niedziela, 29 września 2013

Część 2 Rozdział 1: Pierwsze spotkanie

  Drogę do nowego miejsca zamieszkania również musiałam pokonać za tatą.
  Chiny. Wielkie, nieosiągalne państwo. A jednak właśnie w nim byłam. Ale nawet to nie wymazałoby z pamięci wydarzeń z zeszłego miesiąca.
  Gdy dojechaliśmy, wysiadłam jako ostatnia. Już wtedy się tam dziwnie czułam. Nie chodziło o coś tak przyziemnego jak klimat, tylko o ogóle wrażenie tego miejsca. Domów, takich samych było może siedem. Miastem tego nazwać nie mogłam.
  Weszłam do domu. Z małego przedpokoju wchodziło się do niedużego salonu. Z lewej strony znajdowała się kuchnia, a dalej jadalnia. Za kanapą umiejscowione były drzwi. Z kolei one prowadziły na długi, wąski korytarz. W korytarzu było czworo drzwi. Kolejno do mojej sypialni, sypialni Olivii, łazienki i sypialni rodziców, zaczynając od lewej. Nie zauważyłam żadnych schodów, więc wydawało mi się jasne, że to parterówka. Obejrzawszy dokładnie swój nowy pokój, przy okazji stwierdzając, że robili go chyba w czasie Oświecenia, zaczęłam się wypakowywać. Kartony z ciuchami wylądowały na podłodze w pobliżu garderoby. W końcu nadeszła pora na pudła z książkami, które były strasznie ciężkie. Chciałam zawołać tatę, by mi pomógł, ale on zajęty był rozpakowywaniem się razem z mamą i Olivią.
- Zaczekaj! Pomogę ci! - zawołał przyjazny głos.
  Nie mogłam zobaczyć jego twarzy - zasłaniało je pudło. Poinstruowałam go, jak dojść do mojego pokoju. Kiedy odstawił karton, wydukałam:
- Ee... Dzięki.
- Nie ma sprawy. Jestem Matt. Matt Misterio. A ty jesteś moją nową sąsiadką.
  Przez drzwi przeszły dwie postacie, które odstawiły drugi karton z książkami na łóżku. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. To byli dwaj megaprzystojniacy. Obydwoje podeszli do mnie i się przedstawili.
- Jestem Ryan Misterio - powiedział czarnowłosy i podał mi rękę.
- A ja Sam Misterio - rzekł brązowowłosy.
- My się zmywamy, mama nas woła - oznajmiał Ryan i wyszedł, a za nim Sam, zanim zdążyłam im podziękować za pomoc.
  Zostałam sama z Mattem. Był naprawdę przystojny. Wysoki, wysportowany z jasnobrązowymi włosami i czarnymi oczami.
- W firmie taty mówili, że przyjeżdża jakaś ładna dziewczyna, ale się mylili. Ty jesteś nieziemska...
- Nie, ja jestem Sophia - ucięłam szybko.
  Do pokoju wpadła siostra.
- Sophia, nie widziałaś może... - Zobaczyła Matta. - A mówiłaś, że to ja niedługo kogoś poznam.
  Wyszła ze spuszczoną głową, nie kończąc swojego pytania. Jej miejsce zajął Sam.
- Matt, lepiej wracaj do domu. Mama jest nieźle wkurzona. Dowiedziała się, że to my wysadziliśmy kuchenkę w powietrze.
  Czarnooki zrobił męczeńską minę i zwrócił się do mnie.
- Przepraszam, muszę iść.
- Jasne, dzięki za pomoc.
  Zaledwie pięć godzin później, przy kolacji, tata zaczął temat, którego się obawiałam:
- Musisz wybrać szkołę, do której pójdziesz za trzy dni. Olivia idzie do angielskiej szkoły podstawowej, ale ty masz wybór. Możesz iść do publicznego liceum angielskiego lub do prywatnego liceum z internatem, także angielskiego.
- Do kiedy mam czas na odpowiedź?
- Do jutra.
  Weszłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko, lecz zaraz potem wstałam. Moje życie i tak już było okropne, więc nie miałam co się nad sobą użalać. Podeszłam do biurka i z szuflady wyciągnęłam zdjęcie. Przykleiłam je na baldachimie. Nie wiedziałam po co to zrobiłam. Sięgnęłam laptopa i położyłam się na łóżku. Napisałam do Belli. Opisywała mi jak to jej dobrze z Jackobem. Spędzali razem mnóstwo czasu. O mnie się nie martwiła, ale cieszyłam się, że wybudziła się z odrętwienia.
  Następnego dnia obudziło mnie łomotanie do drzwi. No tak, zamknęłam je na klucz. Wstałam, starając się ogarnąć nieogarniętą  fryzurę. Wykonałam wielkie ziewnięcie, otwierając drzwi. Stała w nich Olivia.
- Ktoś do ciebie.
  O dziwo, nie krzyczała. Ktoś do mnie? O tej porze? Spojrzałam na zegarek. Wskazywał godzinę pierwszą po południu. Spałam tak długo? No to nie dziwne, że ktoś tu przyszedł. Pozostało pytanie: kto?
  Zza drzwi wyszedł chłopak. Tylko po kolorze włosów zorientowałam się, że to Matt. Matt Misterio, którego "poznałam" wczoraj. Zdałam sobie sprawę, że nałożyłam tylko cienką koszulę nocną, a fryzurę miałam jak Beethoven. Innymi słowy: wyglądałam okropnie.
  Zapytałam zaspanym głosem:
- Co ty tu robisz?
- W obecnej sytuacji chyba powinienem iść do domu.
- Nie, czekaj, zaraz się ogarnę - powiedziałam, patrząc krytycznie na mój pokój. Stało w nim jeszcze piętnaście kartonów, których nie rozpakowałam. W nich leżały wszystkie ciuchy. - Wejdź, a ty, Olivia, idź stąd - rzuciłam przez ramię, podchodząc do pierwszego pudła.
