sobota, 23 listopada 2013

Część 2 Rozdział 5: Ujawnienie

  Po rozmowie z nim poczułam dominującą pustkę, jakby przerwał połączenie. Być może właśnie to zrobił. Zerwałam się z łóżka. Dwie minuty. To niedużo. Musiałam się śpieszyć.
  Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Char.
  Gdybym nie była zajęta ubieraniem się, zapewne zauważyłabym Matta stojącego w drzwiach.
- Sophia, możemy porozmawiać? - Właśnie zobaczył co robiłam. - Wybierasz się gdzieś?
  Pokiwałam głową w zamyśleniu. Chłopak spojrzał pytająco na Victorię i Char, lecz one wzruszyły ramionami.
- Teraz? Przecież już noc. Gdzie? Pójść z tobą? Nie, ja PÓJDĘ z tobą.
  Dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy i podeszłam, trzymając w ręku czapkę i szal. Na sobie miałam już kurtkę, którą powoli zapinałam.
- Co ty sobie myślisz? Nie mam pięciu lat. Co cię obchodzi gdzie wychodzę? Ten pocałunek nie zmienia nic, poza tym, że czuje się okropnie. Idę sobie ulżyć.
  Wyszłam. Dosłownie kilka sekund później usłyszałam trzask drzwi.
- Hej, Sophia! Zaczekaj!
  Podbiegł do mnie. Niewiarygodne, jak daleko zdążyłam dojść w tak krótkim czasie.
- Matt, proszę, zostaw mnie.
  Miałam bardzo zmęczony głos.
~ Eric, pomóż mi.
  Nic. Żadnego odzewu. Spodziewałam się tego.
  Po raz pierwszy zrobiłam tak tchórzliwą rzecz w moim życiu: po prostu uciekłam. Naturalnie za internat. Wiał zimny i porywisty wiatr, przenikający przez moją cienką kurtkę i przyprawiający mnie o dreszcze. Czułam na sobie czyjś wzrok. Inmortala?
- Eric, jesteś tu? - zapytałam, gdy zaczynałam już porządnie marznąć.
  W głowie usłyszałam cichy śmiech. Lecz kiedy się odezwał, jego głos był poważny:
~ Spóźniłaś się. Nie wykonałaś polecenia.
~ I kto to mówi? Ciebie tu nie ma - zwymyśliłam go z wyrzutem.
~ Chciałem cię sprawdzić.
~ Jesteś okropny. Przez ciebie mi zimno.
  Co za idiota.
~ Jak możesz tak o mnie mówić?
~ Idę stąd.
~ Jeżeli cię to jeszcze interesuje, czekam w innym miejscu.
  Stanęłam. Tak, nadal mnie to interesowało.
~ Gdzie?
~ Dowiesz się jutro.
- Ericku... - jęknęłam.
~ Nawet nie wiesz jak się cieszę, kiedy wypowiadasz moje imię, Sophio. Do zobaczenia.
  Tym razem nie poczułam, jak przerywa połączenie. Widocznie tego nie zrobił. Wciąż mnie słyszał, a ja mogłabym z nim porozmawiać. Cudownie. Teraz każda moja myśl jest pod obserwacją ze strony nieznanego mi człowieka.
~ Jedno pytanie - rzekłam po chwili.
  Tak, to też mnie interesowało.
~ Słucham - odezwał się lekko znużonym głosem.
~ Ile ty masz lat?
~ Na karcie nie pisało?
~ Daty zostały zamazane.
~ Przyjdziesz na jutrzejsze spotkanie to się dowiesz.
~ Ale gdzie i o której?
~ Karteczki wciąż działają...
  Zrozumiawszy, że to koniec konwersacji, skierowałam się z westchnięciem do internatu, bo nic innego nie mogłam zrobić. Jakie to było głupie, że każdą rzecz musiałam urzeczywistniać w taki sposób, by pasowało to Inmortalowi. Jeśli zażyczy sobie spotkania o drugiej w nocy, wyśmieję go. Czułam się, jakby stał się moim umysłem. Nie denerwowało mnie to tak bardzo jak myślałam, że będzie mnie denerwować. Właściwie to nie miałam mu tego za złe. Nie powinnam się wściekać; w końcu to ja poprosiłam o możność kontaktowania się z nim. A poza tym zbytnio nie miałam czasu się zastanowić, w jakiej znajdowałam się pozycji.
  Nagle zza rogu ktoś wyszedł. W pierwszej chwili pomyślałam, że Eric zmienił zdanie i czekał tutaj cały czas, drażniąc się ze mną. Tylko, że nieznajomy facet raczej od razu by mnie nie pocałował. A on tak. Po zapachu i gorącej skórze na dłoniach poznałam, że to Matt. Znów to zrobił. Był w tym dobry. Bardzo dobry. Prawie tak dobry, jak Jasper. Ale dlaczego myślę o byłym chłopaku, jeśli w ramionach trzyma mnie inny? Żeby udowodnić sobie, że już nic nie czuję do Jaspera, odwzajemniłam pocałunek. Znowu.
