piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 28

  Niby zamarłam, ale jednocześnie się nie bałam. Pogodziłam się z myślą, że Victoria po mnie przyjdzie, lecz widocznie nie byłam tego godna, bo przysłała zwolennika.
  Moje myśli, oprócz cichego błagania o litość, skierowane były w kierunku Jaspera. Żałowałam, że już go nie zobaczę, a on nie pozna przyczyny mojej śmierci. 
  Wampir przysunął się do mnie jeszcze bliżej i powiedział:
- Napiszesz dwie wiadomości. Jedną dla twoich rodziców, a drugą do twojego Jaspera.
  Przestraszyłam się. To nie mogło być nic dobrego. Zachowałam jednakże zimną krew i podeszłam do biurka, wyciągając z szuflady dwie czyste kartki papieru i sięgnęłam po długopis.
- Mogę chociaż wiedzieć, jak masz na imię? - zapytałam ostrożnie.
- Jeżeli ci to do szczęścia potrzebne... Mam na imię Steve.
- Więc Steve... Dlaczego ty nie możesz tego napisać?
- Mamy inne pismo - mruknął niezadowolony moją mierną błyskotliwością.
  No tak, że też na to nie wpadłam.
- Pisz...
  Więc napisałam:
"Mamo. Tato. Przepraszam. Już na początku mówię, że to nie ma nic wspólnego z wami. Muszę wyjechać na kilka dni. Zerwałam z Jasperem, bo znalazł sobie inną. To był dla mnie szok, który pomoże mi przemóc tylko Nicol. Jadę do niej. Nie dzwońcie, chcę odpocząć. Jeżeli Jasper tu przyjdzie, powiedzcie mu, że go nienawidzę. Kocham Was. Sophia."
  Dlaczego Steve kazał mi pisać takie okropne rzeczy? Umrę ze świadomością, że Jasper nie będzie mnie szukał, po tym co tu napisałam. Ale jeśli to ma być wiadomość do rodziców, okropna wiadomość, to co będzie zawierał list do chłopaka?
  Mój przyszły porywacz zaśmiał się szyderczo.
- Wymiękasz? - spytał.
- Chciałbyś - mój głos brzmiał stanowczo.
- Teraz napiszemy liścik do twojego kochasia.
  Tak, jak za pierwszym razem, podyktował mi co mam zapisać:
Jasper, przykro mi, że nie dałam ci tego do zrozumienia, ale ja cię nie kocham. Nie wiem, jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mogę kochać taką rzecz, jaką jesteś. Jesteś pijawką, a pijawki nie posiadają serca. Myśląc, że wprowadzając mnie w swój świat przeklętych sprawisz, że będę miała lepsze, bezpieczniejsze życie, bardzo się myliłeś. Najlepiej byłoby, gdybyś zostawił mnie w spokoju.
Wyjeżdżam. Nie chcę wracać, lecz zrobię to ze względu na rodzinę. Tylko do niej wrócę. Nie szukaj mnie. Nie chcę cię widzieć na oczy. Nienawidzę cię, Jasper."
  Na kartce widniało pełno mokrych plam od moich łez. Jasper nigdy mi tego nie wybaczy. Czemu Steve był taki bezlitosny? Mało się jeszcze nacierpię?
  Oddałam mu obydwie kartki, wycierając twarz w skrawek bluzki, w której zasnęłam. 
- Dobrze się spisałaś - pochwalił mnie ironicznie.
- Wal się - burknęłam.
  Uderzył mnie. Z mojej buzi wydobył się dźwięk duszenia. Złapałam się za policzek i spojrzałam na wampira z wściekłością.
  Złapał mnie za rękaw i poprowadził do okna.
- Skacz.
- No chyba cię coś pogie...
  Nie czekając, aż skończę, wypchnął mnie przez okno. W locie chciałam krzyknąć, lecz w porę zatkałam sobie usta dłonią. Tym razem spadanie nie było przyjemne. Miałam pod sobą jasno określony cel: ziemię. Runęłam na nią, szczęśliwie nic sobie przy tym nie łamiąc. 
  Steve wylądował lekko obok, śmiejąc się z mojej bezwładności. Wziął mnie na barana. 
  Popędziliśmy w noc.
  W godzinę dotarliśmy do jakiegoś wielkiego miasta. Nie przyjrzałam się szczegółom; prędkość była zbyt duża. Miejsce, w które odstawił mnie wampir, bardzo przypominało tą starą opuszczoną fabrykę, gdzie po raz pierwszy spotkałam Victorię. 
- Jaką będę miała śmierć? - Oto ja i moja chora ciekawość. 
- Długą i bolesną. Będziesz naszą przystawką.
  Przypiął mi rękę kajdankami do metalowej rury, a nogi związał sznurem. 
- Poczekasz tu do końca bitwy. I nie próbuj uciekać; złapię cię i wtedy nawet Victoria mnie nie powstrzyma. 
  Wybiegł. Wiedziałam, że już prawdopodobnie nie ma go w mieście. Co mogłam zrobić?
  Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, w tył głowy uderzyło mnie coś ciężkiego. I znów to uczucie déjà vu. Znów staczałam się w otchłań...

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 27

 Zdziwienie, że piszę na początku? Ta... Sama się zdziwiłam, ale uznałam, że notek ode mnie na końcu nikt nie czyta, więc trzeba było sięgnąć po broń ostateczną... Czyli pisanie na początku :D Chodzi mi głównie o to, że mam wrażenie, że coraz mniej osób czyta mojego bloga. Rozumiem, że "Zmierzch" ma więcej hejterów niż fanów, dlatego też cieszę się z każdego czytelnika. Problem w tym, że nie mam pojęcia ilu Was jest. Moglibyście od czasu do czasu zostawić po sobie jakiś znak, żebym nabrała jeszcze więcej motywacji do pisania. Jeżeli jesteście znużeni tym całym związkiem Sophii i Jaspera to mogę zdradzić taki mały szczególik, że niedługo część pierwsza (nie ostatnia) tego całego sweetaśnego opowiadania dobiegnie końca. Z tego wszystkiego powinniście zrozumieć jedynie, że proszę (bo niedługo zacznę błagać XD) o komentarz. Byle jaki, byle był. A teraz dość tego gadania...
___________________________________