  Sięgnęłam na chybił trafił do najbliższego kartonu, wyciągając z niego spodnie. Z drugiego Wytargnęłam t-shirt. Kazałam chłopakowi poczekać trzy minuty i wybiegłam do łazienki. Kompletnie ubrana i uczesana, weszłam z powrotem do sypialni. Chłopak przyglądał sie części mojej kolekcji książek.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytałam.
- Moim pierwotnym celem było zaproszenie cię na jakiś spacer albo coś - odpowiedział, nie patrząc na mnie.
- Czy twój pierwotny plan się jakoś zmienił?
- W sumie to nie. Więc... Czy chciałabyś gdzieś ze mną pójść?
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się.
  Ale to nic nie znaczyło. Nie zamierzałam mu zaufać tak szybko, jak zaufałam... No właśnie. JEGO imienia starałam się nie wymawiać.
  Wyszliśmy. Matt kierował mnie w stronę lasu. Las również kojarzył mi się z z przeszłością, ale jeśli miałabym rozpamiętywać każdą rzecz, zachorowałabym.
  Okolica była wyjątkowo spokojna. Kilka domków, otoczonych drzewami i jeden mały sklep.
- Jak ci się tu podoba? - zaczął.
- Jeszcze nie wyrobiłam sobie opinii na temat tego miejsca. Opowiedz mi coś o...
  Zawahałam się. okolica tak naprawdę mnie nie interesowała, zresztą jak wszystko.
-O sobie? - podpowiedział.
  Przytaknęłam, choć nie miałam tego na myśli.
- No cóż... Nazywam się Matt Misterio. Mam trzech braci - Sama i Ryana już poznałaś, ale jest jeszcze Peter. On ma jedenaście lat. My natomiast po osiemnaście. Ok, na razie tyle o mnie, teraz twoja kolej.
- Ja? Ale co ja mam ci powiedzieć?
  Wsadził ręce do kieszeni.
- Nie tęsknisz?
  W pierwszym odruchu zapytałam:
- Za kim?
- Za przyjaciółmi, chłopakiem?
  Kolana dosłownie się pode mną ugięły. Wstałam, unikając zdziwionego spojrzenia Matta.
- Nie mam za kim tęsknić.
- Jak to?
- Przyjaciele nie żyją, a chłopak zostawił mnie dla innej.
  Kawałkiem rękawa wytarłam niechcianą łzę. Matt nie mógł jej zobaczyć.
- Ale co się stało?
  Skłamałam po chwili wahania. Ostatnio coraz trudniej było wymyślić coś wiarygodnego na poczekaniu.
- Zginęli w wypadu samochodowym.
- Przykro mi. - Chyba naprawdę mi współczuł.
- A teraz muszę sobie wybrać szkołę - westchnęłam.
- Jaką?
- Jakąś publiczną albo z internatem.
- Jak nazywa się ta z internatem? - spytał, niezwykle czymś podniecony.
- Chyba jak jakiś król... Józef? Janusz? Coś na "J"...
  Czytałam trochę o niej. Znajdowała się sto kilometrów od nowego domu. Sprawdziłam tylko ją, bo rodzice i tak by mnie tam wysłali.
- Może Jakuba I Stuarta?
  Rzeczywiście...
- Skąd wiesz?
- Sam tam chodzę. Razem z Ryanem i Samem. Do której idziesz?
- Jeszcze nie wiem.
  Może poszłabym do tej prywatnej?
- Daleko jest stąd do miasta?
  Chodziło mi o cywilizację.
- Piętnaście kilometrów, a co?
- Muszę jechać na zakupy.
  Wcale nie zmyślam! Mama mi kazała...
- Masz prawo jazdy? - zdziwił się.
- Oczywiście, mam już siedemnaście lat. Ty nie masz?
- Nie, no, mam, ale używam motor, na auto dopiero zbieram. A ty jakim gratem jeździsz? - zaśmiał się.
- Toyotą RAV4 EV nowej generacji. Tą, która stoi w garażu. Masz motor? - zainteresowałam się. Nigdy nie jechałam...
- To masz okazję. Możemy pojechać do miasta moim motorem. Uwierz mi... Ta prędkość stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę...
  Przerwałam mu:
- To ja już wolę jechać autem. Sto pięćdziesiąt na godzinę? Kpisz sobie ze mnie?
- W ile twój wyciąga setkę?
-W pięć sekund. Jedziesz ze mną?
- Czemu nie?
  Wracaliśmy już do domu, gdy nagle zapytałam:
- Dlaczego wysadziliście kuchenkę?
- Co? A, to... Nieudany eksperyment z frytkami. Zamiast oleju dodaliśmy ocet i to jakoś tak... Wybuchło.
  Niespodziewanie zadzwoniła moja komórka. To była Bella. Jej głos sprawił, ze poczułam ciarki na plecach.
- Sophia, nie uwierzysz! Widziałam dziś Edwarda!
  Stanęłam jak wryta. Czy Bella właśnie powiedziała, że widziała EDWARDA?!
- Ale jak? To przecież niemożliwe!
- Jackob uczył mnie jeździć na motorze, no i tak jakoś się pojawił.
- Był prawdziwy?
- Nie - po głosie zrozumiałam, jak bardzo cierpi.
  Skoro Edward "objawił się" Belli, to czy mnie może ukazać się J****r?
- Jak zobaczysz go znów, natychmiast daj mi znać. Musze kończyć, pa.
  Skończyłam połączenie. Matt przyglądał mi się dziwnym wzrokiem i tak jakby z góry. Usiadłam na pniu ściętego drzewa. Wstałam.
- Chodźmy już.
  Pierwsza wyszłam z lasu.
  Wchodząc do domu, powiedziałam:
- Mamo, jadę na zakupy.
