piątek, 15 marca 2013

Rozdział 13

  Jasper tymczasem cofnął się na przeciwległy koniec pokoju, pod okno.
- Co ty tu robisz? - zapytałam szeptem.
- Przecież ci mówiłem, że przyjdę - odpowiedział zdziwiony.
  Wymacałam za plecami klamkę. Tak jak myślałam, drzwi były zamknięte, a, jak dopiero teraz zauważyłam, okno otwarte.
- Wszedłeś oknem? Ale po co?
  Ostrożnie zaczął do mnie podchodzić.
- By odpowiedzieć na twoje pytania.
- Nie mogłeś wcześniej?! - krzyknęłam.
- Ciszej, bo nas usłyszą.
  Ciągle podchodził. Stanął dopiero dwa metry przede mną.
- To może i lepiej - wypaliłam. - Byłabym bezpieczniejsza.
  Wyglądał na zbitego z tropu. Szepnął cicho, lekko drżącym głosem:
- Teraz jesteś bezpieczna. Jak zapewne wiesz, jestem bardzo szybki i silny, więc gdyby coś ci zagrażało, zapobiegłbym temu.
  Skoro miał zamiar odpowiadać na moje pytania, postanowiłam z tego skorzystać.
- Ale dlaczego?
  To pytanie było jednym z najkrótszych, jednak najbardziej obawiałam się na nie odpowiedzi.
  Stwierdziłam, że skoro dzielą nas dwa metry, powinnam się ruszyć, inaczej on podejdzie jeszcze bliżej. Wybrałam łóżko i to tam się skierowałam. Niechętnie rzuciłam przez ramię:
- Usiądź.
  Skorzystał z mojej propozycji. Miałam nadzieję, że usiądzie na krześle przy biurku, ale on poszedł za mną i spoczął na łóżku, naprzeciwko mnie. Był tak blisko, że wyraźnie widziałam jego twarz. Wyrażała niezdecydowanie. Doczekałam się odpowiedzi, lecz długi czas później:
- Na początek: uprzedzę, że ci się to nie spodoba. - Westchnął. - Odkąd rok temu przyjechałaś do Forks, wszystko się zmieniło.
  Chciałam przerwać tę durną gadkę, ale musiałam wiedzieć, o co mu chodzi.
- Jeżeli jeszcze nie wiesz, o czym mówię, pomoże ci podpowiedź, że to samo przeżywa Bella.
  Co Bella przeżywa?
- Nie? - Nie zauważył mojego sfrustrowania. - Chodzi mi o to, jak się czuję, kiedy cię widzę.
  Przerwał. Teraz byłam tylko i wyłącznie zainteresowana. Nawet nierozważnie zapomniałam o moim strachu. Delikatnie postanowiłam przypomnieć mu o swoim istnieniu:
- Nie za bardzo rozumiem. Podejrzewam, widzę, że nie jest to dla ciebie łatwe, ale mimo wszystko chcę znać prawdę.
  Ponownie westchnął.
- Ale to będzie dla ciebie gorsze, niż wszystko, co do tej pory usłyszałaś.
  Ze zdziwieniem uznałam, że wygląda na bliskiego załamania nerwowego. Co mogło być taką tajemnicą?
- Chcę, żebyś wiedziała, że... - spuścił wzrok. - Że cię kocham.
  Zamarłam. Tak, miał rację, to było najgorsze, co do tej pory usłyszałam. Najgorsze? Aż tak? Ostro.
  Moje serce na chwilę stanęło. Spojrzałam na niego i znów widziałam ten ból, który nawiedził go w jego domu. On także na mnie zerknął, a zerknął w taki sposób, że nieświadomie wstałam i niepowstrzymywana przez niego, wyszłam z pokoju. Nie poszłam daleko. Za drzwiami skręciłam w lewo, do łazienki. Tym razem cała rodzina siedziała na dole i mnie na szczęście nie słyszeli. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Gdyby nie to, że w oczy rzucało się totalne zaskoczenie na twarzy, wyglądałabym całkowicie normalnie.
  Jak to możliwe, że Jasper Cullen mnie kocha? Przecież nawet nie dorównuję urodą Belli. Może chodzi o to, że zaraz po nim, jestem najbogatszą osobą w szkole? Ale skoro on sam ma pełne konto w banku, to do czego mu jeszcze moje pieniądze? Nie miałam pojęcia, o co innego mogłoby chodzić.
  Musiałam też się zastanowić na tym obiektywnie; czy gdyby nie to, że on jest wampirem, mogłabym się w nim zakochać? Czy kiedykolwiek myślałam o tym w ten sposób? Hm... Tak. Często nawiedzała mnie wizja, że z nim jestem. Ale to przecież niemożliwe! Tak, zazdrościłam Belli, gdy przyjeżdżał po nią Edward, lecz nie przypuszczałam, że mogłoby się to zmienić!
  Wyszłam z łazienki i zamiast do pokoju, powędrowałam do kuchni. Mama, tata i siostra okupowali salon, więc mnie nie widzieli, ale mogli usłyszeć...
  Trzęsły mi się ręce, kiedy sięgałam do górnej szafki po tabletki uspokajające. Mieliśmy je, ponieważ kiedyś mama była narażona na ogromny stres w pracy i się w nie zaopatrzyła. W chwili, kiedy zmieniła zawód, odstawiła je. Zostało jeszcze parę tabletek, ale nigdy nie sądziłam, że którekolwiek z naszej rodziny je weźmie. A teraz sama sobie zaprzeczałam.
  Wyjęłam jedną, małą kapsułkę. Miała kolor niebieski. Wlałam do szklanki wodę z dzbanka. Nadal trzęsącymi rękoma, włożyłam tabletkę do ust i popiłam wodą.
  Po chwili szybko i niepostrzeżenie wbiegłam po schodach, mając nadzieję, że Jasper już poszedł.
  Lecz się myliłam. Siedział cały czas na łóżku, w takiej pozycji, w jakiej go zostawiłam. Ciągle mi się przyglądał, a ja jemu. W końcu szepnął:
- Tak samo, jak ta tabletka, zadziałałaby moja moc.
  Zdziwiłam się.
- Skąd wiesz? - zapytałam.
- Poszedłem za tobą.
  Postanowiłam zapytać go wprost.
- Dlaczego sądzisz, że mnie kochasz? Przecież to niemożliwe!
  Znów spuścił wzrok.
- To jest możliwe, dlatego ci powiedziałem, że to samo przeżywa Bella.
- Zakładam, że ona dowiedziała się inaczej?
  Zerknął na mnie.
- Tak, inaczej. Bezpieczniej. Bella zorientowała się już rok temu.
  Wstałam z łóżka i powędrowałam do otwartego okna. Jesienne noce zazwyczaj są zimne, prawda? Wiatr delikatnie i równomiernie, w jakby wymierzonych odstępach czasowych, podrywał moje brązowe, kręcone kosmyki włosów ku górze. Założyłam ręce na piersi. Księżyc, usytuowany dokładnie nad moim oknem, był już któryś dzień w oślepiającej pełni. W powietrzu wyczuwało się zbliżający deszcz, być może ulewę.
  A ja wciąż nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie chciałam o tym myśleć. Nie powinnam.
  Jednak zapytałam:
- Kiedy się we mnie zakochałeś?