  Złapał mnie za ramiona, odwrócił w swoją stronę i uścisnął. Jeżeli miał to być uścisk śmierci, nie miałam nic przeciwko temu. Szkoda, że nawet nie będzie mi dane zobaczyć twarzy mojego mordercy...
  Odsunął się. Moim mordercą miał być Jasper?! Raczej nie mógłby tego zrobić...
- Przepraszam - szepnął i znów mnie przytulił. - Wiesz, że to nie było specjalnie. Chcę tylko byś była szczęśliwa i bezpieczna.
- Już jestem.
  I tak zakończyła się nasza pierwsza kłótnia. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. On lekko pocałował mnie w usta. Znów mnie to sparaliżowało. Nie mogłam i zapewne nigdy nie będę w stanie przyzwyczaić się do dotyku jego zimnych warg. Mimo że był lodowaty i tak przepełniło mnie ciepło. Miałam wrażenie, że to on jest ciepły.
  Oderwał się ode mnie, ale wyglądał tak, jakby robił to niechętnie i szepnął:
- Wrócisz ze mną jeszcze do domu, a potem odwiozę cię do ciebie, dobrze?
- Dobrze, ale nie każ mi zostawać z Edwardem i Bellą.
- Czemu?
  Chciałabym to wiedzieć. Tak naprawdę nie umiałam podać prawdziwego powodu mojego strachu.
  Pokręciłam głową.
- Nie wiem - odpowiedziałam cicho. - Ale, proszę, nie rób tego.
- Może ja mam z tobą zostać?
  Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział. I ile go to kosztowało. Nie mogłam mu zabronić wziąć udziału w walce, na którą się tak napalił. Wiedziałam, że dotychczas żył tylko tą bitwą. Gdyby nie wziął w niej udziału, nie czułby się spełniony i nie wiadomo jakie miałoby to skutki w przyszłości. A mimo to chciał ze mną zostać.
  Lecz gdzieś tam, w głębi duszy, chciałam by został. Dla mnie. Bałam się przed samą sobą przyznać, że trochę się boję. Victorii i tego co mi zrobi. I wtedy doszła jeszcze jedna obawa, którą uświadomiłam sobie przed momentem: że Jasper nie wróci z bitwy. To była najbardziej przerażająca wizja, jaką posiadałam. W walkach był świetny, ale wypadki się zdarzają. Nawet najlepszym. Po takim wydarzeniu na pewno bym się nie pozbierała.
  Nie, nie myśl tak. On zrobi wszystko, by wrócić.
  Mam taką nadzieję...
- Nie, Jasper. Idź. Ale obiecaj mi jedno - wróć.
  Widziałam w jego czarnych oczach jedynie wdzięczność, zanim znów porwał mnie w ramiona i pocałował. Już nie delikatnie, tylko tak, jak za pierwszym razem: namiętnie. Aż mi dech zaparło w piersi. Nigdy wcześniej nie czułam go tak mocno. Czułam, że ja jestem jego, a on mój. Wierzyłam w to. Nie tyle wdzięczność popchnęła go ku temu, ile miłość do mnie. Chociaż się do tego wcale nie przyznał...
- Kocham cię - szepnął, kiedy nabierałam powietrza, lecz zaraz powrócił do przerwanej czynności.
  No dobra, cofam to co pomyślałam, przyznał się. A sprawił mi tym ogromną satysfakcję. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć; nie dał mi do tego sposobności.
  Byliśmy tak zajęci całowaniem, że nie usłyszeliśmy, gdy ktoś do nas podszedł i zaczął mówić:
-Carlisle mnie przysłał, żeby sprawdzić co się dzieje.
  Wtedy też nas zobaczyła. To była Rosalie. Dopiero kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie ręki, zdaliśmy sobie sprawę z jej obecności. Odskoczyliśmy od siebie, jak oparzeni, jak para kochanków przyłapana na gorącym uczynku.
  Rosalie tymczasem położyła sobie ręce na biodrach i zacmokała z niezadowoleniem z trudem kryjąc uśmiech:
- My się tam o was martwimy, a wy się tu w najlepsze całujecie. Przez chwilę miałam wrażenie, że Jasper cię połknie.
  Parsknęła śmiechem.
  Ani ja, ani on długo się nie powstrzymywaliśmy. Zaraz podążyliśmy przykładem za dziewczyną i nieomal w trójkę tarzaliśmy się po ziemi. Długi czas potem, kiedy się uspokoiliśmy, musieliśmy wrócić do domu Cullenów. Coś czułam, że już nic nie popsuje mi humoru.
- Wyruszamy na polowanie - powiedział Emmett.
  Chwilę wcześniej Jasper oznajmił mi, że cała jego rodzina musi przed bitwą wyjechać z miasta. To było obsceniczne ze strony mięśniaka. Powiedział mi to prosto w twarz, jakby to było zupełnie normalne. Dziwne, ale poczułam, jak ściska mi się żołądek. Jasper, wiedząc co czuję, zgromił wzrokiem brata. Carlisle przyszedł mu z pomocą:
- Musimy zapolować, by mieć więcej siły przed bitwą. Uprzedzę twoje następne pytanie: nie, my polujemy tylko na zwierzęta.
  Czyżby kolejny czytający w myślach w rodzinie? Przynajmniej wyprowadził mnie z błędu.
  Byłam spokojna.
- Chodź, odwiozę cię do domu - rzekł Jasper.
- Tak, ja też powinnam się zbierać - przyznała Bella, a Edward natychmiast wstał z kanapy, przytrzymał jej drzwi i zaraz odjechali jego Volvo.
  Ja też już prawie stałam przy drzwiach, kiedy do mózgu wcisnęły mi się słowa Carlisle'a: "Musimy zapolować przed bitwą...". Bitwa już jutro...
- Po polowaniu idziecie od razu na wojnę?
  Nie skierowałam tego pytania do nikogo konkretnie.
- Tak, skarbie - odpowiedziała mi cicho Esme.
  Przyjęłam to wręcz ze stoickim spokojem. W sumie, to byłam przygotowana na taką odpowiedź. Ale i tak fakt, że to JUŻ jutro mnie przerażał.
  Po wejściu już do swojego domu, spotkałam mamę, a do jej boku przyczepiona była Olivia. Obydwie miały takie miny, że zaczęłam się zastanawiać co złego zrobiłam.
- Gdzie byłaś? - zapytała mama.
  Kłamać? A po co? Nie opłacałoby mi się to, nawet jeśli tata byłby w domu. Tylko on żył w niewiedzy.
- U Jaspera - powiedziała otwarcie.
  W wejściu do kuchni pojawił się nie kto inny tylko tata.
- Kim jest ten Jasper?
  I znów to samo. Najpierw mama, teraz tata i kto jeszcze?
  Ale spokojnie... Opanuj się...
- Syn doktora Cullena. Tego, który mnie dzisiaj nastawiał.
- Wiem, który to doktor Cullen. I mówisz, że to jego syn? No to w takim razie... Gratuluję.
  Chyba się przesłyszałam. Mój kochany tatulek, który nigdy nie tolerował żadnego z moich poprzednich chłopaków, gratulował mi Jaspera? Przynajmniej dowiedziałam się, że nie miał do niego uprzedzeń.
- Ee... Dziękuję. Mogę już iść?
  Gdybym nie była przejęta zbliżającą się bitwą, zapewne rzuciłabym coś sarkastycznego.
  Weszłam do pokoju, trochę zdziwiona, że Jasper się ze mną nie pożegnał, tylko odwiózł zwyczajnie do domu.
  Czemu ja nigdy nie mam racji?! Czekał już na mnie, leżąc na moim łóżku.
- Dlaczego tak długo kazałaś mi czekać? Już zacząłem się bać.
  Zaśmiałam się.
- Krótkie przesłuchanie.
- W jakiej sprawie?
- Twojej.
- Coś nie tak?
- Nie, skąd? - usiadłam na łóżku.
- Edward nie ma za lekko u Charliego.
- To ciesz się, że nie jesteś na jego miejscu. Mój tata przyjął to nadzwyczaj gładko.
  Położyłam się obok niego. Ogarnęło mnie okropne zmęczenie. Przytuliłam się do jego zimnego ciała.
- Jesteś zmęczona.
  Pół śpiąc kiwnęłam głową. Na dobranoc pocałował mnie i szepnął:
- Muszę już iść. Do zobaczenia.
  Ewidentnie czułam, że pomógł mi zasnąć. Dziękowałam mu.
                                                                        ***
  Dziwne szuranie i świst... W nocy? O 1 w moim pokoju? To jest... Już codzienność.
  Ktoś jest u mnie w pokoju!
  Zerwałam się z łóżka. Nawiedziło mnie uczucie déjà vu. Ktoś u mnie jest, a moja pierwsza myśl: to Jasper. I tym razem nie zgadłam. To nie była nawet Victoria. Tego gościa nie znałam. To chyba źle?
  Podszedł do mnie i szepnął:
- Przysłała mnie Victoria, twoja przyjaciółka - zaśmiał się ironicznie.
  Zamarłam.

