czwartek, 5 września 2013

Rozdział 35

Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Wenę mam taką, że masakra, ale na dalsze, o WIELE dalsze rozdziały, a nie na te... Przepraszam Was najmocniej. Wybaczcie :(
___________________________
  Uniosłam brwi.
- Ja? Ale jakim prawem?
- Jesteś dziewczyną Jaspera - odparł znudzonym głosem Edward.
  Spojrzałam na niego ze złością.
- A ty się do mnie nie odzywaj.
- O co chodzi? - zdezorientowana Bella spojrzała na swojego chłopaka.
- O nic ważnego - odpowiedział.
- Może dla ciebie - mruknęłam.
  Odwróciłam się od niego, w stronę reszty.
  W sumie czemu nie? To urodziny CZŁOWIEKA, co złego może się stać?
- I...? - ponagliła Alice.
  Zerknęłam niepewnie na Jaspera, a on na mnie.
- Ładna sukienka - rzekł nagle Alex.
  Spojrzałyśmy po sobie. Żadna z nas nie miała sukienki. Edward i Alex mało nie trzęśli się ze śmiechu. Wszystkie trzy musiałyśmy wyglądać na skołowane, ponieważ Edward ulitował się nad nami i powiedział:
- Chodzi o sukienkę, którą Sophia założy na urodziny Belli.
- Czyli idziesz? - zapytała ucieszona wampirzyca.
- Jasne.
  Wampirzyca podeszła i uściskała mnie. Następnie wzięła za rękę Alexa i odeszli. Nie dosłyszeliśmy dzwonka, który zadzwonił kilka minut wcześniej, więc szybko się pożegnaliśmy i ruszyliśmy, każdy do swojej, klasy. Na każdej lekcji siedziałam z Jasperem. Załatwił to u sekretarki, zapewne za pomocą swojego uroku osobistego. Naprawdę się starał. Po szkole odwoził mnie do domu, mówiąc, że jestem za słaba na jazdę taką wielką Toyotą.
  Weszłam do kuchni radosna.
- Mamo, mogę iść na urodziny Belli? Zaprosiła mnie.
  Mamo wydawała mi się bardzo przybita. Zauważyłam to kilka dni temu. Ona i tata.
- Co się stało?
  Oderwała wzrok od sufitu i odpowiedziała:
- Nic się nie stało, skarbie. Możesz iść na urodziny Belli, ale gdzie i kiedy?
- Jeszcze... Nie wiem.
  Rzeczywiście nie miałam pojęcia. Postanowiłam zapytać się jutro. Po chwili do głowy wpadło mi coś jeszcze.
- A tak przy okazji... widziałaś moją fioletową sukienkę, którą miałam na ślubie Taylor?
  Taylor to moja kuzynka, a ślub miała pół roku temu.
- A to ty nie wiesz? Twój kuzyn, Michael ją porwał.
- Michael porwał mi tą sukienkę?! Och, nie...
  To była moja najlepsza sukienka! Dobra, nie przesadzajmy - jedna z najlepszych. Najwygodniejsza. Ale w końcu to dwuletnie dziecko, nie zrobiło tego umyślnie.
  Poczłapałam smętnie do pokoju, ignorując siedzącą przed oknem siostrę. Znów, jak kiedyś, wpatrywała się w podjazd domu Belli i znów stał tam Edward ze swoim Volvo. Od tamtej pory zmieniło się tylko to, że już jej nie zazdroszczę, bo mam Jaspera.
- Widzisz Olivia... Marzenia się spełniają - westchnęłam.
- To czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam?
  Zaśmiałam się.
- Bo jesteś jeszcze za mała, ale mogę się założyć, że niedługo kogoś poznasz.
  Siostra uśmiechnęła się i w doskonałym nastroju opuściła mój pokój.
                                                                        ***
  Trzy dni później, dowiedziawszy się o czasie i miejscu urodzin Belli, siedziałam na stołówce razem z Cullenami. Ponownie, jak miło. Lecz z drugiej strony martwiłam się co założę na przyjęcie. To już za trzy dni...
- Co się stało? - zapytał Jasper.
- Nic, co mogłoby cię interesować.
