Już sięgałam po długopis, kiedy nagle w drzwiach stanęły Victoria i Charlotte. Schowałam karteczkę pod siedzenie, ponieważ nauczyłam się nie ufać ludziom. Nikt na to nie zasługiwał.
- Co robisz? - zainteresowała się Char.
- Pewnie myśli nad tym, jak poderwać Matta - uśmiechnęła się złośliwie Victoria. - I tak ci się, kochana, nie uda.
Wywróciłam oczami.
- Nie zależy mi na Matcie, jeśli cię to obchodzi. Nic nie robię. Miałam się właśnie... uczyć.
Lecz zamiast tego podeszłam do jeszcze nierozpakowanej torby, wyjęłam z niej szczotkę i zaczęłam wyczesywać nią powoli włosy. Dziewczyny usiadły się na łóżku Victorii i zajęły się tym samym.
- Kogo zostawiłaś? - zapytała nagle Char.
Na każdym kroku mi o tym przypominano. Rozumiałam - ciekawość. Ale zawsze wiązało się to z powrotem do przeszłości.
Wyprostowałam się i przestałam czesać włosy. Patrzyłam na swoje ręce, a twarz miałam przesłoniętą brązowymi lokami.
- Nikogo - szepnęłam szczerze.
One też przestały się ruszać. Spojrzały na mnie jak na kosmitkę.
- Jak to?
- Przyjaciele nie żyją, a chłopak zostawił mnie dla innej. - Kolejna wylana przez niego łza.
Otworzyły szeroko oczy.
- Co się stało?
- Wypadek samochodowy.
- Jak się nazywał ten idiota? - Co dziwnego, Victoria wyglądała, jakby mi współczuła.
- On nie był idiotą...
Naprawdę tak o nim nie myślałam. Pomimo tego co mi zrobił.
- Imię...? - naciskała Char.
Wymówić czy nie? Nie.
- Nieważne. Idę się myć.
Niepostrzeżenie chwyciłam karteczkę oraz długopis. Rzeczywiście się umyłam, zmywając z siebie kilka wspomnień. Dobrych nie było dużo. W głowie utkwiły mi te złe. Porwanie przez Steve'a, wędrówka z Seattle do Forks, śmierć Nicol i Embry'ego...
NIE! Zamknij się, mózgu! Nie wolno ci o tym myśleć!
Karteczka leżała na skraju umywalki. Długopis spadł na podłogę. Podniosłam go i powoli zakreśliłam słowo "Tak". I co teraz? Jak ten ktoś dowie się, jaką odpowiedź wybrałam?
Wróciłam do pokoju i nie patrząc na dziewczyny, które uważnie mi się przyglądały, Victoria jakby ze wstrętem, położyłam się na łóżku i odwróciłam do nich plecami. Liścik schowałam pod poduszkę.
- Dobranoc - mruknęłam.
Mimo niewielkiego zmęczenia, natychmiast zasnęłam.
***
Kilka godzin później obudził mnie dziwny zapach. Tak słodki, że mnie mdliło i mój wzrok padł od razu na zbiorowisko perfum, stojących na toaletkach Victorii i Charlotte. Musiały ten pokój tak wypsikać? Niedobrze mi od tego...
Zebrałam szybko ciuchy z szafy, patrząc na zegarek i popędziłam do łazienki, byle jak najdalej od słodkiego.
Wróciłam do pomieszczenia i otworzyłam szeroko okno. Nieprzyjemny zapach ulatniał się, a w zamian napływało zimne powietrze, które obudziło moje współlokatorki.
- Weź zamknij te okno - opryskliwy ton Victorii z samego rana, nie był dla mnie wymarzonym początkiem dnia.
- Właśnie, bo zimno. - Również Char miło mnie powitała.
Ach... Ten sarkazm, którym chętnie bym je potraktowała... Nie, nie teraz. Może później.
- Lecę się ubrać. - Victoria wybiegła z pokoju.
Gdy wróciła, niosła coś w ręku i patrzyła się na to z niedowierzaniem.
- To do ciebie, Sophia.