- Sophia? - Oderwał swoje usta od moich.
- Tak? - spojrzałam na niego niewinnie.
- Możesz mi powiedzieć czemu tu przyszłaś?
  Nie, nie mogłam.
  Pokręciłam głową.
- To nic ważnego.
- To było dziwne. Wyszłaś, mówiąc, że idziesz sobie ulżyć, stoisz chwilę w śniegu i wracasz. Taki masz sposób odreagowywania?
- Powinieneś się z tego cieszyć.
  Wyrwałam się z jego stalowego uścisku i wróciłam do internatu.
                                                                    ***
  Następnego dnia czekałam na tą piekielną karteczkę, nabierając obaw. Nadal chciałam się z nim spotkać, ale nie byłam pewna czy on chce. Nie wydawał się szczęśliwy, gdy to zaproponowałam...
  Na lekcji historii - tak jak się spodziewałam - wywołano mnie do odpowiedzi. Z historii zawsze byłam cienka, dlatego serce waliło mi jak młotem, kiedy podchodziłam do biurka. Nauczycielka nie była surowa. Każda historyczka tak na mnie działała.
- Przepytam cię z przedostatniej lekcji.
  Świetnie. Oznajmiła mi właśnie, że uczyłam się ze złego tematu. Leżałam na całej linii. Uczyłam się o Wojnie Stuletniej, a nie o starożytnych cywilizacjach!
- Jak nazwała się najstarsza cywilizacja?
- Eee...
  W tym momencie utknęłam. Najstarsza cywilizacja? Coś było na lekcji. Inkowie, Aztekowie, Majowie... Nie, chyba nie o to chodzi.
~ Olmekowie - usłyszałam w głowie głos Inmortala.
  Ze zdziwienia uniosłam brwi.
~ Od kiedy to pomagasz mi w sytuacjach tak przyziemnych?
  Historyczka, widząc moją zdumioną minę, zapytała:
- Czyżbyś tego nie wiedziała, Sophio?
- Olmekowie - odrzekłam wymijająco.
~ Ustaliłeś już miejsce i godzinę spotkania?
~ Zdaje się, że tą sprawą zajmuje się już Misterio.
  Z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie był tym faktem zachwycony. Matt się tym zajął?
- Jakie zwierzęta hodowali Aztekowie?
~ Jakie? Wiesz, Ericku?
~ Lamy i alpaki - odpowiedział z rozbawieniem.
- Lamy i alpaki - powtórzyłam odpowiedź nauczycielce.
- Która cywilizacja stworzyła Machu Picchu?
  Obróciłam się w stronę Matta. W ręku trzymał jakąś karteczkę. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Zrobiło mi się zimno. Misterio dowiedział się o tym szybciej niż ja.
- Sophio, kto stworzył Machu Picchu?
  Matt bezgłośnie zapytał:
- Co to jest? - Był zdenerwowany.
- Dobrze, nie wiesz. Siadaj. Ocena niedostateczna.
  Między innymi dlatego nie lubiłam historii. Nie znałam odpowiedzi na jedno banalne pytanie i już jedynka.
~ Powiedz "Inkowie".
- Eee... Już wiem. Inkowie.
  Nauczycielka widocznie nie dowierzała. Nagłe olśnienie? Wierzyła w coś takiego?
~ Dzięki, Inmortal.
~ Wolę po imieniu.
- Oj, przestań.
  Pięknie. Zyskałam zdumione spojrzenia klasy i nauczycielki.
~ Och, Sophio. Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Co powiedziałaś? Nie zadałam pytania - oznajmiła historyczka.
- Nieważne - burknęłam i powędrowałam na miejsce.
  Wyrwałam karteczkę Mattowi.
- Pozwolił ci ktoś? - szepnęłam wściekle.
- Co to jest?
- Kartka. Ślepy?
- Z datą i miejscem? W dodatku tym wczorajszym?
- Jak to?
  Przebiegłam wzrokiem po cienkich liniach.
"Jak już prosiłaś... Dzisiaj po twoich lekcjach przyjdź za internat tam gdzie wczoraj."
~ A jak ktoś cię zobaczy?
~ Bez obaw.
~ Chyba, że znów nie zamierzasz się pojawić.
  Usłyszałam śmiech.
- Wytłumaczysz mi to? - drążył temat Matt.
- Z jakiego powodu? Kim ja właściwie dla ciebie jestem? Tylko koleżanką. Nie muszę ci o wszystkim mówić.
  Musiałam coś zrobić. Matt jest taki, że na pewno będzie mnie śledził. Misterio nie mógł zobaczyć Inmortala.
~ Proszę, Eric, zmień miejsce. Nie chcę, żeby on cię zobaczył.
~ Skoro tak ładnie prosisz... Czekaj na mnie w lesie po prawej stronie szkoły o dwudziestej.
~ Dziękuję.
