środa, 18 września 2013

Zapowiedź 2 części :D

  Rany! Naprawdę nie mogę uwierzyć, że doprowadziłam 1 część do końca! To było niezwykłe uczucie czytać wasze komentarze... W większości to Wy przyczyniliście się do tego, że już niedługo rozpoczną się dalsze przygody głównej bohaterki. Dziękuję Wam za to!
  Druga część... Powiedzmy sobie wprost: w drugiej części będzie o wiele więcej akcji niż w pierwszej. Mam zamiar powiedzieć Wam teraz wszystko i nic. Nie będę nawet mówiła imion nowych osób, których będzie... Sporo :D Naliczyłam ich około trzydziestu. Większość pojawi się wkrótce w zakładce "Bohaterowie", którą będę na bieżąco uzupełniać. Życie Sophii diametralnie się zmieni. I nie mówię tu o zmianie na lepsze... Na pewno nie. Spotkają ją rzeczy nieprawdopodobne, niebezpieczne i mające gigantyczny wpływ na jej psychikę. 
  Na początku, wiadomo - lekko melancholijnie. Zapoznanie, nowe przyjaźnie, być może nowe miłości... Lecz później rozpocznie się walka z czasem. Nie, źle to określiłam. Walka z NIEZNANYM. Dziewczyna wpakuje się w duże kłopoty, nie mając na to żadnego wpływu. Jej przyjaciół będzie coraz mniej, za sprawą niebezpiecznego czegoś. Nikt nie umie jej tego wytłumaczyć, więc często wpada w depresję...
  Jednak to wszystko nie oznacza, że spotykać ją będą tragiczne rzeczy. Nie. Sophia będzie miała czas na, nie oszukujmy się, dosyć poważne rozterki uczuciowe. Poświęca się im, chcąc zapomnieć o przykrych wiadomościach. Zdobędzie nowych przyjaciół, jednak i to ulegnie przemianie przez tylko jedną osobę...

Więc wstęp mamy już za sobą. Mam nadzieję, że Was zaciekawiłam. Rozdział 1 pojawi się najpóźniej w przyszłym tygodniu lub, jeśli mi się uda, już w ten weekend. Do zobaczenia! :D

