sobota, 26 października 2013

Część 2 Rozdział 3: Rozkaz

  Człowiek w potrzebie. To dało mi do myślenia. On oczekuje pomocy. Nie powinnam odmówić...
  Już sięgałam po długopis, kiedy nagle w drzwiach stanęły Victoria i Charlotte. Schowałam karteczkę pod siedzenie, ponieważ nauczyłam się nie ufać ludziom. Nikt na to nie zasługiwał. 
- Co robisz? - zainteresowała się Char.
- Pewnie myśli nad tym, jak poderwać Matta - uśmiechnęła się złośliwie Victoria. - I tak ci się, kochana, nie uda.
  Wywróciłam oczami.
- Nie zależy mi na Matcie, jeśli cię to obchodzi. Nic nie robię. Miałam się właśnie... uczyć.
  Lecz zamiast tego podeszłam do jeszcze nierozpakowanej torby, wyjęłam z niej szczotkę i zaczęłam wyczesywać nią powoli włosy. Dziewczyny usiadły się na łóżku Victorii i zajęły się tym samym.
- Kogo zostawiłaś? - zapytała nagle Char.
  Na każdym kroku mi o tym przypominano. Rozumiałam - ciekawość. Ale zawsze wiązało się to z powrotem do przeszłości.
  Wyprostowałam się i przestałam czesać włosy. Patrzyłam na swoje ręce, a twarz miałam przesłoniętą brązowymi lokami. 
- Nikogo - szepnęłam szczerze.
  One też przestały się ruszać. Spojrzały na mnie jak na kosmitkę. 
- Jak to?
- Przyjaciele nie żyją, a chłopak zostawił mnie dla innej. - Kolejna wylana przez niego łza.
  Otworzyły szeroko oczy.
- Co się stało?
- Wypadek samochodowy.
- Jak się nazywał ten idiota? - Co dziwnego, Victoria wyglądała, jakby mi współczuła. 
- On nie był idiotą...
  Naprawdę tak o nim nie myślałam. Pomimo tego co mi zrobił.
- Imię...? - naciskała Char.
  Wymówić czy nie? Nie.
- Nieważne. Idę się myć.
  Niepostrzeżenie chwyciłam karteczkę oraz długopis. Rzeczywiście się umyłam, zmywając z siebie kilka wspomnień. Dobrych nie było dużo. W głowie utkwiły mi te złe. Porwanie przez Steve'a, wędrówka z Seattle do Forks, śmierć Nicol i Embry'ego...
  NIE! Zamknij się, mózgu! Nie wolno ci o tym myśleć!
  Karteczka leżała na skraju umywalki. Długopis spadł na podłogę. Podniosłam go i powoli zakreśliłam słowo "Tak". I co teraz? Jak ten ktoś dowie się, jaką odpowiedź wybrałam? 
  Wróciłam do pokoju i nie patrząc na dziewczyny, które uważnie mi się przyglądały, Victoria jakby ze wstrętem, położyłam się na łóżku i odwróciłam do nich plecami. Liścik schowałam pod poduszkę. 
- Dobranoc - mruknęłam.
  Mimo niewielkiego zmęczenia, natychmiast zasnęłam.
                                                                         ***
  Kilka godzin później obudził mnie dziwny zapach. Tak słodki, że mnie mdliło i mój wzrok padł od razu na zbiorowisko perfum, stojących na toaletkach Victorii i Charlotte. Musiały ten pokój tak wypsikać? Niedobrze mi od tego...
  Zebrałam szybko ciuchy  z szafy, patrząc na zegarek i popędziłam do łazienki, byle jak najdalej od słodkiego. 
  Wróciłam do pomieszczenia i otworzyłam szeroko okno. Nieprzyjemny zapach ulatniał się, a w zamian napływało zimne powietrze, które obudziło moje współlokatorki.
- Weź zamknij te okno - opryskliwy ton Victorii z samego rana, nie był dla mnie wymarzonym początkiem dnia.
- Właśnie, bo zimno. - Również Char miło mnie powitała.
  Ach... Ten sarkazm, którym chętnie bym je potraktowała... Nie, nie teraz. Może później.
- Lecę się ubrać. - Victoria wybiegła z pokoju.
  Gdy wróciła, niosła coś w ręku i patrzyła się na to z niedowierzaniem.
- To do ciebie, Sophia.
  Wyciągnęła w moją stronę rękę i w ułamku sekundy rozpoznałam przedmiot. Była to taka sama karteczka, jaką znalazłam wczoraj, tyle że większa. Na samym wierzchu napisane zostało moje imię. 
  Nie zważając na zdziwione spojrzenia dziewczyn i stojącego za drzwiami Matta, dosłownie wybiegłam z powrotem do łazienki, zamykając się na klucz. Trzęsącymi rękoma rozłożyłam kartkę. Ten sam kolor, kształt i pismo. 
  Znał odpowiedź.
  Był u mnie w pokoju.
"Takiej odpowiedzi się spodziewałem, Sophia. Nie boisz się podejmować ryzyka". Ryzyka? "Tak, ryzyka. Już nie pamiętasz tych sytuacji? Pozwól, że ci przypomnę: Seattle, dwieście kilometrów, bliska śmierć... Mówi ci to coś? Zgodziłaś się mi pomóc, lecz co to za pomoc, jeżeli nie wiesz dla kogo? Oto twoje pierwsze zadanie: chodziłem do tej szkoły. W biurze Vincentego są jeszcze moje akta; nigdy ich nie wyrzuca. Szukaj pod nazwiskiem Inmortal." 
