja trzęsłam się z zimna.
- Zamknij oczy - rzekł niespodziewanie Inmortal.
  Trochę się bałam, ale zrobiłam to. Poczułam nisko na dekolcie coś lodowatego, coś, co po chwili oplotło moją szyję, a na samym końcu tego czegoś równie zimne palce Ericka. Gdy odjął je od mojego karku, dotknęłam szybko szyi.
- Łańcuszek? - zdziwiłam się.
  Na to wyglądało. Maleńkie pierścienie, które się łączyły i jakaś zawieszka. Nie mogłam zidentyfikować jej kształtu.
- Co to? - zapytałam.
- Zobaczysz jutro, w świetle. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wracajmy, strasznie wymarzłaś.
  Zgodziłam się, by posadził mnie sobie na plecach i już po pół godzinie stałam u siebie w pokoju, podtrzymywana przez niego. Przysnęłam na jego plecach, mimo tak wielkiej prędkości.
- Idź się przebierz.
  Podał mi piżamy, więc pomaszerowałam do toalety, powłócząc nogami. Przebrałam się, lecz nie wyszłam. Okropnie mnie zemdliło. Nie miałam innego wyjścia i puściłam pawia do ubikacji. To też mnie rozbudziło. Umyłam zęby i uczesałam włosy w kitkę. Zapewne złapałam grypę żołądkową. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, powoli zamykały mi się oczy, aż w końcu zasnęłam.
                                                                             ***
  Budzik, ustawiony na godzinę ósmą obudził mnie punktualnie. Niestety. Automatycznym ruchem go wyłączyłam i nadal nie otwierając oczu, zdjęłam z siebie kołdrę. Hm... Eric musiał mnie przenieść.
- Em... Sophia? Co to jest? - rozległ się nieśmiały głos Victorii.
  I tak zmuszona zostałam do otwarcia oczu. Dziewczyny patrzyły podejrzliwie na moje łóżko. A dokładniej na obszar wokół mnie. Też tam spojrzałam. Ze zdumieniem odkryłam na nim płatki róż. To to mnie tak łaskotało w nocy!
  Uśmiechnęłam się sama do siebie i usiadłam. Usłyszałam dźwięk metalu pocieranego o metal i sięgnęłam do szyi. To ten łańcuszek, który dał mi Inmortal!
  Zdjęłam go i spojrzałam na zawieszkę. Były na niej inicjały "S" i "E" w serduszku. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i myśląc, jaki Eric jest słodki, zapytał mnie:
~ Podoba ci się?
~ Jest piękny! Dziękuję!
- Sophia, co to jest?! - zniecierpliwiła się Victoria.
  Powiedzieć? Mówi się trudno...
- To płatki róż - odrzekłam.
- Tyle to my wiemy - włączyła się Charlotte. - Ale skąd to się tu wzięło?
  Gdy moje oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła dziennego, zdałam sobie sprawę, jak doskonale wszystko widzę. Obraz był jakby wyostrzony. To źle?
  Pozostawała jeszcze kwestia, co powiem dziewczynom. Nie chciałam kłamać.
- Kiedy zasnęłyście przyszedł tu...
- Twój chłopak? - przerwała mi Victoria.
  Chciałabym...
~ Powiedz, że tak - odezwał się Eric.
- Tak - skłamałam.
  By uniknąć dalszego przesłuchania, wyszłam z pokoju.
  Mimo że zostało jeszcze pół godziny do przyjazdu lekarza, skierowałam się na dół, przypominając sobie, że od dzisiaj zaczynam odbywać swoją karę. Zaszłam przy tym do pokoju Elodie, bo nie chciałam sama odwalać całej roboty.
- Właśnie miałam wychodzić - oznajmiła, zanim zdążyłam wyjaśnić powód tak wczesnego wtargnięcia.
  Zrobiło mi się niedobrze, pozieleniałam na twarzy i szybko wybiegłam do łazienki. Tak, to grypa.
  Wyprzedzając po drodze do kuchni Elodie, zobaczyłam w salonie Vincentego.
- Jodie, masz krople żołądkowe? - zapytałam kobietę, która już przygotowywała śniadanie w kuchni.
- Źle się czujesz? - przestraszyła się.
- Wydaje mi się, że to grypa.
- Wracaj do łóżka, ale to już! - rozkazała.
  Nie!
- Hahaha, żartowałam! - zaczęłam się śmiać. - W czym ci pomóc?
  Jodie przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną, lecz widząc mój uśmiech powiedziała:
- Porozstawiaj talerze.
  Zrobiłam to co kazała, a kiedy zawołałam wszystkich na śniadanie, Vincent, który kręcił się niemiłosiernie, rzekł:
- Słuchajcie, ten lekarz się spóźni i przyjedzie po waszych lekcjach. Także zbiórka o piętnastej. Oczekuję wszystkich.
  Wychodząc, szepnął do mnie:
- A szczególnie ciebie.
  Poszłam za nim do swojego pokoju po torbę i przy okazji zobaczyłam kurtkę przewieszoną przez krzesło. Czarną... Ericka? Nie wziął jej?
~ Mocno się zdenerwujesz, jeśli wezmę twoją kurtkę do szkoły? - zapytałam ostrożnie.
~ Wręcz przeciwnie, ale po co ci ona? - zdziwił się.
~ Będzie mi przypominać o tobie.
  Nałożyłam więc ją sobie na plecy i ruszyłam do szkoły.
  W szkole, jak to w szkole - plotka, że "jestem" z kimś kto nie chodzi do naszej szkoły, rozniosła się w błyskawicznym tempie. Nie zdążyłam zaprzeczyć jednej osobie, a tu już w kolejce ustawiało się kolejnych dziesięć. Źle zrobiłam, że założyłam kurtkę Inmortala; uznawali ją za potwierdzenie. Na dodatek, Victoria i Char opowiadały wszystkim o płatkach róż na moim łóżku i wisiorku, który również wzięłam. Ech... Życie.
