Jak zapewniła mnie mama, dowiedziałam się na miejscu. Weszłam do domu i od progu powitała mnie Olivia, krzycząc wniebogłosy:
- Sophia! Przyjechał twój chłopak! Jasper Cullen! Czeka na ciebie!
O mój Boże! To z tego powodu mama była taka zadowolona? Że przyjechał Jasper?
Pokręciłam głową, jakby przecząc słowom siostry.
Mama szepnęła ostentacyjnie:
- Jest w salonie. Wydaje się być całkiem w porządku.
- Mamo - jęknęłam. - Nie mów, że go przesłuchiwałaś.
- Oj, tam - machnęła ręką.
Weszłam niechętnie do salonu. Istotnie, siedział na kanapie w pozie tak anielskiej, że nie zdziwiłam się wcale zadowoleniu mamy. Sama wpatrywałam się w niego jak urzeczona. Przywodził on na myśl greckiego boga Apolla. Jego włosy opadające na umięśnione ramiona i wyjątkowo czarne, głodne krwi oczy.
Głos mamy sprowadził mnie brutalnie na ziemię:
- Co wam zrobić do picia? Olivia - zwróciła się do siostry - idź na górę, zostawmy ich samych.
Słysząc to, obróciłam gwałtownie głowę w jej stronę, aż coś strzeliło mi w karku. Zapewne nie zauważyła mojego błagalnego spojrzenia, by mnie z nim samą nie zostawiała, bo wciąż wlepiała w niego wzrok. Hej! To ja powinnam być na jej miejscu! Jeszcze dojdzie do tego, że moja MAMA się w nim zakocha! Porażka!
Chcąc zapobiec tej sytuacji, szybko odpowiedziała:
- Nie mamo, nie trzeba. My pójdziemy na górę. Nic nam nie rób.
Kątem oka dostrzegłam wdzięczność, która namalowała się na twarzy Jaspera. Ciekawiło mnie, jak ukrywa się Edward ze swoją ''dietą''. Nie zrobiłam tego bynajmniej dla Jaspera. Przynajmniej tak myślałam.
Ruszyłam w kierunku schodów czując, że idzie za mną. Na szczęście mama widocznie nie miała nic przeciwko; nie odezwała sie ani słowem, podobnie jak Olivia.
Weszłam do pokoju i po chwili usłyszałam, jak zamykają się drzwi.
Stanęłam przy oknie. Jesień i jej urok. Liście spadające z drzew, nieustanny deszcz, uderzający o szybę, to wszystko sprawiało, że w końcu czułam się jak w domu. Jednak ten dom od niedawna stał się miejscem bardzo niebezpiecznym.
Nagle ON znalazł się za blisko. Stanął za mną i położył dłoń na moim ramieniu. Widocznie bał się zrobić cokolwiek innego, natomiast moje ciało po raz pierwszy zareagowało tak, jak zareagowało. Chciałam więcej. Odwróciłam się w jego stronę. Jak zawsze idealny: rysy wygładzone, jedynie czoło zmarszczone przez wzgląd na moją reakcję. Doskonale wiedział co czuje, a i ja byłam tego świadoma. Oczywiście lekkie zażenowanie z domieszką poniesienia, wywołanego przez jego dotyk. Zarzuciłam mu ręce na szyję i spojrzałam głęboko w oczy. On, widząc do czego NIBY zmierzam, przestał marszczyć czoło, tylko uśmiechnął się i szeptem zapytał:
- Czyli to znaczy tak?
Nie odpowiedziałam, ale moje milczenie uznał za potwierdzenie. Dobrze grałam; nadal nie zdawał sobie sprawy, jaka będę za chwilę. Jakkolwiek doskonale odczytał moje milczenie, nie zamierzałam mu dawać żadnych sygnałów. Wiem, zachowałam się, jak świnia, wykorzystując jego niezrozumiałe uczucie do mnie. Taka już niestety byłam i jeżeli on naprawdę chciał ze mną być, musiał się na to przygotować.
Wracając do jego pytania i mojej milczącej odpowiedzi: powziął to jako pozwolenie. Widziałam nadal w jego oczach głód, którego nie mógł przyćmić pocałunek. Tu już nie chodziło o to, że się go bałam, a jednocześnie go chciałam, ale, co najważniejsze, musiałam się dowiedzieć po co tu przyjechał. Patrząc na to, jak się nade mną pochyla, oczekując odwzajemnienia, nie mogłam sobie wybaczyć tego, co zrobiłam w następnej chwili. Moje ręce wylądowały na jego zimnej klatce piersiowej, chcąc go chamsko odepchnąć. Udało mi się osiągnąć tylko tyle, że zobaczył co zamierzam i niechętnie się odsunął. Widać nie spodziewał się takiej odpowiedzi z mojej strony. To było okropne. Jego mina kolejny raz wyrażała ból, którego nie znosiłam na jego twarzy, ale dzielnie zapytałam:
- Czemu tu przyjechałeś?
Westchnął tak żałośnie, że mi się go zrobiło żal. Ale dopóki nie odpowie na moje pytania, nie mogłam odpuścić.
- Cóż, powiedzmy tak... - zaczął. - Alice miała wizję, dotyczącą ciebie.
- Mogłam sie tego spodziewać - mruknęłam.
Już na początku domyślałam się, że nie przyjechał tu tylko po to, by mnie zobaczyć.
- Ależ oczywiście, że przyjechałem tu tylko po to, by się z tobą zobaczyć - powiedział.
No tak, uczucie.
- A jedynym minusem naszego spotkania jest temat, którego nie chciałbym poruszać, ale muszę. Chodzi o to, co stało się w La Push.
- Więc na tym polegała wizja Alice? Co dokładnie widziała?
- Nic poza tym co ty. Przykro mi, że nie zdołałem cię uprzedzić, ale nie wolno mi przekraczać granicy.
Zrobił skruszoną minę.
O co chodzi?! On myśli, że jestem słaba psychicznie, czy co?!
- Nic się nie stało - odburknęłam. - W końcu to nic nadzwyczajnego zobaczyć przyjaciół, zamieniających się w WILKOŁAKI!
- Hej, mała! Nie złość się.
Kolejny raz. Jaka ''mała''? Jestem od niego niższa o zaledwie trzy centymetry! Chyba, że nie chodziło o mój wzrost...
- Od jak dawna oni są... Tym kim są?
- Musimy wziąć pod uwagę, że to nie zaczęło się od nich oraz o ich niewinności i o braku wyboru w tej sprawie. Zaczęło się od Sama - najwyższego i najstarszego w całej watasze. Prawdopodobnie go widziałaś.
A jakże! Przecież to on bił się z Jackobem!
- Dzieje się tak - kontynuował - gdy jakiś wampir wejdzie na teren zajmowany przez jakiegoś osobnika, posiadającego gen wilkołaka. W tym przypadku tymi wampirami była moja rodzina i dlatego pojawiło się siedem nowych, nie widzianych od pół wieku wilkołaków.
Dotychczas słuchałam go z otwartą buzią, ale coś mi w tym przeszkodziło.
- Przecież ja widziałam ich blisko tuzin!
Skinął głową i odrzekł:
- Widziałaś dokładnie tuzin, ponieważ, jak sama kiedyś powiedziałaś, niedaleko Forks spotkałaś kolejne wampiry. Z tej przyczyny pojawiło się więcej wilkołaków, w tym również twoi przyjaciele. Mam nadzieję, że nie gniewasz się na nich, w końcu oni nie mogli o tym zadecydować.
Po tym co powiedział, byłam zła na siebie, że pozwoliłam sobie myśleć o nich, jak o wrogach.
Ze łzami piekącymi oczy, wykrztusiłam:
- Kiedy to się stało?
- W tym tygodniu, w którym... Hm... byłaś u nas.
Dopiero po chwili dostrzegł łzy. To była jedna z tych rzeczy, których wstydziłam się najbardziej. Podszedł do mnie szybko i wbrew mojej woli złapał mnie w pasie i posadził na łóżko. Moje łzy po mniej więcej minucie postanowiły skończyć swój żywot i zniknęły. Wstałam i znów powędrowałam do okna, a Jasper znów za mną. Tym razem, jeżeli zdarzy się taka sposobność, nie chciałam niczego zepsuć.
Jasper również chciał wykorzystać chwilę. Obrócił mnie do siebie i ponownie złapał w pasie. Nie opierałam się, patrząc na niego i wiedząc, że tym samym ułatwiam mu dostęp do swoich uczuć.
Jednak kolejna myśl przerwała ten decydujący moment.
- Ile ty masz lat? - zapytałam.
Lekko się zmieszał, ale najwyraźniej postanowił mi jako tako odpowiedzieć:
- Jestem od ciebie starszy o rok, mam osiemnaście lat.
Westchnęłam. Źle zapytałam.
- Od jak dawna masz osiemnaście lat? - sprecyzowałam.
Odsunął się, nie patrząc na mnie.
- Hm.. Jakby ci to powiedzieć...? Osiemnaście lat mam... Od 260 lat.
Zamarłam. Przede mną stał chłopak, na oko osiemnastoletni, a w rzeczywistości miał 260 lat! To nie było normalne!
- Ale jak to? Przecież musiałeś żyć podczas... Tak, podczas Wojny Secesyjnej!
Wow! To mi się podobało!
Jemu najwyraźniej nie. Zrobił smutną minę i odrzekł:
- Tak, żyłem podczas Wojny Secesyjnej.
- Opowiedz mi.
- Nie teraz.
- Czemu?
- Bo masz gości.
Rzeczywiście miałam. Usłyszałam dzwonek do drzwi i stukot stóp Olivii, gdy biegła otworzyć.
- Skąd wiedziałeś?
- Zalatuje od nich mokrym psem.
- Od nich?! - krzyknęłam. - To Nicol i Embry?!
piątek, 29 marca 2013
Ogłoszenie
Hejka!! Uznałam, że już sporo czasu minęło, więc wstawiłam nową zakładkę o nazwie ''Bohaterowie''. Są tam zdjęcia i opisy. Starałam się pisać krótko i na temat. Komentujcie!!
P.S. Dziękuję Wiktorii za bardzo dokładną pomoc przy tym :P
P.S. Dziękuję Wiktorii za bardzo dokładną pomoc przy tym :P
niedziela, 17 marca 2013
Rozdział 15
Lekcje, na których siedziałam z Nicol albo Embrym, bardzo mi się bez nich dłużyły. Na moje szczęście, Jasper postanowił nie zawracać sobie mną głowy i jak narazie dał mi spokój.