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 12

  Nie odpowiedzieli mi. To Edward w końcu się nade mną zlitował i postanowił wyznać:
- Victoria zagraża życiu Belli. I to niestety przeze mnie. Rok temu zabiłem jej partnera, Jamesa. Victoria pragnie śmierci Belli, ponieważ chce się zemścić.
  Ze strachem  przeniosłam wzrok z chłopaka na dziewczynę. Chyba płakała. Skupiłam się z powrotem na dalszym wyznaniu Edwarda.
- Sądzimy, że Victoria... - spojrzał na Carlisle'a. Ten ledwo widocznie pokiwał zachęcająco głową. - Buduje swoją armię nowonarodzonych i chce wypowiedzieć nam wojnę.
  To było straszne. Wojna spowodowana śmiercią partnera? Kompletnie nie fair. W tamtej chwili z całego serca współczułam Belli.
- Ale co z nią? - spanikowana wskazałam palcem niekulturalnie na dziewczynę.
  Najwyraźniej środki już przestały działać. Miałam poniekąd nadzieję, że zaczną mnie uspokajać, lecz zrobili wręcz przeciwnie. Tym razem odpowiedział Alex:
- Zamierzamy przyjąć wyzwanie.
  Patrzyłam po ich twarzach z szeroko otwartymi oczami, chcąc usłyszeć wypowiedziane ze śmiechem: ''Prima Aprilis!''. Jak przewidywałam, prawda była taka okrutna, że nikt tak nie zrobił.
- Kiedy? - spytałam.
- Za tydzień - odpowiedział Jasper.
  Zwróciłam się do Belli:
- Zazdroszczę ci.
  Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Osiem wampirów będzie się o ciebie biło. Niezłe pocieszenie, nie? - uśmiechnęłam się słabo.
  Co ja mówiłam?! Wampiry to zło! Zapamiętać!
  Carlisle wziął głęboki wdech, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Jasper zapytał:
- Co cię skłoniło do wyjazdu do Volterry?
  Zaprzeczyłam.
- Nie jechałam do Volterry, tylko do babci i dziadka. To było po tym, jak spotkałam Railey'a i Victorię. Chciałam na trochę uciec - zawahałam się. - W szczególności od was.
- Od nas? - zdziwiła sie Esme.
- Bałam się i nadal trochę boję, Według mnie to całkowicie uzasadnione. A miarka przebrała się w Seattle.
  Po chwili milczenia, gdy nikt się nie odezwał, zapytałam krótko i zwięźle:
- Dlaczego?
  Napotykając zdumione spojrzenia wszystkich członków rodziny Cullenów i oczywiście Belli, sprecyzowałam:
- Dlaczego, Emmett, mnie uratowałeś? Przecież na pewno nie byłabym pierwszą osobą, którą zabiliby Volturi.
  Nie wiedziałam czemu w pokoju nastąpiło takie poruszenie. Zaczęli coś niewyraźnie mruczeć pod nosami, chrząkać, gwizdać i nucić.
  Jasper rzekł:
- Już późno. Chodź, zawiozę cię.
  Wziął mnie znienacka za rękę i w normalnym tempie zaprowadził do drzwi, przy których stała moja torba, w którą spakowałam się na wyjazd. Wyprowadził mnie przez drzwi i dopiero wtedy zorientowałam się, że ich dom znajduje się w lesie. Gdzieś w oddali słyszałam szum rzeki.
  Jasper otworzył przede mną drzwi do jednego z najpiękniejszych samochodów, jakie widziałam. Miał kolor taki sam, jak mój: biały i lśniący. Zauważyłam znaczek Hondy, a z tyłu napis NSX.
  Niechętnie przyjęłam zaproszenie i wsiadłam.
  Myślałam, że on w wampirzym tempie zajmie miejsce od razu po zamknięciu moich drzwi. Co prawda usiadł, lecz kilka sekund później. W dłoni trzymał przedmiot małej wielkości. Podał mi go i powiedział:
- Byłoby szkoda, gdyby twoi rodzice zobaczyliby brak takiej komórki.
  Spaliłam buraka i odpowiedziałam:
- Dziękuję.
   Czułam się nieswojo, zanim Jasper zapalił silnik, ale kiedy w końcu to zrobił, moje samopoczucie zmieniło się na lepsze. Szum silnika. prędkość 180 km/h - tak, uwielbiałam to.
