piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 4

  Zaczęłam rzucać się na łóżku. Sen, najstraszniejszy sen, jaki kiedykolwiek miałam, do przewidzenia, nie chciał mnie opuścić. Właściwie było to przedłużenie tygodniowego, tego samego koszmaru.
  Kiedy stało się najgorsze, gwałtownie usiadłam na łóżku; całe szczęście nie krzyczałam. Jak zawsze, od siedmiu dni, rozejrzałam się uważnie po pokoju, drżąc ze strachu. Powoli przenosiłam wzrok od drzwi, do znajdującego się po drugiej stronie pomieszczenia okna. Patrząc tam, zamarłam.
  Zobaczyłam wyraźną sylwetkę jakiegoś człowieka. Po posturze poznałam, że to mężczyzna, który stał pięć kroków przede mną. Pomimo zupełnych ciemności, dostrzegłam długie do ramion, kręcone włosy.
  W strachu wyskoczyłam z łóżka, stając na przeciwko intruza i zapytałam:
- Kim jesteś?
 I zrobiłam się piekielnie senna. Układając sie wygodnie na łóżku, zdołałam zobaczyć, jak nieznajomy skacze przez okno. Z drugiego piętra? Dziwne...
                                                                    ***
  Gdy ubierałam się do szkoły następnego dnia, rozmyślałam nad rodziną Cullenów. Oczywiście na koniec zostawiłam sobie Jaspera. Sama nie wiedziałam, co wywoływało u mnie taki strach, kiedy na mnie patrzył. Jest najbardziej ponurym człowiekiem jakiego znam. Ogólnie mało się udziela. A te jego blond włosy, ten dziwnie znajomy zapach, taki słodki... Trudno się było w nim nie zakochać. To jednak nie zmieniało faktu, że był wampirem i to na dodatek śmiertelnie niebezpiecznym. Wystarczyło tylko spojrzeć na rany na mojej ręce, które jeszcze nie zeszły.
  Kiedy przed oczami stanęła mi jego twarz, natychmiast przypomniał mi się mój sen. Na chwilę przestałam oddychać i serce mi się zatrzymało. Tracąc równowagę, szybko złapałam się umywalki i spojrzałam na lustro, które zostało nad nią powieszone. Wyglądałam okropnie. Fioletowe wory pod oczami, nieprzytomny wzrok i jeszcze te rozczochrane włosy. Patrząc ciągle w swoje odbicie, sięgnęłam szczotkę i chociaż tą jedną rzecz opanowałam. Dwa pozostałe atrybuty zostawiłam, stwierdzając, że są one całkowicie naturalne i, że wyglądam tak każdego dnia rano.
  Jednak mój zamglony wzrok nie odstępował mnie ani na krok, również podczas śniadania. Świadomość tego, co mi się śniło była przerażająca. Cieszyłam się, że moi rodzice nie czytają mi w myślach. Nie życzyłabym takiego koszmaru nawet najgorszemu wrogowi.
  Na szczęście rodzice podczas wspólnego posiłku nie zarzucali mi małomówności, ponieważ zazwyczaj mało mówiłam. Gdy skończyłam swoje płatki na mleku i weszłam po schodach na górę, do mojego pokoju, po książki, zauważyłam, że okno mam otworzone na maksa. I momentalnie, tak jak było to w przypadku snu, przypomniałam sobie, że kogoś w nocy widziałam. Bardzo mi przypominał... No, właśnie, kogo? Kto to  mógł być? Na pewno nie włamywacz; laptop stał na swoim miejscu. Postanowiłam, że skoro nic najprawdopodobniej nie zginęło, rodzicom nic nie powiem. Zamyślona wyszłam z domu i wsiadłam do Toyoty.
  A dokładniej do Toyoty RAV4 EV nowej generacji. Moje wymarzone, błyszczące, białe auto. Co prawda, tanie nie było, chociaż prawie pięćdziesiąt tysięcy zapłacili rodzice - mama, jako kierowniczka stacji telewizyjnej w Port Angeles i tata, jako urzędnik z ratusza w Forks. Zdecydowali się kupić mi go dopiero, kiedy przyrzekłam, że dopłacę do niego piętnaście tysięcy, czyli moje kieszonkowe z 6 lat i 3 miesięcy. Resztę, około dziesięć tysięcy, zainwestowałam w małą biblioteczkę, zajmującą jedną ścianę w moim pokoju. Nie byłam rozpuszczoną nastolatką, ale to wszystko bardzo mi odpowiadało.
  Parkując przed szkołą, pozwoliłam sobie zostać chwilę w środku. Oparłam głowę o kierownicę, lecz nie myślałam o niczym. Odpłynęłam w stan odrętwienia. Dlatego gdy usłyszałam bębnienie w szybę od mojej strony, poskoczyłam ze strachu i mechanicznie spojrzałam w kierunku samochodów Cullenów. Nie było przy nich nikogo, więc ich właściciele znajdowali się już w środku.
  Osobą, która mnie przestraszyła, była Nicol, a za nią stał Embry. Ona wyglądała na podekscytowaną, on wręcz przeciwnie. Obietnica. No tak... Musiałam ją dotrzymać, ale nie teraz. Powolnym ruchem wysiadłam na zewnątrz. Przywitałam się z przyjaciółmi, tak jak zawsze, przytuleniem. Myśląc wciąż o śnie, usłyszałam jak Nicol mówi:
- Pojedziesz dzisiaj z nami do Seattle? - wskazała na Embry'ego. - Wiem, że się późno pytam, ale nie mam już w tym tygodniu innego wolnego dnia, więc jak?
  W sumie czemu miałabym się nie zgodzić? Taki wyjazd wyszedłby mi na dobre, dlatego pokiwałam głową i zapytałam:
- O której po was przyjechać?
  Nie starałam się nawet wykrzesać z siebie odrobiny entuzjazmu, nie byłoby mnie na to stać.
  Umówiliśmy się na 16, a potem razem z Embrym (który ciągle mi się przyglądał) odprowadziliśmy ją do sali od trygonometrii. Pod klasę od angielskiego, gdzie miałam spędzić następne 50 minut mojego życia, szliśmy bardzo wolno. Przez całą drogę przyjaciel patrzył na mnie coraz bardziej podejrzliwie. W końcu nie wytrzymał:
- Co ci jest?
  Ja, znów nieobecna duchowo, odpowiedziałam, że nic. Widziałam, jak Embry już otwiera usta, by coś powiedzieć, ale znowu z tragicznej sytuacji wyratował mnie dzwonek. Rzucając mu przepraszające spojrzenie, schowałam się do klasy.

2 komentarze:

  1. Niech mu powie. Głupia. Nie wie co dobre. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne autko... ale ja widziałam ładniejsze :-P Ogólnie, to chyba moge być z cb dumna... zaczęło mnie wciągać, więc wiedz, że jak sie znowu zobaczymy, to na pewno będę ci mówić o tym co czytałam, a ty to wszystko pamiętasz, więc wyjdę na tępą -_- Jenna

    OdpowiedzUsuń