Po okropnie nudnych zajęciach, wsiadłam do samochodu, będąc uważnie obserwowana przez Cullenów. Na początek postanowiłam, że pojadę do biblioteki, w końcu długo nie tam nie było, ale stwierdziłam to w drodze do szkoły. Teraz to się zmieniło; miałam ochotę odwiedzić rodzeństwo.
Mieszkali oni w rezerwacie przyrody, La Push. Były tam strome klify, jak i również piaszczyste plaże. Ich drewniany, ale solidny domek jednorodzinny znajdował się w lesie, którymi rezerwat był zasypany. Często tutaj przyjeżdżałam.
Zajechałam na podjazd i wysiadłam. Mimo że zza firanki widziałam włączony telewizor, wydawało mi się, że nie ma tam żywego ducha. Żaden samochód nie stał na podjeździe, co oznaczało, że nawet państwa Call nie ma w domu. Mimo wszystko postanowiłam sprawdzić prawdziwość tej tezy. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Dzwonek nie działał już pewien czas.
Tak jak myślałam, nikt mi nie otworzył. Zrezygnowana, mając wolną chwilę, stwierdziłam, że mogę sobie pozwolić na krótki spacer na tyłach domu. Praktycznie zawsze, gdy tam przyjeżdżałam, chodziliśmy we trójkę pomiędzy starymi dębami i kojącymi zapachem świerkami. Las bez ustanku sprawiał, że czułam wewnętrzny spokój. Dawałam radę przemyśleć wszystko na spokojnie, nie martwiąc się ciągłym naciskiem ze strony innych. Marzyłam, by ten stan trwał wiecznie.
Czy rzeczywiście byłam narażona na niebezpieczeństwo ze strony Cullena? Był wampirem, czyli teoretycznie tak. A praktycznie? Można spróbować, ale gdyby nam się nie udało, co jest tak prawdopodobne, że nawet nie chcę o tym myśleć, odchodząc, zraniłabym jego uczucia. Jakie to niesprawiedliwe! Czemu musiałam wybierać między nim, a Embrym i Nicol? Swoją drogą, ciekawe co w takiej sytuacji zrobiłaby moja przyjaciółka. Muszę się tego dowiedzieć przy najbliższym spotkaniu, mam nadzieję, że już niedługo. Tydzień mnie nie było! Tylko tydzień! A następnego dnia oni mnie zawiedli i się nie pojawili. Nie powinnam mieć o to do nich pretensji. Może byli chorzy? Tak poważnie, że wymagali wizyty w szpitalu? Nie potrafiłam dopuścić tej myśli do świadomości, dlatego czym prędzej ją od siebie odgoniłam. Dzisiaj musiałam się skupić na strasznie nieprzyjemnej dla mnie sprawie.
Jedynym człowiekiem, także w to zamieszanym, była Bella. Jak sam Jasper powiedział, ona dowiedziała się prawdy w inny, łagodniejszy sposób. Czy byłaby odpowiednią osobą, która umiałaby odpowiedzieć na moje pytania? Chyba najważniejszym było to, czy, według mnie najgroźniejszy z Cullenów, naprawdę jest we mnie zakochany? Gdybym miała do dyspozycji Edwarda, jak Bella albo Alexa, jak Alice, nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Jednak prawda, chociaż po części znana, mogłaby być nie do zniesienia. Chciałabym z nim być, ale już wspomniałam konsekwencje takiego wyboru...
Moje przemyślenia, tak częste w ostatnich czasach, że stały się codziennością, przerwały dziwne, nieznane mi odgłosy. Coś pomiędzy warczeniem, a śmiechem. Mogłam przysiąc, że nikogo nie widziałam. Nie potrafiłam z tego wszystkiego określić nawet swojego położenia. Znajdowałam się w lesie; wielkim, zielonym lesie, gdzie nie było żadnego punktu orientacyjnego.
Potem usłyszałam wycie. Wycie wilka.
Mój tata przyjaźni się z komendantem Swan, tatą Belli, a tata Belli mówił mojemu tacie coś o jakichś wilkach, które ostatnio pojawiły się w La Push. Podobno były ogromne, ale ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia.
Schowałam się za drzewem, zdając sobie sprawę, jak nikłe mam w tej chwili szanse na przeżycie.
Zobaczyłam je. Na czterech łapach przewyższały wzrostem dorosłego człowieka. Ponad dwumetrowe, szczerzące kły wielkości palców u ręki, z czarnymi oczami i gęstym futrem. Gdyby stanęły na dwóch łapach, miałyby zapewne ze cztery metry wzrostu. Było ich conajmniej tuzin.
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, tak, że mogłyby je usłyszeć, gdyby nie warczały. Po raz pierwszy mój strach stał się prawie namacalny. Nawet przy spotkaniu najgroźniejszych wampirów na świecie nie odczuwałam takiego zagrożenia. Ale mogłam się domyślić, że skoro są wampiry, to muszą być i wilkołaki, bo z tego co wiem, wilki trochę przypominają psy.
Nagle warczenie ustało, usłyszałam chwilowy świst powietrza i ludzki śmiechy. Wyjrzałam ostrożnie zza drzewa. Tam, gdzie chwilę temu stało dwanaście wilkołaków, miejsce zajmowało dwanaścioro nastolatków. A gdzie te wielkie, futrzate potwory? Dałabym sobie głowę uciąć, że je widziałam!
Przyjrzałam się dokładniej osobom, których nie powinno tu być. Widząc kilka znajomych twarzy, zamarłam. Co do twarzy pamięć miałam doskonałą, lecz teraz zwątpiłam w swój zmysł wzroku. Wyraźnie widziałam tam Nicol i Embry'ego! No i innych: Jackoba Blacka, Quilla Atearę i Leathę i Setha Clearwaterów. Pozostałych nie znałam z nazwiska albo w ogóle. Ale co tu robili moi przyjaciele?! I gdzie się podziały te wilkołaki?! Byłam skołowana. Odpowiedź na jedno z tych pytań otrzymałam już w następnej minucie.
Najwyraźniej doszło do sprzeczki między Jackobem, a najwyższym i najlepiej zbudowanym chłopakiem, właściwie już mężczyzną. W okamgnieniu ONI na MOICH oczach ZAMIENILI się w WILKOŁAKI! Co to miało być?! Tu nic nie trzymało się kupy!
Znów mój instynkt samozachowawczy mnie zawiódł. Zamiast czekać w bezruchu aż sobie pójdą, uciekłam. Myślałam, że mnie nie usłyszą. Myliłam się. Tym razem oni zamarli, wiedząc, że jakiś człowiek odkrył ich tajemnicę, ale chyba nie domyślali się kto. Do chwili, gdy ktoś, po głosie poznałam, że Nicol, zawołała mnie po imieniu. Nikt na szczęście za mną nie pobiegł.
Sprintem dobiegłam do samochodu, odpaliłam silnik i odjechałam z miejsca, do którego nie chciałam narazie wracać.
Gdy byłam przy granicy oddzielającej La Push od Forks, zadzwonił mój telefon. To mama. Czułam się za spokojnie, jak na to co się zdarzyło. Odebrałam. Ona była niezwykle czymś ucieszona:
- Kochanie, gdzie jesteś?
Odpowiedziałam, zachowując ostrożność:
- Byłam u Nicol i Embry'ego, ale już wracam, a co?
- Hm... Masz gościa! - krzyknęła podniecona.
Zdziwiłam się. Nie miałam co liczyć na przyjaciół - obecnie znajdowali się w La Push. Przyjaciele? Chyba mogłam ich jeszcze tak nazywać? Ale skoro nie oni to...
- Kto? - zapytałam.
- Przyjedziesz, to zobaczysz.
Chciałam coś powiedzieć, lecz się rozłączyła. Mając złe przeczucia, nacisnęłam mocniej pedał gazu, zmieniając prędkość z sześćdziesięciu na sto sześćdziesiąt.
Po okropnie nudnych zajęciach, wsiadłam do samochodu, będąc uważnie obserwowana przez Cullenów. Na początek postanowiłam, że pojadę do biblioteki, w końcu długo nie tam nie było, ale stwierdziłam to w drodze do szkoły. Teraz to się zmieniło; miałam ochotę odwiedzić rodzeństwo.
Mieszkali oni w rezerwacie przyrody, La Push. Były tam strome klify, jak i również piaszczyste plaże. Ich drewniany, ale solidny domek jednorodzinny znajdował się w lesie, którymi rezerwat był zasypany. Często tutaj przyjeżdżałam.
Zajechałam na podjazd i wysiadłam. Mimo że zza firanki widziałam włączony telewizor, wydawało mi się, że nie ma tam żywego ducha. Żaden samochód nie stał na podjeździe, co oznaczało, że nawet państwa Call nie ma w domu. Mimo wszystko postanowiłam sprawdzić prawdziwość tej tezy. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Dzwonek nie działał już pewien czas.
Tak jak myślałam, nikt mi nie otworzył. Zrezygnowana, mając wolną chwilę, stwierdziłam, że mogę sobie pozwolić na krótki spacer na tyłach domu. Praktycznie zawsze, gdy tam przyjeżdżałam, chodziliśmy we trójkę pomiędzy starymi dębami i kojącymi zapachem świerkami. Las bez ustanku sprawiał, że czułam wewnętrzny spokój. Dawałam radę przemyśleć wszystko na spokojnie, nie martwiąc się ciągłym naciskiem ze strony innych. Marzyłam, by ten stan trwał wiecznie.
Czy rzeczywiście byłam narażona na niebezpieczeństwo ze strony Cullena? Był wampirem, czyli teoretycznie tak. A praktycznie? Można spróbować, ale gdyby nam się nie udało, co jest tak prawdopodobne, że nawet nie chcę o tym myśleć, odchodząc, zraniłabym jego uczucia. Jakie to niesprawiedliwe! Czemu musiałam wybierać między nim, a Embrym i Nicol? Swoją drogą, ciekawe co w takiej sytuacji zrobiłaby moja przyjaciółka. Muszę się tego dowiedzieć przy najbliższym spotkaniu, mam nadzieję, że już niedługo. Tydzień mnie nie było! Tylko tydzień! A następnego dnia oni mnie zawiedli i się nie pojawili. Nie powinnam mieć o to do nich pretensji. Może byli chorzy? Tak poważnie, że wymagali wizyty w szpitalu? Nie potrafiłam dopuścić tej myśli do świadomości, dlatego czym prędzej ją od siebie odgoniłam. Dzisiaj musiałam się skupić na strasznie nieprzyjemnej dla mnie sprawie.