  Po chwili zmusiłam się, by zadać nękające mnie pytanie:
- Czemu zachowywaliście się tak dziwnie, gdy zapytałam dlaczego Emmett mnie uratował?
  Nie patrzył na mnie. Kiedy myślałam, że już nie odpowie, zaskoczył mnie. Jednakże mogłam się spodziewać, że nie powie nic na temat mojego życia.
- Już jesteśmy - oznajmił.
  Rzeczywiście byliśmy. I jakby na złość, zaparkował centralnie przed moim domem, tak, że każdy z mojej rodziny mógł nas widzieć.
  Nie wyganiał mnie z auta, lecz nie wyglądał też na kogoś, kto bardzo potrzebuje mojej obecności. Korzystając z sytuacji wypaliłam:
- Zapewne po to, żebyście sami mogli mnie zabić.
  Wyglądał, jakby dostał w twarz. I to mocno. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Uspokoił się długi moment potem i powiedział:
- Nigdy więcej tak nie mów i nie myśl. Niedługo do ciebie przyjdę.
  Tym zdaniem oznajmił mi, że mam sobie pójść. Usłuchałam, ale i tak wierzyłam w to, co powiedziałam chwilę temu.
  Odjeżdżając nawet się ze mną nie pożegnał. Co za dupek. I jeszcze to: ''niedługo do ciebie przyjdę''. Zatrzasnę mu wtedy drzwi przed nosem.
  Tak jak myślałam, przebywające w domu mama  z siostrą (taty na szczęście nie było) widziały Jaspera. I nie pomogłoby nic, nawet, gdybym powiedziała, że to Nicol albo Embry, pewnie też dlatego, że mama wiedziała, jakie samochody mają moi przyjaciele. Weszłam do domu i postanowiłam częściowo skłamać. Musiałam to zrobić.
  Od progu powitała mnie mama z pretensjonalną miną.
- Czemu przyjechałaś z chłopakiem, o którym nic nie wiem? - zapytała.
- Tu się z tobą nie zgodzę - odparłam. - To był syn doktora Cullena, więc coś o nim powinnaś wiedzieć.
  Szczęka jej opadła. Zapewne myślała, że żaden z Cullenów nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia.
  Natomiast siostra szepnęła podekscytowana:
- Umawiasz się z Cullenem!
  Spokojnie odpowiedziałam, mimo że gniew mógł się lada chwila ze mnie wydobyć:
- Nie umawiam się z nim, tylko odwiózł mnie z lotniska, bo przyjechał po siostrę.
  Mama była wyraźnie zaniepokojona moim spokojem; na co dzień taka nie byłam.
- Jeszcze jakieś pytania? Chcę iść do pokoju.
- Oczywiście, że tak. Co słychać u babci i dziadka?
- Wszystko w porządku. Jutro zdam ci relację z całego pobytu, dzisiaj jestem zmęczona.
  Nie czekając na odpowiedź, wbiegłam po schodach na górę i trzasnęłam drzwiami, wchodząc do pokoju.
  Wróciłam później, niż myślałam. Za oknem świecił już księżyc w pełni, chociaż zegarek wskazywał godzinę dwudziestą. W nagłym przypływie złości, nie zapalając światła, rzuciłam się na łóżko. Uderzałam pięściami poduszkę, która skutecznie tłumiła hałas. Poczułam, po raz kolejny, jak łzy spływały mi po policzkach. Super! Moja passa się skończyła. Otarłam je czym prędzej, ponieważ wiedziałam, że nie mam powodu do płaczu. Powinnam dziękować, że Emmett narażał własne życie, by mnie ratować. Tak właściwie, to czemu Emmett? U Cullenów odniosłam wrażenie, że to najbardziej Jasper się o mnie martwi.
  Zimna dłoń na moim ramieniu sprawiła, że gwałtownie zerwałam się na nogi. Przysięgam, moje drzwi były cały czas zamknięte; niemiłosiernie skrzypiały, więc zawsze słyszałam, jak ktoś wchodzi. A teraz nie. Może przez to, że biłam niewinne poduszki? Niestety w to wątpię.
  Instynktownie cofnęłam się do jedynej bezpiecznej drogi ucieczki - do drzwi. Nim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, usłyszałam głos:
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.

