Blog na wattpadzie już utworzony! Pierwszy rozdział wstawiony! Jest krótki, ale to tylko na początek.
Już podaję wszystkie informacje i zapraszam do głosowania oraz komentowania.
Moja nazwa: @rathboneowa
Opowiadanie, jak zawsze: "Żyj - jak to łatwo powiedzieć"
Link: https://www.wattpad.com/story/46954189
wtorek, 11 sierpnia 2015
niedziela, 2 sierpnia 2015
Ważne!!!
Podzielam zdumienie Anonimowego czytelnika. Ja też się dziwię, że ktoś tu jeszcze wchodzi. Jak można zauważyć, to niestety nie jest rozdział. I to też nie oznacza, że się niedługo pojawi. Ale nie mówię, że go nie będzie. Nie zawieszam ani nie kończę bloga.
O czym mówię? Otóż, jakiś czas temu założyłam bloga na stronie wattpada. Być może niektórzy kojarzą tą witrynę. Chodzi mi o to, że na wattpadzie pisanie jest znacznie prostsze. Dlatego też pomyślałam, że przeniosę tego bloga na stronę właśnie wattpada. Odbyłoby się to na zasadzie, że pisałabym tam od momentu, na którym skończyłam tutaj. Historia ta sama, bez żadnych zmian. Ci sami bohaterowie, kontynuacja wydarzeń. Jednak chciałabym poznać Waszą opinię na ten temat. Wattpad ma swoją stronę internetową, logowanie jest bezpłatne i aplikacja na telefon też jest bezpłatna, więc nikt nie powinien mieć problemu z czytaniem. Oczywiście, gdybyście zgodzili się na taką zmianę, wstawiłabym tu link, moją nazwę oraz nazwę opowiadania, żebyście bez trudu mogli ją odnaleźć.
Być może jest to jakiś akt desperacji z mojej strony, ale uwierzcie mi, że nie potrafię dłużej pisać na bloggerze. Nie wchodzę już na niego tak często, jak kiedyś, dlatego straciłam też wenę. A ta historia jest moją pierwszą i według mnie, zyskała uznanie, więc nie chcę jej kończyć w takim momencie, ponieważ mam dalsze plany dotyczące przygód Sophii.
Jedyne co teraz możecie zrobić to wyrazić swoją opinię w komentarzu.
Pozdrawiam Was serdecznie.
O czym mówię? Otóż, jakiś czas temu założyłam bloga na stronie wattpada. Być może niektórzy kojarzą tą witrynę. Chodzi mi o to, że na wattpadzie pisanie jest znacznie prostsze. Dlatego też pomyślałam, że przeniosę tego bloga na stronę właśnie wattpada. Odbyłoby się to na zasadzie, że pisałabym tam od momentu, na którym skończyłam tutaj. Historia ta sama, bez żadnych zmian. Ci sami bohaterowie, kontynuacja wydarzeń. Jednak chciałabym poznać Waszą opinię na ten temat. Wattpad ma swoją stronę internetową, logowanie jest bezpłatne i aplikacja na telefon też jest bezpłatna, więc nikt nie powinien mieć problemu z czytaniem. Oczywiście, gdybyście zgodzili się na taką zmianę, wstawiłabym tu link, moją nazwę oraz nazwę opowiadania, żebyście bez trudu mogli ją odnaleźć.
Być może jest to jakiś akt desperacji z mojej strony, ale uwierzcie mi, że nie potrafię dłużej pisać na bloggerze. Nie wchodzę już na niego tak często, jak kiedyś, dlatego straciłam też wenę. A ta historia jest moją pierwszą i według mnie, zyskała uznanie, więc nie chcę jej kończyć w takim momencie, ponieważ mam dalsze plany dotyczące przygód Sophii.
Jedyne co teraz możecie zrobić to wyrazić swoją opinię w komentarzu.
Pozdrawiam Was serdecznie.
sobota, 10 stycznia 2015
Część 2 Rozdział 21: Powrót
- Co się stało? - Eric klęknął przy mnie, a ja nieomal krzyknęłam z zaskoczenia.
- Poczytaj sobie - szepnęłam cicho, gdy już się uspokoiłam.
Otworzyłam przed nim swój umysł - wolałam, żeby go przejrzał, niżbym miała powiedzieć coś na głos.
Po chwili milczenia, w której przypatrywałam się zebranym, a oni Erickowi, chłopak zrobił wściekłą minę.
- Gdzie jest ten dupek?! - krzyknął.
Wstał i zacisnął pięści. Zorientowałam się, że ani razu na mnie nie spojrzał.
- To nie jest jego wina - mruknęłam cicho. Wciąż pamiętałam, dlaczego Eric mnie ostatnio opuścił. - Zostaw to w spokoju.
- Czy ty go bronisz? - zapytał z niedowierzaniem, w końcu kierując wzrok na mnie.
Rozległy się szepty i nerwowe chichoty. Eric nawet jak mówił normalnie to przerażał.
- Nie.
Tak.
- Po prostu uważam, że to nic nie da, że pobijesz się z nim, bo po pierwsze: nie ma o co, a po drugie: on nie jest tu niczemu winien.
Zapadła tak głucha cisza, że słyszałam zgrzytanie zębów Inmortala. Wściekał się. Nie trzeba było być znawcą, żeby to stwierdzić.
- Zranił cię - rzekł nagle.
- To było dawno. Przeszłości nie zmienisz.
- Nie chodzi tu o przeszłość, tylko o to co stało się przed chwilą.
- Nic mi nie będzie - szepnęłam, odwracając wzrok.
- Pakuj się.
Podszedł do mojej szafy i wyjął z niej torbę. Spakował ją i postawił mnie na nogi, łapiąc za rękę.
- Mnie tu nie było, a wy nic nie widzieliście, jasne? - zapytał chłopak zebranych z nutą groźby w głosie.
Ci pokiwali głowami i rozstąpili się, gdy przechodziliśmy.
Mój mózg to zdarzenie zarejestrował jako coś pośredniego między snem, a jawą.
- Czy pomyślałeś, że po twojej zdradzie nie mam ochoty oglądać cię na oczy, a co dopiero gdzieś z tobą iść?
Byliśmy już na korytarzu na parterze. Wskazał okno.
- Musisz przez nie przejść - powiedział, ignorując moje pytanie.
- Nie zrobię tego.
Wywrócił oczami i zwyczajnie mnie wyniósł.
Założyłam ręce piersi, mniej więcej w pozycji określanej jako "foch".
- Co ty robisz? - zapytałam.
- Zabieram cię stąd.
- Może lepiej zabierz stąd Elodie?!
Rzucił moją torbę na ziemię, podszedł i potrząsnął mną.
- Zrozum wreszcie, że ja do Elodie nic nie czuję!
- To chyba zrozumiałe. Jesteś wampirem. Wampiry na ogół nic nie czują.
Widziałam, że ma ochotę mnie uderzyć. Trwałam ze stanowczym wzrokiem, więc nie wiem co go powstrzymało. Wziął głęboki wdech i szepnął:
- Teraz nie jest ani czas, ani miejsce na takie rozmowy. Pogadamy u mnie.
Zdurniałam.
- U ciebie?
- Tak. Zabieram cię do mojego domu. Nie chcę, byś przebywała z tymi wampirami.
- Bardziej z tobą może mi się coś stać. Pijesz ludzką krew, oni zwierzęcą.
- Rany, zrozum, że chcę pomóc! Jedziesz ze mną.
Podniósł torbę, chwycił mnie za rękę i poprowadził przed internat. A dokładniej na podjazd.
- Nie wzięłam kluczyków. Mogłeś powiedzieć - zwymyśliłam go.
- Pojedziemy moim.
- Masz samochód?
Znałam go pięć miesięcy, a nie wiedziałam, o takim istotnym fakcie?
- Czegoś się jednak dorobiłem przez te siedemdziesiąt lat.
Gdy zobaczyłam jego auto, stanęłam jak wryta.
Dlaczego? Bo to było bezkonkurencyjnie najpiękniejsze - a co za tym idzie - najlepsze auto, jakie miałam okazję widzieć.
- Lamborghini Reventon?!
Srebrne z profesjonalnym tuningiem, miało bardzo niskie zawieszenie i wysokość około metra trzydziestu. Zapalone przednie światła nadawały mu wygląd potwora.
- Przecież jest zaledwie dwadzieścia egzemplarzy na świecie! Ukradłeś!
Po raz pierwszy się zaśmiał.
- Nie, kupiłem.
- Sto km/h w zaledwie trzy i pół sekundy - zachwycałam się - możliwość zamiany wskaźnika siły przy zakrętach, hamowaniu i prowadzeniu na zwykły prędkościomierz, cena - milion euro. Ogłoszone najpiękniejszym autem na świecie. I to wszystko Twoje?
Pokiwał z dumą głową.
- Lubię słuchać opinii na temat mojego wozu, ale mam wrażenie, że musimy już jechać.
Otworzył przede mną drzwi, a ja ostrożnie wsiadłam, nie chcąc w żaden sposób pobrudzić lśniącej, drewnianej deski rozdzielczej ani skórzanej tapicerki.
- Na ile mnie wkręcasz? - zapytałam kiedy usiadł na miejscu kierowcy.
- Nie wkręcam cię.
Przekonałam się o możliwościach tego auta już po chwili, gdy na prostej Eric przyśpieszył do 200 km/h. Czułam się, jak w niebie. I to na tyle, że zasnęłam.
