W przypadku Elodie, zdziwienie było większe. Rozległy się niedowierzające szepty i zduszone okrzyki.
Dlaczego Elodie zabrała teczkę Ericka? Kazał jej?
- Dziewczyny, proszę za mną, na górę. Reszta niech idzie do szkoły.
Posłusznie podążyłyśmy za Vincentem; ja z wysoko podniesioną brodą, Elodie z głową spuszczoną. Zasiadłyśmy na przeciwko biurka, lecz gospodarz podszedł do okna. Czułam niczym nieuzasadniony spokój. Vincent nic mi nie mógł zrobić - miałam na niego haka.
- Więc słucham - odezwał się po chwili milczenia. - Do czego potrzebna wam była ta teczka?
Spojrzałam na Elodie, a ona na mnie. Postanowiłam, że dopóki blondynka nie wyjawi swojego powodu, ja też tego nie zrobię. Widząc moją wyczekującą minę, w końcu rzekła:
- Ja... Byłam po prostu ciekawa. Widziałam, jak Sophia kradnie tą teczkę, a że spisuję kartotekę archiwum i kazał mi pan wczoraj odświeżyć listę, od razu zorientowałam się, którego nazwiska brakuje. Chciałam widzieć, dlaczego Sophia wzięła tą teczkę, ale nic się z niej konkretnego nie dowiedziałam.
- Uznajmy, że narazie masz powód - zgodził się niechętnie Vincent. - Sophia?
- Tak? - zapytałam uprzejmie.
A tak naprawdę chciałam zyskać na czasie. Co miałam mu powiedzieć? Gdybyśmy byli sami, zwyczajnie wyznałabym prawdę, ale Elodie musiałaby zniknąć.
- Powiedz, dlaczego ukradłaś teczkę Ericka Inmortala - powtórzył spokojnie.
- Okazał się całkiem interesujący, więc chciałam się o nim dowiedzieć, jak najwięcej mogłam.
Próbowałam to mówić sarkastycznym tonem, by blondynka się nie zorientowała.
- Ale jak to? - zdziwiła się. - Przecież Eric Inmortal nie żyje od siedemdziesięciu lat!
Nagle przypomniało mi się coś bardzo istotnego.
- Jak to wytłumaczysz, skoro daty na teczce zostały zamazane?
Na ułamek sekundy dziewczyna się zawahała. Tyle jednak mi wystarczyło, żeby wywnioskować z tego, że kręciła.
- Z internetu. Natrafiłam na artykuł o zbrodni popełnionej niedaleko naszej szkoły. Przeczytałam.
Vincent przyjrzał się nam z osobna i chyba wierząc naszym kłamstwom, rzekł:
- Kara i tak was nie ominie. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do waszych rodziców i powiadomię ich o wykroczeniu. Ponadto przez tydzień będziecie pomagały Jodie w kuchni. Oczywiście przed i po waszych lekcjach. Elodie, możesz już iść. Sophio, zostań na chwilę.
Godząc się z karą, dziewczyna wyszła, zostawiając mnie sam na sam z wampirem. Wiedziałam, że już nie będzie dla mnie życzliwy, dlatego przygotowywałam mowę obronną.
- Dlaczego ukradłaś jego teczkę? - ponowił pytanie, kiedy zamknęły się drzwi.
- Kazał mi. - Poczułam ulgę, że w pewnym stopniu już się nie musiałam ukrywać.
- Ale jak? Zagroził ci?
- Nie - skłamałam. - Mam prośbę... Nie dzwoń do moich rodziców.
- I tak zadzwonię.
Dostrzegłam, że bardzo napiął mięśnie. Czyżby się czegoś bał?
- Szkoda, tak dobrze ci się tu pracowało...
Wstałam, lekkim ruchem gładząc palcem blat biurka, jakby było wielkim skarbem.
- Co masz na myśli?
Wtedy już nawet zaczął oddychać.
- Mam na myśli to, że wyjawię twój sekret. Zdecyduj się. Odpowiedzi oczekuję do godziny ósmej wieczorem.
Wyszłam. Wiedziałam, jaką odpowiedź da mi Vincent, ale chciałam to usłyszeć od niego.
W połowie drogi do pokoju złapał mnie kaszel. Próbując się opanować, powoli brnęłam w stronę pomieszczenia. Ku mojemu zdziwieniu, czekała tam na mnie Elodie.
- Ty nie w szkole? - zapytałam, sięgając szklankę wody ze stolika nocnego.
- O to samo mogę zapytać ciebie - odparła. - Co chciał od ciebie pan McDean?
- Nic, co mogłoby cię obchodzić.
- Słuchaj, nie chciałam się wtrącać... - zaczęła załagadzać sprawę. - Jestem jeszcze trochę wstrząśnięta tym, co zrobiłam, bo nigdy nie kradłam. Może porozmawiamy po południu w mieście?
- Ach... Dobrze, pojadę. Marzę o tym, żeby się rozerwać.
Pomyślałam, jaką jestem idiotką. Po prostu zapomniałam, że Elodie straciła przyjaciółkę, a ja tak ostro ją traktowałam. Narzekałam, że nikt nie umie współczuć, ale ja sama się taka stałam - zimna. Dlaczego?! Rzadko okazywałam smutek, lecz stać mnie zawsze było na to, by pocieszyć innych. A teraz?!
- Elodie, przepraszam - westchnęłam. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zapomniałam, że cierpisz.
- Nic się nie stało - odrzekła lekko drżącym głosem.
- Nie wierzę, że to mówię, ale chodźmy lepiej do szkoły.
Pokiwałam głową i wyszła. Spotkałyśmy się na korytarzu i ruszyłyśmy razem do szkoły.
***
- Dlaczego to zrobiłaś? - napadł na mnie Matt na przerwie przed matematyką.
- Dla zabawy - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- Dla zabawy?! - nie dowierzał. - Po co?
- Matko, nudziło mi się, jasne? - zbyłam go.
Musiałam przyznać, że naprawdę zaczynał mnie wkurzać. Na szczęście nie miał zamiaru zadawać mi więcej głupich pytań. Zapewne przyczynił się do tego dzwonek, oznajmiający koniec przerwy.
Po południu siedziałam w samochodzie Elodie z zamkniętymi oczami. Przerażało mnie, że tak wolno prowadziła. Wolałabym siedzieć na jej miejscu w swoim aucie. Swoją drogą, nie pamiętałam, kiedy ostatnio prowadziłam. Chyba, gdy drugiego dnia pojechałam z Mattem do miasta. Rany, to ponad cztery miesiące temu! Marzyłam, by znowu poczuć chropowatą kierownicę pod palcami i zimno okutego w skórę siedzenia na plecach.
W Mang zasadniczo nic się nie zmieniło. Tłumy ludzi, zapchane półki w sklepach i zapach spalin w powietrzu. Dzień, jak co dzień.
- Może zajdziemy się gdzieś czegoś napić? - zaproponowała Elodie, po wyjściu z dziesiątego sklepu.
Przytaknęłam, zastanawiając się, po co kupiłam sukienkę. Była zima. Ale ta sukienka chciała, żebym ją kupiła. Wzywała mnie. Przedstawiała się pięknie. Krótka i bez ramiączek. Idealna do mojej karnacji. Elodie kupiła sobie nieco wyzywającą sukienkę, której radziłam jej nie ubierać przy jakimkolwiek nauczycielu czy gospodarzu. Do jej stroju znalazłyśmy również pasujące buty, a rozkład sklepów przewidywał, że znajdziemy je także dla mnie. W sumie to się cieszyłam.
- Może tu?
Postawiła mnie przed jakąś kawiarenką. Chińską. Dotychczas wybierałyśmy tylko angielskie sklepy, by nie było problemów z gotówką.
- Znasz chiński? - zapytałam.
- Znam - pochwaliła się, zadowolona z tego faktu.
- Skoro tak mówisz...
Weszłam pierwsza do kawiarni. Sprawiała wrażenie przytulnej. Na oko dwadzieścia stolików dwu - lub trzy - osobowych, cztery kanapy i sześć wysokich krzeseł przy ladzie. Usiadłyśmy właśnie tam, Elodie obok jakiegoś Azjaty, który puścił jej oczko. Zarumieniona dziewczyna zawołała kelnerkę.
- Co chcesz? - Blondynka uniosła dostojnie jedną brew.
- A co tu mają? - Byłam nastawiona do tego miejsca aż za bardzo sceptycznie.
- Wszystko.
- Niech będzie gorąca czekolada.
Elodie wyszczebiotała kilka nieznanych mi słów i uśmiechnęła się do obcego chłopaka. Wywróciłam oczami.
- Zanim pobawię się trochę tym za mną - dyskretnie machnęła głową w tył - zadam ci parę pytań.
Czekałam na ten moment. Może nie z utęsknieniem, lecz wiedziałam, że on wkrótce nadejdzie.
- Po co ci jego teczka? - zapytała otwarcie.
- Już mówiłam - byłam ciekawa.
Co prawda, to prawda. W tym przypadku nie skłamałam.
- Ile go znasz?
Już miałam powiedzieć, że tylko kilka dni, gdy coś mnie przed tym powstrzymało.
- Jak mam go znać, skoro on nie żyje?
- Takie kity to ty możesz wciskać panu McDean. Gadaj prawdę - odpowiedziała szorstko.
Zrobiło się nieprzyjemnie.
- Cztery miesiące. A teraz moja kolej. Skąd TY go znasz? Szczerze.
Wyglądała, jakby biła się z myślami. Gdybym została postawiona w takiej sytuacji, jak ona, zapewne też nie wiedziałabym co powiedzieć.
W końcu westchnęła.
- Z pewnością mi nie uwierzysz... Otóż wysyłał mi takie tycie karteczki.
Zmrużyłam oczy.
- Kiedy dostałaś pierwszą?
- Tydzień temu.
- Spotkałaś się z nim?
Przez dłuższą chwilę się nie odezwała. Kiedy pomyślałam, że lepiej rozmawia się ze słupem, rzekła:
- Miałam spotkać się z nim dzisiaj.
Przez moment trawiłam tą informację, próbując nie okazać, jak bardzo mnie ona zabolała.
- Kontaktował się z tobą w jakiś inny sposób?
Pokręciła głową.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytała histerycznie. - Kim on dla ciebie jest?
Spojrzała mi prosto w oczy. A jednak musiałam zostać postawiona w niezręcznej sytuacji.
- Powiedzmy, że kolegą, z którym jestem dosyć blisko.
- To twój chłopak?! Przepraszam - przestraszyła się. - Nie wiedziałam... Nie spotkam się z nim!
Już miałam przytaknąć, kiedy do głowy wpadł mi świetny pomysł.
- Spotkasz się z nim, lecz musisz wiedzieć o nim kilka ważnych rzeczy.
- Zastanów się czy na pewno tego chcesz.
- Chcę, a teraz mnie słuchaj. Uważnie. Nie uznaj mnie za idiotkę, parę z tych rzeczy może ci się wydać dziwnych, ale każda jest prawdziwa.
Nie, nie zamierzałam jej na wstępie oznajmiać, że Eric jest wampirem.
- Eric... On umie, tak jakby, czytać w myślach. Jest iluzjonistą. Dlatego rozmawiając z nim, pod żadnym pozorem nie myśl o mnie. On jest - delikatnie ujmując - zabójczo przystojny. Jeśli zapyta o mnie, powiedz, że wcale się nie znamy. Nie naciskaj - woli zadawać pytania. Odpowiadaj krótko i na temat, bo jeszcze cię pociągnie za język.
- Ale dlaczego? - przerwała mi.
- Co dlaczego? - Kompletnie pogubiłam się w jej rozumowaniu.
- Dlaczego miałabym to zrobić? Przecież to twój chłopak.
- Nie jestem z nim, ale chcę zobaczyć czy mogłabym. Dobra, z ostrzeżeń to tyle... Nie obrazisz się, jeśli ci powiem, co powinnaś ubrać?
Zdziwiła się.
- Jasne, że nie. Wal śmiało.
- Inaczej. Gdzie macie się spotkać?
Przerażająco się w to zaangażowałam. Naprawdę chciałam wiedzieć czy Inmortal mnie kocha.
- U mnie w pokoju.
- Idealnie - uśmiechnęłam się złowieszczo.
Lecz zanim miałam jej powiedzieć o ubraniach, musiałam być pewna na 100%.
Wzięłam głęboki wdech.
- A teraz zadaj sobie pytanie: kogo kochasz?
Elodie zamyśliła się, mieszając łyżeczką w cappuccino. Dałam jej sporo czasu, bo wiedziałam, jaki ma mętlik w głowie. Nie zmuszałam jej do odpowiedzi. Nigdzie się nie spieszyłyśmy.
- Tylko cię tym zdenerwuję.
Tym razem to ja się zdziwiłam.
- Mów. Zniosę wszystko.
- Bo ja... Ja myślę... Kocham... Kocham Matta.
To było oczywiste, jednak musiałam mieć pewność.
- Dobra, co mam ubrać?
- Jeżeli uważasz, że nie zakochasz się w Ericku, najlepiej by było, gdybyś założyła to, co kupiłaś dzisiaj.
- Mianowicie? Trochę tego jest... - Spojrzała na masę toreb u swoich stóp.
- Tą czarną sukienkę i buty.
Elodie wydała niemy krzyk.
- Nie sądzisz, że to trochę wyzywające?!
Sukienka jak najbardziej, a biorąc pod uwagę szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie, można było śmiało sądzić, że Inmortal wyląduje z nią w łóżku. Mogłam mieć tylko nadzieję, że okaże się na tyle mądry, że nie będzie przekonany co do kolejnej ofiary na sumieniu.
- Nie szkodzi. Jeśli ty mu się dobrowolnie nie poddasz, będzie w porządku. Kiedy on pójdzie, przyjdziesz do mnie i opowiesz o tym co się wydarzyło. Każdy, najdrobniejszy szczególik. Pomyśl czy na pewno wszystko zapamiętałaś.
Po minucie zastanawiania się i mamrotania pod nosem pokiwała głową.
- Idziemy kupić ci buty - oznajmiła uradowana, płacąc kelnerce.
- A co z tajemniczym nieznajomym? - zdumiałam się.
- Wolałabym się zająć Mattem, jeśli nie masz nic przeciwko temu...
- Droga wolna.
W końcu w jakimś wielkim sklepie odnalazłyśmy buty perfekcyjnie pasujące do mojej sukienki.
Wracając do szkoły, jeszcze raz powtarzałam jej uwagi o Inmortalu, tak na wszelki wypadek, by nie zapomniała.
Dwie godziny później, dokładnie pół godziny przed spotkaniem Elodie z Erickiem, wpadłam na jeszcze lepszy pomysł. Chodziłam właśnie nerwowo po pokoju, a obserwujące mnie współlokatorki malowały sobie nawzajem paznokcie, gdy wybiegłam do Elodie. Dziewczyna właśnie upinała włosy w luźnego, choć eleganckiego koka.
- Jak pozbyłaś się Nancy?
Nancy była jej jedyną współlokatorką po śmierci Casey.
- Poszła na korki z hiszpańskiego. Nie będzie jej co najmniej dwie godziny - odpowiedziała, wcale nie zdumiona moim nagłym wtargnięciem.
- Zmiana planów.
Usiadłam na jej łóżku i dopiero wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę chciałam zrobić. To był najgorszy i zarazem najlepszy pomysł na świecie.
Elodie podeszła do szafy, wyjęła z niej sukienkę i powiesiła na klamce od drzwi. Potem usiadła obok mnie.
- Nie jestem przekonana co do obecnego planu, a po twojej minie widzę, że nowy nie będzie lepszy.
- Tak, masz rację. Jeżeli ci to nie przeszkadza, poudawajmy, że jesteśmy przyjaciółkami. I UDAWAJ - wyraźnie zaakcentowałam to słowo - że Eric ci się podoba. Podpuszczaj go. Będzie mu trudniej się powstrzymać.
- I o to ci chodzi?! - Elodie wydawała się nieźle wkurzona moim pomysłem. - Chcesz, żeby Inmortal zakochał się we mnie?! Czy co?! Bo ja cię chyba nie rozumiem!
- Nie. Chcę sprawdzić czy poleci na ciebie wiedząc, że się "przyjaźnimy". Jeśli będzie się o mnie pytał skłam, że jesteśmy przyjaciółkami, ale ja nigdy ci o niem nie mówiłam. Rozumiesz?
Pokiwała głową.
- A co jeżeli... - zaczęła nieśmiało. - A co jeżeli między nami rzeczywiście coś zajdzie?
- Już o to się nie martw.
Doskonale wiedziałam, co bym zrobiła w takim przypadku. Spotkałabym się z Erickiem i powiadomiła o tym Vincenta. Zobaczyłby nas razem i miałby już podwójny powód do zabicia go, a ja dołożyłabym wszelkich starań, by mu w tym pomóc.
- Przyjdź do mnie, kiedy upewnisz się, że go nie ma.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam, chcąc jak najszybciej znaleźć sobie zajęcie, byle tylko nie myśleć o Ericku.
Problem rozwiązał się sam.
Mając zamiar wejść do swojego pokoju, usłyszałam głos Matta:
- Hej, Sophia, masz chwilkę? Musimy pogadać...
- Jasne - zgodziłam się. Każde wypełnienie aktualnego czasu było dobre, mimo że słowa Matta brzmiały tak trochę niepokojąco... - Chodźmy do mnie.
Dałam mu się poprowadzić do jego pokoju, w którym czekali Ryan i Sam.
- Usiądź. - Matt wskazał mi fotel.
Usiadłam, lecz na podłodze, w takim miejscu, by widzieć każdego z nich i skrzyżowałam nogi, przyjmując "turecką" pozycję. Chłopcy przyglądali mi się z zaciekawieniem. Po chwili milczenia, Matt, bardzo poważnym tonem, oznajmił:
- Cała ta rozmowa musi być szczera. Niczego nie zatajamy, jasne?
Pokiwałam głową, choć trochę bałam się tego, co mogłam usłyszeć.
- Dobra, Sophia... Wiemy, że coś wiesz.
- Nie rozumiem o czym mówisz.
Naprawdę!
- Mówię o śmierci naszych przyjaciół. Wiesz więcej, niż przypuszczamy.
Serce zabiło mi szybciej, lecz starałam się robić głupią minę.
- A co przypuszczacie? - zapytałam, mając nadzieję, że mój głos brzmiał normalnie.
- Przypuszczamy, że... - zawahał się Ryan. - Uważamy, że sprawcą był...
- Wampir - wszedł mu w słowo Sam.
Zamarłam.
_________
W końcu napisałam... Według mnie, wyszedł średnio, bo było spooooro dialogów, ale dłuższy niż zamierzałam. Przepraszam, że tak długo mi to zajęło, ale naprawdę uczyłam się na te piekielne testy i przez święta napisałam może 10 zdań... Ogólnie testy aka masakra, więc lepiej nie mówić...
Powrócę do kwestii, która zapewne ciekawi większość z Was... Cullenowie. Jeszcze jeden, dość istotny rozdział, dlatego wgl nie mogę go skrócić, choćbym chciała... I oni się pojawią <3 Też się nie mogę doczekać ^^
Jednak, jeśli chodzi o Ericka... Spokojnie, ich historia się nie kończy, nasz kochany wampirek pozostanie z nami jeszcze dłuuugo ;3
Piszcie komentarze i powiadomcie mnie czy ktoś z Was też przez te 3 dni musiał pisać testy ;-;
Do zobaczenia w następnym rozdziale <3
Btw... Zajrzyjcie do "Bohaterów" XD
piątek, 25 kwietnia 2014
piątek, 4 kwietnia 2014
Część 2 Rozdział 13: Zdumienie
~ Eric! - krzyknęłam w myślach. Nie chciałam, by gospodarz to usłyszał.
- Sophia, otwórz te cholerne drzwi, bo je wyważę! - wściekał się.
Podjęłam spontaniczną decyzję i wyskoczyłam przez okno. Ciężko gruchnęłam o ziemię, już nie w ramiona Inmortala. Ale on jednak stał obok i patrzył. Przenikliwym wzrokiem. Na mnie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał spokojnie.
- Bo staję po twojej stronie.
Decyzja trudna, lecz na pewno bardziej opłacalna. Vincent miał się jutro dowiedzieć, że włamałam się do jego biura i na pewno przestanie mi pomagać, a Eric...
Wstałam i otrzepałam się ze śniegu.
- Ericku, błagam, zrozum mnie - zaczęłam. - Ja się po prostu bałam. Spałam w pokoju z piętnaściorgiem znajomych, a rano okazuje się, że połowa z nich jest martwa.
- Ale nie pomyślałaś, że to mogłaś być ty - zauważył.
- No... Nie - przyznałam. - Vincent mnie uświadomił.
Zmarszczył brwi.
- Tak się jakoś miałem zapytać... Dlaczego się ze mną nie spotkałaś? Oprócz tego twojego strachu.
- Byłam na imprezie - odparłam zgodnie z prawdą. Nie widziałam żadnego sensu w tym, żeby go okłamać. - Po dziesiątej się upiłam i nic nie pamiętałam. I nadal nie pamiętam.
Po raz pierwszy w tym dniu się zaśmiał. Trochę mi ulżyło.
- Upiłaś się? Tego bym się po tobie nie spodziewał...
Chciałam, żeby pozostał pogodny, lecz musiałam wiedzieć na pewno, w jakiej znajdowałam się pozycji.
- Wrócił ci dobry humor? Cieszę się bardzo. - Mój głos wcale na to nie wskazywał, dzięki moim usilnym staraniom. - Nie chcę nic mówić, ale jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, Vincent znowu nas zobaczy.
- A co on nam może zrobić? - zadrwił.
- Nie wiem co mi, ale ciebie będzie chciał zabić.
Zdziwił się.
- Stary, poczciwy Vincent chciałby mnie zabić? - Usłyszałam w tym pytaniu bardzo wyraźną nutę kpiny.
- Tak powiedział.
Usłyszeliśmy z góry trzask drzwi wyrywanych z zawiasów. Spojrzałam na Inmortala z przerażeniem, lecz on zamknął oczy.
- Sophia! - krzyknął gospodarz.
- Chodź - rzekł Eric, wyciągając rękę w moją stronę.
- Nie. - Kolejna spontaniczna decyzja w tym dniu.
- Jak to?
- Uciekaj. Nie chcę, żeby zobaczył nas razem. I cię zabił. Poradzę sobie.
- W to akurat nie wątpię - uśmiechnął się i zniknął.
Schowałam się za rogiem budynku w chwili, gdy Vincent wyjrzał przez okno. Pobiegłam do internatu i stanęłam przy pokoju braci Misterio, jakbym stała tam wieczność. Ta ósemka, która wcześniej wyciskała tam łzy, gdzieś się ulotniła. W zamian za nich, wciśnięto policję. Pięciu funkcjonariuszy wewnątrz i sześciu na zewnątrz. Wolałam nie wiedzieć, dlaczego aż tylu.
- Jaka jest wstępna analiza przestępstwa? - zapytałam mężczyznę, który wyglądał, jakby wiedział co robi.
- Skąd wiesz, że popełniono przestępstwo? Dopiero tu przyszłaś - zainteresował się.
- Byłam tu już wcześniej. Jakie są początkowe wnioski? - nie ulegałam.
- Najprawdopodobniej zatruli się alkoholem. Żadnych ran na ciele, ale analiza krwi musi to potwierdzić. Pili coś, czego nie piła tamta ósemka.
- Dziewiątka - poprawiłam go. - Też tam byłam. Możliwe, że było coś w winie. Nie piłam tego i żyję.
- A ile ty masz lat? Wyglądasz na młodszą niż reszta...
Musiałam sobie wybrać takiego wścibskiego policjanta?! Co miałam wtedy powiedzieć?!
- Mam siedemnaście lat - powiedziałam w końcu. - Nie piłam wina, ale kto powiedział, że piłam coś innego? To ja byłam tą trzeźwą na imprezie.
- Gdyby to zdarzyło się kilka godzin temu, zwyczajnie przyniósłbym alkomat. Jeśli nie masz już pytań, pozwól, że wrócę do pracy.
Chwileczkę.
- Czyli to zatrucie?
- Albo otrucie. Pożyjemy, zobaczymy.
Och, tak. Z pewnością.
Tym razem naprawdę odetchnęłam z ulgą. Żadnych podejrzeń w stosunku do Inmortala. Całe szczęście.
- Sophia?! - Szczęście powiedziałam? Nigdy jeszcze nie widziałam Vincenta tak wściekłego i zdumionego zarazem. - Co ty tu robisz?!
- Tylko rozmawiałam z policjantem. To też jest zabronione?
- Chodź. - Chwycił mnie za rękę, a mnie zmroziło. I dosłownie, i w przenośni. Poprowadził mnie do swojego biura, usadził na krześle i pociągnął łyk whiskey, dla uspokojenia. Obszedł biurko i założył dłonie na oparciu mojego krzesła. - Dlaczego się z nim spotkałaś?
- Kto tak powiedział?
Westchnął.
- Nie rób ze mnie idioty. Wiem, że się z nim spotkałaś, chociaż ci zabroniłem. To jest seryjny morderca, zapomniałaś?!
- Ale to moja wina, że ich zabił. Tak, wiem co mówię. Sam powiedział, że chciał się na mnie odegrać. A kiedy zapytałam, dlaczego nie zabił mnie, to...
Nie mogłam wyznać, że lubi widzieć w moich oczach strach. Niepotrzebnie się wplątałam.
- To? - nalegał.
- Powiedział, że nie chciał mnie zabić - skłamałam, nie patrząc mu w oczy.
- Ale to nie zmienia faktu, że w momencie, gdy się z nim spotkałaś, mógł cię zabić. Pamiętasz naszą rozmowę, kiedy was przyłapałem?
Trudno jej nie pamiętać, skoro przez nią prawie zmieniłam nastawienie do Ericka.
- Mówiłem też co zrobię, jeżeli zobaczę was znowu razem. A teraz mam podwójny powód.
NIE MÓGŁ GO ZABIĆ! NIE POZWOLĘ NA TO!
- Nie widziałeś nas razem - odparłam w miarę spokojnie. - To tylko twoje spekulacje, czyli nadal masz jeden powód.
- Co cię z nim łączy?
Zaskoczył mnie, bo sama tego nie wiedziałam. Nie byłam jego dziewczyną, choć czasem się tak zachowywał. Kim ja dla niego jestem?