~ Spotkamy się? - usłyszałam pięć minut przed dzwonkiem w trakcie biologii
~ Kiedy?
~ Najlepiej za pięć minut.
~ Gdzie?
  Przez chwilę nic nie mówił.
~ Przed wyjściem ze szkoły.
~ Zwariowałeś?! Ktoś cię może zobaczyć, a poza tym, czy ty wiesz co się teraz w mojej szkole dzieje?!
  Trochę się wkurzyłam.
~ I o to mi chodzi.
  I już wiedziałam, że żadne moje protesty nic nie wniosą w jego postanowienie.
  Dlatego pięć minut później ruszyłam wolnym krokiem do wyjścia. Nie rozumiałam, dlaczego Eric zwyczajnie nie mógł powiedzieć o co chodzi, tylko chciał się spotkać osobiście.
  Już stał i czekał. Tym razem w garniturze, oparty swobodnie o ścianę szkoły i uśmiechający się z daleka. Kiedy dzieliły nas jeszcze dwa metry, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Co nie obyło się bez udziału gapiów.
- O co chodzi tym razem? - zapytałam na wstępie, pozostając ostrożną.
- To już nie mogę się z tobą zwyczajnie spotkać? - zrobił minę niewiniątka.
- Raczej nie w czasie moich lekcji - odcięłam się.
  Zaśmiał się i zza pleców wyjął pudełko z czekoladkami w kształcie serca.
- To dla ciebie.
  Zaskoczył mnie, więc z szeroko otwartymi oczami wyjąkałam tylko:
- Co ci się tak ostatnio na uczucia zebrało?
  Zmieszał się.
- Powiedzmy, że to wciąż w ramach przeprosin.
- Czyli to stan tymczasowy? - zasmuciłam się.
- I od tego miejsca zaczyna się właściwa część naszego spotkania. Mam pytanie.
- Zaintrygowałeś mnie - uśmiechnęłam się. - Słucham.
- Nie za bardzo wiem, jak to powiedzieć... Dawno tego nie robiłem...
- Najlepiej prosto z mostu.
  Oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na mnie. Jego oczy wciąż miały czarny kolor.
- Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej, to... Hm... Czy zechciałabyś zostać moją dziewczyną?
  Tak!
  Nie?
  Nie byłam gotowa na związek, ale to w końcu Eric Inmortal! Taka okazja może się nie powtórzyć, a on faktycznie wyglądał, jakby mu zależało...
- Spotkajmy się za godzinę. Wtedy dam ci odpowiedź.
  Tak więc godzinę później stanęłam przed nim w tym samym miejscu z gotową odpowiedzią. Cały angielski się nad tym zastanawiałam. Ale ja CHCIAŁAM być z Erickiem!
- Już wiesz? - zapytał, znów z uśmiechem na twarzy.
- Wiem.
  Przez chwilę trzymałam go w niepewności.
- Zgadzam się! - wykrzyknęłam, a on mnie podniósł.
  I nie patrząc na wiele osób, które się nam przyglądały, pocałował mnie. W tym "dyskretnym" tłumie dojrzałam Matta i Victorię. Nie przejmowałam się nimi, liczył się tylko Eric.
  Pięć minut staliśmy przed moją klasą, a mi do głowy wpadła pewna istotna myśl.
- Dasz mi jakąś podpowiedź do zagadki?
- Ach... Zapomniałem, że jeszcze tego nie zrobiłaś.
  No, tak, bo "zatrudniłeś" Elodie!
- Pamiętasz jeszcze treść? - zapytał łagodnie.
- Oczywiście: "poszukaj w tajemnicy".
- Mogę ci tylko podpowiedzieć, że musisz być na najbliższej lekcji hiszpańskiego. Reszty domyślisz się sama.
  Rozległ się dzwonek, więc Eric pocałował mnie na pożegnanie i odszedł normalnym krokiem w stronę drzwi.
  Razem z Elodie wyszłyśmy trochę wcześniej w związku z karą. Musiałyśmy pomóc Jodie w kuchni przed przyjazdem psychologa.
- Czyli jesteś jednak z Erickiem? - zagadnęła nieśmiało dziewczyna, układając sztućce na stole.
  Pokiwałam głową; nie miałam zamiaru rozwijać tego tematu, dlatego poszłam do kuchni po talerze.
  Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy w salonie, czekając na przybycie gości. Zajęliśmy kanapy, pufy, stołki i każdą inną rzecz nadającą się do siedzenia, byle tylko nie podłogę, którą od razu zajęłam. Vincent kazał mi się przenieść na fotel.
  Zabrzmiał dzwonek. Wśród uczniów zapanowało nerwowe poniesienie, wywołane kłamstwami na temat zatrucia kadmem. Vincent poszedł otworzyć.
  W drzwiach stanęły trzy osoby.
  Krzyknęłam.
__________
Ten rozdział wyszedł... Powiedzmy tak: jest strasznie chaotyczny. Ale chyba najważniejszy w tej części, bo tak naprawdę to od niego się wszystko zacznie. Dojdą pewne elementy fantastyki, wymyślone przeze mnie, więc proszę, nie wypominajcie mi tego, bo starałam się wyjaśniać to jak najprościej.
I, jak zawsze, przepraszam za zwłokę i zbyt dużą ilość dialogów ;c
Piszcie komentarze, bo jest ich coraz mniej i naprawdę tracę motywację... ;(
Do zobaczenia w następnym rozdziale ^^

niedziela, 18 maja 2014

Część 2 Rozdział 15: Czas wyznań

  W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, lecz pomyślałam, że skuteczniej będzie ich wyśmiać.
- Wampir? - zaśmiałam się przekonywająco. - Ile macie lat, żeby wierzyć w takie bzdury?
- Sophia, nie rób z nas idiotów - żachnął się Matt. - Jesteśmy prawie pewni, że to własnie wampir. Oczekujemy tylko potwierdzenia z twojej, lub pana Vincenta, strony.