                                                                           ***
  Druga notatka od nieznajomego mnie załamała. Miałam się wkraść do biura gospodarza po to tylko, by poznać jego imię? Przesada.
  Nie przyszłam na żadną próbę zespołu, Victoria zaczęła mnie unikać, gorzej się czułam, nic nie jadłam i ogólnie zamulałam. Nie wykonałam polecenia tego ktosia. Ale powoli zaczął mnie do tego zmuszać. 
  W piątek, na ostatniej lekcji, angielskim, wywołano mnie do odpowiedzi. Chodziło o rozbiór logiczny zdania wielokrotnie złożonego. Długo to robiłam. Wiedziałam jak, ale nie miałam siły podnieść ręki. Byłam osłabiona. 
  Jak na każdej lekcji, siedziałam z Mattem. Wracając po kilkuminutowym zadaniu, zauważyłam dziwną kartkę w piórniku. Chłopak nie patrzył na mnie, dlatego od razu zaczęłam go podejrzewać. Dla pewności jednak, zapytałam:
- To twoja robota?
  Spojrzał na mnie tak niewinnie, że zrobiło mi się głupio, że go winiłam. Pokręcił przecząco głową, zerkając nieufnie na liścik. Zabrzmiał dzwonek. Wyszłam szybko z klasy, mając za nic nawoływania Matta. Karteczkę ścisnęłam w ręku. Popędziłam przez deszcz, prosto do internatu. Wiedziałam, że niedługo miała po mnie przyjechać mama, dlatego miałam dosłownie chwilkę na odczytanie wiadomości. Pokój już zajęły dziewczyny, więc zrobiłam w tył zwrot i wparowałam do łazienki.
"Sophia, zaczynam się niecierpliwić. Długo każesz mi czekać, a wiedz, że czekałem już bardzo długo. Mam jeszcze kilka tajemnic, którymi chcę się z tobą podzielić, ale musisz wiedzieć o mnie podstawowe rzeczy. Ja wiem o tobie wszystko... Masz czas do poniedziałku."
  Ten facet kompletnie zdurniał! Wie o mnie wszystko?! Gdyby tak było NAPRAWDĘ, okazałby trochę współczucia! Jak mogłabym się z nim porozumieć? Najważniejszym jednak pytaniem jest: skąd on tyle o mnie wie?
  Wychodziłam z toalety i od razu zobaczyłam Matta.
- Twoja mama na ciebie czeka - rzekł. 
- Och... Już?
  Zmięłam karteczkę w ręku i schowałam do kieszeni. Nie wzięłam nic, nie wliczając torby z książkami z pracą domową. 
  Rzeczywiście już na mnie czekała. I przyjechała oczywiście MOIM samochodem. Wysiadła i przytuliłyśmy się. Zaraz po tym załamała ręce i przyjrzała mi się krytycznie. 
- Sophia, dobrze się czujesz?
- Doskonale do jazdy samochodem. Ja prowadzę. 
  Zrobiła minę z serii: "Jednak źle się czujesz". 
- Nie, prowadzę ja. I bez dyskusji. 
  Usiadłam zdenerwowana na miejscu pasażera, znów nie mając siły na sprzeczkę.
  Po uroczystym powitaniu, poszłam się szybciej położyć. Wcześniej wzięłam z kuchni latarkę. Będzie mi potrzebna.
  Gdy rodzice i siostra poszli spać, zaczęłam działać. Wyślizgnęłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Odsunęłam prowizoryczne drzwi, tak jak ostatnio i weszłam w mrok.
                                                                             ***
  Szłam. Zaraz po wejściu zorientowałam się, że latarka została pozbawiona baterii. Tak więc ciemność była przede mną, przy mnie i za mną. Nie bałam się. W dawnych czasach miałam o wiele więcej powodów do strachu. Teraz poznałam (mam przynajmniej taką nadzieję) wszystkie nieprawdopodobne stworzenia, wiedziałam o świecie więcej niż profesor z najlepszego uniwersytetu na świecie.
  Tunel prowadził mnie w dół. Nie stromo, łagodnie. Wyglądał, jakby został zbudowany z asfaltu, chociaż kleista maź na moich kapciach mówiła coś innego. Szłam po glinie. Chyba. Ciągle w dół.
  Aż w końcu spadłam. Tak po prostu. Szłam i zabrakło mi ziemi pod nogami. Machałam rękami, by przestać się kręcić, ale nie krzyczałam. Nie miałam poczucia głębokości. Czekałam aż uderzę. Nagle, niespodziewanie i stanowczo za późno, to nastąpiło. Gruchnęłam ciężko o ziemię, tracąc dech, lecz nic sobie nie złamałam. No, rzeczywiście fart, jakbym nie miała innych zmartwień na głowie. Dotknęłam zimnej, glinianej ściany i przesunęłam po niej dłonią. Natrafiła na coś. Dosłownie coś, bo nie potrafiłam dokładnie określić przeznaczenia tego przedmiotu. Na górę nie wejdę, bo nie mam jak - ściana nie posiadała żadnych kołków ani niczego takiego. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak kontynuowanie wędrówki.