czwartek, 7 marca 2013

Rozdział 11

- Ale jak? - powtórzyłam, nieświadomie wciąż przyklejona do ramienia Jaspera.
- No, nie chwaląc się... - zaczął Emmett. - Można powiedzieć, że cię uratowałem. Śledziłem cię od początku, mając przeczucie, że ten twój wyjazd nie będzie zwyczajny. Zjawiłem się u Volturi w chwili, gdy Jane używała na tobie swojej mocy. Nie krzyczałaś, co jest na tyle dziwne, że nawet ja krzyczałem, podczas pierwszej wizyty w Volterze. Zamiast ciebie to ja wrzasnąłem, ale to nic nie dało, tylko związali mi ręce i usta, każąc się przymknąć. Potem Aro, dowódca, chciał, ale najwyraźniej bez powodzenia, zajrzeć w twoje myśli. Później Feliks miał cię... unicestwić. Wtedy nie wytrzymałem. Kiedy leżałaś już nieprzytomna, wyrwałem się Markowi - zastępcy - i do ciebie podbiegłem. Myślałem, że nie żyjesz; nie ruszałaś się i nie oddychałaś. Wyczułem jednak słabe tętno, które na początku wziąłem jako złudzenie, jednakże skłamałem Aro, że nie żyjesz, a on mi uwierzył. Niechętnie muszę przyznać, że oni chcieli cię dobić, ale ja oznajmiłem,  że cię zabiorę i pochowam na dnie rzeki Pad. Stąd też wykręcony nadgarstek. Najmocniej cię przepraszam. Musiałem odczekać prawie pół godziny, bo przysłali za mną brata Jane, Aleca i nie mogłem cię stamtąd zabrać od razu. Po tej pół godzinie grozy, gdy myślałem, że się nagle obudzisz i z nadmiaru wody wykitujesz, wyciągnąłem cię z jeszcze słabszym pulsem niż poprzednio. Przyniosłem cię tutaj, do domu. Carlisle cię opatrzył, więc niedługo powinnaś być w pełni sił. I, jak Alice niedawno powiedziała, byłaś nieprzytomna przez sześć dni, a dzisiaj miałaś wrócić do swojego domu.
  Przez całą mowę Emmetta czułam, jak Jasper drży, więc na niego spojrzałam. Jego nieskazitelną twarz wykrzywiał ból.
  Emmett  opowiedział, co się ze mną działo po tym jak Aro postanowił mnie zabić. To było przerażające i niewiarygodne, ale nie miałam dowodów na inny bieg wydarzeń.
  Szepnęłam szczerze:
- Dziękuję.
  Moje otępienie niespodziewanie wróciło, tym razem słabiej:
- Ja nie chciałam... Jasper... Bałam się... Ty u mnie byłeś... Widziałam cię... Ja muszę iść... Nicol i Embry... Oni czekają...
  Wydobyłam się z objęć Jaspera i wstałam. Poruszałam się jak zombie; patrzyłam przed siebie, kierując się w stronę drzwi. Nie doszłam jednak za daleko, gdyż zaraz za ramiona złapała mnie Rosalie i z powrotem posadziła na kanapie, obok chłopaka, do którego się tym razem nie przytuliłam. Carlisle podszedł i przede mną uklęknął. Cała jego rodzina przysunęła się do nas, tworząc wokół kanapy półksiężyc.
  Doktor, bojąc się mojej jakiejkolwiek nerwowej reakcji, zaczął mówić ostrożnie:
- Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale czy jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
  Gwałtownie pokręciłam przecząco głową, co wywołało obroty Ziemi o 360˚, tysiąc naraz.
  Jasper złapał mnie za ramiona, chyba usilnie próbując mnie uspokoić. Nie jestem jednak pewna, cały czas próbowałam tylko zatrzymać tą piekielną karuzelę. 
  Gdzieś w oddali usłyszałam głos Esme:
- Daj jej jakiś środek uspokajający. - Zwróciła się do mnie. - Wyglądasz okropnie, skarbie.
  Możliwe, nie zastanawiałam się nad tym.
  Carlisle wstał, odszedł na chwilę i wrócił, nie wiadomo po co, z całą apteczką.
- Najszybciej i najskuteczniej zadziałałby zastrzyk, ale wątpię, że ty... Hm... Może tabletka...
- Nie-przerwałam mu. -  Daj mi ten zastrzyk.
  Wyglądał na zaniepokojonego. Myślałam, że chodziło o moje zachowanie. Zdusiłam w sobie jęk, westchnęłam i powiedziałam:
- Przepraszam, doktorze. Chcę, aby mi pan zaaplikował zastrzyk.
  Mimo moich starań, nadal mi się przyglądał, jakby oceniał, czy wytrzymam.
- Ale ostrzegam: będzie bolało.
  Wystawiłam ramię.
- Czy to konieczne? - zapytał zdenerwowany Jasper.
- Tak, konieczne - odpowiedziałam za Carlisle'a. 
  Na co doktor rzekł:
- Zamknij oczy.
  I myślał, że je zamknę. Patrzyłam na grubą igłę, długości małego palca u ręki. Zobaczyłam, jak Bella odwraca wzrok i wtula twarz w Edwarda. Bała się igieł? Powinna się bać Cullenów...
- Już - przerwał moje rozmyślenia doktor.
- Już? - zdziwiłam się. - Nawet nie poczułam.
  Chociaż nic mi się nie stało, Jasper patrzył na mnie, czymś wyraźnie zdenerwowany.
- Czy nie mogłem użyć swojej mocy? - zapytał o to, co go dręczyło. - Byłoby łatwiej i szybciej.
- I ty byś na tym zyskał - dopowiedziałam.
  Wszyscy wyglądali na zdumionych. Rosalie zapytała:
- Skąd wiesz?
- Przypuszczam - odpowiedziałam. - Zorientowałam się, że Jasper może kierować nastrojami, kiedy był u mnie. Gdy go zobaczyłam, poczułam się śpiąca. I sądzę, że kiedy używa swojej mocy, odbija się to na nim.
  Naprawdę ich zaskoczyłam. Wpatrywali się we mnie, a najbardziej podejrzliwie Jasper. Boże... Czemu on?
- A czy teraz jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
  Poczułam się na siłach, dlatego pokiwałam głową, ale nie tak mocno jak poprzednio. Mimo środków uspokajających nadal byłam podenerwowana obecnością ośmiu wampirów.
- Dobrze, w takim razie... Opisz dokładnie, jak spotkałaś Victorię i Railey'a; każde słowo, które wypowiedzieli.
  Opowiedziałam naprawdę wszystko; wspomnienia były jeszcze świeże i nadal bolesne.
  Nie potrafiłam ocenić, jak moja odpowiedź na nich wpłynęła. Zachowali kamienne twarze. Tylko Bella wyglądała na przerażoną - kolorem przypominała szarą ścianę.
- O co chodzi z tą Victorią? - zapytałam wprost.
_____________________________________
 Przepraszam, ten rozdział jest nudny, ale postaram się, by następny już taki nie był. Nawiązując do następnego rozdziału... Nie wiem, kiedy on się pojawi. Jak się uda, to może nawet w ten weekend :P