- Czyli...?
- Tą fioletową sukienkę, którą miałam zamiar założyć na urodziny Belli zniszczył mi kuzyn. Niby mam jeszcze kilka innych sukienek, ale wyglądam w nich albo za grubo, albo za płasko, albo zwyczajnie są niewygodne. Poza tym nie mam do nich dodatków, a to też spory problem... Z tego wszystkiego powinieneś zrozumieć, że nie mam się w co ubrać.
- To świetnie! - krzyknęła Alice. Spojrzałam na nią dziwnym wzrokiem. - Przyjedziesz do nas to ci coś pożyczę.
- Przygotuj się na garderobę wielkości twojego pokoju - ostrzegła mnie ze śmiechem Bella.
- Czyli postanowione. Widzimy się po szkole - oznajmiła brązowowłosa i odeszła, a za nią reszta.
- Lepiej się nie sprzeciwiaj, to i tak nic nie da - szepnął Jasper.
  Pojechaliśmy do mojego domu, po drodze odbierając Olivię. Mała miała zostać w domu z tatą.
- Jadę swoim samochodem - powiedziałam Jasperowi, zdejmując kluczyki z haczyka na przedpokoju.
- Raczej nie. Nie dasz rady. - Zabrał mi kluczyki.
  Gdyby nie to, że w drzwiach stał tata i nam się przyglądał, użyłabym przemocy fizycznej. Prychnęłam jednak tylko, odebrałam mu kluczyki i uciekłam na dwór. Dogonił mnie, kiedy wsiadałam do Toyoty.
- Pościgamy się? - zapytałam, odpalając silnik.
- Ja z prędkością dwustu, a ty pięćdziesięciu na godzinę? To będzie niesprawiedliwe...
- Jeszcze się przekonasz. Dokąd? Nie za bardzo wiem jak do was dojechać.
- Skoro chcesz... Do granicy La Push, okrężną drogą. Tylko nie płacz, jeśli przegrasz.
- Wsiadaj.
  Byłam w stu procentach zdeterminowana. Zaraz miałam się ścigać z jednym z najlepszych znanych mi kierowców.
  Ustawiliśmy się równo na ulicy. Obydwa silniki ryczały, przygotowując sie do startu. Granica znajdowała się trzydzieści kilometrów od mojego domu. Nie miałam szans bardzo się rozpędzić, ale cóż... Wystawiłam trzy palce na znak odliczania. Chłopak zauważył to i skierował wzrok na moją dłoń. Zgięłam jeden palec. Potem drugi. I na końcu trzeci. Ryk był tak ogłuszający, że mało nie puściłbym kierownicy i zatkała sobie uszy. Adrenalina krążyła w moich żyła, a serce dostąpiło zaszczytu zabawy. Te drzewa, domy, góry migające mi przed oczami... Ale liczyła się tylko droga. Nie musiałam patrzeć w boczne lusterko - Jasper jechał obok mnie. Co chwilę któreś z nas wyprzedzało tego drugiego, by potem drugi doganiał pierwszego. Uśmiechałam się z satysfakcją, patrząc jak wskazówka prędkościomierza dobija do dwusetki.
  Po ustalonych trzydziestu kilometrach jako pierwsza zatrzymałam się na "mecie". Chłopak dojechał trzy sekundy później.
- Muszę przyznać, że jestem zdziwiony. Nikt mnie wcześniej nie pobił.
  Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- W tej sprawie nigdy ze mnie nie kpij.
  Mimo że tej trasy nie przebiegłam, oddech miałam przyśpieszony. Jasper podszedł i mnie pocałował.
  Usłyszeliśmy klakson. Jakiś samochód chciał przejechać, lecz nie mógł. Jednopasmówkę zastawiliśmy swoimi autami.
- Poprowadzisz? - zapytałam.
- Oczywiście.
  Weszliśmy z powrotem do samochodów. Wykręciliśmy i pojechaliśmy drogą, której nie znałam. Prowadziła przez las. Chłopak jechał Hondą z przodu, a ja Toyotą za nim.
  Gdy weszliśmy do jego domu, od progu powitały nas Alice i Rosalie. Wzięły mnie pod ramiona i zabrały na górę, zostawiając chłopaka w salonie.