  Nie zaszłam za daleko. Jakieś dziesięć metrów przede mną dostrzegłam światło. Słabe, białe, lekko migoczące światło. Światełko w tunelu. Ironia losu. Mogło to mieć dwa znaczenia: umieram albo naprawdę widzę jasne światło.
  Mimo że dla większości ludzi widok światła w ciemności jest pokrzepiający, zawahałam się. Była noc. Niemożliwe więc, że to światło naturalne. Lecz skądś to się musiało wziąć. Samoistnie nie powstało około pięćdziesięciu metrów pod ziemią. Ingerencja człowieka? Kopalnia? Podeszłam powoli do wyjścia. Spodziewałam się ujrzeć wszystko, ale za nic w świecie to co zobaczyłam.
  To był pokój. Może nie zwyczajny pokój jak w domu, ale pokój. Drewniany stolik, trzynaście puf naokoło niego, dywan, obrazy na glinianych ścianach, przedstawiające różnych, zmutowanych ludzi oraz zwierzęta, a na przeciwnej coś na podobę ołtarzyka. Leżało, stało, wisiało i latało tam mnóstwo medalionów, talizmanów, amuletów i tego typu pierdół. Nad nimi też wisiał obraz; jego temat rozpoznałam od razu. Wilk. Wilk, stojący na skraju klifu, wyjący do księżyca w pełni. Ruszyłam w drugą stronę; do obrazów. Przedstawiały, na przykład, dziecko bez oka i ręki, lwa z ogonem psa i pyskiem sowy lub rekina z głową człowieka. Odnalazłam jedyny wspólny motyw: pełnię księżyca.
  Pomieszczenie samo w sobie nie należało do mrocznych, jednak czułam na plecach dreszcze. Coś w nim było nie tak. Tylko, pomijając położenie, co?
  Nagle usłyszałam głos. Brzmiał jak ludzki. To BYŁ ludzki głos! Matko! Ktoś tu idzie! Jednak głos nie dochodził z ciemności, przez którą przeszłam, ale zza ściany. Dosłownie. Zza jedynej ściany, na której nie wisiał ani jeden obraz. Kilka głosów. Wbiegłam z powrotem w tunel, lecz stanęłam za rogiem.
  Zobaczyłam Matta. Za nim Sama. A potem Ryana. Oni? Tutaj? Lecz nie tylko oni. Za nimi weszło dziesięcioro innych ludzi, których nie znałam. W tym jedna jedyna dziewczyna, która bez przerwy wpatrywała się w Matta. Chociaż powinnam, nie odczułam zazdrości. Wciąż kochałam innego...
  Siedzieli i ja siedziałam. Nie rozmawiali o niczym konkretnym, dlatego niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Ale czego ja się mogłam dowiedzieć?
  Moim jedynym punktem obserwacyjnym była owa dziewczyna, flirtująca z chłopakiem. Najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Nie poczułam ulgi. Nic nie poczułam. To dobrze. A z drugiej strony źle. Ciągle wierzyłam, że On do mnie wróci...
- Trochę późno, wracajmy - powiedział Matt, uwalniając się z objęć dziewczyny, która, dopiero wtedy to zauważyłam, mimo moich wcześniejszych obserwacji, była bardzo ładna. Czerwone usta, blond włosy, błękitne oczy, wysoka, zgrabna, innymi słowy: chodząca piękność.
- Którędy? - zapytał jakiś chłopak, chyba najmłodszy z całej grupy - miał na oko piętnaście lat.
- Tamtędy - Ryan wskazał kciukiem w moją stronę.
  W moją stronę. Idą moją stroną. Jest baaardzo źle.
  Sam pierwszy ruszył w moim kierunku. Rzuciłam się do ucieczki. To coś, czego wcześniej dotknęłam, okazało się drabiną. Weszłam po niej, ale oni zostali na dole. Nie zamierzali wchodzić. Skręcili w lewo i zniknęli w ciemnościach...
                                                                       ***
  W niedzielę znów odwiozła mnie mama, tłumacząc, że wyglądam okropnie.
  W progu pokoju powitał mnie Matt. Spojrzałam na niego podejrzliwie i, kompletnie go ignorując, weszłam do pomieszczenia.
- Pogadamy? - zapytał.
- Słucham - chociaż naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.
- Powiem to bez żadnych ceregieli. Ja... ja cię kocham.
  Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał poważnie, nie naśmiewał się.
- I to w tak nieokreślony sposób, że sam się tego boję...
- Wyjdź - przerwałam mu. - Wyjdź stąd natychmiast.
  Zachmurzył się i smutny wyszedł  z pokoju.
  Miałam cichą nadzieję, że nie przyjdzie na lekcje, ale przyszedł. Ani słowem nie dał po sobie znać, że moja reakcja jakoś go poruszyła. Wręcz przeciwnie; był spokojny jak nigdy.
  Czy to normalne, że widzi się gwiazdki? I światełka. I twarz. Znajomą twarz. Nie, to nie jest normalne...
                                                                   ***
  Zwymiotowałam niczym - to był tylko odruch. Usiadłam na łóżku, lecz zaraz poczułam zawroty głowy, jej ból i igłę w żyle, i zobaczyłam zamazany obraz. Położyłam się z powrotem, mając nadzieję znów stracić przytomność i obudzić się, jak kiedyś, w ramionach Jas...