sobota, 14 września 2013

Rozdział 36

  Zrobiło się cicho. Wszyscy zamarli, nie wiedząc co począć.
  Volturi... Ci, którzy chcieli mnie zabić. Ja.. Tak, to chyba strach.
- Kiedy? - zapytał Emmett.
- Za dwie minuty - odparła brunetka.
  Nie miałam nawet czasu uciec. Moje auto stało centralnie przed wejściem. Zobaczyliby mnie, gdybym jechała.
  Oczy zebranych zwróciły się na mnie. Według Trójcy nie żyłam...
- Schowaj się - powiedział nagle Alex. - Idź na górę. Mogą cię wyczuć, ale skłamiemy, że to zapach Belli.
  Popatrzyłam niepewnie na pozostałych członków rodziny. Wszyscy kiwali głowami, więc biegiem poleciałam na górę, na najwyższe piętro i stanęłam za rogiem, chcąc słyszeć rozmowę. Cullenowie zeszli na dół i zaraz zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Dzień dobry - usłyszałam pogodny głos jakiejś dziewczyny. Jeżeli Volturi, to na pewno Jane.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Carlisle. - Co was do nas sprowadza?
  Was? To ilu ich tam było?
- Chcieliśmy pogratulować zwycięstwa nad Victorią. Nie mogliśmy jej przechwycić... Bardzo żałujemy, że nie było nas na bitwie. Z pewnością bardzo widowiskowe przedstawienie. My tu tylko przez przypadek przyszliśmy... Wiecie, państwo, obowiązki wzywają... Musimy już iść. Do widzenia.
  Już odetchnęłam z ulgą, modląc się by poszli. Jednak zrobiłam to za szybko.
- Czekaj, Jane - odezwał się jakiś mężczyzna. Nie znałam jego głosu, ale sądząc po mowie, należał do Volturi. - Czuję kogoś.
  Przebiegły mi po plecach dreszcze. Na dole znów zaległa cisza, przerywana pociąganiem nosa, wyczuwającego mój zapach. Wstrzymałam oddech, niezdolna do ruchu.
- Czyj to zapach? - zapytał facet napastliwie.
- Belli - odparł natychmiast Edward. - Była tu niedawno.
- A właśnie... - odezwał się trzeci, nieznany mi głos. - Co z nią? Czemu nie jest jeszcze wampirem? Aro będzie się denerwował.
- Data jest ustalona - oznajmił Carlisle.
- Śpieszymy się, Demetri - rzekła sucho Jane i po chwili usłyszałam trzask drzwi.
                                                                 ***
  W dzień urodzin Belli, musiałam przyjechać szybciej, by przebrać się we wcześniej wybrane rzeczy. Oczywiście Alice i Rosalie mi w tym pomogły. Same dziewczyny założyły fioletową i czarną sukienkę. Każda wyglądała w swojej nieziemsko. Co do swojej - miałam pewne zastrzeżenia. Nigdy w niczym ładnie nie wyglądałam.
  Z garderoby wyszłam ostatnia. Musiałam mocno uważać, żeby nie przewrócić się na schodach. Bella siedziała już na sofie, czekając na coś. Podeszłam powoli do Jaspera, a on złapał mnie za rękę i z zachwytem usadowił na krzesełku przy fortepianie. Po minucie do pokoju weszła Esme z wielkim, czekoladowym tortem w dłoniach. Oni raczej nie mieli zamiaru tego jeść, czyli skonsumowanie ciasta należało do mnie i Belli. Nigdy w życiu.
  Po zaśpiewaniu jej "sto lat" i zdmuchnięciu osiemnastu świeczek, dziewczyna zaczęła rozpakowywać prezenty. Dzień wcześniej wybraliśmy się razem z Jasperem do jubilera i kupiliśmy srebrny naszyjnik z szafirowym oczkami. Złożyliśmy się na pół. Na zwykłe urodziny zapewne kupilibyśmy coś skromniejszego, ale iż Bella kończyła osiemnaście lat trzeba się było bardziej postarać.
  Otwierając ostatni prezent, skaleczyła się. To było straszne. Naturalnie nie samo skaleczenie, tylko to co stało się ułamek sekundy później.
  Jasper, stojący obok mnie, wyszczerzył ostre jak brzytwa kły i zaczął się trząść. W następnej chwili, z oczami wyłażącymi z orbit, ruszył w stronę Belli. Edward odrzucił ją na stół z kwiatami w szklanych doniczkach, sprawiając tym przecięcie całej ręki. Siedziałam jak sparaliżowana, kiedy Emmett i Alex zatrzymywali siłą Jaspera. Ten po chwili ocknął się i uciekł wejściowymi drzwiami, nie patrząc na mnie. Reszta wampirów, przepraszając, także wyszła. Zostaliśmy tylko ja, Bella i Carlisle. Przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Bella lekko się skaleczyła, a on już chciał... Gdyby nie jego rodzeństwo, już byłoby po niej, a następna w kolejności stałabym ja. To potwór. Ale nie jadł nic bardzo długo. Bella żyje, więc nie powinnam się go czepiać.
- Chodź, Bello - rzekł doktor.
  Dziewczyna rzuciła mi proszące spojrzenie, po którym wywnioskowałam, że mam iść z nimi. Nie miałam obrzydzenia do krwi, dlatego podążyłam ich śladem. Carlisle zaprowadził ją do gabinetu i posadził na łóżku, na którym kiedyś leżałam ja. Zniknął na moment i wrócił z bandażami w ręku, igłą i nicią. Cała prawa ręka Belli była rozcięta i musiała zostać zszyta, co samo w sobie przyprawiało o niepokój. Gdy lekarz wbił jej igłę, odwróciła wzrok.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
  Ja czułam sie źle. Po raz pierwszy widziałam Jaspera w takim stanie.
- Dobrze. Mogło być gorzej, nie?
  Pokiwałam smutno głową i zwróciłam się do Cullena.:
- Czemu Jasper się tak zachował?
- Dlatego, że on powstrzymuje się od ludzkiej krwi krócej niż my.
- Można tak po prostu przestać? - spytała Bella.
- Potrzeba lat praktyki, ale tak. Można przestać. No, gotowe.
  Przeciął nitkę i otarł delikatnie zszycie wacikami. Wrzucił je do porcelanowej miski i podpalił ogniem ze świeczki.
- Zawiozę cię do domu - powiedziałam.
  Była blada jak ściana. Zgodziła się.
  Odstawiłam ją po same drzwi, odprowadzając do werandy, a potem czekając z nią, aż Charlie otworzy. Samochód schowałam do garażu i poszłam do domu.
- Jak było? - zapytała mama, kiedy tylko przekroczyłam próg.
- Super - skłamałam. - Jestem zmęczona, idę spać.
  Zasnęłam od razu, jak tylko dotknęłam policzkiem poduszki.
                                                                 ***
- Gdzie jest Jasper? - To było moje pierwsze pytanie, które zadałam w poniedziałek w czasie lunchu. Ten jeden raz zrobiłam wyjątek i usiadłam przy ich stoliku, gdy go nie było.
- Mówił, że dzisiaj nie przyjdzie do szkoły - odpowiedziała Alice.
- Jak on się czuje?
  Emmett westchnął.
- Podle. Nie może sobie tego wybaczyć.
  Cała rodzina Cullenów miała już złote oczy. Widocznie w nocy byli na polowaniu.
  Po lekcjach, wróciwszy z Olivią do domu, zobaczyłam jakiś kształt za oknem w kuchni. Znajomy kształt. Wyszłam tylnymi drzwiami, idąc w jego kierunku. Zmierzchało, więc niewiele widziałam.
- Jasper?! - krzyknęłam, podchodząc bliżej.
  W rzeczy samej, to był on. Garnitur, złote oczy, dłuższe włosy i poważna mina. Nie mogłam go pomylić z kimś innym.
  Widząc, że jest "najedzony", przytuliłam się do niego. Nie odwzajemnił tego. Powędrował w kierunku lasu. Poszłam za nim. Doprowadził mnie na jakąś polanę, bardzo daleko od domu. Podczas wędrówki nie odzywaliśmy się do siebie. Głębia lasu była przytłaczająca; nie przedostawał się tam żaden promień zachodzącego słońca. Stanął w końcu, odwrócony do mnie plecami. Strasznie cieszyłam się na jego widok.