Wyciągnęła w moją stronę rękę i w ułamku sekundy rozpoznałam przedmiot. Była to taka sama karteczka, jaką znalazłam wczoraj, tyle że większa. Na samym wierzchu napisane zostało moje imię.
Nie zważając na zdziwione spojrzenia dziewczyn i stojącego za drzwiami Matta, dosłownie wybiegłam z powrotem do łazienki, zamykając się na klucz. Trzęsącymi rękoma rozłożyłam kartkę. Ten sam kolor, kształt i pismo.
Znał odpowiedź.
Był u mnie w pokoju.
"Takiej odpowiedzi się spodziewałem, Sophia. Nie boisz się podejmować ryzyka". Ryzyka? "Tak, ryzyka. Już nie pamiętasz tych sytuacji? Pozwól, że ci przypomnę: Seattle, dwieście kilometrów, bliska śmierć... Mówi ci to coś? Zgodziłaś się mi pomóc, lecz co to za pomoc, jeżeli nie wiesz dla kogo? Oto twoje pierwsze zadanie: chodziłem do tej szkoły. W biurze Vincentego są jeszcze moje akta; nigdy ich nie wyrzuca. Szukaj pod nazwiskiem Inmortal."
***
Druga notatka od nieznajomego mnie załamała. Miałam się wkraść do biura gospodarza po to tylko, by poznać jego imię? Przesada.
Nie przyszłam na żadną próbę zespołu, Victoria zaczęła mnie unikać, gorzej się czułam, nic nie jadłam i ogólnie zamulałam. Nie wykonałam polecenia tego ktosia. Ale powoli zaczął mnie do tego zmuszać.
W piątek, na ostatniej lekcji, angielskim, wywołano mnie do odpowiedzi. Chodziło o rozbiór logiczny zdania wielokrotnie złożonego. Długo to robiłam. Wiedziałam jak, ale nie miałam siły podnieść ręki. Byłam osłabiona.
Jak na każdej lekcji, siedziałam z Mattem. Wracając po kilkuminutowym zadaniu, zauważyłam dziwną kartkę w piórniku. Chłopak nie patrzył na mnie, dlatego od razu zaczęłam go podejrzewać. Dla pewności jednak, zapytałam:
- To twoja robota?
Spojrzał na mnie tak niewinnie, że zrobiło mi się głupio, że go winiłam. Pokręcił przecząco głową, zerkając nieufnie na liścik. Zabrzmiał dzwonek. Wyszłam szybko z klasy, mając za nic nawoływania Matta. Karteczkę ścisnęłam w ręku. Popędziłam przez deszcz, prosto do internatu. Wiedziałam, że niedługo miała po mnie przyjechać mama, dlatego miałam dosłownie chwilkę na odczytanie wiadomości. Pokój już zajęły dziewczyny, więc zrobiłam w tył zwrot i wparowałam do łazienki.
"Sophia, zaczynam się niecierpliwić. Długo każesz mi czekać, a wiedz, że czekałem już bardzo długo. Mam jeszcze kilka tajemnic, którymi chcę się z tobą podzielić, ale musisz wiedzieć o mnie podstawowe rzeczy. Ja wiem o tobie wszystko... Masz czas do poniedziałku."
Ten facet kompletnie zdurniał! Wie o mnie wszystko?! Gdyby tak było NAPRAWDĘ, okazałby trochę współczucia! Jak mogłabym się z nim porozumieć? Najważniejszym jednak pytaniem jest: skąd on tyle o mnie wie?
Wychodziłam z toalety i od razu zobaczyłam Matta.
- Twoja mama na ciebie czeka - rzekł.
- Och... Już?
Zmięłam karteczkę w ręku i schowałam do kieszeni. Nie wzięłam nic, nie wliczając torby z książkami z pracą domową.
Rzeczywiście już na mnie czekała. I przyjechała oczywiście MOIM samochodem. Wysiadła i przytuliłyśmy się. Zaraz po tym załamała ręce i przyjrzała mi się krytycznie.
- Sophia, dobrze się czujesz?