- NIE! - krzyknęłam.
  Podniosłam się i wyrwałam kroplówkę z żyły. Nie sączyła się do niej krew. Coś innego, czego pochodzenia znać nie chciałam.
  Usłyszałam głosy i nareszcie odzyskałam zdolność widzenia. Tata i lekarz. Niestety nie Carlisle. Nie. DOBRZE, że nie Carlisle.
- Co ja tu robię? - zapytałam, gdy lekarz - chińczyk majstrował coś przy kabelku.
- Zemdlałaś. Na całkiem sporo czasu. Rzadki przypadek - mruknął łamaną angielszczyzną doktor.
- Jak się czujesz? - zmartwił się tato.
- Dobrze się czuję. Gdzie jest Jasper?
  Powiedziałam to. Powiedziałam JEGO imię. Powiedziałam imię Tabu. Natychmiast ścisnął mi się żołądek i gardło, a z oczu poleciały rzeki łez. To nie te czasy.
  Wstałam z łóżka i nie zważając na ludzi i ogólnie otaczający mnie świat, wyszłam z sali.
  Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Lecz nie kimkolwiek. Z Bellą.
- Sophia, gdzie ty idziesz?! - zawołał tata
- Do domu.
- Musisz zostać w szpitalu!
- Nic nie muszę. Albo jedziesz ze mną, albo dajesz mi kluczyki. Ewentualnie pójdę pieszo.
  Po raz pierwszy postawiłam tacie ultimatum. Źle mi z tym było. A może nie z tym?
  Tato się zawahał.
- Dobra, jedziemy, ale zaczekaj, wrócę po twoje rzeczy.
  Zaczekałam przy samochodzie. Wrócił z torbą. Po drodze odezwałam się tylko raz:
- Dlaczego i ile byłam w szpitalu?
- Tydzień i trzy dni. Zasłabłaś na lekcji. Nie pamiętasz?
- Jadę do szkoły - oznajmiłam wszem i wobec po wejściu do domu.
- Nigdzie nie jedziemy. Zostajesz w domu - mruknęła mama na powitanie.
- Pojadę sama - prychnęłam.
  Zabrałam kluczyki z blatu i powędrowałam do garażu. Zanim zdążyłam otworzyć moje ukochane auto, kluczyki odebrał mi tata.
- Zawiozę cię. Ale idź przeproś mamę.
  Przeprosiłam i doczekałam się - jak zwykle - bardzo miłej odpowiedzi:
- Czy ty się w lustrze widziałaś?! Tylko raz widziałam cię w takim stanie!
- Pa - mruknęłam.
  Jak dobrze było znów znaleźć się w internacie. Nikt nad tobą nie siedzi, nie narzeka na twój wygląd, normalnie żyć nie umierać. Haha, żartowałam. Przeciwności też są. Victoria i Char powitały mnie zduszonym okrzykiem, a Matt zaraz pytał co się stało. Jego spławiłam natychmiast; powód już on znał. Wiem, nieludzko go potraktowałam. Co innego dziewczyny. Dały mi spokój dopiero pod wieczór. Skorzystałam z chwili wolności i zadzwoniłam do Belli. Godzinę później poszłam się myć trochę zawiedziona - miałam nadzieję, że dziewczyna znów spotka Edwarda.
  Natomiast ja znów "spotkałam" pergaminową karteczkę. Od Inmortala.
"Straciłem cierpliwość. Jutro o tej porze masz mieć tą teczkę. Inaczej cię zabiję. A wiedz, że jestem do tego zdolny..."

sobota, 12 października 2013

Część 2 Rozdział 2: Niepokój

- Jutro odwiozę cię ja, jak i przyjadę po ciebie w piątek po południu - oznajmiła mama.
- Mamo, mam swój samochód, ty jeździsz... Zgodnie z przepisami. Mogę jechać sama.
- Nic nie jesz, więc jesteś osłabiona, co może wiązać się z utratą koncentracji podczas jazdy. Ja cię zawiozę. A teraz idź spać, jutro musimy wcześniej wstać.
  Nie miałam sił na dalszą sprzeczkę, dlatego odpuściłam. Nie chodziło o to, że chciałam chwalić się fajnym autem tylko o to, że bałam się, kiedy ktoś inny zasiadał za kierownicą.
  Mama obudziła mnie bardzo wcześnie, tak jak zapowiedziała. Znów nie zjadłam śniadania, chociaż wiedziałam, że na dłuższą metę będzie to miało fatalne skutki. W połowie drogi wyprzedziło nas żółte Porsche, takie jakie miała Alice. Ale to niestety nie była ona. Na przednim siedzeniu siedział Sam Misterio. A ta przy nim to zapewne ich mama.
  Spotkaliśmy się pół godziny później przed wejściem do szkoły. To znaczy ja i Matt. A sama szkoła mnie przeraziła. Wielkie wrota, jak za czasów średniowiecza, wąskie okna, rzeźby w ścianach... Istny zamek gotycki. Matt czekał na mnie właśnie w drzwiach. Oparł jedną nogę o mur zam.... to znaczy szkoły, a prawą ręką podrzucał czerwone jabłko. Uśmiechnął się na mój widok.
- Hej, piękna! Jak tam?
  Piękna? Powinien założyć okulary.