- Wyjeżdżamy - oznajmił.
  Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Powiedział to tak... Po prostu.
- Mówiąc "wyjeżdżamy", miałeś na myśli "wyjeżdżacie" nie "wyjeżdżamy", prawda?
  Mimo że było to trochę pokręcone, zrozumiał. Pokiwał głową i odwrócił się do mnie powoli.
- Gdzie? Na jak długo? Trzy dni? Tydzień?
  Mówiłam spokojnie, choć czułam sie okropnie.
- Na zawsze.
  Otworzyłam szeroko oczy. Wyjeżdżają. Na zawsze.
  Łzy stanęły mi w oczach.
- Jaki macie powód?
- Moja rodzina taki, że Carlisle wygląda na dziesięć lat mniej, niż wskazuje wiek. Ludzie zaczynają robić się podejrzliwi.
  Jego rodzina...
- A ty?
- Sophio, nie należysz do mojego świata. Nie jesteś ideałem, za który cię brałem. Nie jesteś taka, jaką sobie wymarzyłem. Ale swój ideał znalazłem. I to do niej jadę.
  Nie mogłam uwierzyć. To musiał być jakiś zły sen! Obudź się! Obudź!
- Już mnie nie kochasz?
- Nigdy cię nie kochałem. Ten związek był wymuszony.
  Mówił to tak, jakbyśmy prowadzili średnio ciekawą rozmowę na temat filmu. Jego twarz, jak i zachowanie nie zdradzały żadnych uczuć. A słowa piekły jak rozżarzony węgiel. Miałam rację, wymusił tę "miłość".
- Obiecam ci jedno, Sophio. Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie poznali.
  Zniknął. A razem z nim skończyło się moje życie. Najpierw los zabrał mi Embry'ego i Nicol, a teraz jego. Już nic się dla mnie nie liczyło. Ludziom nie można ufać. Jednego dnia mówi ci, że jesteś najważniejsza, a drugiego znika na zawsze...
  Wróciłam do domu, kierując sie od razu w stronę pokoju.
  Mój świat się skończył, nie miałam po co żyć. Nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie tak mocno kochać...
  Miesiąc. Miesiąc nie jadłam, mało mówiłam, płakałam. Powrócił koszmar z początku roku szkolnego, gorzej się uczyłam, chodziłam na kilkugodzinne spacery, bo tylko na nich mogłam wykrzyczeć to co leżało mi na sercu, ignorując wszystkich. Otaczał mnie tłum ludzi, ale ja nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo samotna. Rodzice proponowali mi wizyty u psychologa. Byłam nawet na kilku. Podczas ich trwania nic nie mówiłam, wpatrując się w sufit, leżąc na podłodze i nic nie robiąc sobie z próśb psycholożki, bym usiadła na fotelu. Po diagnozie, z której wynikało, że pomóc mi może jedynie psychiatra, odeszłam do domu jeszcze bardziej zamknięta w sobie, niż poprzedniego dnia. Wszystkie rzeczy, które przypominały mi jego, włożyłam do pudła i zaniosłam na strych. Po jakimś czasie odkryłam, że mogę pomóc jednej osobie - Belli. Ona znosiła to o wiele gorzej. Tylko ja potrafiłam przełamać mury obronne, otaczające ją. Rozmawiałyśmy i płakałyśmy.
  Szłam ze szkoły. Samochód też mi go przypomniał, dlatego przestałam go używać. Nie mogłam schować auta do pudła na strychu, ale chciałam je oglądać jak najmniej. Na rogu ulicy stał jakiś dzieciak i rozdawał ulotki. Wpychał je każdemu, kto obok niego przechodził, w tym także mnie. Spojrzałam na nią przelotnie, z zamiarem wyrzucenia jej do najbliższego śmietnika, lecz zaciekawiła mnie. Informowała o klubie, w którym odbywało się karaoke. Ludzie, znający mnie, uważali, że pięknie śpiewam. Postanowiłam spróbować - poszłam do tego klubu. Dali mi mikrofon, a ja powiedziałam co zaśpiewam. Wybrałam piosenkę Claudii Pavel "I don't miss missing you", pasującą idealnie do mojego stanu. Płakałam, gdy ją śpiewałam.
  Po długim powrocie do domu, czekała na mnie wczesna kolacja. Ostatnimi czasy zaczęłam ją jeść. Usiadłam przy stole, obserwowana przez mamę, tatę i siostrę.
- Nie możemy tego tak dłużej ciągnąć - zaczęła mama.
- Musimy powiedzieć wam coś ważnego - kontynuował tata.
  Spojrzeli po sobie. Niewiele mnie to interesowało, natomiast Olivię zżerała ciekawość.
- Wyprowadzamy się.
  Udławiłam się herbatą.
- Co? Gdzie? Na ile?
- Przenosimy się do Chin. Wstępnie na pół roku.
- To jedźcie sobie beze mnie! - krzyknęłam i pobiegłam do pokoju.
  Nie mogłam wyjechać. Bella mnie potrzebowała, inaczej bym się zgodziła. Włączyłam komunikator w laptopie i napisałam o tym dziewczynie. Odpisała, że nie mam się nią martwić, tylko jechać. Zaprzyjaźniła się bliżej z Jackobem i, że ma teraz niego. Po setnym razie mnie przekonała. Wtedy naprawdę nic mnie tam nie trzymało.
- Kiedy jedziemy? - spytałam rano, przy śniadaniu.
  Rodzice ani słowem nie zapytali o powód zmiany zdania.
- Pojutrze.
  W niedzielę. W szkole nie miałam już przyjaciół, nikomu nie powiedziałam, że wyjeżdżam. Nikt by się tym nie przejął.
  Po ustaleniu, że płyniemy promem, wypływającym z Vancouver o 9 rano, zaczęłam się pakować. Rodzice skombinowali skądś setkę pudeł, dali mi dwadzieścia i kazali się w nie zapakować. Do dwóch schowałam same książki, do reszty inne rzeczy. Do jednego, w którym znajdowały się różne drobiazgi, spakowałam zdjęcie, na którym byłam z byłym chłopakiem na urodzinach Belli. Całkiem świeże wspomnienie, każące mi usiąść na łóżku i uronić łzę. Ja w brzoskwiniowej sukni, on w czarnym garniturze. Obejmował mnie, patrzyłam na niego, obydwoje się uśmiechaliśmy, zdjęcie zrobiła nam Esme. Wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi...
- Który bierzemy samochód? - zapytałam dzień przed odjazdem.
- Samochody - odrzekł tata. - Mój i twój.
  Mój? Nie. Za dużo przeszłości.
- Czemu nie mamy?
- Bo jest za mały. Pomożesz mi zapakować te wszystkie pudła?
  Okazało się, wbrew moim zapewnieniem, że się nie zmieszczą, że weszły wszystkie. Do mojej Toyoty najwięcej - prawie trzy czwarte.
  Po kolejnej nieprzespanej nocy, zwlekłam sie z łóżka jako ostatnia. Dokładnie piętnaście minut przed odjazdem.
- Kto ze mną jedzie?
- Ja - powiedziała mama.
- Jedziesz za mną i Olivią, jasne?
- Nie, proszę. - Tata jeździł sześćdziesiąt na godzinę. Zasnę tam prędzej. - Mogę wziąć swojego GPS - a? Spotkamy się na miejscu.
- Jak chcesz. Tylko jedź powoli.
  Tak się jakoś złożyło, że powoli nie jechałam. Mama mało nie dostała zawału, ale dla mnie to była normalna jazda. Dotarłyśmy do portu godzinę przed tatą i Olivią. Gdy dojechali, ludzie właśnie wysiadali z gigantycznego statku. Wjechałam na niego autem, tym razem za tatą.
  Po godzinie wypłynęliśmy z portu. Płynęłam po nowe życie.
___________________________
WOW! Najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam :) I ostatni z tej części. Jak wam się podoba końcówka? Po zakończeniu ankiety napiszę zwiastun drugiej części, chyba, że jej nie będziecie chcieli. Komentujcie, bo tracę wiarę... Skomentujcie całą pierwszą część... Powiedzcie jak bardzo się wam podobała. To jest moja pierwsza historia, w którą się wciągnęłam i mój pierwszy blog, więc bardzo zależy mi na Waszym zdaniu. Uwielbiam Was <333 Do zobaczenia... Kiedyś :D