Jedynym człowiekiem, także w to zamieszanym, była Bella. Jak sam Jasper powiedział, ona dowiedziała się prawdy w inny, łagodniejszy sposób. Czy byłaby odpowiednią osobą, która umiałaby odpowiedzieć na moje pytania? Chyba najważniejszym było to, czy, według mnie najgroźniejszy z Cullenów, naprawdę jest we mnie zakochany? Gdybym miała do dyspozycji Edwarda, jak Bella albo Alexa, jak Alice, nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Jednak prawda, chociaż po części znana, mogłaby być nie do zniesienia. Chciałabym z nim być, ale już wspomniałam konsekwencje takiego wyboru...
Moje przemyślenia, tak częste w ostatnich czasach, że stały się codziennością, przerwały dziwne, nieznane mi odgłosy. Coś pomiędzy warczeniem, a śmiechem. Mogłam przysiąc, że nikogo nie widziałam. Nie potrafiłam z tego wszystkiego określić nawet swojego położenia. Znajdowałam się w lesie; wielkim, zielonym lesie, gdzie nie było żadnego punktu orientacyjnego.
Potem usłyszałam wycie. Wycie wilka.
Mój tata przyjaźni się z komendantem Swan, tatą Belli, a tata Belli mówił mojemu tacie coś o jakichś wilkach, które ostatnio pojawiły się w La Push. Podobno były ogromne, ale ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia.
Schowałam się za drzewem, zdając sobie sprawę, jak nikłe mam w tej chwili szanse na przeżycie.
Zobaczyłam je. Na czterech łapach przewyższały wzrostem dorosłego człowieka. Ponad dwumetrowe, szczerzące kły wielkości palców u ręki, z czarnymi oczami i gęstym futrem. Gdyby stanęły na dwóch łapach, miałyby zapewne ze cztery metry wzrostu. Było ich conajmniej tuzin.
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, tak, że mogłyby je usłyszeć, gdyby nie warczały. Po raz pierwszy mój strach stał się prawie namacalny. Nawet przy spotkaniu najgroźniejszych wampirów na świecie nie odczuwałam takiego zagrożenia. Ale mogłam się domyślić, że skoro są wampiry, to muszą być i wilkołaki, bo z tego co wiem, wilki trochę przypominają psy.
Nagle warczenie ustało, usłyszałam chwilowy świst powietrza i ludzki śmiechy. Wyjrzałam ostrożnie zza drzewa. Tam, gdzie chwilę temu stało dwanaście wilkołaków, miejsce zajmowało dwanaścioro nastolatków. A gdzie te wielkie, futrzate potwory? Dałabym sobie głowę uciąć, że je widziałam!
Przyjrzałam się dokładniej osobom, których nie powinno tu być. Widząc kilka znajomych twarzy, zamarłam. Co do twarzy pamięć miałam doskonałą, lecz teraz zwątpiłam w swój zmysł wzroku. Wyraźnie widziałam tam Nicol i Embry'ego! No i innych: Jackoba Blacka, Quilla Atearę i Leathę i Setha Clearwaterów. Pozostałych nie znałam z nazwiska albo w ogóle. Ale co tu robili moi przyjaciele?! I gdzie się podziały te wilkołaki?! Byłam skołowana. Odpowiedź na jedno z tych pytań otrzymałam już w następnej minucie.
Najwyraźniej doszło do sprzeczki między Jackobem, a najwyższym i najlepiej zbudowanym chłopakiem, właściwie już mężczyzną. W okamgnieniu ONI na MOICH oczach ZAMIENILI się w WILKOŁAKI! Co to miało być?! Tu nic nie trzymało się kupy!
Znów mój instynkt samozachowawczy mnie zawiódł. Zamiast czekać w bezruchu aż sobie pójdą, uciekłam. Myślałam, że mnie nie usłyszą. Myliłam się. Tym razem oni zamarli, wiedząc, że jakiś człowiek odkrył ich tajemnicę, ale chyba nie domyślali się kto. Do chwili, gdy ktoś, po głosie poznałam, że Nicol, zawołała mnie po imieniu. Nikt na szczęście za mną nie pobiegł.
Sprintem dobiegłam do samochodu, odpaliłam silnik i odjechałam z miejsca, do którego nie chciałam narazie wracać.
Gdy byłam przy granicy oddzielającej La Push od Forks, zadzwonił mój telefon. To mama. Czułam się za spokojnie, jak na to co się zdarzyło. Odebrałam. Ona była niezwykle czymś ucieszona:
- Kochanie, gdzie jesteś?
Odpowiedziałam, zachowując ostrożność:
- Byłam u Nicol i Embry'ego, ale już wracam, a co?
- Hm... Masz gościa! - krzyknęła podniecona.
Zdziwiłam się. Nie miałam co liczyć na przyjaciół - obecnie znajdowali się w La Push. Przyjaciele? Chyba mogłam ich jeszcze tak nazywać? Ale skoro nie oni to...
- Kto? - zapytałam.
- Przyjedziesz, to zobaczysz.
Chciałam coś powiedzieć, lecz się rozłączyła. Mając złe przeczucia, nacisnęłam mocniej pedał gazu, zmieniając prędkość z sześćdziesięciu na sto sześćdziesiąt.
Rozdział 14
To słowo dziwnie brzmiało w moich ustach. Chłopak, którego bałam się najbardziej na świecie, wyznał mi miłość.
- Od kiedy rok temu przeprowadziłaś się do Forks - odpowiedział.
- To dlaczego mówisz mi to dopiero teraz?
Najwidoczniej bał się zrobić jakikolwiek ruch, by mnie nie wystraszyć. Bez przesady! Umiałam się bronić!
- Nie powiedziałem ci tego wtedy, bo byłabyś narażona na niebezpieczeństwo, w postaci, na przykład, Volturi, z którymi miałaś nieprzyjemność się poznać. Taka sytuacja mogła spotkać również Bellę, ale, co na początku wydawało mi się nieodpowiedzialne, a teraz popieram, Edward się nią zaopiekował i nic jej się nie stanie.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć?
Ciągle mówił spokojnie. Przez moc, czy dlatego, że w ogóle był opanowany?
- Musisz mnie zrozumieć. Znajduję się w bardzo trudnej sytuacji. Niektórzy sądziliby zapewne, że najlepiej by było zostawić cię w spokoju. Przypuszczalnie Volturi zapomnieliby o tobie i nikt by ci nie zagrażał. Jednak ja, wraz z moją rodziną, uważamy, że dla ciebie najlepszym rozwiązaniem jest...
Dokończysz to?! - Chciałam mu wykrzyczeć. Sposób, w jaki to mówił, nie sprawiał dobrego wrażenia. Mogła to być już druga straszna wiadomość, z którą miałabym się dzisiaj zmierzyć.
- Żebyś... - zaczął. - Żebyś się ze mną związała.
Tak, to była może nie najgorsza wiadomość, tylko okropna perspektywa. Miałabym być z Jasperem Cullenem?! Hm... Całkiem fajnie...
Jak zapewne myślał Jasper, zacznę się śmiać albo coś w tym stylu. Zaskoczyłam go, jak i siebie. Nie zrobiłam nic. Otworzyłam jedynie szeroko oczy.
- Chciałbym, by tak się stało, to moje największe marzenie, jednak jeżeli ty nie zechcesz ze mną być, nie będę naciskał. Błagam, zastanów się, zanim mi odpowiesz.
Byłam bliska płaczu. Wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia i powiedziałam:
- Proszę, idź stąd. Na nic nie mam siły i nie spodziewaj się, że teraz ci odpowiem.
Nie ruszył się. A ja tak; wlazłam pod kołdrę i podejrzewam, że za sprawą Jaspera, zrobiłam się niewyobrażalnie śpiąca. Zanim do końca zasnęłam, zobaczyłam jeszcze, jak opatula mnie kołdrą i odpłynęłam.
***
Rano, gdy się obudziłam, jak przez mgłę pamiętałam, co stało się wieczorem. Był u mnie Jasper i powiedział mi o swojej śmiesznej miłości do mnie, ale nie wiedziałam z jakiego powodu chciał, bym się zastanowiła, czy chciałabym z nim być. Tak naprawdę w tamtej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Wstałam tak, jak wstaję normalnie, słysząc z dołu głosy świadczące o tym, że pozostali także już wstali. Wzięłam poranną toaletę i zeszłam na śniadanie.
Widząc, że jeszcze śpię, rodzice nie zadawali mi pytań moim wyjeździe. Zawiozłam nadzwyczaj spokojną siostrę do jej szkoły, a potem ruszyłam w stronę mojej.
Po zaparkowaniu auta na stałym miejscu, zobaczyłam Cullenów wraz z Bellą na przeciwległym krańcu parkingu. Nawet z tej odległości widziałam Jaspera, który patrzył na mnie niepewny, jakby chciał podejść. Modliłam się, by tego nie zrobił. Nagle Edward coś mu powiedział i zrezygnowany powędrował w stronę szkoły. Wysiadając z Toyoty, zauważyłam, że nigdzie nie ma aut Nicol i Embry'ego. A tak bardzo chciałam rzucić im się na szyję i porządnie wypłakać, opowiedzieć o wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. Lecz mój plan wziął w łeb. Posępnie odwróciłam się w stronę dzisiejszej psychicznej męczarni.
***
Gdyby nie przerwa obiadowa, cały dzień myślałabym o Jasperze. Nawet Leath ze mną nie usiadła! Skandal! Ale już od pewnego czasu uważam, że siada tu tylko ze względu na Nicol, a Quilla też nie było. Niestety tą sytuację wykorzystał Jasper. Podszedł do mnie, oczywiście bez tacy z jedzeniem i usiadł naprzeciwko. Nie odezwałam się ani słowem., uporczywie wpatrując się blat stołu. Widziałam, że przygląda się nam cała stołówka, nie wyłączając Cullenów.
Widząc, że nie zamierzam nic powiedzieć, on zaczął:
- Mam nadzieję, że pamiętasz o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem u ciebie?
- Ciężko byłoby mi o tym zapomnieć - odgryzłam.
- Przemyślałaś to? - zapytał niezrażony.
Spojrzałam na niego nienawistnym wzrokiem.
- Nie, nie przemyślałam tego - skłamałam.
Tak naprawdę miałam ochotę powiedzieć mu, że o niczym tak nie marzę, jak o byciu z nim, ale to by się nie zgadzało z moimi dotychczasowymi lękami. Nie mogłabym być z Jasperem i jednocześnie czuć się bezpieczna. Co prawda wspominał, że chroniłby mnie, gdyby zaszła taka potrzeba, jednak to jego lękałam się najbardziej. A jak by to wyglądało: boję się własnego chłopaka! To tak, jakby on mnie do tego zmusił, a przecież sam zapewniał, że to ja mam podjąć decyzję, jakby nie było, o swoim życiu.
