poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 24

  Stanęłam jak sparaliżowana. Nie, to się nie działo naprawdę! Spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę, lecz ona ukryła twarz w dłoniach, jakby przeczuwała co się mogło stać. A ja?! Co JA miałam zrobić?! Byłam bezsilna - uścisk przyjaciela był tak stalowy jak uścisk Jaspera. Jasper! Co on zrobi jak sie dowie? Przecież nie może skrzywdzić Embry'ego! Naturalnie nie odwzajemniłam pocałunku. Czekałam aż Embry skończy. Czułam łzy, które wypływały mi z oczu, a ja nie byłam w stanie ich powstrzymać.
  Nareszcie przestał. Odsunął się z lekko zażenowaną miną, a ja krzyknęłam, że jest nienormalny i uciekłam.
  Jasper już na mnie czekał. Zauważyłam też z tyłu Edwarda i Alexa. Oni?
  Łzy! Moje cholerne łzy! Nie mogłam ich opanować, skoro nie panowałam nad sobą.
  Wsiadając do auta wrzasnęłam:
- Jedź!
  Co też natychmiast uczynił. W głowie znów usłyszałam szmer, ale nie zbudowałam muru. Po prostu pozwoliłam, by ci dwaj poczytali sobie w moich myślach. A było tego sporo. Ciągle pamiętałam dotyk ust Embry'ego na moich. Były takie ciepłe i miękkie... Matko! O czym ja myślę?! Nie, no, to jest chore!
- Sophio, co się stało? - zapytał Jasper.
  Spojrzałam przez okno na ciemny już wieczór. Miałam świadomość, że ani Edward, ani Alex mnie w tym nie wyręczą. 
  Z resztą, po co ja się w ogóle kryłam?! Miałam obok siebie trójkę wampirów. Dwoje widziało moje myśli, a jeden wiedział co czuję.
  Powiedziałam słabym głosem, bo tylko na tyle nie było stać:
- Embry mnie pocałował.
  Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Prawdę powiedziawszy - nie musiałam. Zatrzymał samochód  z piskiem opon i natychmiast wpadł w poślizg. Przy prędkości 150 km/h i nagłym deszczu nie było o to trudno. Po wykonaniu kilkunastu obrotów, podczas których wszyscy krzyczeliśmy, auto się zatrzymało.
- Wszyscy cali? - zapytał Alex.
  Pokiwałam głową, a kiedy zorientowałam się, że przez ciemność tego nie widzieli, rzekłam:
- Ja tak, a wy?
  Usłyszałam przytakujące głosy trzech osób. Akurat tylu ilu powinno być.
  Nikt nie poszedł sprawdzić w jakim stanie jest Honda. Tylko Edward zaproponował:
- Jasper, może ja teraz poprowadzę?
  Chłopak najwyraźniej się zgodził, bo obydwoje wysiedli i zamienili się miejscami. Edward nie prowadził gorzej od Jaspera.
  W czasie drogi do mojego domu nikt się nie odezwał. Na podjeździe wysiadłam jako pierwsza i pomaszerowałam od razu do swojego pokoju. Za mną nie poszedł nikt, ale gdy tylko przekroczyłam próg, błyskawicznie zorientowałam się o obecności chłopaka.
- Odwal się - to było niegrzeczne z mojej strony.
  Naburmuszona usiadłam na łóżku.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Rewelacyjnie, po prostu nigdy nie było lepiej! A jak ja się mogę czuć? Mój najlepszy przyjaciel mnie pocałował i nie usprawiedliwia go to, że się we mnie wpoił. 
- Ach... Przepraszam - rzekłam po chwili.
- Ale za co?
- Nie wiem. Mam wrażenie, że jest w tym trochę mojej winy. I pomyśleć, że chwilę temu się z nim pogodziłam. A ty? Jak się z tym czujesz?
- Z czym? - nie rozumiał.
- Z tym, że twoja dziewczyna cię zdradziła i mało tego z twoim wrogiem?
  Podszedł i mnie przytulił. Chyba nie był mocno wkurzony. Chyba, że ukrywał to dzięki mocy.
- Jakoś to przeżyję - odpowiedział.
- Ze mną czy bez?
- Oczywiście, że z tobą.
