środa, 19 lutego 2014

Część 2 Rozdział 11: Początek

  Nic lepszego mnie nie mogło spotkać. Wkurzenie Vincentego, dowiedzenie się, że jest wampirem i nie można pominąć faktu, że w poniedziałek dowie się, że to ja ukradłam teczkę. Co mi wtedy zrobi? Powie rodzicom? Czy oni mnie naprawdę porzucili? Nie zdziwiłabym się. Każdy miałby dosyć córki, która dobrowolnie skoczyła z drzewa, która zna nadludzkie istoty. Która chciała się zabić.
  Pozostało pytanie, co Vincent wie o Ericku, czego ja nie wiem. Nie wiedziałam o nim dużo, ale powiedział, że powie mi o wszystkim. Czekałam na tą chwilę niecierpliwie. Musiałam się tego dowiedzieć.
  Teraz.
- Gdzie ty znowu idziesz? - zapytała pół śpiąca Char.
- Zaraz wrócę. - Wyszłam z pokoju.
  Szkarłatne drzwi pojawiły się przede mną za szybko. Nie zdążyłam nawet ułożyć pytania, dlaczego przyszłam o tak późnej porze. Powinien mnie zrozumieć.
  Zapukałam.
- Proszę! - Vincent miał wyjątkowo zmęczony głos.
  Weszłam.
- Chciałabym, żebyś...
- Od kiedy to jesteśmy na "ty"?
  Wstał zza biurka, jednocześnie wskazując, bym usiadła. Zrobiłam to, co i on zaraz uczynił.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał na wstępie. Zauważyłam, że nie był zbytnio zadowolony. - Mam ci zapłacić, żebyś się nikomu nie wygadała?
- Dotychczas nikt mi nie płacił i jakoś doskonale udało mi się to utrzymać w tajemnicy - odparowałam.
- Wiesz jednak jakim kosztem?! Zrobiłaś rzecz niemożliwą! Pokochałaś wampira. Ode mnie też tego oczekujesz?
- Co?! Nie przesadzaj! Nie jestem jedyną osobą, która zrobiła coś takiego.
- Ale jedyną, którą znam.
  Wywróciłam oczami.
- Nie po to tu przyszłam. Powiedziałeś, że wiesz o Ericku o wiele więcej niż ja. Możesz to jakoś sprecyzować?
  Wbijał we mnie ten swój hipnotyzujący wzrok czarnych oczu. Ciekawe jaki mają kolor, gdy się "naje". Pochylił nade mną głowę, ale się nie odsunęłam.
- Sprecyzować? Ja po prostu znam go dłużej. Myślisz, że przez siedemdziesiąt lat siedział na tyłku i liczył belki w podłodze? Lecz rzecz, za którą tu siedzi, zrobił jeszcze jako człowiek.
  Serce zabiło mi szybciej.
- Co on zrobił?
  Zamyślił się.
- Wiesz, jakie przestępstwo jest najbardziej karalne?
  Pokiwałam głową. To chyba jasne?
- Morderstwo - potwierdził moje myśli. - A tu mamy do czynienia z morderstwem z premedytacją i szczególnym okrucieństwem.
  Zerwałam się z krzesła. Vincent zrobił to samo.
- Co się stało? - zapytał spokojnie.
- Czy chciałeś przez to powiedzieć, że Eric to... Że Eric to morderca?
- Tak. I dlatego nie powinnaś się z nim spotykać, rozumiesz mnie?
  Nie. Nie mogłam cię zrozumieć. Kłamiesz. Łżesz mi w żywe oczy. A jeśli nie, to jakim prawem mówisz to tak spokojnie? Jakby się nic nie stało. Jakby zabójstwo to była rzecz, z którą masz do czynienia codziennie, jakby to nie było nic strasznego, wręcz przeciwnie - normalnego? Jesteś wampirem. Zabijasz. A ja nie.
  Ale dlaczego on to zrobił?
- Kogo zabił?
  Gospodarz patrzył właśnie przez okno i nie odwrócił się dopóki nie postanowił odpowiedzieć.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Tak.
- To lepiej usiądź. - Usiadłam. - Eric Inmortal w wieku dziewiętnastu lat zabił swoją ostatnią dziewczyną. Miała na imię Margaret.
