niedziela, 22 grudnia 2013

Część 2 Rozdział 7: Gra

  Zerwałam się na nogi. Po chwili jednak, zdałam sobie sprawę, że nie wiem, gdzie jest sala od matematyki. Byłam tam już dwa miesiące, lecz przez te wszystkie wydarzenia moja pamięć nie chciała się na niczym konkretnym skupić i dlatego ciągle je myliłam.
- Gdzie jest klasa od matematyki?
  Ryan i Matt spojrzeli na mnie, jakby zobaczyli kosmitę. Nie przepadałam za przedmiotami ścisłymi, a wybieranie się wieczorem do klasy właśnie z czegoś takiego, wskazywało na coś innego. Jednakże, jeśli miało mi to pomóc, poza kujonicy mogła się przydać.
- Klasa od matematyki? Może nic mi do tego, ale czy dobrze się czujesz?
- Masz rację - nic ci do tego. Powiecie? Jak nie, to nie. Po prostu się spieszę.
- Kolejne pytanie z serii: "To nie moja sprawa": Gdzie ty się śpieszysz? - dopytywał Matt.
- Dzięki za pomoc - warknęłam i wyszłam z sali.
  Na odchodnym usłyszałam Ryana:
- Dobra, przyznaję. Tobie też nie idzie.
  Uśmiechnęłam się pod nosem.
  Klasę od matematyki odnalazłam stosunkowo szybko. Otaczała ją ponura aura spokoju i sił ciemności. Ciężkie kotary zasłonięto tak, że nie miałam prawa stwierdzić, czy Inmortal rzeczywiście tam był. Powinnam mu ufać? Natychmiast znalazłam odpowiedź na to pytanie: nie.
- Jesteś tu? - zapytałam szeptem.
  Z kąta w prawym rogu sali dobiegł mnie śmiech.
- Aż tak się mnie boisz?
  Przystanęłam zdenerwowana.
- Wypluj to.
  Odgłos zderzenia śliny z podłogą zabrzmiał w moich uszach, jak huk wystrzału.
- Chcesz zapewne wiedzieć, jak to się stało, że zamiast Belli, odebrałem ja?
  Nadal nie mogłam go odnaleźć w tych ciemnościach.
- Wiesz, jakiekolwiek wyjaśnienia byłyby na miejscu.
  Wydawało mi się, że się do mnie przybliżył.
- Pewnie się wkurzysz, ale nie mam innego wyjścia... To się nazywa przekierowanie połączenia. Zamiast do konkretnej osoby, dzwonisz do mnie. Technologia w ostatnich czasach bardzo się poprawiła.
- Czemu to zrobiłeś?
- Żeby łatwiej było mi się z tobą porozumiewać.
  Prychnęłam.
- No, tak, bo telepatia i kartki to za mało.
- Miałem raczej na myśli oddziaływanie na ciebie, gdybyś w danym terminie nie wykonała zadania.
- Nie masz do tego prawa. - Starałam się jak mogłam, trzymać nerwy na wodzy.
- Co zrobisz w związku z tym? - usłyszałam w jego głosie ironię.
- Istnieje coś takiego, jak policja.
- Eric Inmortal nie żyje od siedemdziesięciu jeden lat. Nie wyjaśnisz im tego.
  Miał rację. Ciężko byłoby im uwierzyć w zmartwychwstanie. Czy Eric miał gdzieś słaby punkt?
- Jak długo zamierzasz to ciągnąć?
- Do czasu, aż wypełnisz wszystkie moje polecenia.
- Jaki będzie efekt końcowy moich działań?
- Uwolnienie mnie z pułapki.
  Wcale go nie zrozumiałam.
  Podeszłam powoli do miejsca, w którym - jak sądziłam - się znajdował. Kluczyłam między ławkami, starając się nie narobić hałasu. Lecz nagle stanęłam, jak wryta.
- Masz czerwone oczy, prawda?
- Mam je otworzyć, żebyś sobie przypomniała?