- Dlaczego tak sądzicie?
- Bo gdy wyszłaś, miałaś minę, jakbyś miała się rozpłakać, a kiedy nakłamaliśmy ci, że przestraszył nas krzyk Charlotte, mało nie westchnęłaś z ulgą. Wiesz kto to zrobił. Być może znasz nawet jego nazwisko.
  Nie było sensu udawać, że nic nie wiem. Rozgryźli mnie.
- Tak, wiem kto to zrobił - przyznałam. - I macie rację, to wampir.
- Zabić gnoja! - wrzasnął niespodziewanie Sam.
- Nie! - krzyknęłam i wpakowałam się w jeszcze większe bagno. Zrobili nierozumiejące miny i zmrużyli oczy.
  Westchnęłam.
- To mój przyjaciel.
  Tym razem to oni się zaśmiali.
- Przyjaciel? - zadrwił Ryan. - Daj spokój, przecież wampira nie da się lubić.
- A ty skąd wiesz? - zrobiłam się podejrzliwa.
- Jesteśmy ich wrogami - odszepnął.
- Naturalnymi? - Widocznie ich zaskoczyłam.
  Pokiwali smętnie głowami.
- Czyli to oznacza, że jesteście wilkołakami?
  I nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wytłumaczyła się każda nienormalna rzecz: gorąca skóra, tatuaże, zwichnięcie nadgarstka przez Victorię i nawet ten tajemniczy pokój.
  Tym razem to ja pokiwałam głową, ze zrozumieniem.
- Nie jesteś przerażona? Gdybym powiedział to Victorii, zaczęłaby wrzeszczeć - zdumiał się Ryan.
  Miało być szczerze, tak? Więc czas na chwilę prawdy.
- Moi przyjaciele byli wilkołakami. - Wspomnienie mnie zabolało, ale nie na tyle, żeby zacząć płakać. - Nie zginęli w wypadku samochodowym. Zostali zmiażdżeni przez wampira. A mój były chłopak... Były chłopak, Jasper, on... On jest właśnie wampirem.
  Niewiarygodne, jak dobrze się poczułam, kiedy to wyznałam. Chłopcy... Mieli co najmniej zdziwione miny.
- Ci twoi przyjaciele zostali zabici przez twojego byłego? - zdumiał się Sam.
- Nie, to nie tak - prawie się zaśmiałam. - Jasper nie przepadał za Nicol i Embrym, ale na pewno by ich nie zabił. Chodziło o to, że... Jasper ma braci, niebiologicznych. Jeden z nich - Edward - zakochał się w śmiertelniczce Belli. Często z nią rozmawiam, bo jesteśmy jedynymi ludźmi, które znają ich tajemnicę. I ten Edward... Do Forks, tam gdzie mieszkałam, przybyła trójka innych wampirów. Poznałam tylko Victorię. Miała partnera. Jak on się nazywał... Ach, no tak. James. Był tropicielem. I chciał zabić Bellę, lecz w ostatniej chwili Edward zgładził go, co naturalnie nie spodobało się Victorii... Chciała się zemścić, dlatego stworzyła armię nowonarodzonych i wypowiedziała im wojnę. Podczas tej wielkiej bitwy zginęli moi przyjaciele. Byłam w szpitalu, kiedy się dowiedziałam. Więc teraz już wiecie, że łatwo nie miałam i pod żadnym względem nie jestem podobna do Char czy Victorii.
  Słuchali mojej opowieści z otwartymi ustami. Nie zaśmiałam się na ten widok. Dopadła mnie prawdziwa przeszłość. Położyłam się i zamknęłam oczy.
  Długi czas siedzieliśmy w milczeniu, kiedy tą spokojną ciszę przerwał Matt:
- Dlaczego byłaś w szpitalu?
- Pamiętasz? Mówiłam ci o Stevie, był pomocnikiem Victorii. Zabrał mnie do Seattle, to dwieście kilometrów od Forks, mówiąc, że będę ich przystawką, gdy skończy się bitwa. Nie chciałam tak nędznie umierać, a że nikt mnie nie pilnował, uciekłam. Nie miałam ani pieniędzy, ani komórki, więc do domu szłam pieszo.
- Ten twój chłopak to cię chyba za bardzo nie kochał, skoro cię nie szukał - mruknął Matt.
  Stwierdziłam, że jego poziom inteligencji oscyluje w okolicach zerowych.
- Szukał w Olimpii, a to w kompletnie inną stronę, niż Seattle. Dlaczego Olimpia? No cóż... Steve kazał mi napisać dwa listy. Jeden do rodziców, a drugi do Jaspera. W liście do rodziców napisałam, że pokłóciłam się z Jasperem i nocuję u Nicol i Embry'ego, bo to rodzeństwo. A w liście do niego, że go nie kocham, wręcz nienawidzę i w związku z tym wyjeżdżam do Olimpii. Teraz to ja mam pytanie.
- Słuchamy.
- Jakiego koloru macie sierść?
  Uśmiechnęli się.
- Ja jestem szary - rzekł Sam.
- A ja czarno - rudy - powiedział Ryan.
- Ja szaro - biały - oznajmił Matt
  Dopiero wtedy dałam jakąś żywszą oznakę życia. Matt był szaro - biały?! To źle dla niego. Zerwałam się na nogi i przygwoździłam zaskoczonego chłopaka za gardło do szafy. Gdyby wiedział co zrobię, na pewno by mi przeszkodził. Zacisnęłam palce na jego gardle, nie pozwalając wykrztusić żadnego słowa.
- Nie możesz być szaro - biały!
  Sam i Ryan podbiegli do nas z krzykiem i starali się powstrzymać mnie od zabicia chłopaka. Ich siła im na to pozwoliła. Już po chwili siedziałam na krześle, trzymana przez całą trójkę.
- Co cię napadło?! - wrzasnął Matt.