  Zachowałam wyjątkowo dużo zimnego spokoju. Nie analizowałam słów Vincentego. Spytałam:
- Dlaczego?
  Pokręcił głową.
- Chcę znać całą prawdę! - krzyknęłam.
- Zastanów się czy chcesz dowiedzieć się o tym ode mnie.
- Z tego co mówisz, gdybym zapytała Inmortala, mogłaby być to ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Tak, chcę dowiedzieć się tego od ciebie.
  Uklęknął przede mną. Spojrzał prosto w oczy i odrzekł:
- Z czystej ciekawości. - Otworzyłam usta ze zdziwienia, ale widząc, że chce coś jeszcze powiedzieć, nie odezwałam się. - Widziałem to. Wbił jej nóż prosto w serce, kiedy biegła przytulić go na powitanie. Nie zdążyłem. Spanikowałem. A że byłem już wtedy wampirem, uciekłem i nikt nie znalazł śladu mojej obecności.
- Mam w nosie, dlaczego jej nie uratowałeś! Chcę znać dokładnie przebieg zdarzenia.
  Westchnął.
- Jak już powiedziałem, biegła się z nim przywitać. Był bardzo szybki. Wyciągnął nóż z kieszeni spodni i wbił jej bez żadnego ostrzeżenia w serce.
- Tylko tyle? - Może i wydaje się to głupie i nierozsądne z mojej strony, ale ze spokojem przyjęłam do świadomości fakt, że Eric to morderca. Mogłam mu to wybaczyć.
- Och, nie... Pamiętaj: premedytacja i szczególne okrucieństwo. Pokiereszował Margaret twarz, odciął kikuty i rozciął brzuch, przez co wnętrzności ukazane były w całej swojej okazałości. Najgorsze było to, że gdy zabierała go policja, on się śmiał.
  Wyszłam bez słowa.
  W pokoju zastałam kompletną ciszę; dziewczyny już spały. A ja nie mogłam. Całą noc.
  O kim myślałam? To chyba naturalne, że o Ericku? Zabił swoją dziewczynę ze zwykłej CIEKAWOŚCI. Był bezwzględnym mordercą. Niestety musiałam przyznać rację Vincentemu - to było niebezpieczne. Może po siedemdziesięciu latach znów będzie chciał poczuć jak się zabija ukochaną osobę? Tyle, że - jeśli by to zrobił - nie ucierpiałby na tym. Policja nie zdołałaby go złapać, a Volturi... Sami żywili się ludzką krwią, więc nie obwinialiby Inmortala. Problem w tym, że nie chciałam go zostawić. Nie, ja nie MOGŁAM go zostawić, obiecałam przecież, że mu pomogę. Lecz w takiej sytuacji...
  Co do jednego nie miałam wątpliwości: dla własnego dobra nie powinnam się z nim spotykać. A to oznacza postawienie na samotność. I to kolejny raz.
                                                                           ***
  Rano jakimś cudem, przed samymi urodzinami braci Misterio, wyjechałam z Victorią na zakupy. Zajęły sporo czasu. Pokupowałyśmy jakieś pierdoły, a ja przez cały czas próbowałam nastawić ją pozytywnie w stosunku do Ryana. Zebrałyśmy się chyba po 4 godzinach i zadowolone wróciłyśmy do internatu.
  Wracając, natknęłyśmy się na Matta. Chłopak przyglądał się nam uważnie przez dobrych kilka minut. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z pewnym rodzajem przerażenia. Nie, Matt, nie zwariowałyśmy. Pogodziłyśmy się, ale ci o tym nie mówiłam.
  Prezent dla Matta i Sama Victoria dała im pół godziny po powrocie do internatu, tak, jak zapowiedziała. Dlaczego do wręczenia kluczyków Ryanowi wyznaczyła mnie, a nie Char? Znały się dłużej i - co się z tym wiąże - lepiej. Lecz, tak naprawdę, nie powiedziałam nic. Cieszyłam się i to bardzo. I Charlotte chyba miała rację - chciałam jej zabrać przyjaciółkę. Nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam co ona czuje tylko, że w tym przypadku można było temu zaradzić. Musiałam przestać rozmawiać z Victorią, co mogło być o tyle trudne, że dziewczyna nie widziała przygnębienia przyjaciółki. A ja nie chciałam znów robić sobie nadziei.