~ Dla ciebie wszystko.
~ Jak cię poznam?
  Poza faktem, że będziesz prawdopodobnie jedynym facetem chodzącym o tej godzinie po lesie?
~ Kiedy do ciebie podejdę, od razu się zorientujesz.
  Uśmiechnęłam się. Poszedł mi na rękę. Nie mógł być złym człowiekiem. Nie wydawał się taki.
  Zabrzmiał dzwonek. Chwyciłam torbę i wyszłam, karteczkę chowając do kieszeni. Miałam ich już małą kolekcję w szkatułce na biżuterię.
  Wieczorem, po spacerze po budynku szkoły, wróciłam do pokoju w chwili, gdy Charlotte rozmawiała z Victorią.
- Kupisz mu coś? - zapytała ta pierwsza.
- Chyba tak. W końcu trzy lata to nie tak mało. A to wszystko przez Sophię.
- Też się cieszę, że cię widzę - rzekłam ironicznie.
  Położyłam torbę na łóżku, liścik włożywszy do szkatułki.
- A ty już kupiłaś Samowi? - kontynuowała Victoria.
- Tak.
- Czemu kupujecie im prezenty? - zainteresowałam się.
- Za dwa tygodnie mają urodziny.
- Nie wiedziałam. - Z jakiegoś powodu sposępniałam.
  Czy powinnam mu coś kupić? Nie byliśmy razem, ale czułam jakby obowiązek. Victoria też kupowała prezent dla Ryana, mimo że z nim nie była. To dopiero za dwa tygodnie, miałam jeszcze czas do zastanowienia się.
  Z włączonego komputera doleciała melodia, oznajmiająca połączenie skype'a. To mama. Co chciała? Jest coś takiego jak komórka.
- Cześć, Sophia. Zapewne zastanawiasz się, w jakim celu dzwonię. Otóż uważam, że już czas porozmawiać o przeszłości. A dokładniej o powodzie, dla którego znalazłaś się w szpitalu. Odwlekałam ten moment, bo widziałam jak bardzo cię to boli, ale już najwyższy czas.
  Dziewczyny zerkały na mnie, zdziwione. O tym incydencie im nie powiedziałam. I nie miałam zamiaru.
- Możemy kiedy indziej? Dzisiaj nie jestem w nastroju.
- Nie, nie możemy, bo wtedy ja mogę nie być tak wyrozumiała. Zadam ci najważniejsze pytanie: co się stało? Albo raczej: gdzie byłaś przez te pięć dni?
  Na samo wspomnienie ścisnął mi się żołądek.
- Szłam - odrzekłam zgodnie z prawdą. - Uznaj to jako spacer relaksacyjny.
- Przez pięć dni?! Gdzie?!
- W... Seattle.
  Dziewczyny nie były w temacie, ale słysząc zduszony krzyk mamy, jak na komendę uniosły brwi.
- W Seattle?! Co ty tam robiłaś?!
- Pojechałam tam taksówką, a potem wróciłam na piechotę.
- Dwieście kilometrów?! Co cię do tego nakłoniło?!
  Z wahaniem skłamałam:
- Własna samoocena.
- Pokłóciłaś się wtedy z Jasperem. Czy to przez niego?
- Nie - rzuciłam sucho.
- Skoro był to "spacer relaksacyjny", to czemu wróciłaś cała poturbowana?
- Spadłam z góry.
  W tle usłyszałam zmęczony głos Char:
- Matko, już dwudziesta.
- Która?! - krzyknęłam zdumiona.
  Inmortal mnie zabije, jeśli się nie pojawię.
- Mamo, muszę kończyć. Naprawdę, natłok pracy. Dowiedziałaś się tego, czego chciałaś. Do piątku.
  Wyłączyłam laptopa i pognałam do lasu.
                                                               ***
  Dlaczego mamie akurat teraz zachciało się robić mi przesłuchanie w tej sprawie? Sama wiedziała, że źle to wspominam. Dziwię się, że do tej pory nie pytali o tamto wydarzenie. Nie oszukujmy się - zdarzyło sie to trzy miesiące temu. Sporo czasu, żeby to przemyśleć. Powinnam była to zrobić, lecz bałam się wrócić do tamtych chwil. Były przepełnione bólem i cierpieniem, więc chciałam o nich zapomnieć. Ale w końcu musiałam stanąć z przeszłością twarzą w twarz.
  Szpital.
  Jak przez mgłę pamiętałam dolegliwości, które wymieniał mi Carlisle: złamana noga, żebra, odwodnienie, wyziębienie, rany, po których wciąż miałam blizny, no i tradycyjne zapalenie płuc. Pamiętałam głupstwo, które popełniłam, dowiedziawszy się o śmierci przyjaciół. Pamiętałam krew spływającą po moich skroniach i rękach. Nie pamiętałam tylko bólu. Byłam znana z tego, że go nie okazuję. Byłam. Teraz to się zmieniło, choć staram się się przywołać dawną passę. Przebudzenie w kostnicy... Siedział przy mnie.