- Przepraszam... Embry był szaro - biały. Nie wiem czemu to zrobiłam... Chyba zbyt łatwo poddaję się emocjom.
  Niespodziewanie coś zrozumiałam.
- W tym pokoju...
- Jakim pokoju?
- W tym pod moim pokojem...
- Byłaś tam?
  Znów ich zaskoczyłam. Jakie to było proste.
- Tylko raz. I akurat było was więcej, niż wasza trójka. Widziałam trzynaście osób, w tym Elodie. Oni też są wilkołakami?
- Tak - przyznał mi rację zrezygnowany Sam.
  Nagle zaczęłam się śmiać, jak idiotka. Powód wyjaśniłam im, kiedy przestałam.
- Poprawcie mnie, jeśli powiem źle, ale... Czy wy jesteście wpojeni w Char i Victorię? - zwróciłam się do Sama i Ryana.
  Zmieszali się. Wszyscy. Włącznie z Mattem. Czegoś jeszcze nie wiedziałam...
- Tak, to prawda. Jesteś bardzo domyślna - rzekł Ryan.
- Ale i tak coś jeszcze ukrywacie, prawda? To miała być szczera rozmowa...
  Ku mojemu zdziwieniu, Matt podszedł do mnie i na chwile założył swoje dłonie na moje ramiona. Zaraz jednak walnął pięścią w biurko i mruknął:
- Nie dam rady. Wy jej powiedzcie.
- Dasz radę, stary - dodał otuchy bratu Sam.
- Ja tu wciąż jestem - przypomniałam im o swojej obecności.
  Matt pokręcił głową i spojrzał błagalnie na Sama i Ryana.
- Dobra, skoro chcesz... - Ryan przejął pałeczkę. - Chodzi o to, Sophia, że Matt... Matt też jest wpojony.
  Zmrużyłam oczy.
- W kogo? - zapytałam ostrożnie.
- W ciebie - Matt zebrał się na odwagę i sam mi to wyznał.
- Znowu? - jęknęłam.
  To było bardzo uciążliwe!
- Jak to znowu? - zdumiał się Sam.
  Pamiętałam, że ciągle prowadzimy szczerą rozmowę.
- Embry też był we mnie wpojony.
  Spojrzałam na zegarek, by nie musieć patrzeć na chłopaków. Było już po dwudziestej. Teoretycznie Elodie zakończyła spotkanie z Erickiem. Musiałam iść.
- Matt, wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale niech dojdzie to do twojego umysłu: ja cię nie kocham. Mam innego. Przykro mi. Jeśli będziesz chciał poprawić sobie humor, idź do Elodie. Myślę, że przyjmie cię z otwartymi ramionami.
  Powiedziałam to. Wyznałam co czuję. Trochę może zbyt brutalnie...
  Wyszłam z pomieszczenia, prawie w ogóle nie czując wyrzutów sumienia. Nie mogłam go dłużej okłamywać.
  Biegiem wróciłam do swojego pokoju. Elodie już na mnie czekała. Drżąca, ale uśmiechnięta.
- Gdzie dziewczyny? - zapytałam na wstępie.
- Wyszły - odrzekła. - Siadaj.
  Usiadłam naprzeciwko niej na krześle.
- Podejrzewałam, że tak jest, bo siedemdziesięcioletni staruszek raczej nie chciałby się użerać ze zbuntowaną nastolatką, a Eric... Czy ty wiesz, kim on jest?! On jest wampirem!
- A ty wilkołakiem - szepnęłam.
- Skąd wiesz? - zapytała przerażona.
- Matt mi właśnie wszystko powiedział. Mów jak było.
  Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, uspokajając się.
- No więc tak... Myślę, że najlepszą wiadomością dla ciebie będzie fakt, że między nami do niczego nie doszło.
  O, tak. Bardzo mi ulżyło. Nawet się uśmiechnęłam.
- Robiłam wszystko według twoich rad. Próbowałam go okręcić sobie wokół palca, lecz się nie udało. Podpuszczałam go, zarzucałam włosami, bo je rozpuściłam i nic. Mówił tylko, że kocha inną. Myślę, że chodziło o ciebie. W pewnym momencie zapytał czy cię znam. Tak, jak kazałaś, odpowiedziałam, że tak. Mało tego, dodałam, że się przyjaźnimy, a on na to, że nie wiedział i że to bardzo niedobrze.
- Co chciał od ciebie?
- Mówił, że muszę mu w czymś pomóc.
  Tak to teraz ma wyglądać? Będzie najmował Elodie, żeby wykonywała moją robotę?
- Musisz odmówić współpracy.
- Dlaczego?
- Bo wpakujesz się w niezłe kłopoty.
~ Hej, kochanie - usłyszałam głos Inmortala.
  Przytknęłam palec do ust, żeby Elodie się nie odezwała i odpowiedziałam:
~ Cześć, Ericku.
~ Co tak sztywno?
~ Nie jestem w humorze. Co chciałeś?
~ Poinformować cię, żebyś lepiej zeszła na dół, do salonu. Vincent wszystkich tam zbiera. 
~ Och... Dziękuję. Elodie, chodź - mruknęłam.
  Zdezorientowana dziewczyna podążyła posłusznie za mną, wciąż pytając co się stało. W końcu nie wytrzymałam i przed samym salonem złapałam ją za ramiona i szepnęłam:
- Eric porozumiał się ze mną telepatycznie. Powiedział, że Vincent czeka na nas w salonie. I pamiętaj, nikomu ani słowa o Inmortalu.
  Weszłyśmy do salonu. Rzeczywiście czekał tam już gospodarz. Patrząc na nas, oznajmił:
- Właśnie miałem po was wyjść.
- Cieszę się bardzo - odrzekłam ironicznie, siadając na kanapie i ciągnąc za sobą Elodie.