- Mogło być gorzej, a u ciebie?
- Dokładnie tak samo. Idziesz?
  Pokiwałam słabo głową.
- Czekaj, wezmę twoją walizkę.
- Nie trzeba, dam radę.
  Ostatkiem sił targnęłam torbę i weszłam pierwsza do środka.
- Tak, to budyneczek szkoły. Oprowadzę cię, jak wrócimy z internatu.
  Budyneczek?! Żartował sobie?! Dobra, to miało tylko jedno piętro, ale za to jakie?!
  Korytarzem na wprost wyprowadził mnie przez drugie, takie same drzwi, jakimi weszłam na początku. Ścieżka na końcu rozgałęziała się. Poprowadził mnie tą najbardziej po prawej. Chwilę później dotarliśmy do... Domku. Jednopiętrowego, ciemnobrązowego z równie gotyckimi oknami co w szkole domku. Zwykły, najnormalniejszy budynek na świecie.
- To tu? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - Pokiwał głową. - Spodziewałaś się klasztoru?
- Właściwie to tak...
  Weszliśmy. Od progu powitał mnie salon. Duży salon, z trojgiem drzwi: w prawo, prosto i na lewo. Pokój wyłożony był jasną boazerią, a na jednej ze ścian pysznił się bogato zdobiony kominek, z ciemnej czerwieni. W pomieszczeniu pełno było foteli i dwie trzy-osobowe kanapy. Nikogo w nim nie było. Chłopak chwycił mnie za łokieć i poprowadził mnie do drzwi naprzeciwko wejścia. Za nimi znajdował się długi, ponury korytarz, z jednym tylko oknem. Gdyby nie kinkiety, panowałaby tam całkowita ciemność. Po lewej majaczyło parę drzwi, a po prawej stały schody, wykonane z czarnego drewna, podchodzącego pod kolor podłogi i ścian.
- Parter zajmuje płeć męska, a piętro płeć piękna. Tam też jest pokój gospodarza Vincenta - powiedział Matt tonem przewodnika.
- Na górze jest mój pokój?
  Przytaknął. Wbrew mojej woli wyjął mi walizkę z ręki i wszedł na schody. Ruszyłam powoli za nim. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach z numerem czwartym.
- W każdym pokoju są po trzy osoby. Ty będziesz mieszkała z Victorią, dziewczyną Ryana i Charlotte, dziewczyną Sama.
- A ty? Singiel z wyboru?
- Tak jakoś wyszło - odparł wymijająco.
- Są tam teraz?
- Nie, są w moim pokoju, poszły do chłopaków. Lekcje zaczynają się za pół godziny. Przyjdę po ciebie.
- Nie trzeba - mruknęłam, lecz jego już nie było.
  Delikatnie otworzyłam nieskrzypiące drzwi i weszłam do środka. Pokój zrobiony był na kształt kwadratu. Po prawej stronie od drzwi znajdowało się jedno łóżko, dwoje pozostałych usytuowano w przeciwległych kątach pomieszczeniach. Tamte widocznie były w użytku; cały tył pokoju został udekorowany na różowo. Zapewne będę musiała dzielić go z jakimiś "plastikami". Lepiej trafić nie mogłam.
  Usiadłam na 'niezamieszkałym' łóżku. Lekko zakręciło mi się w głowie. Wyglądało na to, że ta część pomieszczenia przypadała mnie. Przy łóżku stał mały stolik nocny oraz szafa. DUŻA szafa.
  Po skończeniu rozpakowywania walizki, do drzwi ktoś zapukał. Podeszłam do nich i otworzyłam.
- Gotowa na naukę? - zapytał wesoło Matt.
- Tak, jasne - rzuciłam sarkastycznie.
  Chwyciłam torbę z zakupionymi dwa dni wcześniej książkami.
- Chodźmy - mruknęłam.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
  Jeżeli myślał, że mnie tym rozbawi, to się mylił. Miałam wyjątkowo zły humor.
  Chłopak wyprowadził mnie z powrotem do zamku i poszedł w lewo.
- Usiądziesz ze mną? - przyjrzał mi się niepewnie.
- A co? Siedzisz sam? - Nie mogłam powstrzymać ironii. Coś się ze mną działo. Coś niedobrego...
- Kiedyś siedziałem z Ryanem, do czasu, gdy zaczął chodzić z Victorią. Teraz siedzi z nią, a Sam z Charlotte. To jak?
- Ok, nie mam nic do stracenia...
  Dotarliśmy do jednych z wielu drzwi z napisem "historia".
- Byłbym zapomniał... To twój plan - powiedział i podał mi kartkę, którą bez szczególnego zainteresowania schowałam do torby.
  Umrę w tej szkole. Albo ktoś mnie zniszczy. Psychicznie. Mimo że powinnam się już uodpornić. Ale tak nie było. To nastąpi. Zabiją mnie. Prędzej czy później, lecz to i tak w końcu nadejdzie...
  Lekcja historii. Równie nudna lekcja historii co w mojej byłej szkole. Z tą tylko różnicą, że w tamtej ludzie nie zerkali na mnie ukradkiem, nie pomijając oczywiście szeptów.
- Czemu oni się tak dziwnie na mnie patrzą? - zapytałam w końcu Matta.
- Pewnie dlatego, że wyglądasz jak chodzący trup.