piątek, 1 marca 2013

Ogłoszenie

 Strasznie przepraszam, że przez ostatni miesiąc nie dodałam żadnego posta - nie miałam internetu! Postaram się to szybko nadrobić. Nie będzie to łatwe, ponieważ nauczyciele uparli się, by jednego dnia robić nam pięć sprawdzianów i jeszcze te dodatkowe prace... Powspierajcie mnie, powiedzcie, że nie tylko ja mam ciężko :P

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział 10

  Obudziły mnie podniesione głosy:
- To już szósty dzień! - krzyczała jakaś dziewczyna. - Dzisiaj powinna wrócić do domu! Ona się nie obudzi!
- Obudzi! Zobaczycie! - odkrzyknął jakiś chłopak.
- Jasper, odpuść sobie! - znów wrzasnęła ta sama dziewczyna.
  Po jej słowach zaległa cisza.
  Jasper? Jasper!
  Gwałtownie usiadłam i niechcący jęknęłam. Poczułam już kolejny raz w głowie charakterystyczny szmer i kolejny raz postawiłam ceglany mur. Strasznie bolała mnie głowa. Podniosłam do niej rękę i zobaczyłam opatrunek. Nic z tego nie rozumiałam. W ogóle, gdzie ja byłam?
  Byłam... Można to uznać za gabinet, ale nie lekarski... gabinet DOMOWY lekarza? Półki z książkami na jednej ścianie, zupełnie jak u mnie, pod drugą ścianą wielkie biurko, na którym w równych rządkach porozkładano papiery, segregatory i różne inne, kompletnie nieinteresujące rzeczy. Zdałam sobie sprawę, że siedzę na łóżku, które stoi na środku, co prawda, niewielkiego pomieszczenia. Obok mnie, na specjalnej tacy, ustawiono pełno przyrządów lekarskich; stetoskop, bandaże, plastry i tak dalej...
  Nagle, kątem oka dostrzegłam jakiś ruch przy drzwiach. Nie zdziwiłam się bardzo, gdy zobaczyłam w nich Jaspera Cullena, ale i tak zadziałałam intuicyjnie. Wyskoczyłam z łóżka i chciałam się cofnąć, lecz poczułam takie zawroty głowy, że osunęłam się na kolana. Silna wola słabła...
  Jasper podbiegł do mnie w wampirzym tempie i podniósł. Poddałam mu się, wiedząc ile mnie to będzie kosztować.
  Kiedy przeszliśmy przez drzwi do innego pokoju, szmer w mojej głowie powrócił, tym razem nasilony. Zatkałam uszy dłońmi, nie panując nad sobą i krzyknęłam:
- Przestańcie!
  Kimkolwiek oni byli, przystali na moje żądanie.
  Ostrożnie otworzyłam oczy i nie zważając na to, że chłopak ciągle trzyma mnie za ramiona, ze strachu się cofnęłam. Przede mną stała cała rodzina Cullenów wraz z Bellą. W dodatku za oknem mignęło mi coś pomarańczowego, ale zaraz zniknęło. Ustawili się tyłem do drzwi, odcinając mi ewentualną drogę ucieczki. Nawet śmiertelniczka się do tego przyczyniła; stanęła obok Edwarda.
  Odzyskując panowanie nad sobą, nerwowo wysunęłam się z uścisku Jaspera, arogancko się otrzepując, co wyraźnie nikomu nie przypadło do gustu. Nic nie robiąc sobie z tego, że jest to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu, ruszyłam w stronę drzwi. Miałam zamiar kopać, uderzać, gryźć i szczypać każdego, kto spróbuje mnie powstrzymać.
  Jak na zawołanie, Carlisle uspokajająco wyciągnął rękę, lecz ja wrzasnęłam:
- Zostawcie mnie! Ja chcę stąd wyjść!
  To było za wiele. Bezwładnie, jednak całkowicie świadomie, ponownie osunęłam się na kolana, chowając głowę w dłonie, by nie widzieli łez spływających po policzkach, które były zdumione nienaturalnym zjawiskiem słonego deszczu. Usłyszałam głosy, a potem jeden, który równie stanowczo, co ja wcześniej, powiedział:
- Jasper, pozwól, że ja się tym zajmę.