- Tak... Są już wszyscy, więc mogę zacząć. W związku ze śmiercią bliskich nam osób, naszych przyjaciół,  jest wymagana wizyta doktora - psychologa. Przyjedzie jutro, żeby zrobić testy na obecność kadmu, gdyż jest podejrzenie, że zamarli na zatrucie tym metalem. Zostanie na tydzień razem ze swoimi dwoma pomocnikami. Macie zachowywać się kulturalnie, jak na porządnych ludzi przystało.
  Spojrzałam na Matta, Ryana i Sama, szukając jakichkolwiek oznak, że wiedzą o czym Vincent mówi. Mieli ogłupiałe miny, więc raczej go nie słuchali. Natomiast ja wiedziałam, że to jakiś kit. Obecność kadmu? Kto się na to nabierze? W takim razie po co ten lekarz? Czy policjanci byli ślepi?
- Zbiórka tutaj, jutro, za dziesięć dziewiąta. Kto się spóźni, niech już lepiej nie przychodzi. To wszystko.
  Wyszedł, zostawiając lekką zdziwioną gromadkę otumanionych bzdurami nastolatków. Niektórzy nerwowo szarpali włosy lub stukali butami. Niech myślą, że są zakażeni! Ja chcę znać prawdę.
  Wybiegłam za gospodarzem do jego biura. Nie zdążył usiąść na krześle, a ja już zamykałam drzwi.
- Co jest grane? - zapytałam.
- Ten lekarz to mój dobry przyjaciel - zaczął wyjaśnianie, nie przejmując się wcale, że mówi to swojej nastoletniej uczennicy. - Jak zapewne mogłaś się domyśleć, jest wampirem. Przy okazji niezłym psychologiem. W związku z tym morderstwem twojego - w tym momencie powiedział wiele niecenzuralnych słów - Inmortala, niektórym... Popsuła się psychika, chociaż starają się tego nie okazywać. Mam nadzieję, że ten lekarz pomoże.
  Nagle, spojrzawszy na zegarek, podniósł głos:
- I uważam, że tobie ten psycholog przyda się najbardziej.
- Co? - zaskoczył mnie. - Dlaczego?
- Dlatego, że to ty weszłaś dobrowolnie do pokoju pełnego trupów i nie zaczęłaś krzyczeć ani płakać. Pomijając fakt, że chodzisz z wampirem.
- A to już żadna nowość. Ja chcę tylko wiedzieć, dlaczego ty go tak bardzo nienawidzisz?
- Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo: Eric zabił moją żonę,
  Uniosłam brwi, lecz się nie odezwałam.
  Zabił żonę Vincentego?
- Dlaczego?
- Usprawiedliwił to tym, że był bardzo spragniony, a ona stała najbliżej. Został wtedy wampirem, więc policja nie mogła go ukarać, co ja zrobię z chęcią.
- Tak mi przykro...
  Zwiesiłam głowę.
- Zdaje mi się, że do ósmej miałem odpowiedzieć na twoje... żądanie.
  Rzeczywiście. Że nie zadzwoni do moich rodziców w sprawie kradzieży. Dobrze, że mi przypomniał, bo o tym zapomniałam.
- Otóż muszę przyznać, że stawka jest zbyt wysoka i nie chcę ryzykować.
- Mądry chłopiec - zakpiłam i wyszłam z uśmiechem na ustach.
______________
Oczywiście (tradycyjnie) muszę Was przeprosić za taką zwłokę ;c No i za to, że powrót Cullenów przesuwam na rozdział 17 ;cc
Staczam się skarby :((

piątek, 25 kwietnia 2014

Część 2 Rozdział 14: Plan?

  W przypadku Elodie, zdziwienie było większe. Rozległy się niedowierzające szepty i zduszone okrzyki.
  Dlaczego Elodie zabrała teczkę Ericka? Kazał jej?
- Dziewczyny, proszę za mną, na górę. Reszta niech idzie do szkoły.
  Posłusznie podążyłyśmy za Vincentem; ja z wysoko podniesioną brodą, Elodie z głową spuszczoną. Zasiadłyśmy na przeciwko biurka, lecz gospodarz podszedł do okna. Czułam niczym nieuzasadniony spokój. Vincent nic mi nie mógł zrobić - miałam na niego haka.
- Więc słucham - odezwał się po chwili milczenia. - Do czego potrzebna wam była ta teczka?
  Spojrzałam na Elodie, a ona na mnie. Postanowiłam, że dopóki blondynka nie wyjawi swojego powodu, ja też tego nie zrobię. Widząc moją wyczekującą minę, w końcu rzekła:
- Ja... Byłam po prostu ciekawa. Widziałam, jak Sophia kradnie tą teczkę, a że spisuję kartotekę archiwum i kazał mi pan wczoraj odświeżyć listę, od razu zorientowałam się, którego nazwiska brakuje. Chciałam widzieć, dlaczego Sophia wzięła tą teczkę, ale nic się z niej konkretnego nie dowiedziałam.
- Uznajmy, że narazie masz powód - zgodził się niechętnie Vincent. - Sophia?
- Tak? - zapytałam uprzejmie.
  A tak naprawdę chciałam zyskać na czasie. Co miałam mu powiedzieć? Gdybyśmy byli sami, zwyczajnie wyznałabym prawdę, ale Elodie musiałaby zniknąć.
- Powiedz, dlaczego ukradłaś teczkę Ericka Inmortala - powtórzył spokojnie.
- Okazał się całkiem interesujący, więc chciałam się o nim dowiedzieć, jak najwięcej mogłam.
  Próbowałam to mówić sarkastycznym tonem, by blondynka się nie zorientowała.
- Ale jak to? - zdziwiła się. - Przecież Eric Inmortal nie żyje od siedemdziesięciu lat!
  Nagle przypomniało mi się coś bardzo istotnego.
- Jak to wytłumaczysz, skoro daty na teczce zostały zamazane?
  Na ułamek sekundy dziewczyna się zawahała. Tyle jednak mi wystarczyło, żeby wywnioskować z tego, że kręciła.