  Wyciągnęłam przed siebie blade ręce.
- Ostatni raz zwracałam uwagę na wygląd po tym, jak wróciłam ze szpitala - mruknęłam pod nosem.
- Byłaś w szpitalu? Co się stało?
- Nieważne. - To nie jego sprawa.
  Według planu na ostatniej lekcji, mianowicie matematyce, na której również siedziałam z Mattem, źle się poczułam. A że zostało jakieś piętnaście minut do końca lekcji, postanowiłam to jakoś wytrzymać.
  Jednak po niej zawołała mnie do siebie dyrektorka. Jak się okazało, chciała mnie tylko przywitać w nowej szkole.
  Wróciłam do internatu. Przy drzwiach pokoju numer cztery przystanęłam. Słyszałam wyraźnie dwa podniesione głosy; jeden należący do chłopaka, drugi do dziewczyny. A że był to również pokój Victorii i Charlotte, mogłam się domyślać, że to któraś z nich kłóciła się o coś ze swoim chłopakiem. Postanowiłam to przeczekać, nie wchodząc do środka, jednak nie sposób było nie usłyszeć co najmniej kilku słów.
- Tylko trochę jej pomogłeś?! - wrzasnął głos, należący chyba do Victorii, jeśli dobrze pamiętam z lekcji.
- A o co mnie oskarżasz?! - Ten natomiast na pewno należał do Ryana, bo do kogóż by innego?
- O nic przecież!
- Przestańcie, nie mogę tego słuchać - ze zdumieniem rozpoznałam głos Matta.
  Weszłam w końcu niepewnie wewnątrz. Przekraczając próg, zobaczyłam dziewczynę, jej chłopaka i jego brata. Wszyscy od razu spojrzeli w moją stronę.
- Cześć - powitał mnie natychmiast Matt.
- Hej - zreflektował się Ryan.
- Cze... - Nie skończyłam.
  Bo przerwała mi Victoria.
- A kto to?
- To jest właśnie Sophia, a to Victoria - przedstawił nas oficjalnie brązowowłosy.
  Już wiedziałam, że mówili o mnie. Zdradził to Matt, jednym, niewinnym słowem "właśnie". A dlatego, że na sam początek nie chciałam kłócić się ze współlokatorką, przywitałam się, mówiąc zwyczajnie:
- Cześć.
  Zmierzyła mnie groźnym spojrzeniem.
- Witaj - odparła lodowato.
- Możemy porozmawiać? - Pytanie Matta było skierowane do mnie.
  Pokiwałam głową i wyszliśmy na korytarz.
- Po pierwsze: nie martw się Victorią. Jest o Ryana chorobliwie zazdrosna. Jak dowie się, że rozmawiał z jakąś dziewczyną, robi wszystko, żeby ją zniszczyć. To normalne u niej. Ale chciałbym porozmawiać o czymś innym... - Zrobił pauzę. - Widzieliśmy twój filmik w internecie.
- Co?! Jaki filmik?! Przecież niczego nie nagrywałam!
  O CO CHODZI?!
- Jak to nie? - zdziwił się.
  Wyjął swoją komórkę i kliknął kilka przycisków. Stanął tak, że oboje widzieliśmy mały ekranik.
  Gdy tylko zobaczyłam co tam jest, mało nie spaliłam sie ze wstydu. To byłam JA śpiewająca "I don't miss missing you". Piosenkę, którą zaśpiewałam na karaoke w tamtym barze. Płakałam. Z tą piosenką wiązały się przykre wspomnienia.
  Dopiero po chwili zorientowałam się, że łzy są nie tylko na ekranie.
- Proszę, wyłącz to - jęknęłam.
- Nie. Czemu płaczesz?
- Nieważne. - Nie musiał wiedzieć.
- I tak to z ciebie niedługo wyciągnę. A teraz pytanie.
  Spojrzałam na niego ze strachem.
- Czy chcesz wstąpić do naszego zespołu?
  Zatkało mnie. Byłam tam dopiero dzień, a tu już taka propozycja...
- Ale ja nie umiem na niczym grać - zaoponowałam.
- Ale umiesz śpiewać.
  Ha, ha, bardzo śmieszne. Proszę bardzo, niech się naśmiewa. Poczekam.
- Przyjdziesz dzisiaj na próbę o siedemnastej?
- Ja? Dzisiaj? - Bezsensowne pytania, wyjęte prosto z buzi niedorozwiniętego trzylatka.
- Tak, ty. Dzisiaj.
  Z pokoju wyszedł wkurzony Ryan. Zapomniawszy o uprzejmości, trącił mnie ramieniem, jakbym tam wcale nie stała i krzyknął do Matta:
- Ja jej kompletnie nie rozumiem! Wszystko co robię jest źle! A jak próbuję to naprawić, jest jeszcze gorzej! Weź tu ją zrozum! Wkurza się o byle co! Oskarża mnie o coś czego nie zrobiłem! Dobrze, że nie posunęła się do rękoczynów, bo wtedy musiałbym zareagować z poważnymi konsekwencjami dla niej! Mam nadzieję, że do próby jej przejdzie; nie chcę jej tego mówić, jak będzie w takim stanie. Może pogadałbyś z nią? Tak, jak zawsze? - Jego głos z każdym zdaniem cichł.