- Tak, otwórz je.
  Doprowadzą mnie do niego.
  Zabłysnęły w ciemności, jak latarnie. Czerwone, wwiercające się we mnie i pozbawiające tchu.
- Czym ty się żywisz?
  Potencjalnie nie groziło mi niebezpieczeństwo, ale mogło się to zmienić w ciągu niespełna doby. Wolałam zawczasu zadbać o swoje życie.
- Takie pytanie z ust byłej dziewczyny wampira jest trochę dziwne, nie uważasz?
- Chodzi mi o to, CZYJĄ krwią się żywisz?
- A co ci mówią moje oczy?
- Że... Ludzką.
  W mgnieniu oka poczułam go za swoimi plecami. Drżałam. Nie ruszyłam się, chociaż powinnam. Usłyszałam coś bardzo przypominającego świst... W każdym bądź razie coś, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Oplótł mnie ręką w pasie, a drugą odgarnął włosy na jedną stronę, obnażając gardło. Byłam przerażająco bezbronna.
- Nie bronisz się? - zapytał niewinnie.
- Nie. Załatw to szybko i jak najmniej boleśnie.
  Zacisnęłam pięści i zęby, a serce waliło mi, jak oszalałe. Nie miałam nawet po co krzyczeć. Nie chciałam krzyczeć. Wampiry kiedyś zbyt dużo dla nie znaczyły, bym mogła je teraz tak zwyczajnie wydać. Gdyby Ericka ktoś zobaczył, on zamordowałby mnie w góra piętnaście minut, pewnie mniej. Innymi słowy, wrzask nie miał sensu. Chciałam odejść "godnie".
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem spragniony. - Był tak blisko, że czułam jego lodowaty oddech na swojej nagiej szyi. Widocznie nie porzucił ludzkich przyzwyczajeń.
- Nie masz czarnych oczu. - Zmusiłam się, by to powiedzieć.
- Pragnienie zawsze jest takie samo.
  I wtedy uświadomiłam sobie, że ten świst oznaczał wysunięcie kłów. W moim towarzystwie zrobiono to tylko raz; były chłopak na urodzinach dziewczyny swojego brata. Stał obok mnie, ale nigdy świadomie nie pomyślałam, że mogę umrzeć z rąk wampira. Czułam się przy nich bezpiecznie, a oni to wykorzystali. Ironia losu.
  Poczułam na szyi coś tak zimnego, jak stal. I dwie, całkiem duże, igiełki, delikatnie muskające moją skórę. Mój żołądek wykonał salto. Miałam przyśpieszony oddech i tętno. Eric musiał to zauważyć.
  Inmortal dosłownie się mną bawił. Znałam tą taktykę: długie trzymanie w niepewności, a gdy przeciwnik przestawał uważać, zostawał zaatakowany. Eric tak właśnie robił, ale ja nie zamierzałam przestać uważać. Powoli jeździł kłami po mojej szyi, jakby sprawdzał, który punkt byłby najlepszy. Wbiłam ręce w blat ławki, by opanować drżenie. Jego druga dłoń, ta, która nie trzymała włosów, wędrowała po moim brzuchu, łaskocząc mnie. Zimnym kolczykiem dotknął mojego ramienia. Okrutna zabawa. Okrutna gra z tylko jednym wygranym.
- Kończ to.
  Jego uśmiech odbił mi się przez chwilę na szyi. Nie zdawałam sobie sprawy, że usłużnie przechyliłam głowę, ułatwiając mu dostęp. Nad tym też nie panowałam. Sądziłam, że tak będzie najlepiej. Policja znalazłaby co najwyżej dwie dziurki na szyi, a nie ślady walki. Chociaż może TAK byłoby najlepiej? Zajęliby się siniakami, a odbicia kłów zostawiliby w spokoju.
- Nie mogę tego skończyć, a raczej nie chcę. Tak łatwe pożywienie nie daje mi satysfakcji.
  Łatwe pożywienie?! Naprawdę chciał walki?! Proszę bardzo!