***
Zasłony odsłonięto, przez co się przebudziłam. Leżałam w samej bieliźnie na wielkim łóżku. Nieznanym łóżku. Było mi tak wygodnie, że gdyby nie obce przedmioty, zostałabym tam jeszcze kilka godzin.
Wstałam niechętnie i przeciągając się, podeszłam do fotela, na którym wisiał mój szlafrok. Dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było ono całe białe. Przez moment nie mogłam odróżnić podłogi od ścian i ścian od sufitu. Tylko zasłony miały brązowy kolor, jak również i drzwi. Łóżko, dwuosobowe, na którym spałam stało między dwoma stolikami nocnymi. Dwa fotele obite białą skóra, a pomiędzy nimi szklany stolik. Biały dywan i biały regał z książkami.
Przeszłam przez drzwi i poczułam zapach czegoś dobrego. I wtedy zorientowałam się, że jestem głodna.
- Dzień dobry, księżniczko. Jak się spało?
Eric stał w kuchni, do której wchodziło się przez salon, do którego wchodziło się z sypialni, w której spałam ja.
Tutaj też wszystko było białe i wielkie. Ten kolor raził mnie w oczy.
Chłopak miał na sobie tylko bokserki.
Zawstydzona odpowiedziałam:
- Wyśmienicie.
Stłumiłam ziewnięcie i wyjrzałam przez okno. Dom z widokiem na jezioro...
- Siadaj. Pewnie jesteś głodna.
Rano nie za bardzo myślę, więc usiadłam przy stole, stojącym w kuchni. Eric postawił przede mną dziwne danie.
- Co to jest?
Na talerzu rozpoznałam jedynie ryż.
- To wołowina smażona po syczuańsku z ryżem. Tradycyjne danie chińskie. Smacznego.
Wyszedł do jeszcze innego pokoju, którego przeznaczenia nie znałam
Zabrałam się za jedzenie. Wbrew pozorom smakowało przepysznie.
- Dziękuję! - krzyknęłam.
Umyłam po sobie talerz, a Inmortal wyszedł - jak się okazało - z łazienki, ręcznikiem wycierając mokre włosy.
Patrząc na niego, przypomniała mi się bardzo istotna sprawa.
- Volturi.
Zaprzestał dotychczasowej czynności i spojrzał na mnie, pytając:
- Skąd ich znasz?
- Zabili mnie - odparłam wymijająco. - Byli wczoraj przy szkole.
- Dlaczego?
- Skąd mam wiedzieć? Chciałam się dowiedzieć w jakiej sprawie, ale ty mnie tu zabrałeś. Za ile przyjeżdżają właściciele?
Pokręcił z rezygnacją głową.
- To jest mój dom. Twój telefon dzwonił
A moja komórka leżała na stoliku w sypialni. Na ekranie widniało kilkanaście połączeń nieodebranych od Vincentego, Victorii, Carlisle'a i mamy. Ta ostatnia zatelefonowała w chwili, gdy wróciłam z powrotem do salonu, gdzie siedział Eric.
- Matko boska, po co ci komórka, skoro jej nie odbierasz?!
- Nie gorączkuj się. Spałam.
Spojrzałam na wiekowy zegar stojący w rogu pokoju, który wskazywał dziesiątą rano.
- Gdzie ty jesteś?! Pan Vincent dzwonił do mnie w nocy, że zniknęłaś i że nie ma nadzieję, że przyjechałaś do domu! Gdzie jesteś?!
Wiedząc, że Inmortal wszystko słyszy, zerknęłam na niego błagalnym wzrokiem. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć mamie.
~ Powiedz prawdę - szepnął.
- Jestem u chłopaka - wydukałam niepewnie.
- U Matta?
- Co? Nie! U Ericka.
- U niego w domu? - zapytała podejrzliwie.
- Tak.
- To ile on ma lat, że posiada własne mieszkanie?
Zaśmiałam się.
- Dziewiętnaście.
- Zabezpieczyliście się?
Tak mnie tym zaskoczyła, że przez moment nie mogłam wydusić słowa, a i chłopak wyglądał na zdziwionego. Cóż... To w końcu moja mama.
- Mamo, skończ. Muszę iść. Do zobaczenia.
Opadłam na kanapę.
- Przepraszam za nią.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się. - Idź się ubierz, zaraz musimy jechać.
- Mieliśmy pogadać.
Schował twarz w dłoniach.
- Ja już powiedziałem to co miałem. Nie rozumiem czego jeszcze oczekujesz.
- Chcę, żebyś wybrał - oznajmiłam dobitnie.
Spojrzał mi w oczy.
- Wyboru dokonałem pięć miesięcy temu.
Opatuliłam się szczelniej szlafrokiem i szepnęłam:
- To na co ci Elodie?
- To była tylko marionetka.
- Lalkarz nie całuje swoich lalek.
- Jesteś jedyną kobietą na świecie, która jechała moim samochodem i spała w mojej sypialni.
- I co? Mam się czuć wyróżniona?!
- Powinnaś.
- Ty materialisto - syknęłam.
Poszłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Musiałam się stamtąd wydostać, lecz pod łazienkowym oknem znajdował się jedynie klif, z którego skakać nie chciałam.
- Kochanie, przepraszam. Proszę, nie gniewaj się.
Głos Ericka wydał mi się zdołowany i smutny.
- Gdzie mam z tobą jechać? - zapytałam nie komentując ani słowem jego przeprosin.
- Myślałem sobie, że pojedziemy do twoich rodziców.
________________________________________
Przeprosiny Wam się należą ;-;
Naprawdę, opuściłam się w pisaniu strasznie i tu, i na tym drugim blogu. Nie dość, że rozdziału taki czas nie było, to jeszcze wyszedł beznadziejnie. No i nie mogę obiecać, że rozdziały będą pojawiać sie systematycznie, bo wątpię, że tak będzie. Jestem po prostu załamana tym ile nauki jest w liceum, to naprawdę nie to samo co w gimnazjum, gdzie nie ucząc się miałam średnie z paskiem na koniec ;///
Więc na dzień dzisiejszy nie mogę Wam powiedzieć kiedy będzie następny rozdział, ale będę go pisać w każdej wolnej chwili, więc proszę, nie bądźcie źli ;-;
- Poczytaj sobie - szepnęłam cicho, gdy już się uspokoiłam.
Otworzyłam przed nim swój umysł - wolałam, żeby go przejrzał, niżbym miała powiedzieć coś na głos.
Po chwili milczenia, w której przypatrywałam się zebranym, a oni Erickowi, chłopak zrobił wściekłą minę.
- Gdzie jest ten dupek?! - krzyknął.
Wstał i zacisnął pięści. Zorientowałam się, że ani razu na mnie nie spojrzał.
- To nie jest jego wina - mruknęłam cicho. Wciąż pamiętałam, dlaczego Eric mnie ostatnio opuścił. - Zostaw to w spokoju.
- Czy ty go bronisz? - zapytał z niedowierzaniem, w końcu kierując wzrok na mnie.
Rozległy się szepty i nerwowe chichoty. Eric nawet jak mówił normalnie to przerażał.
- Nie.
Tak.
- Po prostu uważam, że to nic nie da, że pobijesz się z nim, bo po pierwsze: nie ma o co, a po drugie: on nie jest tu niczemu winien.
Zapadła tak głucha cisza, że słyszałam zgrzytanie zębów Inmortala. Wściekał się. Nie trzeba było być znawcą, żeby to stwierdzić.
- Zranił cię - rzekł nagle.
- To było dawno. Przeszłości nie zmienisz.
- Nie chodzi tu o przeszłość, tylko o to co stało się przed chwilą.
- Nic mi nie będzie - szepnęłam, odwracając wzrok.
- Pakuj się.
Podszedł do mojej szafy i wyjął z niej torbę. Spakował ją i postawił mnie na nogi, łapiąc za rękę.
- Mnie tu nie było, a wy nic nie widzieliście, jasne? - zapytał chłopak zebranych z nutą groźby w głosie.
Ci pokiwali głowami i rozstąpili się, gdy przechodziliśmy.
Mój mózg to zdarzenie zarejestrował jako coś pośredniego między snem, a jawą.
- Czy pomyślałeś, że po twojej zdradzie nie mam ochoty oglądać cię na oczy, a co dopiero gdzieś z tobą iść?
Byliśmy już na korytarzu na parterze. Wskazał okno.
- Musisz przez nie przejść - powiedział, ignorując moje pytanie.
- Nie zrobię tego.
Wywrócił oczami i zwyczajnie mnie wyniósł.
Założyłam ręce piersi, mniej więcej w pozycji określanej jako "foch".
- Co ty robisz? - zapytałam.
- Zabieram cię stąd.
- Może lepiej zabierz stąd Elodie?!
Rzucił moją torbę na ziemię, podszedł i potrząsnął mną.
- Zrozum wreszcie, że ja do Elodie nic nie czuję!
- To chyba zrozumiałe. Jesteś wampirem. Wampiry na ogół nic nie czują.
Widziałam, że ma ochotę mnie uderzyć. Trwałam ze stanowczym wzrokiem, więc nie wiem co go powstrzymało. Wziął głęboki wdech i szepnął:
- Teraz nie jest ani czas, ani miejsce na takie rozmowy. Pogadamy u mnie.
Zdurniałam.
- U ciebie?