  Matt spojrzał na mnie dyskretnie, ale i tak to zobaczyłam. Odrzekł jednak zaraz:
- Niech ci będzie.
  Ryan odszedł ze spuszczoną głową, a my weszliśmy do środka. Natychmiast zajęłam łóżko na jedynej stronie pomieszczenia, która nie była zastawiona neonowymi dodatkami. Na jednej z żarówiastych pościeli siedziała zapłakana Victoria. Makijaż, bardzo mocny, należał do przeszłości. Skuliłam się na łóżku. Matt usiadł obok cierpiącej, nie robiąc sobie nic z jej protestów.
- Dlaczego on tak powiedział? - szlochała dziewczyna. - Że nie dorosłam do bycia z nim! Czy to wszystko to prawda?
- Przecież wiesz, że nie. Mówił do w nerwach.
- Bywał strasznie wkurzony, ale nigdy o tym nie wspomniał...
- Dzisiaj ma gorszy dzień, nie bądź na niego zła.
- Myślisz, że się na mnie obraził? Czy nie jest prawdą to o co go obwiniałam?
- On nigdy by ci tego nie zrobił. Na pewno nie jest na ciebie zły, wybaczy ci, lecz ty też powinnaś go zrozumieć.
  Victoria pociągnęła nosem i westchnęła.
- Ok, już mi lepiej.
- Jesteś pewna?
  Chwilę potem usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam się w stronę pokoju, bo dotychczas siedziałam na łóżku przodem do ściany, udając wielkie zainteresowanie komórką. Victoria siedziała przy toaletce i poprawiała makijaż. Matt wyszedł.
- Jestem Victoria Master i witam cię w nowej szkole - powiedziała całkiem spokojnym głosem. - Przepraszam, że tak ostro przyjęłam cię na początku. Otrzymałam złe wiadomości.
- Dobra, nie ma sprawy. Nazywam się Sophia Smith.
  Spojrzałam na trzecie łóżko. Lustrzana Victoria podążyła za mną wzrokiem.
- To jest część MOJEJ przyjaciółki.
  Bardzo wyraźnie zaakcentowała słowo "mojej". Ja już nie miałam przyjaciół...
- Hej, Victoria! Co się stało Ryanowi?!
  Do pokoju wpadła Charlotte. Znałam ją jedynie z widzenia. Była wysoka i szczupła. Miała blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Widząc mnie przystanęła, wysyłając zdziwione spojrzenie PRZYJACIÓŁCE.
- To jest Sophia - odpowiedziała tamta. - Ta nowa.
  Blondynka zaraz się uspokoiła i podała mi rękę.
- Cześć, jestem Charlotte. Mów mi Char.
  Podałam jej swoją dłoń, lecz ona od razu straciła zainteresowanie moją osobą. Podeszła do Victorii, obejmując ją ramieniem.
- Co się stało? - zapytała.
- Już nic. Wyciągnęłam błędne wnioski.
  Podniosła się i wyszła.
  Do godziny siedemnastej nie spotkałyśmy jej. Razem z Charlotte nie wychodziłyśmy z pokoju, jak i nie rozmawiałyśmy. Ona odrabiała lekcje, ja bez celu wpatrywałam się w sufit.
- Słyszałam, że idziesz na próbę - odezwała się przed piątą.
- Krążyły plotki... - odpowiedziałam, nie przywiązując do tego zbytniej wagi.
- Idziesz? Już siedemnasta.
  Rozważyłam wszystkie za i przeciw. Powodów "za" miałam kilka, natomiast "przeciw" w ogóle.
- No, dobra.
  Wyszłyśmy z pokoju.
- Gdzie to jest?
- W sali muzycznej.
  Zaprowadziła mnie do budynku szkoły, potem w prawo, następnie zaś w lewo. To była sala numer trzynaście. Pechowa.
  W sali czekali już Matt, Sam, Ryan i Victoria. Czyli wszyscy. Na podeście porozstawiane zostały różne instrumenty muzyczne: perkusja, klawisze, gitary elektryczne i basowe. Na środku tego wszystkiego stały dwa mikrofony.
  Nie zwracając niczyjej uwagi, zajęłam krzesło w najdalszym kącie klasy.
- Dobra, sprawdzamy sprzęt - rzekł Matt.
  Cokolwiek to znaczyło, zrobili to. Kompletnie nie znałam się na takich rzeczach. Widziałam jedynie, że Victoria stuknęła w mikrofon i powiedziała do niego kilka słów, a na innych nie patrzyłam.
- Oficjalnie otwieramy próbę! Dobra, wiecie co gramy, nie?! - krzyczał Matt. - I raz, dwa! I raz, dwa, trzy i...
  Huk był tak ogłuszający, że mało nie zatknęłam sobie uszu dłońmi. Po pierwszym wersie skojarzyłam co śpiewa dziewczyna. To było "Make me wanna die" zespołu The Pretty Reckless. Lubiłam tę piosenkę, a Victoria naprawdę pięknie śpiewała. Nie miałam nawet co marzyć o tak silnym glosie. Na pewno się z nią nie równałam.
  Gdy przestali grać, a ja otrząsnęłam się z zadumy, Ryan podszedł do Victorii, a za nim podążyli jego bracia.
- Kochanie, musimy porozmawiać - rzekł.
  Dziewczyna odwróciła się do niego niechętnie.