  Z Char nadal byłyśmy w stanie wojny, lecz - by Victoria się nie dowiedziała - udawałyśmy zgodę podczas wzajemnego wybierania ubrań na urodziny, a BYŁA (jak podkreślała) dziewczyna Ryana nam w tym pomagała, chociaż bez szczególnego zaangażowania.
  Wyszłyśmy z pokoju.
  Nagle Char gwałtownie się zatrzymała.
- Spróbujesz powiedzieć coś do Sama, to pożałujesz - zagroziła mi.
- To muszę cię rozczarować: odezwę się do niego, bo prezentu mu bez słowa nie dam.
  Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale chyba się rozmyśliła. W chwili, kiedy miałam zapukać do drzwi pokoju chłopaków, szepnęła:
- I tak pożałujesz.
  Zaśmiałam się.
- Nie boję się ciebie.
  Otworzył Ryan i nie wydał się za bardzo zdumiony, że nie było z nami Victorii.
  Wręczyłyśmy im prezenty i złożyłyśmy życzenia.
- Przyjdzie ktoś jeszcze? - Miałam się niby "bawić" w tak małym towarzystwie?
- Tak - odparł Sam znad ramienia przytulającej go Charlotte. Dziewczyna rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, które zignorowałam.
  Rzeczywiście, po paru minutach do pokoju wylęgło co najmniej dziesięć osób. Większość chłopaków, choć zobaczyłam gdzieś dwie laski. Każdy chłopak niósł zgrzewkę piwa. No, tak. Wszyscy tutaj, oprócz mnie, skończyli osiemnaście lat. Czułam się... Dziwnie.
  Sam, Ryan i Matt od razu wpadli w wesoły nastrój. A mi w oczy rzuciła się pewna blondynka. Ta flirciara. Nareszcie miałam okazję ją poznać i ewentualnie ukręcić głowę.
  Już w następnym momencie wokół mojej osoby zrobił się zamęt, czego nie lubiłam - każdy chciał się przynajmniej dowiedzieć, jak się nazywam. Z nielicznych przyciszonych głosów wywnioskowałam powód: zaimponowałam im, przerywając Vincentemu w sprawie kradzieży. Gdy to usłyszałam, mało nie wybuchnęłam śmiechem. Przecież gospodarz nie był straszny, a widziałam przerażenie w ich oczach, kiedy wymawiali jego imię.
- Hej, mała! - krzyknął jakiś chłopak. - Jak się nazywasz?!
  Na początku postanowiłam nie odpowiadać, co usprawiedliwiłam nieśmiałością, zaraz jednak przypomniała mi się swoja obietnica i odkrzyknęłam:
- Sophia Smith! A ty?!
  W końcu do mnie dotarł i zobaczyłam z kim rozmawiałam na odległość. Jedyne, co byłam w stanie w tamtej chwili na niego powiedzieć, to to, że na pewno nie należał do przystojniaków. Okulary, tzw, "kujonki", blizna na prawym policzku i kieł w prawym uchu.
- Jestem Martin Shabbey. Czy...
- Spadaj! - wrzasnął inny chłopak, trącając go ramieniem. - Teraz moja kolej! No, cześć, Sophio,
- Skąd znasz moje imię?
- Słyszałem, jak przedstawiałaś się temu idiotowi Shabbey'owi. Nazywam się Lucas Ricay.
  Ten przedstawiał się jako... Jako Metalowiec. Glany, czarny płaszcz, pomalowane oczy i "tunele" w uszach. Na szczęście tolerowałam ludzi różniących się ode mnie.
  Dziesięć minut później poznałam jeszcze Casey, Maxa, Richa, Connora, Davida, Kevina, Nancy, Grega i  Jima. Na końcu przyszła pora na tę blondynkę. Ona oczywiście nie wiedziała, że jej nie znoszę, co narazie wolałam zostawić w tajemnicy.
- Cześć, jestem Elodie - przedstawiła się z uśmiechem.
- A ja Sophia.
- Tak, słyszałam sporo o tobie.
- W jakim sensie?
  Westchnęła.
- Raczej w tym dobrym.