- Nic - odrzekłam. - Mogę już iść?
Nie czekając na odpowiedź, odtrąciłam jego ręce i wyszłam z biura. Po namyśle wróciłam i powiedziałam:
- Napraw nam drzwi.
- Nikogo nie ma? - spytał jedynie.
- Nie.
Nim się obejrzałam, drzwi były na swoim miejscu.
- Dziękuję! - krzyknęłam i weszłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku i pogrążyłam się w myślach.
Co czułam do Ericka? Co on czuł do mnie? Dwa najtrudniejsze pytania, na które nie znałam odpowiedzi, nawet na to pierwsze. Czy zginęłabym z jego rąk? Czy kochałam go na tyle, by rzeczywiście otwarcie stanąć po jego stronie? Dlaczego Vincent tak bardzo pragnie go zabić?
Lecz zastanowiłam się też nad czymś innym. Nad moim zachowaniem. Nad tym, jak reagowałam na nieprzyjemne doświadczenia. Nie tak, jak kiedyś - płaczem. Wtedy byłam niewiarygodnie słaba psychicznie. A teraz? Płakałam w sytuacjach, które tego wymagały. Tyle razy bywałam wściekła, zdenerwowana, smutna lub przygnębiona, ale starałam się tego nie okazywać. Jednak ta wyprowadzka wniosła coś pozytywnego w moje życie.
A co z Erickiem? Miałam myśleć, że nie jest on niczym dobrym w moim życiu? Przydałby się ktoś, kto powiedziałby mi, co mam robić.
Gdy zegarek wybił godzinę dziewiątą, do pokoju weszły dziewczyny. Trzy, nie dwie. Victoria, Charlotte i... Elodie? Ona? Tutaj?
- Sophia, tak sobie myślę... - Elodie usadowiła się obok mnie, wpatrując w pościel. - Czy nie dałabyś się jutro wyciągnąć do Mang?
- Do Mang? - zdumiałam się. - A po co?
- Hm... Na zakupy.
- Jutro? To aż tak ważne? - jęknęłam z pretensją.
Pokiwała głową.
Chociaż... Czy ja coś stracę? Zapewne pieniądze, jeśli coś sobie kupię. Ale Elodie, pytająca mnie, czy pojadę z nią do Mang, nie jest normalnym zjawiskiem.
- W czym jest haczyk? - zapytałam podejrzliwie.
- W niczym - odparła zaskoczona.
- No... Dobra - zgodziłam się. - O której?
- Godzinę po szkole. Pasuje?
- Pasuje - zapewniłam.
Wyszła zadowolona z pomieszczenia. Char wybrała się do łazienki, a Victoria wciąż na mnie patrzyła.
- Wiesz o co chodzi? - spytałam ją z nikłą nadzieją.
Pokręciła głową.
- Wiesz, jesteś bardzo tajemnicza - oznajmiła nagle. - Cicha, odważna, zamknięta w sobie, ale wiem, że ty coś ukrywasz.
Rany! Czy teraz ona zamierza męczyć mnie gadką, jaka to ja jestem?! Chyba wiedziałam to lepiej?!
Ale zamknięta w sobie? To aż tak widać? Jestem usprawiedliwiona! Komu mam się zwierzać? Nikogo tam nie znałam! Wiem, że miałam OKAZJĘ poznać, ale zwyczajnie nie chciałam. I nie narzekałam na to, że nie miałam przyjaciół. Nie potrzebowałam ich.
- Tylko co? Co ty ukrywasz?
- Nic nie ukrywam.
- I tak się dowiem.
- Powodzenia.
Następna wścibska osoba. Czy oni wszyscy się ode mnie odczepią?!
***
Budzik zadzwonił równo o siódmej. Poniedziałek. Nie chciałam wstawać ani iść do szkoły. Decyzję, czy poudawać chorobę, udaremnił mi Sam. Wpadł do pokoju, krzycząc:
- Hej, dziewczyny! Vincent woła wszystkich na dół! Chodzi o tą kradzież.
To mnie całkowicie rozbudziło. Zerwałam się z łóżka, ku zdziwieniu reszty i wybiegłam do łazienki, mając nadzieję przesiedzieć tam całe nagranie. Już dwie minuty później rozległo się pukanie i głos... Elodie?
- Sophia, wyjdź.
Zdałam sobie sprawę, że jestem skończoną idiotką. Zamiast normalnie pójść razem z nimi do salonu, udając zaciekawienie, mogłam śmiało sądzić, że przynajmniej połowa już podejrzewa mnie. Wyszłam więc czym prędzej z toalety, poprawiając koszulkę i poszłam za niespokojną Elodie na dół.
Wszyscy czekali. Na co? Vincent stał pośrodku niesymetrycznego koła i wpatrywał się w sufit. Zajęłam miejsce pomiędzy Maxem, a Victorią.
- Dobra, zanim przejdziemy do rzeczy, uczcijmy minutą ciszy zmarłych Casey, Richa, Connora, Martina, Lucasa, Davida i Jima.
Już po tych słowach zobaczyłam łzy na policzkach każdej z dziewczyn. Elodie była przyjaciółką Casey, dlatego płakała najbardziej, przyklejona do ramienia Matta. Ja już kiedyś przez to przechodziłam.
Po dokładnej minucie, Vincent zaczął mocno zdenerwowanym głosem:
- Ja zrozumiem wszystko; złe oceny, zabawy do godzin porannych, wyzwiska w moim kierunku, czy nieuzasadnione miłości. - Spojrzał na mnie. - Ale kradzież?! Po raz pierwszy w mojej karierze zdarzyła się podwójna kradzież tej samej rzeczy!
Zamurowało mnie. Podwójna? Przecież ja tylko raz zabrałam teczkę. Nie przypominałam sobie, by była mi potrzebna dwa razy. Nasuwa się więc pytanie: "Jeśli nie ja, to kto?".
- Nazwijmy rzecz po imieniu: teczka. Jaka teczka jest tak ważna, żeby kraść ją dwa razy?! Ja oczywiście nie mówię, że to była jedna i ta sama osoba, ale ktoś to zrobił. Tylko kto, moi drodzy? Są tu wszyscy. Jeśli to któreś z was, niech teraz się dobrowolnie przyzna, bo jeżeli nie, to pokażemy ją - lub ich - na nagraniu.
Wyjął z kieszeni marynarki staromodną kasetę video. Przyjrzał się nam po kolei, wzrok dłużej zatrzymując na chłopakach. Dobrze, nie podejrzewał mnie...
- Nikt? W takim razie...
Podszedł do nowoczesnego telewizora z odtwarzaczem video, zamiast DVD. Włożył kasetę do środka i już po chwili nacisnął przycisk "play".
Przez moment nic się nie działo, dlatego gospodarz włączył przycisk przyśpieszania. Potem na ekranie zamajaczył czyjaś sylwetka. To znaczy, nie czyjaś, tylko moja. Weszłam, chwilę się rozglądałam i podbiegłam do komody. Wyjęłam teczkę i zapaliło się światło. Wlazłam pod biurko, a światło zgasło. Wybiegłam. I wtedy nieświadomie spojrzałam prosto w kamerę, także moja twarz była doskonale widoczna. Swoją drogą... Wyglądałam strasznie!
Vincent włączył pauzę i spojrzał na mnie wyczekująco, tak jak reszta zbiorowiska. Nie poruszyłam się; zmrużyłam jedynie oczy.
- No, słucham - odezwał się w końcu właściciel.
- Pogadamy później - oznajmiłam, wciąż patrząc w ekran telewizora. - Puszczaj dalej.
Ludzi troszeczkę zdziwiło, że mówiłam do gospodarza, jak do kolegi, lecz się nad tym nie zastanawiałam. Byłam ciekawa, kto jeszcze potrzebował teczki Inmortala.
Vincent pokręcił głową i puścił kasetę dalej.
W miarę upływu dnia cienie na podłodze zaczęły się wydłużać. Przyspieszenie, ustawione maksymalnie, już po dwóch minutach ukazało kolejną osobę i nie byłam to bynajmniej ja ani właściciel. To też była dziewczyna. Jasnowłosa, szczupła. Jeszcze zanim odwróciła się w stronę kamery, wiedziałam, że jest to Elodie.
__________
Wróciłam! Znowu z opóźnieniem, bo w zeszłym tygodniu impreza była i nie dałam rady napisać ani słowa :c Strasznie Was przepraszam :c
I jednocześnie dziękuję za ponad 20.000 wejść! To jest niemożliwe! Niektórzy są już ze mną tak długo, bo w sumie od... grudnia 2012 roku? A nadal dołączają nowi czytelnicy <3 Wszystkich Was kocham <3
Teraz mam nadzieję dodawać rozdziały regularnie, choć kwiecień to miesiąc burzliwy z uwagi na zbliżające się testy... ;---;
I za dwa rozdziały wracają Cullenowie <3
Chociaż nie wiem, czy będziecie do końca zadowoleni z ich roli w tej części... Ale zdradzę Wam, że po ich przyjeździe będą się działy o wiele gorsze rzeczy niż teraz... I to będzie troszkę ściągnięte z takiej jednej książki, ale zrobiłam to nieświadomie i dopiero po fakcie ją przeczytałam, więc, proszę, nie wściekajcie się o to :c
I jak zwykle mam nadzieję, że nie zanudziłam i zaciekawiłam ;3 Piszcie w komentarzach i bierzcie udział w ankietach ^^
Do zobaczenia (mam nadzieję) za dwa tygodnie <3
- Sophia, otwórz te cholerne drzwi, bo je wyważę! - wściekał się.
Podjęłam spontaniczną decyzję i wyskoczyłam przez okno. Ciężko gruchnęłam o ziemię, już nie w ramiona Inmortala. Ale on jednak stał obok i patrzył. Przenikliwym wzrokiem. Na mnie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał spokojnie.
- Bo staję po twojej stronie.
Decyzja trudna, lecz na pewno bardziej opłacalna. Vincent miał się jutro dowiedzieć, że włamałam się do jego biura i na pewno przestanie mi pomagać, a Eric...
Wstałam i otrzepałam się ze śniegu.
- Ericku, błagam, zrozum mnie - zaczęłam. - Ja się po prostu bałam. Spałam w pokoju z piętnaściorgiem znajomych, a rano okazuje się, że połowa z nich jest martwa.
- Ale nie pomyślałaś, że to mogłaś być ty - zauważył.
- No... Nie - przyznałam. - Vincent mnie uświadomił.
Zmarszczył brwi.
- Tak się jakoś miałem zapytać... Dlaczego się ze mną nie spotkałaś? Oprócz tego twojego strachu.
- Byłam na imprezie - odparłam zgodnie z prawdą. Nie widziałam żadnego sensu w tym, żeby go okłamać. - Po dziesiątej się upiłam i nic nie pamiętałam. I nadal nie pamiętam.
Po raz pierwszy w tym dniu się zaśmiał. Trochę mi ulżyło.
- Upiłaś się? Tego bym się po tobie nie spodziewał...
Chciałam, żeby pozostał pogodny, lecz musiałam wiedzieć na pewno, w jakiej znajdowałam się pozycji.
- Wrócił ci dobry humor? Cieszę się bardzo. - Mój głos wcale na to nie wskazywał, dzięki moim usilnym staraniom. - Nie chcę nic mówić, ale jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, Vincent znowu nas zobaczy.
- A co on nam może zrobić? - zadrwił.
- Nie wiem co mi, ale ciebie będzie chciał zabić.
Zdziwił się.
- Stary, poczciwy Vincent chciałby mnie zabić? - Usłyszałam w tym pytaniu bardzo wyraźną nutę kpiny.
- Tak powiedział.
Usłyszeliśmy z góry trzask drzwi wyrywanych z zawiasów. Spojrzałam na Inmortala z przerażeniem, lecz on zamknął oczy.
- Sophia! - krzyknął gospodarz.
- Chodź - rzekł Eric, wyciągając rękę w moją stronę.
- Nie. - Kolejna spontaniczna decyzja w tym dniu.
- Jak to?
- Uciekaj. Nie chcę, żeby zobaczył nas razem. I cię zabił. Poradzę sobie.
- W to akurat nie wątpię - uśmiechnął się i zniknął.
Schowałam się za rogiem budynku w chwili, gdy Vincent wyjrzał przez okno. Pobiegłam do internatu i stanęłam przy pokoju braci Misterio, jakbym stała tam wieczność. Ta ósemka, która wcześniej wyciskała tam łzy, gdzieś się ulotniła. W zamian za nich, wciśnięto policję. Pięciu funkcjonariuszy wewnątrz i sześciu na zewnątrz. Wolałam nie wiedzieć, dlaczego aż tylu.
- Jaka jest wstępna analiza przestępstwa? - zapytałam mężczyznę, który wyglądał, jakby wiedział co robi.
- Skąd wiesz, że popełniono przestępstwo? Dopiero tu przyszłaś - zainteresował się.
- Byłam tu już wcześniej. Jakie są początkowe wnioski? - nie ulegałam.
- Najprawdopodobniej zatruli się alkoholem. Żadnych ran na ciele, ale analiza krwi musi to potwierdzić. Pili coś, czego nie piła tamta ósemka.
- Dziewiątka - poprawiłam go. - Też tam byłam. Możliwe, że było coś w winie. Nie piłam tego i żyję.
- A ile ty masz lat? Wyglądasz na młodszą niż reszta...
Musiałam sobie wybrać takiego wścibskiego policjanta?! Co miałam wtedy powiedzieć?!
- Mam siedemnaście lat - powiedziałam w końcu. - Nie piłam wina, ale kto powiedział, że piłam coś innego? To ja byłam tą trzeźwą na imprezie.
- Gdyby to zdarzyło się kilka godzin temu, zwyczajnie przyniósłbym alkomat. Jeśli nie masz już pytań, pozwól, że wrócę do pracy.
Chwileczkę.
- Czyli to zatrucie?
- Albo otrucie. Pożyjemy, zobaczymy.
Och, tak. Z pewnością.
Tym razem naprawdę odetchnęłam z ulgą. Żadnych podejrzeń w stosunku do Inmortala. Całe szczęście.
- Sophia?! - Szczęście powiedziałam? Nigdy jeszcze nie widziałam Vincenta tak wściekłego i zdumionego zarazem. - Co ty tu robisz?!
- Tylko rozmawiałam z policjantem. To też jest zabronione?
- Chodź. - Chwycił mnie za rękę, a mnie zmroziło. I dosłownie, i w przenośni. Poprowadził mnie do swojego biura, usadził na krześle i pociągnął łyk whiskey, dla uspokojenia. Obszedł biurko i założył dłonie na oparciu mojego krzesła. - Dlaczego się z nim spotkałaś?
- Kto tak powiedział?
Westchnął.
- Nie rób ze mnie idioty. Wiem, że się z nim spotkałaś, chociaż ci zabroniłem. To jest seryjny morderca, zapomniałaś?!
- Ale to moja wina, że ich zabił. Tak, wiem co mówię. Sam powiedział, że chciał się na mnie odegrać. A kiedy zapytałam, dlaczego nie zabił mnie, to...
Nie mogłam wyznać, że lubi widzieć w moich oczach strach. Niepotrzebnie się wplątałam.
- To? - nalegał.
- Powiedział, że nie chciał mnie zabić - skłamałam, nie patrząc mu w oczy.
- Ale to nie zmienia faktu, że w momencie, gdy się z nim spotkałaś, mógł cię zabić. Pamiętasz naszą rozmowę, kiedy was przyłapałem?
Trudno jej nie pamiętać, skoro przez nią prawie zmieniłam nastawienie do Ericka.
- Mówiłem też co zrobię, jeżeli zobaczę was znowu razem. A teraz mam podwójny powód.
NIE MÓGŁ GO ZABIĆ! NIE POZWOLĘ NA TO!
- Nie widziałeś nas razem - odparłam w miarę spokojnie. - To tylko twoje spekulacje, czyli nadal masz jeden powód.
- Co cię z nim łączy?
Zaskoczył mnie, bo sama tego nie wiedziałam. Nie byłam jego dziewczyną, choć czasem się tak zachowywał. Kim ja dla niego jestem?
- Nic - odrzekłam. - Mogę już iść?
Nie czekając na odpowiedź, odtrąciłam jego ręce i wyszłam z biura. Po namyśle wróciłam i powiedziałam:
- Napraw nam drzwi.
- Nikogo nie ma? - spytał jedynie.
- Nie.
Nim się obejrzałam, drzwi były na swoim miejscu.
- Dziękuję! - krzyknęłam i weszłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku i pogrążyłam się w myślach.
Co czułam do Ericka? Co on czuł do mnie? Dwa najtrudniejsze pytania, na które nie znałam odpowiedzi, nawet na to pierwsze. Czy zginęłabym z jego rąk? Czy kochałam go na tyle, by rzeczywiście otwarcie stanąć po jego stronie? Dlaczego Vincent tak bardzo pragnie go zabić?
Lecz zastanowiłam się też nad czymś innym. Nad moim zachowaniem. Nad tym, jak reagowałam na nieprzyjemne doświadczenia. Nie tak, jak kiedyś - płaczem. Wtedy byłam niewiarygodnie słaba psychicznie. A teraz? Płakałam w sytuacjach, które tego wymagały. Tyle razy bywałam wściekła, zdenerwowana, smutna lub przygnębiona, ale starałam się tego nie okazywać. Jednak ta wyprowadzka wniosła coś pozytywnego w moje życie.
A co z Erickiem? Miałam myśleć, że nie jest on niczym dobrym w moim życiu? Przydałby się ktoś, kto powiedziałby mi, co mam robić.
Gdy zegarek wybił godzinę dziewiątą, do pokoju weszły dziewczyny. Trzy, nie dwie. Victoria, Charlotte i... Elodie? Ona? Tutaj?
- Sophia, tak sobie myślę... - Elodie usadowiła się obok mnie, wpatrując w pościel. - Czy nie dałabyś się jutro wyciągnąć do Mang?
- Do Mang? - zdumiałam się. - A po co?
- Hm... Na zakupy.
- Jutro? To aż tak ważne? - jęknęłam z pretensją.
Pokiwała głową.
Chociaż... Czy ja coś stracę? Zapewne pieniądze, jeśli coś sobie kupię. Ale Elodie, pytająca mnie, czy pojadę z nią do Mang, nie jest normalnym zjawiskiem.
- W czym jest haczyk? - zapytałam podejrzliwie.
- W niczym - odparła zaskoczona.
- No... Dobra - zgodziłam się. - O której?
- Godzinę po szkole. Pasuje?
- Pasuje - zapewniłam.
Wyszła zadowolona z pomieszczenia. Char wybrała się do łazienki, a Victoria wciąż na mnie patrzyła.
- Wiesz o co chodzi? - spytałam ją z nikłą nadzieją.
Pokręciła głową.
- Wiesz, jesteś bardzo tajemnicza - oznajmiła nagle. - Cicha, odważna, zamknięta w sobie, ale wiem, że ty coś ukrywasz.
Rany! Czy teraz ona zamierza męczyć mnie gadką, jaka to ja jestem?! Chyba wiedziałam to lepiej?!
Ale zamknięta w sobie? To aż tak widać? Jestem usprawiedliwiona! Komu mam się zwierzać? Nikogo tam nie znałam! Wiem, że miałam OKAZJĘ poznać, ale zwyczajnie nie chciałam. I nie narzekałam na to, że nie miałam przyjaciół. Nie potrzebowałam ich.
- Tylko co? Co ty ukrywasz?
- Nic nie ukrywam.
- I tak się dowiem.
- Powodzenia.
Następna wścibska osoba. Czy oni wszyscy się ode mnie odczepią?!
***
Budzik zadzwonił równo o siódmej. Poniedziałek. Nie chciałam wstawać ani iść do szkoły. Decyzję, czy poudawać chorobę, udaremnił mi Sam. Wpadł do pokoju, krzycząc:
- Hej, dziewczyny! Vincent woła wszystkich na dół! Chodzi o tą kradzież.
To mnie całkowicie rozbudziło. Zerwałam się z łóżka, ku zdziwieniu reszty i wybiegłam do łazienki, mając nadzieję przesiedzieć tam całe nagranie. Już dwie minuty później rozległo się pukanie i głos... Elodie?
- Sophia, wyjdź.
Zdałam sobie sprawę, że jestem skończoną idiotką. Zamiast normalnie pójść razem z nimi do salonu, udając zaciekawienie, mogłam śmiało sądzić, że przynajmniej połowa już podejrzewa mnie. Wyszłam więc czym prędzej z toalety, poprawiając koszulkę i poszłam za niespokojną Elodie na dół.
Wszyscy czekali. Na co? Vincent stał pośrodku niesymetrycznego koła i wpatrywał się w sufit. Zajęłam miejsce pomiędzy Maxem, a Victorią.
- Dobra, zanim przejdziemy do rzeczy, uczcijmy minutą ciszy zmarłych Casey, Richa, Connora, Martina, Lucasa, Davida i Jima.
Już po tych słowach zobaczyłam łzy na policzkach każdej z dziewczyn. Elodie była przyjaciółką Casey, dlatego płakała najbardziej, przyklejona do ramienia Matta. Ja już kiedyś przez to przechodziłam.
Po dokładnej minucie, Vincent zaczął mocno zdenerwowanym głosem:
- Ja zrozumiem wszystko; złe oceny, zabawy do godzin porannych, wyzwiska w moim kierunku, czy nieuzasadnione miłości. - Spojrzał na mnie. - Ale kradzież?! Po raz pierwszy w mojej karierze zdarzyła się podwójna kradzież tej samej rzeczy!
Zamurowało mnie. Podwójna? Przecież ja tylko raz zabrałam teczkę. Nie przypominałam sobie, by była mi potrzebna dwa razy. Nasuwa się więc pytanie: "Jeśli nie ja, to kto?".
- Nazwijmy rzecz po imieniu: teczka. Jaka teczka jest tak ważna, żeby kraść ją dwa razy?! Ja oczywiście nie mówię, że to była jedna i ta sama osoba, ale ktoś to zrobił. Tylko kto, moi drodzy? Są tu wszyscy. Jeśli to któreś z was, niech teraz się dobrowolnie przyzna, bo jeżeli nie, to pokażemy ją - lub ich - na nagraniu.
Wyjął z kieszeni marynarki staromodną kasetę video. Przyjrzał się nam po kolei, wzrok dłużej zatrzymując na chłopakach. Dobrze, nie podejrzewał mnie...
- Nikt? W takim razie...
Podszedł do nowoczesnego telewizora z odtwarzaczem video, zamiast DVD. Włożył kasetę do środka i już po chwili nacisnął przycisk "play".
Przez moment nic się nie działo, dlatego gospodarz włączył przycisk przyśpieszania. Potem na ekranie zamajaczył czyjaś sylwetka. To znaczy, nie czyjaś, tylko moja. Weszłam, chwilę się rozglądałam i podbiegłam do komody. Wyjęłam teczkę i zapaliło się światło. Wlazłam pod biurko, a światło zgasło. Wybiegłam. I wtedy nieświadomie spojrzałam prosto w kamerę, także moja twarz była doskonale widoczna. Swoją drogą... Wyglądałam strasznie!
Vincent włączył pauzę i spojrzał na mnie wyczekująco, tak jak reszta zbiorowiska. Nie poruszyłam się; zmrużyłam jedynie oczy.
- No, słucham - odezwał się w końcu właściciel.
- Pogadamy później - oznajmiłam, wciąż patrząc w ekran telewizora. - Puszczaj dalej.
Ludzi troszeczkę zdziwiło, że mówiłam do gospodarza, jak do kolegi, lecz się nad tym nie zastanawiałam. Byłam ciekawa, kto jeszcze potrzebował teczki Inmortala.
Vincent pokręcił głową i puścił kasetę dalej.
W miarę upływu dnia cienie na podłodze zaczęły się wydłużać. Przyspieszenie, ustawione maksymalnie, już po dwóch minutach ukazało kolejną osobę i nie byłam to bynajmniej ja ani właściciel. To też była dziewczyna. Jasnowłosa, szczupła. Jeszcze zanim odwróciła się w stronę kamery, wiedziałam, że jest to Elodie.
__________
Wróciłam! Znowu z opóźnieniem, bo w zeszłym tygodniu impreza była i nie dałam rady napisać ani słowa :c Strasznie Was przepraszam :c
I jednocześnie dziękuję za ponad 20.000 wejść! To jest niemożliwe! Niektórzy są już ze mną tak długo, bo w sumie od... grudnia 2012 roku? A nadal dołączają nowi czytelnicy <3 Wszystkich Was kocham <3
Teraz mam nadzieję dodawać rozdziały regularnie, choć kwiecień to miesiąc burzliwy z uwagi na zbliżające się testy... ;---;
I za dwa rozdziały wracają Cullenowie <3
Chociaż nie wiem, czy będziecie do końca zadowoleni z ich roli w tej części... Ale zdradzę Wam, że po ich przyjeździe będą się działy o wiele gorsze rzeczy niż teraz... I to będzie troszkę ściągnięte z takiej jednej książki, ale zrobiłam to nieświadomie i dopiero po fakcie ją przeczytałam, więc, proszę, nie wściekajcie się o to :c
I jak zwykle mam nadzieję, że nie zanudziłam i zaciekawiłam ;3 Piszcie w komentarzach i bierzcie udział w ankietach ^^
Do zobaczenia (mam nadzieję) za dwa tygodnie <3
piątek, 14 marca 2014
Część 2 Rozdział 12: Dlaczego?
Krzyk dochodził z dołu. Nie zauważyłam nikogo, gdy tam biegłam; każdy wyjechał na weekend do rodziny. Przed drzwiami do pokoju braci Misterio zebrała się już mała grupka osób, wliczając w to samych chłopaków, Char, Victorię, Kevina, Maxa i Elodie. Krzyczała Char, Victoria wtulała się w Ryana, a Elodie w Matta. Kevin trzęsącą się ręką zamykał drzwi, a Max wyglądał, jakby miał puścić pawia. Cały zzieleniał na twarzy, jak reszta. Sam próbował uciszyć swoją dziewczynę, przytulając ją, lecz nie za wiele to dało.
Innymi słowy: coś się stało. Coś niedobrego.
- O co chodzi? - zapytałam, podchodząc bliżej.
- Nie chcesz wiedzieć - odparł Kevin.