- Sama? - zdumiała się.
- Nie, z Mattem.
- Z tym przystojnym sąsiadem?
- Mamo, on stoi za drzwiami - szepnęłam zdenerwowana.
- To go zaproś.
  Po chwili namysłu zrobiłam to. Chłopak wszedł, wyjąwszy ręce z kieszeni i przedstawił się mamie. Siostra siedziała u siebie w pokoju, a tata wcześnie rano pojechał załatwiać papiery w związku z nową firmą.
  Po czynności zapoznania, weszłam na korytarz, z przyzwyczajenia sięgając po kluczyk. Wpadłam w lekką panikę, gdy do tam nie znalazłam.
- Mamo, widziałaś moje kluczyki?!
- Może jednak kłamałaś, mówiąc, że masz prawko - szepnął chłopak.
- Błagam cię - żachnęłam się.
- Sprawdź w kuchni na blacie! - odkrzyknęłam mama z sypialni.
  Całe szczęście, leżały tam. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
  Wsiadłam do samochodu i wyjechałam z garażu. Matt stał na podjeździe, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.
- Przekonany?
- Nie do końca. Mówisz, że masz stówę w pięć sekund? Udowodnij.
  Powiedział i miał. Droga do miasta biegła cały czas prosto, więc dwusetkę wyciągnęłam w niecałe dziesięć sekund. Chłopak był pod wrażeniem. Po szaleńczej jeździe wysiadł, chwiejąc się jak pijany.
- Wow! Super jazda! Dobra, przyznaję ci rację. Umiesz jeździć.
  Po godzinnych zakupach w mieście, o którego nazwy nawet nie pytałam, zadecydowałam.
  Przy kolacji, kiedy zebrana była cała rodzina, zaczęłam temat:
- Wiem do jakiej szkoły chcę iść.
  Tata natychmiast się zainteresował:
- Tak? Do jakiej?
- Do tej z internatem.
  Wstałam od stołu.
- Nie zjesz nic?
- Nie.
- Nie jadłaś nic od naszego przyjazdu - rzekła mama.
  Właściwie to racja.
- To przez ten szpital - mruknął tata.
- Tato! Nic nie mów! - wrzasnęłam.
  Nie chciałam pamiętać nic z przeszłości.
  Trzasnęłam drzwiami od pokoju. Co krok przypominali mi o tym, o czym NIE MOGŁAM pamiętać. Rzuciłam się na łóżko. Na baldachimie wciąż było przyklejone nasze zdjęcie. Zerwałam je i podarłam na kawałki. Wrzuciłam do kosza.
  Żeby trochę się uspokoić, zaczęłam wieszać ubrania w garderobie. Pomieszczenie nie było aż tak wielkie, jakie miała Alice, ale starałam się ułożyć wszystko tak, jak ona. Czemu? Nie mam pojęcia. Po jakichś pięciu minutach zorientowałam się, że w jednej z dwóch szaf, tej po prawej, tył miał inny kolor niż cała szafa. Zamiast beżowego, brązowy. Zaintrygowało mnie to. Dotknęłam tył palcem, który zaraz cofnęłam. Szafa lekko drgnęła. Serce zaczęło mi przyśpieszać. Dotknęłam tył tym razem całą ręką. Macałam opuszkami palców, aż w końcu natrafiłam na coś na kształt zapadki. Włożyłam tam palec wskazujący. Po chwili usłyszałam jakieś kliknięcie i otworzyły się DRZWI. Cicho, bez żadnego szmeru. Jak najzwyczajniejsze drzwi na świecie. Zamknęłam je też, jak zwykłe.
  Zaskoczona niezwykłym odkryciem, poszłam do salonu, starając zachować choć odrobinę spokoju.
- Co, zgłodniałaś? - zapytała od razu mama.
- Nie. Tato czy my mamy piwnicę albo strych?
  Moje pytanie ich zdziwiło.
- Nie, to parterówka. Nie mamy ani piwnicy, ani strychu, a czemu się pytasz?
- Ze zwykłej ciekawości.
  Uśmiechnęłam się i powędrowałam z powrotem. Nie zamierzałam w tamtym momencie sprawdzać, co kryło się za drzwiami, ale postanowiłam to zrobić w najbliższym czasie.
________________
  Pierwszy rozdział już za nami!! :D Mam nadzieję, że nie był za nudny... Komentujcie, kochani <33

środa, 18 września 2013

Zapowiedź 2 części :D

  Rany! Naprawdę nie mogę uwierzyć, że doprowadziłam 1 część do końca! To było niezwykłe uczucie czytać wasze komentarze... W większości to Wy przyczyniliście się do tego, że już niedługo rozpoczną się dalsze przygody głównej bohaterki. Dziękuję Wam za to!
  Druga część... Powiedzmy sobie wprost: w drugiej części będzie o wiele więcej akcji niż w pierwszej. Mam zamiar powiedzieć Wam teraz wszystko i nic. Nie będę nawet mówiła imion nowych osób, których będzie... Sporo :D Naliczyłam ich około trzydziestu. Większość pojawi się wkrótce w zakładce "Bohaterowie", którą będę na bieżąco uzupełniać. Życie Sophii diametralnie się zmieni. I nie mówię tu o zmianie na lepsze... Na pewno nie. Spotkają ją rzeczy nieprawdopodobne, niebezpieczne i mające gigantyczny wpływ na jej psychikę. 
  Na początku, wiadomo - lekko melancholijnie. Zapoznanie, nowe przyjaźnie, być może nowe miłości... Lecz później rozpocznie się walka z czasem. Nie, źle to określiłam. Walka z NIEZNANYM. Dziewczyna wpakuje się w duże kłopoty, nie mając na to żadnego wpływu. Jej przyjaciół będzie coraz mniej, za sprawą niebezpiecznego czegoś. Nikt nie umie jej tego wytłumaczyć, więc często wpada w depresję...
