czwartek, 7 marca 2013

Rozdział 11

- Ale jak? - powtórzyłam, nieświadomie wciąż przyklejona do ramienia Jaspera.
- No, nie chwaląc się... - zaczął Emmett. - Można powiedzieć, że cię uratowałem. Śledziłem cię od początku, mając przeczucie, że ten twój wyjazd nie będzie zwyczajny. Zjawiłem się u Volturi w chwili, gdy Jane używała na tobie swojej mocy. Nie krzyczałaś, co jest na tyle dziwne, że nawet ja krzyczałem, podczas pierwszej wizyty w Volterze. Zamiast ciebie to ja wrzasnąłem, ale to nic nie dało, tylko związali mi ręce i usta, każąc się przymknąć. Potem Aro, dowódca, chciał, ale najwyraźniej bez powodzenia, zajrzeć w twoje myśli. Później Feliks miał cię... unicestwić. Wtedy nie wytrzymałem. Kiedy leżałaś już nieprzytomna, wyrwałem się Markowi - zastępcy - i do ciebie podbiegłem. Myślałem, że nie żyjesz; nie ruszałaś się i nie oddychałaś. Wyczułem jednak słabe tętno, które na początku wziąłem jako złudzenie, jednakże skłamałem Aro, że nie żyjesz, a on mi uwierzył. Niechętnie muszę przyznać, że oni chcieli cię dobić, ale ja oznajmiłem,  że cię zabiorę i pochowam na dnie rzeki Pad. Stąd też wykręcony nadgarstek. Najmocniej cię przepraszam. Musiałem odczekać prawie pół godziny, bo przysłali za mną brata Jane, Aleca i nie mogłem cię stamtąd zabrać od razu. Po tej pół godzinie grozy, gdy myślałem, że się nagle obudzisz i z nadmiaru wody wykitujesz, wyciągnąłem cię z jeszcze słabszym pulsem niż poprzednio. Przyniosłem cię tutaj, do domu. Carlisle cię opatrzył, więc niedługo powinnaś być w pełni sił. I, jak Alice niedawno powiedziała, byłaś nieprzytomna przez sześć dni, a dzisiaj miałaś wrócić do swojego domu.
  Przez całą mowę Emmetta czułam, jak Jasper drży, więc na niego spojrzałam. Jego nieskazitelną twarz wykrzywiał ból.
  Emmett  opowiedział, co się ze mną działo po tym jak Aro postanowił mnie zabić. To było przerażające i niewiarygodne, ale nie miałam dowodów na inny bieg wydarzeń.
  Szepnęłam szczerze:
- Dziękuję.
  Moje otępienie niespodziewanie wróciło, tym razem słabiej:
- Ja nie chciałam... Jasper... Bałam się... Ty u mnie byłeś... Widziałam cię... Ja muszę iść... Nicol i Embry... Oni czekają...
  Wydobyłam się z objęć Jaspera i wstałam. Poruszałam się jak zombie; patrzyłam przed siebie, kierując się w stronę drzwi. Nie doszłam jednak za daleko, gdyż zaraz za ramiona złapała mnie Rosalie i z powrotem posadziła na kanapie, obok chłopaka, do którego się tym razem nie przytuliłam. Carlisle podszedł i przede mną uklęknął. Cała jego rodzina przysunęła się do nas, tworząc wokół kanapy półksiężyc.
  Doktor, bojąc się mojej jakiejkolwiek nerwowej reakcji, zaczął mówić ostrożnie:
- Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale czy jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
  Gwałtownie pokręciłam przecząco głową, co wywołało obroty Ziemi o 360˚, tysiąc naraz.
  Jasper złapał mnie za ramiona, chyba usilnie próbując mnie uspokoić. Nie jestem jednak pewna, cały czas próbowałam tylko zatrzymać tą piekielną karuzelę. 
  Gdzieś w oddali usłyszałam głos Esme:
- Daj jej jakiś środek uspokajający. - Zwróciła się do mnie. - Wyglądasz okropnie, skarbie.
  Możliwe, nie zastanawiałam się nad tym.
  Carlisle wstał, odszedł na chwilę i wrócił, nie wiadomo po co, z całą apteczką.
- Najszybciej i najskuteczniej zadziałałby zastrzyk, ale wątpię, że ty... Hm... Może tabletka...
- Nie-przerwałam mu. -  Daj mi ten zastrzyk.
  Wyglądał na zaniepokojonego. Myślałam, że chodziło o moje zachowanie. Zdusiłam w sobie jęk, westchnęłam i powiedziałam:
- Przepraszam, doktorze. Chcę, aby mi pan zaaplikował zastrzyk.
  Mimo moich starań, nadal mi się przyglądał, jakby oceniał, czy wytrzymam.
- Ale ostrzegam: będzie bolało.
  Wystawiłam ramię.
- Czy to konieczne? - zapytał zdenerwowany Jasper.
- Tak, konieczne - odpowiedziałam za Carlisle'a. 
  Na co doktor rzekł:
- Zamknij oczy.
  I myślał, że je zamknę. Patrzyłam na grubą igłę, długości małego palca u ręki. Zobaczyłam, jak Bella odwraca wzrok i wtula twarz w Edwarda. Bała się igieł? Powinna się bać Cullenów...
- Już - przerwał moje rozmyślenia doktor.
- Już? - zdziwiłam się. - Nawet nie poczułam.
  Chociaż nic mi się nie stało, Jasper patrzył na mnie, czymś wyraźnie zdenerwowany.
- Czy nie mogłem użyć swojej mocy? - zapytał o to, co go dręczyło. - Byłoby łatwiej i szybciej.
- I ty byś na tym zyskał - dopowiedziałam.
  Wszyscy wyglądali na zdumionych. Rosalie zapytała:
- Skąd wiesz?
- Przypuszczam - odpowiedziałam. - Zorientowałam się, że Jasper może kierować nastrojami, kiedy był u mnie. Gdy go zobaczyłam, poczułam się śpiąca. I sądzę, że kiedy używa swojej mocy, odbija się to na nim.
  Naprawdę ich zaskoczyłam. Wpatrywali się we mnie, a najbardziej podejrzliwie Jasper. Boże... Czemu on?
- A czy teraz jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
  Poczułam się na siłach, dlatego pokiwałam głową, ale nie tak mocno jak poprzednio. Mimo środków uspokajających nadal byłam podenerwowana obecnością ośmiu wampirów.
- Dobrze, w takim razie... Opisz dokładnie, jak spotkałaś Victorię i Railey'a; każde słowo, które wypowiedzieli.
  Opowiedziałam naprawdę wszystko; wspomnienia były jeszcze świeże i nadal bolesne.
  Nie potrafiłam ocenić, jak moja odpowiedź na nich wpłynęła. Zachowali kamienne twarze. Tylko Bella wyglądała na przerażoną - kolorem przypominała szarą ścianę.
- O co chodzi z tą Victorią? - zapytałam wprost.
_____________________________________
 Przepraszam, ten rozdział jest nudny, ale postaram się, by następny już taki nie był. Nawiązując do następnego rozdziału... Nie wiem, kiedy on się pojawi. Jak się uda, to może nawet w ten weekend :P

2 komentarze:

  1. w weekend będzie okej, jak dasz radę, a ja w ciebie wieżę i dasz. :D
    Rozdział super. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest nudny, tylko po prostu jest w nim mało akcji ;-) ja umiem pocieszać i ty chyba się o tym już nie raz przekonałaś <3 Jenna

    OdpowiedzUsuń