- Jasper... - zaczęłam. - Teraz to ty spróbuj mnie zrozumieć. Z jednej strony groziłoby mi niebezpieczeństwo ze strony własnego chłopaka. Tak, wiem, dla ciebie to nienormalne, ale ja tak na to patrzę. A z drugiej strony domysły Volturi, że może jednak żyję i fajnie by było tym razem mnie naprawdę wykończyć. Nie wiem, jakim sposobem, ale także Victoria mogłaby się zainteresować moją krwią, więc, tak czy siak, ona też mi zagraża. Biorąc pod uwagę to, że mam dwójkę wspaniałych przyjaciół, zapewne uraziłabym ich ciągłym spędzaniem czasu z tobą. Nie powinnam zapomnieć również o moich dociekliwych rodzicach, którzy mogliby przypadkiem odkryć, kim jesteście naprawdę. To nie jest łatwe! - krzyknęłam, zwracając tym na siebie uwagę ludzi w stołówce.
Dzwonek wywabił mnie z opresji. Wzięłam torbę i uciekłam.
- Od kiedy rok temu przeprowadziłaś się do Forks - odpowiedział.
- To dlaczego mówisz mi to dopiero teraz?
Najwidoczniej bał się zrobić jakikolwiek ruch, by mnie nie wystraszyć. Bez przesady! Umiałam się bronić!
- Nie powiedziałem ci tego wtedy, bo byłabyś narażona na niebezpieczeństwo, w postaci, na przykład, Volturi, z którymi miałaś nieprzyjemność się poznać. Taka sytuacja mogła spotkać również Bellę, ale, co na początku wydawało mi się nieodpowiedzialne, a teraz popieram, Edward się nią zaopiekował i nic jej się nie stanie.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć?
Ciągle mówił spokojnie. Przez moc, czy dlatego, że w ogóle był opanowany?
- Musisz mnie zrozumieć. Znajduję się w bardzo trudnej sytuacji. Niektórzy sądziliby zapewne, że najlepiej by było zostawić cię w spokoju. Przypuszczalnie Volturi zapomnieliby o tobie i nikt by ci nie zagrażał. Jednak ja, wraz z moją rodziną, uważamy, że dla ciebie najlepszym rozwiązaniem jest...
Dokończysz to?! - Chciałam mu wykrzyczeć. Sposób, w jaki to mówił, nie sprawiał dobrego wrażenia. Mogła to być już druga straszna wiadomość, z którą miałabym się dzisiaj zmierzyć.
- Żebyś... - zaczął. - Żebyś się ze mną związała.
Tak, to była może nie najgorsza wiadomość, tylko okropna perspektywa. Miałabym być z Jasperem Cullenem?! Hm... Całkiem fajnie...
Jak zapewne myślał Jasper, zacznę się śmiać albo coś w tym stylu. Zaskoczyłam go, jak i siebie. Nie zrobiłam nic. Otworzyłam jedynie szeroko oczy.
- Chciałbym, by tak się stało, to moje największe marzenie, jednak jeżeli ty nie zechcesz ze mną być, nie będę naciskał. Błagam, zastanów się, zanim mi odpowiesz.
Byłam bliska płaczu. Wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia i powiedziałam:
- Proszę, idź stąd. Na nic nie mam siły i nie spodziewaj się, że teraz ci odpowiem.
Nie ruszył się. A ja tak; wlazłam pod kołdrę i podejrzewam, że za sprawą Jaspera, zrobiłam się niewyobrażalnie śpiąca. Zanim do końca zasnęłam, zobaczyłam jeszcze, jak opatula mnie kołdrą i odpłynęłam.
***
Rano, gdy się obudziłam, jak przez mgłę pamiętałam, co stało się wieczorem. Był u mnie Jasper i powiedział mi o swojej śmiesznej miłości do mnie, ale nie wiedziałam z jakiego powodu chciał, bym się zastanowiła, czy chciałabym z nim być. Tak naprawdę w tamtej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Wstałam tak, jak wstaję normalnie, słysząc z dołu głosy świadczące o tym, że pozostali także już wstali. Wzięłam poranną toaletę i zeszłam na śniadanie.
Widząc, że jeszcze śpię, rodzice nie zadawali mi pytań moim wyjeździe. Zawiozłam nadzwyczaj spokojną siostrę do jej szkoły, a potem ruszyłam w stronę mojej.
Po zaparkowaniu auta na stałym miejscu, zobaczyłam Cullenów wraz z Bellą na przeciwległym krańcu parkingu. Nawet z tej odległości widziałam Jaspera, który patrzył na mnie niepewny, jakby chciał podejść. Modliłam się, by tego nie zrobił. Nagle Edward coś mu powiedział i zrezygnowany powędrował w stronę szkoły. Wysiadając z Toyoty, zauważyłam, że nigdzie nie ma aut Nicol i Embry'ego. A tak bardzo chciałam rzucić im się na szyję i porządnie wypłakać, opowiedzieć o wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. Lecz mój plan wziął w łeb. Posępnie odwróciłam się w stronę dzisiejszej psychicznej męczarni.
***
Gdyby nie przerwa obiadowa, cały dzień myślałabym o Jasperze. Nawet Leath ze mną nie usiadła! Skandal! Ale już od pewnego czasu uważam, że siada tu tylko ze względu na Nicol, a Quilla też nie było. Niestety tą sytuację wykorzystał Jasper. Podszedł do mnie, oczywiście bez tacy z jedzeniem i usiadł naprzeciwko. Nie odezwałam się ani słowem., uporczywie wpatrując się blat stołu. Widziałam, że przygląda się nam cała stołówka, nie wyłączając Cullenów.
Widząc, że nie zamierzam nic powiedzieć, on zaczął:
- Mam nadzieję, że pamiętasz o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem u ciebie?
- Ciężko byłoby mi o tym zapomnieć - odgryzłam.
- Przemyślałaś to? - zapytał niezrażony.
Spojrzałam na niego nienawistnym wzrokiem.
- Nie, nie przemyślałam tego - skłamałam.
Tak naprawdę miałam ochotę powiedzieć mu, że o niczym tak nie marzę, jak o byciu z nim, ale to by się nie zgadzało z moimi dotychczasowymi lękami. Nie mogłabym być z Jasperem i jednocześnie czuć się bezpieczna. Co prawda wspominał, że chroniłby mnie, gdyby zaszła taka potrzeba, jednak to jego lękałam się najbardziej. A jak by to wyglądało: boję się własnego chłopaka! To tak, jakby on mnie do tego zmusił, a przecież sam zapewniał, że to ja mam podjąć decyzję, jakby nie było, o swoim życiu.
- Jasper... - zaczęłam. - Teraz to ty spróbuj mnie zrozumieć. Z jednej strony groziłoby mi niebezpieczeństwo ze strony własnego chłopaka. Tak, wiem, dla ciebie to nienormalne, ale ja tak na to patrzę. A z drugiej strony domysły Volturi, że może jednak żyję i fajnie by było tym razem mnie naprawdę wykończyć. Nie wiem, jakim sposobem, ale także Victoria mogłaby się zainteresować moją krwią, więc, tak czy siak, ona też mi zagraża. Biorąc pod uwagę to, że mam dwójkę wspaniałych przyjaciół, zapewne uraziłabym ich ciągłym spędzaniem czasu z tobą. Nie powinnam zapomnieć również o moich dociekliwych rodzicach, którzy mogliby przypadkiem odkryć, kim jesteście naprawdę. To nie jest łatwe! - krzyknęłam, zwracając tym na siebie uwagę ludzi w stołówce.
Dzwonek wywabił mnie z opresji. Wzięłam torbę i uciekłam.
piątek, 15 marca 2013
Rozdział 13
Jasper tymczasem cofnął się na przeciwległy koniec pokoju, pod okno.
- Co ty tu robisz? - zapytałam szeptem.
- Przecież ci mówiłem, że przyjdę - odpowiedział zdziwiony.
Wymacałam za plecami klamkę. Tak jak myślałam, drzwi były zamknięte, a, jak dopiero teraz zauważyłam, okno otwarte.
- Wszedłeś oknem? Ale po co?
Ostrożnie zaczął do mnie podchodzić.
- By odpowiedzieć na twoje pytania.
- Nie mogłeś wcześniej?! - krzyknęłam.
- Ciszej, bo nas usłyszą.
Ciągle podchodził. Stanął dopiero dwa metry przede mną.
- To może i lepiej - wypaliłam. - Byłabym bezpieczniejsza.
Wyglądał na zbitego z tropu. Szepnął cicho, lekko drżącym głosem:
- Teraz jesteś bezpieczna. Jak zapewne wiesz, jestem bardzo szybki i silny, więc gdyby coś ci zagrażało, zapobiegłbym temu.
Skoro miał zamiar odpowiadać na moje pytania, postanowiłam z tego skorzystać.
- Ale dlaczego?
To pytanie było jednym z najkrótszych, jednak najbardziej obawiałam się na nie odpowiedzi.
Stwierdziłam, że skoro dzielą nas dwa metry, powinnam się ruszyć, inaczej on podejdzie jeszcze bliżej. Wybrałam łóżko i to tam się skierowałam. Niechętnie rzuciłam przez ramię:
- Usiądź.
Skorzystał z mojej propozycji. Miałam nadzieję, że usiądzie na krześle przy biurku, ale on poszedł za mną i spoczął na łóżku, naprzeciwko mnie. Był tak blisko, że wyraźnie widziałam jego twarz. Wyrażała niezdecydowanie. Doczekałam się odpowiedzi, lecz długi czas później:
- Na początek: uprzedzę, że ci się to nie spodoba. - Westchnął. - Odkąd rok temu przyjechałaś do Forks, wszystko się zmieniło.
Chciałam przerwać tę durną gadkę, ale musiałam wiedzieć, o co mu chodzi.
- Jeżeli jeszcze nie wiesz, o czym mówię, pomoże ci podpowiedź, że to samo przeżywa Bella.
Co Bella przeżywa?
- Nie? - Nie zauważył mojego sfrustrowania. - Chodzi mi o to, jak się czuję, kiedy cię widzę.
Przerwał. Teraz byłam tylko i wyłącznie zainteresowana. Nawet nierozważnie zapomniałam o moim strachu. Delikatnie postanowiłam przypomnieć mu o swoim istnieniu:
- Nie za bardzo rozumiem. Podejrzewam, widzę, że nie jest to dla ciebie łatwe, ale mimo wszystko chcę znać prawdę.
Ponownie westchnął.