- Z internetu. Natrafiłam na artykuł o zbrodni popełnionej niedaleko naszej szkoły. Przeczytałam.
  Vincent przyjrzał się nam z osobna i chyba wierząc naszym kłamstwom, rzekł:
- Kara i tak was nie ominie. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do waszych rodziców i powiadomię ich o wykroczeniu. Ponadto przez tydzień będziecie pomagały Jodie w kuchni. Oczywiście przed i po waszych lekcjach. Elodie, możesz już iść. Sophio, zostań na chwilę.
  Godząc się z karą, dziewczyna wyszła, zostawiając mnie sam na sam z wampirem. Wiedziałam, że już nie będzie dla mnie życzliwy, dlatego przygotowywałam mowę obronną.
- Dlaczego ukradłaś jego teczkę? - ponowił pytanie, kiedy zamknęły się drzwi.
- Kazał mi. - Poczułam ulgę, że w pewnym stopniu już się nie musiałam ukrywać.
- Ale jak? Zagroził ci?
- Nie - skłamałam. - Mam prośbę... Nie dzwoń do moich rodziców.
- I tak zadzwonię.
  Dostrzegłam, że bardzo napiął mięśnie. Czyżby się czegoś bał?
- Szkoda, tak dobrze ci się tu pracowało...
  Wstałam, lekkim ruchem gładząc palcem blat biurka, jakby było wielkim skarbem.
- Co masz na myśli?
  Wtedy już nawet zaczął oddychać.
- Mam na myśli to, że wyjawię twój sekret. Zdecyduj się. Odpowiedzi oczekuję do godziny ósmej wieczorem.
  Wyszłam. Wiedziałam, jaką odpowiedź da mi Vincent, ale chciałam to usłyszeć od niego.
  W połowie drogi do pokoju złapał mnie kaszel. Próbując się opanować, powoli brnęłam w stronę pomieszczenia. Ku mojemu zdziwieniu, czekała tam na mnie Elodie.
- Ty nie w szkole? - zapytałam, sięgając szklankę wody ze stolika nocnego.
- O to samo mogę zapytać ciebie - odparła. - Co chciał od ciebie pan McDean?
- Nic, co mogłoby cię obchodzić.
- Słuchaj, nie chciałam się wtrącać... - zaczęła załagadzać sprawę. - Jestem jeszcze trochę wstrząśnięta tym, co zrobiłam, bo nigdy nie kradłam. Może porozmawiamy po południu w mieście?
- Ach... Dobrze, pojadę. Marzę o tym, żeby się rozerwać.
  Pomyślałam, jaką jestem idiotką. Po prostu zapomniałam, że Elodie straciła przyjaciółkę, a ja tak ostro ją traktowałam. Narzekałam, że nikt nie umie współczuć, ale ja sama się taka stałam - zimna. Dlaczego?! Rzadko okazywałam smutek, lecz stać mnie zawsze było na to, by pocieszyć innych. A teraz?!
- Elodie, przepraszam - westchnęłam. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zapomniałam, że cierpisz.
- Nic się nie stało - odrzekła lekko drżącym głosem.
- Nie wierzę, że to mówię, ale chodźmy lepiej do szkoły.
  Pokiwałam głową i wyszła. Spotkałyśmy się na korytarzu i ruszyłyśmy razem do szkoły.
                                                                         ***
- Dlaczego to zrobiłaś? - napadł na mnie Matt na przerwie przed matematyką.
- Dla zabawy - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- Dla zabawy?! - nie dowierzał. - Po co?
- Matko, nudziło mi się, jasne? - zbyłam go.
  Musiałam przyznać, że naprawdę zaczynał mnie wkurzać. Na szczęście nie miał zamiaru zadawać mi więcej głupich pytań. Zapewne przyczynił się do tego dzwonek, oznajmiający koniec przerwy.
  Po południu siedziałam w samochodzie Elodie z zamkniętymi oczami. Przerażało mnie, że tak wolno prowadziła. Wolałabym siedzieć na jej miejscu w swoim aucie. Swoją drogą, nie pamiętałam, kiedy ostatnio prowadziłam. Chyba, gdy drugiego dnia pojechałam z Mattem do miasta. Rany, to ponad cztery miesiące temu! Marzyłam, by znowu poczuć chropowatą kierownicę pod palcami i zimno okutego w skórę siedzenia na plecach.
  W Mang zasadniczo nic się nie zmieniło. Tłumy ludzi, zapchane półki w sklepach i zapach spalin w powietrzu. Dzień, jak co dzień.
- Może zajdziemy się gdzieś czegoś napić? - zaproponowała Elodie, po wyjściu z dziesiątego sklepu.
  Przytaknęłam, zastanawiając się, po co kupiłam sukienkę. Była zima. Ale ta sukienka chciała, żebym ją kupiła. Wzywała mnie. Przedstawiała się pięknie. Krótka i bez ramiączek. Idealna do mojej karnacji. Elodie kupiła sobie nieco wyzywającą sukienkę, której radziłam jej nie ubierać przy jakimkolwiek nauczycielu czy gospodarzu. Do jej stroju znalazłyśmy również pasujące buty, a rozkład sklepów przewidywał, że znajdziemy je także dla mnie. W sumie to się cieszyłam.
- Może tu?
  Postawiła mnie przed jakąś kawiarenką. Chińską. Dotychczas wybierałyśmy tylko angielskie sklepy, by nie było problemów z gotówką.
- Znasz chiński? - zapytałam.
- Znam - pochwaliła się, zadowolona z tego faktu.
- Skoro tak mówisz...
  Weszłam pierwsza do kawiarni. Sprawiała wrażenie przytulnej. Na oko dwadzieścia stolików dwu - lub trzy - osobowych, cztery kanapy i sześć wysokich krzeseł przy ladzie. Usiadłyśmy właśnie tam, Elodie obok jakiegoś Azjaty, który puścił jej oczko. Zarumieniona dziewczyna zawołała kelnerkę.