- Doskonale do jazdy samochodem. Ja prowadzę.
Zrobiła minę z serii: "Jednak źle się czujesz".
- Nie, prowadzę ja. I bez dyskusji.
Usiadłam zdenerwowana na miejscu pasażera, znów nie mając siły na sprzeczkę.
Po uroczystym powitaniu, poszłam się szybciej położyć. Wcześniej wzięłam z kuchni latarkę. Będzie mi potrzebna.
Gdy rodzice i siostra poszli spać, zaczęłam działać. Wyślizgnęłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Odsunęłam prowizoryczne drzwi, tak jak ostatnio i weszłam w mrok.
***
Szłam. Zaraz po wejściu zorientowałam się, że latarka została pozbawiona baterii. Tak więc ciemność była przede mną, przy mnie i za mną. Nie bałam się. W dawnych czasach miałam o wiele więcej powodów do strachu. Teraz poznałam (mam przynajmniej taką nadzieję) wszystkie nieprawdopodobne stworzenia, wiedziałam o świecie więcej niż profesor z najlepszego uniwersytetu na świecie.
Tunel prowadził mnie w dół. Nie stromo, łagodnie. Wyglądał, jakby został zbudowany z asfaltu, chociaż kleista maź na moich kapciach mówiła coś innego. Szłam po glinie. Chyba. Ciągle w dół.
Aż w końcu spadłam. Tak po prostu. Szłam i zabrakło mi ziemi pod nogami. Machałam rękami, by przestać się kręcić, ale nie krzyczałam. Nie miałam poczucia głębokości. Czekałam aż uderzę. Nagle, niespodziewanie i stanowczo za późno, to nastąpiło. Gruchnęłam ciężko o ziemię, tracąc dech, lecz nic sobie nie złamałam. No, rzeczywiście fart, jakbym nie miała innych zmartwień na głowie. Dotknęłam zimnej, glinianej ściany i przesunęłam po niej dłonią. Natrafiła na coś. Dosłownie coś, bo nie potrafiłam dokładnie określić przeznaczenia tego przedmiotu. Na górę nie wejdę, bo nie mam jak - ściana nie posiadała żadnych kołków ani niczego takiego. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak kontynuowanie wędrówki.
Nie zaszłam za daleko. Jakieś dziesięć metrów przede mną dostrzegłam światło. Słabe, białe, lekko migoczące światło. Światełko w tunelu. Ironia losu. Mogło to mieć dwa znaczenia: umieram albo naprawdę widzę jasne światło.
Mimo że dla większości ludzi widok światła w ciemności jest pokrzepiający, zawahałam się. Była noc. Niemożliwe więc, że to światło naturalne. Lecz skądś to się musiało wziąć. Samoistnie nie powstało około pięćdziesięciu metrów pod ziemią. Ingerencja człowieka? Kopalnia? Podeszłam powoli do wyjścia. Spodziewałam się ujrzeć wszystko, ale za nic w świecie to co zobaczyłam.
To był pokój. Może nie zwyczajny pokój jak w domu, ale pokój. Drewniany stolik, trzynaście puf naokoło niego, dywan, obrazy na glinianych ścianach, przedstawiające różnych, zmutowanych ludzi oraz zwierzęta, a na przeciwnej coś na podobę ołtarzyka. Leżało, stało, wisiało i latało tam mnóstwo medalionów, talizmanów, amuletów i tego typu pierdół. Nad nimi też wisiał obraz; jego temat rozpoznałam od razu. Wilk. Wilk, stojący na skraju klifu, wyjący do księżyca w pełni. Ruszyłam w drugą stronę; do obrazów. Przedstawiały, na przykład, dziecko bez oka i ręki, lwa z ogonem psa i pyskiem sowy lub rekina z głową człowieka. Odnalazłam jedyny wspólny motyw: pełnię księżyca.
Pomieszczenie samo w sobie nie należało do mrocznych, jednak czułam na plecach dreszcze. Coś w nim było nie tak. Tylko, pomijając położenie, co?