  Niespodziewanie pojawili się przed nami Matt i Ryan.
- Sophia, tak teraz myślę... - zaczął Ryan. - Te kluczyki to od Victorii?
  Pokiwałam głową ze śmiechem.
  Chłopak prawie natychmiast wybiegł z pokoju
  Po jego wyjściu impreza dopiero zaczęła się rozkręcać. Włączono głośną muzykę z ogłuszającymi bitami,a  w miejsce żyrandola wciśnięto kulę dyskotekową. Nawet nie chciałam wiedzieć skąd ona się tam wzięła. Na środku pokoju postawiono stół i kilkanaście puf, nie wiadomo skąd, naokoło niego. Połowa z nich była już zajęta. Tak jak stół. Stół zawalony był butelkami i puszkami piwa, z których większość została otworzona. Ponadto zauważyłam co najmniej dziesięć butelek wódki w jednym z kartonów. Ludzie musieli do siebie krzyczeć, więc podejrzewałam, że ten hałas obudziłby martwego.
  Opadłam na jedną z puf obok Matta.
- Vincent wam na to pozwolił?! - wrzasnęłam.
- On pozwala na wszystko! - odkrzyknął chłopak.
  Z mojej prawej strony zwalił się jakiś koleś. Jeśli pamięć mnie nie myliła, a bywało z nią różnie, obok mnie usiadł Rich.
- Hej, mała! Pijesz?!
  Dobre pytanie. Z ręką na sercu mogę się przyznać, że nigdy nie piłam. Tak, wiem, jestem nienormalna. A może normalna i przez to nienormalna? Za dużo naczytałam się co ludzie wyrabiają po alkoholu...
  Lecz również nie zaprzeczyłam.
- Dajesz, mała! - Znikąd pojawił się Connor. - Pokaż co potrafisz!
  Poczułam, że mam lekkiego cykora. Stresowałam się.
  Teraz przyglądali mi się wszyscy; nawet przyciszono muzykę.
- Nie kłam, że nigdy nie piłaś - zaśmiał się Kevin.
- Ale to prawda - szepnęłam.
  Czemu ja się zawstydziłam?!
- To dzisiaj przejdziesz inicjację - uśmiechnął się Martin.
  A jak rodzice się dowiedzą?
  OBIETNICA, zaszeptał mój umysł.
  No i co z tego? Nie brałam pod uwagi wódki?!
  A może spróbuję? Raz kozie śmierć. Wypiję za wszystko niemiłe co mnie spotkało. Oj... Trochę się tego nazbierało.
- To polejcie! - krzyknęłam.
  Naraz rozległ się niesamowity hałas. Zebrani zaczęli gwizdać i klaskać, włączono na powrót muzykę i czyjaś ręka podała mi kieliszek. Bez zastanowienia wypiłam. Zatrzęsłam się; wódka była naprawdę mocna.
  Niespodziewanie usłyszałam w swojej głowie głos Ericka:
~ Sophio, proszę, spotkajmy się o jedenastej za internatem, dobrze?
  Nawet gdyby mi zapłacił, nie zrobiłabym tego.
~ Przyjdę - odpowiedziałam.
  Zignorowałam go.
  Dziewięć kieliszków wódki i cztery butelki piwa później, obudziłam się na krześle od biurka w bardzo niewygodnej pozycji. Kompletnie nie wiedziałam, jak się tam znalazłam ani co robiłam wcześniej. Chociaż tak naprawdę wolałam tego nie wiedzieć. Nie spałam jako jedyna. Imprezowicze leżeli wygięci w nienaturalnych pozach w każdej możliwej części pokoju. W powietrzu czuć było zapach alkoholu; wina, piwa, wódki i czegoś jeszcze... Jakby metalu? Wstałam i natychmiast nawiedził mnie ból głowy. Zamknęłam na chwilę oczy, przytrzymując się na chwilę biurka. Zaraz rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było jednym wielkim chaosem. Puste butelki, porozwalane po całym pokoju, balony, serpentyny, resztki jedzenia i... Markery? Ze śmiechem zauważyłam, że większość ma wymazane twarze niecenzurowanymi słowami i obrazkami. Miałam nadzieję, że mnie to nie spotkało. Victoria i Char zasnęły trzymając swoich chłopaków za ręce (tak, Victoria pogodziła się z Ryanem), a Matt Elodie. Wcale się nie zdziwiłam i, co dziwnego, nie zmartwiłam. Może nawet ucieszyłam.