- Co chcesz? - Blondynka uniosła dostojnie jedną brew.
- A co tu mają? - Byłam nastawiona do tego miejsca aż za bardzo sceptycznie.
- Wszystko.
- Niech będzie gorąca czekolada.
  Elodie wyszczebiotała kilka nieznanych mi słów i uśmiechnęła się do obcego chłopaka. Wywróciłam oczami.
- Zanim pobawię się trochę tym za mną - dyskretnie machnęła głową w tył - zadam ci parę pytań.
  Czekałam na ten moment. Może nie z utęsknieniem, lecz wiedziałam, że on wkrótce nadejdzie.
- Po co ci jego teczka? - zapytała otwarcie.
- Już mówiłam - byłam ciekawa.
  Co prawda, to prawda. W tym przypadku nie skłamałam.
- Ile go znasz?
  Już miałam powiedzieć, że tylko kilka dni, gdy coś mnie przed tym powstrzymało.
- Jak mam go znać, skoro on nie żyje?
- Takie kity to ty możesz wciskać panu McDean. Gadaj prawdę - odpowiedziała szorstko.
  Zrobiło się nieprzyjemnie.
- Cztery miesiące. A teraz moja kolej. Skąd TY go znasz? Szczerze.
  Wyglądała, jakby biła się z myślami. Gdybym została postawiona w takiej sytuacji, jak ona, zapewne też nie wiedziałabym co powiedzieć.
  W końcu westchnęła.
- Z pewnością mi nie uwierzysz... Otóż wysyłał mi takie tycie karteczki.
  Zmrużyłam oczy.
- Kiedy dostałaś pierwszą?
- Tydzień temu.
- Spotkałaś się z nim?
  Przez dłuższą chwilę się nie odezwała. Kiedy pomyślałam, że lepiej rozmawia się ze słupem, rzekła:
- Miałam spotkać się z nim dzisiaj.
  Przez moment trawiłam tą informację, próbując nie okazać, jak bardzo mnie ona zabolała.
- Kontaktował się z tobą w jakiś inny sposób?
  Pokręciła głową.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytała histerycznie. - Kim on dla ciebie jest?
  Spojrzała mi prosto w oczy. A jednak musiałam zostać postawiona w niezręcznej sytuacji.
- Powiedzmy, że kolegą, z którym jestem dosyć blisko.
- To twój chłopak?! Przepraszam - przestraszyła się. - Nie wiedziałam... Nie spotkam się z nim!
  Już miałam przytaknąć, kiedy do głowy wpadł mi świetny pomysł.
- Spotkasz się z nim, lecz musisz wiedzieć o nim kilka ważnych rzeczy.
- Zastanów się czy na pewno tego chcesz.
- Chcę, a teraz mnie słuchaj. Uważnie. Nie uznaj mnie za idiotkę, parę z tych rzeczy może ci się wydać dziwnych, ale każda jest prawdziwa.
  Nie, nie zamierzałam jej na wstępie oznajmiać, że Eric jest wampirem.
- Eric... On umie, tak jakby, czytać w myślach. Jest iluzjonistą. Dlatego rozmawiając z nim, pod żadnym pozorem nie myśl o mnie. On jest - delikatnie ujmując - zabójczo przystojny. Jeśli zapyta o mnie, powiedz, że wcale się nie znamy. Nie naciskaj - woli zadawać pytania. Odpowiadaj krótko i na temat, bo jeszcze cię pociągnie za język.
- Ale dlaczego? - przerwała mi.
- Co dlaczego? - Kompletnie pogubiłam się w jej rozumowaniu.
- Dlaczego miałabym to zrobić? Przecież to twój chłopak.
- Nie jestem z nim, ale chcę zobaczyć czy mogłabym. Dobra, z ostrzeżeń to tyle... Nie obrazisz się, jeśli ci powiem, co powinnaś ubrać?
  Zdziwiła się.
- Jasne, że nie. Wal śmiało.
- Inaczej. Gdzie macie się spotkać?
  Przerażająco się w to zaangażowałam. Naprawdę chciałam wiedzieć czy Inmortal mnie kocha.
- U mnie w pokoju.
- Idealnie - uśmiechnęłam się złowieszczo.
  Lecz zanim miałam jej powiedzieć o ubraniach, musiałam być pewna na 100%.
  Wzięłam głęboki wdech.
- A teraz zadaj sobie pytanie: kogo kochasz?
  Elodie zamyśliła się, mieszając łyżeczką w cappuccino. Dałam jej sporo czasu, bo wiedziałam, jaki ma mętlik w głowie. Nie zmuszałam jej do odpowiedzi. Nigdzie się nie spieszyłyśmy.
- Tylko cię tym zdenerwuję.
  Tym razem to ja się zdziwiłam.
- Mów. Zniosę wszystko.
- Bo ja... Ja myślę... Kocham... Kocham Matta.
  To było oczywiste, jednak musiałam mieć pewność.
- Dobra, co mam ubrać?
- Jeżeli uważasz, że nie zakochasz się w Ericku, najlepiej by było, gdybyś założyła to, co kupiłaś dzisiaj.
- Mianowicie? Trochę tego jest... - Spojrzała na masę toreb u swoich stóp.
- Tą czarną sukienkę i buty.
  Elodie wydała niemy krzyk.
- Nie sądzisz, że to trochę wyzywające?!
  Sukienka jak najbardziej, a biorąc pod uwagę szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie, można było śmiało sądzić, że Inmortal wyląduje z nią w łóżku. Mogłam mieć tylko nadzieję, że okaże się na tyle mądry, że nie będzie przekonany co do kolejnej ofiary na sumieniu.
- Nie szkodzi. Jeśli ty mu się dobrowolnie nie poddasz, będzie w porządku. Kiedy on pójdzie, przyjdziesz do mnie i opowiesz o tym co się wydarzyło. Każdy, najdrobniejszy szczególik. Pomyśl czy na pewno wszystko zapamiętałaś.