- Tak. Zabieram cię do mojego domu. Nie chcę, byś przebywała z tymi wampirami.
- Bardziej z tobą może mi się coś stać. Pijesz ludzką krew, oni zwierzęcą.
- Rany, zrozum, że chcę pomóc! Jedziesz ze mną.
Podniósł torbę, chwycił mnie za rękę i poprowadził przed internat. A dokładniej na podjazd.
- Nie wzięłam kluczyków. Mogłeś powiedzieć - zwymyśliłam go.
- Pojedziemy moim.
- Masz samochód?
Znałam go pięć miesięcy, a nie wiedziałam, o takim istotnym fakcie?
- Czegoś się jednak dorobiłem przez te siedemdziesiąt lat.
Gdy zobaczyłam jego auto, stanęłam jak wryta.
Dlaczego? Bo to było bezkonkurencyjnie najpiękniejsze - a co za tym idzie - najlepsze auto, jakie miałam okazję widzieć.
- Lamborghini Reventon?!
Srebrne z profesjonalnym tuningiem, miało bardzo niskie zawieszenie i wysokość około metra trzydziestu. Zapalone przednie światła nadawały mu wygląd potwora.
- Przecież jest zaledwie dwadzieścia egzemplarzy na świecie! Ukradłeś!
Po raz pierwszy się zaśmiał.
- Nie, kupiłem.
- Sto km/h w zaledwie trzy i pół sekundy - zachwycałam się - możliwość zamiany wskaźnika siły przy zakrętach, hamowaniu i prowadzeniu na zwykły prędkościomierz, cena - milion euro. Ogłoszone najpiękniejszym autem na świecie. I to wszystko Twoje?
Pokiwał z dumą głową.
- Lubię słuchać opinii na temat mojego wozu, ale mam wrażenie, że musimy już jechać.
Otworzył przede mną drzwi, a ja ostrożnie wsiadłam, nie chcąc w żaden sposób pobrudzić lśniącej, drewnianej deski rozdzielczej ani skórzanej tapicerki.
- Na ile mnie wkręcasz? - zapytałam kiedy usiadł na miejscu kierowcy.
- Nie wkręcam cię.
Przekonałam się o możliwościach tego auta już po chwili, gdy na prostej Eric przyśpieszył do 200 km/h. Czułam się, jak w niebie. I to na tyle, że zasnęłam.
***
Zasłony odsłonięto, przez co się przebudziłam. Leżałam w samej bieliźnie na wielkim łóżku. Nieznanym łóżku. Było mi tak wygodnie, że gdyby nie obce przedmioty, zostałabym tam jeszcze kilka godzin.
Wstałam niechętnie i przeciągając się, podeszłam do fotela, na którym wisiał mój szlafrok. Dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było ono całe białe. Przez moment nie mogłam odróżnić podłogi od ścian i ścian od sufitu. Tylko zasłony miały brązowy kolor, jak również i drzwi. Łóżko, dwuosobowe, na którym spałam stało między dwoma stolikami nocnymi. Dwa fotele obite białą skóra, a pomiędzy nimi szklany stolik. Biały dywan i biały regał z książkami.
Przeszłam przez drzwi i poczułam zapach czegoś dobrego. I wtedy zorientowałam się, że jestem głodna.
- Dzień dobry, księżniczko. Jak się spało?
Eric stał w kuchni, do której wchodziło się przez salon, do którego wchodziło się z sypialni, w której spałam ja.
Tutaj też wszystko było białe i wielkie. Ten kolor raził mnie w oczy.
Chłopak miał na sobie tylko bokserki.
Zawstydzona odpowiedziałam:
- Wyśmienicie.
Stłumiłam ziewnięcie i wyjrzałam przez okno. Dom z widokiem na jezioro...
- Siadaj. Pewnie jesteś głodna.
Rano nie za bardzo myślę, więc usiadłam przy stole, stojącym w kuchni. Eric postawił przede mną dziwne danie.
- Co to jest?
Na talerzu rozpoznałam jedynie ryż.
- To wołowina smażona po syczuańsku z ryżem. Tradycyjne danie chińskie. Smacznego.
Wyszedł do jeszcze innego pokoju, którego przeznaczenia nie znałam
Zabrałam się za jedzenie. Wbrew pozorom smakowało przepysznie.
- Dziękuję! - krzyknęłam.
Umyłam po sobie talerz, a Inmortal wyszedł - jak się okazało - z łazienki, ręcznikiem wycierając mokre włosy.
Patrząc na niego, przypomniała mi się bardzo istotna sprawa.
- Volturi.
Zaprzestał dotychczasowej czynności i spojrzał na mnie, pytając:
- Skąd ich znasz?
- Zabili mnie - odparłam wymijająco. - Byli wczoraj przy szkole.
- Dlaczego?
- Skąd mam wiedzieć? Chciałam się dowiedzieć w jakiej sprawie, ale ty mnie tu zabrałeś. Za ile przyjeżdżają właściciele?
Pokręcił z rezygnacją głową.
- To jest mój dom. Twój telefon dzwonił
A moja komórka leżała na stoliku w sypialni. Na ekranie widniało kilkanaście połączeń nieodebranych od Vincentego, Victorii, Carlisle'a i mamy. Ta ostatnia zatelefonowała w chwili, gdy wróciłam z powrotem do salonu, gdzie siedział Eric.
- Matko boska, po co ci komórka, skoro jej nie odbierasz?!
- Nie gorączkuj się. Spałam.
Spojrzałam na wiekowy zegar stojący w rogu pokoju, który wskazywał dziesiątą rano.
- Gdzie ty jesteś?! Pan Vincent dzwonił do mnie w nocy, że zniknęłaś i że nie ma nadzieję, że przyjechałaś do domu! Gdzie jesteś?!
Wiedząc, że Inmortal wszystko słyszy, zerknęłam na niego błagalnym wzrokiem. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć mamie.
~ Powiedz prawdę - szepnął.
- Jestem u chłopaka - wydukałam niepewnie.
- U Matta?
- Co? Nie! U Ericka.
- U niego w domu? - zapytała podejrzliwie.
- Tak.
- To ile on ma lat, że posiada własne mieszkanie?
Zaśmiałam się.
- Dziewiętnaście.
- Zabezpieczyliście się?
Tak mnie tym zaskoczyła, że przez moment nie mogłam wydusić słowa, a i chłopak wyglądał na zdziwionego. Cóż... To w końcu moja mama.
- Mamo, skończ. Muszę iść. Do zobaczenia.
Opadłam na kanapę.
- Przepraszam za nią.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się. - Idź się ubierz, zaraz musimy jechać.
- Mieliśmy pogadać.
Schował twarz w dłoniach.
- Ja już powiedziałem to co miałem. Nie rozumiem czego jeszcze oczekujesz.
- Chcę, żebyś wybrał - oznajmiłam dobitnie.
Spojrzał mi w oczy.
- Wyboru dokonałem pięć miesięcy temu.
Opatuliłam się szczelniej szlafrokiem i szepnęłam:
- To na co ci Elodie?
- To była tylko marionetka.
- Lalkarz nie całuje swoich lalek.
- Jesteś jedyną kobietą na świecie, która jechała moim samochodem i spała w mojej sypialni.
- I co? Mam się czuć wyróżniona?!
- Powinnaś.
- Ty materialisto - syknęłam.
Poszłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Musiałam się stamtąd wydostać, lecz pod łazienkowym oknem znajdował się jedynie klif, z którego skakać nie chciałam.
- Kochanie, przepraszam. Proszę, nie gniewaj się.
Głos Ericka wydał mi się zdołowany i smutny.
- Gdzie mam z tobą jechać? - zapytałam nie komentując ani słowem jego przeprosin.
- Myślałem sobie, że pojedziemy do twoich rodziców.
________________________________________
Przeprosiny Wam się należą ;-;
Naprawdę, opuściłam się w pisaniu strasznie i tu, i na tym drugim blogu. Nie dość, że rozdziału taki czas nie było, to jeszcze wyszedł beznadziejnie. No i nie mogę obiecać, że rozdziały będą pojawiać sie systematycznie, bo wątpię, że tak będzie. Jestem po prostu załamana tym ile nauki jest w liceum, to naprawdę nie to samo co w gimnazjum, gdzie nie ucząc się miałam średnie z paskiem na koniec ;///
Więc na dzień dzisiejszy nie mogę Wam powiedzieć kiedy będzie następny rozdział, ale będę go pisać w każdej wolnej chwili, więc proszę, nie bądźcie źli ;-;
środa, 29 października 2014
Część 2 Rozdział 20: Załamanie
Jasper również znieruchomiał, gdy jego wzrok, okrążający wszystkich po kolei, spoczął na mnie.
Jedno wiedziałam - zmienił się. Lecz nie tak bardzo, żebym go nie poznała. Ściął włosy, miał teraz krótkie, jak Carlisle i ciemniejsze. Zniknęły cienie pod oczami, zniknął uśmiech. Czarne oczy pozbawione zostały życia, jeżeli mogę to tak określić. Zrobił się jakby... wyższy? No i mięśnie odznaczały się wyraźniej w błękitnej koszuli.
Wystarczyła jedna sekunda, bym zerwała się z krzesła i, obserwowana przez wszystkich, wybiegła z jadalni. Nie obyło się bez Victorii krzyczącej coś do mnie i jeszcze paru osób, które natychmiast za mną pobiegły. Podjęłam spontaniczną decyzję, by zamiast do pokoju, wejść do łazienki.