  Bella miała rację. Garderoba była o wiele większa od mojego pokoju. Na prawej i lewej ścianie wisiało pełno ubrań, a na wprost szafa zawalona była dodatkami; począwszy od butów do kolan, a kończąc na naszyjniku z pereł.
  Alice zamknęła drzwi, które okazały się wielkim lustrem i rzekła:
- Musisz wyglądać pięknie.
- Ale to Bella ma urodziny, nie ja - zaprzeczyłam.
- Ale ty musisz wyglądać pięknie dla Jaspera - uśmiechnęła się Rosalie.
  Poczułam jak pieką mnie policzki. Odwróciłam się w stronę sukienek, udając, że mnie one interesują.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwała mi blondynka. Zwróciła się do siostry. - Ty zajmujesz się ubraniami, a ja dodatkami.
  Obydwie rzuciły się do szaf, a ja stałam i z przerażeniem patrzyłam, jakie rzeczy mi wybierają.
  Po godzinie stałam na bieliźnie, po przymierzeniu piętnastej sukienki, która według Alice była zbyt nudna. Drzwi uchyliły się nieco i pojawiła się w nich głowa Jaspera.
- Ile czasu można wybierać ciuchy?
  Dostrzegł prawie nagą mnie.
- Ciekawe tu macie widoki. Mogę popatrzeć?
  Wysłałam mu mordercze spojrzenie i na pomoc przyszła mi Rosalie. Pokręciła znużona głową i zwyczajnie zamknęła drzwi.
- Ubierz tę - Alice rzuciła mi sukienkę.
  Przymierzyłam, nie zwracając uwagi co. Gdy brunetka odwracała sie do mnie ze srebrnymi butami w ręku, rozdziawiła buzię.
- Wyglądasz przepięknie.
  Alice, zaintrygowana reakcją siostry, przystanęła i obie wpatrywały się we mnie z niemym zdumieniem.
- Leży na tobie lepiej niż na mnie - przyznała.
  To była najwyższa pora zainteresować się tym, co nałożyłam. Lustro znalazło się przede mną. Sama otworzyłam oczy ze zdziwienia. Nie dane mi było jednak przyjrzeć się sobie uważniej, gdyż Rosalie kazała mi założyć wybrane przez siebie dodatki i buty.
  Gdy po paru minutach stanęłam przed lustro-drzwiami, nie poznałam się. Sukienka leżała na mnie idealnie, a komplet biżuterii był tak lekki, że ledwo go czułam. Bałam się jednak o buty. Obcasy nie były moją mocną stroną.
- Czyli mamy strój dla ciebie - powiedziała po chwili Alice.
  Pomogły mi to wszystko zdjąć i ubrałam się w swoje ciuchy.
  To stało się niespodziewanie. Alice zesztywniała. Rosalie podbiegła do niej, chroniąc przed upadkiem na kafelkową podłogę.
- Biegnij po Carlisle'a - rzekła spokojnie.
  Pobiegłam. Znalazłam go w końcu w pokoju, w którym po raz pierwszy pojawiłam się w ich domu.
- Alice ma wizję.
  Kiedy tylko to powiedziałam, doktor zniknął.
  Wróciłam do garderoby. Cała rodzina Cullenów okrążyła dziewczynę . Nagle Alice zrobiła się... "Normalna". To chyba oznaczało koniec wizji.
- Co widziałaś? - Alex błyskawicznie się przy niej znalazł.
  Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Volturi tu idą - szepnęła.

3 komentarze:

  1. Boskie :3 Dodawaj to częściej ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :-) Ah, rozdział jest boski :-) Uwielbiam cię :-) Ah, już chcę nowy rozdział :-) Końcówka jest genialna :-) Zaciekawiłaś mnie :-)
    Pozdrawiam i życzę weny :-)
    3maj się
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń
  3. Sukienkę sama bym założyła, ale chyba by mi do cery i fryzury nie pasowała... to moje pasemko... -_- Genialne... Volturi... coś obydwie wiemy na ten remat... <3 Jenna

    OdpowiedzUsuń