Jesteś głodny. Czemu nie byłeś na polowaniu? - zapytałam.
- Musiałem cię pilnować do końca - odpowiedział.
- Bo myślałeś, że pewnego dnia obudzę się i wyskoczę na środek ulicy,
zachowując się jak nienormalna?
Zaśmiał się.
- No, coś w tym stylu.
  Pamiętałam praktycznie każdą rozmowę, którą przeprowadziliśmy. Pierwszą i ostatnią kłótnię. Pierwszy pocałunek i wyścig samochodów. Odwożenie do szkoły i jego zdenerwowanie, kiedy usłyszał, że Embry mnie pocałował. Ta jego fałszywa zazdrość i miłość.
  Dobrze, że odszedł. Dobrze, że to już przeszłość.
  Dotarłam do ściany lasu. Było ciemno i zimno. Czy się bałam? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że się przyzwyczaiłam. Co złego, zawsze działo się w lesie.
~ Ericku, jesteś tu?
  Doszłam już do dziesiątego drzewa, gdy mi odpowiedział:
~ Duchowo.
~ Nie przyszedłeś. - Zatrzymałam się.
~ Nie mam do ciebie pełnego zaufania. Ty do mnie też.
~ To życie postawiło mnie w takiej sytuacji. Czym nie dałam ci powodu do zaufania? Robiłam wszystko co chciałeś.
~ Z opóźnieniem.
~ Nigdy nie musiałam kraść.
- Wiem.
  Serce mi zamarło. Ostatniego wypowiedzenia nie usłyszałam w głowie.
  Był tu.
  Przyszedł.
- To ty?
  Nic nie widziałam. No dobrze, widziałam tak, jak ludzie potrafią widzieć w nocy w lesie. Niewiele, ale zarys ciała człowieka na pewno zdołałabym dostrzec i to bez większego problemu. Facet mógł stać za mną i w każdej chwili przyprawić mnie o "chwilowy zawał".
- Spójrz za siebie.
  Nie zrobiłam tego.
- Nie wykonujesz wszystkich moim poleceń.
- Nie jestem twoją własnością.
- Ale do tej pory mi się nie sprzeciwiałaś.
- Bo robiłam to w przeświadczeniu, że mnie potrzebujesz.
- Nadal cię potrzebuję. Nawet nie wiesz jak bardzo. Spójrz na mnie.
  Zacisnęłam pięści i jak najwolniej umiałam odwróciłam się w jego stronę.
  Zobaczywszy moją twarz, uśmiechnął się. Miał zniewalający uśmiech, który zgadzał się z jego opisem w mojej wyobraźni. Na nos założył okulary przeciwsłoneczne. Dziwne... Był wysoki, trochę wyższy ode mnie i miał ciemne włosy. Krótkie i kruczoczarne. Prawe ucho zdobił kolczyk w kształcie gwiazdki, która w każdym kącie ozdobiona była maleńkimi diamencikami. Tylko z tego powodu zauważyłam ten dodatek. Nałożył tylko marynarkę, ale w porównaniu do mnie nie trząsł się z zimna. Lewą rękę nonszalancko włożył do kieszeni.
- Dowiem się w końcu ile masz lat?
  Doprawdy śmieszne. Zamiast zapytać o powód wyboru mnie, pytałam o wiek!
- Dziewiętnaście. Dwa lata więcej niż ty.
- Umiem liczyć. Skąd mogę mieć pewność, że ty to ty, a nie jakiś seryjny morderca lub gwałciciel?
  Zaśmiał się.
- Bo wiem o tobie wszystko.
- Przykład. - Musiałam go sprawdzić.
- Wampirzyca, niejaka Victoria, skręciła ci rękę i zagroziła, że coś ci się przez nią stanie. Mówić dalej?
- Nie, dzięki, wierzę ci. A teraz odpowiedz mi szczerze na pytanie: dlaczego wybrałeś mnie?
- Bo wiesz o rzeczach, o których inni nie mają pojęcia.
- To czemu dotychczas wciskałeś mi bajeczkę, że jestem wyjątkowa? Nie mogłeś od razu powiedzieć mi prawdy?
- Ale ty JESTEŚ wyjątkowa. Z tego i innego powodu.
- Jakiego?
  Byłam bardzo ciekawa odpowiedzi. Co mogłam usłyszeć?
- Podobno potrafisz nieźle całować.
- Co?! I to z tego powodu jestem wyjątkowa?! - zdenerwowałam się. - Świnia z ciebie, Inmortal!
  Już zaczęłam odchodzić, kiedy złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Chwycił moją rękę. Poczułam coś strasznego. Dłoń wydawała się normalna, czego nie mogłam powiedzieć o jej właścicielu. W nagłej potrzebie sprawdzenia mojej hipotezy, zdjęłam mu okulary. Zaskoczony, próbował zakryć oczy, lecz ja już zobaczyłam to co chciałam.