  Wyszłam z pokoju na placach, nie chcąc obudzić pozostałych. Czułam się dosyć dobrze, biorąc pod uwagę to, ile wypiłam. A raczej ile pamiętałam, że wypiłam. Wróciłam już do swojego pokoju, lecz nie chciałam już spać. Pomyślałam, co ewentualnie mogłabym zrobić w niedzielę o ósmej rano, kiedy wszyscy jeszcze spali. Przebiorę się. Tak, to dobry pomysł. T-shirt miałam czymś z przodu poplamiony. Z zapachu nietrudno było się domyślić, że winem. Nie pamiętałam, żebym je piła...
  Wracając z łazienki, przypomniało mi się coś ważnego. Tak ważnego, że przez niewykonanie tego, co już i tak miało miejsce, prawdopodobnie przypłacę życiem, jak Margaret. Kto mnie zabije i za co? Inmortal. Mieliśmy się spotkać wczoraj o jedenastej wieczorem. Nie spotkałam się z nim. I nigdy więcej się nie spotkam. Wolałam być o tyle mądrzejsza, żeby wysłuchać porady Vincenta.
  Poranną, bezpieczną ciszę przerwał przeraźliwy wrzask, przepełniony największym strachem, jaki kiedykolwiek słyszałam.
__________________
Przepraszam. Ten rozdział jest okropny ;c Nie mam weny, żeby to pisać, tym bardziej, że jest was coraz mniej... Przepraszam...
A jednocześnie mam nadzieję, że rozdział się podobał?
I zapraszam do zakładki "Bohaterowie" ^^

środa, 5 lutego 2014

Część 2 Rozdział 10: Szok

  Zalał mnie zimny pot. Co miałam zrobić?! Nagrałam się! Nie mogłam się dobrowolnie przyznać, bo Eric by mnie zabił. Ode mnie również nie mógł usłyszeć ani słowa o tym co się właśnie stało. Nie pozwolę mu na to.
  Kiedy zebrani porozchodzili się do pokoi, ja zostałam. Przesiadłam się na fotel naprzeciwko rozpalonego kominka. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech wyczuwając zapach lawendy i powietrze, jak ze starego antykwariatu.
  Wzdrygnęłam się. Charakterystycznym odruchem, który pojawiał się, kiedy ktoś przebywał w tym samym pokoju, a ja o tym nie wiedziałam. Otworzyłam oczy i dokładnie zbadałam pomieszczenie. Vincent siedział na kanapie ze złączonymi opuszkami palców i przyglądał mi się z uwagą.
- Sophio, tak mało o tobie wiem, a wiedzieć chciałbym więcej - rzekł teatralnie, gdy napotkał mój wzrok. 
- Wie pan o mnie tyle, ile powinien wiedzieć obcy człowiek - odparłam ze spokojem.
- Nie jestem ci obcy. Dałem ci dach nad głową, kiedy rodzice cię porzucili. 
- O czym pan mówi? Rodzice mnie nie opuścili.
- Tak? To dlaczego nie chcieli, żebyś z nimi została, tylko zamieszkała w internacie?
- Chce mnie pan w jakiś sposób wyprowadzić z równowagi? Co to da?
  To było... Troszkę dziwne.
- Nigdy w życiu. Tylko uświadamiam ci okrutną prawdę, której nikt inny nie potrafiłby ci wyznać. 
- Rodzice wysłali mnie tutaj ze względu na moją przeszłość. Chcą, bym się ustatkowała.
  Przesiadł się. Wybrał fotel obok mnie i odwrócił się, odwracając również mnie. Siedział tak blisko, że mogłam policzyć jego rzęsy. Uderzyła mnie woń jego perfum.