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 26

  Nie miałam najmniejszego zamiaru z nimi zostawać. Musiałam? Ja musiałam tylko znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji! A moja sytuacja przedstawiała się okropnie. Alex i Edward czytali w myślach, Jasper mógłby wyczuć, że się waham, a Alice... Jej wizje. Skoro jestem w tym temacie... Na czym dokładnie polegają jej wizje? Później ją zapytam.
- Czemu ja mam z wami zostać? Victoria mogła pomylić domy, przecież to się każdemu zdarza. Nie potrzebuję takiego poświęcenia. Dam sobie radę!
- Nie dasz sobie rady! - krzyczał Jasper. - To wampir! Niedawno sama byłaś przekonana, że każdy z nas jest niebezpieczny. Teraz już wiesz, że my nie, ale Victoria to co innego! To wampir bez żadnych skrupułów! Nie zawaha się ciebie zabić!
- Jasper, przymknij się! - wrzasnęłam.
  Nikt nie zechciał wesprzeć ani mnie, ani jego. Stali tylko i przypatrywali się w nas tymi czarnymi oczami. Nie potrzebowałam ich. Zastanawiałam się nad dobrymi argumentami, których mi narazie brakowało.
- Mam już plany na ten weekend! - krzyknęłam.
  Musiałam trwać w swoim kłamstwie.
- Jakie?! - Matko, czemu on ciągle wrzeszczał? Chociaż i ja nie ustępowałam.
- Jadę z rodzicami do Olimpii!
- Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś?!
- A co?! Muszę ci o wszystkim mówić?! A poza tym, dowiedziałam się dopiero dzisiaj rano przy śniadaniu!
- Alex, Edward, sprawdźcie ją.
  No, a do nich to mówi spokojnie. To niesprawiedliwe!
  O Boże, oni mają sprawdzić moje myśli!
  Skupiłam się na obrazie Olimpii, a w myślach próbowałam odtworzyć ewentualną rozmowę między mną, a rodzicami.
- Nie kłamie - odpowiedzieli równocześnie.
- No! - klasnęłam radośnie w ręce. Do radości jednak było mi daleko.
  Ale Jasper i tak - jak zwykle - nie wyglądał na przekonanego. Chciał coś powiedzieć, lecz ja byłam szybsza:
- Sam wiesz, że Victoria będzie na bitwie, a ja 200 kilometrów od Forks! Myślę i mam taką nadzieję, że ona nie odważy się mnie zaatakować w obecności rodziców i siostry!
  Nie mogłam w tamtej dramatycznej chwili ustąpić. Krzyczałam dla zwiększenia wiarygodności i wartości swoich słów.
- Ale i tak będziesz potencjalnie zagrożona!
- Zejdź ze mnie! Nie będziesz decydował o moim życiu! Potrafię o siebie zadbać!
  Nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu z trzaskiem zamykając drzwi.
  Co to miało, do cholery, znaczyć?! Nie obchodziło mnie to! Ale tak właściwie to co mnie nie obchodziło? Moje życie? To było słodkie ze strony Jaspera, że tak się o mnie martwił, lecz co on ma do tego? Nie bałam się tej Victorii.
  Już raz poczułam jak się umiera. To nie takie straszne. Chwilowy ból, a potem nicość... Następnie powrót do jeszcze gorszego świata niż był na początku.
  Biorąc pod uwagę ciemność w lesie, stwierdziłam, że jest noc. Albo wieczór. Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam, bo szłam cały czas na oślep. No trudno, może w końcu dane byłoby mi odnalezienie drogi...?
  Szłam, szłam i szłam. Czemu ten las była taki wielki? Spojrzałam na zegarek: 18.30. A już ciemno? Ciężko w to uwierzyć, a to dopiero koniec października. Wszędzie noc. Liście drzew rzucały niepokojące cienie, lecz się nie bałam chociaż miałam czego. Edward powiedział, że Victoria tworzy swoją armię, więc któryś z jej poddanych mógłby po mnie przyjść, zanieść do niej, a ona zabić. I nie dowiem się kto będzie naprawdę za mną tęsknić. Rany! O czym ja myślę?! Znajdowałam się jeszcze na terytorium Cullenów; Edward i Alex mogli mnie usłyszeć!
  Ja też coś usłyszałam. Coś pomiędzy świstem, a szelestem. Albo jednym i drugim.
  Stanęłam w bezruchu. Spięłam mięśnie, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Starałam się oddychać jak najciszej i najmniej.
  I wtedy z ciemności wyłonił się on.