  Trafiłam go łokciem w brzuch, kilka centymetrów pod splotem słonecznym. Nawet nie myślałam o ucieczce. Tak robią tylko tchórze. Wolałam walczyć i zostać zabitą (bo właśnie takie miało być zakończenie), niż czuć kły na szyi ze świadomością, że nie spróbowałam. W tym przypadku i tak byłam na przegranej pozycji. Światła wcześniej nie zapaliłam, więc prowadziliśmy cichą i ciemną walkę.
- Czyli Sophia umie się bawić. Doskonale.
  Wykonał jeden ruch i już leżałam po drugiej stronie klasy, pod tablicą, ale nic mnie nie bolało. Podejrzewałam, że gdyby chciał, już dawno mógłby mnie zabić.
  Tylko jego świetliste oczy mówiły mi, gdzie jest. Teraz szedł w moją stronę. Stanęłam na nogi w chwili, gdy wyciągnął do mnie ręce. Odtrąciłam je i pobiegłam z powrotem na koniec sali. Byłam zlana potem. W świetle, które odbiło się od jednej ze szklanych gablotek na ścianie, zauważyłam, że Inmortal ma na sobie garnitur.
- Chodzisz tak ubrany codziennie? - zapytałam, jak gdyby nigdy nic.
  Zmrużył oczy i podszedł powoli.
- Jest pewna specjalna okazja. Jeśli sobie przypomnisz jaka, uratuje ci to życie.
  O czym on mówi? Powinnam o czymś wiedzieć?
- Nie? - zdziwił się. - Szkoda.
  Znów złapał mnie za włosy. Czemu mój mózg odmówił współpracy akurat w takiej chwili?
  Znów usłyszałam świst i poczułam zimno kłów na szyi.
  Myśl, Sophia, myśl! Masz szansę przeżyć!
  Zostało mi kilka sekund życia. Koniec problemów, zmartwień i smutków. Pocieszające, nie?
- Ostatnie życzenie?
- Raczej pytanie. Nabiłeś mi gdzieś siniaka?
- Doprawdy? Obchodzi cię teraz twój stan fizyczny?
- Chcesz, żeby policja skupiła sie na odciskach kłów, czy ewentualnej próbie walki?
  Zmieszał się.
- Masz rację. Co do siniaków nie jestem pewien... Ale są dwie opcje: pierwsza jest taka, że po prostu sprawdzę.
- Chyba śnisz.
  Trzasnęłabym go, gdyby nie pochylał się nade mną i schował kły.
- Jest jeszcze jedna. Możemy dorobić ci ich kilka.
  Jęknęłam.
- Dajmy sobie spokój. Zajmiesz się mną później.
  Wiedział, kiedy nastąpi "później".
- Kończ to - powtórzyłam.
- A wydawało mi się, że jesteś całkowicie zdeterminowana, żeby to zrobić.
  Przestał dotykać moją szyję. Odsunął głowę do tyłu, a mi, czekając na ponure zakończenie, nasunęła się do głowy pewna myśl.
- Czy chodzi ci o pocałunek?
  Zatrzymałam go w chwili, gdy jego kły wpiły mi się w kark.
  Czyli trochę za późno.
__________________
Dzisiaj trochę krócej i znów dialogowo... -.- Mam nadzieję, że się podobało? Piszcie swoje opinie w komentarzach XD
No i, jako, że wcześniej notki nie będzie, już teraz życzę Wam Wesołych Świąt! Wymarzonych prezentów, szczęśliwego czasu spędzonego z rodziną, tej przytulnej atmosfery, uśmiechu na twarzach... Wszystkiego czego sobie życzycie :D Dzielę się z Wami wirtualnym opłatkiem :)
Do zobaczenia za dwa tygodnie <33

niedziela, 8 grudnia 2013

Część 2 Rozdział 6: Przemiana

  Westchnął.
- Pamiętasz, jak powiedziałem, że mam ci do przekazania kilka tajemnic? Oto jedna z nich.