- Sophia, co się stało? - Victoria już zaczęła mnie męczyć.
- Źle się czuję - odparłam bez zastanowienia.
- Pójdę po Jodie - zaoferował się Ryan.
Nie! Będzie kazała mi zostać, a z Jasperem to ja nie zostanę!
Biegiem otworzyłam z powrotem drzwi, wpuszczając Victorię, Ryana, Matta i Sama.
- Co się z tobą do cholery jasnej dzieje?! - Dlaczego Matt wyglądał na zdenerwowanego?
- Nic się ze mną nie dzieje. Po prostu musiało mi coś zaszkodzić. Chodźmy do szkoły.
Miałam jedno, jedyne postanowienie; musiałam udawać, że GO nie znam. Samo w sobie mogło to sprawiać trudności - nie łatwo jest zapomnieć o najpiękniejszym okresie swojego życia, a tak właśnie myślałam o czasie spędzonym z Jasperem. Według mnie już dawno powinnam załamać się psychicznie.
Przechodząc przez salon, w którym siedziały wszystkie wampiry, uniosłam wysoko głowę i zmrużyłam oczy.
- Sophio, możemy porozmawiać? - zapytał nieśmiało Carlisle.
- Spieszę się - odparłam i wyszłam z internatu.
Jednak Martin nie pozwolił mi zajść za daleko. Pojawił się niespodziewanie przede mną i "zniknął" mi znajomych. Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni patyk. Nakreślił nim w powietrzu trzy, wyraźne słowa, które od razu sobie przypomniałam: "Volturi tu idą". Chłopak pomachał mi i zniknął.
Rzuciłam torbę na ziemię i nie patrząc na zdziwione spojrzenia reszty, wbiegłam z powrotem do internatu, już od progu wrzeszcząc:
- Vincencie! Vincent!
- Sophio, co się stało? - Carlisle podbiegł do mnie, łapiąc za ramiona.
Byłam spanikowana.
- Jasper, pomóż mi - szepnął doktor.
Chłopak podszedł zdumiony, a ja warknęłam wściekle:
- Niech on do mnie nie podchodzi.
Wykorzystując chwilę zaskoczenia lekarza, wyrwałam się spod jego uścisku i wbiegłam na górę, wciąż nawołując gospodarza.
Całe szczęście, siedział w biurze. Opadłam ciężko na krzesło, dysząc, jak parowóz.
- Czemu nie jesteś w szkole? - zapytał.
- Ważne jest, że życie kilku osób jest zagrożone.
Uniósł brwi, wstał i otworzył drzwi, za którymi stały wampiry.
Wyglądali na zmieszanych.
- Sophia, co się stało? - zapytał Alex.
Spojrzałam na Jaspera. Jego widok mnie przeraził. Miał taki pusty wzrok i jakby nie bardzo chciał się przyznać, że mnie zna.
Musiałam powiedzieć im wszystkim. To jest ważne. Ale będę musiała przyznać się, że widzę duchy, a podejrzewając, że przez Ericka Volturi tu idą... To skomplikowane.
Wzięłam głęboki wdech.
- Przydałaby się Alice... - Widząc ich nierozumiejące spojrzenia, zdenerwowałam się i rzekłam otwarcie: - Volturi tu idą.
Zapadła długa cisza. Tak głęboka, że usłyszeliśmy dzwonek, obwieszczający początek lekcji. Nikt się szczególnie nie zmartwił, że nie jestem w szkole.
- Skąd to wiesz? - szepnął Vincent.
I się zaczęło. Nie mogłam powiedzieć, że widzę duchy. To brzmiało bardzo paranoicznie. Pomimo tego daru starałam się zachowywać, jak cywilizowany człowiek. Co miałam zrobić?!
- To nie jest ważne - odparłam wymijająco.
- To jest bardzo ważne - zaprzeczył Edward. - Tę wiadomość mogłaś dostać z wątpliwego źródła, co doprowadziłoby nas do nieporozumienia.
- Jedno wiem na pewno: To źródło informacji jest w stu procentach pewne. Musicie mi uwierzyć. Nie wymyśliłam sobie tego.
- Pozwól nam sprawdzić - rzekł Alex, wskazując na siebie i Edwarda.
- To nie jest ważne - powtórzyłam.
Vincent spojrzał mi prosto w oczy.
- Boisz się Volturi.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu.
Tak, bałam się. Lecz nie mogłam tego okazać. To zbyt niebezpieczne.
- Nieważne.
- Sophio... - mruknął ostrzegawczo Carlisle.
Zdenerwowałam się.
- Och no... Volturi nie wiedzą, że żyję.
- To... to chyba dobrze?... Ale skoro nie miałaś z nimi styczności to dlaczego się ich boisz?
Zaśmiałam się ponuro.
- Źle mnie zrozumiałeś. Według nich, ja nie żyję. Oni mnie zabili.
Znów zapadła cisza, kiedy gospodarz trawił moje słowa, spoglądając niepewnie na Carlisle'a, Edwarda, Alexa i Jaspera. Wszyscy, oprócz tego ostatniego, pokiwali głowami.
- Ale... Jak to?
- No, normalnie. Dowiedzieli się, że wiem o wampirach, porwali mnie i chcieli zabić, i są w pewnym stopniu przekonani, że im się to udało.
- W pewnym stopniu?...
- To nie jest ważne.
Alex się wtrącił:
- Wiesz, o której mają się zjawić?
Pokręciłam głową.
- To się dowiedz! - wybuchnął Vincent.
- Spokojnie, Vincencie - szepnął zdumiony lekarz.
Miałam zrobić rzecz niemożliwą? Duchy nie pojawiały się ot tak.
Hiszpański.
Zerwałam się z krzesła i porywając torbę, którą ktoś mi podał, w ciągu dwóch minut znalazłam się w klasie. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, lecz miałam przeczucie, że to nadzwyczaj ważne.
- Przepraszam za spóźnienie - rzekłam, siadając obok Matta.
- Co się stało? - zapytał od razu chłopak.
- Nie wzięłam książek.
- Dobrze... Tak więc, jak już mówiłam, zanim mi bezczelnie przerwano - nauczycielka spojrzała na mnie spod byka - zapiszę wam teraz kilka słów związanych z przestępstwami, a wy przetłumaczycie je na język angielski.
Wolnym ruchem sięgnęła kredę i zapisała na tablicy słowa. Crimen, criminal, investigación, banda, asesino, terrorista, ladrón, falsificación, misterios, inecplicables, misterio... Misterio?
Zerknęłam na Matta, a gdy i on dotarł do słowa, oznaczającego swoje nazwisko, uśmiechnął się. "Misterio" znaczy "tajemnica". Poszukaj w tajemnicy... Czy możliwe, że chodzi o braci Misterio?...
- Sophio, czy ty mnie słuchasz?
Nauczycielka stała przy mojej ławce z dziennikiem w ręku.
- Tak, słucham. Może pani powtórzyć pytanie?
Uniosła wzrok wymownie do sufitu i powiedziała:
- Chcę, byś przetłumaczyła zdanie znajdujące się na tablicy.
A na tablicy znajdowało się zdanie: "czekamy w lesie przy szkole o 21".
I nagle zrozumiałam, dlaczego tak śpieszno było mi na hiszpański. Volturi będą dzisiaj o 21 w lesie przy szkole. I wszystko stało się jasne.
- Sophio, czekamy.
- Estamos a la espera en el bosque cerca de la escuela acerca del 21.
Nauczycielka zmrużyła oczy i poszła dalej, nie mówiąc mi czy powiedziałam dobrze.
Miałam to gdzieś. Najważniejsze, że wiedziałam dwie ważne rzeczy: że Misterio wiedzą coś o Ericku i ja wiem, o której przybędą Volturi. A jednak coś mi się w końcu udało.
W przerwie na następną lekcję poszłam do internatu, kierując się od razu do biura Vincentego.
- Wiem gdzie i o której przyjdą Volturi - rzekłam, siadając.
- Słuchamy - oznajmił Alex, zajmując miejsce obok mnie.
- Będą dzisiaj w lesie przy szkole. O 21.
- Skąd ty to do cholery jasnej wiesz?! - Vincent wyraźnie mi nie wierzył. - Poszłaś na jedną lekcję do szkoły, wróciłaś i wiesz?! Co z tobą?! Informatora tam masz?!
Pokręciłam głową, nie poddając się emocjom.
- To jest pewne. Co robimy?
- Ty zostaniesz w domu, żeby cię nie znaleźli. Pójdziemy my - odpowiedział szybko Carlisle.
I pomyśleć, że miałam nadzieję na coś innego.
- Jakby coś nie wiecie nic ode mnie. I... - zastanowiłam się. - Nie idę już do szkoły.
Rzekłam i wyszłam spokojnie na korytarz.
Czy ja naprawdę proszę o zbyt wiele? Chciałabym tylko mieć takie życie, jak Victoria lub Char. Mieć znów prawdziwych przyjaciół i żyć w nieświadomości o chodzących po ziemi stworach.
Miałam takie życie. Przez siedemnaście lat.
Weszłam do pokoju i sięgnęłam komórkę.
- Cześć, mamo. Przyjedziesz po mnie?
- Matko, co się stało?! Ktoś cię wywiózł, pobił, zgwałcił i zakopał?!
W jej głosie usłyszałam strach. Bardzo wyraźny strach.