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 35

Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Wenę mam taką, że masakra, ale na dalsze, o WIELE dalsze rozdziały, a nie na te... Przepraszam Was najmocniej. Wybaczcie :(
___________________________
  Uniosłam brwi.
- Ja? Ale jakim prawem?
- Jesteś dziewczyną Jaspera - odparł znudzonym głosem Edward.
  Spojrzałam na niego ze złością.
- A ty się do mnie nie odzywaj.
- O co chodzi? - zdezorientowana Bella spojrzała na swojego chłopaka.
- O nic ważnego - odpowiedział.
- Może dla ciebie - mruknęłam.
  Odwróciłam się od niego, w stronę reszty.
  W sumie czemu nie? To urodziny CZŁOWIEKA, co złego może się stać?
- I...? - ponagliła Alice.
  Zerknęłam niepewnie na Jaspera, a on na mnie.
- Ładna sukienka - rzekł nagle Alex.
  Spojrzałyśmy po sobie. Żadna z nas nie miała sukienki. Edward i Alex mało nie trzęśli się ze śmiechu. Wszystkie trzy musiałyśmy wyglądać na skołowane, ponieważ Edward ulitował się nad nami i powiedział:
- Chodzi o sukienkę, którą Sophia założy na urodziny Belli.
- Czyli idziesz? - zapytała ucieszona wampirzyca.
- Jasne.
  Wampirzyca podeszła i uściskała mnie. Następnie wzięła za rękę Alexa i odeszli. Nie dosłyszeliśmy dzwonka, który zadzwonił kilka minut wcześniej, więc szybko się pożegnaliśmy i ruszyliśmy, każdy do swojej, klasy. Na każdej lekcji siedziałam z Jasperem. Załatwił to u sekretarki, zapewne za pomocą swojego uroku osobistego. Naprawdę się starał. Po szkole odwoził mnie do domu, mówiąc, że jestem za słaba na jazdę taką wielką Toyotą.
  Weszłam do kuchni radosna.
- Mamo, mogę iść na urodziny Belli? Zaprosiła mnie.
  Mamo wydawała mi się bardzo przybita. Zauważyłam to kilka dni temu. Ona i tata.
- Co się stało?
  Oderwała wzrok od sufitu i odpowiedziała:
- Nic się nie stało, skarbie. Możesz iść na urodziny Belli, ale gdzie i kiedy?
- Jeszcze... Nie wiem.
  Rzeczywiście nie miałam pojęcia. Postanowiłam zapytać się jutro. Po chwili do głowy wpadło mi coś jeszcze.
- A tak przy okazji... widziałaś moją fioletową sukienkę, którą miałam na ślubie Taylor?
  Taylor to moja kuzynka, a ślub miała pół roku temu.
- A to ty nie wiesz? Twój kuzyn, Michael ją porwał.
- Michael porwał mi tą sukienkę?! Och, nie...
  To była moja najlepsza sukienka! Dobra, nie przesadzajmy - jedna z najlepszych. Najwygodniejsza. Ale w końcu to dwuletnie dziecko, nie zrobiło tego umyślnie.
  Poczłapałam smętnie do pokoju, ignorując siedzącą przed oknem siostrę. Znów, jak kiedyś, wpatrywała się w podjazd domu Belli i znów stał tam Edward ze swoim Volvo. Od tamtej pory zmieniło się tylko to, że już jej nie zazdroszczę, bo mam Jaspera.
- Widzisz Olivia... Marzenia się spełniają - westchnęłam.
- To czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam?
  Zaśmiałam się.
- Bo jesteś jeszcze za mała, ale mogę się założyć, że niedługo kogoś poznasz.
  Siostra uśmiechnęła się i w doskonałym nastroju opuściła mój pokój.
                                                                        ***
  Trzy dni później, dowiedziawszy się o czasie i miejscu urodzin Belli, siedziałam na stołówce razem z Cullenami. Ponownie, jak miło. Lecz z drugiej strony martwiłam się co założę na przyjęcie. To już za trzy dni...
- Co się stało? - zapytał Jasper.
- Nic, co mogłoby cię interesować.
- Czyli...?
- Tą fioletową sukienkę, którą miałam zamiar założyć na urodziny Belli zniszczył mi kuzyn. Niby mam jeszcze kilka innych sukienek, ale wyglądam w nich albo za grubo, albo za płasko, albo zwyczajnie są niewygodne. Poza tym nie mam do nich dodatków, a to też spory problem... Z tego wszystkiego powinieneś zrozumieć, że nie mam się w co ubrać.
- To świetnie! - krzyknęła Alice. Spojrzałam na nią dziwnym wzrokiem. - Przyjedziesz do nas to ci coś pożyczę.
- Przygotuj się na garderobę wielkości twojego pokoju - ostrzegła mnie ze śmiechem Bella.
- Czyli postanowione. Widzimy się po szkole - oznajmiła brązowowłosa i odeszła, a za nią reszta.
- Lepiej się nie sprzeciwiaj, to i tak nic nie da - szepnął Jasper.
  Pojechaliśmy do mojego domu, po drodze odbierając Olivię. Mała miała zostać w domu z tatą.
- Jadę swoim samochodem - powiedziałam Jasperowi, zdejmując kluczyki z haczyka na przedpokoju.
- Raczej nie. Nie dasz rady. - Zabrał mi kluczyki.
  Gdyby nie to, że w drzwiach stał tata i nam się przyglądał, użyłabym przemocy fizycznej. Prychnęłam jednak tylko, odebrałam mu kluczyki i uciekłam na dwór. Dogonił mnie, kiedy wsiadałam do Toyoty.
- Pościgamy się? - zapytałam, odpalając silnik.
- Ja z prędkością dwustu, a ty pięćdziesięciu na godzinę? To będzie niesprawiedliwe...
- Jeszcze się przekonasz. Dokąd? Nie za bardzo wiem jak do was dojechać.
- Skoro chcesz... Do granicy La Push, okrężną drogą. Tylko nie płacz, jeśli przegrasz.
- Wsiadaj.
  Byłam w stu procentach zdeterminowana. Zaraz miałam się ścigać z jednym z najlepszych znanych mi kierowców.
  Ustawiliśmy się równo na ulicy. Obydwa silniki ryczały, przygotowując sie do startu. Granica znajdowała się trzydzieści kilometrów od mojego domu. Nie miałam szans bardzo się rozpędzić, ale cóż... Wystawiłam trzy palce na znak odliczania. Chłopak zauważył to i skierował wzrok na moją dłoń. Zgięłam jeden palec. Potem drugi. I na końcu trzeci. Ryk był tak ogłuszający, że mało nie puściłbym kierownicy i zatkała sobie uszy. Adrenalina krążyła w moich żyła, a serce dostąpiło zaszczytu zabawy. Te drzewa, domy, góry migające mi przed oczami... Ale liczyła się tylko droga. Nie musiałam patrzeć w boczne lusterko - Jasper jechał obok mnie. Co chwilę któreś z nas wyprzedzało tego drugiego, by potem drugi doganiał pierwszego. Uśmiechałam się z satysfakcją, patrząc jak wskazówka prędkościomierza dobija do dwusetki.
  Po ustalonych trzydziestu kilometrach jako pierwsza zatrzymałam się na "mecie". Chłopak dojechał trzy sekundy później.
- Muszę przyznać, że jestem zdziwiony. Nikt mnie wcześniej nie pobił.
  Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- W tej sprawie nigdy ze mnie nie kpij.
  Mimo że tej trasy nie przebiegłam, oddech miałam przyśpieszony. Jasper podszedł i mnie pocałował.
  Usłyszeliśmy klakson. Jakiś samochód chciał przejechać, lecz nie mógł. Jednopasmówkę zastawiliśmy swoimi autami.
- Poprowadzisz? - zapytałam.
- Oczywiście.
  Weszliśmy z powrotem do samochodów. Wykręciliśmy i pojechaliśmy drogą, której nie znałam. Prowadziła przez las. Chłopak jechał Hondą z przodu, a ja Toyotą za nim.
  Gdy weszliśmy do jego domu, od progu powitały nas Alice i Rosalie. Wzięły mnie pod ramiona i zabrały na górę, zostawiając chłopaka w salonie.
  Bella miała rację. Garderoba była o wiele większa od mojego pokoju. Na prawej i lewej ścianie wisiało pełno ubrań, a na wprost szafa zawalona była dodatkami; począwszy od butów do kolan, a kończąc na naszyjniku z pereł.
  Alice zamknęła drzwi, które okazały się wielkim lustrem i rzekła:
- Musisz wyglądać pięknie.
- Ale to Bella ma urodziny, nie ja - zaprzeczyłam.
- Ale ty musisz wyglądać pięknie dla Jaspera - uśmiechnęła się Rosalie.
  Poczułam jak pieką mnie policzki. Odwróciłam się w stronę sukienek, udając, że mnie one interesują.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwała mi blondynka. Zwróciła się do siostry. - Ty zajmujesz się ubraniami, a ja dodatkami.
  Obydwie rzuciły się do szaf, a ja stałam i z przerażeniem patrzyłam, jakie rzeczy mi wybierają.
  Po godzinie stałam na bieliźnie, po przymierzeniu piętnastej sukienki, która według Alice była zbyt nudna. Drzwi uchyliły się nieco i pojawiła się w nich głowa Jaspera.
- Ile czasu można wybierać ciuchy?
  Dostrzegł prawie nagą mnie.
- Ciekawe tu macie widoki. Mogę popatrzeć?
  Wysłałam mu mordercze spojrzenie i na pomoc przyszła mi Rosalie. Pokręciła znużona głową i zwyczajnie zamknęła drzwi.
- Ubierz tę - Alice rzuciła mi sukienkę.
  Przymierzyłam, nie zwracając uwagi co. Gdy brunetka odwracała sie do mnie ze srebrnymi butami w ręku, rozdziawiła buzię.
- Wyglądasz przepięknie.
  Alice, zaintrygowana reakcją siostry, przystanęła i obie wpatrywały się we mnie z niemym zdumieniem.
- Leży na tobie lepiej niż na mnie - przyznała.
  To była najwyższa pora zainteresować się tym, co nałożyłam. Lustro znalazło się przede mną. Sama otworzyłam oczy ze zdziwienia. Nie dane mi było jednak przyjrzeć się sobie uważniej, gdyż Rosalie kazała mi założyć wybrane przez siebie dodatki i buty.
  Gdy po paru minutach stanęłam przed lustro-drzwiami, nie poznałam się. Sukienka leżała na mnie idealnie, a komplet biżuterii był tak lekki, że ledwo go czułam. Bałam się jednak o buty. Obcasy nie były moją mocną stroną.
- Czyli mamy strój dla ciebie - powiedziała po chwili Alice.
  Pomogły mi to wszystko zdjąć i ubrałam się w swoje ciuchy.
  To stało się niespodziewanie. Alice zesztywniała. Rosalie podbiegła do niej, chroniąc przed upadkiem na kafelkową podłogę.
- Biegnij po Carlisle'a - rzekła spokojnie.
  Pobiegłam. Znalazłam go w końcu w pokoju, w którym po raz pierwszy pojawiłam się w ich domu.
- Alice ma wizję.
  Kiedy tylko to powiedziałam, doktor zniknął.
  Wróciłam do garderoby. Cała rodzina Cullenów okrążyła dziewczynę . Nagle Alice zrobiła się... "Normalna". To chyba oznaczało koniec wizji.
- Co widziałaś? - Alex błyskawicznie się przy niej znalazł.
  Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Volturi tu idą - szepnęła.