- Tłumacz to jak chcesz. Wszyscy tak mówili, do czasu, aż odkryli prawdę. Każdy nastolatek tutaj został wygnany przez rodziców lub łagodnie oddany, jak ty, pod przeróżnymi pretekstami. Widzę w twoich oczach ból i cierpienie. Pewnie sporo przeżyłaś. To nie jest zwykły dom z internatem. To tu toczy się najbardziej zażarta bitwa. Już w niej uczestniczysz. Od dzisiaj. Dzisiaj reszta cię poznała. Tu przetrwają tylko nieliczni, najsilniejsi, najwytrwalsi i ufający jedynie sobie. Zawsze są to chłopcy. Od kilku... Od kilkunastu lat, jak tu pracuję, dziewczyny odchodziły najszybciej po trzech miesiącach. Niedługo to się zacznie. Selekcja. Jeszcze miesiąc. Ale w tobie widzę niewyobrażalną chęć walki i ogromną siłę. Możesz to przetrwać. I mogę ci w tym pomóc.
  Z dudniącym sercem słuchałam tradycji tego domu. Co się w nim działo?! To nieformalne! Mówił to WŁAŚCICIEL, GOSPODARZ! Osoba, która powinna temu ZARADZIĆ!
  Usłyszeliśmy odgłos otwieranych i zamykanych drzwi i kroki na korytarzu.
- Udzielę ci małej rady - powiedział Vincent wstając. - Nie ufaj chłopakom. To oni wybijają dziewczyny.
  Wyszedł, mijając w drzwiach Victorię. Spojrzała zdumiona najpierw na niego, a potem na mnie. 
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona.
- Pytał się mnie, jak mi się tu podoba. - Pierwszy punkt survivalu zaczęłam realizować. Victoria nie musiała znać prawdy. - Czemu tu przyszłaś?
- Zaczęłam się martwić, kiedy długo nie wracałaś. 
  Przerwała i usiadła na fotelu, który wcześniej zajmował Vincent.
- I mam prośbę.
  Wiedziałam, że jej "przyjaźń" nie jest bezinteresowna. 
- Jak wiesz, jutro są urodziny braci Misterio. Na wstępie chcę, żebyś wiedziała, że ja... Ja nadal kocham Ryana. Mattowi i Samowi prezent sama dam, ale Ryan... Chcę, byś tu mu dała prezent. Zgodzisz się?
  Ciekawa propozycja. Oczy mnie bolały od patrzenia na przybitą Victorię i wiecznie smutnego Ryana.
- Dobrze - zgodziłam się ostrożnie. 
- Świetnie! - ucieszyła się. Wyjęła z kieszeni spodni małe pudełeczko. - To są kluczyki. Do motoru. Dałabyś mu je, nie mówiąc od kogo? Niech się zastanawia. 
  Pokiwałam głową.
- Och, dziękuję! Kochana jesteś! - Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek. - Idziesz? - zapytała, stając w drzwiach. 
- Za chwilę.
  Schowałam pudełeczko do kieszeni i podkuliłam pod siebie nogi. Nie myślałam o urodzinach chłopaków. Myślałam o Ericku. O jaką pułapkę chodzi? Może o coś takiego jak więzienie? Ale wtedy nie mógłby nigdzie wychodzić, a był przecież w mieście.
~ Ericku?
  Gdy długo nie odpowiadał, krzyknęłam:
~ Inmortal!
~ Wolę po imieniu - odparł znużonym głosem.
~ Ericku. Lepiej? 
~ Tak - wydawał się uszczęśliwiony. ~ Jeżeli chodzi o zadanie, nie dam ci żadnej podpowiedzi. Jesteś bystra. Sama zgadniesz. 
~ Nie chodzi mi o zadanie.
~ W takim razie o co?
~ Chcę się spotkać.
  Kolejny długi moment milczenia. Zastanawiałam się, czy ja też tyle zwlekałam z odpowiedzią. 
~ Stęskniłaś się za mną? - zapytał z rozbawieniem.
~ No... Tak.
  I tak było. Każdy dzień bez niego zostawiał w moim umyśle dziury. Nie umiałam wytrwać. A o to właśnie w tej szkole chodziło. O wytrwanie. On musiał przy mnie być. Lecz wciąż bałam się przyznać, nawet przed sobą, że go kocham.
~ Spotkamy się? - W tonie mojego głosu było więcej błagania, niżbym sobie tego życzyła. 
~ Hm... Dobra. Jutro o jedenastej w nocy.