- Co się stało?! - powtórzyłam, podnosząc głos. - Czemu reszta nie wychodzi?! Dlaczego krzyczałaś, Char?!
Jak na zawołanie, dziewczyna wydała z siebie odgłos przypominający chorego ptaka, a na policzkach Victorii i Elodie zobaczyłam łzy.
- Wszyscy... - zaczął Kevin. Zorientowałam się, że pozostali chłopcy nie są w stanie mówić. - Oni... Oni nie żyją.
Spojrzałam po nich z niedowierzaniem. Co on wygadywał za głupstwa?! Jak to nie żyją?!
Żeby przekonać się na własne oczy, sięgnęłam do drzwi, by je otworzyć. Kevin chwycił mnie za dłoń i wymamrotał:
- Nie wejdziesz tam.
- Jeszcze się przekonasz. Albo mnie puścisz, albo zacznij się żegnać ze swoją ręką - wycedziłam.
- Myślisz, że się ciebie boję? - zapytał, w cierpieniu zdobywając się na szczyptę ironii.
- Puść ją - wyszeptał przez zęby Matt. Cieszyłam się, że zapamiętał, że ze mną nie warto zadzierać.
Kevin westchnął i razem z innymi odwrócił wzrok.
Przede mną ukazała się scena, jak z horroru. I nie mówię tak dlatego, że to fajnie brzmi. Ciała leżały porozrzucane tak, jak poprzednio, więc nie mogłam się domyślić prawdy na pierwszy rzut oka. Ze smutkiem uświadomiłam sobie, że myślę, jak pospolity detektyw; nie przejmuję się osobami, tylko przestępstwem. Czas na smutek nadejdzie później.
Podeszłam do pierwszego ciała, w którym rozpoznałam Connora i usłyszałam zamykane drzwi. Zamiast tego, co ujrzałam, wolałam już raczej zobaczyć rozszarpane zwłoki z narządami na zewnątrz. Podbiegłam do Casey, Richa, Davida, Jima, Martina i Lucasa. Wszędzie to samo. Tę zbrodnię mogły popełnić tylko dwie osoby.
- Zawołajcie Vincentego - rzekłam, stając w wejściu do pomieszczenia.
- Jestem - oznajmił mężczyzna sekundę później, wchodząc przez drzwi od salonu. - Co się stało?
Nie wyglądał na zmartwionego. Wyglądał na kogoś, kto wcale nie wie, co się wydarzyło.
- Właśnie przed chwilą, pod twoim nosem, zamordowano siedmioro nastolatków, to się stało! - wrzasnęłam być może nieco zbyt histerycznie.
Uniósł pytająco brwi. Odhaczyłam go na bardzo małej liście, widząc, że ma czarne oczy.
Przepchnął się obok Maxa i mnie, wchodząc szybko do pokoju. Weszłam za nim, zamykając drzwi. Gospodarz podchodził do każdego ciała po kolei i patrzył zawsze w to samo miejsce - na szyję.
- Wiesz, że to mogłaś być ty? - zauważył odkrywczo, stając naprzeciwko i obserwując mnie uważnie.
Nie zastanawiałam się nad tym, ale rzeczywiście. Vincent miał rację. To mogłam być ja.
- Czy oprócz Ericka podejrzewasz kogoś? - zapytałam cicho, nie odpowiadając na moje pytanie.
- Czy wiesz, że to mogłaś być ty?! - powtórzył z naciskiem.
- Eric nie mógłby mnie skrzywdzić - oznajmiłam z przekonaniem.
- Jesteś pewna?
- A czy ty jesteś pewny, że to Eric? Przecież równie dobrze, mógłby tu przyjść jakiś obcy wampir i ich zabić, a naturalnie cała wina spadłaby na Ericka.
- Bronisz go - stwierdził ze zdumieniem.
- Ja go nie bronię. Ja staram się tą sprawę wyjaśnić jak najbardziej racjonalnie, a ty mi w tym niestety nie pomagasz.
- Bo ja JESTEM przekonany, że to Eric!
Zdusiłam w sobie ogromną chęć rąbnięcia go w twarz i po chwili mruknęłam:
- Zajmiemy się tym później. Teraz wymyślmy co powiemy reszcie.
- Sprawą to się zajmę ja. I nie mam pojęcia co powiemy innym.
Przez minutę nie odzywaliśmy się do siebie. Pomysł, który wykwitł niespodziewanie w mojej głowie, był tak prosty i idealny, że aż klasnęłam z zachwytu.
- Czy nie prościej byłoby ich zapytać? - zaczęłam.
- O co? - Nie zrozumiał.
- Och... - żachnęłam się na jego niedomyślność. - Na początek zapytamy ich, co zobaczyli. Może poczuli odór rozkładających ciał, przez który zaraz nie będę mogła oddychać i na podstawie tego stwierdzili zgon.
Vincent zastanowił się nad tym, co powiedziałam. W końcu zrobił zrezygnowaną minę i rzekł:
- Niech ci będzie. Ty do nich pójdziesz, a ja zadzwonię na policję. Im też trzeba będzie wcisnąć coś wiarygodnego.
Pokiwałam głową i wyszłam z pokoju. Wtedy to nawet chłopcy uronili przynajmniej rzekę łez. Nie dziwiłam się im. Ja tych ludzi znałam za krótko, by za nimi płakać, ale doskonale wiedziałam co czują. Wiedziałam co się działo w ich umysłach. Wiedziałam co chcieli wtedy zrobić.
- Czy Vincent wie co się stało? - zapytał roztrzęsiony Kevin w imieniu całej grupy.
- Mam do was parę pytań. Musicie na nie odpowiedzieć, zanim przyjedzie policja. Jesteście w stanie?
Tym razem to oni pokiwali głowami. Wzięłam głęboki oddech i spytałam:
- Które z was wstało jako pierwsze?
- Ja - odparł gardłowo Max.
- A kto zauważył, że oni nie żyją? - Wiem, że byłam bezlitosna, ale miałam nadzieję, że podniesie ich na duchu myśl, że ktoś tu jeszcze ma głowę na karku.
- Char - odpowiedział za dziewczynę Sam.
- Char, uspokój się. - Podeszłam do dziewczyny i położyłam jej dłoń na ramieniu. - Opowiedz mi, jak to było, dla własnego dobra. Dasz radę?
Charlotte wytarła łzy w koszulę niczego nieświadomego Sama i pociągnęła mocno nosem.
- Dobrze. Pomogę ci.
- Dziękuję. - Naprawdę byłam wdzięczna.
- Wstałam, bo obudził mnie Max. Zasnęłam obok niego. Chciałam, żeby Casey, która jakimś sposobem usnęła na moich nogach, trochę się przesunęła. Wyjęłam nogi spod jej pleców, a ona bezwładnie klapnęła na podłogę. Zobaczyłam krew na jej sukience i zaczęłam krzyczeć. To obudziło resztę, a ciebie już nie zobaczyłam. Pozostali nie wstali i domyśliłam się, że też nie żyją.
- Na podstawie czego to stwierdziłaś? - Już prawie czułam ulgę.
- Nie oddychali - znów zaczęła płakać.
Wiedziałam, że więcej z niej nie wyciągnę, ale o tak okazało się być o wiele lepiej, niż mogłoby.
- A wy? - zapytałam ich, pchana chęcią sprawdzenia wszystkiego.
- Tylko po krzyku Char - odpowiedział Kevin. - Wrzeszczała, że nie żyją, a my nie chcieliśmy przebywać w jednym pokoju z trupami.
- Dzięki.
Weszłam z powrotem do pomieszczenia i mało nie zaczęłam skakać ze szczęścia. Vincent rozmawiał z policjantem, lecz już najwyraźniej kończył.
- Będą za pięć minut... Chyba dobrze ci poszło?
- Tak. Nic nie widzieli. Charlotte zobaczyła, że Casey się nie rusza, a pozostali nie oddychali. Idealnie. A ty co wymyśliłeś policji?
- Te dziury są zbyt widoczne, by je mogli przeoczyć. Na wstępie mogą przypuszczać, że zatruli się alkoholem. Poczekajmy na oficjalny werdykt.
- Poczekajmy? - zdziwiłam się. - Poczekajmy, siedząc na tyłku i nic nie robiąc? Dobrze się czujesz?
Przecież nie mogłam w spokoju siedzieć i czekać na to, co powie policja. To mogło potrwać co najmniej miesiąc.
- Ty się w tą sprawę nie mieszaj - ostrzegł groźnym tonem.
- Tylko powiedz mi dlaczego.
- Bo możesz przez to zginąć! - zaczął się denerwować.
- To była jedna z bardzo wielu sytuacji, w których miałam okazję zginąć. Ale żyję! Eric nie chciał mnie zabić. Pod warunkiem, że to w ogóle był on.
- Czyli bierzesz taką opcję pod uwagę?
- Biorę też po uwagę opcję, że to byłeś ty - powiedziałam mściwie.
- Ja?! - wykrzyknął zdumiony.
- Nigdy nie widziałam prawdziwego kolor twoich oczu.
- No i co z tego? Gdybym to rzeczywiście był ja, miałyby one jakiś kolor, prawda?!
Mój oddech przyśpieszył. Chciałam bronić Inmortala. W dalszym ciągu nie wierzyłam, że te okropieństwa mógł zrobić on.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, że zrobił to Inmortal.
Mocno zabolało mnie to, że zamiast "czy" powiedział "że".
- Eric tego nie zrobił - przekonywałam.
- Jaką masz pewność? Możemy się przekonać.
- Jak? - zapytałam. Każdy sposób był dobry, by dowieść jego niewinności.
- Zapytasz go.
- Co?! - krzyknęłam.
Chyba go porąbało!
- Jeśli sądzisz, że przyzna mi się z własnej woli, to jesteś w błędzie! - wrzasnął.
- Ja się z nim nie spotkam!
Kierowałam się w stronę drzwi. Miałam go dosyć.
- Czyli przyznajesz, że się go boisz?!
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wciąż byłam wstrząśnięta rozmową, dlatego na pytanie Ryana "co się stało" odparłam bardzo niecenzurowanymi słowami.
Poszłam do mojego pokoju. Marzyłam o tym, żeby to wszystko było kłamstwem. Nieprawdą. Złym snem. Czymkolwiek, co można przerwać.
Tak, bałam się Inmortala. Kto by się go nie bał na moim miejscu? Nie mogłam i nie chciałam powiedzieć o tym Vincentowi. Ale nawet jeżeli był to Eric, nie zabił mnie. Nie chciał?
Zaraz do pokoju wpadł gospodarz. Zdyszany i z przepraszającą miną.
- Sophio, przepraszam. Powinienem był pomyśleć, że nie będziesz się chciała z nim spotkać. Teraz też uważam, że to szalenie niebezpieczny pomysł. Poczekaj tu na mnie, załatwię sprawę z policją i porozmawiamy na spokojnie.
Wyszedł i zamknął drzwi. Przekręciłam klucz. Nikt się tu nie dostanie i o to mi chodzi. Słowa Vincentego tylko utwierdziły mnie w poważnym przekonaniu.
~ Spotkajmy się. W moim pokoju.
Nie odpowiedział.
Przez chwilę stałam na środku pomieszczenia nie ruszając się, wstrzymując oddech i starając się powstrzymać bijące serce, które miało zamiar uciec. Bałam się. Ale wiedziałam też, że to słuszna decyzja.
W momencie, gdy wskoczył przez okno, serce mi się uspokoiło. Albo raczej przestałam je czuć. Nie wykonałam żadnego ruchu. Pewnie dlatego, że strach wbił mnie w podłogę.
Eric, niczego nieświadomy, podszedł do mnie i złapał w pasie, jak kiedyś. Co było złe dla mnie. Bo nagle zapragnęłam przeszłości. Niedalekiej przeszłości. Kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować, odepchnęłam go z trudem. Wypuścił mnie z objęć, ale z nierozumiejącą miną zaczął się denerwować.
- Hej, mała, co się dzieje? - zapytał, próbując złapać moją rękę.
Schowałam ją i odsunęłam się od niego najdalej, jak mogłam. Najpierw musiał mi to wszystko wytłumaczyć.
- Dlaczego ich pomordowałeś? - Nie, wciąż nie wierzyłam, że to on, ale inaczej nie powiedziałby mi prawdy.
Wiedziałam, że zrozumiał. Widziałam to w jego krwistoczerwonych oczach. Nie mógłby mnie okłamać, nawet, gdyby chciał.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- A jak myślisz?! - W moim głosie na bank nie wyczuł litości.
- Dobra, dobra... Jeśli chcesz. - Założył ręce na kark i odwrócił wzrok. - Byłem wkurzony!
- I musiałeś się wyładować na siedmiu bezbronnych nastolatkach?! - Wrzasnęłam tylko dlatego, że tak bardzo uderzyła mnie okrutna prawda.
- Chciałem odegrać się na tobie!
- Co?! - Teraz do wściekłości dołączyło zdumienie.
- Mieliśmy się spotkać, zapomniałaś?!
- I tylko dlatego ich zabiłeś?! Nie mogłeś zabić MNIE, jeśli przeszkadza ci, że RAZ się z tobą nie spotkałam?! Margaret też nie przyszła na jedno spotkanie?!
Wiedziałam, że ugodziłam w czuły punkt. Inmortal wytrzeszczył oczy.
- Skąd wiesz o Margaret? - zapytał szeptem.
- Z internetu. Technologia w ostatnich czasach bardzo się poprawiła - ironizowałam, wspominając jego własne słowa.
- Vincent ci powiedział - stwierdził.
- Nie zmieniaj tematu! Czemu zabiłeś ich, a nie mnie?!
Podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę, ustalając granicę, której nie mógł przekroczyć.
- Jestem głodny.
- Raczej byłeś. Siedem osób, w tym każdy, powiedzmy, ma pięć litrów krwi. Ty wypiłeś, dajmy na to, cztery, więc razem wychodzi dwadzieścia osiem litrów. Masz niesamowicie pojemny żołądek.
Złapał mnie za rękę.
- Jako, że jestem młodym wampirem, szybciej wszystko trawię.
- Posiliłeś się zaledwie trzy godziny temu. Nie mów mi, że znowu jesteś głodny, bo ci nie uwierzę.
Zgiął moje ramię, przybliżając się, lecz nie odpowiadając na moje wnioski. Odezwał się kompletnie nie na temat:
- Pamiętasz tamtą noc?
Podał tyle szczegółów, że dokładnie wiedziałam, o której nocy mówi. Matko, co za idiota.
- Tę noc, kiedy wykonałaś bardzo przyjemne zadanie.
Żadne z jego zadań nie było przyjemne. Nie, chwila... Czy chodzi mu o pocałunek?
- Tak, o to. Czy pamiętasz wszystko, co się wtedy działo?
Do czego on zmierza?
- Jeżeli tak, zapewne pamiętasz miły moment w szkole.
To nie był miły moment.
- Powiedz w końcu o co ci chodzi! - zniecierpliwiłam się.
- Chodzi mi o to
Błyskawicznym ruchem stanął za mną i przechylił moją głowę na bok, zgarniając włosy na lewą stronę i obnażając prawe ramię. Przynajmniej wyraził się jasno. Znów musiałam - tym razem na poważnie - przygotować się na najgorsze. Na własne oczy przekonałam się do czego był zdolny, a dla niego jeden trup więcej czy mniej nie robił różnicy.
Usłyszałam świst. Już nie żyłam.
Jednak zawsze pozostaje iskierka nadziei. Nie, nie chciałam się zbłaźnić, tylko ratować.
W chwili, gdy myślał, że jestem bezbronna i poddam mu się z łatwością, poluźnił uścisk. Wykorzystałam to; wyrwałam mu się i wykonałam pięknego kopa w jego piszczel. Wiedząc, że Inmortal i tak nie poczuł bólu, rąbnęłam go z prawego sierpowego. Pobiegłam w kierunku okna, ale zatrzymałam się. Nie zebrało mi się na litość; chciałam poznać odpowiedzi na kilka pytań.
Widząc, jak podnosi się na nogi z wściekłością, rzekłam:
- Zanim mnie zabijesz, odpowiesz na moje pytania.
- A co jeśli nie zechcę?
- Zacznę się drzeć.
Podszedł do mnie z rozciętą wargą i rękoma zaciśniętymi w pięści.
- Świetnie. Dlaczego dopiero teraz chcesz mnie zabić?
- Bo uwielbiam widzieć w twoich oczach strach na mój widok - odparł otwarcie.
- Nie wolisz widzieć w nich coś, co widziałeś przez ostatnie dni?
- Mianowicie?
Nie zamierzałam odpowiadać.
Chwila nieuwagi wystarczyła, by znów zamienił się w nieczuły i lodowaty marmur.
- Dobrze, w takim razie powiedz, dlaczego nie posłuchałaś Vincentego?
- Chciałam znać prawdę.
- A jednak nie spotkałaś się po tym, jak nas przyłapał.
Jak to przezabawnie brzmiało.
- Radzę ci się zastanowić, po której stronie stoisz.
Mówił to tak, jakby chciał już iść. Ale ja nie chciałam.
Rozległo się pukanie do drzwi i zniecierpliwiony głos Vincentego, który sprawił, że podskoczyłam.
Eric zmrużył oczy i swobodnym ruchem wyskoczył przez okno.
______________
Baaaaaardzo przepraszam, za dwutygodniowe opóźnienie ;c Dwa tygodnie temu nie miałam neta, a tydzień temu musiałam na drugiego bloga wstawić rozdział ;c I przepraszam za pełno dialogów... Staczam się ;-;
Ale niedługo pojawią się długo oczekiwani Cullenowie ^^
I mam dla Was niespodziankę ^^ Pamiętacie jak wygląda nasz kochany Eric? <jeśli nie, oblookajcie w zakładce "Bohaterowie">. Niespodzianka jest tutaj. Kojarzycie tego pana? ;33
Innymi słowy: coś się stało. Coś niedobrego.
- O co chodzi? - zapytałam, podchodząc bliżej.
- Nie chcesz wiedzieć - odparł Kevin.
- Co się stało?! - powtórzyłam, podnosząc głos. - Czemu reszta nie wychodzi?! Dlaczego krzyczałaś, Char?!
Jak na zawołanie, dziewczyna wydała z siebie odgłos przypominający chorego ptaka, a na policzkach Victorii i Elodie zobaczyłam łzy.
- Wszyscy... - zaczął Kevin. Zorientowałam się, że pozostali chłopcy nie są w stanie mówić. - Oni... Oni nie żyją.
Spojrzałam po nich z niedowierzaniem. Co on wygadywał za głupstwa?! Jak to nie żyją?!
Żeby przekonać się na własne oczy, sięgnęłam do drzwi, by je otworzyć. Kevin chwycił mnie za dłoń i wymamrotał:
- Nie wejdziesz tam.
- Jeszcze się przekonasz. Albo mnie puścisz, albo zacznij się żegnać ze swoją ręką - wycedziłam.
- Myślisz, że się ciebie boję? - zapytał, w cierpieniu zdobywając się na szczyptę ironii.
- Puść ją - wyszeptał przez zęby Matt. Cieszyłam się, że zapamiętał, że ze mną nie warto zadzierać.
Kevin westchnął i razem z innymi odwrócił wzrok.
Przede mną ukazała się scena, jak z horroru. I nie mówię tak dlatego, że to fajnie brzmi. Ciała leżały porozrzucane tak, jak poprzednio, więc nie mogłam się domyślić prawdy na pierwszy rzut oka. Ze smutkiem uświadomiłam sobie, że myślę, jak pospolity detektyw; nie przejmuję się osobami, tylko przestępstwem. Czas na smutek nadejdzie później.
Podeszłam do pierwszego ciała, w którym rozpoznałam Connora i usłyszałam zamykane drzwi. Zamiast tego, co ujrzałam, wolałam już raczej zobaczyć rozszarpane zwłoki z narządami na zewnątrz. Podbiegłam do Casey, Richa, Davida, Jima, Martina i Lucasa. Wszędzie to samo. Tę zbrodnię mogły popełnić tylko dwie osoby.
- Zawołajcie Vincentego - rzekłam, stając w wejściu do pomieszczenia.
- Jestem - oznajmił mężczyzna sekundę później, wchodząc przez drzwi od salonu. - Co się stało?
Nie wyglądał na zmartwionego. Wyglądał na kogoś, kto wcale nie wie, co się wydarzyło.
- Właśnie przed chwilą, pod twoim nosem, zamordowano siedmioro nastolatków, to się stało! - wrzasnęłam być może nieco zbyt histerycznie.
Uniósł pytająco brwi. Odhaczyłam go na bardzo małej liście, widząc, że ma czarne oczy.
Przepchnął się obok Maxa i mnie, wchodząc szybko do pokoju. Weszłam za nim, zamykając drzwi. Gospodarz podchodził do każdego ciała po kolei i patrzył zawsze w to samo miejsce - na szyję.
- Wiesz, że to mogłaś być ty? - zauważył odkrywczo, stając naprzeciwko i obserwując mnie uważnie.
Nie zastanawiałam się nad tym, ale rzeczywiście. Vincent miał rację. To mogłam być ja.
- Czy oprócz Ericka podejrzewasz kogoś? - zapytałam cicho, nie odpowiadając na moje pytanie.
- Czy wiesz, że to mogłaś być ty?! - powtórzył z naciskiem.
- Eric nie mógłby mnie skrzywdzić - oznajmiłam z przekonaniem.
- Jesteś pewna?
- A czy ty jesteś pewny, że to Eric? Przecież równie dobrze, mógłby tu przyjść jakiś obcy wampir i ich zabić, a naturalnie cała wina spadłaby na Ericka.
- Bronisz go - stwierdził ze zdumieniem.
- Ja go nie bronię. Ja staram się tą sprawę wyjaśnić jak najbardziej racjonalnie, a ty mi w tym niestety nie pomagasz.
- Bo ja JESTEM przekonany, że to Eric!
Zdusiłam w sobie ogromną chęć rąbnięcia go w twarz i po chwili mruknęłam:
- Zajmiemy się tym później. Teraz wymyślmy co powiemy reszcie.
- Sprawą to się zajmę ja. I nie mam pojęcia co powiemy innym.
Przez minutę nie odzywaliśmy się do siebie. Pomysł, który wykwitł niespodziewanie w mojej głowie, był tak prosty i idealny, że aż klasnęłam z zachwytu.
- Czy nie prościej byłoby ich zapytać? - zaczęłam.
- O co? - Nie zrozumiał.
- Och... - żachnęłam się na jego niedomyślność. - Na początek zapytamy ich, co zobaczyli. Może poczuli odór rozkładających ciał, przez który zaraz nie będę mogła oddychać i na podstawie tego stwierdzili zgon.
Vincent zastanowił się nad tym, co powiedziałam. W końcu zrobił zrezygnowaną minę i rzekł:
- Niech ci będzie. Ty do nich pójdziesz, a ja zadzwonię na policję. Im też trzeba będzie wcisnąć coś wiarygodnego.
Pokiwałam głową i wyszłam z pokoju. Wtedy to nawet chłopcy uronili przynajmniej rzekę łez. Nie dziwiłam się im. Ja tych ludzi znałam za krótko, by za nimi płakać, ale doskonale wiedziałam co czują. Wiedziałam co się działo w ich umysłach. Wiedziałam co chcieli wtedy zrobić.
- Czy Vincent wie co się stało? - zapytał roztrzęsiony Kevin w imieniu całej grupy.
- Mam do was parę pytań. Musicie na nie odpowiedzieć, zanim przyjedzie policja. Jesteście w stanie?
Tym razem to oni pokiwali głowami. Wzięłam głęboki oddech i spytałam:
- Które z was wstało jako pierwsze?
- Ja - odparł gardłowo Max.
- A kto zauważył, że oni nie żyją? - Wiem, że byłam bezlitosna, ale miałam nadzieję, że podniesie ich na duchu myśl, że ktoś tu jeszcze ma głowę na karku.
- Char - odpowiedział za dziewczynę Sam.
- Char, uspokój się. - Podeszłam do dziewczyny i położyłam jej dłoń na ramieniu. - Opowiedz mi, jak to było, dla własnego dobra. Dasz radę?
Charlotte wytarła łzy w koszulę niczego nieświadomego Sama i pociągnęła mocno nosem.
- Dobrze. Pomogę ci.
- Dziękuję. - Naprawdę byłam wdzięczna.
- Wstałam, bo obudził mnie Max. Zasnęłam obok niego. Chciałam, żeby Casey, która jakimś sposobem usnęła na moich nogach, trochę się przesunęła. Wyjęłam nogi spod jej pleców, a ona bezwładnie klapnęła na podłogę. Zobaczyłam krew na jej sukience i zaczęłam krzyczeć. To obudziło resztę, a ciebie już nie zobaczyłam. Pozostali nie wstali i domyśliłam się, że też nie żyją.
- Na podstawie czego to stwierdziłaś? - Już prawie czułam ulgę.
- Nie oddychali - znów zaczęła płakać.
Wiedziałam, że więcej z niej nie wyciągnę, ale o tak okazało się być o wiele lepiej, niż mogłoby.
- A wy? - zapytałam ich, pchana chęcią sprawdzenia wszystkiego.
- Tylko po krzyku Char - odpowiedział Kevin. - Wrzeszczała, że nie żyją, a my nie chcieliśmy przebywać w jednym pokoju z trupami.
- Dzięki.
Weszłam z powrotem do pomieszczenia i mało nie zaczęłam skakać ze szczęścia. Vincent rozmawiał z policjantem, lecz już najwyraźniej kończył.
- Będą za pięć minut... Chyba dobrze ci poszło?
- Tak. Nic nie widzieli. Charlotte zobaczyła, że Casey się nie rusza, a pozostali nie oddychali. Idealnie. A ty co wymyśliłeś policji?
- Te dziury są zbyt widoczne, by je mogli przeoczyć. Na wstępie mogą przypuszczać, że zatruli się alkoholem. Poczekajmy na oficjalny werdykt.
- Poczekajmy? - zdziwiłam się. - Poczekajmy, siedząc na tyłku i nic nie robiąc? Dobrze się czujesz?
Przecież nie mogłam w spokoju siedzieć i czekać na to, co powie policja. To mogło potrwać co najmniej miesiąc.
- Ty się w tą sprawę nie mieszaj - ostrzegł groźnym tonem.
- Tylko powiedz mi dlaczego.
- Bo możesz przez to zginąć! - zaczął się denerwować.