- Czyli wybrałeś  mnie tylko dlatego, bo wiem o wampirach, prawda?
  Zmieszał się. Jak to wampir, był nieziemsko przystojny... Nie! Nie obchodzi mnie to!
- Obchodzi, tylko nie chcesz uwierzyć tej myśli.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- To moja zaleta.
- Raczej wada. Ile masz lat?
- Jestem bardzo młody. Mam zaledwie dziewięćdziesiąt lat - wyznał otwarcie.
- Muszę iść.
- Wcale nie musisz.
  Tym razem to ja westchnęłam.
- To jakie mam teraz zadanie?
- Równie łatwe co poprzednio.
  Spojrzałam na niego pytająco.
- Pocałuj mnie.
- Coś cię boli.
  Wróciłam wkurzona do internatu. Co on sobie myślał?! Nie jestem taka łatwa! Zadanie?! Pogięło go chyba!
  W pokoju zastałam Char i Matta. Victoria gdzieś wyszła. Ostatnio ciągle miała humory.
- Sophia, co się stało? - Matt podbiegł do mnie.
  Odepchnęłam go ramieniem. Sięgnęłam komórkę i wybrałam numer Belli. Nie patrzyłam na obecność chłopaka i dziewczyny.
- Bella, nigdy nie uwierzysz - zaczęłam, gdy tylko odebrała - kogo spotkałam.
- Cześć, Sophia. - To nie była Bella, lecz równie znajomy głos.
- Jackob?
- Zgadłaś - roześmiał się. Nie wiem czemu, ale w stosunku do mnie zawsze był życzliwy, mimo że nie należał do moich bliskich przyjaciół.
- Mógłbyś dać mi do telefonu Bellę?
- A coś się stało?
- Nie, to nic ważnego.
  Ważnego jak diabli!
- Bella siedzi w pokoju i nikomu nie otwiera.
- Dlaczego? - Do tej pory wydawała mi się szczęśliwa.
- Charlie dowiedział się o motorach. Co prawda, sam mu o nich powiedziałem, ale zrobiłem to dla jej dobra, lecz ona narazie tego nie docenia. Przekazać jej coś?
- Jakbyś mógł powiedzieć jej, żeby do mnie szybko oddzwoniła, byłabym wdzięczna.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Dzięki, Jackob. Do usłyszenia.
  Przez gardło nie mogło przejść mi "do zobaczenia". A przecież miałam do nich wrócić już za cztery miesiące!
  Do kogo? Do Belli? Do Jackoba? Mają siebie, koniec końców zapewne będą parą, więc nie zmartwi ich mój los. Właściwie to.. Nie miałam do kogo wracać.
  Ta myśl kompletnie mnie załamała. Usiadłam tam, gdzie stałam, czyli dosłownie na środku pokoju. Nie czułam obejmujących mnie ramion Matta i zaniepokojonego głosu Charlotte. Nie miały one znaczenia. Nie liczyły się...
  Rzucić wyzwanie światu? On już to zrobił. Decyzja, czy zamierzam podjąć to wyzwanie, należała do mnie. Iść na całość? Z moimi informacjami będzie na maksa gorąco. Byłam jedną z niewielu osób, znających te tajemnice ludzkości, dlatego moje życie może się dla niektórych wydać cenne. Lubiłam wzywania, ale czy aż tak? Stać mnie było na takie poświęcenie? Sporo pytań, które nie powinny mnie interesować.
  Wstałam.
  Od teraz pracowałam już dla dwóch... Jednostek? Dla świata i Inmortala. I to JA ustalałam zasady, obowiązujące wszystkich. Matt był najbliżej, dlatego zmiany zaczęłam od niego. Można powiedzieć, że zachowałam się niestosownie w stosunku do chłopaka, lecz nie było już dawnej Sophii. Pocałowałam go, jak najlepiej umiałam, a według informacji Inmortala, robiłam to całkiem nieźle. Czekała go miła niespodzianka - miał sprawdzić prawdziwość tej hipotezy. Teraz? Na pewno niedługo.