  Po chwili milczenia rzekł:
- Przykro mi, że muszę to zrobić, ale nie mogę tu teraz z tobą zostać. Mamy w rodzinie naradę wojenną i muszę być.
  Miał niepewną minę.
- Chciałbym czegoś spróbować - powiedział w końcu. 
  I zanim się obejrzałam, pocałował mnie. W porównaniu z Embrym jego wargi były zimne, lecz całował jeszcze lepiej od przyjaciela. Czułam, jakbym unosił się w powietrzu. Tyle na to czekałam...
  Aż nagle skończył tak nagle jak zaczął. 
  Wyskakując przez okno mruknął:
- Muszę już iść.
  I już go nie było.
  Myślałam, że po wydarzeniach tamtejszego dnia nie będę mogła zasnąć conajmniej godzinę. Ale wbrew moim oczekiwaniom oczy zakleiły mi się już po dziesięciu minutach.
  Obudziłam się, choć zegarek wskazywał godzinę 6. Za godzinę musiałam wstać do szkoły. Ale czemu się obudziłam? Zwykle to budzik mnie budzi, wcześniej nie wstaję.
  Jakiś cień przebiegł mi przed oczami, lecz przy oknie się zatrzymał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Jasper. Chciałam do niego podejść. W momencie, kiedy mój mozg zaczął pracować, przypomniałam sobie, że mój chłopak mi ma rudych włosów. Rudych?! Kto to jest?! Wyskoczyłam z łóżka, ale Victoria psiknęła mi perfumem w twarz. Oczy zaszczypały i byłam zmuszona je zamknąć. Gdy znów je otworzyłam, zobaczyłam jak Victoria do mnie podchodzi. Stałam jak sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć.
- Stęskniłaś się za mną? - zapytała słodko.


________________________________
  Rozdział króciutki, bo pisany w pośpiechu. Przepraszam, następny będzie dłuższy. Komentujcie :)

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 23

  Rano, budząc się, poczułam zimne... coś. Rękę. Rękę Jaspera. A jednak został ze mną przez całą noc. Miłe. Ale co zrobimy, kiedy ktoś tu wejdzie?
  Problem rozwiązał się sam, jeszcze zanim zdążyłam zadać to pytanie.
- Niedługo po ciebie przyjadę - powiedział.
  Miał zatroskaną minę.
  Po chwili do pokoju wbiegła Olivia, ale Jasper już nie zastała. Lecz... przecież ja ją zawsze rano odwożę do szkoły...
  I z tym okazało się nie być problemu. Po śniadaniu, gdy rodzice już pojechali do pracy, a ja z siostrą szykowałyśmy się do wyjścia, zadzwonił dzwonek. Podczas gdy ja poszłam na górę po swoją torbę, Olivia otworzyła. Jej cienki głos zabrzmiał jak świszczący wiatr w czasie burzy:
- Sophia! Przyjechał twój chłopak!
  Boże, dziecko, ciszej!
  Chociaż nikomu nie powiedziałam, że z nim jestem, moja siostra odkąd pamiętam brała nas za parę.
  Zbiegłam na dół, potykając się na schodach i tracąc równowagę. I gdyby nie Jasper, już miałabym złamaną rękę. Złapał mnie kilka centymetrów nad podłogą i lekko postawił na nogi. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
  A Olivia patrzyła na chłopaka z rozdziawioną buzią, którą zaraz jej zamknęłam.
  Lecz Jasper nie stracił rezonu. Uśmiechnął się i zapytał Olivię, szarmancko podając jej rękę:
- Czy droga dama jest gotowa do drogi?
  Dziewczynka skwapliwie pokiwała głową, rumieniąc się i podając mu swoją dłoń, którą od razu troskliwie ujął. Innymi słowy - chyba miał zamiar zawieść i ją.
- Hej! - krzyknęłam. - Bo zaraz się zrobię zazdrosna!
  Jasper zaśmiał się, a siostra zarumieniła się jeszcze bardziej. Ja poszłam za przykładem chłopaka i również zaczęłam się śmiać. Gdy się uspokoiłam, wzięłam torbę, mówiąc:
- Koniec tego migdalenia. Trzeba się zbierać. Leć na górę po plecak.