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 34

- Co się stało? - zapytał.
- Chcę iść jutro do szkoły, ale rodzice twierdzą, że nie mogę.
- I mają rację. Spójrz jak wyglądasz. Jak chodzący trup.
- Miło, że trzymasz moją stronę - ironizowałam.
- Mała, nie gniewaj się - pocałował mnie i zniknął.
  A na jego miejsce wepchnęła się Olivia. Siostra jeszcze nie spała, czego nietrudno było się domyślić, ale dlaczego przyszła do mnie?
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dobrze, czemu się pytasz?
- Bo niedawno nie żyłaś.
- Skąd wiesz? - Rodzice podobno jej nic nie powiedzieli.
- Bo to dziwne urządzenie przestało pikać, a zaczęło piszczeć i wynieśli mnie z sali.
- Tak, była taka chwila, lecz już jest dobrze - westchnęłam. - Nareszcie jest dobrze.
  Zaprowadziłam ją do jej sypialni i na palcach wróciłam do swojego pokoju. Przekręciłam klucz w drzwiach, a tymczasem chłopak wyszedł z kryjówki, którą okazała się być moja szafa. Stanął blisko mnie i szepnął do ucha:
- Ubierz w końcu tą koszulkę, bo jesteś taka piękna, że aż mnie razi.
- To może ty zdejmij swoją?
  I nie czekając na pozwolenie, zrobiłam to. Dopiero wtedy poczułam, że się rozkręcam, a on widocznie nie miał nic przeciwko; po chwili nie miałam już spodenek.
- Czy to specjalnie dla mnie założyłaś taką pociągającą bieliznę?
- Pewnie, że nie - skłamałam. - Noszę taką codziennie.
  Jego też zaraz pozbawiłam spodni.
- Nie jest ci zimno? - zapytał.
- Ty mnie rozgrzewasz - odparłam.
- Raczej schładzam.
  A teraz kolejna część przedstawienia - zdjąć bieliznę czy nie? Jak już powiedziałam, to trochę za wcześnie, ale być może nigdy więcej nie nadarzy się taka okazja? On też stał tylko na bokserkach, całkowicie we mnie wplątany. Nie rozmawialiśmy nigdy na temat "kiedy". Mimo że byłam chora - według niektórych poważnie - miałam gigantyczne zapasy energii. Całując mnie, jego dłonie powoli i niepewnie wędrowały w górę moich pleców. Drzwi zamknęłam na pewno. Chyba.
- Jeżeli nie chcesz, mogę przestać.
  Nie wiem po co sie pytał, bo wiedziałam, że wyczuł moje wahanie. Sama w sumie nie wiedziałam czy chcę, czy nie. To znaczy chciałam, ale...
- Nie, jest ekstra. - Wiernie poddałam się tej myśli.
  To co stało się w następnym momencie, zaliczam do tak zwanych "chwilowych zawałów". Przez okno wskoczył Edward. Mało nie pisnęłam z zażenowania i wstydu. Biegiem schowałam się pod kołdrę, a Jasper stał w samych bokserkach, jakby go sparaliżowało.
- Jasper, czy ty jesteś nienormalny?! Chcesz ją zabić?! Ona jest słaba, ale nawet gdyby była zdrowa, zabiłbyś ją! Chcesz tego?!
  Nie krzyczał, lecz z zaciętą wściekłością szeptem wypowiadał każde słowo.
- Jak...
- Twoje myśli, jak i jej, słychać, jakbyście krzyczeli.
  Wolałam nie wiedzieć co Edward słyszał.
- Dziwię się, że nie ma tu jeszcze Alexa!
- Ale to nie jego wina - próbowałam go przekonać. - To ja chciałam... Ja zaczęłam...
- Ale on nie zrobił nic, żeby cię powstrzymać.
  Nawet nie zauważyliśmy kiedy Jasper zebrał swoje rzeczy i ubrał się. Jego mina nie wyrażała żadnego żalu albo skruchy.
- Jasper, idziemy - powiedział Edward.
  Lecz jego już nie było. Zmył się, zanim jego brat zdążył mu to powiedzieć.
- Widzisz jak cię kocha. Do takich rzeczy pcha się pierwszy, a jak ma zrobić coś poza tą codzienność, to go nie ma. Współczuję ci, Sophia.
  Odszedł także.
  Jego słowa bardzo mnie zabolały. "Codzienność"? Jasper mnie okłamał. Niby miał tylko jedną dziewczynę, a tak naprawdę zalicza każdą laskę po kolei. Ciekawe ile razy mnie zdradził. I jak mógłby mnie zabić? Czy to przez jego siłę?
  Położyłam się spać przekonana, że Jasper nie umie kochać.
                                                                               ***
  Nie pojawił się. Chodziło tu tylko o niego, bo Edwarda widziałam u Belli każdego dnia.
  Koncepcję na temat tego gdzie jest, z kim i co robi, wyrobiłam sobie w tamtą pamiętną noc. Czy byłam zła? Trochę tak, ale mogłam się tego spodziewać. To przecież wampir. Wampiry są piękne. To chyba jasne, że związek ze mną musiał być wymuszony? Nie byłam ładna. Jedyne co mi się w sobie podobało, to szare oczy. Ale nie ujmę nimi dwustu sześćdziesięcioletniego chłopaka, który widział ładniejsze.
  W szkole też nie miałam lekko. Gdy pierwszego dnia weszłam do klasy spóźniona pięć minut powitały mnie zdziwione spojrzenia i przyciszone szepty. Poszłam na swoje stałe miejsce na którym siedziałam razem z Embrym. Pan Banner zerknął na mnie, jakby to nie było nic nowego, że umarła niedawno uczennica przychodzi sobie na zajęcia. Ja oczywiście się z tego cieszyłam; przynajmniej ktoś pomagał mi wrócić do normalności.
  Podejrzewałam, że nie będzie łatwo. Na stołówce poszłam na swoje stare miejsce. Bez Jaspera sądziłam, że nie mogę siadać przy ich stoliku, chociaż kilka razy któryś z jego rodziny mi to proponował. Carlisle przyjeżdżał do mojego domu codziennie, co uważałam za stratę czasu i jego i mojego. Pierwszego dnia rano odbyłam wielką awanturę o to, że ze względu na betonowy kolor skóry nigdzie nie pójdę, bo wystraszę ludzi. Zgodziłam się pod warunkiem, że zostanę sama, tłumacząc, że chcę odpocząć. Kiedy obydwoje odjechali, tata wraz z siostrą, wymknęłam się z domu, lecz nie pojechałam samochodem.
  Po szkole, która wydawała się stacją nadającą plotki na mój temat, poszłam w pewne dawno zapomniane przeze mnie miejsce, które powinnam odwiedzić zaraz po powrocie z kostnicy. Poszłam do La Push, a dokładniej do państwa Call. Nie wiedziałam co mogę powiedzieć rodzicom, którzy stracili dwójkę dzieci. Obyło się jednak bez żadnych ceregieli. Weszłam, jak zawsze witana bardzo ciepło, jakby tragedia dotyczyła kogoś innego. Porozmawialiśmy, a z panią Call wspominając, płakałyśmy bez umiaru i zanim się obejrzałam, musiałam wracać do domu, inaczej wróciłby przede mną tata i odkrył, że uciekłam.
  I tak minęły mi try tygodnie. Szkoła zaczęła się do mnie przyzwyczajać, a Jasper nie pojawił się ani razu. Czy to powód do płaczu? Nie, dam radę. Jestem silna.
  Lecz mojego doła zobaczyła w końcu mama. Siedziałam w kuchni po kolacji, trzymając w ręce pełen kubek herbaty. Wpatrywałam się w krzesło na którym siedział niecały miesiąc wcześniej.
- Co ci jest? - zapytała.
  Wzruszyłam ramionami.
- Gdzie jest Jasper? Dawno go tu nie widziałam.
  Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Pokłóciliście się?
- Nie - zareagowałam. - Musiał wyjechać w celach zdrowotnych. Ostatnio na coś zachorował.
  Czemu ja go usprawiedliwiałam?! To on powinien to zrobić, nie ja!
  Westchnęłam i poszłam do pokoju. W ciemności podeszłam do toaletki, sięgając z niej szczotkę. Usiadłam i pojedyncza łza wydostała się na wolność.
  Coś mignęło mi przed oczami. Widziałam takie sceny w wielu horrorach i nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Wstałam, trzymając szczotkę w pogotowiu. Na widok niespodziewanego gościa znieruchomiałam. Stał przy drzwiach. Stał i patrzył się na mnie. W świetle latarni zobaczyłam, że nie ze złością, tylko z czułością.
- Co ty tu robisz? - zapytałam.
- Wróciłem do ciebie.
  Co za bezczelny człowiek. Coś czułam, że szykuje się cicha kłótnia.
- Ile dziewczyn po drodze zaliczyłeś?
- O czym ty mówisz?
  Podszedł, ale bardzo wolno. Nie miałam ochoty na żaden stosunek z nim.
- Edward mi wszystko powiedział.
- Posłuchałaś Edwarda? Cokolwiek powie to kłamstwo.
- Masz to gdzieś na piśmie? - kpiłam.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że zostawiłbym cię tak bez słowa wyjaśnienia? Musiałem przemyśleć sobie kilka spraw. Ale jednej kwestii Edward nie wymyślił. Mogłem cię zabić. Musiałem odejść, ostudzić mój zapał na ciebie. Pogadaj z Bellą. Ona też bardzo kocha Edwarda, lecz on był na tyle poinformowany, że wiedział co się mogło stać. Zapewniam cię, że jeśli byłbym zwykłym człowiekiem, nic by mnie przed tym nie powstrzymywało. Przysięgam, nie znałem konsekwencji mojego działania. I proszę cię o jedno: wróć do mnie.
  Czułam się skonfundowana. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wyznał mi wszystko. Wyjaśnił, przeprosił, poprosił...
- A co z tymi innymi dziewczynami?
- Nigdy nie było innych dziewczyn. Byłaś, jesteś i mam nadzieję, że będziesz tylko ty. Nikt się dla mnie bardziej nie liczy. Wiem, że jest ci trudno mi zaufać po tym wszystkim co ci zrobiłem, ale będę się starał. Proszę, wróć.
  Nieświadomie podeszłam do niego. Liczę się tylko ja? Słodkie, ale czy prawdziwe?
- Nie, to ty wróć do mnie.
  Mimo że mówił przed chwilą o niebezpieczeństwach i przeciwnościach losu, pocałowałam go. Brakowało mi tego. Chyba się uzależniłam. On ostrożnie odwzajemnił pocałunek. Jego ręka powędrowała mi za koszulkę, ale na tym poprzestała. Gdyby nie Edward... Mógł poczekać dwadzieścia minut. A teraz? Już nie ma na to szansy.
- Przepraszam - szepnął.
- Kocham cię.
  Byłam strasznie zmęczona. Po jedynej rzeczy w tamtym dniu położyłam się na łóżku obok Jaspera, w połowie przekonana, że jednak może być dobrze.
  Minął tydzień odkąd pogodziłam się z chłopakiem, a tu już kolejna propozycja nie do odrzucenia.
  We wtorek, po wspólnej lekcji chemii, podeszła do nas Alice z Bellą, a za nimi Alex i Edward. Jasper uśmiechnął się lekko. Już wiedział o co chodzi, lecz mnie o tym nie powiedział. Jednak skoro cała piątka miała dobre humory, nie powinno być tak źle, prawda?
  Alice zerknęła niepewnie na mojego chłopaka, a ten skinął głową i złapał mnie za rękę, nadal się nie odzywając.
- Masz jakąś ładną sukienkę? - zapytała Alice.
  Zaraz pomyślałam o fioletowej, ale wiązały się z nią przykre wspomnienia, więc odrzuciłam ją na poczekaniu. Na końcu szafy wisiała jeszcze jedna, którą byłam zmuszona założyć na ślub kuzynki. Też fioletowa, ale kompletnie inny krój. A tak w ogóle...
- Po co?
  Alice wykrzyknęła:
- Bella obchodzi urodziny i jesteś zaproszona!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 33