~ Ericku?
  Przestałam już całować zszokowanego Matta i rzucając szybkie spojrzenie Char, wyszłam z pokoju.
~ Słyszysz mnie, Inmortal?
~ Mówiłem już, że wolę po imieniu... - mruknął.
~ Średnio mnie to interesuje - wyznałam szczerze.
~ W jakiej sprawie się do mnie odezwałaś?
  Przy odpowiedzi nie zawahałam się ani na moment.
~ Chcę wykonać zadanie. Zdaję się na ciebie. 
~ Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? 
~ Najprawdopodobniej chęć posmakowania życia.
~ Cieszę się. - Jego głos naprawdę to wyrażał. - Mówiąc, że zdajesz się na mnie, co masz na myśli?
~ Wybierz miejsce, czas, scenerię... Zorganizuj to jako, jeżeli to dla ciebie takie ważne... A z resztą, wiesz o co mi chodzi. Odezwij się, jak coś wymyślisz. Dobranoc.
  W odpowiedzi usłyszałam cichy śmiech. Dopiero po chwili poczułam, jak szybko bije mi serce. Co się stało? Czy to przez świadomość, że niedługo znów pocałuję wampira? Czy jeszcze po namiętnym pocałunku z Mattem? Czy mnie to obchodziło? Nie bardzo.
  Nagle z mojego pokoju wyszedł Matt. Wziął mnie w ramiona i zaczął bawić się moimi włosami.
- Biorąc pod uwagę to, co zrobiłaś, mam prawo spekulować, że nie jesteś już na mnie zła?
- Ależ ja nigdy nie byłam an ciebie zła.
  No i co z tego, że skłamałam? Idziemy na całość, nieprawdaż?
- A teraz na poważnie: kiedy przyjdziesz na próbę? Wcale nam się nie układają, bo potrzebujemy wokalistki, którą i tak już oficjalnie jesteś. Ciągle na ciebie czekamy.
- Ale nie mogę tego zrobić Victorii.
- Victoria sama odeszła. Przecież jej tego nie proponowaliśmy. Miała zostać, była gitarą, lecz sama tak wybrała. Nie możesz się za to winić.
- Dołączę do zespołu, ale razem z Victorią. Ma zostać tą gitarą. Jakieś pytania?
- Uznaj to jako wiadomość: jutro o piątej po południu mamy próbę. Przyjdź.
                                                                        ***
  Nie miałam zielonego pojęcia, jak tego dokonali, ale Victoria przyszła na próbę. Lecz sposób, w jaki odzywała się do Ryana ( co robiła bardzo rzadko ) świadczył o tym, że ci dwoje jeszcze się nie pogodzili. Do mnie również była sceptycznie nastawiona, choć niekoniecznie tak, jak na początku. Naburmuszona wzięła gitarę z rąk Ryana i wyjęła z torby kostkę. Nastroiła instrument w totalnej ciszy i mruknęła:
- Jestem gotowa.
  A ja nie za bardzo wiedziałam co mam zrobić. Przed profesjonalnym mikrofonem stałam dopiero drugi raz. Victoria na próbie w niego stuknęła, ale co, jeśli wyjdę przy tym na idiotkę? Zaryzykować? Może najpierw upewnię się, że jest włączony...
  Char, zadowolona, uniosła obydwa kciuki w górę. Wystukała początkowe brzmienie na klawiszach i spojrzała wyczekująco na lidera zespołu.
- Wszyscy gotowi? - zapytał Matt.
- Jasne - szepnęłam cicho, czując napływającą tremę.
- Co gramy?! - zakrzyknął Sam.
- To na co przygotowywaliśmy się pół miesiąca.
- Fajnie wiedzieć - burknęłam. Za wiele to mi nie powiedział.
- Nie domyślasz się? - nie dowierzał Matt.
  Pokręciłam głową.