- Myśleliśmy nad zmianą w zespole...
- Jakieś szczegóły?
  Serce zaczęło bić mi szybciej. Miałam dziwne wrażenie, że wiedziałam o czym mówią.
- No, bo... Ty pięknie śpiewasz.
  Zgadzam się!
- Ale chcemy zmiany w zespole, więc... Sophia zostanie wokalistką.
- Ok, odpowiedziała spokojnie. - Dzięki za współpracę. Odchodzę.
  Wszyscy znieruchomieliśmy. Ona powiedziała to tak... Po prostu, zwyczajnie. Jakby jej to w ogóle nie dotknęło. Jakby się tym wcale nie przejęła...
  Ryan próbował ratować sytuację:
- Ale, kochanie, jesteś potrzebna. Grasz na rytmicznej.
- Walę gitarę! - wrzasnęła.
  Chciała rzucić instrumentem, ale się rozmyśliła po słowach Ryana:
- Nie niszcz mojej gitary.
- Wiesz co?
  Wysłał jej pytające spojrzenie.
- Wypchaj się tą swoją gitarą!
  Pchnęła instrumentem w pierś chłopaka. Ten szybko ją chwycił by nie spadła. Gwałtownym ruchem ręki Victoria walnęła go w twarz, a po chwili kuliła się z bólu.
- Hej, słonko, co ci jest?
  Zauważyłam, że Ryan nie mówił tego szczerze, ale zdziwiłam się, czemu dziewczyna skręciła nadgarstek. Albo złamała. Nie cicho... Nic nie mówiłam.
  Chłopak chciał ją przytulić, lecz ona odepchnęła go zdrową ręką ze łzami w oczach.
- Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie! I nie zbliżaj się do mnie!
  Zabrała swoją torbę i wybiegła z sali.
  A ja nadal nie mogłam uwierzyć, że chcieli zmienić TAKĄ wokalistkę.
- Witamy w zespole, Sophia - rzekł cicho Sam.
  Po próbie, gdy już wszyscy się rozeszli i po moich tysiącach przeczeń, wchodząc do pokoju, zobaczyłam jak Matt i Victoria stoją naprzeciw siebie. Dziewczyna, ujrzawszy mnie, wylała ze strachu sok na chłopaka, który trzymała w ręku. Matt, nie przejąwszy się tym incydentem, w akompaniamencie przeprosin Victorii, zdjął koszulkę, odsłaniając umięśniony tors. Na jego prawym ramieniu zauważyłam tatuaż. Przedstawiał on łeb wściekłego lwa, otoczonego płomieniami. Co do tatuaży miałam nieprzyjemne skojarzenia.
- Już ok? - spytał dziewczynę.
  Pokiwała głową. Matt wyszedł. Victoria wyglądał, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej się rozmyśliła i także wyszła. Charlotte nie widziałam od czasu próby.
  Znów zaczęło mi brakować powietrza. Podeszłam do jedynego okna i otworzyłam je na szerokość. Osiągnęłam tylko tyle, że zrobiło mi się zimno. Musiałam przytrzymać się parapetu, żeby nie upaść. Po kilku minutach ciężkich oddechów, wróciło mi normalne krążenie. Lecz za to zaczęła boleć głowa. Może Char miała jakieś tabletki przeciwbólowe? Gdzie ona mogła być? U Sama? Matt mówił, że mieszkają pod trójką...
  Szłam już w stronę schodów. Dzieliło mnie od nich kilka metrów, kiedy dosłownie z nieba spadła karteczka. Odskoczyłam przerażona. Było zbyt ciemno, by móc stwierdzić czy nie jestem tam sama. Sięgnęłam ją, prawie natychmiast zapominając o bólu. Wróciłam do pokoju, chcąc rzecz zbadać.
  To była niezwykła kartka papieru, kwadratowa, o wymiarach cztery na cztery centymetry. W dotyku i kolorze przypominała pergamin z nadpalonymi brzegami. A na niej, cienkim pismem napisane były słowa: "Nareszcie, Sophia. Tak długo czekałem na odpowiednią osobę. Pomożesz mi?", a pod tym "Tak" i "Nie". Wywnioskowałam, że odpowiedź miałam zakreślić kółkiem. Ale co mnie obchodziło jakieś głupie kółko?! Kartka spadająca z sufitu i prosząca o pomoc?! To nie jest normalne! Wiedziałam, że to chłopak albo mężczyzna, bo napisał "czekałem". Ale kto to jest?! Czy ja go znam?! Skąd wie, jak mam na imię?!
  CZY KTOŚ MI MOŻE POWIEDZIEĆ CO SIĘ WŁAŚNIE STAŁO?!
__________
Ok, nowy rozdział... Mam nadzieję, że Was zaciekawił i ze mną zostaniecie. Z każdym rozdziałem, gdzie będzie ktoś nowy, pojawi się on w zakładce Bohaterowie, jeśli uznam, że jest on ważną postacią. Nie oszukujmy się - gdybym miała wciskać tam każdego, nikomu by się nie chciało tego przeglądać... Nowi są na dole. Najpierw dałam pierwszą część, dla nowych czytelników, a pod nimi dla stałych, część drugą :D I jeszcze jedno pytanie... Rozdziały mają być takiej długości czy krótsze? Dziękuję za to, że chce się Wam to czytać... Pozdrawiam Was <3