__________________________
Tym razem krótko. Coraz częściej wena mi się gubi. Ale mam nadzieję, że Was nie rozczarowuję?

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 25

- Jesteś z Cullenem - to nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu.
  Co mogłam zrobić? Nic nie zrobiłam. Nawet nie przytaknęłam, ale to chyba zrozumiałe?
  Kobieta westchnęła teatralnie i odwróciła się, jakby chciała już wyjść, lecz w ostatniej chwili podeszła do mnie. Chwyciła moją rękę i zaczęła mi ją wykręcać.
  Po tym szepnęła z uśmiechem:
- Ale mi ciebie szkoda, a to wszystko będzie przeze mnie.
  Wyskoczyła przez okno, zostawiając mi wykręconą rękę i ból. Poszłam czym prędzej do kuchni i usztywniłam nadgarstek. Nie mogłam zasnąć, a tabletek uspokajających nie chciałam znowu brać. Ból  stawał się powoli nie do zniesienia. Chcąc nie chcąc, poszłam obudzić mamę. Powiedzieć o niespodziewanej  wizycie Victorii nie mogłam, dlatego wcisnęłam kit, że spadłam niefortunnie z łóżka. Pojechaliśmy całą rodziną do szpitala.
  Miałam niejasne przeczucie, że nastawiać mnie będzie doktor Cullen, ale przecież nie powinnam protestować. Byłoby to niegrzeczne z mojej strony. 
  I się nie myliłam. Po minucie do sali wszedł Carlisle, od samych drzwi przyglądający mi się z uwagą. Rodzice opowiedzieli mu to co ja im. Widocznie nie uwierzył, ale widząc moje błagalne spojrzenie, udał przekonanie. Szepnął do mnie, by nikt inny nie usłyszał:
- Nie spadłaś z łóżka, prawda?
  Pokręciłam głową, jednocześnie spuszczając wzrok na podłogę. 
  Tym razem powiedział głośniej, żeby moja rodzina go dosłyszała:
- Może lekko zaboleć.
  Jeżeli to miało być lekko, to ja jestem święta. Narzekać jednakże nie mogłam, bo ból czułam już gorszy (u Volturi), do którego się naturalnie przed rodzicami nie przyznałam.
  Gdy doktor nastawił mi już rękę, spuchła do gigantycznych rozmiarów. Carlisle nic nie mógł na to poradzić.
  Kiedy mama z tatą uzgadniali między sobą, które z nich ma nas zawieźć do szkół, Cullen wziął mnie na bok.
- Po szkole odbierze cię Jasper, przyjedziesz do nas i opowiesz co się stało.
  Ekstra. Jakbym nie miała nic innego do roboty, tylko spędzała czas z wampirami.
  po odwiedzeniu szpitala, zajechaliśmy do domu się przebrać i wziąć plecaki, i jechaliśmy do szkoły. Zawiózł nas tata, ponieważ miał do pracy bliżej niż mama.
  Spod samochodu, od razu, gdy tata odjechał, odebrał mnie Jasper. Carlisle najwidoczniej już go poinformował . Chłopak ujął mnie delikatnie za bolącą dłoń, a ja cicho syknęłam.
- Co się stało? - zapytał.
- Powiem ci potem.
- Jak pojedziemy do mnie - dokończył.
                                                                ***
  Na stołówce Jasper uparł się, bym usiadła razem z nimi. Nie sprzeciwiałam się, bo chciałam porozmawiać z Bellą, lecz na osobności. Wzięłam ją za rękę i poprowadziłam na dwór, przed szkołę.
- Bella, twój przyjaciel, Jackob... On jest wilkołakiem, prawda?
  Zorientowałam sie jakiś czas temu. To ten rdzawobrązowy, który łasił się do niej na polanie.
- Tak, a co? - zapytała zdziwiona.
- Wiesz, że Embry się we mnie wpoił. Wczoraj, jak u niego byłam, pocałował mnie i nie wiem, co mam teraz zrobić. Jasper niby się nie gniewa, ale chodzi mi głównie o to, czy mogę się jeszcze z Embrym przyjaźnić. A pytam się ciebie, bo jesteś jedynym człowiekiem, który może się postawić w mojej sytuacji i coś mi doradzić.
- Bella wyglądała na wstrząśniętą.
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co bym zrobiła na twoim miejscu - powiedziała. - Może spróbuj z nim porozmawiać? O!... Właśnie tu idzie.
  Niestety miała rację. Podszedł do nas, a Bella mruknęła coś niewyraźnie pod naosem i się ulotniła.
  Dlaczego to zawsze muszę być ja?
- Czemu to zrobiłeś?
  Zdumiałam się, gdy nie usłyszałam w swoim głosie ani nuty złości, tylko smutną ciekawość.
- Sophia, ja własnie z tym... Zdałem sobie sprawę, oczywiście jak zwykle po fakcie, że tym pocałunkiem zrujnowałem wszystko co starałaś się odbudować. Przepraszam. Kompletnie nie potrafię ci wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłem. To niewybaczalne z mojej strony.
  Spuścił głowę. Ulżyło mi, kiedy to z siebie wydusił. I nie, nie byłam zła. Położyłam mu rękę, tą zdrową na ramieniu i rzekłam:
- Ale ja... Ja nadal chcę sie z tobą przyjaźnić. Mimo tego co zrobiłeś.
- Naprawdę? - spojrzał mi nieśmiało w oczy.
- Naprawdę.
  I go przytuliłam. Lekko zaskoczony, odwzajemnił uścisk i szeptem mi podziękował.
  Wciąż się przytulaliśmy, gdy w polu widzenia ukazał mi się Jasper. Szedł w naszą stronę, wyraźnie wkurzony. Oderwał ode mnie Embry'ego i potrząsnął nim.
- Jasper! - krzyknęłam.
- Całujesz ją, a teraz jeszcze przytulasz?! - wrzasnął do niego.
- To ja go przytuliłam!
  Próbowałam ich rozdzielić. Ale wampir i wilkołak... Dwie nadprzyrodzone istoty, niemające prawa istnieć o nieludzkiej sile oraz ja: mały, słaby człowieczek. Nie miałam w tym starciu żadnych szans. Zaczęłam więc ponownie krzyczeć:
- Jasper! Puść go!
  O dziwo, posłuchał. Dla bezpieczeństwa, trzymał przyjaciela za gardło, ale nawet na to nie mogłam pozwolić. Złapałam rękę zimnego człowieka i zacisnęłam pięść. I poczułam ból. Jakby na złość, to była skręcona dłoń. Chwyciłam się za nią, by jakoś ten ból złagodzić. To ich ocuciło. Obydwoje położyli mi dłonie na ramionach, pytając, czy nic mi nie jest. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Tak, jest - odparłam. Ale poczuję się o wiele lepiej, kiedy podacie sobie ręce na zgodę.
  A gdy popatrzyli po sobie z niechęcią, warknęłam:
- Dajcie spokój! Jutro bitwa, w której niestety bierzecie udział, a stajecie po jednej stronie. popatrzcie na Bellę Edwarda i Jacoba. Bella jest z Edwardem, a Jacob wyraźnie ją kocha, ale w związku z tym nic nie robi. I będą razem walczyli.
  W tym momencie palnęłam głupstwo. Edward nie walczy. Zostaje z Bellą.
- Dobra, przepraszam, źle powiedziałam, ale pomyślcie chociaż, że oboje macie szanse wziąć w tym udział...
- Ok, Sophia. nie musisz się produkować. Zrozumiałem - oznajmił Embry.
  Jasper przytaknął, co oznaczało chwilowe zażegnanie sporu. Podali sobie ręce, tak jak poprosiłam. Widziałam, że ścisnęli je jak najmocniej umieli, i wiercili się wzajemnie wzorkiem. Ale mimo tego byłam szczęśliwa.
  Zadzwonił dzwonek. Na pożegnanie przytuliłam znów Embry'ego, nie patrząc na minę Jaspera, a jego wzięłam za rękę, prowadząc w stronę szkoły.
- Nie gniewasz się? - zapytałam go, zanim weszliśmy do klasy od trygonometrii.
- Nie - odpowiedział, pocałował mnie w policzek i otworzył przede mną drzwi.
  Po ostatniej lekcji, czyli w-f, na którym nie ćwiczyłam, dzięki mojej dłoni, poczekałam na chłopaka przed salą gimnastyczną.
- Jedziemy? - spytał.
- Po Olivię, potem do mnie, a na końcu do ciebie.
  Chociaż był zdziwiony, nie zaprzeczył.
  Olivię zawieźliśmy do jej przyjaciółki, Stephanie, bo umówiły się u niej poprzedniego dnia. Do domu... Do domu tak naprawdę chciałam jechać sprawdzić, czy po nocnej wizycie Victorii nic nie zginęło. Po dziesięciu minutach poszukiwania mojej zielonej bluzki, wszedł Jasper. Od razu wyczuł moje zdenerwowanie. Jemu się chyba też udzieliło; walnął ręką w parapet. Na szczęście nie tak mocno, by go zepsuć.
- Opowiedz mi teraz co ci sie stało w rękę.
  Opowiedziałam:
- W tym tygodniu kilka razy widziałam rude włosy. Choć na początku nie wiedziałam, że to włosy. Dzisiaj w nocy Victoria przyszła do mnie, powiedziała, że jest jej mi szkoda, a potem wykręciła mi rękę.
  Naturalnie pominęłam fakt, że może mi się przez nią coś stać. Dodatkowo nie chciałam go martwić.
  Usiedliśmy na łóżku. Jasper wciąż drżał, a ja bałam się zrobić cokolwiek. Lecz nim jednak zdążyłam coś zrobić, przez okno wskoczył Edward trzymając na baranach Bellę, którą delikatnie zsadził.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Opowiemy wam u nas w domu - odpowiedział Jasper, prowadząc mnie za ramię do drzwi wyjściowych.
  Wsiedliśmy do Hondy; ja obok prowadzącego Jaspera, Bella z Edwardem z tyłu.
  Kiedy weszliśmy do przestronnego salonu, powitała nas cisza. Nie wynikała ona jednak z nieobecności domowników, a ze skupienia na naszych twarzach. Chłopacy zaprowadzili mnie i drugą śmiertelną na kanapę i Jasper opowiedział im to co ja jemu. Wszyscy byli wstrząśnięci, a Carlisle kiwał w zamyśleniu głową.
- Tak, zgadzam się z tobą, Carlisle - rzekł w pewnej chwili Edward. Alex mu przytaknął.
- Oświećcie nas - mruknął Emmett.
- Sophia musi zostać ze mną i Bellą.
- Chyba żartujecie?! - krzyknęłam.

poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 24

  Stanęłam jak sparaliżowana. Nie, to się nie działo naprawdę! Spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę, lecz ona ukryła twarz w dłoniach, jakby przeczuwała co się mogło stać. A ja?! Co JA miałam zrobić?! Byłam bezsilna - uścisk przyjaciela był tak stalowy jak uścisk Jaspera. Jasper! Co on zrobi jak sie dowie? Przecież nie może skrzywdzić Embry'ego! Naturalnie nie odwzajemniłam pocałunku. Czekałam aż Embry skończy. Czułam łzy, które wypływały mi z oczu, a ja nie byłam w stanie ich powstrzymać.
  Nareszcie przestał. Odsunął się z lekko zażenowaną miną, a ja krzyknęłam, że jest nienormalny i uciekłam.
  Jasper już na mnie czekał. Zauważyłam też z tyłu Edwarda i Alexa. Oni?
  Łzy! Moje cholerne łzy! Nie mogłam ich opanować, skoro nie panowałam nad sobą.
  Wsiadając do auta wrzasnęłam:
- Jedź!
  Co też natychmiast uczynił. W głowie znów usłyszałam szmer, ale nie zbudowałam muru. Po prostu pozwoliłam, by ci dwaj poczytali sobie w moich myślach. A było tego sporo. Ciągle pamiętałam dotyk ust Embry'ego na moich. Były takie ciepłe i miękkie... Matko! O czym ja myślę?! Nie, no, to jest chore!
- Sophio, co się stało? - zapytał Jasper.
  Spojrzałam przez okno na ciemny już wieczór. Miałam świadomość, że ani Edward, ani Alex mnie w tym nie wyręczą. 
  Z resztą, po co ja się w ogóle kryłam?! Miałam obok siebie trójkę wampirów. Dwoje widziało moje myśli, a jeden wiedział co czuję.
  Powiedziałam słabym głosem, bo tylko na tyle nie było stać:
- Embry mnie pocałował.
  Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Prawdę powiedziawszy - nie musiałam. Zatrzymał samochód  z piskiem opon i natychmiast wpadł w poślizg. Przy prędkości 150 km/h i nagłym deszczu nie było o to trudno. Po wykonaniu kilkunastu obrotów, podczas których wszyscy krzyczeliśmy, auto się zatrzymało.
- Wszyscy cali? - zapytał Alex.
  Pokiwałam głową, a kiedy zorientowałam się, że przez ciemność tego nie widzieli, rzekłam:
- Ja tak, a wy?
  Usłyszałam przytakujące głosy trzech osób. Akurat tylu ilu powinno być.
  Nikt nie poszedł sprawdzić w jakim stanie jest Honda. Tylko Edward zaproponował:
- Jasper, może ja teraz poprowadzę?
  Chłopak najwyraźniej się zgodził, bo obydwoje wysiedli i zamienili się miejscami. Edward nie prowadził gorzej od Jaspera.
  W czasie drogi do mojego domu nikt się nie odezwał. Na podjeździe wysiadłam jako pierwsza i pomaszerowałam od razu do swojego pokoju. Za mną nie poszedł nikt, ale gdy tylko przekroczyłam próg, błyskawicznie zorientowałam się o obecności chłopaka.
- Odwal się - to było niegrzeczne z mojej strony.
  Naburmuszona usiadłam na łóżku.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Rewelacyjnie, po prostu nigdy nie było lepiej! A jak ja się mogę czuć? Mój najlepszy przyjaciel mnie pocałował i nie usprawiedliwia go to, że się we mnie wpoił. 
- Ach... Przepraszam - rzekłam po chwili.
- Ale za co?
- Nie wiem. Mam wrażenie, że jest w tym trochę mojej winy. I pomyśleć, że chwilę temu się z nim pogodziłam. A ty? Jak się z tym czujesz?
- Z czym? - nie rozumiał.
- Z tym, że twoja dziewczyna cię zdradziła i mało tego z twoim wrogiem?
  Podszedł i mnie przytulił. Chyba nie był mocno wkurzony. Chyba, że ukrywał to dzięki mocy.
- Jakoś to przeżyję - odpowiedział.
- Ze mną czy bez?
- Oczywiście, że z tobą.
  Po chwili milczenia rzekł:
- Przykro mi, że muszę to zrobić, ale nie mogę tu teraz z tobą zostać. Mamy w rodzinie naradę wojenną i muszę być.
  Miał niepewną minę.
- Chciałbym czegoś spróbować - powiedział w końcu. 
  I zanim się obejrzałam, pocałował mnie. W porównaniu z Embrym jego wargi były zimne, lecz całował jeszcze lepiej od przyjaciela. Czułam, jakbym unosił się w powietrzu. Tyle na to czekałam...
  Aż nagle skończył tak nagle jak zaczął. 
  Wyskakując przez okno mruknął:
- Muszę już iść.
  I już go nie było.
  Myślałam, że po wydarzeniach tamtejszego dnia nie będę mogła zasnąć conajmniej godzinę. Ale wbrew moim oczekiwaniom oczy zakleiły mi się już po dziesięciu minutach.
  Obudziłam się, choć zegarek wskazywał godzinę 6. Za godzinę musiałam wstać do szkoły. Ale czemu się obudziłam? Zwykle to budzik mnie budzi, wcześniej nie wstaję.
  Jakiś cień przebiegł mi przed oczami, lecz przy oknie się zatrzymał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Jasper. Chciałam do niego podejść. W momencie, kiedy mój mozg zaczął pracować, przypomniałam sobie, że mój chłopak mi ma rudych włosów. Rudych?! Kto to jest?! Wyskoczyłam z łóżka, ale Victoria psiknęła mi perfumem w twarz. Oczy zaszczypały i byłam zmuszona je zamknąć. Gdy znów je otworzyłam, zobaczyłam jak Victoria do mnie podchodzi. Stałam jak sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć.
- Stęskniłaś się za mną? - zapytała słodko.