  Posłuchała. Po mniej więcej dwóch minutach wróciła z wielkim uśmiechem na twarzy. Wyszła z domu, zadowolona z takiego początku dnia. Jasper przytrzymał jej drzwi, kiedy wychodziła. Wyszłam za nimi, zamykając dom na klucz i chcąc zobaczyć jej minę na widok samochodu Jaspera.
  Ponownie rozdziawiła buzię i szeroko otworzyła oczy. Razem z chłopakiem na ten widok serdecznie się roześmialiśmy. Olivia z pomocą Jaspera ostrożnie wpakowała się na tylne siedzenie, wodząc dookoła oczami. Gdy dojechaliśmy, mój chłopak wyszedł z auta jako pierwszy i otworzył drzwi przed siostrą. Tą samą czynność powtórzył przed naszą szkołą, w stosunku do mnie.
  Po raz pierwszy poczułam się kochana.
                                                          ***
  Po szkole odwiózł mnie z powrotem, z zamiarem zostania dłużej. Gdyby nie pewna sprawa, rzecz jasna - niemiła, z przyjemnością przystałabym na taką opcję.
  Siedząc jeszcze w Hondzie, musiałam to z siebie w końcu wydusić.
- Jasper... - zaczęłam. - Wiesz, co stało się w ostatnich dniach... Nie wszystkie te rzeczy były w porządku, ale chciałabym chociaż jedną drobnostkę zmienić na lepszą.
- O co ci chodzi?
  Nie mogłam tego dłużej owijać w bawełnę. Koniec końców i tak miał się dowiedzieć.
- Bo ja muszę... Jechać do... Do Embry'ego i Nicol. Wyjaśnić wszystko i się pogodzić.
  Nie wyglądał na zdziwionego, tylko zmartwionego. Jasper! Uspokój się! Nie mam pięciu lat!
- Nie możesz tam jechać - rzekł.
  Nie no, zaraz mu przywalę...
- Czemu?! - już krzyczałam. Zaczynałam być wkurzona.
- Nie możesz tam jechać, bo będziesz na terenie, na który moja rodzina ma wstęp wzbroniony i tym samym nie będę mógł cię bronić.
- Przed czym?! - wypaliłam.
  Dotknął lekko mojego policzka. Ślad na nim prawie zniknął, ale doskonale wiedziałam o co mu chodzi. Musiałam coś zrobić. Tu i teraz. W tej chwili.
- Nic mi się nie stanie. Leath działała pod wpływem impulsu. Jest tylko zazdrosna, a poza tym to do niej się nie wybieram. Podejrzewam, że przyjaciele nic mi nie zrobią.
  Kompletnie nie wiem, czemu powiedziałam "przyjaciele". Jasper nadal, mimo moich argumentów, miał niepewną minę, ale byłam na lepszej drodze, bo jakby się wahał. Ciekawa byłam czy jeżeli "czyta" w moich uczuciach, to co tam widzi? Strach? Pewność? Ból na widok jego miny?
- No proszę... Nic mi się nie stanie.
  Już wiedziałam, że wygrałam, choć na jego twarzy zrezygnowanie mieszało się ciągle jeszcze z niepewnością. Powiedział:
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem - odwiozę cię do granicy, a kiedy będziesz chciała wrócić, zadzwonisz i po ciebie przyjadę.
- Nie mogę napisać? - byłam zdumiona, że tak wyraźnie zaakcentował słowo ''zadzwonisz".
- Nie, bo jeśli napiszesz, będę miał pewność, że coś jest nie tak. Dzwoniąc, od razu poznam co się dzieje.
  Całkiem trafnie przemyślane...
  Dziesięć minut później stałam już przed drzwiami przyjaciół, niepewna czy chcę to zrobić. W końcu zebrałam cały zapas odwagi, jaki miałam na tego typu sytuacje ( czyli praktycznie żaden ) i zapukałam. Po chwili otworzyła mi Nicol.
  Dziewczyna wpatrywała się we mnie, nie wierząc własnym oczom. Zza jej pleców dobiegł bardzo dobrze znany mi głos Embry'ego:
- Hej, Nicol! Kto to?!