~ Gdzie?
~ Będę czekał za internatem.
~ Ericku?
~ Tak?
~ Nie kończ połączenia.
~ Jeśli chcesz...
  I rzeczywiście go nie skończył. Czułam, że teraz po drugiej stronie zawsze będzie on. 
  Wróciłam do pokoju. Victoria już spała, ale Char siedziała na łóżku. Patrzyła prosto na mnie i nie było to bynajmniej przyjazne spojrzenie. 
- Sophio, o tobie miałam niepewne zdanie, gdy cię poznałam. Teraz już wiem kim dla mnie jesteś. Nikim.
  Zdziwiłam się, lecz nie przejęłam.
- Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na Sama? Myślisz, że nie wiem, że chcesz mi zabrać przyjaciółkę?! Nie pozwolę ci na to!
- Po co mi Sam? Zostaw go dla siebie. Mam innego. - Inmortal nie będzie miał mi tego za złe, prawda? - A Victoria... Choć raz postaw się na moim miejscu. Na pewno nie chciałabyś takiego życia, jakie mam ja. Straciłam i przyjaciół, i chłopaka. Przyjechałam tutaj, ale nie załatało to gigantycznej dziury w moim sercu. Mi to już nawet psycholog nie pomoże. Wiem, bo u niego byłam. Nie sądzisz, że mam okropne życie? Na moim miejscu pragnęłabyś odrobiny przyjaźni, miłości. Odrobiny akceptacji. 
  Byłam zbyt wściekła, żeby płakać. Przelałam swoją złość i smutki na kogoś innego. Lecz i tak nikt nigdy nie zrozumie co wtedy przeżywałam. Jedno wiedziałam na pewno: moje życie było straszne. 
~ Ericku?
  Tym razem odpowiedział od razu:
~ Co się stało?
~ Proszę, spotkajmy się teraz.
~ Zgoda, będę za trzy minuty za internatem. 
~ Dziękuję.
  Wyszłam z pokoju, nie patrząc na Char. 
- Sophia?
  Cichy głos przyprawił mnie o dreszcze. Nie potrafiłam zlokalizować jego źródła. Rozejrzałam się dookoła. Czysta, nieprzenikniona czerń bezksiężycowej nocy.
- Kim jesteś? - zapytałam równie cicho.
- Ja? Mówią na mnie Vincent.
- To pan? - Wciąż go nie widziałam.
- Tak, to ja. Chyba zrozumiesz, jeśli karzę ci wrócić do pokoju? Jest już cisza nocna, która obejmuje także ciebie.
  Nie! Nie teraz!
- Gdzie szłaś?
  Kłam. W tym momencie.
- Duszno w tych pokojach, a Charlotte i Victoria nie chcą, bym otwierała okna, dlatego szłam na zewnątrz się przewietrzyć.
- Będziesz musiała się podusić do rana. Wracaj do pokoju.
  Wróciłam. Wściekła, ale wróciłam. Char leżała, lecz jeszcze nie spała.
  Pierwsze piętro to nie tak wysoko, prawda?
- Co ty robisz? - zapytała dziewczyna.
- Wychodzę.
  Podeszłam do okna. Rozmyśliłam się i cofnęłam po kurtkę. Otworzyłam okno na maksymalną szerokość, stanęłam na parapecie i skoczyłam.
  Prosto w ramiona Ericka.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie skakała?
- Inaczej by mnie nie wypuścili.
  Stanęłam na nogi, co nie trwało długo, bo zaraz chłopak porwał mnie w namiętnym pocałunku. Znaczyłam coś dla niego? Dla wampira? O nie! Wierzyłam. Zaufałam. To mnie zabije.
- Co się stało? - zapytał, postawiwszy mnie na nogi.
- Charlotte jest zarozumiałą zołzą. Nikt mnie nie rozumie! - poskarżyłam się, jak małe dziecko.
- Mogę się pochwalić, że rozumiem cię jak nikt.
  Szliśmy w stronę lasu. Nie chciałam tam iść, dlatego zatrzymałam się w połowie drogi. Nie, pomyłka. To ERIC się zatrzymał, a ja razem z nim.
- Twoje myśli są bardzo chaotyczne, przez co niektórych nie mogę poprawnie zinterpretować... Pomożesz mi w tym?