- ... Nie, mamo... - odparłam, trochę zaskoczona jej reakcją. - Nic mi nie jest. Chciałabym mój samochód.
- Ja...
- Przyjedziesz z tatą, żebyś mogła potem normalnie wrócić do domu... Dobrze?
Przez długą chwilę się nie odzywała, myśląc nad tym co powiedziałam.
- Jak się czujesz?
Mało nie prychnęłam.
- Świetnie. Przyjedziecie?
- Och... No niech ci będzie. Kiedy?
- Dzisiaj. Zaraz. Teraz.
Mama westchnęła i rzekła ciężko:
- Już się zbieramy.
Odetchnęłam i padłam na łóżko. Po jakimś czasie zasnęłam.
***
Obudziłam się, ponieważ ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. Niewiele myśląc, walnęłam tego kogoś pięścią w twarz.
- Ała! - krzyknęła zraniona twarz.
- Przepraszam, Matt - mruknęłam, wciąż jeszcze zaspana.
Wiedziałam, że to on, jeszcze zanim go zobaczyłam.
- Co chciałeś? - Usiadłam powoli na łóżku.
- Twoja mama była tutaj kilka godzin temu i zostawiła ci samochód i kluczyki - pomachał mi nimi przed nosem, a ja mu je zabrałam. - Idziesz na próbę?
- Idę - odparłam natychmiast. - Stało się coś, gdy spałam?
- Nic szczególnego. Pan McDean mówił jedynie na obiedzie, że dzisiaj nie możemy wychodzić z pokoi po dwudziestej. Ciekawe o co chodzi.
To nie jest ciekawe, tylko tragiczne.
- Ogarnij się i przyjdź. Zaczniemy bez ciebie.
Pokiwałam głową.
Uczesałam porządnie włosy, przebrałam się i pobiegłam zobaczyć swój samochód. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym stanęła, jak wryta. Przysięgam, to nie był mój samochód. To znaczy, kiedyś mógł nim być tyle, że moje auto miało BIAŁY kolor, a nie CZARNY. Wiedziałam, że pierwsze co muszę zrobić po próbie, to przejażdżka do myjni.
Poszłam powoli do sali od muzyki, w chwili gdy Victoria śpiewała piosenkę "Thank you very much". Zdziwiłam się, bo tym razem wybrali piosenkę wykonawczyni z Polski, mimo że dotychczas ograniczaliśmy się do angielskich wokalistów. Do ławki doszłam cichutko na palcach, nie chciałam jej przerywać. Znów poraził mnie jej silny głos bez jakiejkolwiek nieczystej nuty czy słabszego tonu. Wszystko idealnie.
Gdy skończyła, pierwsza zaczęłam klaskać, na co dziewczyna odpowiedziała mi uśmiechem.
- Nadal jesteście pewni, że wolicie mnie? - zapytałam niewinnie.
Pokiwali głowami. Nawet Victoria.
- Co gramy?
Podeszłam do mikrofonu, zdjęłam go ze statywu i spojrzałam na Matta.
- Może skupimy się dzisiaj na Taylor Swift?
Jego pomysł został poparty wieloma entuzjastycznymi odpowiedziami.
Koniec końców, zaśpiewałam takie utwory, jak: "White Horses", "Back to December", "Tim McGraw", "The story of us" i "Love Story". Kiedy śpiewałam tę ostatnią i byłam już w połowie, usłyszałam trzask drzwi, lecz przypomniałam sobie słowa Matta, żeby nigdy, pod żadnym pozorem nie przerywać próby. Jeżeli ten ktoś będzie chciał, to poczeka. Tak zrobiliśmy. Gdy Sam wyciągnął ostatnią nutę na basie, od razu zwróciliśmy uwagę na gościa.
Szczęka mi opadła. Victorii też, ale z całkiem innego powodu. Jej z zachwytu, mi ze zdumienia.
Jasper.
- Sophio, czy możemy porozmawiać? - spytał, ignorując dziewczynę, patrząc tylko na mnie.
Ubrał się, jak zwykł się ubierać jeszcze kiedy byliśmy razem. Jeansy, koszula, a na nią skórzana kurtka, trochę podobna do kurtki Ericka. Te jego ciemniejsze włosy mi nie pasowały; zbyt przyzwyczaiłam się do długich i jasnych. I oczy. Niebezpieczne, czarne oczy. Wolałabym złote.
- W jakim celu? - zapytałam wymijająco, jakby wcale nie obchodziła mnie ta rozmowa.
- Ogólnym.
To wystarczyło, żebym nabrała podejrzeń, że chodzi o przeszłość.
- Koniec próby - obwieścił nieśmiało Matt.
Ludzie bez słowa zaczęli odstawiać sprzęt i wychodzić. Zerknęłam na nich błagalnym wzrokiem, którego nikt nie zechciał podchwycić.
- Chyba nie mam innego wyjścia...
Stanęłam przy oknie, a on na przeciwko, przyglądając mi się z zaciekawieniem i skupieniem.
- Zawrzyjmy taki układ: najpierw ja opowiem ci wszystko, ty wysłuchasz mnie bez zbędnych słów, a później zdobędziesz się na jakąś reakcję. Jakieś pytanie na początek? - zapytał uprzejmie.
Pełno, ale czemu akurat takie?
- Dlaczego Christopher? Jasper ci nie pasuje?
Otworzył usta, z których przez chwilę nie wydobył się żaden dźwięk.
- Skąd znasz moje prawdziwe imię?
Zmarszczyłam brwi.
Chłopak westchnął.
- Zaraz ci to wytłumaczę. Usiądź.
Niechętnie to zrobiłam. Zajął miejsce po przeciwnej stronie, trochę zbyt blisko.
- Wszystko co teraz powiem, wyda ci się co najmniej dziwne, nieprawdopodobne i niewiarygodne. Sam nadal nie potrafię tego wyjaśnić. To stało się już całkiem długi czas temu, jakieś sześć miesięcy. Historia ogólna nie jest ważna, chodzi mi raczej o jej skutki. Interesującą sprawą jest, że ja... Ja cię nie pamiętam, Sophio. Powiedziałbym nawet, że nie znam, lecz od Carlisle'a dowiedziałem się kilku rzeczy, ale nic konkretnego. Wiem, że muszę cię skądś znać, inaczej byś tak nie zareagowała przy śniadaniu, lecz przysięgam, że naprawdę nic sobie nie przypominam. Nie pamiętam nic, co zdarzyło się ponad sześć miesięcy temu.
Siedziałam i się gapiłam. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć. Tak, miał rację. To było dziwne i praktycznie nieprawdopodobne.
- Czy to ma być jakiś żart?
Pokręcił smutno głową, nie spuszczając wzroku.
- I nie wiesz kim jestem?
- Wiem jedynie tyle, że masz na imię Sophia, ale nic poza tym.
Nie mogłam się powstrzymać. Zerwałam się z krzesła i płacząc pobiegłam do internatu. Po drodze zahaczyłam kilka osób, w jednej rozpoznając Elodie. Dziewczyna wiedząc, że nie odpowiem na jej bzdurne pytania pod tytułem: "co się stało?" pobiegła za mną.
W pokoju rzuciłam się na łóżko i wtuliłam głowę w poduszkę, by nikt z paru osób, które tam dotarły, nie zobaczył łez. W końcu zrobiło się zbyt głośno, bym mogła przemyśleć to co się zdarzyło, więc uniosłam się na łokciach. Spojrzałam w stronę drzwi, akurat w momencie, gdy Victoria krzyknęła:
- Ja tam nie wejdę! Nie chcę i nie będę przebywała w pokoju z tą zdzirą!
Stała w drzwiach i patrzyła w kierunku Elodie z morderczym wyrazem twarzy.
Znikąd pojawił się Ryan, złapał ją pod ramiona i zwyczajnie wniósł do pokoju. Usiadł na jej łóżku z dziewczyną na kolanach i mając za nic wrzaski, zatkał jej usta dłonią.
Analiza tego zdarzenia nie wytłumaczyła wcale tego, co stało się wcześniej. To, że Jasper wyznał, że mnie nie zna, zabolało równie mocno, jak wtedy gdy sześć miesięcy temu powiedział, że mnie nie kocha. To smutne.
- Przesuńcie się - usłyszałam znajomy głos.
Właściciela tego głosu nie powinno tu być.
Ericka nie powinno tu być.
Jedno wiedziałam - zmienił się. Lecz nie tak bardzo, żebym go nie poznała. Ściął włosy, miał teraz krótkie, jak Carlisle i ciemniejsze. Zniknęły cienie pod oczami, zniknął uśmiech. Czarne oczy pozbawione zostały życia, jeżeli mogę to tak określić. Zrobił się jakby... wyższy? No i mięśnie odznaczały się wyraźniej w błękitnej koszuli.
Wystarczyła jedna sekunda, bym zerwała się z krzesła i, obserwowana przez wszystkich, wybiegła z jadalni. Nie obyło się bez Victorii krzyczącej coś do mnie i jeszcze paru osób, które natychmiast za mną pobiegły. Podjęłam spontaniczną decyzję, by zamiast do pokoju, wejść do łazienki.
- Sophia, co się stało? - Victoria już zaczęła mnie męczyć.
- Źle się czuję - odparłam bez zastanowienia.
- Pójdę po Jodie - zaoferował się Ryan.
Nie! Będzie kazała mi zostać, a z Jasperem to ja nie zostanę!