Nagle usłyszałam głos. Brzmiał jak ludzki. To BYŁ ludzki głos! Matko! Ktoś tu idzie! Jednak głos nie dochodził z ciemności, przez którą przeszłam, ale zza ściany. Dosłownie. Zza jedynej ściany, na której nie wisiał ani jeden obraz. Kilka głosów. Wbiegłam z powrotem w tunel, lecz stanęłam za rogiem.
Zobaczyłam Matta. Za nim Sama. A potem Ryana. Oni? Tutaj? Lecz nie tylko oni. Za nimi weszło dziesięcioro innych ludzi, których nie znałam. W tym jedna jedyna dziewczyna, która bez przerwy wpatrywała się w Matta. Chociaż powinnam, nie odczułam zazdrości. Wciąż kochałam innego...
Siedzieli i ja siedziałam. Nie rozmawiali o niczym konkretnym, dlatego niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Ale czego ja się mogłam dowiedzieć?
Moim jedynym punktem obserwacyjnym była owa dziewczyna, flirtująca z chłopakiem. Najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Nie poczułam ulgi. Nic nie poczułam. To dobrze. A z drugiej strony źle. Ciągle wierzyłam, że On do mnie wróci...
- Trochę późno, wracajmy - powiedział Matt, uwalniając się z objęć dziewczyny, która, dopiero wtedy to zauważyłam, mimo moich wcześniejszych obserwacji, była bardzo ładna. Czerwone usta, blond włosy, błękitne oczy, wysoka, zgrabna, innymi słowy: chodząca piękność.
- Którędy? - zapytał jakiś chłopak, chyba najmłodszy z całej grupy - miał na oko piętnaście lat.
- Tamtędy - Ryan wskazał kciukiem w moją stronę.
W moją stronę. Idą moją stroną. Jest baaardzo źle.
Sam pierwszy ruszył w moim kierunku. Rzuciłam się do ucieczki. To coś, czego wcześniej dotknęłam, okazało się drabiną. Weszłam po niej, ale oni zostali na dole. Nie zamierzali wchodzić. Skręcili w lewo i zniknęli w ciemnościach...
***
W niedzielę znów odwiozła mnie mama, tłumacząc, że wyglądam okropnie.
W progu pokoju powitał mnie Matt. Spojrzałam na niego podejrzliwie i, kompletnie go ignorując, weszłam do pomieszczenia.
- Pogadamy? - zapytał.
- Słucham - chociaż naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.
- Powiem to bez żadnych ceregieli. Ja... ja cię kocham.
Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał poważnie, nie naśmiewał się.
- I to w tak nieokreślony sposób, że sam się tego boję...
- Wyjdź - przerwałam mu. - Wyjdź stąd natychmiast.
Zachmurzył się i smutny wyszedł z pokoju.
Miałam cichą nadzieję, że nie przyjdzie na lekcje, ale przyszedł. Ani słowem nie dał po sobie znać, że moja reakcja jakoś go poruszyła. Wręcz przeciwnie; był spokojny jak nigdy.
Czy to normalne, że widzi się gwiazdki? I światełka. I twarz. Znajomą twarz. Nie, to nie jest normalne...
***
Zwymiotowałam niczym - to był tylko odruch. Usiadłam na łóżku, lecz zaraz poczułam zawroty głowy, jej ból i igłę w żyle, i zobaczyłam zamazany obraz. Położyłam się z powrotem, mając nadzieję znów stracić przytomność i obudzić się, jak kiedyś, w ramionach Jas...
- NIE! - krzyknęłam.
Podniosłam się i wyrwałam kroplówkę z żyły. Nie sączyła się do niej krew. Coś innego, czego pochodzenia znać nie chciałam.
Usłyszałam głosy i nareszcie odzyskałam zdolność widzenia. Tata i lekarz. Niestety nie Carlisle. Nie. DOBRZE, że nie Carlisle.
- Co ja tu robię? - zapytałam, gdy lekarz - chińczyk majstrował coś przy kabelku.