- To była jedna z bardzo wielu sytuacji, w których miałam okazję zginąć. Ale żyję! Eric nie chciał mnie zabić. Pod warunkiem, że to w ogóle był on.
- Czyli bierzesz taką opcję pod uwagę?
- Biorę też po uwagę opcję, że to byłeś ty - powiedziałam mściwie.
- Ja?! - wykrzyknął zdumiony.
- Nigdy nie widziałam prawdziwego kolor twoich oczu.
- No i co z tego? Gdybym to rzeczywiście był ja, miałyby one jakiś kolor, prawda?!
Mój oddech przyśpieszył. Chciałam bronić Inmortala. W dalszym ciągu nie wierzyłam, że te okropieństwa mógł zrobić on.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, że zrobił to Inmortal.
Mocno zabolało mnie to, że zamiast "czy" powiedział "że".
- Eric tego nie zrobił - przekonywałam.
- Jaką masz pewność? Możemy się przekonać.
- Jak? - zapytałam. Każdy sposób był dobry, by dowieść jego niewinności.
- Zapytasz go.
- Co?! - krzyknęłam.
Chyba go porąbało!
- Jeśli sądzisz, że przyzna mi się z własnej woli, to jesteś w błędzie! - wrzasnął.
- Ja się z nim nie spotkam!
Kierowałam się w stronę drzwi. Miałam go dosyć.
- Czyli przyznajesz, że się go boisz?!
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wciąż byłam wstrząśnięta rozmową, dlatego na pytanie Ryana "co się stało" odparłam bardzo niecenzurowanymi słowami.
Poszłam do mojego pokoju. Marzyłam o tym, żeby to wszystko było kłamstwem. Nieprawdą. Złym snem. Czymkolwiek, co można przerwać.
Tak, bałam się Inmortala. Kto by się go nie bał na moim miejscu? Nie mogłam i nie chciałam powiedzieć o tym Vincentowi. Ale nawet jeżeli był to Eric, nie zabił mnie. Nie chciał?
Zaraz do pokoju wpadł gospodarz. Zdyszany i z przepraszającą miną.
- Sophio, przepraszam. Powinienem był pomyśleć, że nie będziesz się chciała z nim spotkać. Teraz też uważam, że to szalenie niebezpieczny pomysł. Poczekaj tu na mnie, załatwię sprawę z policją i porozmawiamy na spokojnie.
Wyszedł i zamknął drzwi. Przekręciłam klucz. Nikt się tu nie dostanie i o to mi chodzi. Słowa Vincentego tylko utwierdziły mnie w poważnym przekonaniu.
~ Spotkajmy się. W moim pokoju.
Nie odpowiedział.
Przez chwilę stałam na środku pomieszczenia nie ruszając się, wstrzymując oddech i starając się powstrzymać bijące serce, które miało zamiar uciec. Bałam się. Ale wiedziałam też, że to słuszna decyzja.
W momencie, gdy wskoczył przez okno, serce mi się uspokoiło. Albo raczej przestałam je czuć. Nie wykonałam żadnego ruchu. Pewnie dlatego, że strach wbił mnie w podłogę.
Eric, niczego nieświadomy, podszedł do mnie i złapał w pasie, jak kiedyś. Co było złe dla mnie. Bo nagle zapragnęłam przeszłości. Niedalekiej przeszłości. Kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować, odepchnęłam go z trudem. Wypuścił mnie z objęć, ale z nierozumiejącą miną zaczął się denerwować.
- Hej, mała, co się dzieje? - zapytał, próbując złapać moją rękę.
Schowałam ją i odsunęłam się od niego najdalej, jak mogłam. Najpierw musiał mi to wszystko wytłumaczyć.
- Dlaczego ich pomordowałeś? - Nie, wciąż nie wierzyłam, że to on, ale inaczej nie powiedziałby mi prawdy.
Wiedziałam, że zrozumiał. Widziałam to w jego krwistoczerwonych oczach. Nie mógłby mnie okłamać, nawet, gdyby chciał.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- A jak myślisz?! - W moim głosie na bank nie wyczuł litości.
- Dobra, dobra... Jeśli chcesz. - Założył ręce na kark i odwrócił wzrok. - Byłem wkurzony!
- I musiałeś się wyładować na siedmiu bezbronnych nastolatkach?! - Wrzasnęłam tylko dlatego, że tak bardzo uderzyła mnie okrutna prawda.
- Chciałem odegrać się na tobie!
- Co?! - Teraz do wściekłości dołączyło zdumienie.
- Mieliśmy się spotkać, zapomniałaś?!
- I tylko dlatego ich zabiłeś?! Nie mogłeś zabić MNIE, jeśli przeszkadza ci, że RAZ się z tobą nie spotkałam?! Margaret też nie przyszła na jedno spotkanie?!
Wiedziałam, że ugodziłam w czuły punkt. Inmortal wytrzeszczył oczy.
- Skąd wiesz o Margaret? - zapytał szeptem.
- Z internetu. Technologia w ostatnich czasach bardzo się poprawiła - ironizowałam, wspominając jego własne słowa.
- Vincent ci powiedział - stwierdził.
- Nie zmieniaj tematu! Czemu zabiłeś ich, a nie mnie?!
Podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę, ustalając granicę, której nie mógł przekroczyć.
- Jestem głodny.
- Raczej byłeś. Siedem osób, w tym każdy, powiedzmy, ma pięć litrów krwi. Ty wypiłeś, dajmy na to, cztery, więc razem wychodzi dwadzieścia osiem litrów. Masz niesamowicie pojemny żołądek.
Złapał mnie za rękę.
- Jako, że jestem młodym wampirem, szybciej wszystko trawię.
- Posiliłeś się zaledwie trzy godziny temu. Nie mów mi, że znowu jesteś głodny, bo ci nie uwierzę.
Zgiął moje ramię, przybliżając się, lecz nie odpowiadając na moje wnioski. Odezwał się kompletnie nie na temat:
- Pamiętasz tamtą noc?
Podał tyle szczegółów, że dokładnie wiedziałam, o której nocy mówi. Matko, co za idiota.
- Tę noc, kiedy wykonałaś bardzo przyjemne zadanie.
Żadne z jego zadań nie było przyjemne. Nie, chwila... Czy chodzi mu o pocałunek?
- Tak, o to. Czy pamiętasz wszystko, co się wtedy działo?
Do czego on zmierza?
- Jeżeli tak, zapewne pamiętasz miły moment w szkole.
To nie był miły moment.
- Powiedz w końcu o co ci chodzi! - zniecierpliwiłam się.
- Chodzi mi o to
Błyskawicznym ruchem stanął za mną i przechylił moją głowę na bok, zgarniając włosy na lewą stronę i obnażając prawe ramię. Przynajmniej wyraził się jasno. Znów musiałam - tym razem na poważnie - przygotować się na najgorsze. Na własne oczy przekonałam się do czego był zdolny, a dla niego jeden trup więcej czy mniej nie robił różnicy.
Usłyszałam świst. Już nie żyłam.
Jednak zawsze pozostaje iskierka nadziei. Nie, nie chciałam się zbłaźnić, tylko ratować.
W chwili, gdy myślał, że jestem bezbronna i poddam mu się z łatwością, poluźnił uścisk. Wykorzystałam to; wyrwałam mu się i wykonałam pięknego kopa w jego piszczel. Wiedząc, że Inmortal i tak nie poczuł bólu, rąbnęłam go z prawego sierpowego. Pobiegłam w kierunku okna, ale zatrzymałam się. Nie zebrało mi się na litość; chciałam poznać odpowiedzi na kilka pytań.
Widząc, jak podnosi się na nogi z wściekłością, rzekłam:
- Zanim mnie zabijesz, odpowiesz na moje pytania.
- A co jeśli nie zechcę?
- Zacznę się drzeć.
Podszedł do mnie z rozciętą wargą i rękoma zaciśniętymi w pięści.
- Świetnie. Dlaczego dopiero teraz chcesz mnie zabić?
- Bo uwielbiam widzieć w twoich oczach strach na mój widok - odparł otwarcie.
- Nie wolisz widzieć w nich coś, co widziałeś przez ostatnie dni?
- Mianowicie?
Nie zamierzałam odpowiadać.
Chwila nieuwagi wystarczyła, by znów zamienił się w nieczuły i lodowaty marmur.
- Dobrze, w takim razie powiedz, dlaczego nie posłuchałaś Vincentego?
- Chciałam znać prawdę.
- A jednak nie spotkałaś się po tym, jak nas przyłapał.
Jak to przezabawnie brzmiało.
- Radzę ci się zastanowić, po której stronie stoisz.
Mówił to tak, jakby chciał już iść. Ale ja nie chciałam.
Rozległo się pukanie do drzwi i zniecierpliwiony głos Vincentego, który sprawił, że podskoczyłam.
Eric zmrużył oczy i swobodnym ruchem wyskoczył przez okno.
______________
Baaaaaardzo przepraszam, za dwutygodniowe opóźnienie ;c Dwa tygodnie temu nie miałam neta, a tydzień temu musiałam na drugiego bloga wstawić rozdział ;c I przepraszam za pełno dialogów... Staczam się ;-;
Ale niedługo pojawią się długo oczekiwani Cullenowie ^^
I mam dla Was niespodziankę ^^ Pamiętacie jak wygląda nasz kochany Eric? <jeśli nie, oblookajcie w zakładce "Bohaterowie">. Niespodzianka jest tutaj. Kojarzycie tego pana? ;33
środa, 19 lutego 2014
Część 2 Rozdział 11: Początek
Nic lepszego mnie nie mogło spotkać. Wkurzenie Vincentego, dowiedzenie się, że jest wampirem i nie można pominąć faktu, że w poniedziałek dowie się, że to ja ukradłam teczkę. Co mi wtedy zrobi? Powie rodzicom? Czy oni mnie naprawdę porzucili? Nie zdziwiłabym się. Każdy miałby dosyć córki, która dobrowolnie skoczyła z drzewa, która zna nadludzkie istoty. Która chciała się zabić.
Pozostało pytanie, co Vincent wie o Ericku, czego ja nie wiem. Nie wiedziałam o nim dużo, ale powiedział, że powie mi o wszystkim. Czekałam na tą chwilę niecierpliwie. Musiałam się tego dowiedzieć.
Teraz.
- Gdzie ty znowu idziesz? - zapytała pół śpiąca Char.
- Zaraz wrócę. - Wyszłam z pokoju.
Szkarłatne drzwi pojawiły się przede mną za szybko. Nie zdążyłam nawet ułożyć pytania, dlaczego przyszłam o tak późnej porze. Powinien mnie zrozumieć.
Zapukałam.
- Proszę! - Vincent miał wyjątkowo zmęczony głos.
Weszłam.
- Chciałabym, żebyś...
- Od kiedy to jesteśmy na "ty"?
Wstał zza biurka, jednocześnie wskazując, bym usiadła. Zrobiłam to, co i on zaraz uczynił.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał na wstępie. Zauważyłam, że nie był zbytnio zadowolony. - Mam ci zapłacić, żebyś się nikomu nie wygadała?
- Dotychczas nikt mi nie płacił i jakoś doskonale udało mi się to utrzymać w tajemnicy - odparowałam.
- Wiesz jednak jakim kosztem?! Zrobiłaś rzecz niemożliwą! Pokochałaś wampira. Ode mnie też tego oczekujesz?
- Co?! Nie przesadzaj! Nie jestem jedyną osobą, która zrobiła coś takiego.
- Ale jedyną, którą znam.
Wywróciłam oczami.
- Nie po to tu przyszłam. Powiedziałeś, że wiesz o Ericku o wiele więcej niż ja. Możesz to jakoś sprecyzować?
Wbijał we mnie ten swój hipnotyzujący wzrok czarnych oczu. Ciekawe jaki mają kolor, gdy się "naje". Pochylił nade mną głowę, ale się nie odsunęłam.
- Sprecyzować? Ja po prostu znam go dłużej. Myślisz, że przez siedemdziesiąt lat siedział na tyłku i liczył belki w podłodze? Lecz rzecz, za którą tu siedzi, zrobił jeszcze jako człowiek.
Serce zabiło mi szybciej.
- Co on zrobił?
Zamyślił się.
- Wiesz, jakie przestępstwo jest najbardziej karalne?
Pokiwałam głową. To chyba jasne?
- Morderstwo - potwierdził moje myśli. - A tu mamy do czynienia z morderstwem z premedytacją i szczególnym okrucieństwem.
Zerwałam się z krzesła. Vincent zrobił to samo.
- Co się stało? - zapytał spokojnie.
- Czy chciałeś przez to powiedzieć, że Eric to... Że Eric to morderca?
- Tak. I dlatego nie powinnaś się z nim spotykać, rozumiesz mnie?
Nie. Nie mogłam cię zrozumieć. Kłamiesz. Łżesz mi w żywe oczy. A jeśli nie, to jakim prawem mówisz to tak spokojnie? Jakby się nic nie stało. Jakby zabójstwo to była rzecz, z którą masz do czynienia codziennie, jakby to nie było nic strasznego, wręcz przeciwnie - normalnego? Jesteś wampirem. Zabijasz. A ja nie.
Ale dlaczego on to zrobił?
- Kogo zabił?
Gospodarz patrzył właśnie przez okno i nie odwrócił się dopóki nie postanowił odpowiedzieć.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Tak.
- To lepiej usiądź. - Usiadłam. - Eric Inmortal w wieku dziewiętnastu lat zabił swoją ostatnią dziewczyną. Miała na imię Margaret.
Zachowałam wyjątkowo dużo zimnego spokoju. Nie analizowałam słów Vincentego. Spytałam:
- Dlaczego?
Pokręcił głową.
- Chcę znać całą prawdę! - krzyknęłam.
- Zastanów się czy chcesz dowiedzieć się o tym ode mnie.
- Z tego co mówisz, gdybym zapytała Inmortala, mogłaby być to ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Tak, chcę dowiedzieć się tego od ciebie.
Uklęknął przede mną. Spojrzał prosto w oczy i odrzekł:
- Z czystej ciekawości. - Otworzyłam usta ze zdziwienia, ale widząc, że chce coś jeszcze powiedzieć, nie odezwałam się. - Widziałem to. Wbił jej nóż prosto w serce, kiedy biegła przytulić go na powitanie. Nie zdążyłem. Spanikowałem. A że byłem już wtedy wampirem, uciekłem i nikt nie znalazł śladu mojej obecności.
- Mam w nosie, dlaczego jej nie uratowałeś! Chcę znać dokładnie przebieg zdarzenia.
Westchnął.
- Jak już powiedziałem, biegła się z nim przywitać. Był bardzo szybki. Wyciągnął nóż z kieszeni spodni i wbił jej bez żadnego ostrzeżenia w serce.
- Tylko tyle? - Może i wydaje się to głupie i nierozsądne z mojej strony, ale ze spokojem przyjęłam do świadomości fakt, że Eric to morderca. Mogłam mu to wybaczyć.
- Och, nie... Pamiętaj: premedytacja i szczególne okrucieństwo. Pokiereszował Margaret twarz, odciął kikuty i rozciął brzuch, przez co wnętrzności ukazane były w całej swojej okazałości. Najgorsze było to, że gdy zabierała go policja, on się śmiał.
Wyszłam bez słowa.
W pokoju zastałam kompletną ciszę; dziewczyny już spały. A ja nie mogłam. Całą noc.
O kim myślałam? To chyba naturalne, że o Ericku? Zabił swoją dziewczynę ze zwykłej CIEKAWOŚCI. Był bezwzględnym mordercą. Niestety musiałam przyznać rację Vincentemu - to było niebezpieczne. Może po siedemdziesięciu latach znów będzie chciał poczuć jak się zabija ukochaną osobę? Tyle, że - jeśli by to zrobił - nie ucierpiałby na tym. Policja nie zdołałaby go złapać, a Volturi... Sami żywili się ludzką krwią, więc nie obwinialiby Inmortala. Problem w tym, że nie chciałam go zostawić. Nie, ja nie MOGŁAM go zostawić, obiecałam przecież, że mu pomogę. Lecz w takiej sytuacji...
Co do jednego nie miałam wątpliwości: dla własnego dobra nie powinnam się z nim spotykać. A to oznacza postawienie na samotność. I to kolejny raz.
***
Rano jakimś cudem, przed samymi urodzinami braci Misterio, wyjechałam z Victorią na zakupy. Zajęły sporo czasu. Pokupowałyśmy jakieś pierdoły, a ja przez cały czas próbowałam nastawić ją pozytywnie w stosunku do Ryana. Zebrałyśmy się chyba po 4 godzinach i zadowolone wróciłyśmy do internatu.
Wracając, natknęłyśmy się na Matta. Chłopak przyglądał się nam uważnie przez dobrych kilka minut. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z pewnym rodzajem przerażenia. Nie, Matt, nie zwariowałyśmy. Pogodziłyśmy się, ale ci o tym nie mówiłam.
Prezent dla Matta i Sama Victoria dała im pół godziny po powrocie do internatu, tak, jak zapowiedziała. Dlaczego do wręczenia kluczyków Ryanowi wyznaczyła mnie, a nie Char? Znały się dłużej i - co się z tym wiąże - lepiej. Lecz, tak naprawdę, nie powiedziałam nic. Cieszyłam się i to bardzo. I Charlotte chyba miała rację - chciałam jej zabrać przyjaciółkę. Nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam co ona czuje tylko, że w tym przypadku można było temu zaradzić. Musiałam przestać rozmawiać z Victorią, co mogło być o tyle trudne, że dziewczyna nie widziała przygnębienia przyjaciółki. A ja nie chciałam znów robić sobie nadziei.
Z Char nadal byłyśmy w stanie wojny, lecz - by Victoria się nie dowiedziała - udawałyśmy zgodę podczas wzajemnego wybierania ubrań na urodziny, a BYŁA (jak podkreślała) dziewczyna Ryana nam w tym pomagała, chociaż bez szczególnego zaangażowania.
Wyszłyśmy z pokoju.
Nagle Char gwałtownie się zatrzymała.
- Spróbujesz powiedzieć coś do Sama, to pożałujesz - zagroziła mi.
- To muszę cię rozczarować: odezwę się do niego, bo prezentu mu bez słowa nie dam.
Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale chyba się rozmyśliła. W chwili, kiedy miałam zapukać do drzwi pokoju chłopaków, szepnęła:
- I tak pożałujesz.
Zaśmiałam się.
- Nie boję się ciebie.
Otworzył Ryan i nie wydał się za bardzo zdumiony, że nie było z nami Victorii.
Wręczyłyśmy im prezenty i złożyłyśmy życzenia.
- Przyjdzie ktoś jeszcze? - Miałam się niby "bawić" w tak małym towarzystwie?
- Tak - odparł Sam znad ramienia przytulającej go Charlotte. Dziewczyna rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, które zignorowałam.
Rzeczywiście, po paru minutach do pokoju wylęgło co najmniej dziesięć osób. Większość chłopaków, choć zobaczyłam gdzieś dwie laski. Każdy chłopak niósł zgrzewkę piwa. No, tak. Wszyscy tutaj, oprócz mnie, skończyli osiemnaście lat. Czułam się... Dziwnie.
Sam, Ryan i Matt od razu wpadli w wesoły nastrój. A mi w oczy rzuciła się pewna blondynka. Ta flirciara. Nareszcie miałam okazję ją poznać i ewentualnie ukręcić głowę.
Już w następnym momencie wokół mojej osoby zrobił się zamęt, czego nie lubiłam - każdy chciał się przynajmniej dowiedzieć, jak się nazywam. Z nielicznych przyciszonych głosów wywnioskowałam powód: zaimponowałam im, przerywając Vincentemu w sprawie kradzieży. Gdy to usłyszałam, mało nie wybuchnęłam śmiechem. Przecież gospodarz nie był straszny, a widziałam przerażenie w ich oczach, kiedy wymawiali jego imię.
- Hej, mała! - krzyknął jakiś chłopak. - Jak się nazywasz?!
Na początku postanowiłam nie odpowiadać, co usprawiedliwiłam nieśmiałością, zaraz jednak przypomniała mi się swoja obietnica i odkrzyknęłam:
- Sophia Smith! A ty?!
W końcu do mnie dotarł i zobaczyłam z kim rozmawiałam na odległość. Jedyne, co byłam w stanie w tamtej chwili na niego powiedzieć, to to, że na pewno nie należał do przystojniaków. Okulary, tzw, "kujonki", blizna na prawym policzku i kieł w prawym uchu.
- Jestem Martin Shabbey. Czy...
- Spadaj! - wrzasnął inny chłopak, trącając go ramieniem. - Teraz moja kolej! No, cześć, Sophio,
- Skąd znasz moje imię?
- Słyszałem, jak przedstawiałaś się temu idiotowi Shabbey'owi. Nazywam się Lucas Ricay.
Ten przedstawiał się jako... Jako Metalowiec. Glany, czarny płaszcz, pomalowane oczy i "tunele" w uszach. Na szczęście tolerowałam ludzi różniących się ode mnie.
Dziesięć minut później poznałam jeszcze Casey, Maxa, Richa, Connora, Davida, Kevina, Nancy, Grega i Jima. Na końcu przyszła pora na tę blondynkę. Ona oczywiście nie wiedziała, że jej nie znoszę, co narazie wolałam zostawić w tajemnicy.
- Cześć, jestem Elodie - przedstawiła się z uśmiechem.
- A ja Sophia.
- Tak, słyszałam sporo o tobie.
- W jakim sensie?
Westchnęła.
- Raczej w tym dobrym.
Niespodziewanie pojawili się przed nami Matt i Ryan.
- Sophia, tak teraz myślę... - zaczął Ryan. - Te kluczyki to od Victorii?
Pokiwałam głową ze śmiechem.
Chłopak prawie natychmiast wybiegł z pokoju
Po jego wyjściu impreza dopiero zaczęła się rozkręcać. Włączono głośną muzykę z ogłuszającymi bitami,a w miejsce żyrandola wciśnięto kulę dyskotekową. Nawet nie chciałam wiedzieć skąd ona się tam wzięła. Na środku pokoju postawiono stół i kilkanaście puf, nie wiadomo skąd, naokoło niego. Połowa z nich była już zajęta. Tak jak stół. Stół zawalony był butelkami i puszkami piwa, z których większość została otworzona. Ponadto zauważyłam co najmniej dziesięć butelek wódki w jednym z kartonów. Ludzie musieli do siebie krzyczeć, więc podejrzewałam, że ten hałas obudziłby martwego.
Opadłam na jedną z puf obok Matta.
- Vincent wam na to pozwolił?! - wrzasnęłam.
- On pozwala na wszystko! - odkrzyknął chłopak.
Z mojej prawej strony zwalił się jakiś koleś. Jeśli pamięć mnie nie myliła, a bywało z nią różnie, obok mnie usiadł Rich.
- Hej, mała! Pijesz?!
Dobre pytanie. Z ręką na sercu mogę się przyznać, że nigdy nie piłam. Tak, wiem, jestem nienormalna. A może normalna i przez to nienormalna? Za dużo naczytałam się co ludzie wyrabiają po alkoholu...
Lecz również nie zaprzeczyłam.
- Dajesz, mała! - Znikąd pojawił się Connor. - Pokaż co potrafisz!
Poczułam, że mam lekkiego cykora. Stresowałam się.
Teraz przyglądali mi się wszyscy; nawet przyciszono muzykę.
- Nie kłam, że nigdy nie piłaś - zaśmiał się Kevin.
- Ale to prawda - szepnęłam.
Czemu ja się zawstydziłam?!
- To dzisiaj przejdziesz inicjację - uśmiechnął się Martin.
A jak rodzice się dowiedzą?
OBIETNICA, zaszeptał mój umysł.
No i co z tego? Nie brałam pod uwagi wódki?!
A może spróbuję? Raz kozie śmierć. Wypiję za wszystko niemiłe co mnie spotkało. Oj... Trochę się tego nazbierało.
- To polejcie! - krzyknęłam.
Naraz rozległ się niesamowity hałas. Zebrani zaczęli gwizdać i klaskać, włączono na powrót muzykę i czyjaś ręka podała mi kieliszek. Bez zastanowienia wypiłam. Zatrzęsłam się; wódka była naprawdę mocna.
Niespodziewanie usłyszałam w swojej głowie głos Ericka:
~ Sophio, proszę, spotkajmy się o jedenastej za internatem, dobrze?
Nawet gdyby mi zapłacił, nie zrobiłabym tego.
~ Przyjdę - odpowiedziałam.
Zignorowałam go.
Dziewięć kieliszków wódki i cztery butelki piwa później, obudziłam się na krześle od biurka w bardzo niewygodnej pozycji. Kompletnie nie wiedziałam, jak się tam znalazłam ani co robiłam wcześniej. Chociaż tak naprawdę wolałam tego nie wiedzieć. Nie spałam jako jedyna. Imprezowicze leżeli wygięci w nienaturalnych pozach w każdej możliwej części pokoju. W powietrzu czuć było zapach alkoholu; wina, piwa, wódki i czegoś jeszcze... Jakby metalu? Wstałam i natychmiast nawiedził mnie ból głowy. Zamknęłam na chwilę oczy, przytrzymując się na chwilę biurka. Zaraz rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było jednym wielkim chaosem. Puste butelki, porozwalane po całym pokoju, balony, serpentyny, resztki jedzenia i... Markery? Ze śmiechem zauważyłam, że większość ma wymazane twarze niecenzurowanymi słowami i obrazkami. Miałam nadzieję, że mnie to nie spotkało. Victoria i Char zasnęły trzymając swoich chłopaków za ręce (tak, Victoria pogodziła się z Ryanem), a Matt Elodie. Wcale się nie zdziwiłam i, co dziwnego, nie zmartwiłam. Może nawet ucieszyłam.
Wyszłam z pokoju na placach, nie chcąc obudzić pozostałych. Czułam się dosyć dobrze, biorąc pod uwagę to, ile wypiłam. A raczej ile pamiętałam, że wypiłam. Wróciłam już do swojego pokoju, lecz nie chciałam już spać. Pomyślałam, co ewentualnie mogłabym zrobić w niedzielę o ósmej rano, kiedy wszyscy jeszcze spali. Przebiorę się. Tak, to dobry pomysł. T-shirt miałam czymś z przodu poplamiony. Z zapachu nietrudno było się domyślić, że winem. Nie pamiętałam, żebym je piła...
