sobota, 14 września 2013

Rozdział 36

  Zrobiło się cicho. Wszyscy zamarli, nie wiedząc co począć.
  Volturi... Ci, którzy chcieli mnie zabić. Ja.. Tak, to chyba strach.
- Kiedy? - zapytał Emmett.
- Za dwie minuty - odparła brunetka.
  Nie miałam nawet czasu uciec. Moje auto stało centralnie przed wejściem. Zobaczyliby mnie, gdybym jechała.
  Oczy zebranych zwróciły się na mnie. Według Trójcy nie żyłam...
- Schowaj się - powiedział nagle Alex. - Idź na górę. Mogą cię wyczuć, ale skłamiemy, że to zapach Belli.
  Popatrzyłam niepewnie na pozostałych członków rodziny. Wszyscy kiwali głowami, więc biegiem poleciałam na górę, na najwyższe piętro i stanęłam za rogiem, chcąc słyszeć rozmowę. Cullenowie zeszli na dół i zaraz zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Dzień dobry - usłyszałam pogodny głos jakiejś dziewczyny. Jeżeli Volturi, to na pewno Jane.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Carlisle. - Co was do nas sprowadza?
  Was? To ilu ich tam było?
- Chcieliśmy pogratulować zwycięstwa nad Victorią. Nie mogliśmy jej przechwycić... Bardzo żałujemy, że nie było nas na bitwie. Z pewnością bardzo widowiskowe przedstawienie. My tu tylko przez przypadek przyszliśmy... Wiecie, państwo, obowiązki wzywają... Musimy już iść. Do widzenia.
  Już odetchnęłam z ulgą, modląc się by poszli. Jednak zrobiłam to za szybko.
- Czekaj, Jane - odezwał się jakiś mężczyzna. Nie znałam jego głosu, ale sądząc po mowie, należał do Volturi. - Czuję kogoś.
  Przebiegły mi po plecach dreszcze. Na dole znów zaległa cisza, przerywana pociąganiem nosa, wyczuwającego mój zapach. Wstrzymałam oddech, niezdolna do ruchu.
- Czyj to zapach? - zapytał facet napastliwie.
- Belli - odparł natychmiast Edward. - Była tu niedawno.
- A właśnie... - odezwał się trzeci, nieznany mi głos. - Co z nią? Czemu nie jest jeszcze wampirem? Aro będzie się denerwował.
- Data jest ustalona - oznajmił Carlisle.
- Śpieszymy się, Demetri - rzekła sucho Jane i po chwili usłyszałam trzask drzwi.
                                                                 ***
  W dzień urodzin Belli, musiałam przyjechać szybciej, by przebrać się we wcześniej wybrane rzeczy. Oczywiście Alice i Rosalie mi w tym pomogły. Same dziewczyny założyły fioletową i czarną sukienkę. Każda wyglądała w swojej nieziemsko. Co do swojej - miałam pewne zastrzeżenia. Nigdy w niczym ładnie nie wyglądałam.
  Z garderoby wyszłam ostatnia. Musiałam mocno uważać, żeby nie przewrócić się na schodach. Bella siedziała już na sofie, czekając na coś. Podeszłam powoli do Jaspera, a on złapał mnie za rękę i z zachwytem usadowił na krzesełku przy fortepianie. Po minucie do pokoju weszła Esme z wielkim, czekoladowym tortem w dłoniach. Oni raczej nie mieli zamiaru tego jeść, czyli skonsumowanie ciasta należało do mnie i Belli. Nigdy w życiu.
  Po zaśpiewaniu jej "sto lat" i zdmuchnięciu osiemnastu świeczek, dziewczyna zaczęła rozpakowywać prezenty. Dzień wcześniej wybraliśmy się razem z Jasperem do jubilera i kupiliśmy srebrny naszyjnik z szafirowym oczkami. Złożyliśmy się na pół. Na zwykłe urodziny zapewne kupilibyśmy coś skromniejszego, ale iż Bella kończyła osiemnaście lat trzeba się było bardziej postarać.
  Otwierając ostatni prezent, skaleczyła się. To było straszne. Naturalnie nie samo skaleczenie, tylko to co stało się ułamek sekundy później.
  Jasper, stojący obok mnie, wyszczerzył ostre jak brzytwa kły i zaczął się trząść. W następnej chwili, z oczami wyłażącymi z orbit, ruszył w stronę Belli. Edward odrzucił ją na stół z kwiatami w szklanych doniczkach, sprawiając tym przecięcie całej ręki. Siedziałam jak sparaliżowana, kiedy Emmett i Alex zatrzymywali siłą Jaspera. Ten po chwili ocknął się i uciekł wejściowymi drzwiami, nie patrząc na mnie. Reszta wampirów, przepraszając, także wyszła. Zostaliśmy tylko ja, Bella i Carlisle. Przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Bella lekko się skaleczyła, a on już chciał... Gdyby nie jego rodzeństwo, już byłoby po niej, a następna w kolejności stałabym ja. To potwór. Ale nie jadł nic bardzo długo. Bella żyje, więc nie powinnam się go czepiać.