- Ale to będzie dla ciebie gorsze, niż wszystko, co do tej pory usłyszałaś.
Ze zdziwieniem uznałam, że wygląda na bliskiego załamania nerwowego. Co mogło być taką tajemnicą?
- Chcę, żebyś wiedziała, że... - spuścił wzrok. - Że cię kocham.
Zamarłam. Tak, miał rację, to było najgorsze, co do tej pory usłyszałam. Najgorsze? Aż tak? Ostro.
Moje serce na chwilę stanęło. Spojrzałam na niego i znów widziałam ten ból, który nawiedził go w jego domu. On także na mnie zerknął, a zerknął w taki sposób, że nieświadomie wstałam i niepowstrzymywana przez niego, wyszłam z pokoju. Nie poszłam daleko. Za drzwiami skręciłam w lewo, do łazienki. Tym razem cała rodzina siedziała na dole i mnie na szczęście nie słyszeli. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Gdyby nie to, że w oczy rzucało się totalne zaskoczenie na twarzy, wyglądałabym całkowicie normalnie.
Jak to możliwe, że Jasper Cullen mnie kocha? Przecież nawet nie dorównuję urodą Belli. Może chodzi o to, że zaraz po nim, jestem najbogatszą osobą w szkole? Ale skoro on sam ma pełne konto w banku, to do czego mu jeszcze moje pieniądze? Nie miałam pojęcia, o co innego mogłoby chodzić.
Musiałam też się zastanowić na tym obiektywnie; czy gdyby nie to, że on jest wampirem, mogłabym się w nim zakochać? Czy kiedykolwiek myślałam o tym w ten sposób? Hm... Tak. Często nawiedzała mnie wizja, że z nim jestem. Ale to przecież niemożliwe! Tak, zazdrościłam Belli, gdy przyjeżdżał po nią Edward, lecz nie przypuszczałam, że mogłoby się to zmienić!
Wyszłam z łazienki i zamiast do pokoju, powędrowałam do kuchni. Mama, tata i siostra okupowali salon, więc mnie nie widzieli, ale mogli usłyszeć...
Trzęsły mi się ręce, kiedy sięgałam do górnej szafki po tabletki uspokajające. Mieliśmy je, ponieważ kiedyś mama była narażona na ogromny stres w pracy i się w nie zaopatrzyła. W chwili, kiedy zmieniła zawód, odstawiła je. Zostało jeszcze parę tabletek, ale nigdy nie sądziłam, że którekolwiek z naszej rodziny je weźmie. A teraz sama sobie zaprzeczałam.
Wyjęłam jedną, małą kapsułkę. Miała kolor niebieski. Wlałam do szklanki wodę z dzbanka. Nadal trzęsącymi rękoma, włożyłam tabletkę do ust i popiłam wodą.
Po chwili szybko i niepostrzeżenie wbiegłam po schodach, mając nadzieję, że Jasper już poszedł.
Lecz się myliłam. Siedział cały czas na łóżku, w takiej pozycji, w jakiej go zostawiłam. Ciągle mi się przyglądał, a ja jemu. W końcu szepnął:
- Tak samo, jak ta tabletka, zadziałałaby moja moc.
Zdziwiłam się.
- Skąd wiesz? - zapytałam.
- Poszedłem za tobą.
Postanowiłam zapytać go wprost.
- Dlaczego sądzisz, że mnie kochasz? Przecież to niemożliwe!
Znów spuścił wzrok.
- To jest możliwe, dlatego ci powiedziałem, że to samo przeżywa Bella.
- Zakładam, że ona dowiedziała się inaczej?
Zerknął na mnie.
- Tak, inaczej. Bezpieczniej. Bella zorientowała się już rok temu.
Wstałam z łóżka i powędrowałam do otwartego okna. Jesienne noce zazwyczaj są zimne, prawda? Wiatr delikatnie i równomiernie, w jakby wymierzonych odstępach czasowych, podrywał moje brązowe, kręcone kosmyki włosów ku górze. Założyłam ręce na piersi. Księżyc, usytuowany dokładnie nad moim oknem, był już któryś dzień w oślepiającej pełni. W powietrzu wyczuwało się zbliżający deszcz, być może ulewę.
A ja wciąż nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie chciałam o tym myśleć. Nie powinnam.
Jednak zapytałam:
- Kiedy się we mnie zakochałeś?
- Co ty tu robisz? - zapytałam szeptem.
- Przecież ci mówiłem, że przyjdę - odpowiedział zdziwiony.
Wymacałam za plecami klamkę. Tak jak myślałam, drzwi były zamknięte, a, jak dopiero teraz zauważyłam, okno otwarte.
- Wszedłeś oknem? Ale po co?
Ostrożnie zaczął do mnie podchodzić.
- By odpowiedzieć na twoje pytania.
- Nie mogłeś wcześniej?! - krzyknęłam.
- Ciszej, bo nas usłyszą.
Ciągle podchodził. Stanął dopiero dwa metry przede mną.
- To może i lepiej - wypaliłam. - Byłabym bezpieczniejsza.
Wyglądał na zbitego z tropu. Szepnął cicho, lekko drżącym głosem:
- Teraz jesteś bezpieczna. Jak zapewne wiesz, jestem bardzo szybki i silny, więc gdyby coś ci zagrażało, zapobiegłbym temu.
Skoro miał zamiar odpowiadać na moje pytania, postanowiłam z tego skorzystać.
- Ale dlaczego?
To pytanie było jednym z najkrótszych, jednak najbardziej obawiałam się na nie odpowiedzi.
Stwierdziłam, że skoro dzielą nas dwa metry, powinnam się ruszyć, inaczej on podejdzie jeszcze bliżej. Wybrałam łóżko i to tam się skierowałam. Niechętnie rzuciłam przez ramię:
- Usiądź.
Skorzystał z mojej propozycji. Miałam nadzieję, że usiądzie na krześle przy biurku, ale on poszedł za mną i spoczął na łóżku, naprzeciwko mnie. Był tak blisko, że wyraźnie widziałam jego twarz. Wyrażała niezdecydowanie. Doczekałam się odpowiedzi, lecz długi czas później:
- Na początek: uprzedzę, że ci się to nie spodoba. - Westchnął. - Odkąd rok temu przyjechałaś do Forks, wszystko się zmieniło.
Chciałam przerwać tę durną gadkę, ale musiałam wiedzieć, o co mu chodzi.
- Jeżeli jeszcze nie wiesz, o czym mówię, pomoże ci podpowiedź, że to samo przeżywa Bella.
Co Bella przeżywa?
- Nie? - Nie zauważył mojego sfrustrowania. - Chodzi mi o to, jak się czuję, kiedy cię widzę.
Przerwał. Teraz byłam tylko i wyłącznie zainteresowana. Nawet nierozważnie zapomniałam o moim strachu. Delikatnie postanowiłam przypomnieć mu o swoim istnieniu:
- Nie za bardzo rozumiem. Podejrzewam, widzę, że nie jest to dla ciebie łatwe, ale mimo wszystko chcę znać prawdę.
Ponownie westchnął.
- Ale to będzie dla ciebie gorsze, niż wszystko, co do tej pory usłyszałaś.
Ze zdziwieniem uznałam, że wygląda na bliskiego załamania nerwowego. Co mogło być taką tajemnicą?
- Chcę, żebyś wiedziała, że... - spuścił wzrok. - Że cię kocham.
Zamarłam. Tak, miał rację, to było najgorsze, co do tej pory usłyszałam. Najgorsze? Aż tak? Ostro.
Moje serce na chwilę stanęło. Spojrzałam na niego i znów widziałam ten ból, który nawiedził go w jego domu. On także na mnie zerknął, a zerknął w taki sposób, że nieświadomie wstałam i niepowstrzymywana przez niego, wyszłam z pokoju. Nie poszłam daleko. Za drzwiami skręciłam w lewo, do łazienki. Tym razem cała rodzina siedziała na dole i mnie na szczęście nie słyszeli. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Gdyby nie to, że w oczy rzucało się totalne zaskoczenie na twarzy, wyglądałabym całkowicie normalnie.
Jak to możliwe, że Jasper Cullen mnie kocha? Przecież nawet nie dorównuję urodą Belli. Może chodzi o to, że zaraz po nim, jestem najbogatszą osobą w szkole? Ale skoro on sam ma pełne konto w banku, to do czego mu jeszcze moje pieniądze? Nie miałam pojęcia, o co innego mogłoby chodzić.
Musiałam też się zastanowić na tym obiektywnie; czy gdyby nie to, że on jest wampirem, mogłabym się w nim zakochać? Czy kiedykolwiek myślałam o tym w ten sposób? Hm... Tak. Często nawiedzała mnie wizja, że z nim jestem. Ale to przecież niemożliwe! Tak, zazdrościłam Belli, gdy przyjeżdżał po nią Edward, lecz nie przypuszczałam, że mogłoby się to zmienić!
Wyszłam z łazienki i zamiast do pokoju, powędrowałam do kuchni. Mama, tata i siostra okupowali salon, więc mnie nie widzieli, ale mogli usłyszeć...
Trzęsły mi się ręce, kiedy sięgałam do górnej szafki po tabletki uspokajające. Mieliśmy je, ponieważ kiedyś mama była narażona na ogromny stres w pracy i się w nie zaopatrzyła. W chwili, kiedy zmieniła zawód, odstawiła je. Zostało jeszcze parę tabletek, ale nigdy nie sądziłam, że którekolwiek z naszej rodziny je weźmie. A teraz sama sobie zaprzeczałam.
Wyjęłam jedną, małą kapsułkę. Miała kolor niebieski. Wlałam do szklanki wodę z dzbanka. Nadal trzęsącymi rękoma, włożyłam tabletkę do ust i popiłam wodą.
Po chwili szybko i niepostrzeżenie wbiegłam po schodach, mając nadzieję, że Jasper już poszedł.
Lecz się myliłam. Siedział cały czas na łóżku, w takiej pozycji, w jakiej go zostawiłam. Ciągle mi się przyglądał, a ja jemu. W końcu szepnął:
- Tak samo, jak ta tabletka, zadziałałaby moja moc.
Zdziwiłam się.
- Skąd wiesz? - zapytałam.
- Poszedłem za tobą.
Postanowiłam zapytać go wprost.
- Dlaczego sądzisz, że mnie kochasz? Przecież to niemożliwe!
Znów spuścił wzrok.
- To jest możliwe, dlatego ci powiedziałem, że to samo przeżywa Bella.
- Zakładam, że ona dowiedziała się inaczej?
Zerknął na mnie.