Wracając z łazienki, przypomniało mi się coś ważnego. Tak ważnego, że przez niewykonanie tego, co już i tak miało miejsce, prawdopodobnie przypłacę życiem, jak Margaret. Kto mnie zabije i za co? Inmortal. Mieliśmy się spotkać wczoraj o jedenastej wieczorem. Nie spotkałam się z nim. I nigdy więcej się nie spotkam. Wolałam być o tyle mądrzejsza, żeby wysłuchać porady Vincenta.
Poranną, bezpieczną ciszę przerwał przeraźliwy wrzask, przepełniony największym strachem, jaki kiedykolwiek słyszałam.
__________________
Przepraszam. Ten rozdział jest okropny ;c Nie mam weny, żeby to pisać, tym bardziej, że jest was coraz mniej... Przepraszam...
A jednocześnie mam nadzieję, że rozdział się podobał?
I zapraszam do zakładki "Bohaterowie" ^^
Pozostało pytanie, co Vincent wie o Ericku, czego ja nie wiem. Nie wiedziałam o nim dużo, ale powiedział, że powie mi o wszystkim. Czekałam na tą chwilę niecierpliwie. Musiałam się tego dowiedzieć.
Teraz.
- Gdzie ty znowu idziesz? - zapytała pół śpiąca Char.
- Zaraz wrócę. - Wyszłam z pokoju.
Szkarłatne drzwi pojawiły się przede mną za szybko. Nie zdążyłam nawet ułożyć pytania, dlaczego przyszłam o tak późnej porze. Powinien mnie zrozumieć.
Zapukałam.
- Proszę! - Vincent miał wyjątkowo zmęczony głos.
Weszłam.
- Chciałabym, żebyś...
- Od kiedy to jesteśmy na "ty"?
Wstał zza biurka, jednocześnie wskazując, bym usiadła. Zrobiłam to, co i on zaraz uczynił.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał na wstępie. Zauważyłam, że nie był zbytnio zadowolony. - Mam ci zapłacić, żebyś się nikomu nie wygadała?
- Dotychczas nikt mi nie płacił i jakoś doskonale udało mi się to utrzymać w tajemnicy - odparowałam.
- Wiesz jednak jakim kosztem?! Zrobiłaś rzecz niemożliwą! Pokochałaś wampira. Ode mnie też tego oczekujesz?
- Co?! Nie przesadzaj! Nie jestem jedyną osobą, która zrobiła coś takiego.
- Ale jedyną, którą znam.
Wywróciłam oczami.
- Nie po to tu przyszłam. Powiedziałeś, że wiesz o Ericku o wiele więcej niż ja. Możesz to jakoś sprecyzować?
Wbijał we mnie ten swój hipnotyzujący wzrok czarnych oczu. Ciekawe jaki mają kolor, gdy się "naje". Pochylił nade mną głowę, ale się nie odsunęłam.
- Sprecyzować? Ja po prostu znam go dłużej. Myślisz, że przez siedemdziesiąt lat siedział na tyłku i liczył belki w podłodze? Lecz rzecz, za którą tu siedzi, zrobił jeszcze jako człowiek.
Serce zabiło mi szybciej.
- Co on zrobił?
Zamyślił się.
- Wiesz, jakie przestępstwo jest najbardziej karalne?
Pokiwałam głową. To chyba jasne?
- Morderstwo - potwierdził moje myśli. - A tu mamy do czynienia z morderstwem z premedytacją i szczególnym okrucieństwem.
Zerwałam się z krzesła. Vincent zrobił to samo.
- Co się stało? - zapytał spokojnie.
- Czy chciałeś przez to powiedzieć, że Eric to... Że Eric to morderca?
- Tak. I dlatego nie powinnaś się z nim spotykać, rozumiesz mnie?
Nie. Nie mogłam cię zrozumieć. Kłamiesz. Łżesz mi w żywe oczy. A jeśli nie, to jakim prawem mówisz to tak spokojnie? Jakby się nic nie stało. Jakby zabójstwo to była rzecz, z którą masz do czynienia codziennie, jakby to nie było nic strasznego, wręcz przeciwnie - normalnego? Jesteś wampirem. Zabijasz. A ja nie.
Ale dlaczego on to zrobił?
- Kogo zabił?
Gospodarz patrzył właśnie przez okno i nie odwrócił się dopóki nie postanowił odpowiedzieć.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Tak.
- To lepiej usiądź. - Usiadłam. - Eric Inmortal w wieku dziewiętnastu lat zabił swoją ostatnią dziewczyną. Miała na imię Margaret.
Zachowałam wyjątkowo dużo zimnego spokoju. Nie analizowałam słów Vincentego. Spytałam:
- Dlaczego?
Pokręcił głową.
- Chcę znać całą prawdę! - krzyknęłam.
- Zastanów się czy chcesz dowiedzieć się o tym ode mnie.
- Z tego co mówisz, gdybym zapytała Inmortala, mogłaby być to ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Tak, chcę dowiedzieć się tego od ciebie.
Uklęknął przede mną. Spojrzał prosto w oczy i odrzekł:
- Z czystej ciekawości. - Otworzyłam usta ze zdziwienia, ale widząc, że chce coś jeszcze powiedzieć, nie odezwałam się. - Widziałem to. Wbił jej nóż prosto w serce, kiedy biegła przytulić go na powitanie. Nie zdążyłem. Spanikowałem. A że byłem już wtedy wampirem, uciekłem i nikt nie znalazł śladu mojej obecności.
- Mam w nosie, dlaczego jej nie uratowałeś! Chcę znać dokładnie przebieg zdarzenia.
Westchnął.
- Jak już powiedziałem, biegła się z nim przywitać. Był bardzo szybki. Wyciągnął nóż z kieszeni spodni i wbił jej bez żadnego ostrzeżenia w serce.
- Tylko tyle? - Może i wydaje się to głupie i nierozsądne z mojej strony, ale ze spokojem przyjęłam do świadomości fakt, że Eric to morderca. Mogłam mu to wybaczyć.
- Och, nie... Pamiętaj: premedytacja i szczególne okrucieństwo. Pokiereszował Margaret twarz, odciął kikuty i rozciął brzuch, przez co wnętrzności ukazane były w całej swojej okazałości. Najgorsze było to, że gdy zabierała go policja, on się śmiał.
Wyszłam bez słowa.
W pokoju zastałam kompletną ciszę; dziewczyny już spały. A ja nie mogłam. Całą noc.
O kim myślałam? To chyba naturalne, że o Ericku? Zabił swoją dziewczynę ze zwykłej CIEKAWOŚCI. Był bezwzględnym mordercą. Niestety musiałam przyznać rację Vincentemu - to było niebezpieczne. Może po siedemdziesięciu latach znów będzie chciał poczuć jak się zabija ukochaną osobę? Tyle, że - jeśli by to zrobił - nie ucierpiałby na tym. Policja nie zdołałaby go złapać, a Volturi... Sami żywili się ludzką krwią, więc nie obwinialiby Inmortala. Problem w tym, że nie chciałam go zostawić. Nie, ja nie MOGŁAM go zostawić, obiecałam przecież, że mu pomogę. Lecz w takiej sytuacji...
Co do jednego nie miałam wątpliwości: dla własnego dobra nie powinnam się z nim spotykać. A to oznacza postawienie na samotność. I to kolejny raz.
***
Rano jakimś cudem, przed samymi urodzinami braci Misterio, wyjechałam z Victorią na zakupy. Zajęły sporo czasu. Pokupowałyśmy jakieś pierdoły, a ja przez cały czas próbowałam nastawić ją pozytywnie w stosunku do Ryana. Zebrałyśmy się chyba po 4 godzinach i zadowolone wróciłyśmy do internatu.
Wracając, natknęłyśmy się na Matta. Chłopak przyglądał się nam uważnie przez dobrych kilka minut. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z pewnym rodzajem przerażenia. Nie, Matt, nie zwariowałyśmy. Pogodziłyśmy się, ale ci o tym nie mówiłam.
Prezent dla Matta i Sama Victoria dała im pół godziny po powrocie do internatu, tak, jak zapowiedziała. Dlaczego do wręczenia kluczyków Ryanowi wyznaczyła mnie, a nie Char? Znały się dłużej i - co się z tym wiąże - lepiej. Lecz, tak naprawdę, nie powiedziałam nic. Cieszyłam się i to bardzo. I Charlotte chyba miała rację - chciałam jej zabrać przyjaciółkę. Nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam co ona czuje tylko, że w tym przypadku można było temu zaradzić. Musiałam przestać rozmawiać z Victorią, co mogło być o tyle trudne, że dziewczyna nie widziała przygnębienia przyjaciółki. A ja nie chciałam znów robić sobie nadziei.
Z Char nadal byłyśmy w stanie wojny, lecz - by Victoria się nie dowiedziała - udawałyśmy zgodę podczas wzajemnego wybierania ubrań na urodziny, a BYŁA (jak podkreślała) dziewczyna Ryana nam w tym pomagała, chociaż bez szczególnego zaangażowania.
Wyszłyśmy z pokoju.
Nagle Char gwałtownie się zatrzymała.
- Spróbujesz powiedzieć coś do Sama, to pożałujesz - zagroziła mi.
- To muszę cię rozczarować: odezwę się do niego, bo prezentu mu bez słowa nie dam.
Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale chyba się rozmyśliła. W chwili, kiedy miałam zapukać do drzwi pokoju chłopaków, szepnęła:
- I tak pożałujesz.
Zaśmiałam się.
- Nie boję się ciebie.
Otworzył Ryan i nie wydał się za bardzo zdumiony, że nie było z nami Victorii.
Wręczyłyśmy im prezenty i złożyłyśmy życzenia.
- Przyjdzie ktoś jeszcze? - Miałam się niby "bawić" w tak małym towarzystwie?
- Tak - odparł Sam znad ramienia przytulającej go Charlotte. Dziewczyna rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, które zignorowałam.
Rzeczywiście, po paru minutach do pokoju wylęgło co najmniej dziesięć osób. Większość chłopaków, choć zobaczyłam gdzieś dwie laski. Każdy chłopak niósł zgrzewkę piwa. No, tak. Wszyscy tutaj, oprócz mnie, skończyli osiemnaście lat. Czułam się... Dziwnie.
Sam, Ryan i Matt od razu wpadli w wesoły nastrój. A mi w oczy rzuciła się pewna blondynka. Ta flirciara. Nareszcie miałam okazję ją poznać i ewentualnie ukręcić głowę.
Już w następnym momencie wokół mojej osoby zrobił się zamęt, czego nie lubiłam - każdy chciał się przynajmniej dowiedzieć, jak się nazywam. Z nielicznych przyciszonych głosów wywnioskowałam powód: zaimponowałam im, przerywając Vincentemu w sprawie kradzieży. Gdy to usłyszałam, mało nie wybuchnęłam śmiechem. Przecież gospodarz nie był straszny, a widziałam przerażenie w ich oczach, kiedy wymawiali jego imię.
- Hej, mała! - krzyknął jakiś chłopak. - Jak się nazywasz?!
Na początku postanowiłam nie odpowiadać, co usprawiedliwiłam nieśmiałością, zaraz jednak przypomniała mi się swoja obietnica i odkrzyknęłam:
- Sophia Smith! A ty?!
W końcu do mnie dotarł i zobaczyłam z kim rozmawiałam na odległość. Jedyne, co byłam w stanie w tamtej chwili na niego powiedzieć, to to, że na pewno nie należał do przystojniaków. Okulary, tzw, "kujonki", blizna na prawym policzku i kieł w prawym uchu.
- Jestem Martin Shabbey. Czy...
- Spadaj! - wrzasnął inny chłopak, trącając go ramieniem. - Teraz moja kolej! No, cześć, Sophio,
- Skąd znasz moje imię?
- Słyszałem, jak przedstawiałaś się temu idiotowi Shabbey'owi. Nazywam się Lucas Ricay.
Ten przedstawiał się jako... Jako Metalowiec. Glany, czarny płaszcz, pomalowane oczy i "tunele" w uszach. Na szczęście tolerowałam ludzi różniących się ode mnie.
Dziesięć minut później poznałam jeszcze Casey, Maxa, Richa, Connora, Davida, Kevina, Nancy, Grega i Jima. Na końcu przyszła pora na tę blondynkę. Ona oczywiście nie wiedziała, że jej nie znoszę, co narazie wolałam zostawić w tajemnicy.
- Cześć, jestem Elodie - przedstawiła się z uśmiechem.
- A ja Sophia.
- Tak, słyszałam sporo o tobie.
- W jakim sensie?
Westchnęła.
- Raczej w tym dobrym.
Niespodziewanie pojawili się przed nami Matt i Ryan.
- Sophia, tak teraz myślę... - zaczął Ryan. - Te kluczyki to od Victorii?
Pokiwałam głową ze śmiechem.
Chłopak prawie natychmiast wybiegł z pokoju
Po jego wyjściu impreza dopiero zaczęła się rozkręcać. Włączono głośną muzykę z ogłuszającymi bitami,a w miejsce żyrandola wciśnięto kulę dyskotekową. Nawet nie chciałam wiedzieć skąd ona się tam wzięła. Na środku pokoju postawiono stół i kilkanaście puf, nie wiadomo skąd, naokoło niego. Połowa z nich była już zajęta. Tak jak stół. Stół zawalony był butelkami i puszkami piwa, z których większość została otworzona. Ponadto zauważyłam co najmniej dziesięć butelek wódki w jednym z kartonów. Ludzie musieli do siebie krzyczeć, więc podejrzewałam, że ten hałas obudziłby martwego.
Opadłam na jedną z puf obok Matta.
- Vincent wam na to pozwolił?! - wrzasnęłam.
- On pozwala na wszystko! - odkrzyknął chłopak.
Z mojej prawej strony zwalił się jakiś koleś. Jeśli pamięć mnie nie myliła, a bywało z nią różnie, obok mnie usiadł Rich.
- Hej, mała! Pijesz?!
Dobre pytanie. Z ręką na sercu mogę się przyznać, że nigdy nie piłam. Tak, wiem, jestem nienormalna. A może normalna i przez to nienormalna? Za dużo naczytałam się co ludzie wyrabiają po alkoholu...
Lecz również nie zaprzeczyłam.
- Dajesz, mała! - Znikąd pojawił się Connor. - Pokaż co potrafisz!
Poczułam, że mam lekkiego cykora. Stresowałam się.
Teraz przyglądali mi się wszyscy; nawet przyciszono muzykę.
- Nie kłam, że nigdy nie piłaś - zaśmiał się Kevin.
- Ale to prawda - szepnęłam.
Czemu ja się zawstydziłam?!
- To dzisiaj przejdziesz inicjację - uśmiechnął się Martin.
A jak rodzice się dowiedzą?
OBIETNICA, zaszeptał mój umysł.
No i co z tego? Nie brałam pod uwagi wódki?!
A może spróbuję? Raz kozie śmierć. Wypiję za wszystko niemiłe co mnie spotkało. Oj... Trochę się tego nazbierało.
- To polejcie! - krzyknęłam.
Naraz rozległ się niesamowity hałas. Zebrani zaczęli gwizdać i klaskać, włączono na powrót muzykę i czyjaś ręka podała mi kieliszek. Bez zastanowienia wypiłam. Zatrzęsłam się; wódka była naprawdę mocna.
Niespodziewanie usłyszałam w swojej głowie głos Ericka:
~ Sophio, proszę, spotkajmy się o jedenastej za internatem, dobrze?
Nawet gdyby mi zapłacił, nie zrobiłabym tego.
~ Przyjdę - odpowiedziałam.
Zignorowałam go.
Dziewięć kieliszków wódki i cztery butelki piwa później, obudziłam się na krześle od biurka w bardzo niewygodnej pozycji. Kompletnie nie wiedziałam, jak się tam znalazłam ani co robiłam wcześniej. Chociaż tak naprawdę wolałam tego nie wiedzieć. Nie spałam jako jedyna. Imprezowicze leżeli wygięci w nienaturalnych pozach w każdej możliwej części pokoju. W powietrzu czuć było zapach alkoholu; wina, piwa, wódki i czegoś jeszcze... Jakby metalu? Wstałam i natychmiast nawiedził mnie ból głowy. Zamknęłam na chwilę oczy, przytrzymując się na chwilę biurka. Zaraz rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było jednym wielkim chaosem. Puste butelki, porozwalane po całym pokoju, balony, serpentyny, resztki jedzenia i... Markery? Ze śmiechem zauważyłam, że większość ma wymazane twarze niecenzurowanymi słowami i obrazkami. Miałam nadzieję, że mnie to nie spotkało. Victoria i Char zasnęły trzymając swoich chłopaków za ręce (tak, Victoria pogodziła się z Ryanem), a Matt Elodie. Wcale się nie zdziwiłam i, co dziwnego, nie zmartwiłam. Może nawet ucieszyłam.
Wyszłam z pokoju na placach, nie chcąc obudzić pozostałych. Czułam się dosyć dobrze, biorąc pod uwagę to, ile wypiłam. A raczej ile pamiętałam, że wypiłam. Wróciłam już do swojego pokoju, lecz nie chciałam już spać. Pomyślałam, co ewentualnie mogłabym zrobić w niedzielę o ósmej rano, kiedy wszyscy jeszcze spali. Przebiorę się. Tak, to dobry pomysł. T-shirt miałam czymś z przodu poplamiony. Z zapachu nietrudno było się domyślić, że winem. Nie pamiętałam, żebym je piła...
Wracając z łazienki, przypomniało mi się coś ważnego. Tak ważnego, że przez niewykonanie tego, co już i tak miało miejsce, prawdopodobnie przypłacę życiem, jak Margaret. Kto mnie zabije i za co? Inmortal. Mieliśmy się spotkać wczoraj o jedenastej wieczorem. Nie spotkałam się z nim. I nigdy więcej się nie spotkam. Wolałam być o tyle mądrzejsza, żeby wysłuchać porady Vincenta.
Poranną, bezpieczną ciszę przerwał przeraźliwy wrzask, przepełniony największym strachem, jaki kiedykolwiek słyszałam.
__________________
Przepraszam. Ten rozdział jest okropny ;c Nie mam weny, żeby to pisać, tym bardziej, że jest was coraz mniej... Przepraszam...
A jednocześnie mam nadzieję, że rozdział się podobał?
I zapraszam do zakładki "Bohaterowie" ^^
środa, 5 lutego 2014
Część 2 Rozdział 10: Szok
Zalał mnie zimny pot. Co miałam zrobić?! Nagrałam się! Nie mogłam się dobrowolnie przyznać, bo Eric by mnie zabił. Ode mnie również nie mógł usłyszeć ani słowa o tym co się właśnie stało. Nie pozwolę mu na to.
Kiedy zebrani porozchodzili się do pokoi, ja zostałam. Przesiadłam się na fotel naprzeciwko rozpalonego kominka. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech wyczuwając zapach lawendy i powietrze, jak ze starego antykwariatu.
Wzdrygnęłam się. Charakterystycznym odruchem, który pojawiał się, kiedy ktoś przebywał w tym samym pokoju, a ja o tym nie wiedziałam. Otworzyłam oczy i dokładnie zbadałam pomieszczenie. Vincent siedział na kanapie ze złączonymi opuszkami palców i przyglądał mi się z uwagą.
- Sophio, tak mało o tobie wiem, a wiedzieć chciałbym więcej - rzekł teatralnie, gdy napotkał mój wzrok.
- Wie pan o mnie tyle, ile powinien wiedzieć obcy człowiek - odparłam ze spokojem.
- Nie jestem ci obcy. Dałem ci dach nad głową, kiedy rodzice cię porzucili.
- O czym pan mówi? Rodzice mnie nie opuścili.
- Tak? To dlaczego nie chcieli, żebyś z nimi została, tylko zamieszkała w internacie?
- Chce mnie pan w jakiś sposób wyprowadzić z równowagi? Co to da?
To było... Troszkę dziwne.
- Nigdy w życiu. Tylko uświadamiam ci okrutną prawdę, której nikt inny nie potrafiłby ci wyznać.
- Rodzice wysłali mnie tutaj ze względu na moją przeszłość. Chcą, bym się ustatkowała.
Przesiadł się. Wybrał fotel obok mnie i odwrócił się, odwracając również mnie. Siedział tak blisko, że mogłam policzyć jego rzęsy. Uderzyła mnie woń jego perfum.
- Tłumacz to jak chcesz. Wszyscy tak mówili, do czasu, aż odkryli prawdę. Każdy nastolatek tutaj został wygnany przez rodziców lub łagodnie oddany, jak ty, pod przeróżnymi pretekstami. Widzę w twoich oczach ból i cierpienie. Pewnie sporo przeżyłaś. To nie jest zwykły dom z internatem. To tu toczy się najbardziej zażarta bitwa. Już w niej uczestniczysz. Od dzisiaj. Dzisiaj reszta cię poznała. Tu przetrwają tylko nieliczni, najsilniejsi, najwytrwalsi i ufający jedynie sobie. Zawsze są to chłopcy. Od kilku... Od kilkunastu lat, jak tu pracuję, dziewczyny odchodziły najszybciej po trzech miesiącach. Niedługo to się zacznie. Selekcja. Jeszcze miesiąc. Ale w tobie widzę niewyobrażalną chęć walki i ogromną siłę. Możesz to przetrwać. I mogę ci w tym pomóc.
Z dudniącym sercem słuchałam tradycji tego domu. Co się w nim działo?! To nieformalne! Mówił to WŁAŚCICIEL, GOSPODARZ! Osoba, która powinna temu ZARADZIĆ!
Usłyszeliśmy odgłos otwieranych i zamykanych drzwi i kroki na korytarzu.
- Udzielę ci małej rady - powiedział Vincent wstając. - Nie ufaj chłopakom. To oni wybijają dziewczyny.
Wyszedł, mijając w drzwiach Victorię. Spojrzała zdumiona najpierw na niego, a potem na mnie.
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona.
- Pytał się mnie, jak mi się tu podoba. - Pierwszy punkt survivalu zaczęłam realizować. Victoria nie musiała znać prawdy. - Czemu tu przyszłaś?
- Zaczęłam się martwić, kiedy długo nie wracałaś.
Przerwała i usiadła na fotelu, który wcześniej zajmował Vincent.
- I mam prośbę.
Wiedziałam, że jej "przyjaźń" nie jest bezinteresowna.
- Jak wiesz, jutro są urodziny braci Misterio. Na wstępie chcę, żebyś wiedziała, że ja... Ja nadal kocham Ryana. Mattowi i Samowi prezent sama dam, ale Ryan... Chcę, byś tu mu dała prezent. Zgodzisz się?
Ciekawa propozycja. Oczy mnie bolały od patrzenia na przybitą Victorię i wiecznie smutnego Ryana.
- Dobrze - zgodziłam się ostrożnie.
- Świetnie! - ucieszyła się. Wyjęła z kieszeni spodni małe pudełeczko. - To są kluczyki. Do motoru. Dałabyś mu je, nie mówiąc od kogo? Niech się zastanawia.
Pokiwałam głową.
- Och, dziękuję! Kochana jesteś! - Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek. - Idziesz? - zapytała, stając w drzwiach.
- Za chwilę.
Schowałam pudełeczko do kieszeni i podkuliłam pod siebie nogi. Nie myślałam o urodzinach chłopaków. Myślałam o Ericku. O jaką pułapkę chodzi? Może o coś takiego jak więzienie? Ale wtedy nie mógłby nigdzie wychodzić, a był przecież w mieście.
~ Ericku?
Gdy długo nie odpowiadał, krzyknęłam:
~ Inmortal!
~ Wolę po imieniu - odparł znużonym głosem.
~ Ericku. Lepiej?
~ Tak - wydawał się uszczęśliwiony. ~ Jeżeli chodzi o zadanie, nie dam ci żadnej podpowiedzi. Jesteś bystra. Sama zgadniesz.
~ Nie chodzi mi o zadanie.
~ W takim razie o co?
~ Chcę się spotkać.
Kolejny długi moment milczenia. Zastanawiałam się, czy ja też tyle zwlekałam z odpowiedzią.
~ Stęskniłaś się za mną? - zapytał z rozbawieniem.
~ No... Tak.
I tak było. Każdy dzień bez niego zostawiał w moim umyśle dziury. Nie umiałam wytrwać. A o to właśnie w tej szkole chodziło. O wytrwanie. On musiał przy mnie być. Lecz wciąż bałam się przyznać, nawet przed sobą, że go kocham.
~ Spotkamy się? - W tonie mojego głosu było więcej błagania, niżbym sobie tego życzyła.
~ Hm... Dobra. Jutro o jedenastej w nocy.
~ Gdzie?
~ Będę czekał za internatem.
~ Ericku?
~ Tak?
~ Nie kończ połączenia.
~ Jeśli chcesz...
I rzeczywiście go nie skończył. Czułam, że teraz po drugiej stronie zawsze będzie on.
Wróciłam do pokoju. Victoria już spała, ale Char siedziała na łóżku. Patrzyła prosto na mnie i nie było to bynajmniej przyjazne spojrzenie.
- Sophio, o tobie miałam niepewne zdanie, gdy cię poznałam. Teraz już wiem kim dla mnie jesteś. Nikim.
Zdziwiłam się, lecz nie przejęłam.
- Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na Sama? Myślisz, że nie wiem, że chcesz mi zabrać przyjaciółkę?! Nie pozwolę ci na to!
- Po co mi Sam? Zostaw go dla siebie. Mam innego. - Inmortal nie będzie miał mi tego za złe, prawda? - A Victoria... Choć raz postaw się na moim miejscu. Na pewno nie chciałabyś takiego życia, jakie mam ja. Straciłam i przyjaciół, i chłopaka. Przyjechałam tutaj, ale nie załatało to gigantycznej dziury w moim sercu. Mi to już nawet psycholog nie pomoże. Wiem, bo u niego byłam. Nie sądzisz, że mam okropne życie? Na moim miejscu pragnęłabyś odrobiny przyjaźni, miłości. Odrobiny akceptacji.
Byłam zbyt wściekła, żeby płakać. Przelałam swoją złość i smutki na kogoś innego. Lecz i tak nikt nigdy nie zrozumie co wtedy przeżywałam. Jedno wiedziałam na pewno: moje życie było straszne.
~ Ericku?
Tym razem odpowiedział od razu:
~ Co się stało?
~ Proszę, spotkajmy się teraz.
~ Zgoda, będę za trzy minuty za internatem.