- Zemdlałaś. Na całkiem sporo czasu. Rzadki przypadek - mruknął łamaną angielszczyzną doktor.
- Jak się czujesz? - zmartwił się tato.
- Dobrze się czuję. Gdzie jest Jasper?
Powiedziałam to. Powiedziałam JEGO imię. Powiedziałam imię Tabu. Natychmiast ścisnął mi się żołądek i gardło, a z oczu poleciały rzeki łez. To nie te czasy.
Wstałam z łóżka i nie zważając na ludzi i ogólnie otaczający mnie świat, wyszłam z sali.
Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Lecz nie kimkolwiek. Z Bellą.
- Sophia, gdzie ty idziesz?! - zawołał tata
- Do domu.
- Musisz zostać w szpitalu!
- Nic nie muszę. Albo jedziesz ze mną, albo dajesz mi kluczyki. Ewentualnie pójdę pieszo.
Po raz pierwszy postawiłam tacie ultimatum. Źle mi z tym było. A może nie z tym?
Tato się zawahał.
- Dobra, jedziemy, ale zaczekaj, wrócę po twoje rzeczy.
Zaczekałam przy samochodzie. Wrócił z torbą. Po drodze odezwałam się tylko raz:
- Dlaczego i ile byłam w szpitalu?
- Tydzień i trzy dni. Zasłabłaś na lekcji. Nie pamiętasz?
- Jadę do szkoły - oznajmiłam wszem i wobec po wejściu do domu.
- Nigdzie nie jedziemy. Zostajesz w domu - mruknęła mama na powitanie.
- Pojadę sama - prychnęłam.
Zabrałam kluczyki z blatu i powędrowałam do garażu. Zanim zdążyłam otworzyć moje ukochane auto, kluczyki odebrał mi tata.
- Zawiozę cię. Ale idź przeproś mamę.
Przeprosiłam i doczekałam się - jak zwykle - bardzo miłej odpowiedzi:
- Czy ty się w lustrze widziałaś?! Tylko raz widziałam cię w takim stanie!
- Pa - mruknęłam.
Jak dobrze było znów znaleźć się w internacie. Nikt nad tobą nie siedzi, nie narzeka na twój wygląd, normalnie żyć nie umierać. Haha, żartowałam. Przeciwności też są. Victoria i Char powitały mnie zduszonym okrzykiem, a Matt zaraz pytał co się stało. Jego spławiłam natychmiast; powód już on znał. Wiem, nieludzko go potraktowałam. Co innego dziewczyny. Dały mi spokój dopiero pod wieczór. Skorzystałam z chwili wolności i zadzwoniłam do Belli. Godzinę później poszłam się myć trochę zawiedziona - miałam nadzieję, że dziewczyna znów spotka Edwarda.
Natomiast ja znów "spotkałam" pergaminową karteczkę. Od Inmortala.
"Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę. Inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny..."
Po uroczystym powitaniu, poszłam się szybciej położyć. Wcześniej wzięłam z kuchni latarkę. Będzie mi potrzebna.
Gdy rodzice i siostra poszli spać, zaczęłam działać. Wyślizgnęłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Odsunęłam prowizoryczne drzwi, tak jak ostatnio i weszłam w mrok.
***
Szłam. Zaraz po wejściu zorientowałam się, że latarka została pozbawiona baterii. Tak więc ciemność była przede mną, przy mnie i za mną. Nie bałam się. W dawnych czasach miałam o wiele więcej powodów do strachu. Teraz poznałam (mam przynajmniej taką nadzieję) wszystkie nieprawdopodobne stworzenia, wiedziałam o świecie więcej niż profesor z najlepszego uniwersytetu na świecie.
Tunel prowadził mnie w dół. Nie stromo, łagodnie. Wyglądał, jakby został zbudowany z asfaltu, chociaż kleista maź na moich kapciach mówiła coś innego. Szłam po glinie. Chyba. Ciągle w dół.