  Chwycił mnie za obie ręce.
- Którego z nas wolisz? Mnie czy Matta?
  Na to pytanie sama nie umiałam odpowiedzieć. Matt był... Wydaje mi się, że był tylko przyjacielem, kolegą, bo nie znaliśmy się długo. Kochał mnie, ale ja... Ja go nie kochałam. Naprawdę tak było. Sprawa gorzej się miała w stosunku do Ericka. Nie mogłam powiedzieć, że jest mi obojętny, bo tak nie było. Przed powiedzeniem magicznego "kocham cię", powstrzymywała mnie myśl, że już kiedyś kochałam wampira, a on po prostu odszedł. Odszedł, nie patrząc, że rani moje uczucia. Mnie. Tak, tylko to stało na przeszkodzie.
- Zapytam inaczej, prościej: czy ty mnie kochasz?
- Przecież już wiesz.
- Chcę to usłyszeć od ciebie.
  Spuściłam wzrok.
- Tak, Eric, kocham cię.
  Podniósł moją głowę i najzwyczajniej na świecie pocałował. To było takie proste. Do czasu...
- Sophia?! - usłyszałam głos za moimi plecami.
  Wbiłam sobie do głowy, że to Inmortal krzyczy w myślach moje imię, dopóki czyjaś dłoń boleśnie nie zacisnęła się na moim ramieniu i oderwała od chłopaka.
- Sophia, co ty robisz?! Miałaś zostać w pokoju!
  To był Vincent. Zobaczył Ericka.  I zrobił rzecz, o którą bym go najmniej podejrzewała. Zrobił to samo, co Inmortal. Wysunął kły. Zachowując zimną krew, stanęłam między nimi, twarzą do gospodarza.
- Jesteś wampirem.
- Jestem - przyznał bez oporu. - A ten facet nie jest odpowiedni dla ciebie.
  Oburzyłam się.
- A kim ty jesteś, żeby wybierać mi chłopaka?!
~ Muszę już iść. Spotkamy się tu jutro o ustalonej porze. Do zobaczenia.
  I zniknął.
- Skąd go znasz?! - Zrobiłam postępy. Teraz było ty, a nie pan.
  Kierowałam się do internatu, a właściciel szedł całkiem blisko za mną.
- Nie miałeś prawa tego zrobić ani zabronić mi się z nim spotykać! Nie jesteś moim ojcem!
- A ty nie miałaś prawa wychodzić z pokoju! Którędy wyszłaś?!
  Dochodziliśmy właśnie do schodów. Dzięki mnie całe dolne piętro zostało obudzone i głowy chłopaków ciekawie nam się przyglądały.
- Wyszłam przez okno!
- Wywietrzyć się?! Od jak dawna się z nim spotykasz?!
- Gówno cię to obchodzi!
  Również piętro dziewczyn zostało niemile obudzone.
- Przecież ty nawet nie wiesz kim on jest!
- Bo uwierzę, że ty wiesz!
- Wiem o wiele lepiej od ciebie! Jeżeli jeszcze raz cię z nim zobaczę, obydwoje pożałujecie!
  Wykorzystując to, że dziewczyny się na nas patrzyły, rzekłam:
- Mam na ciebie haka, więc jeśli chcesz ryzykować rozgłosem, nie mam nic przeciwko.
  Zbladł. Wyszeptał groźnie:
- Jeżeli to komuś powiesz, możesz się z nim pożegnać na zawsze.
  Wszedł do biura.
______________
Ten rozdział bardzo dialogowy i głupi, beznadziejny, ale sądzę, że był bardzo potrzebny. Skomentujcie, jeśli przeczytaliście, proszę <3
I Wam troszkę zaspojleruję... Już za dwa rozdziały będą urodziny braci Misterio... Moment po urodzinach będzie najbardziej przełomowym momentem w tej części. Zaczną się dziać o wiele gorsze rzeczy niż do tej pory, a Sophia przestanie sobie tak idealnie radzić...
Zaciekawiłam? Mam nadzieję ;3
Piszcie opinie na jakikolwiek temat, proszę, bo naprawdę coraz bardziej tracę wiarę ;c
Do zobaczenia w następnym rozdziale <3