- Zaśpiewasz piosenkę Claudii Pavel "I don't miss missing you".
- No chyba nie - jęknęłam. Miałam zaśpiewać coś, co w największym stopniu przypominało mi o przeszłości? - Możemy inną? Tej zaśpiewać jeszcze nie mogę.
- To nieco komplikuje sprawę. Co innego znasz? Spróbujemy się dostosować.
- Ja nie byłam taka wybredna - oznajmiła Victoria.
- Nie... Byłaś sto razy gorsza - zaśmiał się Ryan. Zyskał tylko tyle, że dziewczyna wytknęła mu język i odwróciła się w przeciwną stronę.
- Znam kilka piosenek zespołu "The Pretty Reckless", ale niestety nie kojarzę tekstu tej, co śpiewała Victoria.
- Akurat ten zespół znamy na pamięć - uśmiechnął się Sam. - Do wyboru, do koloru.
- To którą wybierasz? - spytała uprzejmie Char.
- Mogę spróbować "Just tonight".
- Uwielbiam ten kawałek - wyznał Ryan.
  Ogólnie podczas śpiewania tej piosenki nie słuchałam swojego głosu. Po prostu śpiewałam... Nie panowałam na nim i czułam, jak przy ostatniej zwrotce mój głos mimowolnie się wzmocnił.
  Po zakończeniu utworu wciąż ciągnęłam końcową nutę, mimo że reszta przestała już grać. Wypatrywali oznak, czy aby na pewno jestem człowiekiem. W związku ze złym, czy NIEzłym głosem? W każdym razie uważałam, że poszło mi średnio. Nigdy nie określałam swojego głosu jako idealnego. Victoria zaśpiewałaby to lepiej. Nie wiem, czemu wzięli mnie.
  Ale czy musiałam nad tym roztrząsać? Powinnam się cieszyć, że dostałam taką funkcję. Robiłam to, co lubiłam.
- To było straszne - rzekłam cicho.
- To było niesamowite! - krzyknął Sam.
  Dopiero to "obudziło" wszystkich. Zaczęli klaskać. Myślałam, że chodzi im ogólnie o próbę, dopóki nie zorientowałam się, że każdy patrzy na mnie.
- Dzięki. - Wciąż nieśmiało mówiłam.
  Głosu może i nie miałam tak silnego, jak Victoria, ale chyba im się spodobał.
- Teraz tylko nagrać cover i na YouTube! - dołączył się Ryan.
  Zaśmiałam się. Cover? Źle się czuje?
  Lecz Matt nie stanął w mojej obronie i poczułam lekki zawód.
- Masz rację. To się nadaje.
  Spojrzałam na zdumioną Victorię. To musiało ją zaboleć. Mimo że nie darzyłyśmy się przyjaźnią, postanowiłam przyjść jej na ratunek.
- To było masakryczne. Lepiej dajcie do neta nagranie z "Make me wanna die" z wokalem Victorii.
- Nawet nie próbuj mi pomagać - wysyczała dziewczyna z gniewem. - Poradzę sobie bez twojej pomocy.
  Pozostali patrzyli na nas w oczekiwaniu na moją reakcję. Z ich spojrzeń wywnioskowałam, że na moim miejscu by się nie odzywali. Ale co mnie obchodziło co oni by zrobili?!
- Do tej pory jakoś ci nie szło.
- To nie twoja sprawa.
- Jeszcze - mruknęłam dostatecznie głośno, by to dosłyszała.
- Jak to "jeszcze"? - zainteresowała się, co prawda, z nieskrywaną złością.
- W końcu może dojść do samobójstwa, a wtedy ucierpi każdy, kto cię zna.
- Nie wszyscy mnie lubią - wyznała szczerze ani na chwilę nie tracąc rezonu.
- A kto powiedział, że pod względem lubienia? Chodziło mi o przesłuchania i tego typu rzeczy. Nikt nie lubi policji.
  Wyglądali na zszokowanych. Mocne słowa, których nie potrafiłam powstrzymać. Coś mnie ciągnęło, żeby wygrać tą kłótnię.