I... Powróciłam!!! Z nowym rozdziałem! Który, swoją drogą, jest tak nudny, że aż mi się nie chciało sprawdzać błędów... Znów dużo dialogów, ale to normalne, trochę więcej opisów niż zamierzałam i bez żadnej konkretnej akcji. Ja tam chcę już pisać drugą część <foch> Ale już niedługo... Czytanko... :D
___________________
  Wysiadłam więc z samochodu w akompaniamencie okrzyków niedowierzania i radości. Podbiegłam do rodziców i przytuliłam każdego z osobna. Widać było, że nie mogli się mną nacieszyć. Zawołali Olivię. Mała przyleciała, na poczekaniu całując w oba policzki i chcąc, bym ją wzięła na ręce. Zrobiłam to, lecz zaraz się zachwiałam. Jasper z tatą złapali mnie za obydwa ramiona, a ja i tak cieszyłam się jak głupia. Jak ja mogłam chcieć ich opuścić?
  Weszliśmy do salonu po jakichś dziesięciu minutach i mężczyźni od razu zaprowadzili mnie na kanapę. Mama poleciała do kuchni, tata krążył po pokoju, kręcąc głową, a Olivia go naśladowała. W chwili, kiedy mama przyniosła tacę obładowaną kanapkami i dla każdego kubek herbaty, zadzwonił dzwonek u drzwi. Tata poszedł otworzyć, a Jasper spojrzał na mamę niepewnym wzrokiem.
- Dzień dobry, Tom - usłyszałam głos Carlisle'a, zwracający się do taty.
- Dzień dobry, Carlisle.
  Od kiedy oni byli ze sobą po imieniu?
  Poczułam w głowie charakterystyczny szmer i już wiedziałam, że przyjechał nie tylko lekarz.
  Rzeczywiście. Usłyszałam zaraz inne głosy, a po chwili wszyscy wylęgli do salonu. "Młodsi" Cullenowie podbiegli do mnie, ściskając i klepiąc po plecach, oczywiście uważając, bym znów nie połamała kości. Mama i tata nie wykazali żadnych oznak niechęci, a siostra skakała wokół nas bardzo podekscytowana. Atmosfera nie była uciążliwa. Co prawda, wampiry zmyły się już kilkadziesiąt minut po tym, jak Carlisle dokładnie mnie obejrzał. Wychodząc, Jasper szepnął mi na ucho:
- Kocham cię.
  Szkoda, że tylko tyle. No cóż...
  Gdy tylko tata zamknął za nimi drzwi, mama zapytała:
- Czyli znów jesteś z Jasperem?
- Mamo, wszystko to, co napisałam w tym liście było kłamstwem, o czym sami się już dowiedzieliście. Jasper mnie nie zdradził, a uciekłam, bo Nicol i Embry... No, nie żyją...
  Pojedyncza łza wypłynęła z mojego prawego oka. Olivia podeszła i się do mnie przytuliła. Spojrzałam na zegarek.
- Jestem zmęczona. Idę spać.
  Ale to był tylko pretekst. Z pewnością zadawaliby mi niewygodne pytania.
- Zjedz coś chociaż.
- Nie jestem głodna.
  Weszłam szybko do pokoju, zdejmując sukienkę. Nie lubiłam tego typu kreacji. Zmyłam makijaż, który nałożył mi ten ktoś, kto przygotowywał mnie do MOJEGO pogrzebu i wyczesawszy włosy, poszłam wziąć długi, gorący prysznic. Wiedziałam, że nigdy nie przyzwyczaję się do swojej bezbarwnej skóry. Może mogłoby się to zmienić...?
  Wychodząc spod prysznica, zauważyłam, że mój mózg zapomniał mi przypomnieć o takiej ważnej rzeczy jakimi są piżamy. Och... Mózgu.
  Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i pobiegłam z powrotem do pokoju. Wyjęłam z szafki moje ulubione piżamy.
- Ale ty jesteś piękna.
  Podskoczyłam ze strachu. Nie zobaczyłam go wchodząc do sypialni, bo stwierdziłam, że światło mi nie potrzebne. W mgnieniu oka znalazł się obok i przytulił. Serce waliło mi jak oszalałe. Na sobie miałam jedynie cienki ręcznik...
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem, Jasper.
  Odwróciłam się w jego stronę. Było ciemno, lecz widziałam, że jego oczy zmieniły barwę na czarną.
- Jesteś głodny. Dlaczego nie byłeś na polowaniu?
- Musiałem cię pilnować do końca.
- Bo myślałeś, że pewnego dnia obudzę się i wyskoczę na środek ulicy zachowując się jak nienormalna?
  Zaśmiał się.
- No, coś w tym stylu.
- Przepraszam cię, ale muszę iść się ubrać, bo jeżeli nie zauważyłeś, mam na sobie jedynie ręcznik.
- Czy to konieczne?
- Człowieku, znamy się dopiero trzy tygodnie, nie uważasz, że to trochę za wcześnie?
  Mówiąc to, kierowałam się w stronę drzwi. Kiedy on stanął jak wryty, wybiegłam do łazienki, dokładnie zamykając drzwi. Ubrałam się jak najszybciej umiałam, przeklinając się w duchu, że wzięłam akurat taką piżamę. Nie wzbudzając podejrzeń, wróciłam do pokoju i nie zważając na siedzącego na parapecie Jaspera, chwyciłam szczotkę i ponownie zaczęłam wyczesywać, tym razem mokre, włosy.
- Dwieście sześćdziesiąt lat to dużo, prawda? - szepnęłam ni stąd ni zowąd.
- Czemu pytasz? - zapytał podejrzliwie.
- Jesteś Jasperem - nad wyraz przystojnym wampirem...
  Podszedł i wyjął mi z ręki szczotkę, wyręczając mnie w tym, jakże ciężkim i trudnym, zadaniu.
- Do czego zmierzasz?
- Ile było przede mną? - spytałam wprost.
- Co? Kogo? - Udawał głupka, czy naprawdę nie wiedział o czym mówię?
- Ile było przede mną dziewczyn? - sprecyzowałam.
- Hm... A co? Jesteś zazdrosna? - naśmiewał się.
- A to zależy - odcięłam.
  Przez chwilę milczał. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie teraz myśli o wszystkich swoich poprzednich dziewczynach, a że cisza trwała coraz dłużej, domyślałam się, że było ich całkiem sporo. Zauważyłam też w jego ruchach więcej powolności i jakby zadumy. Kiedy się odezwał, jego głos lekko drżał:
- Skoro cię to interesuje... Była tylko jedna.
  Ze zdumienia odwróciłam się gwałtownie w jego kierunku. Zapytałam z powątpiewaniem:
- A tak naprawdę?
  Uniósł brwi.
- Jedna. Dziwi cię to?
- Oczywiście. Masz dwieście sześćdziesiąt lat i przede mną była tylko jedna dziewczyna? Dlaczego? Żadna na ciebie nie zasługiwała?
- Żadna nie była tak idealna, jak ty.
  W tamtej chwili naprawdę cieszyłam się, że nie zapaliłam światła. Dzięki temu nie zauważył, że się zarumieniłam.
- Oprócz tej pierwszej - zaoponowałam.
- To było bardziej ślepe zauroczenie. Nie wiedziałem co robię. Byłem jej wdzięczny, że się mną zaopiekowała, bo to ona zamieniła mnie w wampira. A u ciebie? Ilu było przede mną?
  Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Około pięciu.
- To chyba szybciej ja powinienem być zazdrosny. Jesteś łowczynią męskich serc. I szczęśliwy - lub nie - traf sprawił, że właśnie upolowałaś mnie. Powinienem czuć się wyróżniony.
- Tak, Jasper. Też cię kocham.