- Chodź, Bello - rzekł doktor.
  Dziewczyna rzuciła mi proszące spojrzenie, po którym wywnioskowałam, że mam iść z nimi. Nie miałam obrzydzenia do krwi, dlatego podążyłam ich śladem. Carlisle zaprowadził ją do gabinetu i posadził na łóżku, na którym kiedyś leżałam ja. Zniknął na moment i wrócił z bandażami w ręku, igłą i nicią. Cała prawa ręka Belli była rozcięta i musiała zostać zszyta, co samo w sobie przyprawiało o niepokój. Gdy lekarz wbił jej igłę, odwróciła wzrok.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
  Ja czułam sie źle. Po raz pierwszy widziałam Jaspera w takim stanie.
- Dobrze. Mogło być gorzej, nie?
  Pokiwałam smutno głową i zwróciłam się do Cullena.:
- Czemu Jasper się tak zachował?
- Dlatego, że on powstrzymuje się od ludzkiej krwi krócej niż my.
- Można tak po prostu przestać? - spytała Bella.
- Potrzeba lat praktyki, ale tak. Można przestać. No, gotowe.
  Przeciął nitkę i otarł delikatnie zszycie wacikami. Wrzucił je do porcelanowej miski i podpalił ogniem ze świeczki.
- Zawiozę cię do domu - powiedziałam.
  Była blada jak ściana. Zgodziła się.
  Odstawiłam ją po same drzwi, odprowadzając do werandy, a potem czekając z nią, aż Charlie otworzy. Samochód schowałam do garażu i poszłam do domu.
- Jak było? - zapytała mama, kiedy tylko przekroczyłam próg.
- Super - skłamałam. - Jestem zmęczona, idę spać.
  Zasnęłam od razu, jak tylko dotknęłam policzkiem poduszki.
                                                                 ***
- Gdzie jest Jasper? - To było moje pierwsze pytanie, które zadałam w poniedziałek w czasie lunchu. Ten jeden raz zrobiłam wyjątek i usiadłam przy ich stoliku, gdy go nie było.
- Mówił, że dzisiaj nie przyjdzie do szkoły - odpowiedziała Alice.
- Jak on się czuje?
  Emmett westchnął.
- Podle. Nie może sobie tego wybaczyć.
  Cała rodzina Cullenów miała już złote oczy. Widocznie w nocy byli na polowaniu.
  Po lekcjach, wróciwszy z Olivią do domu, zobaczyłam jakiś kształt za oknem w kuchni. Znajomy kształt. Wyszłam tylnymi drzwiami, idąc w jego kierunku. Zmierzchało, więc niewiele widziałam.
- Jasper?! - krzyknęłam, podchodząc bliżej.
  W rzeczy samej, to był on. Garnitur, złote oczy, dłuższe włosy i poważna mina. Nie mogłam go pomylić z kimś innym.
  Widząc, że jest "najedzony", przytuliłam się do niego. Nie odwzajemnił tego. Powędrował w kierunku lasu. Poszłam za nim. Doprowadził mnie na jakąś polanę, bardzo daleko od domu. Podczas wędrówki nie odzywaliśmy się do siebie. Głębia lasu była przytłaczająca; nie przedostawał się tam żaden promień zachodzącego słońca. Stanął w końcu, odwrócony do mnie plecami. Strasznie cieszyłam się na jego widok.
- Wyjeżdżamy - oznajmił.
  Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Powiedział to tak... Po prostu.
- Mówiąc "wyjeżdżamy", miałeś na myśli "wyjeżdżacie" nie "wyjeżdżamy", prawda?
  Mimo że było to trochę pokręcone, zrozumiał. Pokiwał głową i odwrócił się do mnie powoli.
- Gdzie? Na jak długo? Trzy dni? Tydzień?
  Mówiłam spokojnie, choć czułam sie okropnie.
- Na zawsze.
  Otworzyłam szeroko oczy. Wyjeżdżają. Na zawsze.
  Łzy stanęły mi w oczach.
- Jaki macie powód?
- Moja rodzina taki, że Carlisle wygląda na dziesięć lat mniej, niż wskazuje wiek. Ludzie zaczynają robić się podejrzliwi.
  Jego rodzina...
- A ty?