Biegiem otworzyłam z powrotem drzwi, wpuszczając Victorię, Ryana, Matta i Sama.
- Co się z tobą do cholery jasnej dzieje?! - Dlaczego Matt wyglądał na zdenerwowanego?
- Nic się ze mną nie dzieje. Po prostu musiało mi coś zaszkodzić. Chodźmy do szkoły.
Miałam jedno, jedyne postanowienie; musiałam udawać, że GO nie znam. Samo w sobie mogło to sprawiać trudności - nie łatwo jest zapomnieć o najpiękniejszym okresie swojego życia, a tak właśnie myślałam o czasie spędzonym z Jasperem. Według mnie już dawno powinnam załamać się psychicznie.
Przechodząc przez salon, w którym siedziały wszystkie wampiry, uniosłam wysoko głowę i zmrużyłam oczy.
- Sophio, możemy porozmawiać? - zapytał nieśmiało Carlisle.
- Spieszę się - odparłam i wyszłam z internatu.
Jednak Martin nie pozwolił mi zajść za daleko. Pojawił się niespodziewanie przede mną i "zniknął" mi znajomych. Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni patyk. Nakreślił nim w powietrzu trzy, wyraźne słowa, które od razu sobie przypomniałam: "Volturi tu idą". Chłopak pomachał mi i zniknął.
Rzuciłam torbę na ziemię i nie patrząc na zdziwione spojrzenia reszty, wbiegłam z powrotem do internatu, już od progu wrzeszcząc:
- Vincencie! Vincent!
- Sophio, co się stało? - Carlisle podbiegł do mnie, łapiąc za ramiona.
Byłam spanikowana.
- Jasper, pomóż mi - szepnął doktor.
Chłopak podszedł zdumiony, a ja warknęłam wściekle:
- Niech on do mnie nie podchodzi.
Wykorzystując chwilę zaskoczenia lekarza, wyrwałam się spod jego uścisku i wbiegłam na górę, wciąż nawołując gospodarza.
Całe szczęście, siedział w biurze. Opadłam ciężko na krzesło, dysząc, jak parowóz.
- Czemu nie jesteś w szkole? - zapytał.
- Ważne jest, że życie kilku osób jest zagrożone.
Uniósł brwi, wstał i otworzył drzwi, za którymi stały wampiry.
Wyglądali na zmieszanych.
- Sophia, co się stało? - zapytał Alex.
Spojrzałam na Jaspera. Jego widok mnie przeraził. Miał taki pusty wzrok i jakby nie bardzo chciał się przyznać, że mnie zna.
Musiałam powiedzieć im wszystkim. To jest ważne. Ale będę musiała przyznać się, że widzę duchy, a podejrzewając, że przez Ericka Volturi tu idą... To skomplikowane.
Wzięłam głęboki wdech.
- Przydałaby się Alice... - Widząc ich nierozumiejące spojrzenia, zdenerwowałam się i rzekłam otwarcie: - Volturi tu idą.
Zapadła długa cisza. Tak głęboka, że usłyszeliśmy dzwonek, obwieszczający początek lekcji. Nikt się szczególnie nie zmartwił, że nie jestem w szkole.
- Skąd to wiesz? - szepnął Vincent.
I się zaczęło. Nie mogłam powiedzieć, że widzę duchy. To brzmiało bardzo paranoicznie. Pomimo tego daru starałam się zachowywać, jak cywilizowany człowiek. Co miałam zrobić?!
- To nie jest ważne - odparłam wymijająco.
- To jest bardzo ważne - zaprzeczył Edward. - Tę wiadomość mogłaś dostać z wątpliwego źródła, co doprowadziłoby nas do nieporozumienia.
- Jedno wiem na pewno: To źródło informacji jest w stu procentach pewne. Musicie mi uwierzyć. Nie wymyśliłam sobie tego.
- Pozwól nam sprawdzić - rzekł Alex, wskazując na siebie i Edwarda.
- To nie jest ważne - powtórzyłam.
Vincent spojrzał mi prosto w oczy.
- Boisz się Volturi.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu.
Tak, bałam się. Lecz nie mogłam tego okazać. To zbyt niebezpieczne.
- Nieważne.
- Sophio... - mruknął ostrzegawczo Carlisle.
Zdenerwowałam się.
- Och no... Volturi nie wiedzą, że żyję.
- To... to chyba dobrze?... Ale skoro nie miałaś z nimi styczności to dlaczego się ich boisz?
Zaśmiałam się ponuro.
- Źle mnie zrozumiałeś. Według nich, ja nie żyję. Oni mnie zabili.
Znów zapadła cisza, kiedy gospodarz trawił moje słowa, spoglądając niepewnie na Carlisle'a, Edwarda, Alexa i Jaspera. Wszyscy, oprócz tego ostatniego, pokiwali głowami.
- Ale... Jak to?
- No, normalnie. Dowiedzieli się, że wiem o wampirach, porwali mnie i chcieli zabić, i są w pewnym stopniu przekonani, że im się to udało.
- W pewnym stopniu?...
- To nie jest ważne.
Alex się wtrącił:
- Wiesz, o której mają się zjawić?
Pokręciłam głową.
- To się dowiedz! - wybuchnął Vincent.
- Spokojnie, Vincencie - szepnął zdumiony lekarz.
Miałam zrobić rzecz niemożliwą? Duchy nie pojawiały się ot tak.
Hiszpański.
Zerwałam się z krzesła i porywając torbę, którą ktoś mi podał, w ciągu dwóch minut znalazłam się w klasie. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, lecz miałam przeczucie, że to nadzwyczaj ważne.
- Przepraszam za spóźnienie - rzekłam, siadając obok Matta.
- Co się stało? - zapytał od razu chłopak.
- Nie wzięłam książek.
- Dobrze... Tak więc, jak już mówiłam, zanim mi bezczelnie przerwano - nauczycielka spojrzała na mnie spod byka - zapiszę wam teraz kilka słów związanych z przestępstwami, a wy przetłumaczycie je na język angielski.
Wolnym ruchem sięgnęła kredę i zapisała na tablicy słowa. Crimen, criminal, investigación, banda, asesino, terrorista, ladrón, falsificación, misterios, inecplicables, misterio... Misterio?
Zerknęłam na Matta, a gdy i on dotarł do słowa, oznaczającego swoje nazwisko, uśmiechnął się. "Misterio" znaczy "tajemnica". Poszukaj w tajemnicy... Czy możliwe, że chodzi o braci Misterio?...
- Sophio, czy ty mnie słuchasz?
Nauczycielka stała przy mojej ławce z dziennikiem w ręku.
- Tak, słucham. Może pani powtórzyć pytanie?
Uniosła wzrok wymownie do sufitu i powiedziała:
- Chcę, byś przetłumaczyła zdanie znajdujące się na tablicy.
A na tablicy znajdowało się zdanie: "czekamy w lesie przy szkole o 21".
I nagle zrozumiałam, dlaczego tak śpieszno było mi na hiszpański. Volturi będą dzisiaj o 21 w lesie przy szkole. I wszystko stało się jasne.
- Sophio, czekamy.
- Estamos a la espera en el bosque cerca de la escuela acerca del 21.
Nauczycielka zmrużyła oczy i poszła dalej, nie mówiąc mi czy powiedziałam dobrze.
Miałam to gdzieś. Najważniejsze, że wiedziałam dwie ważne rzeczy: że Misterio wiedzą coś o Ericku i ja wiem, o której przybędą Volturi. A jednak coś mi się w końcu udało.
W przerwie na następną lekcję poszłam do internatu, kierując się od razu do biura Vincentego.
- Wiem gdzie i o której przyjdą Volturi - rzekłam, siadając.
- Słuchamy - oznajmił Alex, zajmując miejsce obok mnie.
- Będą dzisiaj w lesie przy szkole. O 21.
- Skąd ty to do cholery jasnej wiesz?! - Vincent wyraźnie mi nie wierzył. - Poszłaś na jedną lekcję do szkoły, wróciłaś i wiesz?! Co z tobą?! Informatora tam masz?!
Pokręciłam głową, nie poddając się emocjom.
- To jest pewne. Co robimy?
- Ty zostaniesz w domu, żeby cię nie znaleźli. Pójdziemy my - odpowiedział szybko Carlisle.
I pomyśleć, że miałam nadzieję na coś innego.
- Jakby coś nie wiecie nic ode mnie. I... - zastanowiłam się. - Nie idę już do szkoły.
Rzekłam i wyszłam spokojnie na korytarz.
Czy ja naprawdę proszę o zbyt wiele? Chciałabym tylko mieć takie życie, jak Victoria lub Char. Mieć znów prawdziwych przyjaciół i żyć w nieświadomości o chodzących po ziemi stworach.
Miałam takie życie. Przez siedemnaście lat.
Weszłam do pokoju i sięgnęłam komórkę.
- Cześć, mamo. Przyjedziesz po mnie?
- Matko, co się stało?! Ktoś cię wywiózł, pobił, zgwałcił i zakopał?!
W jej głosie usłyszałam strach. Bardzo wyraźny strach.
- ... Nie, mamo... - odparłam, trochę zaskoczona jej reakcją. - Nic mi nie jest. Chciałabym mój samochód.
- Ja...
- Przyjedziesz z tatą, żebyś mogła potem normalnie wrócić do domu... Dobrze?
Przez długą chwilę się nie odzywała, myśląc nad tym co powiedziałam.
- Jak się czujesz?