  Wow. Po raz pierwszy powiedziałam to na głos. Półżartem, ale przecież go w tej sprawie nie okłamałam!
  Wstałam, całując go najlepiej jak umiałam. Nie robiłam tego od czasu, kiedy postanowiłam się zabić. To zawsze było cudowne. Szczotka, którą trzymał w ręku, z głuchym łoskotem spadła na podłogę, a mi serce stanęło. Nasłuchiwałam chwilę, korzystając z chwili, by wziąć oddech. Nikt jednak nie nadchodził.
- Chodź do mnie, pragnę cię jak niczego na świecie - szepnął.
  Mocne wyznanie. Poskutkowało. Wróciłam do przerwanej czynności z wielką przyjemnością. Chłopak miał na sobie wystawną marynarkę i błękitną koszulę. Marynarkę zdjęłam mu od razu, rzucając na biurko. Następnie zaczęłam odpina mu koszulę. Cieszyłam się, że byłam na tyle pomysłowa, żeby pod piżamę założyć bieliznę, co prawda, nieco kontrowersyjną, bo kupiła mi ją jakaś dziwna ciocia, ale zawsze jest. Oczywiście w moim ulubionym kolorze - fioletowym. Całe szczęście, że ją miałam; podczas, gdy jego koszula wylądowała za łóżkiem, chłopak zaczął zdejmować mi koszulkę. I nie czekając na pozwolenie przystąpił do pozbawiania mnie spodenek. Trochę się zlękłam. Żeby jednak nic nie zauważył, rzekłam:
- Niedługo zacznę się ciebie bać.
- Ale to ty tak na mnie działasz.
  Usłyszałam jakiś dźwięk zza drzwi. Jasper nie zwrócił na to uwagi, był zbyt zajęty mną.
- Cholera, mamy gościa - wymamrotałam z ustami na jego ustach.
  Nim się obejrzałam, jego marynarka zniknęła, tak jak i on. Błyskawicznie wskoczyłam do łóżka, zbierając po drodze koszulkę i chowając ją pod kołdrę. Chciałam się położyć na poduszkę, lecz zrobiło mi się niedobrze, udałam więc zaspaną. Mama wychyliła głowę zza drzwi.
- Śpisz już?
  A ja nie wytrzymałam. Zebrało mi się na pawia. Wyskoczyłam z łóżka, nie patrząc na to, że brakuje mi niektórych części garderoby. Dobiegłam do łazienki, a mama za mną, wznosząc krzyk na cały dom. To było straszne. Na tego typu chorobę byłam chora dopiero trzeci raz.
  Po skończeniu, porządnie wyszczotkowałam zęby.
- Grypa żołądkowa - mruknęłam.
- Raczej anoreksja. Gdzie zgubiłaś koszulkę?
- Strasznie mi gorąco - mówiąc to, stwierdziłam, że rzeczywiście mi gorąco. Masakrycznie gorąco. - Duszę się. Zrób mi zimny okład. Ugotuję się!
  Padłam na podłogę, dysząc jak parowóz. Nie mogłam złapać oddechu.
- Tom, dzwoń po karetkę! - krzyknęła mama.
- Nie, nie trzeba. Dam radę.
  Na potwierdzenie wstałam i ciężkim krokiem powędrowałam do pokoju. Lecz w połowie drogi musiałam się wrócić, bo znów dopadły mnie mdłości.
- Nie wstanę - oznajmiłam, kładąc się na chodnik przy umywalce.
- Powinnaś coś zjeść! - wrzasnęła moja rodzicielka.
  Tata zgarnął po drodze Olivię, którą obudziła mama i zadzwonił po lekarza. Chwilę potem rozległ się pisk opon na podjeździe i dzwonienie do drzwi. Siostra otworzyła, a tata przyprowadził doktora Cullena. Na dowód, że sobie bez niego poradzę, poszłam do kuchni napić się wody. Opierając się o blat, ponownie usłyszałam dzwonek, a następnie głos Jasper:
- Co się stało?
- Nic się nie stało, źle się czuję - odpowiedziałam.
  Efektem tego było szybkie przybycie chłopaka i jego ojca, a na końcu moich rodziców. Dopiero wtedy poczułam się nieco skrępowana tym, że nie mam na sobie koszulki. Jasper podszedł do mnie.
- Czy to moja wina? - zapytał tak cicho, że połowy musiałam się domyślić.
- Nie - pokręciłam głową.
- Sophio, chodź do salonu. Jasper, zostań tutaj.
  Chłopak zacisnął zęby, ale posłuchał.
  Przeszłam do wskazanego pomieszczenia, a Carlisle poprosił o chwilę prywatności, którą naturalnie dostał. Był trochę rozeźlony.
- Dziewczyno, musisz jeść! Niedługo miną dwa tygodnie! Przeżyłaś śmierć kliniczną i jeszcze się marnujesz! Wiesz co się stanie, jeśli umrzesz?! Pomyśl o swoich rodzicach, siostrze, a jeżeli to do ciebie nie przemawia, to o Jasperze! Oni już to przeżywali! Chcesz, żeby to się powtórzyło?!
- To chyba oczywiste, że tego nie chcę.
- Ale robisz wszystko, by tak się stało!
  Po tym wybiegłam z salonu, oczywiście do łazienki. Kiedy wróciłam, zgromadzenie stało w pokoju i przyglądało mi się z uwagą.
- Musisz coś zjeść - powtórzył doktor, tym razem ze spokojem.
- A jeśli tego nie zrobię?
- Zmusimy cię do tego, ale już w szpitalu.
  Ze złości walnęłam pięścią w ścianę. Poszłam z powrotem do kuchni i otworzyłam drzwiczki lodówki. Pełna taca nietkniętych kanapek stała na górnej półce. Wzięłam ją i przeniosłam na stół. Pięć par oczu zwróciło się w moją stronę.
- Nie umiem jeść, kiedy wszyscy się na mnie patrzą - warknęłam.
- Tom, Lucy, chodźcie ze mną - szepnął Carlisle.
- Olivia, idź spać. Jutro idziesz do szkoły.
  Mała posłuchała, choć z niechęcią i zniknęła za drzwiami, tak jak dorośli.
- Cokolwiek ci powiedział Carlisle, nie słuchaj go - rzekł Jasper, gdy tylko zostaliśmy sami.
- Ale tym razem miał rację - mruknęłam, biorąc kanapkę w dłoń i przypatrzyłam się jej krytycznie.
  Gdybym nie była zajęta WAŻNYMI sprawami, zapewne zauważyłabym, jak bardzo jestem głodna. Na poczekaniu wchłonęłam pięć kanapek i kubek zimnej już herbaty, którą wcześniej zrobiła mama. Jasper dopiekał mi ze złośliwym uśmiechem, robiąc mi kolejne porcje. Po piętnastej byłam już kompletnie najedzona. I napita. I lepiej się czułam. Weszłam do salonu i ujrzałam rodziców i Cullena, rozmawiających przyciszonymi głosami. Widząc najpierw mnie, potem swojego syna, lekarz oznajmił:
- Jasper, idziemy.
  Chłopak, jak i jego ojciec, uścisnęli ręce mamie i tacie i wyszli z domu.
- Zaraz przyjdę - szepnął mi chłopak do ucha.
- Dam ci coś na gorączkę - rzekła mama, wchodząc do kuchni. - Matko, taka rzecz w środku nocy! I kto ma jutro tu z tobą zostać?!
  Udławiłam się sokiem, który właśnie piłam.
- Ja IDĘ jutro do szkoły.
- Ja z nią zostanę - oznajmił tata, jakby w ogóle mnie nie usłyszał.
- Ja idę jutro do szkoły! - podniosłam głos.
- W takim stanie? - zapytała mama. - I co im wszystkim powiesz? Przecież każdy myśli, że... No wiesz...
- Właśnie! W szkole nie było mnie dwa tygodnie! Nie uważasz, że to trochę długo?! Idę jutro do szkoły i już!
  Gdybym była młodsza, zapewne tupnęłabym nogą, ale okręciłam się tylko na pięcie i weszłam po schodach do swojego pokoju, wpadając prosto w objęcia Jasper.