________________________________
  Rozdział króciutki, bo pisany w pośpiechu. Przepraszam, następny będzie dłuższy. Komentujcie :)

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 23

  Rano, budząc się, poczułam zimne... coś. Rękę. Rękę Jaspera. A jednak został ze mną przez całą noc. Miłe. Ale co zrobimy, kiedy ktoś tu wejdzie?
  Problem rozwiązał się sam, jeszcze zanim zdążyłam zadać to pytanie.
- Niedługo po ciebie przyjadę - powiedział.
  Miał zatroskaną minę.
  Po chwili do pokoju wbiegła Olivia, ale Jasper już nie zastała. Lecz... przecież ja ją zawsze rano odwożę do szkoły...
  I z tym okazało się nie być problemu. Po śniadaniu, gdy rodzice już pojechali do pracy, a ja z siostrą szykowałyśmy się do wyjścia, zadzwonił dzwonek. Podczas gdy ja poszłam na górę po swoją torbę, Olivia otworzyła. Jej cienki głos zabrzmiał jak świszczący wiatr w czasie burzy:
- Sophia! Przyjechał twój chłopak!
  Boże, dziecko, ciszej!
  Chociaż nikomu nie powiedziałam, że z nim jestem, moja siostra odkąd pamiętam brała nas za parę.
  Zbiegłam na dół, potykając się na schodach i tracąc równowagę. I gdyby nie Jasper, już miałabym złamaną rękę. Złapał mnie kilka centymetrów nad podłogą i lekko postawił na nogi. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
  A Olivia patrzyła na chłopaka z rozdziawioną buzią, którą zaraz jej zamknęłam.
  Lecz Jasper nie stracił rezonu. Uśmiechnął się i zapytał Olivię, szarmancko podając jej rękę:
- Czy droga dama jest gotowa do drogi?
  Dziewczynka skwapliwie pokiwała głową, rumieniąc się i podając mu swoją dłoń, którą od razu troskliwie ujął. Innymi słowy - chyba miał zamiar zawieść i ją.
- Hej! - krzyknęłam. - Bo zaraz się zrobię zazdrosna!
  Jasper zaśmiał się, a siostra zarumieniła się jeszcze bardziej. Ja poszłam za przykładem chłopaka i również zaczęłam się śmiać. Gdy się uspokoiłam, wzięłam torbę, mówiąc:
- Koniec tego migdalenia. Trzeba się zbierać. Leć na górę po plecak.
  Posłuchała. Po mniej więcej dwóch minutach wróciła z wielkim uśmiechem na twarzy. Wyszła z domu, zadowolona z takiego początku dnia. Jasper przytrzymał jej drzwi, kiedy wychodziła. Wyszłam za nimi, zamykając dom na klucz i chcąc zobaczyć jej minę na widok samochodu Jaspera.
  Ponownie rozdziawiła buzię i szeroko otworzyła oczy. Razem z chłopakiem na ten widok serdecznie się roześmialiśmy. Olivia z pomocą Jaspera ostrożnie wpakowała się na tylne siedzenie, wodząc dookoła oczami. Gdy dojechaliśmy, mój chłopak wyszedł z auta jako pierwszy i otworzył drzwi przed siostrą. Tą samą czynność powtórzył przed naszą szkołą, w stosunku do mnie.
  Po raz pierwszy poczułam się kochana.
                                                          ***
  Po szkole odwiózł mnie z powrotem, z zamiarem zostania dłużej. Gdyby nie pewna sprawa, rzecz jasna - niemiła, z przyjemnością przystałabym na taką opcję.
  Siedząc jeszcze w Hondzie, musiałam to z siebie w końcu wydusić.
- Jasper... - zaczęłam. - Wiesz, co stało się w ostatnich dniach... Nie wszystkie te rzeczy były w porządku, ale chciałabym chociaż jedną drobnostkę zmienić na lepszą.
- O co ci chodzi?
  Nie mogłam tego dłużej owijać w bawełnę. Koniec końców i tak miał się dowiedzieć.
- Bo ja muszę... Jechać do... Do Embry'ego i Nicol. Wyjaśnić wszystko i się pogodzić.
  Nie wyglądał na zdziwionego, tylko zmartwionego. Jasper! Uspokój się! Nie mam pięciu lat!
- Nie możesz tam jechać - rzekł.
  Nie no, zaraz mu przywalę...
- Czemu?! - już krzyczałam. Zaczynałam być wkurzona.
- Nie możesz tam jechać, bo będziesz na terenie, na który moja rodzina ma wstęp wzbroniony i tym samym nie będę mógł cię bronić.
- Przed czym?! - wypaliłam.
  Dotknął lekko mojego policzka. Ślad na nim prawie zniknął, ale doskonale wiedziałam o co mu chodzi. Musiałam coś zrobić. Tu i teraz. W tej chwili.
- Nic mi się nie stanie. Leath działała pod wpływem impulsu. Jest tylko zazdrosna, a poza tym to do niej się nie wybieram. Podejrzewam, że przyjaciele nic mi nie zrobią.
  Kompletnie nie wiem, czemu powiedziałam "przyjaciele". Jasper nadal, mimo moich argumentów, miał niepewną minę, ale byłam na lepszej drodze, bo jakby się wahał. Ciekawa byłam czy jeżeli "czyta" w moich uczuciach, to co tam widzi? Strach? Pewność? Ból na widok jego miny?
- No proszę... Nic mi się nie stanie.
  Już wiedziałam, że wygrałam, choć na jego twarzy zrezygnowanie mieszało się ciągle jeszcze z niepewnością. Powiedział:
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem - odwiozę cię do granicy, a kiedy będziesz chciała wrócić, zadzwonisz i po ciebie przyjadę.