- Ericku, przestań.
  Odsunął dłoń od twarzy.
- Czemu mi nie powiedziałeś?
  Gdy otworzył oczy, w ciemności zaświeciły czerwone oczy.
_______________
Jeszcze krótka notka... W odpowiedzi dla mojego anonimowego czytelnika, który prosił o częstsze dodawanie rozdziałów... Niestety jest to obecnie nierealne, gdyż mam pełno zajęć w szkole, obowiązkowych i dodatkowych, a ponadto piszę jeszcze jedno fan fiction i jego też nie chcę za bardzo zaniedbywać. Z tego powodu wstawiam notki co dwa tygodnie. Przykro mi, ale to się raczej nie zmieni... :(
Wypatrujcie kolejnego bohatera w odpowiedniej zakładce :D

sobota, 9 listopada 2013

Część 2 Rozdział 4: Prośba

  Słabymi, przez co trzęsącymi się dłońmi schowałam karteczkę do kieszeni spodni. Miałam dwadzieścia cztery godziny, a biuro Vincentego znajdowało się na tym samym piętrze, co mój pokój. Ale to za chwilę - gryzło mnie sumienie. Musiałam przeprosić Matta.
  Poszłam bardzo wolno do jego pokoju. Zapukałam. Otworzył mi od razu. Gdybym mogła spojrzeć mu bezwstydnie w twarz, bałabym się jego miny. Lecz nie patrzyłam na niego. Ze zdenerwowania zaczęłam wyłamywać sobie palce. Po chwili niezręcznego milczenia, odezwał się:
- Co ty tu robisz? Czyżbyś zmieniła zdanie?
  Jakie pewny siebie! Myślał, że co tym osiągnie?! Czy on w ogóle myślał?!
  Odważyłam się na niego zerknąć. Wiedziałam co zobaczył w moich oczach - co najmniej złość.
- Nie. Przyszłam cię przeprosić.
- Za co?
- Za to, jak cię potraktowałam, kiedy wyznałeś mi, co czujesz.
  Nadal trudno mi było w to uwierzyć. W ostatnich czasach miałam na głowie zbyt dużo chłopaków. Tyle, że wolałam jednego. Chyba wiadomo, którego...?
- Przyjąłem to do wiadomości i w sumie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Wejdziesz?
  Zaprosił mnie gestem do środka. Pokręciłam głową.
- Muszę iść. Mam jeszcze sprawę do załatwienia.
- O dziewiątej wieczorem? - Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
  Po raz pierwszy dokładnie mu się  przyjrzałam. Był niewątpliwie przystojny. Mógłby mieć każdą, więc dlaczego uczepił się mnie? Dlaczego nie mógł dać mi spokoju? Ja... Nie wiem czy chciałam, by dał mi spokój. Czy był mi potrzebny? Nigdy nikogo nie potrzebowałam. Do czasu aż poznałam pięknego blondyna...
  Jakoś tak weszłam jednak do pokoju Matta; jego braci tam nie zastałam. Zaczęłam opowiadać o rzeczach, których nie mówiłam nikomu. Nie panowałam nad tym co mówię.
- Byłam bardzo naiwna, myśląc, że mnie kocha. Musiałam go zostawić. Steve mi kazał. Napisałam, że go nie kocham. Miesiąc później okazało się, że on mnie też. Prawie przez niego umarłam. Niego i jego przeklętą rodzinę. Szłam z Seattle - jakieś dwieście kilometrów. Kilka dni. Bez wody i jedzenia. Bałam się, że on nie żyje, że Victoria mnie znajdzie. Sama powoli umierałam... Gdy doszłam do domu miałam zakażone rany, bo spadłam z takiej jednej góry, złamaną nogę, żebra, zapalenie płuc, odwodnienie. Czułam jak przestaje bić mi serce, aż w końcu przestałam je słyszeć. Przestałam słyszeć cokolwiek. W szpitalu dowiedziałam sie o śmierci moich kochanych przyjaciół. Sama chciałam się zabić. Byłam niewiarygodnie słaba - prawie dwa tygodnie nic nie jadłam. Obudziłam się w kostnicy. Siedział przy mnie. I napadł na moją koleżankę, a dziewczynę własnego brata. Nie pojawił się bardzo długo, ale wiedziałam, że wróci. Wrócił. Żeby się ze mną pożegnać. Od tamtej pory go nie widziałam.
  Nie płakałam.
  Tymczasem Matt usiadł przy mnie na łóżku i objął ramieniem.
- Przysięgam, że w życiu nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Ja cię naprawdę kocham.
- Też mi tak mówił. Przez to przestałam ufać ludziom.
  Zerwałam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Za drzwiami oparłam głowę  ścianę, zastanawiając się, dlaczego to powiedziałam. Głupia idiotka! Ludzie nie umieją współczuć!
  Gdyby nie Inmortal, zapewne poszłabym natychmiast spać.