  Jednak to wszystko nie oznacza, że spotykać ją będą tragiczne rzeczy. Nie. Sophia będzie miała czas na, nie oszukujmy się, dosyć poważne rozterki uczuciowe. Poświęca się im, chcąc zapomnieć o przykrych wiadomościach. Zdobędzie nowych przyjaciół, jednak i to ulegnie przemianie przez tylko jedną osobę...

Więc wstęp mamy już za sobą. Mam nadzieję, że Was zaciekawiłam. Rozdział 1 pojawi się najpóźniej w przyszłym tygodniu lub, jeśli mi się uda, już w ten weekend. Do zobaczenia! :D

sobota, 14 września 2013

Rozdział 36

  Zrobiło się cicho. Wszyscy zamarli, nie wiedząc co począć.
  Volturi... Ci, którzy chcieli mnie zabić. Ja.. Tak, to chyba strach.
- Kiedy? - zapytał Emmett.
- Za dwie minuty - odparła brunetka.
  Nie miałam nawet czasu uciec. Moje auto stało centralnie przed wejściem. Zobaczyliby mnie, gdybym jechała.
  Oczy zebranych zwróciły się na mnie. Według Trójcy nie żyłam...
- Schowaj się - powiedział nagle Alex. - Idź na górę. Mogą cię wyczuć, ale skłamiemy, że to zapach Belli.
  Popatrzyłam niepewnie na pozostałych członków rodziny. Wszyscy kiwali głowami, więc biegiem poleciałam na górę, na najwyższe piętro i stanęłam za rogiem, chcąc słyszeć rozmowę. Cullenowie zeszli na dół i zaraz zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Dzień dobry - usłyszałam pogodny głos jakiejś dziewczyny. Jeżeli Volturi, to na pewno Jane.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Carlisle. - Co was do nas sprowadza?
  Was? To ilu ich tam było?
- Chcieliśmy pogratulować zwycięstwa nad Victorią. Nie mogliśmy jej przechwycić... Bardzo żałujemy, że nie było nas na bitwie. Z pewnością bardzo widowiskowe przedstawienie. My tu tylko przez przypadek przyszliśmy... Wiecie, państwo, obowiązki wzywają... Musimy już iść. Do widzenia.
  Już odetchnęłam z ulgą, modląc się by poszli. Jednak zrobiłam to za szybko.
- Czekaj, Jane - odezwał się jakiś mężczyzna. Nie znałam jego głosu, ale sądząc po mowie, należał do Volturi. - Czuję kogoś.
  Przebiegły mi po plecach dreszcze. Na dole znów zaległa cisza, przerywana pociąganiem nosa, wyczuwającego mój zapach. Wstrzymałam oddech, niezdolna do ruchu.
- Czyj to zapach? - zapytał facet napastliwie.
- Belli - odparł natychmiast Edward. - Była tu niedawno.
- A właśnie... - odezwał się trzeci, nieznany mi głos. - Co z nią? Czemu nie jest jeszcze wampirem? Aro będzie się denerwował.
- Data jest ustalona - oznajmił Carlisle.
- Śpieszymy się, Demetri - rzekła sucho Jane i po chwili usłyszałam trzask drzwi.
                                                                 ***
  W dzień urodzin Belli, musiałam przyjechać szybciej, by przebrać się we wcześniej wybrane rzeczy. Oczywiście Alice i Rosalie mi w tym pomogły. Same dziewczyny założyły fioletową i czarną sukienkę. Każda wyglądała w swojej nieziemsko. Co do swojej - miałam pewne zastrzeżenia. Nigdy w niczym ładnie nie wyglądałam.
  Z garderoby wyszłam ostatnia. Musiałam mocno uważać, żeby nie przewrócić się na schodach. Bella siedziała już na sofie, czekając na coś. Podeszłam powoli do Jaspera, a on złapał mnie za rękę i z zachwytem usadowił na krzesełku przy fortepianie. Po minucie do pokoju weszła Esme z wielkim, czekoladowym tortem w dłoniach. Oni raczej nie mieli zamiaru tego jeść, czyli skonsumowanie ciasta należało do mnie i Belli. Nigdy w życiu.
  Po zaśpiewaniu jej "sto lat" i zdmuchnięciu osiemnastu świeczek, dziewczyna zaczęła rozpakowywać prezenty. Dzień wcześniej wybraliśmy się razem z Jasperem do jubilera i kupiliśmy srebrny naszyjnik z szafirowym oczkami. Złożyliśmy się na pół. Na zwykłe urodziny zapewne kupilibyśmy coś skromniejszego, ale iż Bella kończyła osiemnaście lat trzeba się było bardziej postarać.
  Otwierając ostatni prezent, skaleczyła się. To było straszne. Naturalnie nie samo skaleczenie, tylko to co stało się ułamek sekundy później.
  Jasper, stojący obok mnie, wyszczerzył ostre jak brzytwa kły i zaczął się trząść. W następnej chwili, z oczami wyłażącymi z orbit, ruszył w stronę Belli. Edward odrzucił ją na stół z kwiatami w szklanych doniczkach, sprawiając tym przecięcie całej ręki. Siedziałam jak sparaliżowana, kiedy Emmett i Alex zatrzymywali siłą Jaspera. Ten po chwili ocknął się i uciekł wejściowymi drzwiami, nie patrząc na mnie. Reszta wampirów, przepraszając, także wyszła. Zostaliśmy tylko ja, Bella i Carlisle. Przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Bella lekko się skaleczyła, a on już chciał... Gdyby nie jego rodzeństwo, już byłoby po niej, a następna w kolejności stałabym ja. To potwór. Ale nie jadł nic bardzo długo. Bella żyje, więc nie powinnam się go czepiać.
- Chodź, Bello - rzekł doktor.