  A kiedy ona nie odpowiedziała, usłyszałam kroki i zaraz potem ujrzałam przyjaciela. On również spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył człowieka. Wiedziałam, że żadne z nich się tego nie spodziewało i zapewne czekali na wyjaśnienia.
- Cześć, Nicol. Cześć, Embry. Wiem, że może wam się to wydać dziwne, ale chciałabym wszystko sobie wytłumaczyć.
  Nie dowierzali. Widziałam to w ich oczach. Nie byłam w stanie przewidzieć co mogą mi zrobić. Trochę się bałam. Czy to kazało Jasperowi zawieść mnie aż do granicy?
  To była długa chwila milczenia...
- Dobra, w sumie ja też czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia - powiedział oschle Embry, a Nicol pokiwała głową.
- Przejdziemy się? - zapytałam. Nie mogłam wtedy siedzieć w domu.
  Przystali na moją propozycję. Zamknęli drzwi na klucz i poszliśmy.
  Znów miałam choć pozory tego, jak to było kiedyś. Zanim oni zostali wilkołakami oraz przed poznaniem prawdy o Cullenach. Chodziliśmy wtedy sobie tak jak teraz, zapominając o Bożym Świecie, ale w tym momencie nie było już poprzedniego świata. Lepszego? To się jeszcze okaże.
- No to słuchamy - Embry był conajmniej zdenerwowany.
- Chciałabym, żeby... Żeby było jak dawniej. Przynajmniej do pewnego stopnia. Chcę się pogodzić.
  Musiałam mówić zdawkowym tonem, inaczej odkryliby jak bardzo się boję.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? - szepnęła Nicol.
- To co się zdarzyło, to kim jesteście, może pójść w zapomnienie. Ja was potrzebuję - dodałam niemal błagalnym głosem.
  Embry prychnął.
- Przecież masz swoją pijawkę.
  Chodziło mu o Jaspera? Ale żeby zaraz pijawka?
- Tak, mam swojego Jaspera, lecz wy byliście od zawsze. Zauważcie, że to wam najbardziej ufałam, mówiłam wszystko, a to zepsuło się kiedy... Wiecie... Ale ja chcę, by było jak dawniej.
  Nieświadomie zaczęłam wspominać:
- Pamiętacie, jak rok temu, pierwszego dnia w szkole, zemdlałam, gdy Banner przedstawiał mnie klasie? Albo kiedy przełaziliśmy przez płot, zwiewając z lekcji, spadłam i złamałam nogę? Lub podczas wycieczki. Zgubiliśmy się i szukali nas trzy godziny, a my w tym czasie odnaleźliśmy autokar i spokojnie czekaliśmy w nim na resztę.
  Na to wspomnienie wybuchnęliśmy śmiechem. Wiedziałam, że topór wojenny został zakopany.
- Albo jak piekliśmy kiełbaski nad ogniem z kuchenki - przypomniał Embry.
- I gdy wykorzystywaliśmy stare pluszaki do wystrzeliwania w kosmos - dopowiedziała przyjaciółka.
- A potem znaleźliśmy je w ogrodzie sąsiadki - dokończyliśmy jednocześnie.
  W końcu było prawie tak jak dawniej, lecz dla pewności zapytałam:
- Zgoda?
- Zgoda - odpowiedzieli i jak w starych czasach padliśmy sobie w ramiona, nadal się śmiejąc. Później, dla uczczenia normalności, chodziliśmy po lesie, całkiem bez sensu, rozmawiając o sprawach również pozbawionych sensu. Pilnowałam się, by ani słowem nie wspomnieć o wilkołakach i wampirach.
  Nim się obejrzeliśmy, zrobiło się ciemno. Wiedziałam, że zaraz będę zmuszona do zadzwonienia po Jaspera, ale chciałam poruszyć pewien temat.
- Boicie się? - zapytałam cicho.
  Oni zdziwieni nagłą zmianą wątku, spojrzeli na mnie pytająco.
- Boicie się bitwy?
  Pokręcili przecząco głowami, a Embry rzekł:
- Co ty? Będzie super zabawa.
  Łzy popłynęły  wbrew mojej woli po policzkach. Gdy przyjaciel je zauważył, przytulił mnie do siebie mocno, mówiąc:
- Nic nam się nie stanie.