  Biuro. Wejść do środka, wziąć teczkę i wyjści. Na oko nic trudnego.
  Weszłam po schodach na górę i na palcach pobiegłam do szkarłatnych drzwi. Nasłuchiwałam. Cisza. Śpi? Dosyć nieprawdopodobne, jest za wcześnie. Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Nie zamyka swojego biura? Samego właściciela w środku też nie było. A biuro wyglądało, jak biuro. Regały z książkami, kanapa, obowiązkowo biurko i regulamin szkoły oraz internatu, regały, komody i drzwi po prawej. Trzy komody. Dopadłam do pierwszej i nerwowo szarpnęłam szufladę. Znajdowało się w niej pełno teczek, lecz czego? Z czym? Za ciemno, nie widziałam. Może komórka? Przyświeciłam sobie nią i odkryłam nazwiska. Od A do J. Strzał w dziesiątkę. Inmortal... Inmortal... Miał rację. Jego nazwisko od razu rzuciło mi się w oczy. Wielka, pożółkła ze starości nawierzchnia, z wygrawerowanym herbem szkoły.
  Bardzo daleko od biura, gdzieś na schodach, usłyszałam odgłos czyichś ciężkich butów. Ktoś tu szedł! Chwyciłam teczkę i pod wpływem impulsu schowałam się pod biurko. Marna kryjówka, mózgu. Vincent wszedł i zapalił światło. Stanął w progu. Wstrzymywałam oddech, by nie dowiedział się o mojej obecności. Po chwili grozy mruknął po nosem:
- Rany... Zapomniałem zegarka.
  Wyszedł, zgaszając światło, jednak drzwi zostawił otwarte. Gdy stukot jego butów umilkł, wychynęłam z kryjówki i wpadłam do swojego pokoju. Zadanie wykonane.
  Możesz być ze mnie dumny, Inmortal.
  Moja radość nie trwała długo. Teczkę schowałam pod łóżko, a sama wzięłam się za odrabianie pracy domowej. Nagle do pokoju weszły dziewczyny, a za nimi wpadł wściekły Matt. W ręku coś trzymał. Coś małego i znajomego.
- Co to ma być?! - krzyknął, kierując się w moją stronę z ręką wyciągniętą przed siebie. Nie patrzył na obecność dziewczyn.
  Niewiele z tego zrozumiałam, więc zrobiłam pytającą minę.
- Nie wiesz o czym mówię?! Proszę, zacytuję: "Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę, inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny...". Co to ma być?!
  Po prostu mnie zmroziło. Skąd on to wytrzasnął?! Przecież miałam ją w kieszeni. Sięgnęłam tam i wcale się nie zdziwiłam, kiedy jej tam nie znalazłam.
  Victoria i Char otworzyły szeroko oczy i usta, ja siedziałam spokojnie na łóżku, a Matt wpatrywał się we mnie dzikim wzrokiem. Wstałam i zapytałam:
- Skąd to masz?
- Zostawiłaś ją u mnie na łóżku.
  Victoria uniosła brwi.
- Co ty robiłaś u Matta na łóżku?
  Zignorowałam ją.
- Na pewno jej tam dobrowolnie nie zostawiłam. Czemu ją przeczytałeś?
  Trochę się zmieszał.
- Myślałem, że zmieniłaś jednak zdanie i odpowiedź zapisałaś na tej cholernej karteczce.
- A tak naprawdę?
- No... Najzwyczajniej w świecie byłem ciekawy!
  Westchnęłam.
- Zapewne ucieszy cię fakt, że przez ciebie mam, za przeproszeniem, przesrane?
- Co? Dlaczego?
- Nie twoja sprawa.
- Kto chcę cię zabić?
- Już nikt - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
  Wypchnęłam go bezceremonialnie za drzwi, szepcząc z ironią:
- Ty to wiesz, jak poderwać dziewczynę.
  Zamknąwszy drzwi, zwróciłam się zaraz do dziewczyn:
- Nawet nie pytajcie.
  Teczki nie wyjęłam; od razu zasnęłam.
                                                                  ***
  Następnego dnia wieczorem siedziałam sama w pokoju (Char poszła do Sama, a Victoria włóczyła się po budynku), wszedł Matt. Bez słowa wyjaśnienia usiadł obok mnie.
- Przepraszam. Masz rację, nie powinienem tego czytać. Ale się o ciebie martwię.
- Nie musisz, nie jestem małą dziewczynką.
  Zaczął się niebezpiecznie przybliżać. Zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Pierwsza myśl: "Zabiję cię!". Druga miała całkiem podobny sens: "Zabiję cię, ale zaraz", lecz przy ostatniej myśli zawahałam się. W końcu wydedukowałam: "Zabiję cię, ale jutro". Poddałam mu się. Z tego wszystkiego wynikało więc, że nie jestem wierna. Ale KOMU? To on mnie zostawił. Mogłam robić co mi się spodobało. Naprawdę chciałam go całować? On mnie chyba tak, skoro to robił. Usiadłam mu na kolanach, rękoma oplatając szyję. Swoje dłonie włożył mi we włosy. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przyszedł bez koszulki, dlatego przytulałam się do jego nagiego torsu. Był niewiarygodnie ciepły. Gorący. W obu tego słowa znaczeniach.