Aż w końcu spadłam. Tak po prostu. Szłam i zabrakło mi ziemi pod nogami. Machałam rękami, by przestać się kręcić, ale nie krzyczałam. Nie miałam poczucia głębokości. Czekałam aż uderzę. Nagle, niespodziewanie i stanowczo za późno, to nastąpiło. Gruchnęłam ciężko o ziemię, tracąc dech, lecz nic sobie nie złamałam. No, rzeczywiście fart, jakbym nie miała innych zmartwień na głowie. Dotknęłam zimnej, glinianej ściany i przesunęłam po niej dłonią. Natrafiła na coś. Dosłownie coś, bo nie potrafiłam dokładnie określić przeznaczenia tego przedmiotu. Na górę nie wejdę, bo nie mam jak - ściana nie posiadała żadnych kołków ani niczego takiego. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak kontynuowanie wędrówki.
Nie zaszłam za daleko. Jakieś dziesięć metrów przede mną dostrzegłam światło. Słabe, białe, lekko migoczące światło. Światełko w tunelu. Ironia losu. Mogło to mieć dwa znaczenia: umieram albo naprawdę widzę jasne światło.
Mimo że dla większości ludzi widok światła w ciemności jest pokrzepiający, zawahałam się. Była noc. Niemożliwe więc, że to światło naturalne. Lecz skądś to się musiało wziąć. Samoistnie nie powstało około pięćdziesięciu metrów pod ziemią. Ingerencja człowieka? Kopalnia? Podeszłam powoli do wyjścia. Spodziewałam się ujrzeć wszystko, ale za nic w świecie to co zobaczyłam.
To był pokój. Może nie zwyczajny pokój jak w domu, ale pokój. Drewniany stolik, trzynaście puf naokoło niego, dywan, obrazy na glinianych ścianach, przedstawiające różnych, zmutowanych ludzi oraz zwierzęta, a na przeciwnej coś na podobę ołtarzyka. Leżało, stało, wisiało i latało tam mnóstwo medalionów, talizmanów, amuletów i tego typu pierdół. Nad nimi też wisiał obraz; jego temat rozpoznałam od razu. Wilk. Wilk, stojący na skraju klifu, wyjący do księżyca w pełni. Ruszyłam w drugą stronę; do obrazów. Przedstawiały, na przykład, dziecko bez oka i ręki, lwa z ogonem psa i pyskiem sowy lub rekina z głową człowieka. Odnalazłam jedyny wspólny motyw: pełnię księżyca.
Pomieszczenie samo w sobie nie należało do mrocznych, jednak czułam na plecach dreszcze. Coś w nim było nie tak. Tylko, pomijając położenie, co?
Nagle usłyszałam głos. Brzmiał jak ludzki. To BYŁ ludzki głos! Matko! Ktoś tu idzie! Jednak głos nie dochodził z ciemności, przez którą przeszłam, ale zza ściany. Dosłownie. Zza jedynej ściany, na której nie wisiał ani jeden obraz. Kilka głosów. Wbiegłam z powrotem w tunel, lecz stanęłam za rogiem.
Zobaczyłam Matta. Za nim Sama. A potem Ryana. Oni? Tutaj? Lecz nie tylko oni. Za nimi weszło dziesięcioro innych ludzi, których nie znałam. W tym jedna jedyna dziewczyna, która bez przerwy wpatrywała się w Matta. Chociaż powinnam, nie odczułam zazdrości. Wciąż kochałam innego...
Siedzieli i ja siedziałam. Nie rozmawiali o niczym konkretnym, dlatego niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Ale czego ja się mogłam dowiedzieć?
Moim jedynym punktem obserwacyjnym była owa dziewczyna, flirtująca z chłopakiem. Najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Nie poczułam ulgi. Nic nie poczułam. To dobrze. A z drugiej strony źle. Ciągle wierzyłam, że On do mnie wróci...
- Trochę późno, wracajmy - powiedział Matt, uwalniając się z objęć dziewczyny, która, dopiero wtedy to zauważyłam, mimo moich wcześniejszych obserwacji, była bardzo ładna. Czerwone usta, blond włosy, błękitne oczy, wysoka, zgrabna, innymi słowy: chodząca piękność.