  Kiedy wypuścił mnie z objęć uznałam, że najwyższa pora zadzwonić po chłopaka. Wykonałam krótki telefon, a wampir był zadowolony z tonu mojego głosu i powiedział, że będzie za minutę. Zapewne dosłownie.
  Na pożegnanie przytuliłam Nicol, szepcząc jej do ucha:
- Dziękuję.
  Powtórzyłam to samo u Embry'ego, ale on trzymał mnie dłużej. Już chciałam delikatnie wysunąć się z jego ramion, gdy Embry mnie pocałował.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 22

  Wypowiedział to nieznane mi słowo, jakby było Tabu. Co ono znaczyło? Chyba wiele. W związku z nim na polanie, nawet wśród wilkołaków zaległa cisza.
- Nie rozumiem. Oświećcie mnie.
- Nie - stanowczo odpowiedział mój przemądrzały chłopak.
- Tak - uparłam się.- Tu chodzi o mnie, a ja chcę wiedzieć co jest grane.
- Nie jestem przekonany...
- Ja to zrobię - rzekł Carlisle.
  Uderzyło mnie, że Jasper bardzo się denerwuje, a i wrogów zaobserwowałam to samo nerwowe poruszenie.
- Wpojenie... Trudno to wytłumaczyć... To rodzaj więzi między wilkołakiem, a człowiekiem.
  Przerwała mu Bella. Miała przerażająco pusty wyraz twarzy.
- Jackob tłumaczył mi co to znaczy. Mówił, że wtedy czujesz się, że gdyby nie ona, nic nie trzymałoby cię na ziemi. To bardzo silne uczucie. Kocha się obiekt wpojenia najbardziej na świecie. Wybranka na wieki, bez możliwości odwrotu... Bez jakiegokolwiek podziału na wiek. Trzeba tą osobę zobaczyć, tylko tyle wystarczy do całkowitego oddania. Nie można się wymienić ani rozstać, to uczucie zostaje. Skończyć je może tylko śmierć.
  Imponująca przemowa. Tak naprawdę dotarło do mnie sześć słów: ''wybranka na wieki bez możliwości odwrotu...''. Czyli, że byłam skazana na Embry'ego do końca życia?
  Dla Jaspera to też było za dużo; podwinął rękawy i ruszył w stronę mojego byłego przyjaciela z wściekłością krzycząc:
- Nigdy mi jej nie zabierzesz!
  O co mu się rozchodziło? Nie chciałam go opuszczać, ale czy miałam jakiś wybór?
  Jeszcze nigdy nie widziałam Jaspera tak wkurzonego. Gdyby nie Edward, Emmett i Alex z pewnością rzuciłby się na Embry'ego. To było z jednej strony straszne, a z drugiej słodkie.
  Moja sytuacja stała się nagle kompletnie beznadziejna. Dwa potwory - wilkołak i wampir - biłyby się o zwykłego człowieka. Czy to była ta jedna z sytuacji bez wyjścia? Nic się nie dało zrobić? Naturalnie pewne jest, że nie zamierzałam zabić przyja... Byłego kumpla.
  Gdy Jasper trochę się uspokoił, podeszłam do niego.
- Może dajmy sobie spokój? - zapytał szeptem.
- Co?
- Chciałem, byś tu przyjechała w celu powiedzenia wilkołakom osobiście co zdarzyło się w Seattle.
  Usiadł na ziemi. Był wyczerpany i ciągle zły.
  A ja wszystkich zaskoczyłam, nawet siebie; odwróciłam się twarzą do wro... przeciwników i powiedziałam to co chciał wampir.
  Mimo że bardzo mało wiedziałam, ogólnie chyba dużo się dowiedzieli. Nie wiedziałam po co im to, ale jeżeli Jasper chciał, bym to powiedziała... Nic nie straciłam. Wilkołaki zachowały się bardzo tolerancyjnie, lecz Cullenowie stali w pogotowiu. Byłam im wdzięczna; prawie chwiałam się ze strachu.
  Później tak, jak zapowiedział wcześniej Carlisle, nastąpiły walki. Przeciwnicy, w tym moi dawni przyjaciele, stali, niektórzy usiedli dalej, a rdzawobrązowy usadowił się obok Belli.