  Dziewczyna rzuciła mi proszące spojrzenie, po którym wywnioskowałam, że mam iść z nimi. Nie miałam obrzydzenia do krwi, dlatego podążyłam ich śladem. Carlisle zaprowadził ją do gabinetu i posadził na łóżku, na którym kiedyś leżałam ja. Zniknął na moment i wrócił z bandażami w ręku, igłą i nicią. Cała prawa ręka Belli była rozcięta i musiała zostać zszyta, co samo w sobie przyprawiało o niepokój. Gdy lekarz wbił jej igłę, odwróciła wzrok.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
  Ja czułam sie źle. Po raz pierwszy widziałam Jaspera w takim stanie.
- Dobrze. Mogło być gorzej, nie?
  Pokiwałam smutno głową i zwróciłam się do Cullena.:
- Czemu Jasper się tak zachował?
- Dlatego, że on powstrzymuje się od ludzkiej krwi krócej niż my.
- Można tak po prostu przestać? - spytała Bella.
- Potrzeba lat praktyki, ale tak. Można przestać. No, gotowe.
  Przeciął nitkę i otarł delikatnie zszycie wacikami. Wrzucił je do porcelanowej miski i podpalił ogniem ze świeczki.
- Zawiozę cię do domu - powiedziałam.
  Była blada jak ściana. Zgodziła się.
  Odstawiłam ją po same drzwi, odprowadzając do werandy, a potem czekając z nią, aż Charlie otworzy. Samochód schowałam do garażu i poszłam do domu.
- Jak było? - zapytała mama, kiedy tylko przekroczyłam próg.
- Super - skłamałam. - Jestem zmęczona, idę spać.
  Zasnęłam od razu, jak tylko dotknęłam policzkiem poduszki.
                                                                 ***
- Gdzie jest Jasper? - To było moje pierwsze pytanie, które zadałam w poniedziałek w czasie lunchu. Ten jeden raz zrobiłam wyjątek i usiadłam przy ich stoliku, gdy go nie było.
- Mówił, że dzisiaj nie przyjdzie do szkoły - odpowiedziała Alice.
- Jak on się czuje?
  Emmett westchnął.
- Podle. Nie może sobie tego wybaczyć.
  Cała rodzina Cullenów miała już złote oczy. Widocznie w nocy byli na polowaniu.
  Po lekcjach, wróciwszy z Olivią do domu, zobaczyłam jakiś kształt za oknem w kuchni. Znajomy kształt. Wyszłam tylnymi drzwiami, idąc w jego kierunku. Zmierzchało, więc niewiele widziałam.
- Jasper?! - krzyknęłam, podchodząc bliżej.
  W rzeczy samej, to był on. Garnitur, złote oczy, dłuższe włosy i poważna mina. Nie mogłam go pomylić z kimś innym.
  Widząc, że jest "najedzony", przytuliłam się do niego. Nie odwzajemnił tego. Powędrował w kierunku lasu. Poszłam za nim. Doprowadził mnie na jakąś polanę, bardzo daleko od domu. Podczas wędrówki nie odzywaliśmy się do siebie. Głębia lasu była przytłaczająca; nie przedostawał się tam żaden promień zachodzącego słońca. Stanął w końcu, odwrócony do mnie plecami. Strasznie cieszyłam się na jego widok.
- Wyjeżdżamy - oznajmił.
  Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Powiedział to tak... Po prostu.
- Mówiąc "wyjeżdżamy", miałeś na myśli "wyjeżdżacie" nie "wyjeżdżamy", prawda?
  Mimo że było to trochę pokręcone, zrozumiał. Pokiwał głową i odwrócił się do mnie powoli.
- Gdzie? Na jak długo? Trzy dni? Tydzień?
  Mówiłam spokojnie, choć czułam sie okropnie.
- Na zawsze.
  Otworzyłam szeroko oczy. Wyjeżdżają. Na zawsze.
  Łzy stanęły mi w oczach.
- Jaki macie powód?
- Moja rodzina taki, że Carlisle wygląda na dziesięć lat mniej, niż wskazuje wiek. Ludzie zaczynają robić się podejrzliwi.
  Jego rodzina...
- A ty?
- Sophio, nie należysz do mojego świata. Nie jesteś ideałem, za który cię brałem. Nie jesteś taka, jaką sobie wymarzyłem. Ale swój ideał znalazłem. I to do niej jadę.
  Nie mogłam uwierzyć. To musiał być jakiś zły sen! Obudź się! Obudź!
- Już mnie nie kochasz?
- Nigdy cię nie kochałem. Ten związek był wymuszony.
  Mówił to tak, jakbyśmy prowadzili średnio ciekawą rozmowę na temat filmu. Jego twarz, jak i zachowanie nie zdradzały żadnych uczuć. A słowa piekły jak rozżarzony węgiel. Miałam rację, wymusił tę "miłość".
- Obiecam ci jedno, Sophio. Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie poznali.
  Zniknął. A razem z nim skończyło się moje życie. Najpierw los zabrał mi Embry'ego i Nicol, a teraz jego. Już nic się dla mnie nie liczyło. Ludziom nie można ufać. Jednego dnia mówi ci, że jesteś najważniejsza, a drugiego znika na zawsze...
  Wróciłam do domu, kierując sie od razu w stronę pokoju.
  Mój świat się skończył, nie miałam po co żyć. Nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie tak mocno kochać...