  Matko, co ja robię?! Nie mogę...!
  Odepchnęłam go od siebie z trudnością; był bardzo silny. Jego twarz, w całości usłana moim różowym błyszczykiem, wyrażała zdumienie.
- Wyjdź. - Miałam zmęczony głos.
- Nic ci nie jest? - przytulił mnie w pasie, przymierzając się do kolejnej serii pocałunków.
- Nie. Idź stąd.
  Nie był uciążliwy. Wyszedł wolno z pokoju, mierząc mnie zagadkowym spojrzeniem. Ciekawe, gdzie była Char? Już późno. Ach... Miałam iść do łazienki.
  Czekała na mnie tam gdzie wczoraj - za lustrem.
"Znów odrzuciłaś zaloty Misterio? Niegrzeczna Sophia. Jak mogłaś zmarnować taką szansę? No, ale do rzeczy. Cieszę się, że wykonałaś zadanie. Szkoda tylko, że jej nie przeczytałaś. Ułatwiłoby mi to robotę. Zapewne domyślasz się już treści następnego zadania?"
  Stosunkowo łatwe, w porównaniu do wczorajszego. Wiedział, że całowałam się z Mattem. Musiał tu być jeszcze minutę temu, ale już zniknął. Zna Matta. A czy Matt zna jego? Spytać się? Nie. I tak za dużo wie. Zostawić to w spokoju? Jak mogłabym się z nim kontaktować? Byłoby łatwiej. Mam przeczytać zawartość teczki? Wręcz banalne. Musiał tam być jakiś haczyk.
  Weszłam z powrotem do pokoju. Wyjęłam teczkę spod łóżka i wyciągnęłam pierwszą kartkę. Przebiegłam po niej wzrokiem, zatrzymując się na istotnych informacjach. Jego nazwisko brzmiało Inmortal, a imię Eric. Zwykłe imię, niezwykłe nazwisko. Inmortal to po hiszpańsku "nieśmiertelny". Może to po prostu zbieg okoliczności? Dalej... Urodził się 20 lipca, lecz rok został porządnie zamazany. Próbowałam odczytać pod każdym kątem, ale wszystko na nic. A marker na papierze i mokra gąbka to nie najlepsze połączenie. Miałam nadzieję, że Inmortal zrozumie. Urodził się w Hiszpanii, jego ojciec stamtąd pochodził, a matka była amerykanką. To by tłumaczyło skąd Eric zna angielski. Daty ich śmierci również zostały zamazane. Umarli... Czyżby Inmortal był sierotą? Nie miał żadnego rodzeństwa. Ale mnie i tak najbardziej interesowało ile ma lat. Chciałabym go spotkać. Tak, chciałabym. I co z tego, że to wielce nierozsądne z mojej strony? Musiałam wiedzieć dla kogo... Pracuję? Gdzie i kiedy dostanę następną karteczkę? Gdzie DOKŁADNIE Victoria ja znalazła? Ja za lustrem i przy schodach na przedpokoju. Może znów tam będzie? Pójść? Czy już za późno? Dziewczyny już wróciły, tak więc nie zobaczyłyby mnie. Tak, chyba pójdę.
  Nie musiałam szukać. Gdy tylko podeszłam do odpowiedniego miejsca, spadła mi z nieba przed oczami, tak jak za pierwszym razem. I była pusta. Nic nie zawierała. Kpisz sobie ze mnie, Inmortal?!
~ Nie - rozległo się w mojej głowie. Lecz nie był to mój głos. Ten miał zimną barwę z lekkim akcentem rozbawienia. To z pewnością nie był mój.
  Stałam jak sparaliżowana. Coś nie pozwalało mi się ruszyć.
- Kim jesteś? - rzuciłam w powietrze.
~ Nazywam się Eric Inmortal. Chyba mnie kojarzysz? Chciałaś się ze mną kontaktować. Proszę.
- Ale niekoniecznie w taki sposób... Gdzie jesteś?
~ To trochę za wcześnie na takie zwierzenia, nie uważasz? Moim dzisiejszym celem jest odpowiedzenie na twoje pytania.
  Zastanowiłam się. Które było dla mnie najważniejsze? Co musiałam wiedzieć?
- Skoro wiesz o mnie wszystko...
~ Proszę, myśl. Teraz każdy cię może usłyszeć.
- Och... Dobra.
  Dalej ciągnęłam w myślach:
~ Skoro twierdzisz, że wiesz o mnie wszystko, zróbmy test. Pierwsze pytanie:  według twoich źródeł, jaki jest mój ulubiony kolor?
~ Fioletowy.
~ Książka?
~ Seria "Jutro".