  Przedstawienie zaczęli Jasper z Emmettem. Trochę bałam się o tego pierwszego; jego brat był potężniejszy. Ale on radził sobie bardzo dobrze. Miałam wrażenie, że ta walka, trwająca kilka lat, zakończyłaby się szczęśliwie dla Jaspera. Szanse co prawda były wyrównane, lecz on był odrobinę lepszy, mimo budowy Emmetta. Następna w kolejce ustawiła się Alice, ciągnąc za sobą Alexa. Tu szanse jeszcze wyraźniej były równe, chyba że nie chcieli sobie nawzajem zrobić krzywdy, co też było możliwe.
  I tym sposobem ( by jednak nie zrobić sobie krzywdy) walczył każdy wampir. Wszystko zmierzało ku końcowi, lecz kiedy chciałam podejść do chłopaka, Emmett zawołał:
- Hej, Jasper!
  On, będąc już niedaleko mnie, przystanął i obrócił się w stronę brata.
- Jasper, co powiesz na mały pojedynek?
  Byłam ciekawa. Nie martwiłam się, że może mu się coś stać.
- Kto na kogo? - zapytał.
- Ja, Emmett i Alex na ciebie - odpowiedział Edward.
  Co?! Przecież to niesprawiedliwe! Trzech na jednego?!
  Ale Jasperowi to najwyraźniej nie przeszkadzało. Zerknął na mnie i rzekł tylko:
- Wygrany biegnie pierwszy na bitwie.
  Rzuciłam przerażone spojrzenie Belli, a ona je odwzajemniła, także ze strachem.
  Tak naprawdę, nie było o co się bać. Zasady były takie, jak w tradycyjnym boksie. Gdy leżący po trzech sekundach nie wstał, zastał uznany za przegranego. Chłopak rozłożył na łopatki najpierw Emmetta, potem Edwarda, a na końcu Alexa. Wychodziło mu to równie gładko, co mnie jazda samochodem. Nie przechwalał się wtedy mówiąc, że w walkach z nowonarodzonymi jest najlepszy w rodzinie.
  Po całej szopce, jakiej odstawili bracia, nadszedł czas w końcu wracać do domu. Była środa, wcześnie w nocy, więc za dwa dni odbędzie się długo oczekiwana bitwa.
  Oby nie było ofiar - o tym myślałam, kiedy Jasper usadawiał mnie na siedzeniu jego auta. Nie wyobrażałam sobie wtedy życia bez niego lub reszty Cullenów. Co innego wilkołaki... Choć w sumie też smutno by mi było, gdyby zabrakło Nicol albo Embry'ego. Ale co ja miałam do powiedzenia? Za dużo pytań musiałam zadać, lecz gdy chłopak pomagał mi wyjść z auta, za nic nie udało mi się wykrzesać chociaż odrobiny energii. Byłam wyczerpana. Na dobra sprawę: nie miałam czym. Nie walczyłam, tylko mówiłam do wilkołaków. No i pomijając fakt, że przeszłam aż OSIEMSET metrów na piechotę.
  Mimo że Jasper powinien być sto razy bardziej zmęczony niż ja, wskoczył ze mną z powrotem do mojego pokoju, położył na łóżko i przykrył kołdrą. Nie odmawiałam, czułam się dobrze.
  W pewnej chwili podszedł do okna, a ja, święcie przekonana, że chce wyjść, usiadłam gwałtownie.
  Podszedł znów w moim kierunku i zapytał:
- Co się stało?
  Oprócz kilku chorych rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, to praktycznie nic.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęłam tylko.
  Spojrzał mi w oczy, zdumiony.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Podszedłem do okna, żeby sprawdzić, czy Edward odprowadził Bellę do domu.
  No tak, zapomniałam. Okno wychodziło akurat na jej dom.
  Dziwne rzeczy zaczęły się dziać w mojej głowie. Najczęściej migała mi ta pomarańczowa plamka, którą zbyt często widywałam, jakiś szaro-biały wilk... ołak, uśmiechniętą twarz Embry'ego, bijącego się z wściekłym Jasperem... Co to jest? Ach... To chyba sen...