- Tak, inaczej. Bezpieczniej. Bella zorientowała się już rok temu.
Wstałam z łóżka i powędrowałam do otwartego okna. Jesienne noce zazwyczaj są zimne, prawda? Wiatr delikatnie i równomiernie, w jakby wymierzonych odstępach czasowych, podrywał moje brązowe, kręcone kosmyki włosów ku górze. Założyłam ręce na piersi. Księżyc, usytuowany dokładnie nad moim oknem, był już któryś dzień w oślepiającej pełni. W powietrzu wyczuwało się zbliżający deszcz, być może ulewę.
A ja wciąż nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie chciałam o tym myśleć. Nie powinnam.
Jednak zapytałam:
- Kiedy się we mnie zakochałeś?
sobota, 9 marca 2013
Rozdział 12
Nie odpowiedzieli mi. To Edward w końcu się nade mną zlitował i postanowił wyznać:
- Victoria zagraża życiu Belli. I to niestety przeze mnie. Rok temu zabiłem jej partnera, Jamesa. Victoria pragnie śmierci Belli, ponieważ chce się zemścić.
Ze strachem przeniosłam wzrok z chłopaka na dziewczynę. Chyba płakała. Skupiłam się z powrotem na dalszym wyznaniu Edwarda.
- Sądzimy, że Victoria... - spojrzał na Carlisle'a. Ten ledwo widocznie pokiwał zachęcająco głową. - Buduje swoją armię nowonarodzonych i chce wypowiedzieć nam wojnę.
To było straszne. Wojna spowodowana śmiercią partnera? Kompletnie nie fair. W tamtej chwili z całego serca współczułam Belli.
- Ale co z nią? - spanikowana wskazałam palcem niekulturalnie na dziewczynę.
Najwyraźniej środki już przestały działać. Miałam poniekąd nadzieję, że zaczną mnie uspokajać, lecz zrobili wręcz przeciwnie. Tym razem odpowiedział Alex:
- Zamierzamy przyjąć wyzwanie.
Patrzyłam po ich twarzach z szeroko otwartymi oczami, chcąc usłyszeć wypowiedziane ze śmiechem: ''Prima Aprilis!''. Jak przewidywałam, prawda była taka okrutna, że nikt tak nie zrobił.
- Kiedy? - spytałam.
- Za tydzień - odpowiedział Jasper.
Zwróciłam się do Belli:
- Zazdroszczę ci.
Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Osiem wampirów będzie się o ciebie biło. Niezłe pocieszenie, nie? - uśmiechnęłam się słabo.
Co ja mówiłam?! Wampiry to zło! Zapamiętać!
Carlisle wziął głęboki wdech, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Jasper zapytał:
- Co cię skłoniło do wyjazdu do Volterry?
Zaprzeczyłam.
- Nie jechałam do Volterry, tylko do babci i dziadka. To było po tym, jak spotkałam Railey'a i Victorię. Chciałam na trochę uciec - zawahałam się. - W szczególności od was.
- Od nas? - zdziwiła sie Esme.
- Bałam się i nadal trochę boję, Według mnie to całkowicie uzasadnione. A miarka przebrała się w Seattle.
Po chwili milczenia, gdy nikt się nie odezwał, zapytałam krótko i zwięźle:
- Dlaczego?
Napotykając zdumione spojrzenia wszystkich członków rodziny Cullenów i oczywiście Belli, sprecyzowałam:
- Dlaczego, Emmett, mnie uratowałeś? Przecież na pewno nie byłabym pierwszą osobą, którą zabiliby Volturi.
Nie wiedziałam czemu w pokoju nastąpiło takie poruszenie. Zaczęli coś niewyraźnie mruczeć pod nosami, chrząkać, gwizdać i nucić.
Jasper rzekł:
- Już późno. Chodź, zawiozę cię.
Wziął mnie znienacka za rękę i w normalnym tempie zaprowadził do drzwi, przy których stała moja torba, w którą spakowałam się na wyjazd. Wyprowadził mnie przez drzwi i dopiero wtedy zorientowałam się, że ich dom znajduje się w lesie. Gdzieś w oddali słyszałam szum rzeki.
Jasper otworzył przede mną drzwi do jednego z najpiękniejszych samochodów, jakie widziałam. Miał kolor taki sam, jak mój: biały i lśniący. Zauważyłam znaczek Hondy, a z tyłu napis NSX.
Niechętnie przyjęłam zaproszenie i wsiadłam.
Myślałam, że on w wampirzym tempie zajmie miejsce od razu po zamknięciu moich drzwi. Co prawda usiadł, lecz kilka sekund później. W dłoni trzymał przedmiot małej wielkości. Podał mi go i powiedział:
- Byłoby szkoda, gdyby twoi rodzice zobaczyliby brak takiej komórki.
Spaliłam buraka i odpowiedziałam:
- Dziękuję.
Czułam się nieswojo, zanim Jasper zapalił silnik, ale kiedy w końcu to zrobił, moje samopoczucie zmieniło się na lepsze. Szum silnika. prędkość 180 km/h - tak, uwielbiałam to.
Po chwili zmusiłam się, by zadać nękające mnie pytanie:
- Czemu zachowywaliście się tak dziwnie, gdy zapytałam dlaczego Emmett mnie uratował?
Nie patrzył na mnie. Kiedy myślałam, że już nie odpowie, zaskoczył mnie. Jednakże mogłam się spodziewać, że nie powie nic na temat mojego życia.
- Już jesteśmy - oznajmił.
Rzeczywiście byliśmy. I jakby na złość, zaparkował centralnie przed moim domem, tak, że każdy z mojej rodziny mógł nas widzieć.
Nie wyganiał mnie z auta, lecz nie wyglądał też na kogoś, kto bardzo potrzebuje mojej obecności. Korzystając z sytuacji wypaliłam:
- Zapewne po to, żebyście sami mogli mnie zabić.
Wyglądał, jakby dostał w twarz. I to mocno. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Uspokoił się długi moment potem i powiedział:
- Nigdy więcej tak nie mów i nie myśl. Niedługo do ciebie przyjdę.
Tym zdaniem oznajmił mi, że mam sobie pójść. Usłuchałam, ale i tak wierzyłam w to, co powiedziałam chwilę temu.
Odjeżdżając nawet się ze mną nie pożegnał. Co za dupek. I jeszcze to: ''niedługo do ciebie przyjdę''. Zatrzasnę mu wtedy drzwi przed nosem.
Tak jak myślałam, przebywające w domu mama z siostrą (taty na szczęście nie było) widziały Jaspera. I nie pomogłoby nic, nawet, gdybym powiedziała, że to Nicol albo Embry, pewnie też dlatego, że mama wiedziała, jakie samochody mają moi przyjaciele. Weszłam do domu i postanowiłam częściowo skłamać. Musiałam to zrobić.
Od progu powitała mnie mama z pretensjonalną miną.
- Czemu przyjechałaś z chłopakiem, o którym nic nie wiem? - zapytała.
- Tu się z tobą nie zgodzę - odparłam. - To był syn doktora Cullena, więc coś o nim powinnaś wiedzieć.
Szczęka jej opadła. Zapewne myślała, że żaden z Cullenów nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia.
Natomiast siostra szepnęła podekscytowana:
- Umawiasz się z Cullenem!
Spokojnie odpowiedziałam, mimo że gniew mógł się lada chwila ze mnie wydobyć:
- Nie umawiam się z nim, tylko odwiózł mnie z lotniska, bo przyjechał po siostrę.
Mama była wyraźnie zaniepokojona moim spokojem; na co dzień taka nie byłam.
- Jeszcze jakieś pytania? Chcę iść do pokoju.
- Oczywiście, że tak. Co słychać u babci i dziadka?
- Wszystko w porządku. Jutro zdam ci relację z całego pobytu, dzisiaj jestem zmęczona.
Nie czekając na odpowiedź, wbiegłam po schodach na górę i trzasnęłam drzwiami, wchodząc do pokoju.
Wróciłam później, niż myślałam. Za oknem świecił już księżyc w pełni, chociaż zegarek wskazywał godzinę dwudziestą. W nagłym przypływie złości, nie zapalając światła, rzuciłam się na łóżko. Uderzałam pięściami poduszkę, która skutecznie tłumiła hałas. Poczułam, po raz kolejny, jak łzy spływały mi po policzkach. Super! Moja passa się skończyła. Otarłam je czym prędzej, ponieważ wiedziałam, że nie mam powodu do płaczu. Powinnam dziękować, że Emmett narażał własne życie, by mnie ratować. Tak właściwie, to czemu Emmett? U Cullenów odniosłam wrażenie, że to najbardziej Jasper się o mnie martwi.
Zimna dłoń na moim ramieniu sprawiła, że gwałtownie zerwałam się na nogi. Przysięgam, moje drzwi były cały czas zamknięte; niemiłosiernie skrzypiały, więc zawsze słyszałam, jak ktoś wchodzi. A teraz nie. Może przez to, że biłam niewinne poduszki? Niestety w to wątpię.
Instynktownie cofnęłam się do jedynej bezpiecznej drogi ucieczki - do drzwi. Nim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, usłyszałam głos:
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
- Victoria zagraża życiu Belli. I to niestety przeze mnie. Rok temu zabiłem jej partnera, Jamesa. Victoria pragnie śmierci Belli, ponieważ chce się zemścić.
Ze strachem przeniosłam wzrok z chłopaka na dziewczynę. Chyba płakała. Skupiłam się z powrotem na dalszym wyznaniu Edwarda.
- Sądzimy, że Victoria... - spojrzał na Carlisle'a. Ten ledwo widocznie pokiwał zachęcająco głową. - Buduje swoją armię nowonarodzonych i chce wypowiedzieć nam wojnę.
To było straszne. Wojna spowodowana śmiercią partnera? Kompletnie nie fair. W tamtej chwili z całego serca współczułam Belli.
- Ale co z nią? - spanikowana wskazałam palcem niekulturalnie na dziewczynę.
Najwyraźniej środki już przestały działać. Miałam poniekąd nadzieję, że zaczną mnie uspokajać, lecz zrobili wręcz przeciwnie. Tym razem odpowiedział Alex:
- Zamierzamy przyjąć wyzwanie.
Patrzyłam po ich twarzach z szeroko otwartymi oczami, chcąc usłyszeć wypowiedziane ze śmiechem: ''Prima Aprilis!''. Jak przewidywałam, prawda była taka okrutna, że nikt tak nie zrobił.
- Kiedy? - spytałam.
- Za tydzień - odpowiedział Jasper.
Zwróciłam się do Belli:
- Zazdroszczę ci.
Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Osiem wampirów będzie się o ciebie biło. Niezłe pocieszenie, nie? - uśmiechnęłam się słabo.
Co ja mówiłam?! Wampiry to zło! Zapamiętać!
Carlisle wziął głęboki wdech, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Jasper zapytał:
- Co cię skłoniło do wyjazdu do Volterry?
Zaprzeczyłam.
- Nie jechałam do Volterry, tylko do babci i dziadka. To było po tym, jak spotkałam Railey'a i Victorię. Chciałam na trochę uciec - zawahałam się. - W szczególności od was.
- Od nas? - zdziwiła sie Esme.
- Bałam się i nadal trochę boję, Według mnie to całkowicie uzasadnione. A miarka przebrała się w Seattle.
Po chwili milczenia, gdy nikt się nie odezwał, zapytałam krótko i zwięźle:
- Dlaczego?
Napotykając zdumione spojrzenia wszystkich członków rodziny Cullenów i oczywiście Belli, sprecyzowałam:
- Dlaczego, Emmett, mnie uratowałeś? Przecież na pewno nie byłabym pierwszą osobą, którą zabiliby Volturi.
Nie wiedziałam czemu w pokoju nastąpiło takie poruszenie. Zaczęli coś niewyraźnie mruczeć pod nosami, chrząkać, gwizdać i nucić.
Jasper rzekł:
- Już późno. Chodź, zawiozę cię.
Wziął mnie znienacka za rękę i w normalnym tempie zaprowadził do drzwi, przy których stała moja torba, w którą spakowałam się na wyjazd. Wyprowadził mnie przez drzwi i dopiero wtedy zorientowałam się, że ich dom znajduje się w lesie. Gdzieś w oddali słyszałam szum rzeki.
Jasper otworzył przede mną drzwi do jednego z najpiękniejszych samochodów, jakie widziałam. Miał kolor taki sam, jak mój: biały i lśniący. Zauważyłam znaczek Hondy, a z tyłu napis NSX.
Niechętnie przyjęłam zaproszenie i wsiadłam.
Myślałam, że on w wampirzym tempie zajmie miejsce od razu po zamknięciu moich drzwi. Co prawda usiadł, lecz kilka sekund później. W dłoni trzymał przedmiot małej wielkości. Podał mi go i powiedział:
- Byłoby szkoda, gdyby twoi rodzice zobaczyliby brak takiej komórki.
Spaliłam buraka i odpowiedziałam:
- Dziękuję.
Czułam się nieswojo, zanim Jasper zapalił silnik, ale kiedy w końcu to zrobił, moje samopoczucie zmieniło się na lepsze. Szum silnika. prędkość 180 km/h - tak, uwielbiałam to.
Po chwili zmusiłam się, by zadać nękające mnie pytanie:
- Czemu zachowywaliście się tak dziwnie, gdy zapytałam dlaczego Emmett mnie uratował?
Nie patrzył na mnie. Kiedy myślałam, że już nie odpowie, zaskoczył mnie. Jednakże mogłam się spodziewać, że nie powie nic na temat mojego życia.
- Już jesteśmy - oznajmił.
Rzeczywiście byliśmy. I jakby na złość, zaparkował centralnie przed moim domem, tak, że każdy z mojej rodziny mógł nas widzieć.
Nie wyganiał mnie z auta, lecz nie wyglądał też na kogoś, kto bardzo potrzebuje mojej obecności. Korzystając z sytuacji wypaliłam:
- Zapewne po to, żebyście sami mogli mnie zabić.
Wyglądał, jakby dostał w twarz. I to mocno. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Uspokoił się długi moment potem i powiedział:
- Nigdy więcej tak nie mów i nie myśl. Niedługo do ciebie przyjdę.
Tym zdaniem oznajmił mi, że mam sobie pójść. Usłuchałam, ale i tak wierzyłam w to, co powiedziałam chwilę temu.
Odjeżdżając nawet się ze mną nie pożegnał. Co za dupek. I jeszcze to: ''niedługo do ciebie przyjdę''. Zatrzasnę mu wtedy drzwi przed nosem.
Tak jak myślałam, przebywające w domu mama z siostrą (taty na szczęście nie było) widziały Jaspera. I nie pomogłoby nic, nawet, gdybym powiedziała, że to Nicol albo Embry, pewnie też dlatego, że mama wiedziała, jakie samochody mają moi przyjaciele. Weszłam do domu i postanowiłam częściowo skłamać. Musiałam to zrobić.
Od progu powitała mnie mama z pretensjonalną miną.
- Czemu przyjechałaś z chłopakiem, o którym nic nie wiem? - zapytała.
- Tu się z tobą nie zgodzę - odparłam. - To był syn doktora Cullena, więc coś o nim powinnaś wiedzieć.
Szczęka jej opadła. Zapewne myślała, że żaden z Cullenów nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia.
Natomiast siostra szepnęła podekscytowana:
- Umawiasz się z Cullenem!
Spokojnie odpowiedziałam, mimo że gniew mógł się lada chwila ze mnie wydobyć:
- Nie umawiam się z nim, tylko odwiózł mnie z lotniska, bo przyjechał po siostrę.
Mama była wyraźnie zaniepokojona moim spokojem; na co dzień taka nie byłam.
- Jeszcze jakieś pytania? Chcę iść do pokoju.
- Oczywiście, że tak. Co słychać u babci i dziadka?
- Wszystko w porządku. Jutro zdam ci relację z całego pobytu, dzisiaj jestem zmęczona.
Nie czekając na odpowiedź, wbiegłam po schodach na górę i trzasnęłam drzwiami, wchodząc do pokoju.
Wróciłam później, niż myślałam. Za oknem świecił już księżyc w pełni, chociaż zegarek wskazywał godzinę dwudziestą. W nagłym przypływie złości, nie zapalając światła, rzuciłam się na łóżko. Uderzałam pięściami poduszkę, która skutecznie tłumiła hałas. Poczułam, po raz kolejny, jak łzy spływały mi po policzkach. Super! Moja passa się skończyła. Otarłam je czym prędzej, ponieważ wiedziałam, że nie mam powodu do płaczu. Powinnam dziękować, że Emmett narażał własne życie, by mnie ratować. Tak właściwie, to czemu Emmett? U Cullenów odniosłam wrażenie, że to najbardziej Jasper się o mnie martwi.
Zimna dłoń na moim ramieniu sprawiła, że gwałtownie zerwałam się na nogi. Przysięgam, moje drzwi były cały czas zamknięte; niemiłosiernie skrzypiały, więc zawsze słyszałam, jak ktoś wchodzi. A teraz nie. Może przez to, że biłam niewinne poduszki? Niestety w to wątpię.
Instynktownie cofnęłam się do jedynej bezpiecznej drogi ucieczki - do drzwi. Nim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, usłyszałam głos:
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
czwartek, 7 marca 2013
Rozdział 11
- Ale jak? - powtórzyłam, nieświadomie wciąż przyklejona do ramienia Jaspera.
- No, nie chwaląc się... - zaczął Emmett. - Można powiedzieć, że cię uratowałem. Śledziłem cię od początku, mając przeczucie, że ten twój wyjazd nie będzie zwyczajny. Zjawiłem się u Volturi w chwili, gdy Jane używała na tobie swojej mocy. Nie krzyczałaś, co jest na tyle dziwne, że nawet ja krzyczałem, podczas pierwszej wizyty w Volterze. Zamiast ciebie to ja wrzasnąłem, ale to nic nie dało, tylko związali mi ręce i usta, każąc się przymknąć. Potem Aro, dowódca, chciał, ale najwyraźniej bez powodzenia, zajrzeć w twoje myśli. Później Feliks miał cię... unicestwić. Wtedy nie wytrzymałem. Kiedy leżałaś już nieprzytomna, wyrwałem się Markowi - zastępcy - i do ciebie podbiegłem. Myślałem, że nie żyjesz; nie ruszałaś się i nie oddychałaś. Wyczułem jednak słabe tętno, które na początku wziąłem jako złudzenie, jednakże skłamałem Aro, że nie żyjesz, a on mi uwierzył. Niechętnie muszę przyznać, że oni chcieli cię dobić, ale ja oznajmiłem, że cię zabiorę i pochowam na dnie rzeki Pad. Stąd też wykręcony nadgarstek. Najmocniej cię przepraszam. Musiałem odczekać prawie pół godziny, bo przysłali za mną brata Jane, Aleca i nie mogłem cię stamtąd zabrać od razu. Po tej pół godzinie grozy, gdy myślałem, że się nagle obudzisz i z nadmiaru wody wykitujesz, wyciągnąłem cię z jeszcze słabszym pulsem niż poprzednio. Przyniosłem cię tutaj, do domu. Carlisle cię opatrzył, więc niedługo powinnaś być w pełni sił. I, jak Alice niedawno powiedziała, byłaś nieprzytomna przez sześć dni, a dzisiaj miałaś wrócić do swojego domu.
Przez całą mowę Emmetta czułam, jak Jasper drży, więc na niego spojrzałam. Jego nieskazitelną twarz wykrzywiał ból.
Emmett opowiedział, co się ze mną działo po tym jak Aro postanowił mnie zabić. To było przerażające i niewiarygodne, ale nie miałam dowodów na inny bieg wydarzeń.
Szepnęłam szczerze:
- Dziękuję.
Moje otępienie niespodziewanie wróciło, tym razem słabiej:
- Ja nie chciałam... Jasper... Bałam się... Ty u mnie byłeś... Widziałam cię... Ja muszę iść... Nicol i Embry... Oni czekają...
Wydobyłam się z objęć Jaspera i wstałam. Poruszałam się jak zombie; patrzyłam przed siebie, kierując się w stronę drzwi. Nie doszłam jednak za daleko, gdyż zaraz za ramiona złapała mnie Rosalie i z powrotem posadziła na kanapie, obok chłopaka, do którego się tym razem nie przytuliłam. Carlisle podszedł i przede mną uklęknął. Cała jego rodzina przysunęła się do nas, tworząc wokół kanapy półksiężyc.
Doktor, bojąc się mojej jakiejkolwiek nerwowej reakcji, zaczął mówić ostrożnie:
- Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale czy jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
Gwałtownie pokręciłam przecząco głową, co wywołało obroty Ziemi o 360˚, tysiąc naraz.
Jasper złapał mnie za ramiona, chyba usilnie próbując mnie uspokoić. Nie jestem jednak pewna, cały czas próbowałam tylko zatrzymać tą piekielną karuzelę.
Gdzieś w oddali usłyszałam głos Esme:
- Daj jej jakiś środek uspokajający. - Zwróciła się do mnie. - Wyglądasz okropnie, skarbie.