- Nie mogę napisać? - byłam zdumiona, że tak wyraźnie zaakcentował słowo ''zadzwonisz".
- Nie, bo jeśli napiszesz, będę miał pewność, że coś jest nie tak. Dzwoniąc, od razu poznam co się dzieje.
  Całkiem trafnie przemyślane...
  Dziesięć minut później stałam już przed drzwiami przyjaciół, niepewna czy chcę to zrobić. W końcu zebrałam cały zapas odwagi, jaki miałam na tego typu sytuacje ( czyli praktycznie żaden ) i zapukałam. Po chwili otworzyła mi Nicol.
  Dziewczyna wpatrywała się we mnie, nie wierząc własnym oczom. Zza jej pleców dobiegł bardzo dobrze znany mi głos Embry'ego:
- Hej, Nicol! Kto to?!
  A kiedy ona nie odpowiedziała, usłyszałam kroki i zaraz potem ujrzałam przyjaciela. On również spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył człowieka. Wiedziałam, że żadne z nich się tego nie spodziewało i zapewne czekali na wyjaśnienia.
- Cześć, Nicol. Cześć, Embry. Wiem, że może wam się to wydać dziwne, ale chciałabym wszystko sobie wytłumaczyć.
  Nie dowierzali. Widziałam to w ich oczach. Nie byłam w stanie przewidzieć co mogą mi zrobić. Trochę się bałam. Czy to kazało Jasperowi zawieść mnie aż do granicy?
  To była długa chwila milczenia...
- Dobra, w sumie ja też czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia - powiedział oschle Embry, a Nicol pokiwała głową.
- Przejdziemy się? - zapytałam. Nie mogłam wtedy siedzieć w domu.
  Przystali na moją propozycję. Zamknęli drzwi na klucz i poszliśmy.
  Znów miałam choć pozory tego, jak to było kiedyś. Zanim oni zostali wilkołakami oraz przed poznaniem prawdy o Cullenach. Chodziliśmy wtedy sobie tak jak teraz, zapominając o Bożym Świecie, ale w tym momencie nie było już poprzedniego świata. Lepszego? To się jeszcze okaże.
- No to słuchamy - Embry był conajmniej zdenerwowany.
- Chciałabym, żeby... Żeby było jak dawniej. Przynajmniej do pewnego stopnia. Chcę się pogodzić.
  Musiałam mówić zdawkowym tonem, inaczej odkryliby jak bardzo się boję.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? - szepnęła Nicol.
- To co się zdarzyło, to kim jesteście, może pójść w zapomnienie. Ja was potrzebuję - dodałam niemal błagalnym głosem.
  Embry prychnął.
- Przecież masz swoją pijawkę.
  Chodziło mu o Jaspera? Ale żeby zaraz pijawka?
- Tak, mam swojego Jaspera, lecz wy byliście od zawsze. Zauważcie, że to wam najbardziej ufałam, mówiłam wszystko, a to zepsuło się kiedy... Wiecie... Ale ja chcę, by było jak dawniej.
  Nieświadomie zaczęłam wspominać:
- Pamiętacie, jak rok temu, pierwszego dnia w szkole, zemdlałam, gdy Banner przedstawiał mnie klasie? Albo kiedy przełaziliśmy przez płot, zwiewając z lekcji, spadłam i złamałam nogę? Lub podczas wycieczki. Zgubiliśmy się i szukali nas trzy godziny, a my w tym czasie odnaleźliśmy autokar i spokojnie czekaliśmy w nim na resztę.
  Na to wspomnienie wybuchnęliśmy śmiechem. Wiedziałam, że topór wojenny został zakopany.
- Albo jak piekliśmy kiełbaski nad ogniem z kuchenki - przypomniał Embry.
- I gdy wykorzystywaliśmy stare pluszaki do wystrzeliwania w kosmos - dopowiedziała przyjaciółka.
- A potem znaleźliśmy je w ogrodzie sąsiadki - dokończyliśmy jednocześnie.
  W końcu było prawie tak jak dawniej, lecz dla pewności zapytałam:
- Zgoda?
- Zgoda - odpowiedzieli i jak w starych czasach padliśmy sobie w ramiona, nadal się śmiejąc. Później, dla uczczenia normalności, chodziliśmy po lesie, całkiem bez sensu, rozmawiając o sprawach również pozbawionych sensu. Pilnowałam się, by ani słowem nie wspomnieć o wilkołakach i wampirach.
  Nim się obejrzeliśmy, zrobiło się ciemno. Wiedziałam, że zaraz będę zmuszona do zadzwonienia po Jaspera, ale chciałam poruszyć pewien temat.
- Boicie się? - zapytałam cicho.
  Oni zdziwieni nagłą zmianą wątku, spojrzeli na mnie pytająco.
- Boicie się bitwy?
  Pokręcili przecząco głowami, a Embry rzekł:
- Co ty? Będzie super zabawa.
  Łzy popłynęły  wbrew mojej woli po policzkach. Gdy przyjaciel je zauważył, przytulił mnie do siebie mocno, mówiąc:
- Nic nam się nie stanie.
  Kiedy wypuścił mnie z objęć uznałam, że najwyższa pora zadzwonić po chłopaka. Wykonałam krótki telefon, a wampir był zadowolony z tonu mojego głosu i powiedział, że będzie za minutę. Zapewne dosłownie.
  Na pożegnanie przytuliłam Nicol, szepcząc jej do ucha:
- Dziękuję.
  Powtórzyłam to samo u Embry'ego, ale on trzymał mnie dłużej. Już chciałam delikatnie wysunąć się z jego ramion, gdy Embry mnie pocałował.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 22