~ Piosenkarka?
~ Różnie. Kilka.
~ Piosenkarz?
~ Tak samo.
~ Mój samochód?
~ Toyota RAV4 EV nowej generacji. 
  Mówił to wszystko, jakby na pamięć wyuczył się mojego życia. W żadnym z pytań się nie pomylił ani nie zawahał. Był perfekcyjny.
~ Skąd tyle o mnie wiesz?
~ Od ciebie. Kolejne pytanie?
~ Skąd znasz Matta?
~ Ach... Stare czasy.
  Usłyszałam w jego głosie coś na kształt westchnienia. To mi wcale nie pomagało. Czemu stałam tam, na środku korytarza i wpatrując bezsensownie w ścianę, słuchałam bezcielesnego głosu? Było ze mną aż tak źle?
~ Czemu ja? - tak, to było pytanie, które powinnam zadać jako pierwsze. Dlaczego wybrał mnie? Nie różniłam się za wiele od Charlotte czy Victorii.
~ Nie rozumiesz, Sophia? Wybrałem ciebie, bo jesteś wyjątkowa.
~ W jakim kontekście? - pozostawałam nieufna.
~ Każdym. Przede wszystkim niezwykłe w tobie jest to, że się nie poddajesz. Wiem co przeżyłaś, co przeżywasz, dzięki tobie. Dzięki temu, że tak sumiennie odkładasz każdą bolącą myśl w najgłębsze zakamarki swojego umysłu, które przeglądałem, by móc cię lepiej zrozumieć, rozszyfrować. Przeżywałaś niekiedy tragiczne rzeczy, ale mimo tego stoisz tutaj teraz, rozdziawiając buzię ze zdumienia.
  Roześmiał się. Miał taki dźwięczny śmiech, jak i głos. Ale dla mnie to nie było śmieszne.
~ Och, Sophio, przestań, mówię serio.
  W to akurat nie wątpiłam. Zaraz naszła mnie inna, przerażająca myśl. Trochę dziwna, lecz mająca w sobie tyle logiki, że niepotrzebnie się pytałam:
~ Skoro, powiedzmy, czytasz mi w myślach, zapewne wiesz, kim jest mój... były chłopak?
~ Twój chłopak? Chodzi ci o Jaspera?
  Gdy tylko powiedział te przeklęte imię, poczułam ukłucie. Musiał mnie tak boleśnie torturować? Czy nie wiedział co się ze mną dzieje na myśl o potworze?
~ Co ci  jest? - chyba się martwił. Wyraźnie słyszałam troskę.
~ Pogrzeb sobie w moich myślach to się dowiesz.
  Uprzedził mnie:
~ Tak, Sophio. Wiem kim jest twój chłopak.
~ BYŁY chłopak. Nie szokuje cię to?
~ Nie tak jak powinno.
  Znów ten hipnotyzujący śmiech. Miał w sobie tyle serdecznej akceptacji, jakby ten temat był całkowicie normalny. Dosyć lekko mi się z nim rozmawiało, zważając na to, że kontaktowaliśmy się po raz pierwszy.
~ Spotkamy się? - zapytałam niepewnie.
  Nastąpiła długa chwila milczenia. Nie wiedziałam jakiej mogę się spodziewać odpowiedzi. Co do spotkania... Naprawdę tego chciałam. Zaintrygował mnie. Mało komu się to udawało. Liczyłam na siedemnastoletniego bruneta, oczywiście przewyższającego mnie o kilka centymetrów z błyszczącymi zębami i zniewalającym uśmiechem. Choć nie wiem w jakim celu miałabym się z nim spotkać. Trochę to pokręcone.
~ Czy to konieczne? - zapytał.
~ Tak.
~ Dam ci odpowiedź za pół godziny.
  Bardzo proszę. Będę czekać.
  Wróciłam usatysfakcjonowana do pokoju. Char spojrzała na mnie przelotnie, a Victoria nie zadała sobie takiego trudu. Miałam to gdzieś. Za pół godziny Eric Inmortal powie mi gdzie i o której się spotkamy. Spotkam się z człowiekiem, który umie czytać w myślach i porozumiewać się TELEPATYCZNIE. Dziwne i podejrzane. Znam osoby, które czytają w myślach, ale telepatia?!
  Pół godziny później odezwał się.
~ Twoje rozumowanie coraz bardziej mi się podoba. 
~ Chcesz wykorzystać to, jak bardzo jestem wykończona psychicznie?
~ Skądże znowu?
  Nie odpowiedziałam.
~ Data i miejsce spotkania.
~ Widzę, że nie odpuścisz... Za dwie minuty za budynkiem internatu.
____________
Dawno nie było notki ode mnie, prawda? <haha> Po pierwsze chcę Wam podziękować za ponad dwanaście tysięcy wejść! To jest niesamowite. No i jak zawsze mam nadzieję, że Was nie przynudziłam? Pozdrawiam <33
                      ~ Sophia Smith