~ Dziękuję.
Wyszłam z pokoju, nie patrząc na Char.
- Sophia?
Cichy głos przyprawił mnie o dreszcze. Nie potrafiłam zlokalizować jego źródła. Rozejrzałam się dookoła. Czysta, nieprzenikniona czerń bezksiężycowej nocy.
- Kim jesteś? - zapytałam równie cicho.
- Ja? Mówią na mnie Vincent.
- To pan? - Wciąż go nie widziałam.
- Tak, to ja. Chyba zrozumiesz, jeśli karzę ci wrócić do pokoju? Jest już cisza nocna, która obejmuje także ciebie.
Nie! Nie teraz!
- Gdzie szłaś?
Kłam. W tym momencie.
- Duszno w tych pokojach, a Charlotte i Victoria nie chcą, bym otwierała okna, dlatego szłam na zewnątrz się przewietrzyć.
- Będziesz musiała się podusić do rana. Wracaj do pokoju.
Wróciłam. Wściekła, ale wróciłam. Char leżała, lecz jeszcze nie spała.
Pierwsze piętro to nie tak wysoko, prawda?
- Co ty robisz? - zapytała dziewczyna.
- Wychodzę.
Podeszłam do okna. Rozmyśliłam się i cofnęłam po kurtkę. Otworzyłam okno na maksymalną szerokość, stanęłam na parapecie i skoczyłam.
Prosto w ramiona Ericka.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie skakała?
- Inaczej by mnie nie wypuścili.
Stanęłam na nogi, co nie trwało długo, bo zaraz chłopak porwał mnie w namiętnym pocałunku. Znaczyłam coś dla niego? Dla wampira? O nie! Wierzyłam. Zaufałam. To mnie zabije.
- Co się stało? - zapytał, postawiwszy mnie na nogi.
- Charlotte jest zarozumiałą zołzą. Nikt mnie nie rozumie! - poskarżyłam się, jak małe dziecko.
- Mogę się pochwalić, że rozumiem cię jak nikt.
Szliśmy w stronę lasu. Nie chciałam tam iść, dlatego zatrzymałam się w połowie drogi. Nie, pomyłka. To ERIC się zatrzymał, a ja razem z nim.
- Twoje myśli są bardzo chaotyczne, przez co niektórych nie mogę poprawnie zinterpretować... Pomożesz mi w tym?
Chwycił mnie za obie ręce.
- Którego z nas wolisz? Mnie czy Matta?
Na to pytanie sama nie umiałam odpowiedzieć. Matt był... Wydaje mi się, że był tylko przyjacielem, kolegą, bo nie znaliśmy się długo. Kochał mnie, ale ja... Ja go nie kochałam. Naprawdę tak było. Sprawa gorzej się miała w stosunku do Ericka. Nie mogłam powiedzieć, że jest mi obojętny, bo tak nie było. Przed powiedzeniem magicznego "kocham cię", powstrzymywała mnie myśl, że już kiedyś kochałam wampira, a on po prostu odszedł. Odszedł, nie patrząc, że rani moje uczucia. Mnie. Tak, tylko to stało na przeszkodzie.
- Zapytam inaczej, prościej: czy ty mnie kochasz?
- Przecież już wiesz.
- Chcę to usłyszeć od ciebie.
Spuściłam wzrok.
- Tak, Eric, kocham cię.
Podniósł moją głowę i najzwyczajniej na świecie pocałował. To było takie proste. Do czasu...
- Sophia?! - usłyszałam głos za moimi plecami.
Wbiłam sobie do głowy, że to Inmortal krzyczy w myślach moje imię, dopóki czyjaś dłoń boleśnie nie zacisnęła się na moim ramieniu i oderwała od chłopaka.
- Sophia, co ty robisz?! Miałaś zostać w pokoju!
To był Vincent. Zobaczył Ericka. I zrobił rzecz, o którą bym go najmniej podejrzewała. Zrobił to samo, co Inmortal. Wysunął kły. Zachowując zimną krew, stanęłam między nimi, twarzą do gospodarza.
- Jesteś wampirem.
- Jestem - przyznał bez oporu. - A ten facet nie jest odpowiedni dla ciebie.
Oburzyłam się.
- A kim ty jesteś, żeby wybierać mi chłopaka?!
~ Muszę już iść. Spotkamy się tu jutro o ustalonej porze. Do zobaczenia.
I zniknął.
- Skąd go znasz?! - Zrobiłam postępy. Teraz było ty, a nie pan.
Kierowałam się do internatu, a właściciel szedł całkiem blisko za mną.
- Nie miałeś prawa tego zrobić ani zabronić mi się z nim spotykać! Nie jesteś moim ojcem!
- A ty nie miałaś prawa wychodzić z pokoju! Którędy wyszłaś?!
Dochodziliśmy właśnie do schodów. Dzięki mnie całe dolne piętro zostało obudzone i głowy chłopaków ciekawie nam się przyglądały.
- Wyszłam przez okno!
- Wywietrzyć się?! Od jak dawna się z nim spotykasz?!
- Gówno cię to obchodzi!
Również piętro dziewczyn zostało niemile obudzone.
- Przecież ty nawet nie wiesz kim on jest!
- Bo uwierzę, że ty wiesz!
- Wiem o wiele lepiej od ciebie! Jeżeli jeszcze raz cię z nim zobaczę, obydwoje pożałujecie!
Wykorzystując to, że dziewczyny się na nas patrzyły, rzekłam:
- Mam na ciebie haka, więc jeśli chcesz ryzykować rozgłosem, nie mam nic przeciwko.
Zbladł. Wyszeptał groźnie:
- Jeżeli to komuś powiesz, możesz się z nim pożegnać na zawsze.
Wszedł do biura.
______________
Ten rozdział bardzo dialogowy i głupi, beznadziejny, ale sądzę, że był bardzo potrzebny. Skomentujcie, jeśli przeczytaliście, proszę <3
I Wam troszkę zaspojleruję... Już za dwa rozdziały będą urodziny braci Misterio... Moment po urodzinach będzie najbardziej przełomowym momentem w tej części. Zaczną się dziać o wiele gorsze rzeczy niż do tej pory, a Sophia przestanie sobie tak idealnie radzić...
Zaciekawiłam? Mam nadzieję ;3
Piszcie opinie na jakikolwiek temat, proszę, bo naprawdę coraz bardziej tracę wiarę ;c
Do zobaczenia w następnym rozdziale <3
- Kim jesteś? - zapytałam równie cicho.
- Ja? Mówią na mnie Vincent.
- To pan? - Wciąż go nie widziałam.
- Tak, to ja. Chyba zrozumiesz, jeśli karzę ci wrócić do pokoju? Jest już cisza nocna, która obejmuje także ciebie.
Nie! Nie teraz!
- Gdzie szłaś?
Kłam. W tym momencie.
- Duszno w tych pokojach, a Charlotte i Victoria nie chcą, bym otwierała okna, dlatego szłam na zewnątrz się przewietrzyć.
- Będziesz musiała się podusić do rana. Wracaj do pokoju.
Wróciłam. Wściekła, ale wróciłam. Char leżała, lecz jeszcze nie spała.
Pierwsze piętro to nie tak wysoko, prawda?
- Co ty robisz? - zapytała dziewczyna.
- Wychodzę.
Podeszłam do okna. Rozmyśliłam się i cofnęłam po kurtkę. Otworzyłam okno na maksymalną szerokość, stanęłam na parapecie i skoczyłam.
Prosto w ramiona Ericka.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie skakała?
- Inaczej by mnie nie wypuścili.
Stanęłam na nogi, co nie trwało długo, bo zaraz chłopak porwał mnie w namiętnym pocałunku. Znaczyłam coś dla niego? Dla wampira? O nie! Wierzyłam. Zaufałam. To mnie zabije.
- Co się stało? - zapytał, postawiwszy mnie na nogi.
- Charlotte jest zarozumiałą zołzą. Nikt mnie nie rozumie! - poskarżyłam się, jak małe dziecko.
- Mogę się pochwalić, że rozumiem cię jak nikt.
Szliśmy w stronę lasu. Nie chciałam tam iść, dlatego zatrzymałam się w połowie drogi. Nie, pomyłka. To ERIC się zatrzymał, a ja razem z nim.
- Twoje myśli są bardzo chaotyczne, przez co niektórych nie mogę poprawnie zinterpretować... Pomożesz mi w tym?
Chwycił mnie za obie ręce.
- Którego z nas wolisz? Mnie czy Matta?
Na to pytanie sama nie umiałam odpowiedzieć. Matt był... Wydaje mi się, że był tylko przyjacielem, kolegą, bo nie znaliśmy się długo. Kochał mnie, ale ja... Ja go nie kochałam. Naprawdę tak było. Sprawa gorzej się miała w stosunku do Ericka. Nie mogłam powiedzieć, że jest mi obojętny, bo tak nie było. Przed powiedzeniem magicznego "kocham cię", powstrzymywała mnie myśl, że już kiedyś kochałam wampira, a on po prostu odszedł. Odszedł, nie patrząc, że rani moje uczucia. Mnie. Tak, tylko to stało na przeszkodzie.
- Zapytam inaczej, prościej: czy ty mnie kochasz?
- Przecież już wiesz.
- Chcę to usłyszeć od ciebie.
Spuściłam wzrok.
- Tak, Eric, kocham cię.
Podniósł moją głowę i najzwyczajniej na świecie pocałował. To było takie proste. Do czasu...
- Sophia?! - usłyszałam głos za moimi plecami.
Wbiłam sobie do głowy, że to Inmortal krzyczy w myślach moje imię, dopóki czyjaś dłoń boleśnie nie zacisnęła się na moim ramieniu i oderwała od chłopaka.
- Sophia, co ty robisz?! Miałaś zostać w pokoju!
To był Vincent. Zobaczył Ericka. I zrobił rzecz, o którą bym go najmniej podejrzewała. Zrobił to samo, co Inmortal. Wysunął kły. Zachowując zimną krew, stanęłam między nimi, twarzą do gospodarza.
- Jesteś wampirem.
- Jestem - przyznał bez oporu. - A ten facet nie jest odpowiedni dla ciebie.
Oburzyłam się.
- A kim ty jesteś, żeby wybierać mi chłopaka?!
~ Muszę już iść. Spotkamy się tu jutro o ustalonej porze. Do zobaczenia.
I zniknął.
- Skąd go znasz?! - Zrobiłam postępy. Teraz było ty, a nie pan.
Kierowałam się do internatu, a właściciel szedł całkiem blisko za mną.
- Nie miałeś prawa tego zrobić ani zabronić mi się z nim spotykać! Nie jesteś moim ojcem!
- A ty nie miałaś prawa wychodzić z pokoju! Którędy wyszłaś?!
Dochodziliśmy właśnie do schodów. Dzięki mnie całe dolne piętro zostało obudzone i głowy chłopaków ciekawie nam się przyglądały.
- Wyszłam przez okno!
- Wywietrzyć się?! Od jak dawna się z nim spotykasz?!
- Gówno cię to obchodzi!
Również piętro dziewczyn zostało niemile obudzone.
- Przecież ty nawet nie wiesz kim on jest!
- Bo uwierzę, że ty wiesz!
- Wiem o wiele lepiej od ciebie! Jeżeli jeszcze raz cię z nim zobaczę, obydwoje pożałujecie!
Wykorzystując to, że dziewczyny się na nas patrzyły, rzekłam:
- Mam na ciebie haka, więc jeśli chcesz ryzykować rozgłosem, nie mam nic przeciwko.
Zbladł. Wyszeptał groźnie:
- Jeżeli to komuś powiesz, możesz się z nim pożegnać na zawsze.
Wszedł do biura.
______________
Ten rozdział bardzo dialogowy i głupi, beznadziejny, ale sądzę, że był bardzo potrzebny. Skomentujcie, jeśli przeczytaliście, proszę <3
I Wam troszkę zaspojleruję... Już za dwa rozdziały będą urodziny braci Misterio... Moment po urodzinach będzie najbardziej przełomowym momentem w tej części. Zaczną się dziać o wiele gorsze rzeczy niż do tej pory, a Sophia przestanie sobie tak idealnie radzić...
Zaciekawiłam? Mam nadzieję ;3
Piszcie opinie na jakikolwiek temat, proszę, bo naprawdę coraz bardziej tracę wiarę ;c
Do zobaczenia w następnym rozdziale <3
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Część 2 Rozdział 9: Zapoznanie
Uniósł mnie kilka centymetrów nad ziemię, tak, że latałam w powietrzu. Pocałunek był czuły i jedyny w swoim rodzaju. Jedną rękę włożył w moje włosy, a drugą przesunął na plecy, jakby nie chciał, żebym przestała. Nie chciałam. Nie całowałam się tu po raz pierwszy, ale Matt nie dawał mi tego, czego oczekiwałam. Dlatego nie powinnam z nim być. Zraniłabym jego uczucia gdyby dowiedział się, a dowiedziałby się na pewno, że go nie kocham. Bo nie kochałam. Za dwa miesiące będę o nim myśleć wyłącznie jak o przyjacielu. Nie będzie dla mnie nikim więcej. Co innego Eric. Całował mnie i sądziłam, że nie robił tego od dłuższego czasu, ale nie wyszedł z wprawy. Czułam się, jakbym była jego własnością. Nie, to on się tak zachowywał. Trzymał mnie i myślałam, że w ciągu następnych paru minut nie będzie chciał wypuścić, chociaż i ja odznaczyłam się zaborczością. Pachniał tak słodko... Jakimiś drogimi męskimi perfumami...
Całowaliśmy się dopóki nie zmokłam tak, że zaczęłam się trząść. Zauważyłam, że to on pierwszy skończył, nie ja. Przyjrzał mi się z uśmiechem na ustach, a ja wiedziałam, że muszę mieć co najmniej czerwone policzki; trochę mnie poniosło. Jeszcze żaden mój pocałunek nie trwał tak długo. Ale czy to moja wina, że nie byłam w stanie przestać?!
- Zaczekaj tu na mnie chwilkę, dobrze? - Wow, dał mi wybór. - Tylko postaraj się teraz nie spaść z drzewa.
Pokiwałam głową. Wtedy było mi już wszystko jedno.
Wróciłam znów pod osłonę drzew, gdzie tak nie padało. Tym razem nie zamierzałam robić niczego głupiego.
Rzeczywiście wrócił. Wiedziałam, że wróci. Niósł coś w ręku.
- Masz. - Nakrył mi tym czymś plecy.
To coś okazało się być bluzą. Trochę za dużą, szarą bluzą.
- Skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytałam podejrzliwie.
- Z domu - odparł wymijająco.
- Dziękuję...
Owinęłam się nią szczelnie. Mocno zmarzłam i zaczynałam kaszleć.
- Jakie jest moje następne zadanie?
- Jesteś taka bezlitosna. Nie interesuje cię ocena twojego przeszłego zadania?
- Wcześniej tego nie robiłeś.
Ponownie złapał mnie w pasie.
- Jeśli chcesz, mogę to zmienić.
- Dobrze... Tak więc zamieniam się w słuch.
- Co tu wiele mówić... - zrobił męczeńską minę. - Całujesz tak, jak wyglądasz, czyli nieziemsko - uśmiechnął się .
Nie wiedzieć czemu, zalała mnie ogromna fala ulgi. Bałam się, jak na to zareaguje, ale chyba był zadowolony?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - szepnął mi do ucha i znów pocałował.
Wbrew temu, co mówiłam o wierności jeszcze całkiem niedawno, odwzajemniłam pocałunek. Z przerażeniem zrozumiałam, że czuję coś nieokreślonego w stosunku do Ericka. A to uczucie powoli zamieniało się w... Miłość? Do wampira? W dodatku którego prawie nie znam?
Puścił mnie i zaraz potem kichnęłam.
- Czy ty mnie naprawdę... Kochasz? Przecież to niemożliwe, nic o mnie nie wiesz...
Odsunęłam się tak, żeby móc dojrzeć każdy grymas na jego twarzy. Otoczyłam się ramionami dla zatrzymania ciepła w środku.
- Sophia, mówiłem ci już, że wiem o tobie wszystko...
- Czytanie w myślach... Zadziwiające...
- Przecież znasz dwie osoby, które także są obdarzone tym darem.
A skoro był wampirem, mógł udzielić mi kilku informacji...
- Wiesz coś o wizjach?
- Chodzi ci o dar tej dziewczyny, Alice?
Pokiwałam głową z bólem. Pamiętałam, jak ona, razem z Rosalie wybierały mi sukienkę na urodziny Belli. Ostatni dzień spędzony ze wszystkimi...
- One się zmieniają. W zależności od tego, jaką decyzję podejmie osoba, której dotyczy wizja. Jeżeli ją zmieni, zmieni się również wizja. Bardzo przydatna moc.
- Której, zakładam, ty nie masz.
- Niestety.
Chciałam wiedzieć o jeszcze jednej rzeczy.
- A dar Jas... Mojego byłego chłopaka?
- Przecież wiesz.
- Nie byłam pewna.
Z jakiegoś powodu chciałam o tym pamiętać.
- To powiesz mi w końcu, jakie jest moje następne zadanie?
Zamiast odpowiedzieć, posadził mnie sobie na plecach.
- Trzymaj się.
Posłusznie splotłam ręce, już odważniej, na jego klatce piersiowej.
Odstawił mnie prosto przed drzwi internatu.
- Coś nie tak? - zapytałam od razu.
- Nie, wszystko jest w porządku. Miałem odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytanie, pamiętasz?
Oczywiście.
- Czy ty mnie naprawdę kochasz? - powtórzyłam, by wiedział, że nie zapomniałam.
- Tak, Sophio, kocham cię.
W moim mózgu trwało bardzo wolne przetwarzanie wiadomości. Nie powinnam mu powiedzieć prawdy, chociaż - wnioskując z jego miny - i tak już ją znał. Ale poukrywam to jeszcze...
- Następne zadanie? - spytałam z naciskiem.
- Na serio tak ci na tym zależy?
- Obiecałam.
- W sumie to będzie to już jedno z ostatnich...
- Cieszę się.
- Cieszysz się z tego, że nie będziesz się musiała więcej ze mną spotykać?
- A kto tak powiedział?
Uśmiechnął się.
- Poszukaj w tajemnicy...
Zanim zniknął, poczułam jego usta na moich. Stałam skołowana w drzwiach internatu z kompletnie niejasnym poleceniem. Poszukaj w tajemnicy? Przecież ciągle tak robię...
***
Dzień przed urodzinami chłopaków. Czyli bite dwa tygodnie. I miesiąc do powrotu do domu. Trochę za mało czasu. Poszukaj w tajemnicy? Nie mógł jaśniej? Albo dać jakąś podpowiedź na tych pergaminowych karteczkach? To będzie trudne zadanie... To JUŻ jest trudne zadanie...
Nie leżałam w pokoju na łóżku sama. Razem ze mną przebywała tam również Victoria. Charlotte udała się w tajemnicze miejsce z Samem. Nikomu nie chciała powiedzieć gdzie...
Po godzinie bezczynności, stwierdziłam, że sufit internatu jest ciekawy. Nawet bardzo. Ma w sobie coś mega fascynującego...
CO?
- Ekhm... Sophia? - Odległy i niespodziewany głos Victorii sprawił, że podskoczyłam.
Patrzyła na mnie niepewnie, wahając się. Jej... pytanie nie zabrzmiało sucho ani groźnie, mogłam nawet powiedzieć, że przyjaźnie.
Zdjęłam nogi z poręczy łóżka i usiadłam na podłogę.
- Tak? - Mimo pokojowej postawy dziewczyny, w której wyczułam jednak strach, pozostawałam podejrzliwa.
- Bo ja... Ja cię chciałam... No, chciałam cię... - Te jedno małe i niewinne słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Z tonu głosu jasno wynikało, że chce mnie przeprosić. Postanowiłam poczekać, aż sama to powie, a tymczasem miałam zamiar napawać się obrazem zmartwionej Victorii. - Ja... Prze... Przepra... Och, przepraszam!
- Za co? - Mój głos był ostrzejszy niż chciałam, by był.
Dziewczyna wyraźnie się zmieszała.
- W końcu zrozumiałam, że decyzji o wyrzuceniu mnie z zespołu nie podjęłaś ty. Zawinili tu tylko pozostali.
- Oni cię nie wyrzucili. Chcieli, żebyś została. Jako gitarzystka.
Westchnęła.
- Widziałam, jak niedowierzałaś, kiedy powiedzieli, że zostałaś wokalistką. - Na samym końcu się rozpłakała.
Nie byłam ułaskawiona na tyle, by podjeść i ją pocieszyć. Czekałam na ostatnie słowa.
- Nie powinnam się była na ciebie gniewać. Tak więc... Przepraszam. Nie chcę z tobą dłużej walczyć. Ta walka nie miałaby końca. Jesteśmy sobie równe.
Gdybym była niemiła, parsknęłabym śmiechem. Nie wiedziała, co mówiła. Przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie przeżyła i pwenie nie przeżyje tego samego co ja. Na moim miejscu, każdy normalny człowiek dawno już by wykorkował.
- Tak, masz rację - skłamałam niechętnie. Na dłuższą metę znudziłoby mi się pogrążanie Victorii. A walka miałaby koniec. Szczęśliwy dla mnie.
- Zgoda? - zapytała pojednawczo.
Westchnęłam.
- Zgoda.
W najbliższym czasie przekonam się czy naprawdę tak będzie.
Do pokoju wbiegł Matt. Widząc mnie, siedzącą na podłodze i patrzącą na Victorię, stanął w drzwiach. Zamknął je i powoli usiadł obok mnie. Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Dziewczyny, Vincent chce, żebyśmy wszyscy przyszli na dół do salonu.
- Dlaczego? - spytała Victoria.
- Wspomniał coś o jakiejś kradzieży. Kompletnie nie wiem, czemu podejrzewa któregoś z nas. Przecież my jesteśmy grzeczni.
Podniosłam głowę i wysłałam zdziwione i jednocześnie przerażone spojrzenie chłopakowi. Jeżeli to to, o czym myślałam, to wpakowałam się w niezłe kłopoty.
Victoria wstała, kierując się w stronę drzwi, a Matt poszedł za nią.
- Idziesz? - zapytał.
- Tak, tylko muszę jeszcze coś zrobić.
Wyszedł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam szybko do szafki nocnej po komórkę i, wykorzystując przekierowanie połączenia, zadzwoniłam do Ericka. Musiałam otrzymać potwierdzenie.
- Eric? - szepnęłam, kiedy odebrał.
- Co? Jaki Eric? Sophio, czy ja o czymś nie wiem?!
Moja głupota i lekkomyślność właśnie mnie wydały. Myślałam, że system nadal działa, więc wybrałam pierwszy numer, który widniał w ostatnich połączeniach - numer mamy. Czyżby Inmortal zmienił zdanie? W chwili, gdy go potrzebuję?!
- Sophia, odpowiedz na moje pytanie! - rozkazała chłodno mama. - Kim jest Eric?
- Kolegą. Ach... Miałam ci powiedzieć. Nie przyjeżdżaj jutro po mnie. Idę na urodziny Matta.
- Na urodziny chłopaka, którego zdradzasz?!
- CO?! - krzyknęłam zdumiona. - Za kogo ty mnie masz?! Ja nikogo nie zdradzam?! Nie jestem ani z Mattem, ani z Erickiem. Kończę, pa.
Rozłączyłam się czym prędzej. Dalsze przesłuchanie mogło znacznie pogrążyć mnie i Inmortala. O Matcie miała wyrobione, pozytywne, zdanie.
Teraz albo nigdy.
Wyjęłam teczkę spod materaca. Nie wiem, dlaczego trzymałam ją tak długo. Ani Eric nie kazał mi jej odnieść, ani ja nie czułam z nią jakichś silnych więzi... Ech...
Wykorzystując nieobecność właściciela w jego biurze, poszłam tam i po cichu odłożyłam teczkę na miejsce. Zeszłam do salonu.
Wszyscy już tam czekali. Nie było ich dużo, ale ten tumult mnie zdenerwował, chociaż już nic na sumieniu nie miałam...
Kiedy oczy zebranych skupiły się na mnie, osłupiałam. Zobaczyłam bowiem jedną osobę, którą chciałam zabić. Od całkiem niedawna. Teraz też przystawiała się do Matta, lecz tym razem wyglądało, jakby chłopak nie miał nic przeciwko. Blondynka z tajemniczego pokoju. Jakoś nigdy jej tu nie widziałam. Tak samo Vincentego. Dlatego zdziwił mnie jego widok. W moich wyobrażeniach był siedemdziesięcioletnim staruszkiem z łysiną na głowie, w starym, zżółkniętym płaszczu i laską w ręce. Okazał się inny. Mógł mieć góra trzydzieści pięć lat, czarne włosy, krótko obcięte i okazjonalny garnitur.
- W końcu zechciałaś nas odwiedzić, Sophio. - Jego lodowaty głos od razu wbił sople w moje ciało.
Jego uroda mnie powaliła. Przez pierwsze kilka sekund potrafiłam tylko wpatrywać się w niego z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy zorientowałam się, jak to musi wyglądać, potrząsnęłam lekko głową. Nie mogłam poddać się działaniu jego playboy'skiej buźki.
- Trochę czasu minęło, odkąd tu przyjechałam, więc pomyślałam, że fajnie byłoby wszystkich zobaczyć - udało mi się wydusić.
Vincent zmrużył groźnie oczy.
- Usiądź.
W mojej głowie wykiełkował niczym nie kierujący się pomysł, by zwyczajnie usiąść na podłogę, w miejscu, w którym stałam. Zrobiłam więc tak, mimo ogólnemu zdumieniu.
Gospodarz westchnął.
- Skoro już tu wszyscy jesteście, chciałbym poruszyć pewną przykrą sprawę. I mam wielką nadzieję, że nie zrobił to nikt z was. Chodzi o kradzież.
- Skąd pan wie? - Zamiast siedzieć cicho i błagać o natychmiastowe wtopienie się w ścianę albo podłogę, starałam się wydać sama siebie.
- Z mojego biura zginęła bardzo ważna rzecz.
- Jak bardzo? - Jaka teczka mogła być aż tak ważna?