- Którędy? - zapytał jakiś chłopak, chyba najmłodszy z całej grupy - miał na oko piętnaście lat.
- Tamtędy - Ryan wskazał kciukiem w moją stronę.
W moją stronę. Idą moją stroną. Jest baaardzo źle.
Sam pierwszy ruszył w moim kierunku. Rzuciłam się do ucieczki. To coś, czego wcześniej dotknęłam, okazało się drabiną. Weszłam po niej, ale oni zostali na dole. Nie zamierzali wchodzić. Skręcili w lewo i zniknęli w ciemnościach...
***
W niedzielę znów odwiozła mnie mama, tłumacząc, że wyglądam okropnie.
W progu pokoju powitał mnie Matt. Spojrzałam na niego podejrzliwie i, kompletnie go ignorując, weszłam do pomieszczenia.
- Pogadamy? - zapytał.
- Słucham - chociaż naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.
- Powiem to bez żadnych ceregieli. Ja... ja cię kocham.
Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał poważnie, nie naśmiewał się.
- I to w tak nieokreślony sposób, że sam się tego boję...
- Wyjdź - przerwałam mu. - Wyjdź stąd natychmiast.
Zachmurzył się i smutny wyszedł z pokoju.
Miałam cichą nadzieję, że nie przyjdzie na lekcje, ale przyszedł. Ani słowem nie dał po sobie znać, że moja reakcja jakoś go poruszyła. Wręcz przeciwnie; był spokojny jak nigdy.
Czy to normalne, że widzi się gwiazdki? I światełka. I twarz. Znajomą twarz. Nie, to nie jest normalne...
***
Zwymiotowałam niczym - to był tylko odruch. Usiadłam na łóżku, lecz zaraz poczułam zawroty głowy, jej ból i igłę w żyle, i zobaczyłam zamazany obraz. Położyłam się z powrotem, mając nadzieję znów stracić przytomność i obudzić się, jak kiedyś, w ramionach Jas...
- NIE! - krzyknęłam.
Podniosłam się i wyrwałam kroplówkę z żyły. Nie sączyła się do niej krew. Coś innego, czego pochodzenia znać nie chciałam.
Usłyszałam głosy i nareszcie odzyskałam zdolność widzenia. Tata i lekarz. Niestety nie Carlisle. Nie. DOBRZE, że nie Carlisle.
- Co ja tu robię? - zapytałam, gdy lekarz - chińczyk majstrował coś przy kabelku.
- Zemdlałaś. Na całkiem sporo czasu. Rzadki przypadek - mruknął łamaną angielszczyzną doktor.
- Jak się czujesz? - zmartwił się tato.
- Dobrze się czuję. Gdzie jest Jasper?
Powiedziałam to. Powiedziałam JEGO imię. Powiedziałam imię Tabu. Natychmiast ścisnął mi się żołądek i gardło, a z oczu poleciały rzeki łez. To nie te czasy.
Wstałam z łóżka i nie zważając na ludzi i ogólnie otaczający mnie świat, wyszłam z sali.
Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Lecz nie kimkolwiek. Z Bellą.
- Sophia, gdzie ty idziesz?! - zawołał tata
- Do domu.
- Musisz zostać w szpitalu!
- Nic nie muszę. Albo jedziesz ze mną, albo dajesz mi kluczyki. Ewentualnie pójdę pieszo.
Po raz pierwszy postawiłam tacie ultimatum. Źle mi z tym było. A może nie z tym?
Tato się zawahał.
- Dobra, jedziemy, ale zaczekaj, wrócę po twoje rzeczy.
Zaczekałam przy samochodzie. Wrócił z torbą. Po drodze odezwałam się tylko raz:
- Dlaczego i ile byłam w szpitalu?
- Tydzień i trzy dni. Zasłabłaś na lekcji. Nie pamiętasz?
- Jadę do szkoły - oznajmiłam wszem i wobec po wejściu do domu.
- Nigdzie nie jedziemy. Zostajesz w domu - mruknęła mama na powitanie.
- Pojadę sama - prychnęłam.