  Miesiąc. Miesiąc nie jadłam, mało mówiłam, płakałam. Powrócił koszmar z początku roku szkolnego, gorzej się uczyłam, chodziłam na kilkugodzinne spacery, bo tylko na nich mogłam wykrzyczeć to co leżało mi na sercu, ignorując wszystkich. Otaczał mnie tłum ludzi, ale ja nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo samotna. Rodzice proponowali mi wizyty u psychologa. Byłam nawet na kilku. Podczas ich trwania nic nie mówiłam, wpatrując się w sufit, leżąc na podłodze i nic nie robiąc sobie z próśb psycholożki, bym usiadła na fotelu. Po diagnozie, z której wynikało, że pomóc mi może jedynie psychiatra, odeszłam do domu jeszcze bardziej zamknięta w sobie, niż poprzedniego dnia. Wszystkie rzeczy, które przypominały mi jego, włożyłam do pudła i zaniosłam na strych. Po jakimś czasie odkryłam, że mogę pomóc jednej osobie - Belli. Ona znosiła to o wiele gorzej. Tylko ja potrafiłam przełamać mury obronne, otaczające ją. Rozmawiałyśmy i płakałyśmy.
  Szłam ze szkoły. Samochód też mi go przypomniał, dlatego przestałam go używać. Nie mogłam schować auta do pudła na strychu, ale chciałam je oglądać jak najmniej. Na rogu ulicy stał jakiś dzieciak i rozdawał ulotki. Wpychał je każdemu, kto obok niego przechodził, w tym także mnie. Spojrzałam na nią przelotnie, z zamiarem wyrzucenia jej do najbliższego śmietnika, lecz zaciekawiła mnie. Informowała o klubie, w którym odbywało się karaoke. Ludzie, znający mnie, uważali, że pięknie śpiewam. Postanowiłam spróbować - poszłam do tego klubu. Dali mi mikrofon, a ja powiedziałam co zaśpiewam. Wybrałam piosenkę Claudii Pavel "I don't miss missing you", pasującą idealnie do mojego stanu. Płakałam, gdy ją śpiewałam.
  Po długim powrocie do domu, czekała na mnie wczesna kolacja. Ostatnimi czasy zaczęłam ją jeść. Usiadłam przy stole, obserwowana przez mamę, tatę i siostrę.
- Nie możemy tego tak dłużej ciągnąć - zaczęła mama.
- Musimy powiedzieć wam coś ważnego - kontynuował tata.
  Spojrzeli po sobie. Niewiele mnie to interesowało, natomiast Olivię zżerała ciekawość.
- Wyprowadzamy się.
  Udławiłam się herbatą.
- Co? Gdzie? Na ile?
- Przenosimy się do Chin. Wstępnie na pół roku.
- To jedźcie sobie beze mnie! - krzyknęłam i pobiegłam do pokoju.
  Nie mogłam wyjechać. Bella mnie potrzebowała, inaczej bym się zgodziła. Włączyłam komunikator w laptopie i napisałam o tym dziewczynie. Odpisała, że nie mam się nią martwić, tylko jechać. Zaprzyjaźniła się bliżej z Jackobem i, że ma teraz niego. Po setnym razie mnie przekonała. Wtedy naprawdę nic mnie tam nie trzymało.
- Kiedy jedziemy? - spytałam rano, przy śniadaniu.
  Rodzice ani słowem nie zapytali o powód zmiany zdania.
- Pojutrze.
  W niedzielę. W szkole nie miałam już przyjaciół, nikomu nie powiedziałam, że wyjeżdżam. Nikt by się tym nie przejął.
  Po ustaleniu, że płyniemy promem, wypływającym z Vancouver o 9 rano, zaczęłam się pakować. Rodzice skombinowali skądś setkę pudeł, dali mi dwadzieścia i kazali się w nie zapakować. Do dwóch schowałam same książki, do reszty inne rzeczy. Do jednego, w którym znajdowały się różne drobiazgi, spakowałam zdjęcie, na którym byłam z byłym chłopakiem na urodzinach Belli. Całkiem świeże wspomnienie, każące mi usiąść na łóżku i uronić łzę. Ja w brzoskwiniowej sukni, on w czarnym garniturze. Obejmował mnie, patrzyłam na niego, obydwoje się uśmiechaliśmy, zdjęcie zrobiła nam Esme. Wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi...
- Który bierzemy samochód? - zapytałam dzień przed odjazdem.
- Samochody - odrzekł tata. - Mój i twój.
  Mój? Nie. Za dużo przeszłości.
- Czemu nie mamy?
- Bo jest za mały. Pomożesz mi zapakować te wszystkie pudła?
  Okazało się, wbrew moim zapewnieniem, że się nie zmieszczą, że weszły wszystkie. Do mojej Toyoty najwięcej - prawie trzy czwarte.
  Po kolejnej nieprzespanej nocy, zwlekłam sie z łóżka jako ostatnia. Dokładnie piętnaście minut przed odjazdem.
- Kto ze mną jedzie?
- Ja - powiedziała mama.
- Jedziesz za mną i Olivią, jasne?
- Nie, proszę. - Tata jeździł sześćdziesiąt na godzinę. Zasnę tam prędzej. - Mogę wziąć swojego GPS - a? Spotkamy się na miejscu.
- Jak chcesz. Tylko jedź powoli.
  Tak się jakoś złożyło, że powoli nie jechałam. Mama mało nie dostała zawału, ale dla mnie to była normalna jazda. Dotarłyśmy do portu godzinę przed tatą i Olivią. Gdy dojechali, ludzie właśnie wysiadali z gigantycznego statku. Wjechałam na niego autem, tym razem za tatą.
  Po godzinie wypłynęliśmy z portu. Płynęłam po nowe życie.
___________________________
WOW! Najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam :) I ostatni z tej części. Jak wam się podoba końcówka? Po zakończeniu ankiety napiszę zwiastun drugiej części, chyba, że jej nie będziecie chcieli. Komentujcie, bo tracę wiarę... Skomentujcie całą pierwszą część... Powiedzcie jak bardzo się wam podobała. To jest moja pierwsza historia, w którą się wciągnęłam i mój pierwszy blog, więc bardzo zależy mi na Waszym zdaniu. Uwielbiam Was <333 Do zobaczenia... Kiedyś :D

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 35

Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Wenę mam taką, że masakra, ale na dalsze, o WIELE dalsze rozdziały, a nie na te... Przepraszam Was najmocniej. Wybaczcie :(
___________________________
  Uniosłam brwi.