- A tak w ogóle, jakie samobójstwo? O czym ty mówisz?
- No, wiesz, może niekoniecznie samobójstwo. Równie dobrze może to być i morderstwo.
  Do ostatniego zdania użyłam najbardziej złowrogiego wzroku , na jaki mnie było stać, jednak uśmiech pozostał słodki, jak u pięciolatki. Tak mroczne słowa nie napawały mnie już lękiem, co najwyżej śmiechem na widok min Matta, Char, Sama, Ryana i Victorii. Nie interesowałam się tym, że dziewczyna coraz bardziej mnie nienawidzi. Lecz tylko dzięki sobie stała się tym, przed kim ją ostrzegałam: stałą się moim wrogiem. Wiedział to każdy zgromadzony w tej sali.
~ Na mnie nie licz - odezwał się Inmortal.
~ Nie miałam niczego konkretnego na myśli. 
~ Ale i tak cię kocham.
  Wyprostowałam się. Czy Eric właśnie powiedział, że mnie KOCHA?
~ Tak, Sophia. Kocham cię.
- Czyżby nagle nieustraszona Sophia czegoś się zlękła? - wyszeptała z satysfakcją Victoria.
  To było aż tak widoczne?
- Co cię położyło na łopatki? Przeraziła cię możliwość zabicia mnie?
  Powoli mnie niszczyła. Czułam to.
~ Dobra, narazie zapomnij co powiedziałem. Broń się!
- Och, nie. Zastanawiam się, jaka broń byłaby najlepsza. Ale wiesz co? Będę tak wspaniałomyślna, że pozwolę ci wybrać.
~ Nieźle - mruknął Eric z podziwem.
- Och, Sophia... Jeszcze pożałujesz, że to powiedziałaś. - Victoria przybrała groźną minę. Chwyciła torbę i wyszła nerwowym krokiem z sali.
  Nie podziałała na mnie jej groźba.
~ Zdajesz sobie sprawę, że nie będę mógł ci pomóc?
~ Dam radę.
~ W to akurat nie wątpię. 
  Matt podszedł do mnie. Chyba nie wiedział, jak się zachować. W końcu to JA powiedziałam całkiem poważnie teoretycznie problematyczne słowa.
- Sophia, co ty zrobiłaś? Ona ci teraz nie da żyć. Ona cię zniszczy.
  Nie pocieszał mnie. I dobrze. Tego bym nie zniosła.
- Zauważyłeś, że w tym momencie jesteś jedyną osobą, która do mnie podeszła? Inni będą się teraz tylko bać.
  Ze spokojem przyjęłam to do wiadomości. Naprawdę tak było. Każdy będzie uważał, że jestem bezwzględnym mordercą. Zawsze chciałam poczuć, jak to jest. Nigdy nie byłam normalna.
~ Jesteś niesamowita.
~ Dziękuję. - Przynajmniej ktoś mnie tu doceniał.
  Usiadłam przy jednym z kilkunastu stolików, cierpliwie czekając na zakończenie próby, jakby to co się tutaj zdarzyło, nigdy nie miało miejsca.
- Stary, możemy pogadać? - zapytał Ryan Matta.
- Tak, to... Koniec próby.
  Sam i Charlotte zerwali się z krzeseł i mało nie wybiegli z sali, jakby tylko czekali na te słowa. Zaśmiałam się głośno. Ja się stamtąd ruszyć nie chciałam, no co wyraźnie liczył Ryan. Musiałam pogadać "na osobności" z Inmortalem. Miałam więc zamiar poczekać, aż ta dwójka się ulotni.
  Ryan zaciągnął brata w najdalszy kąt klasy. Udawałam, że intensywnie z kimś SMS - uję, a tak naprawdę przysłuchiwałam im się z uwagą. Szukałam najdrobniejszej informacji, by psychicznie zniszczyć Victorię.