- Bello...
  Tak, to znowu Jasper Cullen. Chyba dał za wygraną, w każdym bądź razie zaraz poczułam ciepłe dłonie, które mnie podniosły i posadziły na kanapie. Oddychałam płytko, próbując się opanować.
  Niespodziewanie do mojej głowy wpłynęły, jak rwąca rzeka wspomnienia ostatnich dni. Były tak bolesne i namacalne, że żeby nie krzyknąć zagryzłam wargę i wbiłam ręce w poręcz sofy. Wstrzymując powietrze, czekałam aż to minie. Lecz nie miało takiego zamiaru.
  Zdania, a właściwie słowa, już w następnej sekundzie zaczęły wypływać z mojego umysłu, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać:
- Cullenowie... Boże, oni są... - Między słowami strasznie szlochałam. - Bella, jak ty tu... Jane... To bolało, tak bardzo bolało... A później Railey... Railey i ... - fakty kompletnie mi się mieszały. - Victoria, ona... nie... Ona wątpiła, czy będę dobra... A potem taki czarnowłosy... On... on kazał... mnie zabić. Ale to Feliks... Nie wytrzymam...
  Trzęsłam się niemiłosiernie, a trzymające mnie, na powrót, zimne ramiona, nic nie pomagały. Głupio robiąc, przytuliłam się do tego kogoś, wciąż mówiąc:
- Ja  nie chcę umierać... Jeszcze Embry zadzwonił... a ja kłamałam... Zostawiłam Nicol w szatni... Jechaliśmy szybko... Uciekaliśmy... Wpadłam na Jaspera... strasznie się bałam... Ten czarnowłosy... on zapytał się mnie, kto mi powiedział... Nie mogłam powiedzieć, że... Cullenowie... Nie... nie zrobiłam tego...- a potem niespodziewanie się wydarłam. - Ja nie chcę umierać!
  Nie wiedziałam co mówię. Zwykłe, codzienne rzeczy, mieszałam z niebezpiecznymi. Wtuliłam się porządniej w ramiona pocieszyciela, który szepnął:
- Już wszystko dobrze, nie martw się.
  Ze zgrozą zrozumiałam, że tulę się do Jaspera. Lecz mimo tego nie mogłam zmusić się do przestania, bo ciągle czułam na sobie wzrok ośmiu osób.
  Podskoczyłam, gdy usłyszałam, jak dzwoni moja komórka. Odrywając się od chłopaka, jęknęłam, widząc, kto do mnie telefonuje. Moje otępienie znów się odezwało:
- To Nicol... Ja... ja nie chcę odebrać... Mówiłam mu, że jestem chora... Nie mogę jej powiedzieć... gdzie jestem...
  Wstałam nagle, widząc otwarte okno niedaleko mnie. Mocno się zamachnęłam, wyrzucając przez nie komórkę. Nie zważając na zdziwione spojrzenia Cullenów i Belli, usiadłam z powrotem na kanapę, jakby to, co zrobiłam, było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Na powrót przytuliłam się do Jaspera, znowu dygocząc i mówiąc już normalnym głosem:
- Szłam z Nicol i Embrym i poczułam wiatr. Wsadziłam ich szybko do samochodu, bo wiedziałam, że to ten zły. Zapytał się mnie, czy zechcę odpowiedzieć na jakieś pytania, ale później się obudziłam i była tam... tak, Victoria... - nieświadomie zmieniłam wątek. - A kiedy wysiadłam z samolotu, wsiadłam do taksówki. Kierowca pojechał w złą stronę. Wampir. Też się obudziłam, po jakimś czasie. Wtedy się mnie spytał... Potem Jane... - zaczęłam się zacinać. - To bolało... bardzo. Gdy przestało, znów zapytał... Czytał mi w myślach... Leciałam do góry... I na dół... Na dole ktoś tak... Mnie do ziemi... Przycisnął... - pokazałam mniej więcej jak. - A teraz... jestem tu. Jak?
  ''Odpowiadając'' na moje pytanie, Rosalie podeszła do Emmetta i pogłaskała go czule po policzku. Uśmiechnęła się do mnie i oznajmiła:
-To wszystko dzięki Emmettowi.