- Wystarczająco, by jej zniknięcie wprawiło mnie w zakłopotanie. Na początku chciałem wierzyć, że wypadła lub gosposia ją wyrzuciła, ale ona zaprzeczyła, a pokój przeszukałem trzy razy. - Zmienił ton na groźniejszy. - Jeżeli złodziej nie odda przedmioty albo nawet i odda, nie przyznając się, pokażemy go. W pokoju mam zainstalowaną kamerę, dlatego sprawca się nagrał. Macie czas do przyznania się do poniedziałku. To wszystko.
Wyszedł.
_____________________
Znów muszę Was przeprosić za krótki rozdział i błędy, ale przede wszystkim za to, że wstawiłam go tak późno. Zwyczajnie wena mnie opuściła, przepraszam ;c Weryfikację obrazkową niby skasowałam, ale czy na pewno, to nie jestem pewna, nie mam jak sprawdzić... Pozostaje mi tylko zaproszenie Was do zakładki "Bohaterowie" i do brania udziału w ankiecie ^^ Do zobaczenia w następnym rozdziale <333
- Poszukaj w tajemnicy...
Zanim zniknął, poczułam jego usta na moich. Stałam skołowana w drzwiach internatu z kompletnie niejasnym poleceniem. Poszukaj w tajemnicy? Przecież ciągle tak robię...
***
Dzień przed urodzinami chłopaków. Czyli bite dwa tygodnie. I miesiąc do powrotu do domu. Trochę za mało czasu. Poszukaj w tajemnicy? Nie mógł jaśniej? Albo dać jakąś podpowiedź na tych pergaminowych karteczkach? To będzie trudne zadanie... To JUŻ jest trudne zadanie...
Nie leżałam w pokoju na łóżku sama. Razem ze mną przebywała tam również Victoria. Charlotte udała się w tajemnicze miejsce z Samem. Nikomu nie chciała powiedzieć gdzie...
Po godzinie bezczynności, stwierdziłam, że sufit internatu jest ciekawy. Nawet bardzo. Ma w sobie coś mega fascynującego...
CO?
- Ekhm... Sophia? - Odległy i niespodziewany głos Victorii sprawił, że podskoczyłam.
Patrzyła na mnie niepewnie, wahając się. Jej... pytanie nie zabrzmiało sucho ani groźnie, mogłam nawet powiedzieć, że przyjaźnie.
Zdjęłam nogi z poręczy łóżka i usiadłam na podłogę.
- Tak? - Mimo pokojowej postawy dziewczyny, w której wyczułam jednak strach, pozostawałam podejrzliwa.
- Bo ja... Ja cię chciałam... No, chciałam cię... - Te jedno małe i niewinne słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Z tonu głosu jasno wynikało, że chce mnie przeprosić. Postanowiłam poczekać, aż sama to powie, a tymczasem miałam zamiar napawać się obrazem zmartwionej Victorii. - Ja... Prze... Przepra... Och, przepraszam!
- Za co? - Mój głos był ostrzejszy niż chciałam, by był.
Dziewczyna wyraźnie się zmieszała.
- W końcu zrozumiałam, że decyzji o wyrzuceniu mnie z zespołu nie podjęłaś ty. Zawinili tu tylko pozostali.
- Oni cię nie wyrzucili. Chcieli, żebyś została. Jako gitarzystka.
Westchnęła.
- Widziałam, jak niedowierzałaś, kiedy powiedzieli, że zostałaś wokalistką. - Na samym końcu się rozpłakała.
Nie byłam ułaskawiona na tyle, by podjeść i ją pocieszyć. Czekałam na ostatnie słowa.
- Nie powinnam się była na ciebie gniewać. Tak więc... Przepraszam. Nie chcę z tobą dłużej walczyć. Ta walka nie miałaby końca. Jesteśmy sobie równe.
Gdybym była niemiła, parsknęłabym śmiechem. Nie wiedziała, co mówiła. Przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie przeżyła i pwenie nie przeżyje tego samego co ja. Na moim miejscu, każdy normalny człowiek dawno już by wykorkował.
- Tak, masz rację - skłamałam niechętnie. Na dłuższą metę znudziłoby mi się pogrążanie Victorii. A walka miałaby koniec. Szczęśliwy dla mnie.
- Zgoda? - zapytała pojednawczo.
Westchnęłam.
- Zgoda.
W najbliższym czasie przekonam się czy naprawdę tak będzie.
Do pokoju wbiegł Matt. Widząc mnie, siedzącą na podłodze i patrzącą na Victorię, stanął w drzwiach. Zamknął je i powoli usiadł obok mnie. Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Dziewczyny, Vincent chce, żebyśmy wszyscy przyszli na dół do salonu.
- Dlaczego? - spytała Victoria.
- Wspomniał coś o jakiejś kradzieży. Kompletnie nie wiem, czemu podejrzewa któregoś z nas. Przecież my jesteśmy grzeczni.
Podniosłam głowę i wysłałam zdziwione i jednocześnie przerażone spojrzenie chłopakowi. Jeżeli to to, o czym myślałam, to wpakowałam się w niezłe kłopoty.
Victoria wstała, kierując się w stronę drzwi, a Matt poszedł za nią.
- Idziesz? - zapytał.
- Tak, tylko muszę jeszcze coś zrobić.
Wyszedł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam szybko do szafki nocnej po komórkę i, wykorzystując przekierowanie połączenia, zadzwoniłam do Ericka. Musiałam otrzymać potwierdzenie.
- Eric? - szepnęłam, kiedy odebrał.
- Co? Jaki Eric? Sophio, czy ja o czymś nie wiem?!
Moja głupota i lekkomyślność właśnie mnie wydały. Myślałam, że system nadal działa, więc wybrałam pierwszy numer, który widniał w ostatnich połączeniach - numer mamy. Czyżby Inmortal zmienił zdanie? W chwili, gdy go potrzebuję?!
- Sophia, odpowiedz na moje pytanie! - rozkazała chłodno mama. - Kim jest Eric?
- Kolegą. Ach... Miałam ci powiedzieć. Nie przyjeżdżaj jutro po mnie. Idę na urodziny Matta.
- Na urodziny chłopaka, którego zdradzasz?!
- CO?! - krzyknęłam zdumiona. - Za kogo ty mnie masz?! Ja nikogo nie zdradzam?! Nie jestem ani z Mattem, ani z Erickiem. Kończę, pa.
Rozłączyłam się czym prędzej. Dalsze przesłuchanie mogło znacznie pogrążyć mnie i Inmortala. O Matcie miała wyrobione, pozytywne, zdanie.
Teraz albo nigdy.
Wyjęłam teczkę spod materaca. Nie wiem, dlaczego trzymałam ją tak długo. Ani Eric nie kazał mi jej odnieść, ani ja nie czułam z nią jakichś silnych więzi... Ech...
Wykorzystując nieobecność właściciela w jego biurze, poszłam tam i po cichu odłożyłam teczkę na miejsce. Zeszłam do salonu.
Wszyscy już tam czekali. Nie było ich dużo, ale ten tumult mnie zdenerwował, chociaż już nic na sumieniu nie miałam...
Kiedy oczy zebranych skupiły się na mnie, osłupiałam. Zobaczyłam bowiem jedną osobę, którą chciałam zabić. Od całkiem niedawna. Teraz też przystawiała się do Matta, lecz tym razem wyglądało, jakby chłopak nie miał nic przeciwko. Blondynka z tajemniczego pokoju. Jakoś nigdy jej tu nie widziałam. Tak samo Vincentego. Dlatego zdziwił mnie jego widok. W moich wyobrażeniach był siedemdziesięcioletnim staruszkiem z łysiną na głowie, w starym, zżółkniętym płaszczu i laską w ręce. Okazał się inny. Mógł mieć góra trzydzieści pięć lat, czarne włosy, krótko obcięte i okazjonalny garnitur.
- W końcu zechciałaś nas odwiedzić, Sophio. - Jego lodowaty głos od razu wbił sople w moje ciało.
Jego uroda mnie powaliła. Przez pierwsze kilka sekund potrafiłam tylko wpatrywać się w niego z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy zorientowałam się, jak to musi wyglądać, potrząsnęłam lekko głową. Nie mogłam poddać się działaniu jego playboy'skiej buźki.
- Trochę czasu minęło, odkąd tu przyjechałam, więc pomyślałam, że fajnie byłoby wszystkich zobaczyć - udało mi się wydusić.
Vincent zmrużył groźnie oczy.
- Usiądź.
W mojej głowie wykiełkował niczym nie kierujący się pomysł, by zwyczajnie usiąść na podłogę, w miejscu, w którym stałam. Zrobiłam więc tak, mimo ogólnemu zdumieniu.
Gospodarz westchnął.
- Skoro już tu wszyscy jesteście, chciałbym poruszyć pewną przykrą sprawę. I mam wielką nadzieję, że nie zrobił to nikt z was. Chodzi o kradzież.
- Skąd pan wie? - Zamiast siedzieć cicho i błagać o natychmiastowe wtopienie się w ścianę albo podłogę, starałam się wydać sama siebie.
- Z mojego biura zginęła bardzo ważna rzecz.
- Jak bardzo? - Jaka teczka mogła być aż tak ważna?
- Wystarczająco, by jej zniknięcie wprawiło mnie w zakłopotanie. Na początku chciałem wierzyć, że wypadła lub gosposia ją wyrzuciła, ale ona zaprzeczyła, a pokój przeszukałem trzy razy. - Zmienił ton na groźniejszy. - Jeżeli złodziej nie odda przedmioty albo nawet i odda, nie przyznając się, pokażemy go. W pokoju mam zainstalowaną kamerę, dlatego sprawca się nagrał. Macie czas do przyznania się do poniedziałku. To wszystko.
Wyszedł.
_____________________
Znów muszę Was przeprosić za krótki rozdział i błędy, ale przede wszystkim za to, że wstawiłam go tak późno. Zwyczajnie wena mnie opuściła, przepraszam ;c Weryfikację obrazkową niby skasowałam, ale czy na pewno, to nie jestem pewna, nie mam jak sprawdzić... Pozostaje mi tylko zaproszenie Was do zakładki "Bohaterowie" i do brania udziału w ankiecie ^^ Do zobaczenia w następnym rozdziale <333
sobota, 4 stycznia 2014
Część 2 Rozdział 8: A może miłość?
Tym razem notka ode mnie na początku w związku z poprzednim rozdziałem. W komentarzach niektórzy z Was prosili mnie, bym zrobiła z Sophii wampira, jednak.. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Jest mi potrzebna jako człowiek w o wiele większych akcjach niż są z Erickiem. O czym mówię? Dowiecie się niedługo :) Cierpliwości... Ach! No i przepraszam za to, że nie dałam notki w zeszłym tygodniu, przed Nowym Rokiem, ale piszę jeszcze jednego bloga i musiałam na tamtego wstawić, a na tego już się nie wyrobiłam :(Czytajcie i komentujcie, bo komentarzy jest coraz mniej, a one mnie tak bardzo motywują! :D
___________
- Masz szczęście. Jeszcze milimetr, a stałabyś się taka, jak ja.
Czyli ja nadal żyję?! Jestem CZŁOWIEKIEM?!
Westchnęłam z ulgą.
- Jeżeli naprawdę będziesz chciał mnie zabić, zrób to do końca.
- Ale ja naprawdę chciałem to zrobić.
- Więc co cię powstrzymało?
- To. co powiedziałaś.
Musiałam zsynchronizować wiadomości. Nie nadążałam za nimi. Rzekłam zaledwie o pocałunku. To mu kazało przestać?
- Ubrałeś garnitur. Czyli mniemam, że się przygotowałeś?
- To nic specjalnego, ale można tak ująć.
Chyba się zmieszał. Wyglądał tak niewinnie, że zwątpiłam, że mógłby mnie zabić.
- Ale ja nie jestem gotowa.
Nie mogłam uznać jeansów i koszulki za odpowiedni strój na pierwszą randkę.
- To się przebierz. Poczekam.
- Gdzie?
- Przed internatem.
- A jak ktoś cię zobaczy? - przestraszyłam się.
- To się schowam - uśmiechnął się i zniknął.
Jeszcze przez chwilę czułam, jakby wciąż stał za mną. Nie określił, o której mam być gotowa, ale wolałam się pospieszyć. Noce są krótkie.
Wyszłam zwykłym krokiem z klasy. Pech chciał, że trafiłam na Matta i Ryana, którzy wracali do internatu. Zakryłam nagie ramię T-shirtem i poprawiłam włosy. Udając, że ich nie zauważyłam, wyszłam na przód, pochylając nisko głowę.
- Sophia? Co ty tu robisz? - zapytał natychmiast Matt.
- Poszłam po bluzę.
Rzeczywiście miałam ją w ręku, choć nie zdejmowałam jej sama. Podejrzewałam, że zrobił to Eric.
- Przecież miałaś ją na próbie - zdziwił się Ryan.
- Wydawało ci się.
Przyśpieszyłam kroku. Nie byli nachalni - zostali w tyle.
W pokoju zastałam już Victorię i Charlotte. Obydwie siedziały bez ruchu na swoich łóżkach, od samego progu uważnie mnie obserwując.
- Jak ci poszło z Mattem? - spytała mściwie Victoria.
- Skąd wiesz, że z Mattem? Dla twojej wiadomości był tam również Ryan.
Wyglądała, jakby dostała w twarz. Zainteresowała mnie jej reakcja. Czyżby coś do niego jeszcze czuła?
Na mój widok, Char skuliła się na łóżku, przyjmując kształt kłębka. Bała się mnie? Z jakiegoś powodu sprawiło mi to radość.
Dopadłam do szafy. Do szkoły przywiozłam tylko cztery sukienki. Nie miałam za wielkiego wyboru. Może nie powinnam zakładać sukienki? Była w końcu zima. Nie taka, jaka w Forks, ale bywało zimnej niż normalnie. Czy tunika i rurki byłyby w porządku?
- Pomożecie? - zapytałam z nadzieją.
Char wstała, jednak patrzyła na mnie wciąż ze strachem. Ubzdurała sobie, że jeśli mi nie pomoże to się na nią rzucę?
- Jaka okazja? - szepnęła lękliwie.
Powiedzieć?
- Randka.
Jak na znak, uniosły brwi.
- Z Mattem? - Wiedziałam, że Victoria miała wielką ochotę się zaśmiać.
- Nie - odparłam szczerze.
To powstrzymało ją od dalszych pytań.
- Jeśli to coś ważnego, musisz mu pokazać, że go kochasz.
Słucham? Nie zastanawiałam się nad tym, czy mogłabym pokochać Inmortala... Ale niech Char robi tak, jak uważa. Ja się na tym nie znam...
- Mogę?
Pokiwałam głową. Dziewczyna otworzyła na szerokość drzwi szafy, gwiżdżąc z uznaniem.
- Coś się wymyśli.
Victoria z ciekawością zajrzała jej przez ramię i otworzyła usta ze zdziwienia.
- Mogę pomóc? - zapytała nieśmiało.
Opornie, ale się zgodziłam. Każda para rąk była na wagę złota. Nigdy wcześniej nie stresowałam się tak randką.
~ Mogę się trochę spóźnić.
~ Poczekam.
"Trochę" w tym przypadku miało pojęcie względne. Nie posiadałam masy ciuchów, lecz obydwie współlokatorki sprzeczały się o najdrobniejsze szczegóły. Dając im wolną rękę musiałam liczyć się z takim obrotem sprawy.
Po godzinie stałam już ubrana, uczesana i umalowana, z butami po przemianie. Kozaki, które chciały mi wcisnąć posiadały dziesięciocentymetrowy koturn. Pięć minut zmarnowałam na zastanawianie się skąd ja je, u licha, miałam. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć.
Koniec końców przybrały mnie w czarne rurki i szarą koszulkę, którą też wytargowałam zamiast żarówiastej zielonej bluzki. Nie chciałam, żeby ktokolwiek odkrył kim jest Eric, dlatego brałam pod uwagę tylko ciemne kolory. Po zobaczeniu, ile kilogramów pudru nałożyły mi na twarz, myślałam, że się źle czują. Wyglądałam, jak jakiś wytapetowany pustak. Natychmiast kazałam im to zmazać i pomalować o kilka odcieni lżej.
Z pokoju wyszłam dosyć zadowolona i spóźniona, chociaż Inmortal nie ustalił dokładnej godziny. Nie wzięłam żadnej torebki - nie znosiłam ich, na plecy zarzuciłam lekki, trochę niepasujący żakiecik, a na nogach miałam wygodne półbuty.
Eric już na mnie czekał, tak, jak obiecał. Oparł się swobodnie o ścianę internatu, jakby nie bał się gapiów.
- Pięknie wyglądasz - rzekł, kiedy do niego podeszłam.
Jego oczy przybrały niebezpiecznie czerwony odcień. Chyba zapolował. Dla mojego dobra? Na kogo?
- Dziękuję.
I w tym momencie mój mózg postanowił zrobić ze mnie idiotkę i się zarumieniłam. Uroda Ericka działała na mnie przerażająco powalająco. Głupia Sophia!
- Zakładam, że biegałaś w wampirzym tempie?
- Tak. - Zaraz przypomniał mi się krótki bieg na plecach Edwarda. - Czemu się pytasz?
- Musimy tam jakoś dotrzeć, a, nie chwaląc się, jestem najszybszym wampirem na ziemi. Moja prędkość wynosi średnio trzysta kilometrów na godzinę.
Trzysta na godzinę?! Rany! Czy to w ogóle możliwe?!
- Udowodnij. - Nie mogłam uwierzyć mu na słowo.
- Taki miałem zamiar. Tylko trzymaj się mocno; nie ręczę, że dotrzesz tam w jednym kawałku.
I tak mnie tym nie przestraszył.
- Pozwolisz? - zapytał, wskazując na swoje plecy.
Zapewne chodziło mu o to, czy może wziąć mnie na barana. Pokiwałam głową. Złapał mnie delikatnie za miejsce za kolanami, a ja poczułam dreszcze. Już dawno nie czułam dotyku wampira w tak czułym miejscu. Posadził mnie sobie na plecy.
- Wygodnie? - spytał z troską.
- Jeśli to nie będzie trwało długo, to jakoś przeżyję.
- Złap się mnie mocno.
Nie określił, w którym miejscu, dlatego zarzuciłam mu ręce na szyję. Przełknął ślinę i poczułam jak jego Jabłko Adama wędruje w górę i wraca z powrotem na dół.
- To biegniemy.
Gdy tylko to powiedział, ruszył. Odrzuciło mnie do tyłu, lecz zdołałam się utrzymać. Nie przechwalał się - biegł bardzo szybko. Wokół nas migały głównie drzewa, choć czasem widywałam reflektory latarń i zlewające się w jedno, światła z okien domów. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia dokąd Inmortal mnie zabiera. Nie liczyłam na nic specjalnego. Może jakieś kino albo coś w tym rodzaju. Po jakimś czasie zaczęły łzawić mi oczy od tej szaleńczej prędkości i wtuliłam twarz w bark Erica.
Biegliśmy najwyżej piętnaście minut. Serce dudniło w mojej klatce piersiowej, jakbym to JA biegła.
Znajdowaliśmy się w lesie. Rozejrzałam się ze zdumieniem - nie myślałam o czymś tak ekstrawaganckim. Nie odezwałam się jednak, tylko zerknęłam na chłopaka, który poprawiał sobie garnitur.
- Pokażę ci coś niesamowitego.
- Gdzie jesteśmy?
- Zobaczysz. Chodź.
Ruszył na przód. A ja nie. Nie wiem dlaczego. Gdy spostrzegł, że mnie przy nim nie ma, wrócił się i złapał mnie za rękę. Zatrzęsłam się, ale jej nie cofnęłam. Ruszył razem ze mną w stronę, gdzie drzewa zdawały się rosnąć rzadziej. Ufałam mu na tyle, że pozwoliłam się zaprowadzić do jednego z nich, nadal w niewiadomym celu.
- Wskakuj - rzekł, ponownie wskazując na swoje plecy.
- Co? Przecież dopiero co skończyłeś biec.
- Jest jeszcze taka opcja, że... Och, nie gadaj tyle, tylko wskakuj. Albo zrobię to siłą.
Wdrapałam się na jego plecy, coraz bardziej zaintrygowana niespodzianką.
- A teraz zamknij oczy.
- Muszę?
To było najgorsze, co mogło spotkać człowieka w kontakcie z nieznanym. Przypuśćmy, taka śmierć - zasłonisz sobie na chwilę oczy i ktoś cię zabije, a ty nawet nie zobaczysz kto. No i nie ma szans na obronę. Straszne.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię zabić. - Chyba odczytał moje myśli.
Odwrócił głowę w stronę drzewa i jego usta ułożyły się wyraźnie w słowo "jeszcze". Wiążąc je z wypowiedzianym przez niego zdaniem, nasunął mi się jasny wniosek, że jednak chce mnie zabić.
Stanęłam gwałtownie na ziemi. Nie mogłam tego uznać za przywidzenie, a Eric nie mógł tego zbagatelizować. To było zbyt widoczne.
Nie pozwolił mi odejść, ściskając rękę.
- Co się stało?
Nie zamierzałam udawać, że nic, dlatego wprost odpowiedziałam:
- Powiedziałeś "jeszcze".
- W sensie, że jeszcze chwila i zobaczysz niesamowitą rzecz.
Mówił to tak pewnie, jakby rzeczywiście tak było. Na moment zamydlił mi oczy.
- Ale oczywiście nie tak niesamowitą jak ty.
Podeszłam do niego i, tak, jak chciał, wskoczyłam mu z powrotem na plecy.
- Zamknij oczy - rzekł o wiele łagodniejszym tonem. Tonem, który sam kazał mi je zamknąć.
Wtuliłam się w niego. Poczułam, jakby oderwał stopy od ziemi. Zaczęło przygniatać mnie ciśnienie. Co się dzieje? Uczucie duszności wkradło się do moich płuc i już wcale nie chciałam otwierać oczu. Bałam się, co mogłam zobaczyć. Przynajmniej Eric zachował się w stosunku do mnie uczciwie - ciągle ze mną był. Gdyby chciał mnie zabić, zabiłby i siebie. Nieświadomie wstrzymałam oddech.
- Już możesz otworzyć oczy.
Otworzyłam. Musiałam zblednąć, bo Inmortal przypatrywał mi się z uwagą.
A przede mną rozciągał się rzeczywiście niesamowity widok. Na początku zobaczyłam tylko pełno światełek, bo zakręciło mi się w głowie. Dopiero po chwili dostrzegłam detale. Stałam na najwyższej stabilnej gałęzi gigantycznego drzewa. Za mną znajdowały się dziesiątki hektarów lasu, a przede mną miasto. Olbrzymie, jasne miasto. Miliony świateł ulicznych i domowych, latarń i szyldów sklepowych sprawiały, że pełno księżycowe nocne niebo wręcz płonęło pomarańczowym blaskiem. Słyszałam oddalone trąbienie samochodów i stłumiony hałas setek tysięcy przechodniów, nieśpiących pomimo późnej godziny. Wieżowce i małe, jednorodzinne domki. Miałam w dłoni całe miasto, a stałam zaledwie na drzewie. Drzewo natomiast stało na czubku klifu. Wcześniej nie patrzyłam na dół, ale w pewnej chwili to zrobiłam i zobaczyłam pod sobą przepaść, o wysokości co najmniej dwóch tysięcy metrów. Zachwiałam się. Pod sobą nie miałam praktycznie nic, tylko ciemną otchłań, w którą Inmortal mógł mnie z łatwością wrzucić. Kiedy zobaczył, jak wyginam się do tyłu, dotknął moich pleców, a ja już zaczęłam w myślach swój ostatni monolog. Piękne zakończenie pierwszej randki, nie ma co. Lecz on zrobił coś, co mnie totalnie zaskoczyło; przycisnął mnie do siebie, żebym nie spadła. Trzymałam ręce przy sobie, by nie zdradzić, jak bardzo się boję.
- Nic ci się przy mnie nie stanie - szepnął mi na ucho.
Pokiwałam głową, zamknąwszy oczy.
- Co to za miasto? - zapytałam cicho.
- To Mang - stolica naszej prowincji.
- Twojej - poprawiłam go. - Nie mieszkam tu na stałe.
- I dlatego właśnie tak bardzo ponaglam cię w wykonywaniu zadań.
Jego kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnął komórkę i, spojrzawszy na wyświetlacz, oddał mi ją, mówiąc:
- To twoja mama.
Podał mi ją, a, że ja to ja, telefon wypadł mi z ręki. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i spojrzałam przepraszająco na Ericka. Miał kamienną twarz. Komórka wylądowała po stronie przeciwnej, niż przepaść, dlatego było aż pięć procent szans, że będzie nadawała się jeszcze do użytku.
- Poczekaj chwilę.
Zostawił mnie samą na szczycie chwiejącego się dębu. Przylgnęłam do pnia, trzęsąc się ze strachu.
Minęło kilka minut. Taką śmierć zgotował dla mnie Inmortal? Głodową? Czy sądził, że w końcu spadnę. Do śmierci od spadnięcia było mi bliżej; im dłużej tam siedziałam, tym bardziej zastanawiałam się, czy z tego nie skończyć. Nie dałabym rady zejść, bo gałęzie pode mną, na długości dziesięciu metrów, zostały doszczętnie przez coś połamane. Tylko z Erickiem miałam szansę zejść. Łapałam ostatnie głębokie wdechy. Spojrzałam w dół, w stronę przepaści - tamtędy będzie łatwiej. Wystawiłam jedną nogę poza granicę gałęzi i wychyliłam głowę.
I nagle po prostu rzuciłam się w przepaść.
***
Wirowałam pomiędzy ścianą klifu, a pustką, składającą się z dalekiego miasta i drzew w dole, do których jeszcze nie dotarłam. Ręce trzymałam wzdłuż boków, by policjanci nie znaleźli zmasakrowanego ciała.
Nagłe uderzenie w ramię sprawiło, że zmieniła się trajektoria mojego lotu. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że lecę wprost na skalną ścianę. Ale nie sama. Ktoś był ze mną.
Gdy ściana zbliżała się, skuliłam się i otoczyłam głowę ramionami.
Nie poczułam nic, z wyjątkiem wolnego spadania. Ten ktoś, kto przeze mnie prawdopodobnie zginął, złagodził upadek. Spadliśmy na polanę, jedyny wolny kawałek ziemi w tym lesie. Zerwałam się szybko i wyciągnęłam rękę do leżącego człowieka. Leżał na plecach. Mi praktycznie nic się nie stało. Miałam zaledwie kilka zadrapań.