- Co ja robię źle? Czy ona nie widzi, że ja muszę do niej wrócić?
  Musi?
- Nie okazujesz jej tego. Dzisiaj miałeś okazję wybronić ją przed Sophią.
  A mnie to on by nie "wybronił"!
- Nie jestem taki domyślny jak ty! Mogłeś daj jakiś znak! Ale nie! Ty wolałeś stać jak sparaliżowany!
- Sam też nie odznaczyłeś się inteligencją - rzekł sucho Matt.
- Masz rację... Z resztą, jak zwykle. Ale proszę, pomóż mi. Tobie zawsze w tych sprawach szło lepiej.
- Tak, jasne. - Miałam wrażenie, że spojrzał na mnie. - Gdybyś ty też zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, bo nie mógłbyś znaleźć tej jedynej, to miałbyś takie samo doświadczenie jak ja.
  Niekoniecznie rozumiałam, co miał na myśli. Zmienia dziewczyny jak rękawiczki? Miałam być kolejną z jednorazowych par?
- To już chyba u ciebie nie problem? - W głosie Ryana wyczułam śmiech.
  Zerknęłam na nich akurat w chwili, gdy wskazywał na mnie kciukiem. Zmrużyłam groźnie oczy i zmusiłam się, by wlepić wzrok w komórkę.
- Pomożesz? Czy będziesz prawił mi wykłady na temat tego, jaki to ty nie jesteś wspaniały?
- W tych klockach to ja, wbrew pozorom, dobry nie jestem. No, nie wiem... Kup jej czekoladki albo kwiaty. Dziewczyny to lubią.
  Nieźle znał się na dziewczynach. Ale mnie to nie obchodzi!
~ Kogo chcesz oszukać?
~ Czyżbym usłyszała w twoim głosie zazdrość? Przymknij się, nie widzisz, że słucham?
~ Raczej podsłuchujesz.
  Lecz postanowił być na tyle tolerancyjny, że więcej się nie odezwał.
- Kiedy Victoria ma urodziny?
  Ciekawa kwestia. Jakiś przykry prezent byłby na miejscu.
- Dopiero za pół roku.
  A niech to! Już mnie tu nie będzie.
- A imieniny?
- Miała miesiąc temu.
- To jakaś następna, ważna dla was, rocznica?
- Za miesiąc trzecia rocznica związku.
- To już wiesz, co masz robić.
  Wpadłam na pomysł, by zadzwonić do Belli. Ona miała to zrobić już wcześniej. Jackob najwyraźniej nie przekazał jej wiadomości.
  Po chwili podniosła słuchawkę.
- Hej, Bella! Co ci się stało?
- Gdybym nią był, to bym ci powiedział.
- Eric?! - krzyknęłam.
  Matt i Ryan spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, a ten pierwszy nawet ze smutkiem. No tak, przerwałam im rozmowę.
- Co ty zrobiłeś? - kontynuowałam ciszej. - Czemu nie mogę skontaktować się z Bellą? Zrobiłeś jej coś?
- Nie, nie śmiałbym. Bella śpi sobie teraz spokojnie w swoim pokoju.
- Skąd masz jej telefon?
- Miałem ci nie mówić, ale stawiasz mnie w takiej sytuacji...
- Mów! - przerwałam jego bezsensowne gadanie.
- Powiem ci.
- Tego oczekuję. Kiedy? Nie chcę już karteczek.
  Zastanowił się.
- Dobra, tak się szczęśliwie składa, że siedzę teraz w klasie od matematyki. Jeżeli chciałoby ci się ze mną spotkać, radzę ci się pośpieszyć. W każdej chwili może mnie odwiedzić sprzątaczka.
  Rozłączył się.
_______________
Przepraszam Was. Za to, że ten rozdział jest nudny i w dodatku dialogowy :( Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale cóż... W każdym bądź razie komentujcie, a a tym razem podziękuję za ponad trzynaście i pół tysiąca wejść!!! Kocham Was <3 Do zobaczenia w następnym rozdziale :)