- Sophio, nie należysz do mojego świata. Nie jesteś ideałem, za który cię brałem. Nie jesteś taka, jaką sobie wymarzyłem. Ale swój ideał znalazłem. I to do niej jadę.
  Nie mogłam uwierzyć. To musiał być jakiś zły sen! Obudź się! Obudź!
- Już mnie nie kochasz?
- Nigdy cię nie kochałem. Ten związek był wymuszony.
  Mówił to tak, jakbyśmy prowadzili średnio ciekawą rozmowę na temat filmu. Jego twarz, jak i zachowanie nie zdradzały żadnych uczuć. A słowa piekły jak rozżarzony węgiel. Miałam rację, wymusił tę "miłość".
- Obiecam ci jedno, Sophio. Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie poznali.
  Zniknął. A razem z nim skończyło się moje życie. Najpierw los zabrał mi Embry'ego i Nicol, a teraz jego. Już nic się dla mnie nie liczyło. Ludziom nie można ufać. Jednego dnia mówi ci, że jesteś najważniejsza, a drugiego znika na zawsze...
  Wróciłam do domu, kierując sie od razu w stronę pokoju.
  Mój świat się skończył, nie miałam po co żyć. Nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie tak mocno kochać...
  Miesiąc. Miesiąc nie jadłam, mało mówiłam, płakałam. Powrócił koszmar z początku roku szkolnego, gorzej się uczyłam, chodziłam na kilkugodzinne spacery, bo tylko na nich mogłam wykrzyczeć to co leżało mi na sercu, ignorując wszystkich. Otaczał mnie tłum ludzi, ale ja nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo samotna. Rodzice proponowali mi wizyty u psychologa. Byłam nawet na kilku. Podczas ich trwania nic nie mówiłam, wpatrując się w sufit, leżąc na podłodze i nic nie robiąc sobie z próśb psycholożki, bym usiadła na fotelu. Po diagnozie, z której wynikało, że pomóc mi może jedynie psychiatra, odeszłam do domu jeszcze bardziej zamknięta w sobie, niż poprzedniego dnia. Wszystkie rzeczy, które przypominały mi jego, włożyłam do pudła i zaniosłam na strych. Po jakimś czasie odkryłam, że mogę pomóc jednej osobie - Belli. Ona znosiła to o wiele gorzej. Tylko ja potrafiłam przełamać mury obronne, otaczające ją. Rozmawiałyśmy i płakałyśmy.
  Szłam ze szkoły. Samochód też mi go przypomniał, dlatego przestałam go używać. Nie mogłam schować auta do pudła na strychu, ale chciałam je oglądać jak najmniej. Na rogu ulicy stał jakiś dzieciak i rozdawał ulotki. Wpychał je każdemu, kto obok niego przechodził, w tym także mnie. Spojrzałam na nią przelotnie, z zamiarem wyrzucenia jej do najbliższego śmietnika, lecz zaciekawiła mnie. Informowała o klubie, w którym odbywało się karaoke. Ludzie, znający mnie, uważali, że pięknie śpiewam. Postanowiłam spróbować - poszłam do tego klubu. Dali mi mikrofon, a ja powiedziałam co zaśpiewam. Wybrałam piosenkę Claudii Pavel "I don't miss missing you", pasującą idealnie do mojego stanu. Płakałam, gdy ją śpiewałam.
  Po długim powrocie do domu, czekała na mnie wczesna kolacja. Ostatnimi czasy zaczęłam ją jeść. Usiadłam przy stole, obserwowana przez mamę, tatę i siostrę.
- Nie możemy tego tak dłużej ciągnąć - zaczęła mama.
- Musimy powiedzieć wam coś ważnego - kontynuował tata.
  Spojrzeli po sobie. Niewiele mnie to interesowało, natomiast Olivię zżerała ciekawość.
- Wyprowadzamy się.
  Udławiłam się herbatą.
- Co? Gdzie? Na ile?
- Przenosimy się do Chin. Wstępnie na pół roku.
- To jedźcie sobie beze mnie! - krzyknęłam i pobiegłam do pokoju.
  Nie mogłam wyjechać. Bella mnie potrzebowała, inaczej bym się zgodziła. Włączyłam komunikator w laptopie i napisałam o tym dziewczynie. Odpisała, że nie mam się nią martwić, tylko jechać. Zaprzyjaźniła się bliżej z Jackobem i, że ma teraz niego. Po setnym razie mnie przekonała. Wtedy naprawdę nic mnie tam nie trzymało.
- Kiedy jedziemy? - spytałam rano, przy śniadaniu.
  Rodzice ani słowem nie zapytali o powód zmiany zdania.
- Pojutrze.