  Po minucie zastanawiania się i mamrotania pod nosem pokiwała głową.
- Idziemy kupić ci buty - oznajmiła uradowana, płacąc kelnerce.
- A co z tajemniczym nieznajomym? - zdumiałam się.
- Wolałabym się zająć Mattem, jeśli nie masz nic przeciwko temu...
- Droga wolna.
  W końcu w jakimś wielkim sklepie odnalazłyśmy buty perfekcyjnie pasujące do mojej sukienki.
  Wracając do szkoły, jeszcze raz powtarzałam jej uwagi o Inmortalu, tak na wszelki wypadek, by nie zapomniała.
  Dwie godziny później, dokładnie pół godziny przed spotkaniem Elodie z Erickiem, wpadłam na jeszcze lepszy pomysł. Chodziłam właśnie nerwowo po pokoju, a obserwujące mnie współlokatorki malowały sobie nawzajem paznokcie, gdy wybiegłam do Elodie. Dziewczyna właśnie upinała włosy w luźnego, choć eleganckiego koka.
- Jak pozbyłaś się Nancy?
  Nancy była jej jedyną współlokatorką po śmierci Casey.
- Poszła na korki z hiszpańskiego. Nie będzie jej co najmniej dwie godziny - odpowiedziała, wcale nie zdumiona moim nagłym wtargnięciem.
- Zmiana planów.
  Usiadłam na jej łóżku i dopiero wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę chciałam zrobić. To był najgorszy i zarazem najlepszy pomysł na świecie.
  Elodie podeszła do szafy, wyjęła z niej sukienkę i powiesiła na klamce od drzwi. Potem usiadła obok mnie.
- Nie jestem przekonana co do obecnego planu, a po twojej minie widzę, że nowy nie będzie lepszy.
- Tak, masz rację. Jeżeli ci to nie przeszkadza, poudawajmy, że jesteśmy przyjaciółkami. I UDAWAJ - wyraźnie zaakcentowałam to słowo - że Eric ci się podoba. Podpuszczaj go. Będzie mu trudniej się powstrzymać.
- I o to ci chodzi?! - Elodie wydawała się nieźle wkurzona moim pomysłem. - Chcesz, żeby Inmortal zakochał się we mnie?! Czy co?! Bo ja cię chyba nie rozumiem!
- Nie. Chcę sprawdzić czy poleci na ciebie wiedząc, że się "przyjaźnimy". Jeśli będzie się o mnie pytał skłam, że jesteśmy przyjaciółkami, ale ja nigdy ci o niem nie mówiłam. Rozumiesz?
  Pokiwała głową.
- A co jeżeli... - zaczęła nieśmiało. - A co jeżeli między nami rzeczywiście coś zajdzie?
- Już o to się nie martw.
  Doskonale wiedziałam, co bym zrobiła w takim przypadku. Spotkałabym się z Erickiem i powiadomiła o tym Vincenta. Zobaczyłby nas razem i miałby już podwójny powód do zabicia go, a ja dołożyłabym wszelkich starań, by mu w tym pomóc.
- Przyjdź do mnie, kiedy upewnisz się, że go nie ma.
  Nie czekając na odpowiedź wyszłam, chcąc jak najszybciej znaleźć sobie zajęcie, byle tylko nie myśleć o Ericku.
  Problem rozwiązał się sam.
  Mając zamiar wejść do swojego pokoju, usłyszałam głos Matta:
- Hej, Sophia, masz chwilkę? Musimy pogadać...
- Jasne - zgodziłam się. Każde wypełnienie aktualnego czasu było dobre, mimo że słowa Matta brzmiały tak trochę niepokojąco... - Chodźmy do mnie.
  Dałam mu się poprowadzić do jego pokoju, w którym czekali Ryan i Sam.
- Usiądź. - Matt wskazał mi fotel.
  Usiadłam, lecz na podłodze, w takim miejscu, by widzieć każdego z nich i skrzyżowałam nogi, przyjmując "turecką" pozycję. Chłopcy przyglądali mi się z zaciekawieniem. Po chwili milczenia, Matt, bardzo poważnym tonem, oznajmił:
- Cała ta rozmowa musi być szczera. Niczego nie zatajamy, jasne?
  Pokiwałam głową, choć trochę bałam się tego, co mogłam usłyszeć.
- Dobra, Sophia... Wiemy, że coś wiesz.
- Nie rozumiem o czym mówisz.
  Naprawdę!
- Mówię o śmierci naszych przyjaciół. Wiesz więcej, niż przypuszczamy.
  Serce zabiło mi szybciej, lecz starałam się robić głupią minę.
- A co przypuszczacie? - zapytałam, mając nadzieję, że mój głos brzmiał normalnie.
- Przypuszczamy, że... - zawahał się Ryan. - Uważamy, że sprawcą był...
- Wampir - wszedł mu w słowo Sam.
  Zamarłam.
_________
W końcu napisałam... Według mnie, wyszedł średnio, bo było spooooro dialogów, ale dłuższy niż zamierzałam. Przepraszam, że tak długo mi to zajęło, ale naprawdę uczyłam się na te piekielne testy i przez święta napisałam może 10 zdań... Ogólnie testy aka masakra, więc lepiej nie mówić...
Powrócę do kwestii, która zapewne ciekawi większość z Was... Cullenowie. Jeszcze jeden, dość istotny rozdział, dlatego wgl nie mogę go skrócić, choćbym chciała... I oni się pojawią <3  Też się nie mogę doczekać ^^
Jednak, jeśli chodzi o Ericka... Spokojnie, ich historia się nie kończy, nasz kochany wampirek pozostanie z nami jeszcze dłuuugo ;3
Piszcie komentarze i powiadomcie mnie czy ktoś z Was też przez te 3 dni musiał pisać testy ;-;
Do zobaczenia w następnym rozdziale <3
Btw... Zajrzyjcie do "Bohaterów" XD