Mało nie prychnęłam.
- Świetnie. Przyjedziecie?
- Och... No niech ci będzie. Kiedy?
- Dzisiaj. Zaraz. Teraz.
Mama westchnęła i rzekła ciężko:
- Już się zbieramy.
Odetchnęłam i padłam na łóżko. Po jakimś czasie zasnęłam.
***
Obudziłam się, ponieważ ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. Niewiele myśląc, walnęłam tego kogoś pięścią w twarz.
- Ała! - krzyknęła zraniona twarz.
- Przepraszam, Matt - mruknęłam, wciąż jeszcze zaspana.
Wiedziałam, że to on, jeszcze zanim go zobaczyłam.
- Co chciałeś? - Usiadłam powoli na łóżku.
- Twoja mama była tutaj kilka godzin temu i zostawiła ci samochód i kluczyki - pomachał mi nimi przed nosem, a ja mu je zabrałam. - Idziesz na próbę?
- Idę - odparłam natychmiast. - Stało się coś, gdy spałam?
- Nic szczególnego. Pan McDean mówił jedynie na obiedzie, że dzisiaj nie możemy wychodzić z pokoi po dwudziestej. Ciekawe o co chodzi.
To nie jest ciekawe, tylko tragiczne.
- Ogarnij się i przyjdź. Zaczniemy bez ciebie.
Pokiwałam głową.
Uczesałam porządnie włosy, przebrałam się i pobiegłam zobaczyć swój samochód. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym stanęła, jak wryta. Przysięgam, to nie był mój samochód. To znaczy, kiedyś mógł nim być tyle, że moje auto miało BIAŁY kolor, a nie CZARNY. Wiedziałam, że pierwsze co muszę zrobić po próbie, to przejażdżka do myjni.
Poszłam powoli do sali od muzyki, w chwili gdy Victoria śpiewała piosenkę "Thank you very much". Zdziwiłam się, bo tym razem wybrali piosenkę wykonawczyni z Polski, mimo że dotychczas ograniczaliśmy się do angielskich wokalistów. Do ławki doszłam cichutko na palcach, nie chciałam jej przerywać. Znów poraził mnie jej silny głos bez jakiejkolwiek nieczystej nuty czy słabszego tonu. Wszystko idealnie.
Gdy skończyła, pierwsza zaczęłam klaskać, na co dziewczyna odpowiedziała mi uśmiechem.
- Nadal jesteście pewni, że wolicie mnie? - zapytałam niewinnie.
Pokiwali głowami. Nawet Victoria.
- Co gramy?
Podeszłam do mikrofonu, zdjęłam go ze statywu i spojrzałam na Matta.
- Może skupimy się dzisiaj na Taylor Swift?
Jego pomysł został poparty wieloma entuzjastycznymi odpowiedziami.
Koniec końców, zaśpiewałam takie utwory, jak: "White Horses", "Back to December", "Tim McGraw", "The story of us" i "Love Story". Kiedy śpiewałam tę ostatnią i byłam już w połowie, usłyszałam trzask drzwi, lecz przypomniałam sobie słowa Matta, żeby nigdy, pod żadnym pozorem nie przerywać próby. Jeżeli ten ktoś będzie chciał, to poczeka. Tak zrobiliśmy. Gdy Sam wyciągnął ostatnią nutę na basie, od razu zwróciliśmy uwagę na gościa.
Szczęka mi opadła. Victorii też, ale z całkiem innego powodu. Jej z zachwytu, mi ze zdumienia.
Jasper.
- Sophio, czy możemy porozmawiać? - spytał, ignorując dziewczynę, patrząc tylko na mnie.
Ubrał się, jak zwykł się ubierać jeszcze kiedy byliśmy razem. Jeansy, koszula, a na nią skórzana kurtka, trochę podobna do kurtki Ericka. Te jego ciemniejsze włosy mi nie pasowały; zbyt przyzwyczaiłam się do długich i jasnych. I oczy. Niebezpieczne, czarne oczy. Wolałabym złote.
- W jakim celu? - zapytałam wymijająco, jakby wcale nie obchodziła mnie ta rozmowa.
- Ogólnym.
To wystarczyło, żebym nabrała podejrzeń, że chodzi o przeszłość.
- Koniec próby - obwieścił nieśmiało Matt.
Ludzie bez słowa zaczęli odstawiać sprzęt i wychodzić. Zerknęłam na nich błagalnym wzrokiem, którego nikt nie zechciał podchwycić.
- Chyba nie mam innego wyjścia...
Stanęłam przy oknie, a on na przeciwko, przyglądając mi się z zaciekawieniem i skupieniem.
- Zawrzyjmy taki układ: najpierw ja opowiem ci wszystko, ty wysłuchasz mnie bez zbędnych słów, a później zdobędziesz się na jakąś reakcję. Jakieś pytanie na początek? - zapytał uprzejmie.
Pełno, ale czemu akurat takie?
- Dlaczego Christopher? Jasper ci nie pasuje?
Otworzył usta, z których przez chwilę nie wydobył się żaden dźwięk.
- Skąd znasz moje prawdziwe imię?
Zmarszczyłam brwi.
Chłopak westchnął.
- Zaraz ci to wytłumaczę. Usiądź.
Niechętnie to zrobiłam. Zajął miejsce po przeciwnej stronie, trochę zbyt blisko.
- Wszystko co teraz powiem, wyda ci się co najmniej dziwne, nieprawdopodobne i niewiarygodne. Sam nadal nie potrafię tego wyjaśnić. To stało się już całkiem długi czas temu, jakieś sześć miesięcy. Historia ogólna nie jest ważna, chodzi mi raczej o jej skutki. Interesującą sprawą jest, że ja... Ja cię nie pamiętam, Sophio. Powiedziałbym nawet, że nie znam, lecz od Carlisle'a dowiedziałem się kilku rzeczy, ale nic konkretnego. Wiem, że muszę cię skądś znać, inaczej byś tak nie zareagowała przy śniadaniu, lecz przysięgam, że naprawdę nic sobie nie przypominam. Nie pamiętam nic, co zdarzyło się ponad sześć miesięcy temu.
Siedziałam i się gapiłam. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć. Tak, miał rację. To było dziwne i praktycznie nieprawdopodobne.
- Czy to ma być jakiś żart?
Pokręcił smutno głową, nie spuszczając wzroku.
- I nie wiesz kim jestem?
- Wiem jedynie tyle, że masz na imię Sophia, ale nic poza tym.
Nie mogłam się powstrzymać. Zerwałam się z krzesła i płacząc pobiegłam do internatu. Po drodze zahaczyłam kilka osób, w jednej rozpoznając Elodie. Dziewczyna wiedząc, że nie odpowiem na jej bzdurne pytania pod tytułem: "co się stało?" pobiegła za mną.
W pokoju rzuciłam się na łóżko i wtuliłam głowę w poduszkę, by nikt z paru osób, które tam dotarły, nie zobaczył łez. W końcu zrobiło się zbyt głośno, bym mogła przemyśleć to co się zdarzyło, więc uniosłam się na łokciach. Spojrzałam w stronę drzwi, akurat w momencie, gdy Victoria krzyknęła:
- Ja tam nie wejdę! Nie chcę i nie będę przebywała w pokoju z tą zdzirą!
Stała w drzwiach i patrzyła w kierunku Elodie z morderczym wyrazem twarzy.
Znikąd pojawił się Ryan, złapał ją pod ramiona i zwyczajnie wniósł do pokoju. Usiadł na jej łóżku z dziewczyną na kolanach i mając za nic wrzaski, zatkał jej usta dłonią.
Analiza tego zdarzenia nie wytłumaczyła wcale tego, co stało się wcześniej. To, że Jasper wyznał, że mnie nie zna, zabolało równie mocno, jak wtedy gdy sześć miesięcy temu powiedział, że mnie nie kocha. To smutne.
- Przesuńcie się - usłyszałam znajomy głos.
Właściciela tego głosu nie powinno tu być.
Ericka nie powinno tu być.
piątek, 26 września 2014
Część 2 Rozdział 19: Powrót do przeszłości
Notka na początku, bo nie chcę Wam psuć zakończenia!
Rozdział mega krótki, ale ze względu na pewne wydarzenie... Oczywiście przepraszam za takie opóźnienie, lecz nie obiecuje, że następny rozdział pojawi się - jak powinien - za dwa tygodnie, więc proszę Was o cierpliwość. A teraz zapraszam do czytania i komentowania ^^
____________________________________
Co się działo potem?
Weszłam powolnym krokiem do salonu, co było konieczne, żeby przejść do korytarza, gdzie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro. Czułam się, jak w transie. Nie słyszałam głosów dziewczyn czy Jodie. Szłam prosto do pokoju, by tam w spokoju poczekać na gospodarza. Usiadłam w pozycji tureckiej na łóżku, patrząc na przeciwległą ścianę.]
Drzwi po jakimś czasie otworzyły się z hukiem i wbiegł przez nie Vincent. Trzymał w dłoni umazany kołek. Opadł ciężko na krzesło przy biurku i, nie patrząc na mnie, szepnął:
- Nie złapałem go.
Myślałam, że się przesłyszałam. Otworzyłam szeroko oczy i przysunęłam się bliżej niego.
- Jak to?! - zapytałam histerycznie. - Nie zabiłeś go?!
Pokręcił głową, wpatrując się w podłogę.
- On jest za szybki. Dzieliło nas co najmniej dziesięć kilometrów.