  Wypowiedział to nieznane mi słowo, jakby było Tabu. Co ono znaczyło? Chyba wiele. W związku z nim na polanie, nawet wśród wilkołaków zaległa cisza.
- Nie rozumiem. Oświećcie mnie.
- Nie - stanowczo odpowiedział mój przemądrzały chłopak.
- Tak - uparłam się.- Tu chodzi o mnie, a ja chcę wiedzieć co jest grane.
- Nie jestem przekonany...
- Ja to zrobię - rzekł Carlisle.
  Uderzyło mnie, że Jasper bardzo się denerwuje, a i wrogów zaobserwowałam to samo nerwowe poruszenie.
- Wpojenie... Trudno to wytłumaczyć... To rodzaj więzi między wilkołakiem, a człowiekiem.
  Przerwała mu Bella. Miała przerażająco pusty wyraz twarzy.
- Jackob tłumaczył mi co to znaczy. Mówił, że wtedy czujesz się, że gdyby nie ona, nic nie trzymałoby cię na ziemi. To bardzo silne uczucie. Kocha się obiekt wpojenia najbardziej na świecie. Wybranka na wieki, bez możliwości odwrotu... Bez jakiegokolwiek podziału na wiek. Trzeba tą osobę zobaczyć, tylko tyle wystarczy do całkowitego oddania. Nie można się wymienić ani rozstać, to uczucie zostaje. Skończyć je może tylko śmierć.
  Imponująca przemowa. Tak naprawdę dotarło do mnie sześć słów: ''wybranka na wieki bez możliwości odwrotu...''. Czyli, że byłam skazana na Embry'ego do końca życia?
  Dla Jaspera to też było za dużo; podwinął rękawy i ruszył w stronę mojego byłego przyjaciela z wściekłością krzycząc:
- Nigdy mi jej nie zabierzesz!
  O co mu się rozchodziło? Nie chciałam go opuszczać, ale czy miałam jakiś wybór?
  Jeszcze nigdy nie widziałam Jaspera tak wkurzonego. Gdyby nie Edward, Emmett i Alex z pewnością rzuciłby się na Embry'ego. To było z jednej strony straszne, a z drugiej słodkie.
  Moja sytuacja stała się nagle kompletnie beznadziejna. Dwa potwory - wilkołak i wampir - biłyby się o zwykłego człowieka. Czy to była ta jedna z sytuacji bez wyjścia? Nic się nie dało zrobić? Naturalnie pewne jest, że nie zamierzałam zabić przyja... Byłego kumpla.
  Gdy Jasper trochę się uspokoił, podeszłam do niego.
- Może dajmy sobie spokój? - zapytał szeptem.
- Co?
- Chciałem, byś tu przyjechała w celu powiedzenia wilkołakom osobiście co zdarzyło się w Seattle.
  Usiadł na ziemi. Był wyczerpany i ciągle zły.
  A ja wszystkich zaskoczyłam, nawet siebie; odwróciłam się twarzą do wro... przeciwników i powiedziałam to co chciał wampir.
  Mimo że bardzo mało wiedziałam, ogólnie chyba dużo się dowiedzieli. Nie wiedziałam po co im to, ale jeżeli Jasper chciał, bym to powiedziała... Nic nie straciłam. Wilkołaki zachowały się bardzo tolerancyjnie, lecz Cullenowie stali w pogotowiu. Byłam im wdzięczna; prawie chwiałam się ze strachu.
  Później tak, jak zapowiedział wcześniej Carlisle, nastąpiły walki. Przeciwnicy, w tym moi dawni przyjaciele, stali, niektórzy usiedli dalej, a rdzawobrązowy usadowił się obok Belli.
  Przedstawienie zaczęli Jasper z Emmettem. Trochę bałam się o tego pierwszego; jego brat był potężniejszy. Ale on radził sobie bardzo dobrze. Miałam wrażenie, że ta walka, trwająca kilka lat, zakończyłaby się szczęśliwie dla Jaspera. Szanse co prawda były wyrównane, lecz on był odrobinę lepszy, mimo budowy Emmetta. Następna w kolejce ustawiła się Alice, ciągnąc za sobą Alexa. Tu szanse jeszcze wyraźniej były równe, chyba że nie chcieli sobie nawzajem zrobić krzywdy, co też było możliwe.
  I tym sposobem ( by jednak nie zrobić sobie krzywdy) walczył każdy wampir. Wszystko zmierzało ku końcowi, lecz kiedy chciałam podejść do chłopaka, Emmett zawołał:
- Hej, Jasper!
  On, będąc już niedaleko mnie, przystanął i obrócił się w stronę brata.
- Jasper, co powiesz na mały pojedynek?
  Byłam ciekawa. Nie martwiłam się, że może mu się coś stać.
- Kto na kogo? - zapytał.
- Ja, Emmett i Alex na ciebie - odpowiedział Edward.
  Co?! Przecież to niesprawiedliwe! Trzech na jednego?!
  Ale Jasperowi to najwyraźniej nie przeszkadzało. Zerknął na mnie i rzekł tylko:
- Wygrany biegnie pierwszy na bitwie.
  Rzuciłam przerażone spojrzenie Belli, a ona je odwzajemniła, także ze strachem.
  Tak naprawdę, nie było o co się bać. Zasady były takie, jak w tradycyjnym boksie. Gdy leżący po trzech sekundach nie wstał, zastał uznany za przegranego. Chłopak rozłożył na łopatki najpierw Emmetta, potem Edwarda, a na końcu Alexa. Wychodziło mu to równie gładko, co mnie jazda samochodem. Nie przechwalał się wtedy mówiąc, że w walkach z nowonarodzonymi jest najlepszy w rodzinie.
  Po całej szopce, jakiej odstawili bracia, nadszedł czas w końcu wracać do domu. Była środa, wcześnie w nocy, więc za dwa dni odbędzie się długo oczekiwana bitwa.
  Oby nie było ofiar - o tym myślałam, kiedy Jasper usadawiał mnie na siedzeniu jego auta. Nie wyobrażałam sobie wtedy życia bez niego lub reszty Cullenów. Co innego wilkołaki... Choć w sumie też smutno by mi było, gdyby zabrakło Nicol albo Embry'ego. Ale co ja miałam do powiedzenia? Za dużo pytań musiałam zadać, lecz gdy chłopak pomagał mi wyjść z auta, za nic nie udało mi się wykrzesać chociaż odrobiny energii. Byłam wyczerpana. Na dobra sprawę: nie miałam czym. Nie walczyłam, tylko mówiłam do wilkołaków. No i pomijając fakt, że przeszłam aż OSIEMSET metrów na piechotę.
  Mimo że Jasper powinien być sto razy bardziej zmęczony niż ja, wskoczył ze mną z powrotem do mojego pokoju, położył na łóżko i przykrył kołdrą. Nie odmawiałam, czułam się dobrze.
  W pewnej chwili podszedł do okna, a ja, święcie przekonana, że chce wyjść, usiadłam gwałtownie.
  Podszedł znów w moim kierunku i zapytał:
- Co się stało?
  Oprócz kilku chorych rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, to praktycznie nic.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęłam tylko.
  Spojrzał mi w oczy, zdumiony.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Podszedłem do okna, żeby sprawdzić, czy Edward odprowadził Bellę do domu.
  No tak, zapomniałam. Okno wychodziło akurat na jej dom.
  Dziwne rzeczy zaczęły się dziać w mojej głowie. Najczęściej migała mi ta pomarańczowa plamka, którą zbyt często widywałam, jakiś szaro-biały wilk... ołak, uśmiechniętą twarz Embry'ego, bijącego się z wściekłym Jasperem... Co to jest? Ach... To chyba sen...