  W niedzielę. W szkole nie miałam już przyjaciół, nikomu nie powiedziałam, że wyjeżdżam. Nikt by się tym nie przejął.
  Po ustaleniu, że płyniemy promem, wypływającym z Vancouver o 9 rano, zaczęłam się pakować. Rodzice skombinowali skądś setkę pudeł, dali mi dwadzieścia i kazali się w nie zapakować. Do dwóch schowałam same książki, do reszty inne rzeczy. Do jednego, w którym znajdowały się różne drobiazgi, spakowałam zdjęcie, na którym byłam z byłym chłopakiem na urodzinach Belli. Całkiem świeże wspomnienie, każące mi usiąść na łóżku i uronić łzę. Ja w brzoskwiniowej sukni, on w czarnym garniturze. Obejmował mnie, patrzyłam na niego, obydwoje się uśmiechaliśmy, zdjęcie zrobiła nam Esme. Wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi...
- Który bierzemy samochód? - zapytałam dzień przed odjazdem.
- Samochody - odrzekł tata. - Mój i twój.
  Mój? Nie. Za dużo przeszłości.
- Czemu nie mamy?
- Bo jest za mały. Pomożesz mi zapakować te wszystkie pudła?
  Okazało się, wbrew moim zapewnieniem, że się nie zmieszczą, że weszły wszystkie. Do mojej Toyoty najwięcej - prawie trzy czwarte.
  Po kolejnej nieprzespanej nocy, zwlekłam sie z łóżka jako ostatnia. Dokładnie piętnaście minut przed odjazdem.
- Kto ze mną jedzie?
- Ja - powiedziała mama.
- Jedziesz za mną i Olivią, jasne?
- Nie, proszę. - Tata jeździł sześćdziesiąt na godzinę. Zasnę tam prędzej. - Mogę wziąć swojego GPS - a? Spotkamy się na miejscu.
- Jak chcesz. Tylko jedź powoli.
  Tak się jakoś złożyło, że powoli nie jechałam. Mama mało nie dostała zawału, ale dla mnie to była normalna jazda. Dotarłyśmy do portu godzinę przed tatą i Olivią. Gdy dojechali, ludzie właśnie wysiadali z gigantycznego statku. Wjechałam na niego autem, tym razem za tatą.
  Po godzinie wypłynęliśmy z portu. Płynęłam po nowe życie.
___________________________
WOW! Najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam :) I ostatni z tej części. Jak wam się podoba końcówka? Po zakończeniu ankiety napiszę zwiastun drugiej części, chyba, że jej nie będziecie chcieli. Komentujcie, bo tracę wiarę... Skomentujcie całą pierwszą część... Powiedzcie jak bardzo się wam podobała. To jest moja pierwsza historia, w którą się wciągnęłam i mój pierwszy blog, więc bardzo zależy mi na Waszym zdaniu. Uwielbiam Was <333 Do zobaczenia... Kiedyś :D

8 komentarzy:

  1. Oj trzeba nadrobić rozdziały, bo nowa część, którą trzeba czytać i komentować. :D ile ja mam tych rozdziałów tragedia! Weź mnie wesprzyj! Plis!!! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super cała seria! Ten rozdział był taki trochę wzruszający :) Ale na prawdę masz talent :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cała seria jest boska! Po prostu boska :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cała seria jest wspaniała a ten rozdział chyba jeden z najlepszych :) Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na drugą serie :)
    Pozdrawiam i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka :-) Boskie, rozdział jest poprostu boski :-) A cala seria mega :-) Czekam z niecierpliwością na drugą serię :-)
    Pozdrawiam i życzę weny :-)
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo, bardzo fajny,wręcz świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :) ) ale niestety czuję niedosyt i to bardzo duży…..!!!!!!… chcę więcej po prostu. Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać. A to trzymanie mnie w niepewności jak i innych dobija …. Bynajmniej MNIE ;p heheh;p :) :) )Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  7. Opowiadanie świetne !!! Cud, miód i maliny. He he . Tylko jakie KIEDYŚ !!! masz mi tu dodać rozdział, bo jak nie to wpadnę do cb z kałachem !!! Ale na serio ubóstwiam twoje opowiadanie <3 . ciekawi mnie wątek z chinami. Plis pisz częściej. zaglądam tu często w oczekiwaniu na nowy rozdział i nic a tu nn. Super. Więcej wiary w siebie kobieto !!! Buziaczki ;*** Kate

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam pierwszą część! Każdy rozdział skomentowałam... piszalej, bo czuje niedosyt... może w chinach spotka Jaspera i okaze sie, że oni też tam sie przeprowadzili... jestem ciekawa <3 Jennifer

    OdpowiedzUsuń