Zabrałam kluczyki z blatu i powędrowałam do garażu. Zanim zdążyłam otworzyć moje ukochane auto, kluczyki odebrał mi tata.
- Zawiozę cię. Ale idź przeproś mamę.
Przeprosiłam i doczekałam się - jak zwykle - bardzo miłej odpowiedzi:
- Czy ty się w lustrze widziałaś?! Tylko raz widziałam cię w takim stanie!
- Pa - mruknęłam.
Jak dobrze było znów znaleźć się w internacie. Nikt nad tobą nie siedzi, nie narzeka na twój wygląd, normalnie żyć nie umierać. Haha, żartowałam. Przeciwności też są. Victoria i Char powitały mnie zduszonym okrzykiem, a Matt zaraz pytał co się stało. Jego spławiłam natychmiast; powód już on znał. Wiem, nieludzko go potraktowałam. Co innego dziewczyny. Dały mi spokój dopiero pod wieczór. Skorzystałam z chwili wolności i zadzwoniłam do Belli. Godzinę później poszłam się myć trochę zawiedziona - miałam nadzieję, że dziewczyna znów spotka Edwarda.
Natomiast ja znów "spotkałam" pergaminową karteczkę. Od Inmortala.
"Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę. Inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny..."
tu padają groźby karalne... rozdział fajny, ale jak się go czta o 00.23 rano, to troche miałam problem z interpretacją... ale ty wiesz, że to u mnie nic nowego ;-) Jenna <3
OdpowiedzUsuńRozdział świetny - mogę nawet powiedzieć, że rozdziały z tej serii są lepsze od pierwszej :) Ciekawe kto jest autorem tajemniczych liścików? Mam nadzieję, że rozdział będzie szybciutko :)
OdpowiedzUsuńŻyczę baaaaardzo dużo weny i pozdrawiam ^^
ale ty ja robisz wredna... (jakby co cjodzi o Victorie).
OdpowiedzUsuńtak pisze bez polskichznakow, bomisie nie chcenata lecie ichklikac.mam nadzieje, ze zrozumiesz moj przekaz, czyli ten komentarz.
ta znowu w szpitalu... jakby niemogla chodz raz bycnormalan i nie mdlec. to za czlowiek...
od kiedy Victoria uzywa slodkich perfum?? fuuuu...
jak sophia mogla tak potraktowac Matta... ja...ondla niej miily, a ona chamska.... :(
nodobra tyle ode mnie... dp zobaczenia w szkole. :)
Rozdział po prostu mnie powalił. Dałaś mi to czego pragnęłam,a więc cała skaczę z radość bo wreszcie pojawił rozdział :) Rozdział bomba:) Wielkie dzięki za wspaniały rozdział!!!!!!!!!!!!!! Czekam już na kolejny:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny:)
Przed chwilą skończyłam czytać wszystkie notki i jestem urzeczona :D
OdpowiedzUsuńNa poczatku muszę przyznać twój styl pisania niezbyt przypadł mi do gustu, jednak pomimo tego wciągałam się zaraz bardziej. I nie żałuję ;) Poprawił się twój styl i historia bardzo się rozkręca ;)
Jedyne momenty w których się irytuję, to gdy niektóre sceny i wydarzenia są poprostu przepisaniem zmierzchu... Przerobieniem ich z Belli i Edwarda na Sophię i Jaspera. Rozumiem to jednak staraj się wymyślać własne sceny... Nie chcę zeby zabrzmiało to jak obraza bo takich sytuacji było niewiele ;) A poza tym uznałam, że opcja komentarzy nie jest tylko po to żeby słodzić ;)
Rozdział baaardzo mi sie podobał i czekam na kolejny no i powrót Jaspera bardzo go tu polubiłam, za to Edzio mi podpadł ;p
Życzę duuużo weny ;)
Jesteś świetna, bardzo mi sie podoba styl pisania, trochę jak w książkach z cylku "Dom Nocy" , dopiero zaczynam, zapraszam do siebie ;] http://lifeteens3.blogspot.com
OdpowiedzUsuń