- Ja? Ale jakim prawem?
- Jesteś dziewczyną Jaspera - odparł znudzonym głosem Edward.
  Spojrzałam na niego ze złością.
- A ty się do mnie nie odzywaj.
- O co chodzi? - zdezorientowana Bella spojrzała na swojego chłopaka.
- O nic ważnego - odpowiedział.
- Może dla ciebie - mruknęłam.
  Odwróciłam się od niego, w stronę reszty.
  W sumie czemu nie? To urodziny CZŁOWIEKA, co złego może się stać?
- I...? - ponagliła Alice.
  Zerknęłam niepewnie na Jaspera, a on na mnie.
- Ładna sukienka - rzekł nagle Alex.
  Spojrzałyśmy po sobie. Żadna z nas nie miała sukienki. Edward i Alex mało nie trzęśli się ze śmiechu. Wszystkie trzy musiałyśmy wyglądać na skołowane, ponieważ Edward ulitował się nad nami i powiedział:
- Chodzi o sukienkę, którą Sophia założy na urodziny Belli.
- Czyli idziesz? - zapytała ucieszona wampirzyca.
- Jasne.
  Wampirzyca podeszła i uściskała mnie. Następnie wzięła za rękę Alexa i odeszli. Nie dosłyszeliśmy dzwonka, który zadzwonił kilka minut wcześniej, więc szybko się pożegnaliśmy i ruszyliśmy, każdy do swojej, klasy. Na każdej lekcji siedziałam z Jasperem. Załatwił to u sekretarki, zapewne za pomocą swojego uroku osobistego. Naprawdę się starał. Po szkole odwoził mnie do domu, mówiąc, że jestem za słaba na jazdę taką wielką Toyotą.
  Weszłam do kuchni radosna.
- Mamo, mogę iść na urodziny Belli? Zaprosiła mnie.
  Mamo wydawała mi się bardzo przybita. Zauważyłam to kilka dni temu. Ona i tata.
- Co się stało?
  Oderwała wzrok od sufitu i odpowiedziała:
- Nic się nie stało, skarbie. Możesz iść na urodziny Belli, ale gdzie i kiedy?
- Jeszcze... Nie wiem.
  Rzeczywiście nie miałam pojęcia. Postanowiłam zapytać się jutro. Po chwili do głowy wpadło mi coś jeszcze.
- A tak przy okazji... widziałaś moją fioletową sukienkę, którą miałam na ślubie Taylor?
  Taylor to moja kuzynka, a ślub miała pół roku temu.
- A to ty nie wiesz? Twój kuzyn, Michael ją porwał.
- Michael porwał mi tą sukienkę?! Och, nie...
  To była moja najlepsza sukienka! Dobra, nie przesadzajmy - jedna z najlepszych. Najwygodniejsza. Ale w końcu to dwuletnie dziecko, nie zrobiło tego umyślnie.
  Poczłapałam smętnie do pokoju, ignorując siedzącą przed oknem siostrę. Znów, jak kiedyś, wpatrywała się w podjazd domu Belli i znów stał tam Edward ze swoim Volvo. Od tamtej pory zmieniło się tylko to, że już jej nie zazdroszczę, bo mam Jaspera.
- Widzisz Olivia... Marzenia się spełniają - westchnęłam.
- To czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam?
  Zaśmiałam się.
- Bo jesteś jeszcze za mała, ale mogę się założyć, że niedługo kogoś poznasz.
  Siostra uśmiechnęła się i w doskonałym nastroju opuściła mój pokój.
                                                                        ***
  Trzy dni później, dowiedziawszy się o czasie i miejscu urodzin Belli, siedziałam na stołówce razem z Cullenami. Ponownie, jak miło. Lecz z drugiej strony martwiłam się co założę na przyjęcie. To już za trzy dni...
- Co się stało? - zapytał Jasper.
- Nic, co mogłoby cię interesować.
- Czyli...?
- Tą fioletową sukienkę, którą miałam zamiar założyć na urodziny Belli zniszczył mi kuzyn. Niby mam jeszcze kilka innych sukienek, ale wyglądam w nich albo za grubo, albo za płasko, albo zwyczajnie są niewygodne. Poza tym nie mam do nich dodatków, a to też spory problem... Z tego wszystkiego powinieneś zrozumieć, że nie mam się w co ubrać.
- To świetnie! - krzyknęła Alice. Spojrzałam na nią dziwnym wzrokiem. - Przyjedziesz do nas to ci coś pożyczę.
- Przygotuj się na garderobę wielkości twojego pokoju - ostrzegła mnie ze śmiechem Bella.
- Czyli postanowione. Widzimy się po szkole - oznajmiła brązowowłosa i odeszła, a za nią reszta.
- Lepiej się nie sprzeciwiaj, to i tak nic nie da - szepnął Jasper.
  Pojechaliśmy do mojego domu, po drodze odbierając Olivię. Mała miała zostać w domu z tatą.
- Jadę swoim samochodem - powiedziałam Jasperowi, zdejmując kluczyki z haczyka na przedpokoju.
- Raczej nie. Nie dasz rady. - Zabrał mi kluczyki.
  Gdyby nie to, że w drzwiach stał tata i nam się przyglądał, użyłabym przemocy fizycznej. Prychnęłam jednak tylko, odebrałam mu kluczyki i uciekłam na dwór. Dogonił mnie, kiedy wsiadałam do Toyoty.
- Pościgamy się? - zapytałam, odpalając silnik.
- Ja z prędkością dwustu, a ty pięćdziesięciu na godzinę? To będzie niesprawiedliwe...
- Jeszcze się przekonasz. Dokąd? Nie za bardzo wiem jak do was dojechać.