Prawie natychmiast cofnęłam dłoń. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie zdołałby przeżyć upadku z takiej wysokości.
Uklękłam.
- Tak mi przykro - szepnęłam.
- Cieszę się, że wykazałaś jakąś skruchę.
- Eric?!
Na to, że to on, w życiu bym nie wpadła. Przecież to właśnie ON chciał mnie zabić!
- Mówiłem, że masz poczekać! Co cię naszło, żeby skoczyć?! Życie ci niemiłe?!
- Ja... Myślałam, że mnie specjalnie zostawiłeś...
- Specjalnie?! Na czubku drzewa?! Dlaczego tak pomyślałaś?!
- Nie znam cię. Skąd mogę wiedzieć do czego jesteś zdolny?
Podniósł się z ziemi.
- Już ci powiedziałem do czego jestem zdolny. Nie pamiętasz?
- Ach, no tak. Jesteś zdolny do MORDERSTWA!
- Ale nie takiego okrutnego.
Westchnęłam.
- Przepraszam - spuściłam wzrok.
- Nic się nie stało. - Przytulił mnie. A ja nie. Miałam jakieś nieuzasadnione zahamowania.
- Gdzie byłeś?
- Kupić sobie nową komórkę.
Pokazał mi ją. Był to Sony Ericsson Xperia Z1. Nowy model, niedawno dostał się do produkcji.
Poszedł do miasta po durną komórkę?! Była tak ważna, że nie mógł poczekać, aż zejdę?! Dupek.
- Przypadkiem przyszedłeś w odpowiednim momencie?
- Szczerze mówiąc, to nie. Czułem twój strach, jeszcze kiedy stałaś na drzewie, a potem specyficzny spokój. Trochę się zląkłem, dlatego na wszelki wypadek przybiegłam tu, a ty akurat wykonywałaś piękny skok nad przepaścią.
- Dziękuję - rzekłam ironicznie.
- Wiesz, niektórym mogłoby się to wydać romantyczne: skaczesz z drzewa, a tu nagle ratuje cię przystojny nieznajomy.
Wywróciłam oczami.
- Z tą tylko różnicą, że ja cię, jako tako, znam.
- A wdzięczność aż z ciebie kipi - powiedział z sarkazmem.
- Dziękuję, mój ty bohaterze - odparłam głosem ociekającym ironią.
- O wiele lepiej.
Niebezpiecznie się zbliżył. Nie cofnęłam się; jego oczy mnie wzywały. Czerwone i hipnotyzujące. Kolczyk zalśnił w świetle księżyca. Gwiazdkę zmienił na serce. Usłyszałam świst i Inmortal uśmiechnął się. Ukazały mi się w całości jego kły. Po parze u góry i na dole. Wtedy też się nie cofnęłam. Nawet gdy złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Tylko jedno zdanie powtarzałam sobie w myślach: "On mnie nie zabije". Z całych sił próbowałam w to uwierzyć.
Jego nowa komórka zawibrowała w najmniej odpowiednim momencie. Eric stał tak blisko, że i ja doskonale to poczułam.
Chłopak zaklął dosyć głośno.
- To twoja koleżanka, Charlotte, chcesz?
Nie, ja MUSIAŁAM odebrać. Inaczej wydzwaniałaby bez przerwy.
- Hej, Sophia! Jak leci?! - krzyknęła podniecona prosto w moje ucho.
Leci? Jeszcze przez chwilą brałabym to dosłownie. A teraz? Co mogłam jej powiedzieć? Że zmarnowała prawdopodobnie jedyny moment na wykonanie zadania?
Wykonanie zadania? Dziwnie to brzmiało. Wcale tak tego nie traktowałam. Nie jako rozkazu. Jedynie jako rzecz, którą POWINNAM zrobić.
- Byłoby lepiej, gdybyśmy pogadały, jak wrócę - odparłam sucho.
- Ach... No, dobrze. - Wyraźnie się zmieszała. - To pogadamy później. Baw się dobrze.
Rozłączyła się.
Oddałam telefon Erickowi. Ukryłam twarz w dłoniach i odeszłam kawałek od chłopaka, chowając się w cieniu drzew. Schowałam się, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę chcę pocałować Inmortala. Życie wybrało teraz dla mnie takie zadanie? Mając za przeciwnika los, to było jak zadanie, prawda? Podjąć to wyzwanie?
Eric stał nadal w świetle księżyca i patrzył na mnie, trzymając jedną rękę na karku. Moja dłoń powędrowała bezwiednie do szyi, w miejsce, gdzie prawie mnie ugryzł. Nie poczułam nic. Było tak blisko...
Wyszłam z cienia. Podeszłam do chłopaka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Uśmiechnął się. Nie tak, jak zawsze. W tym uśmiechu zobaczyłam ból, smutek i nieposkromioną potrzebę bliskości i towarzystwa. Splótł dłonie na mojej talii, a spojrzeniem omiatał rzęsy, oczy, lekko zarumienione policzki i usta. Na nich wzrok zatrzymał dłużej, co nie uszło mojej uwadze. Ja też wpatrywałam się w to miejsce. Przybliżyłam głowę. Był trochę wyższy, dlatego musiałam stanąć na palcach. Za nami rozległ się grzmot. Przecież była zima! Wpatrywałam się w niego i na głowę skapnęły mi pierwsze krople deszczu. Zimnego, wielkością przypominającego groch. Wtedy go pocałowałam.
___________
- Masz szczęście. Jeszcze milimetr, a stałabyś się taka, jak ja.
Czyli ja nadal żyję?! Jestem CZŁOWIEKIEM?!
Westchnęłam z ulgą.
- Jeżeli naprawdę będziesz chciał mnie zabić, zrób to do końca.
- Ale ja naprawdę chciałem to zrobić.
- Więc co cię powstrzymało?
- To. co powiedziałaś.
Musiałam zsynchronizować wiadomości. Nie nadążałam za nimi. Rzekłam zaledwie o pocałunku. To mu kazało przestać?
- Ubrałeś garnitur. Czyli mniemam, że się przygotowałeś?
- To nic specjalnego, ale można tak ująć.
Chyba się zmieszał. Wyglądał tak niewinnie, że zwątpiłam, że mógłby mnie zabić.
- Ale ja nie jestem gotowa.
Nie mogłam uznać jeansów i koszulki za odpowiedni strój na pierwszą randkę.
- To się przebierz. Poczekam.
- Gdzie?
- Przed internatem.
- A jak ktoś cię zobaczy? - przestraszyłam się.
- To się schowam - uśmiechnął się i zniknął.
Jeszcze przez chwilę czułam, jakby wciąż stał za mną. Nie określił, o której mam być gotowa, ale wolałam się pospieszyć. Noce są krótkie.
Wyszłam zwykłym krokiem z klasy. Pech chciał, że trafiłam na Matta i Ryana, którzy wracali do internatu. Zakryłam nagie ramię T-shirtem i poprawiłam włosy. Udając, że ich nie zauważyłam, wyszłam na przód, pochylając nisko głowę.
- Sophia? Co ty tu robisz? - zapytał natychmiast Matt.
- Poszłam po bluzę.
Rzeczywiście miałam ją w ręku, choć nie zdejmowałam jej sama. Podejrzewałam, że zrobił to Eric.
- Przecież miałaś ją na próbie - zdziwił się Ryan.
- Wydawało ci się.
Przyśpieszyłam kroku. Nie byli nachalni - zostali w tyle.
W pokoju zastałam już Victorię i Charlotte. Obydwie siedziały bez ruchu na swoich łóżkach, od samego progu uważnie mnie obserwując.
- Jak ci poszło z Mattem? - spytała mściwie Victoria.
- Skąd wiesz, że z Mattem? Dla twojej wiadomości był tam również Ryan.
Wyglądała, jakby dostała w twarz. Zainteresowała mnie jej reakcja. Czyżby coś do niego jeszcze czuła?
Na mój widok, Char skuliła się na łóżku, przyjmując kształt kłębka. Bała się mnie? Z jakiegoś powodu sprawiło mi to radość.
Dopadłam do szafy. Do szkoły przywiozłam tylko cztery sukienki. Nie miałam za wielkiego wyboru. Może nie powinnam zakładać sukienki? Była w końcu zima. Nie taka, jaka w Forks, ale bywało zimnej niż normalnie. Czy tunika i rurki byłyby w porządku?
- Pomożecie? - zapytałam z nadzieją.
Char wstała, jednak patrzyła na mnie wciąż ze strachem. Ubzdurała sobie, że jeśli mi nie pomoże to się na nią rzucę?
- Jaka okazja? - szepnęła lękliwie.
Powiedzieć?
- Randka.
Jak na znak, uniosły brwi.
- Z Mattem? - Wiedziałam, że Victoria miała wielką ochotę się zaśmiać.
- Nie - odparłam szczerze.
To powstrzymało ją od dalszych pytań.
- Jeśli to coś ważnego, musisz mu pokazać, że go kochasz.
Słucham? Nie zastanawiałam się nad tym, czy mogłabym pokochać Inmortala... Ale niech Char robi tak, jak uważa. Ja się na tym nie znam...
- Mogę?
Pokiwałam głową. Dziewczyna otworzyła na szerokość drzwi szafy, gwiżdżąc z uznaniem.
- Coś się wymyśli.
Victoria z ciekawością zajrzała jej przez ramię i otworzyła usta ze zdziwienia.
- Mogę pomóc? - zapytała nieśmiało.
Opornie, ale się zgodziłam. Każda para rąk była na wagę złota. Nigdy wcześniej nie stresowałam się tak randką.
~ Mogę się trochę spóźnić.
~ Poczekam.
"Trochę" w tym przypadku miało pojęcie względne. Nie posiadałam masy ciuchów, lecz obydwie współlokatorki sprzeczały się o najdrobniejsze szczegóły. Dając im wolną rękę musiałam liczyć się z takim obrotem sprawy.
Po godzinie stałam już ubrana, uczesana i umalowana, z butami po przemianie. Kozaki, które chciały mi wcisnąć posiadały dziesięciocentymetrowy koturn. Pięć minut zmarnowałam na zastanawianie się skąd ja je, u licha, miałam. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć.
Koniec końców przybrały mnie w czarne rurki i szarą koszulkę, którą też wytargowałam zamiast żarówiastej zielonej bluzki. Nie chciałam, żeby ktokolwiek odkrył kim jest Eric, dlatego brałam pod uwagę tylko ciemne kolory. Po zobaczeniu, ile kilogramów pudru nałożyły mi na twarz, myślałam, że się źle czują. Wyglądałam, jak jakiś wytapetowany pustak. Natychmiast kazałam im to zmazać i pomalować o kilka odcieni lżej.
Z pokoju wyszłam dosyć zadowolona i spóźniona, chociaż Inmortal nie ustalił dokładnej godziny. Nie wzięłam żadnej torebki - nie znosiłam ich, na plecy zarzuciłam lekki, trochę niepasujący żakiecik, a na nogach miałam wygodne półbuty.
Eric już na mnie czekał, tak, jak obiecał. Oparł się swobodnie o ścianę internatu, jakby nie bał się gapiów.
- Pięknie wyglądasz - rzekł, kiedy do niego podeszłam.
Jego oczy przybrały niebezpiecznie czerwony odcień. Chyba zapolował. Dla mojego dobra? Na kogo?
- Dziękuję.
I w tym momencie mój mózg postanowił zrobić ze mnie idiotkę i się zarumieniłam. Uroda Ericka działała na mnie przerażająco powalająco. Głupia Sophia!
- Zakładam, że biegałaś w wampirzym tempie?
- Tak. - Zaraz przypomniał mi się krótki bieg na plecach Edwarda. - Czemu się pytasz?
- Musimy tam jakoś dotrzeć, a, nie chwaląc się, jestem najszybszym wampirem na ziemi. Moja prędkość wynosi średnio trzysta kilometrów na godzinę.
Trzysta na godzinę?! Rany! Czy to w ogóle możliwe?!
- Udowodnij. - Nie mogłam uwierzyć mu na słowo.
- Taki miałem zamiar. Tylko trzymaj się mocno; nie ręczę, że dotrzesz tam w jednym kawałku.
I tak mnie tym nie przestraszył.
- Pozwolisz? - zapytał, wskazując na swoje plecy.
Zapewne chodziło mu o to, czy może wziąć mnie na barana. Pokiwałam głową. Złapał mnie delikatnie za miejsce za kolanami, a ja poczułam dreszcze. Już dawno nie czułam dotyku wampira w tak czułym miejscu. Posadził mnie sobie na plecy.
- Wygodnie? - spytał z troską.
- Jeśli to nie będzie trwało długo, to jakoś przeżyję.
- Złap się mnie mocno.
Nie określił, w którym miejscu, dlatego zarzuciłam mu ręce na szyję. Przełknął ślinę i poczułam jak jego Jabłko Adama wędruje w górę i wraca z powrotem na dół.
- To biegniemy.
Gdy tylko to powiedział, ruszył. Odrzuciło mnie do tyłu, lecz zdołałam się utrzymać. Nie przechwalał się - biegł bardzo szybko. Wokół nas migały głównie drzewa, choć czasem widywałam reflektory latarń i zlewające się w jedno, światła z okien domów. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia dokąd Inmortal mnie zabiera. Nie liczyłam na nic specjalnego. Może jakieś kino albo coś w tym rodzaju. Po jakimś czasie zaczęły łzawić mi oczy od tej szaleńczej prędkości i wtuliłam twarz w bark Erica.
Biegliśmy najwyżej piętnaście minut. Serce dudniło w mojej klatce piersiowej, jakbym to JA biegła.
Znajdowaliśmy się w lesie. Rozejrzałam się ze zdumieniem - nie myślałam o czymś tak ekstrawaganckim. Nie odezwałam się jednak, tylko zerknęłam na chłopaka, który poprawiał sobie garnitur.
- Pokażę ci coś niesamowitego.
- Gdzie jesteśmy?
- Zobaczysz. Chodź.
Ruszył na przód. A ja nie. Nie wiem dlaczego. Gdy spostrzegł, że mnie przy nim nie ma, wrócił się i złapał mnie za rękę. Zatrzęsłam się, ale jej nie cofnęłam. Ruszył razem ze mną w stronę, gdzie drzewa zdawały się rosnąć rzadziej. Ufałam mu na tyle, że pozwoliłam się zaprowadzić do jednego z nich, nadal w niewiadomym celu.
- Wskakuj - rzekł, ponownie wskazując na swoje plecy.
- Co? Przecież dopiero co skończyłeś biec.
- Jest jeszcze taka opcja, że... Och, nie gadaj tyle, tylko wskakuj. Albo zrobię to siłą.
Wdrapałam się na jego plecy, coraz bardziej zaintrygowana niespodzianką.
- A teraz zamknij oczy.
- Muszę?
To było najgorsze, co mogło spotkać człowieka w kontakcie z nieznanym. Przypuśćmy, taka śmierć - zasłonisz sobie na chwilę oczy i ktoś cię zabije, a ty nawet nie zobaczysz kto. No i nie ma szans na obronę. Straszne.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię zabić. - Chyba odczytał moje myśli.
Odwrócił głowę w stronę drzewa i jego usta ułożyły się wyraźnie w słowo "jeszcze". Wiążąc je z wypowiedzianym przez niego zdaniem, nasunął mi się jasny wniosek, że jednak chce mnie zabić.
Stanęłam gwałtownie na ziemi. Nie mogłam tego uznać za przywidzenie, a Eric nie mógł tego zbagatelizować. To było zbyt widoczne.
Nie pozwolił mi odejść, ściskając rękę.
- Co się stało?
Nie zamierzałam udawać, że nic, dlatego wprost odpowiedziałam:
- Powiedziałeś "jeszcze".
- W sensie, że jeszcze chwila i zobaczysz niesamowitą rzecz.
Mówił to tak pewnie, jakby rzeczywiście tak było. Na moment zamydlił mi oczy.
- Ale oczywiście nie tak niesamowitą jak ty.
Podeszłam do niego i, tak, jak chciał, wskoczyłam mu z powrotem na plecy.
- Zamknij oczy - rzekł o wiele łagodniejszym tonem. Tonem, który sam kazał mi je zamknąć.
Wtuliłam się w niego. Poczułam, jakby oderwał stopy od ziemi. Zaczęło przygniatać mnie ciśnienie. Co się dzieje? Uczucie duszności wkradło się do moich płuc i już wcale nie chciałam otwierać oczu. Bałam się, co mogłam zobaczyć. Przynajmniej Eric zachował się w stosunku do mnie uczciwie - ciągle ze mną był. Gdyby chciał mnie zabić, zabiłby i siebie. Nieświadomie wstrzymałam oddech.
- Już możesz otworzyć oczy.
Otworzyłam. Musiałam zblednąć, bo Inmortal przypatrywał mi się z uwagą.
A przede mną rozciągał się rzeczywiście niesamowity widok. Na początku zobaczyłam tylko pełno światełek, bo zakręciło mi się w głowie. Dopiero po chwili dostrzegłam detale. Stałam na najwyższej stabilnej gałęzi gigantycznego drzewa. Za mną znajdowały się dziesiątki hektarów lasu, a przede mną miasto. Olbrzymie, jasne miasto. Miliony świateł ulicznych i domowych, latarń i szyldów sklepowych sprawiały, że pełno księżycowe nocne niebo wręcz płonęło pomarańczowym blaskiem. Słyszałam oddalone trąbienie samochodów i stłumiony hałas setek tysięcy przechodniów, nieśpiących pomimo późnej godziny. Wieżowce i małe, jednorodzinne domki. Miałam w dłoni całe miasto, a stałam zaledwie na drzewie. Drzewo natomiast stało na czubku klifu. Wcześniej nie patrzyłam na dół, ale w pewnej chwili to zrobiłam i zobaczyłam pod sobą przepaść, o wysokości co najmniej dwóch tysięcy metrów. Zachwiałam się. Pod sobą nie miałam praktycznie nic, tylko ciemną otchłań, w którą Inmortal mógł mnie z łatwością wrzucić. Kiedy zobaczył, jak wyginam się do tyłu, dotknął moich pleców, a ja już zaczęłam w myślach swój ostatni monolog. Piękne zakończenie pierwszej randki, nie ma co. Lecz on zrobił coś, co mnie totalnie zaskoczyło; przycisnął mnie do siebie, żebym nie spadła. Trzymałam ręce przy sobie, by nie zdradzić, jak bardzo się boję.
- Nic ci się przy mnie nie stanie - szepnął mi na ucho.
Pokiwałam głową, zamknąwszy oczy.
- Co to za miasto? - zapytałam cicho.
- To Mang - stolica naszej prowincji.
- Twojej - poprawiłam go. - Nie mieszkam tu na stałe.
- I dlatego właśnie tak bardzo ponaglam cię w wykonywaniu zadań.
Jego kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnął komórkę i, spojrzawszy na wyświetlacz, oddał mi ją, mówiąc:
- To twoja mama.
Podał mi ją, a, że ja to ja, telefon wypadł mi z ręki. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i spojrzałam przepraszająco na Ericka. Miał kamienną twarz. Komórka wylądowała po stronie przeciwnej, niż przepaść, dlatego było aż pięć procent szans, że będzie nadawała się jeszcze do użytku.
- Poczekaj chwilę.
Zostawił mnie samą na szczycie chwiejącego się dębu. Przylgnęłam do pnia, trzęsąc się ze strachu.
Minęło kilka minut. Taką śmierć zgotował dla mnie Inmortal? Głodową? Czy sądził, że w końcu spadnę. Do śmierci od spadnięcia było mi bliżej; im dłużej tam siedziałam, tym bardziej zastanawiałam się, czy z tego nie skończyć. Nie dałabym rady zejść, bo gałęzie pode mną, na długości dziesięciu metrów, zostały doszczętnie przez coś połamane. Tylko z Erickiem miałam szansę zejść. Łapałam ostatnie głębokie wdechy. Spojrzałam w dół, w stronę przepaści - tamtędy będzie łatwiej. Wystawiłam jedną nogę poza granicę gałęzi i wychyliłam głowę.
I nagle po prostu rzuciłam się w przepaść.
***
Wirowałam pomiędzy ścianą klifu, a pustką, składającą się z dalekiego miasta i drzew w dole, do których jeszcze nie dotarłam. Ręce trzymałam wzdłuż boków, by policjanci nie znaleźli zmasakrowanego ciała.
Nagłe uderzenie w ramię sprawiło, że zmieniła się trajektoria mojego lotu. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że lecę wprost na skalną ścianę. Ale nie sama. Ktoś był ze mną.
Gdy ściana zbliżała się, skuliłam się i otoczyłam głowę ramionami.
Nie poczułam nic, z wyjątkiem wolnego spadania. Ten ktoś, kto przeze mnie prawdopodobnie zginął, złagodził upadek. Spadliśmy na polanę, jedyny wolny kawałek ziemi w tym lesie. Zerwałam się szybko i wyciągnęłam rękę do leżącego człowieka. Leżał na plecach. Mi praktycznie nic się nie stało. Miałam zaledwie kilka zadrapań.
Prawie natychmiast cofnęłam dłoń. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie zdołałby przeżyć upadku z takiej wysokości.
Uklękłam.
- Tak mi przykro - szepnęłam.
- Cieszę się, że wykazałaś jakąś skruchę.
- Eric?!
Na to, że to on, w życiu bym nie wpadła. Przecież to właśnie ON chciał mnie zabić!
- Mówiłem, że masz poczekać! Co cię naszło, żeby skoczyć?! Życie ci niemiłe?!
- Ja... Myślałam, że mnie specjalnie zostawiłeś...
- Specjalnie?! Na czubku drzewa?! Dlaczego tak pomyślałaś?!
- Nie znam cię. Skąd mogę wiedzieć do czego jesteś zdolny?
Podniósł się z ziemi.
- Już ci powiedziałem do czego jestem zdolny. Nie pamiętasz?
- Ach, no tak. Jesteś zdolny do MORDERSTWA!
- Ale nie takiego okrutnego.
Westchnęłam.
- Przepraszam - spuściłam wzrok.
- Nic się nie stało. - Przytulił mnie. A ja nie. Miałam jakieś nieuzasadnione zahamowania.
- Gdzie byłeś?
- Kupić sobie nową komórkę.
Pokazał mi ją. Był to Sony Ericsson Xperia Z1. Nowy model, niedawno dostał się do produkcji.
Poszedł do miasta po durną komórkę?! Była tak ważna, że nie mógł poczekać, aż zejdę?! Dupek.
- Przypadkiem przyszedłeś w odpowiednim momencie?
- Szczerze mówiąc, to nie. Czułem twój strach, jeszcze kiedy stałaś na drzewie, a potem specyficzny spokój. Trochę się zląkłem, dlatego na wszelki wypadek przybiegłam tu, a ty akurat wykonywałaś piękny skok nad przepaścią.
- Dziękuję - rzekłam ironicznie.
- Wiesz, niektórym mogłoby się to wydać romantyczne: skaczesz z drzewa, a tu nagle ratuje cię przystojny nieznajomy.
Wywróciłam oczami.
- Z tą tylko różnicą, że ja cię, jako tako, znam.
- A wdzięczność aż z ciebie kipi - powiedział z sarkazmem.
- Dziękuję, mój ty bohaterze - odparłam głosem ociekającym ironią.
- O wiele lepiej.
Niebezpiecznie się zbliżył. Nie cofnęłam się; jego oczy mnie wzywały. Czerwone i hipnotyzujące. Kolczyk zalśnił w świetle księżyca. Gwiazdkę zmienił na serce. Usłyszałam świst i Inmortal uśmiechnął się. Ukazały mi się w całości jego kły. Po parze u góry i na dole. Wtedy też się nie cofnęłam. Nawet gdy złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Tylko jedno zdanie powtarzałam sobie w myślach: "On mnie nie zabije". Z całych sił próbowałam w to uwierzyć.
Jego nowa komórka zawibrowała w najmniej odpowiednim momencie. Eric stał tak blisko, że i ja doskonale to poczułam.
Chłopak zaklął dosyć głośno.
- To twoja koleżanka, Charlotte, chcesz?
Nie, ja MUSIAŁAM odebrać. Inaczej wydzwaniałaby bez przerwy.
- Hej, Sophia! Jak leci?! - krzyknęła podniecona prosto w moje ucho.
Leci? Jeszcze przez chwilą brałabym to dosłownie. A teraz? Co mogłam jej powiedzieć? Że zmarnowała prawdopodobnie jedyny moment na wykonanie zadania?
Wykonanie zadania? Dziwnie to brzmiało. Wcale tak tego nie traktowałam. Nie jako rozkazu. Jedynie jako rzecz, którą POWINNAM zrobić.
- Byłoby lepiej, gdybyśmy pogadały, jak wrócę - odparłam sucho.
- Ach... No, dobrze. - Wyraźnie się zmieszała. - To pogadamy później. Baw się dobrze.
Rozłączyła się.
Oddałam telefon Erickowi. Ukryłam twarz w dłoniach i odeszłam kawałek od chłopaka, chowając się w cieniu drzew. Schowałam się, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę chcę pocałować Inmortala. Życie wybrało teraz dla mnie takie zadanie? Mając za przeciwnika los, to było jak zadanie, prawda? Podjąć to wyzwanie?
Eric stał nadal w świetle księżyca i patrzył na mnie, trzymając jedną rękę na karku. Moja dłoń powędrowała bezwiednie do szyi, w miejsce, gdzie prawie mnie ugryzł. Nie poczułam nic. Było tak blisko...
Wyszłam z cienia. Podeszłam do chłopaka i zarzuciłam mu ręce na szyję. Uśmiechnął się. Nie tak, jak zawsze. W tym uśmiechu zobaczyłam ból, smutek i nieposkromioną potrzebę bliskości i towarzystwa. Splótł dłonie na mojej talii, a spojrzeniem omiatał rzęsy, oczy, lekko zarumienione policzki i usta. Na nich wzrok zatrzymał dłużej, co nie uszło mojej uwadze. Ja też wpatrywałam się w to miejsce. Przybliżyłam głowę. Był trochę wyższy, dlatego musiałam stanąć na palcach. Za nami rozległ się grzmot. Przecież była zima! Wpatrywałam się w niego i na głowę skapnęły mi pierwsze krople deszczu. Zimnego, wielkością przypominającego groch. Wtedy go pocałowałam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)