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 9

  Ocuciło mnie zimne powietrze i kafelkowa podłoga w jakiejś sali. Leżałam na brzuchu, a ktoś przyciskał mi głowę do posadzki, trzymając za kark. Mimo że powinnam być sparaliżowana strachem, głośno prychnęłam.
- Wampiry - syknęłam tak, że każdy mnie słyszał.
  W odpowiedzi dosłyszałam powiedziane;
- Feliks, postaw ją.
  Zostałam podniesiona, tak jak rozkazano.
  Znalazłam się w wielkiej sali, możliwe, że w jakiejś świątyni lub katedrze. Kopułę zdobiły setki małych okienek. Przede mną, na podwyższeniu, na trzech bogato zdobionych krzesłach, siedzieli trzej mężczyźni. Jeden z czarnymi, długimi, prostymi włosami oraz czerwonymi oczami, siedzący dotychczas na środkowym miejscu, wstał. Pozostali dwaj mężczyźni: brązowowłosy i białowłosy, przyglądali mu się z zaciekawieniem.
  Po mojej prawej stronie stał prawdopodobnie Feliks, a dalej dziewczyna, najwyżej piętnastoletnia z może dwa lata starszym od niej chłopakiem. Byli do siebie bardzo podobni, nic więc dziwnego, że wzięłam ich za rodzeństwo.
  Czarnowłosy podszedł do mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz ja niemądrze go uprzedziłam:
- Mogę się założyć, że przewodniczysz wszystkimi wampirami i Feliks zabrał mnie tu tylko po to, by mógł mnie zabić. Czyż nie?
  Zdziwiło go to. Nie okazał jednak, jak bardzo, niósł jedynie jedną brew do góry. Rzekł niesamowicie lodowatym głosem:
- Tak, masz rację. Ale przejdźmy do rzeczy. Zanim, jak sama powiedziałaś, Feliks cię zabije, zadam ci jedno pytanie: od kogo się o nas dowiedziałaś?
  Parsknęłam śmiechem. Mogłam wydać Cullenów, lecz nie miałabym wtedy satysfakcji, bo nie zobaczyłabym, jak zdychają.
- Od nikogo. Sama do tego doszłam.
  Ku mojemu zdumieniu, czarnowłosy uśmiechnął się i skinął lekko głową, szepcząc:
- Jane...
  I w tym momencie poczułam straszny ból, jaki nie towarzyszył mi nawet podczas pierwszego złamania. Czułam, jakby każdą moją komórkę ktoś przecinał piłą łańcuchową. Usilnie stałam na nogach, zaciskając zęby. W pewnej chwili wydawało mi się, że słyszę trzask zamykanych drzwi i krzyk. Równie dobrze to ja mogłam tak krzyczeć, mimo że starałam do tego nie dopuścić. Wbrew wszystkiemu nadal stałam, łapczywe chwytając powietrze.
  W następnej sekundzie ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nie upadłam na kolana, błagając o litość. Chciałam błagać o śmierć, ale wiedząc, że ona i tak zaraz nadejdzie, postanowiłam się na koniec nie błaźnić.
  Ponowił pytanie:
- Kto ci o nas powiedział?
  Wydarłam się:
- No, przecież mówię, że nikt!
  W najbardziej nieodpowiednim momencie, jaki mogła sobie wybrać, zadzwoniła moja komórka. Zerknęłam na wyświetlacz. Nie patrząc na nikogo, odebrałam. W moim uchu, rozległ się głos zmartwionego Embry'ego:
- Hej, Sophia. Co się stało, że nie było cię w szkole?
- Zachorowałam. Mam grypę - skłamałam.
  Usłyszałam za sobą czyjś chichot.
- Może do ciebie przyjadę?
- Nie, nie Embry. Nie trzeba. Musze kończyć.
  Poczułam, jak w gardle zbiera mi się wielka gula, której nie mogłam przełknąć. Ostatni raz rozmawiałam z przyjacielem i jeszcze skłamałam.
  Rozłączyłam się.
- Dobra, kończmy to - powiedziałam stanowczo.
  Zimna ręka przywódcy wystrzeliła w moją stronę, lecz on tylko ujął moją dłoń. Zrobiłam podejrzliwą minę, nie cofając się jednak. Usłyszałam w głowie nieokreślone szmery dobiegające z różnych kierunków. Wiedziałam, że to czarnowłosy próbuje czytać mi w myślach. Pomyślałam: ''Weź się odwal od moich myśli, krwiopijco'' i spróbowałam zrobić tak jakby tarczę ochronną.
  Natomiast wampir patrzył na mnie jakbym dała mu w twarz.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł po chwili. - Feliksie?
  Ktoś wysoko mnie podrzucił. Zaczynałam spadać, kiedy najwyższą część sklepienia miałam na wyciągnięcie ręki. A spadałam tak lekko, że prawie tego nie czułam. Zmieniło się to w chwili, gdy dół znajdował się dwa metry pode mną. Zanim czyjaś dłoń z mocą rakiety odrzutowej przycisnęła mnie z hukiem do podłogi, znów usłyszałam krzyk.