sobota, 3 sierpnia 2013

Ogłoszenie

Które to już ogłoszenie? Trzecie? A ja miałam nadzieję na spokojne wakacje z kubkiem gorącego kakałka, ciasteczkami i laptopem na kolanach, siedząc na worku i śmiejąc się, rozmawiając z przyjaciółką przez telefon... Ale nie narzekajmy! Połowa z tego się zdarzyła. Szczególnie te rozmowy... Przy okazji Cię pozdrawiam, Jenno <3 (mimo że wcale nie czytasz bloga :D). Nie macie pojęcia o czym mówię, prawda? Znów wyjeżdżam. Tym razem na drugi koniec Polski, w góry. Będę zdobywać szczyty :P Trzymajcie za mnie kciuki... Wracam 10 lipca, więc rozdział pojawi się 11-12. Coś koło tego. Jako takich dalszych planów na wakacje już nie mam. Tak samo nie wiedziałam, że gdziekolwiek wyjeżdżam... Dowiedziałam się po zakończeniu roku szkolnego. Więc postaram się później dodawać rozdziały regularnie, jak się uda to może dwa razy w tygodniu, szczególnie kiedy zacznę drugą część *.* Już się nie mogę jej doczekać. Jeżeli podobała się Wam ta część, druga... Druga też się Wam spodoba. Jest o wiele więcej akcji, ale ciiiii... Don't worry, wszystkiego się dowiecie :D A teraz pytanie do Was... Jak minęła Wam pierwsza połowa wakacji? Albo jak zapowiada się druga? Ja się tak pięknie rozpisałam, pierwszy raz mi się zdarzyło, więc czekam teraz na Wasze komentarze (w którym obowiązkowo mają występować uśmiechnięte emotikony :D) i koniecznie Was pozdrawiam. Bez Was ten blog nie miałby sensu. Normalnie Was kocham <333

środa, 31 lipca 2013

Rozdział 32

Tak, znowu króciutko i dialogowo :( Chyba powinniście się do tego przyzwyczaić :D Czytajcie i komentujcie :)
___________________
- Błagam, obudź się, dopóki masz czas. Proszę! Zrób to dla mnie!
  Ale przecież ja nie śpię.
- Mówisz i masz.
  Otworzyłam oczy. Chciałam podnieść się na łokciach, ale nie dałam rady.
  Jasper patrzył na mnie, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył człowieka. Na jego twarzy widniało tylko zaskoczenie. Znów klęczał przy moim łóżku, lecz nie byłam w szpitalu. I nie miałam na sobie koszuli nocnej. Ubrana byłam we fioletową sukienkę, którą założyłam na zakończenie gimnazjum, a ręce zdobiły mi liczne zagojone blizny. Sama ja znajdowałam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, a nad moją głową wisiało jedyne źródło światła: duża, stojąca lampa. Nic poza kręgiem o średnicy pięciu metrów nie widziałam.
  Zorientowałam się, że nie byliśmy tam sami. Na łóżkach, których było pełno, leżeli nieruchomo jacyś ludzie. W nagłym przypływie strachu wyskoczyłam z łóżka, lecz kiedy tylko to zrobiłam, upadłam. Ze zgrozą zobaczyłam, że moje nogi są strasznie chude, a skórę wciąż mam szarą, jak ostatnio.
  Jasper podniósł mnie, ale nadal nie mógł wydusić słowa.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam.
- W kostnicy - odparł po chwili drżącym głosem, sadzając mnie na łóżku.
  Mimo że nie przygotowałam się na taką odpowiedź, przyjęłam ją ze spokojem.
- Poczekasz chwilę? Zadzwonię do Carlisle'a.
- Jasne.
  Wyszedł, zostawiając otwarte drzwi.
  Musiałam wstać. Kiedy siedziałam, czułam się z nieokreślonego powodu strasznie. Podniosłam się, lecz natychmiast chwyciłam obręczy. Mogłam iść, dałam radę. Podeszłam bardzo powoli do wyjścia, słysząc rozmowę chłopaka z jego ojcem:
- Carlisle, ja nie postradałem zmysłów! Ona naprawdę żyje!
  Chwila milczenia...
- Nie, nie mam dowodu!
  Doszłam do niego i wyjęłam mu z ręki komórkę.
- Dzień dobry, Carlisle - powiedziałam słabym głosem.
  Oddałam mu ją, a on zakończył połączenie i objął mnie opiekuńczo. Jak na mój stan, ubranie miałam wyjątkowo nie na miejscu.
- Przygotowywaliście mnie do pogrzebu - stwierdziłam fakt.
- Chodź - skierował mnie ku ponuremu pomieszczeniu.
- Ale ja tam nie chcę iść!
  Wyrwałam mu się. Na to miałam zadziwiająco dużo siły albo po prostu farta, że chłopak trzymał mnie bardzo delikatnie. Nie założyli mi butów, więc biegłam na bosaka. Moim celem było odszukanie jakiegoś telefonu.
- Jasper, zostaw mnie. Dam sobie radę. - Wiedziałam, że jest za mną.
- Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz okropnie.
- Dziękuję - odparłam ironicznie.
- Ale charakterek nadal masz - uśmiechnął się.
- Długo się z tego cieszyć nie będziesz - odgryzłam się.
  Szłam dalej, a on obok, trzymając mnie w pasie.
- Mogę wiedzieć, czemu chciałaś się zabić? - zapytał cicho.
  Gdy w myślach powiedziałam sobie dlaczego, kolana się pode mną ugięły. Tylko Jasper mnie trzymał.
- Bo Nicol i Embry...
  Spodziewałam się łez, lecz one nie nadeszły.
  Chłopak mocniej mnie uścisnął.
  Ludzie patrzyli się na nas co najmniej dziwnie.
- Ile czasu leżałam...
- Trzy dni - przerwał mi. - Jutro miał być twój pogrzeb.
- Zabierz mnie do rodziców - rozkazałam.
- Ale...
- Dobra, nie to nie - tym razem to ja mu przerwałam. - Dojdę sama.
- Ja to się z tobą mam - zaśmiał się.
  W następnej sekundzie wziął mnie na ręce. W jego silnych ramionach czułam się nadzwyczaj bezpieczna. Wsadził mnie do swojego samochodu i zajął miejsce przy kierownicy.
  Zamknęłam oczy, gdy jechaliśmy. Spokój wpłynął w mój organizm, kiedy usłyszałam ryk silnika Hondy.    Otworzyłam okno, gdy Jasper dzwonił uradowany do drzwi mojego domu.
- Dzień dobry, państwo Smith.
- Dzień dobry, Jasper.
  Mama stała za tatą z zaczerwienionymi oczami i pomiętą chusteczką. Olivii nie widziałam.
- Mam dla państwa niespodziankę.
  Jego nastrój w ogóle tam nie pasował.
  Rodzice spojrzeli po sobie, a potem na niego.
- Sophia! - zawołał mnie.