- Skoro chcesz... Do granicy La Push, okrężną drogą. Tylko nie płacz, jeśli przegrasz.
- Wsiadaj.
  Byłam w stu procentach zdeterminowana. Zaraz miałam się ścigać z jednym z najlepszych znanych mi kierowców.
  Ustawiliśmy się równo na ulicy. Obydwa silniki ryczały, przygotowując sie do startu. Granica znajdowała się trzydzieści kilometrów od mojego domu. Nie miałam szans bardzo się rozpędzić, ale cóż... Wystawiłam trzy palce na znak odliczania. Chłopak zauważył to i skierował wzrok na moją dłoń. Zgięłam jeden palec. Potem drugi. I na końcu trzeci. Ryk był tak ogłuszający, że mało nie puściłbym kierownicy i zatkała sobie uszy. Adrenalina krążyła w moich żyła, a serce dostąpiło zaszczytu zabawy. Te drzewa, domy, góry migające mi przed oczami... Ale liczyła się tylko droga. Nie musiałam patrzeć w boczne lusterko - Jasper jechał obok mnie. Co chwilę któreś z nas wyprzedzało tego drugiego, by potem drugi doganiał pierwszego. Uśmiechałam się z satysfakcją, patrząc jak wskazówka prędkościomierza dobija do dwusetki.
  Po ustalonych trzydziestu kilometrach jako pierwsza zatrzymałam się na "mecie". Chłopak dojechał trzy sekundy później.
- Muszę przyznać, że jestem zdziwiony. Nikt mnie wcześniej nie pobił.
  Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- W tej sprawie nigdy ze mnie nie kpij.
  Mimo że tej trasy nie przebiegłam, oddech miałam przyśpieszony. Jasper podszedł i mnie pocałował.
  Usłyszeliśmy klakson. Jakiś samochód chciał przejechać, lecz nie mógł. Jednopasmówkę zastawiliśmy swoimi autami.
- Poprowadzisz? - zapytałam.
- Oczywiście.
  Weszliśmy z powrotem do samochodów. Wykręciliśmy i pojechaliśmy drogą, której nie znałam. Prowadziła przez las. Chłopak jechał Hondą z przodu, a ja Toyotą za nim.
  Gdy weszliśmy do jego domu, od progu powitały nas Alice i Rosalie. Wzięły mnie pod ramiona i zabrały na górę, zostawiając chłopaka w salonie.
  Bella miała rację. Garderoba była o wiele większa od mojego pokoju. Na prawej i lewej ścianie wisiało pełno ubrań, a na wprost szafa zawalona była dodatkami; począwszy od butów do kolan, a kończąc na naszyjniku z pereł.
  Alice zamknęła drzwi, które okazały się wielkim lustrem i rzekła:
- Musisz wyglądać pięknie.
- Ale to Bella ma urodziny, nie ja - zaprzeczyłam.
- Ale ty musisz wyglądać pięknie dla Jaspera - uśmiechnęła się Rosalie.
  Poczułam jak pieką mnie policzki. Odwróciłam się w stronę sukienek, udając, że mnie one interesują.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwała mi blondynka. Zwróciła się do siostry. - Ty zajmujesz się ubraniami, a ja dodatkami.
  Obydwie rzuciły się do szaf, a ja stałam i z przerażeniem patrzyłam, jakie rzeczy mi wybierają.
  Po godzinie stałam na bieliźnie, po przymierzeniu piętnastej sukienki, która według Alice była zbyt nudna. Drzwi uchyliły się nieco i pojawiła się w nich głowa Jaspera.
- Ile czasu można wybierać ciuchy?
  Dostrzegł prawie nagą mnie.
- Ciekawe tu macie widoki. Mogę popatrzeć?
  Wysłałam mu mordercze spojrzenie i na pomoc przyszła mi Rosalie. Pokręciła znużona głową i zwyczajnie zamknęła drzwi.
- Ubierz tę - Alice rzuciła mi sukienkę.
  Przymierzyłam, nie zwracając uwagi co. Gdy brunetka odwracała sie do mnie ze srebrnymi butami w ręku, rozdziawiła buzię.
- Wyglądasz przepięknie.
  Alice, zaintrygowana reakcją siostry, przystanęła i obie wpatrywały się we mnie z niemym zdumieniem.
- Leży na tobie lepiej niż na mnie - przyznała.
  To była najwyższa pora zainteresować się tym, co nałożyłam. Lustro znalazło się przede mną. Sama otworzyłam oczy ze zdziwienia. Nie dane mi było jednak przyjrzeć się sobie uważniej, gdyż Rosalie kazała mi założyć wybrane przez siebie dodatki i buty.
  Gdy po paru minutach stanęłam przed lustro-drzwiami, nie poznałam się. Sukienka leżała na mnie idealnie, a komplet biżuterii był tak lekki, że ledwo go czułam. Bałam się jednak o buty. Obcasy nie były moją mocną stroną.
- Czyli mamy strój dla ciebie - powiedziała po chwili Alice.
  Pomogły mi to wszystko zdjąć i ubrałam się w swoje ciuchy.
  To stało się niespodziewanie. Alice zesztywniała. Rosalie podbiegła do niej, chroniąc przed upadkiem na kafelkową podłogę.
- Biegnij po Carlisle'a - rzekła spokojnie.
  Pobiegłam. Znalazłam go w końcu w pokoju, w którym po raz pierwszy pojawiłam się w ich domu.
- Alice ma wizję.
  Kiedy tylko to powiedziałam, doktor zniknął.
  Wróciłam do garderoby. Cała rodzina Cullenów okrążyła dziewczynę . Nagle Alice zrobiła się... "Normalna". To chyba oznaczało koniec wizji.
- Co widziałaś? - Alex błyskawicznie się przy niej znalazł.
  Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Volturi tu idą - szepnęła.