Możliwe, nie zastanawiałam się nad tym.
Carlisle wstał, odszedł na chwilę i wrócił, nie wiadomo po co, z całą apteczką.
- Najszybciej i najskuteczniej zadziałałby zastrzyk, ale wątpię, że ty... Hm... Może tabletka...
- Nie-przerwałam mu. - Daj mi ten zastrzyk.
Wyglądał na zaniepokojonego. Myślałam, że chodziło o moje zachowanie. Zdusiłam w sobie jęk, westchnęłam i powiedziałam:
- Przepraszam, doktorze. Chcę, aby mi pan zaaplikował zastrzyk.
Mimo moich starań, nadal mi się przyglądał, jakby oceniał, czy wytrzymam.
- Ale ostrzegam: będzie bolało.
Wystawiłam ramię.
- Czy to konieczne? - zapytał zdenerwowany Jasper.
- Tak, konieczne - odpowiedziałam za Carlisle'a.
Na co doktor rzekł:
- Zamknij oczy.
I myślał, że je zamknę. Patrzyłam na grubą igłę, długości małego palca u ręki. Zobaczyłam, jak Bella odwraca wzrok i wtula twarz w Edwarda. Bała się igieł? Powinna się bać Cullenów...
- Już - przerwał moje rozmyślenia doktor.
- Już? - zdziwiłam się. - Nawet nie poczułam.
Chociaż nic mi się nie stało, Jasper patrzył na mnie, czymś wyraźnie zdenerwowany.
- Czy nie mogłem użyć swojej mocy? - zapytał o to, co go dręczyło. - Byłoby łatwiej i szybciej.
- I ty byś na tym zyskał - dopowiedziałam.
Wszyscy wyglądali na zdumionych. Rosalie zapytała:
- Skąd wiesz?
- Przypuszczam - odpowiedziałam. - Zorientowałam się, że Jasper może kierować nastrojami, kiedy był u mnie. Gdy go zobaczyłam, poczułam się śpiąca. I sądzę, że kiedy używa swojej mocy, odbija się to na nim.
Naprawdę ich zaskoczyłam. Wpatrywali się we mnie, a najbardziej podejrzliwie Jasper. Boże... Czemu on?
- A czy teraz jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
Poczułam się na siłach, dlatego pokiwałam głową, ale nie tak mocno jak poprzednio. Mimo środków uspokajających nadal byłam podenerwowana obecnością ośmiu wampirów.
- Dobrze, w takim razie... Opisz dokładnie, jak spotkałaś Victorię i Railey'a; każde słowo, które wypowiedzieli.
Opowiedziałam naprawdę wszystko; wspomnienia były jeszcze świeże i nadal bolesne.
Nie potrafiłam ocenić, jak moja odpowiedź na nich wpłynęła. Zachowali kamienne twarze. Tylko Bella wyglądała na przerażoną - kolorem przypominała szarą ścianę.
- O co chodzi z tą Victorią? - zapytałam wprost.
_____________________________________
Przepraszam, ten rozdział jest nudny, ale postaram się, by następny już taki nie był. Nawiązując do następnego rozdziału... Nie wiem, kiedy on się pojawi. Jak się uda, to może nawet w ten weekend :P
- No, nie chwaląc się... - zaczął Emmett. - Można powiedzieć, że cię uratowałem. Śledziłem cię od początku, mając przeczucie, że ten twój wyjazd nie będzie zwyczajny. Zjawiłem się u Volturi w chwili, gdy Jane używała na tobie swojej mocy. Nie krzyczałaś, co jest na tyle dziwne, że nawet ja krzyczałem, podczas pierwszej wizyty w Volterze. Zamiast ciebie to ja wrzasnąłem, ale to nic nie dało, tylko związali mi ręce i usta, każąc się przymknąć. Potem Aro, dowódca, chciał, ale najwyraźniej bez powodzenia, zajrzeć w twoje myśli. Później Feliks miał cię... unicestwić. Wtedy nie wytrzymałem. Kiedy leżałaś już nieprzytomna, wyrwałem się Markowi - zastępcy - i do ciebie podbiegłem. Myślałem, że nie żyjesz; nie ruszałaś się i nie oddychałaś. Wyczułem jednak słabe tętno, które na początku wziąłem jako złudzenie, jednakże skłamałem Aro, że nie żyjesz, a on mi uwierzył. Niechętnie muszę przyznać, że oni chcieli cię dobić, ale ja oznajmiłem, że cię zabiorę i pochowam na dnie rzeki Pad. Stąd też wykręcony nadgarstek. Najmocniej cię przepraszam. Musiałem odczekać prawie pół godziny, bo przysłali za mną brata Jane, Aleca i nie mogłem cię stamtąd zabrać od razu. Po tej pół godzinie grozy, gdy myślałem, że się nagle obudzisz i z nadmiaru wody wykitujesz, wyciągnąłem cię z jeszcze słabszym pulsem niż poprzednio. Przyniosłem cię tutaj, do domu. Carlisle cię opatrzył, więc niedługo powinnaś być w pełni sił. I, jak Alice niedawno powiedziała, byłaś nieprzytomna przez sześć dni, a dzisiaj miałaś wrócić do swojego domu.
Przez całą mowę Emmetta czułam, jak Jasper drży, więc na niego spojrzałam. Jego nieskazitelną twarz wykrzywiał ból.
Emmett opowiedział, co się ze mną działo po tym jak Aro postanowił mnie zabić. To było przerażające i niewiarygodne, ale nie miałam dowodów na inny bieg wydarzeń.
Szepnęłam szczerze:
- Dziękuję.
Moje otępienie niespodziewanie wróciło, tym razem słabiej:
- Ja nie chciałam... Jasper... Bałam się... Ty u mnie byłeś... Widziałam cię... Ja muszę iść... Nicol i Embry... Oni czekają...
Wydobyłam się z objęć Jaspera i wstałam. Poruszałam się jak zombie; patrzyłam przed siebie, kierując się w stronę drzwi. Nie doszłam jednak za daleko, gdyż zaraz za ramiona złapała mnie Rosalie i z powrotem posadziła na kanapie, obok chłopaka, do którego się tym razem nie przytuliłam. Carlisle podszedł i przede mną uklęknął. Cała jego rodzina przysunęła się do nas, tworząc wokół kanapy półksiężyc.
Doktor, bojąc się mojej jakiejkolwiek nerwowej reakcji, zaczął mówić ostrożnie:
- Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale czy jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
Gwałtownie pokręciłam przecząco głową, co wywołało obroty Ziemi o 360˚, tysiąc naraz.
Jasper złapał mnie za ramiona, chyba usilnie próbując mnie uspokoić. Nie jestem jednak pewna, cały czas próbowałam tylko zatrzymać tą piekielną karuzelę.
Gdzieś w oddali usłyszałam głos Esme:
- Daj jej jakiś środek uspokajający. - Zwróciła się do mnie. - Wyglądasz okropnie, skarbie.
Możliwe, nie zastanawiałam się nad tym.
Carlisle wstał, odszedł na chwilę i wrócił, nie wiadomo po co, z całą apteczką.
- Najszybciej i najskuteczniej zadziałałby zastrzyk, ale wątpię, że ty... Hm... Może tabletka...
- Nie-przerwałam mu. - Daj mi ten zastrzyk.
Wyglądał na zaniepokojonego. Myślałam, że chodziło o moje zachowanie. Zdusiłam w sobie jęk, westchnęłam i powiedziałam:
- Przepraszam, doktorze. Chcę, aby mi pan zaaplikował zastrzyk.
Mimo moich starań, nadal mi się przyglądał, jakby oceniał, czy wytrzymam.
- Ale ostrzegam: będzie bolało.
Wystawiłam ramię.
- Czy to konieczne? - zapytał zdenerwowany Jasper.
- Tak, konieczne - odpowiedziałam za Carlisle'a.
Na co doktor rzekł:
- Zamknij oczy.
I myślał, że je zamknę. Patrzyłam na grubą igłę, długości małego palca u ręki. Zobaczyłam, jak Bella odwraca wzrok i wtula twarz w Edwarda. Bała się igieł? Powinna się bać Cullenów...
- Już - przerwał moje rozmyślenia doktor.
- Już? - zdziwiłam się. - Nawet nie poczułam.
Chociaż nic mi się nie stało, Jasper patrzył na mnie, czymś wyraźnie zdenerwowany.
- Czy nie mogłem użyć swojej mocy? - zapytał o to, co go dręczyło. - Byłoby łatwiej i szybciej.
- I ty byś na tym zyskał - dopowiedziałam.
Wszyscy wyglądali na zdumionych. Rosalie zapytała:
- Skąd wiesz?
- Przypuszczam - odpowiedziałam. - Zorientowałam się, że Jasper może kierować nastrojami, kiedy był u mnie. Gdy go zobaczyłam, poczułam się śpiąca. I sądzę, że kiedy używa swojej mocy, odbija się to na nim.
Naprawdę ich zaskoczyłam. Wpatrywali się we mnie, a najbardziej podejrzliwie Jasper. Boże... Czemu on?
- A czy teraz jesteś w stanie odpowiedzieć nam na parę pytań?
Poczułam się na siłach, dlatego pokiwałam głową, ale nie tak mocno jak poprzednio. Mimo środków uspokajających nadal byłam podenerwowana obecnością ośmiu wampirów.
- Dobrze, w takim razie... Opisz dokładnie, jak spotkałaś Victorię i Railey'a; każde słowo, które wypowiedzieli.
Opowiedziałam naprawdę wszystko; wspomnienia były jeszcze świeże i nadal bolesne.
Nie potrafiłam ocenić, jak moja odpowiedź na nich wpłynęła. Zachowali kamienne twarze. Tylko Bella wyglądała na przerażoną - kolorem przypominała szarą ścianę.
- O co chodzi z tą Victorią? - zapytałam wprost.
_____________________________________
Przepraszam, ten rozdział jest nudny, ale postaram się, by następny już taki nie był. Nawiązując do następnego rozdziału... Nie wiem, kiedy on się pojawi. Jak się uda, to może nawet w ten weekend :P
piątek, 1 marca 2013
Ogłoszenie
Strasznie przepraszam, że przez ostatni miesiąc nie dodałam żadnego posta - nie miałam internetu! Postaram się to szybko nadrobić. Nie będzie to łatwe, ponieważ nauczyciele uparli się, by jednego dnia robić nam pięć sprawdzianów i jeszcze te dodatkowe prace... Powspierajcie mnie, powiedzcie, że nie tylko ja mam ciężko :P
Subskrybuj:
Posty (Atom)