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 8

  Mimo wszystko nie mogłam znieść myśli o tygodniowej rozłące z Embrym i Nicol. Wspaniałomyślnie postanowiłam ich nie informować o wyjeździe. Zachowywali się całkiem normalnie, pomijając fakt, że już przed pierwszą lekcją zaczęli zadawać mi pytania w stylu: ''co się stało'' i ''gdzie poszłaś''. Nie odpowiadałam na nie; po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że nie umiałam przekonywająco skłamać. Oczywistą rzeczą był fakt, że nie powiedziałam im prawdy.
  Chcąc, nie chcąc, ostatnio zauważyłam, że rodzeństwo zaczęło gwałtownie rosnąć. W ciągu tygodnia ich wzrost wyniósł na oko sześć stóp. Mimo iż zawsze byłam od nich wyższa, nie przejęłam się tym - teraz to oni przejęli pałeczkę. Lecz kiedyś, gdy miałam wychowanie fizyczne razem z Nicol, zobaczyłam na jej prawym ramieniu taki dziwny tatuaż. Kiedy ją o niego zapytałam, zbagatelizowała sprawę mówiąc, że to naklejka.
  Po ostatniej lekcji pożegnałam się z nimi, doskonale maskując smutek i pojechałam do domu, przekraczając dozwoloną prędkość. Kilka razy wydawało mi się, że przy drodze widzę coś pomarańczowego, ale zapewne to była tylko gra słońca ze deszczem.
                                                                           ***
  Tata, zapoznawszy się z planem wyjazdu, życzliwie odwiózł mnie na lotnisko w Port Angeles. Po drodze nie pytał o nic. Ze zdziwieniem zauważyłam, że nie interesował go ani cel, ani powód odwiedzin.
  Żegnając się z nim, nie płakałam. Nie miałam tego w zwyczaju. W ogóle nie byłam wrażliwa na tego typu sprawy. Z dumą stwierdzam, że ostatni raz płakałam jedenaście lat temu, kiedy pierwszy raz złamałam rękę.
  Siedzieliśmy wtedy w sali, a z nami przedszkolanki. Jako, że nie chodziłam do szkoły, tylko do tzw. ''zerówki'', po obiedzie wychodziliśmy na dwór, pobawić się. W pewnym momencie dzieciak o imieniu John stwierdził, że nikt nie zdoła wejść na drzewo. Owo drzewo było kasztanowcem, niezwykle sędziwym, przez co doskonałym do wchodzenia. Jak powiedział John, nikt nie podjął wyzwania. Ale oczywiście ja musiałam się wyrwać. Nie to, że wejście na kasztanowca sprawiło mi kłopot. Kłopot pojawił się w chwili, gdy z tego drzewa postanowiłam zejść. Nim opiekunki zdążyły jakkolwiek zareagować, leżałam na ziemi z ręką przyciśniętą do brzucha. Pamiętam z tego niewiele; naokoło mnie wielką kałużę krwi, białą kość znajdującą się w dawnym miejscu mojego łokcia oraz przedszkolanki, które zaganiały inne dzieciaki do sali, by na mnie nie patrzyły. Jedna z nich została ze mną i wezwała karetkę. Potem dowiedziałam się, że leżałam w łóżku tydzień i do nikogo się nie odzywałam, tylko tępym wzrokiem wypatrywałam czegoś uporczywie na suficie.
  Kolejne złamania, a takowe to u mnie rutyna, kończyły się na cichym syknięciu z bólu i wizycie w szpitalu. Jestem zadowolona z tego, że umiem przekonać samą siebie o swojej własnej sile woli.
  Moje myśli skierowały się na inny tor, kiedy leciałam trzynaście tysięcy metrów nad ziemią. Zdałam sobie bowiem sprawę z tego jak zachowaliby się Cullenowie, gdyby zobaczyli mnie w wieku sześciu lat. Nieświadomie nie pomyślałam o doktorze Carlisle'u, być może dlatego, że podczas mojego rocznego pobytu w Forks zdążyłam już złamać drugą rękę tak mocno, jak w zerówce. A że najstarszy z Cullenów był też najlepszym lekarzem w miasteczku, zazwyczaj to on nastawiał mi kość z powrotem. Niechętnie stwierdzam, że do niego się przyzwyczaiłam.
  Kilka siedzeń przede mną, dostrzegłam jakąś znajomą postać. Uznałam jednak, że mi się przywidziało, co usprawiedliwiałam okropnym zmęczeniem.
  Dziewięć godzin później obudził mnie jakiś trzydziestoparoletni pan, zajmujący miejsce przy mnie, że podchodzimy do lądowania i muszę dostosować się do poleceń stewardessy.
  Lądowanie wydawało mi się bardzo długie, choć w rzeczywistości trwało zaledwie dziesięć minut.
  Kiedy w końcu wysiadłam z samolotu, odetchnęłam. Znajdowałam się jakieś dwadzieścia kilometrów od Volterry, a od babci i dziadka szesnaście.
  Wsiadłam do pierwszej lepszej taksówki. Po trzech minutach podróży poczułam, że jest coś nie tak. Intuicja podpowiadała mi, że jedziemy w złą stronę, oddalając się od Volterry. Już miałam to powiedzieć kierowcy, gdy w lusterku wstecznym błysnęły czerwone oczy. Taksówkarz gwałtownie zatrzymał samochód, wysiadł z niego i brutalnie wyszarpnął mnie na zewnątrz. Mimo chwili grozy, niekoniecznie się bałam.
  Moment później, coś ciężkiego i zimnego rąbnęło mnie w tył głowy. Nie mogąc się zatrzymać, zaczęłam w milczeniu osuwać się w ciemną otchłań.