W nagłym przypływie lęku zaczęłam się trząść.
- Czyli będzie więcej, niż jedna ofiara. - Bardziej stwierdziłam fakt, niż zadałam pytanie. Wydawało mi się to oczywiste.
- Nie będzie żadnej ofiary. Chyba, że Eric.
Zaśmiałam się nerwowo.
- Wierzysz w to? Zobaczysz, w najbliższym czasie ktoś zginie i dam sobie głowę uciąć, że będę pierwsza.
Wstał i podszedł, klękając przede mną.
- Nie mów tak, nic ci się nie stanie.
- Kto go powstrzyma?
Nie, nie płakałam. Kwestia przyzwyczajenia.
- Jestem tutaj ja, Carlisle, Edward i Alex. Nie dosięgnie cię tutaj.
Przeraziłam się.
- Nie możesz powiedzieć Cullenom o Inmortalu. Błagam cię, przysięgnij, że tego nie zrobisz.
Zaskoczyłam go.
- Em... No dobrze... Ale dlaczego?
- Sprawa osobista - odparłam, może zbyt chłodno.
- Vincencie, czy coś się stało? - Do pokoju wszedł Carlisle.
Spojrzałam uważniej na gospodarza, chcąc zobaczyć co zrobi.
- Nie, wszystko w porządku, Sophia jest po prostu zmęczona. Zostawmy ją samą.
Pokiwałam głową. Rzeczywiście odczuwałam zmęczenie.
Lecz nie mogłam zasnąć. Rzucałam się na łóżku, a kołaczące się w umyśle słowa Ericka "jeszcze pożałujesz" nie dawały mi ani chwili wytchnienia. Kiedy w końcu zmorzył mnie sen, budziłam się spocona i zdyszana, bo we śnie widziałam Ponurego Żniwiarza, który powtarzał moje imię, uśmiechając się zachęcająco i wskazując schody prowadzące w głąb Ziemi zbudowane z ludzkich czaszek.
Chciałam porozmawiać. Nigdy jeszcze nie czułam tak wielkiej potrzeby porozmawiania z kimś normalnym. Lecz nikogo takiego do dyspozycji nie miałam. Nawet Bella nie wiedziała co się ze mną działo. Ech... Życie.
Nagle poczułam zimno. Nie brało się ono jednak z otwartego okna, ponieważ na zewnątrz było zaskakująco ciepło. Przez drzwi przeniknął Martin. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, więc udało mi się nie krzyknąć. Znów czułam się, jak w transie. Wstałam i szłam za nim, a raczej chciałam za nim iść. Zatrzymał się bowiem przy moim biurku i omiótł wzrokiem wszystkie leżące tam przedmioty, i spojrzał na mnie. Skinął w moim kierunku placem, a ja posłusznie podeszłam. Wskazał kartkę z zeszytu i długopis. Czyżby chciał się ze mną porozumieć?
Widocznie miałam coś napisać. Chłopak wyjął z kieszeni spodni... Patyk. Podszedł do ściany nad głową i znów pokazał, że mam podejść. Zaczął kreślić patykiem litery, które przybrały czarno-czerwony kolor. Trochę za późno zorientowałam się, że miałam to pisać. Ale tego nie potrzebowałam. Te trzy słowa odbiły mi się po wewnętrznych stronach powiek, więc trudno je było zapomnieć. Z tamtego momentu zapamiętałam tylko to zdanie:
Volturi tu idą.
***
Wstałam, dziwnie orzeźwiona. Po raz pierwszy od kilku miesięcy mogłam rzec, że się wyspałam, choć pamiętałam, że przyszło mi to z trudem.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Na swoim łóżku siedziała Victoria i płakała. Natychmiast przypomniał mi się poprzedni wieczór. Gdy tylko twarz Ericka stanęła mi przed oczami, pomyślałam, że ten dureń jej coś zrobił. Podeszłam do dziewczyny i objęłam ją ramieniem.
- Co się stało?
Przytuła mi i wciąż płacząc, wydusiła:
- Charlotte zabrali rodzice.
Uniosłam pytająco brwi.
- Dlaczego?
- Przeczytali gazetę, w której pisali o tym morderstwie. Bali się o nią.
Westchnęłam z ulgą. Przynajmniej jej się nic nie stało.
- Zobaczysz, za niecały tydzień Char wróci. Zrobi wszystko, by tak się stało.
Po co jej robiłam nadzieję? Kłamałam, ale chyba w słusznej sprawie?
- Chodźmy na śniadanie.
Które znów przygotowywała Elodie. Miałam już jej dość, a pomimo tego musiałam zachować spokój przy reszcie, żeby się nie dowiedzieli.
Usiadłam między markotną Victorią, a Mattem.
Po mniej więcej dziesięciu minutach wielkie drzwi jadalni otworzyły się. Sądziłam, że doszedł jeden ze spóźnialskich, bo kilka krzeseł stało jeszcze niezajętych, dlatego nawet na tego kogoś nie spojrzałam. Do czasu, aż rozległy się rozmarzone westchnięcia dziewczyn. Nigdy nie reagowały tak na żadnego chłopaka, więc coś musiało być na rzeczy.
- Dzień dobry. Mam na imię Christopher.
Uniosłam oczy na przybysza.
Łyżka z płatkami, która była już w połowie drogi do moich ust, upadła z brzdękiem z powrotem do miski.
A czas stanął. Albo się cofnął.
W drzwiach stał Jasper.
Rozdział mega krótki, ale ze względu na pewne wydarzenie... Oczywiście przepraszam za takie opóźnienie, lecz nie obiecuje, że następny rozdział pojawi się - jak powinien - za dwa tygodnie, więc proszę Was o cierpliwość. A teraz zapraszam do czytania i komentowania ^^
____________________________________
Co się działo potem?
Weszłam powolnym krokiem do salonu, co było konieczne, żeby przejść do korytarza, gdzie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro. Czułam się, jak w transie. Nie słyszałam głosów dziewczyn czy Jodie. Szłam prosto do pokoju, by tam w spokoju poczekać na gospodarza. Usiadłam w pozycji tureckiej na łóżku, patrząc na przeciwległą ścianę.]
Drzwi po jakimś czasie otworzyły się z hukiem i wbiegł przez nie Vincent. Trzymał w dłoni umazany kołek. Opadł ciężko na krzesło przy biurku i, nie patrząc na mnie, szepnął:
- Nie złapałem go.
Myślałam, że się przesłyszałam. Otworzyłam szeroko oczy i przysunęłam się bliżej niego.
- Jak to?! - zapytałam histerycznie. - Nie zabiłeś go?!
Pokręcił głową, wpatrując się w podłogę.
- On jest za szybki. Dzieliło nas co najmniej dziesięć kilometrów.
W nagłym przypływie lęku zaczęłam się trząść.
- Czyli będzie więcej, niż jedna ofiara. - Bardziej stwierdziłam fakt, niż zadałam pytanie. Wydawało mi się to oczywiste.
- Nie będzie żadnej ofiary. Chyba, że Eric.
Zaśmiałam się nerwowo.
- Wierzysz w to? Zobaczysz, w najbliższym czasie ktoś zginie i dam sobie głowę uciąć, że będę pierwsza.
Wstał i podszedł, klękając przede mną.
- Nie mów tak, nic ci się nie stanie.
- Kto go powstrzyma?
Nie, nie płakałam. Kwestia przyzwyczajenia.
- Jestem tutaj ja, Carlisle, Edward i Alex. Nie dosięgnie cię tutaj.
Przeraziłam się.
- Nie możesz powiedzieć Cullenom o Inmortalu. Błagam cię, przysięgnij, że tego nie zrobisz.
Zaskoczyłam go.
- Em... No dobrze... Ale dlaczego?
- Sprawa osobista - odparłam, może zbyt chłodno.
- Vincencie, czy coś się stało? - Do pokoju wszedł Carlisle.
Spojrzałam uważniej na gospodarza, chcąc zobaczyć co zrobi.
- Nie, wszystko w porządku, Sophia jest po prostu zmęczona. Zostawmy ją samą.
Pokiwałam głową. Rzeczywiście odczuwałam zmęczenie.
Lecz nie mogłam zasnąć. Rzucałam się na łóżku, a kołaczące się w umyśle słowa Ericka "jeszcze pożałujesz" nie dawały mi ani chwili wytchnienia. Kiedy w końcu zmorzył mnie sen, budziłam się spocona i zdyszana, bo we śnie widziałam Ponurego Żniwiarza, który powtarzał moje imię, uśmiechając się zachęcająco i wskazując schody prowadzące w głąb Ziemi zbudowane z ludzkich czaszek.
Chciałam porozmawiać. Nigdy jeszcze nie czułam tak wielkiej potrzeby porozmawiania z kimś normalnym. Lecz nikogo takiego do dyspozycji nie miałam. Nawet Bella nie wiedziała co się ze mną działo. Ech... Życie.
Nagle poczułam zimno. Nie brało się ono jednak z otwartego okna, ponieważ na zewnątrz było zaskakująco ciepło. Przez drzwi przeniknął Martin. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, więc udało mi się nie krzyknąć. Znów czułam się, jak w transie. Wstałam i szłam za nim, a raczej chciałam za nim iść. Zatrzymał się bowiem przy moim biurku i omiótł wzrokiem wszystkie leżące tam przedmioty, i spojrzał na mnie. Skinął w moim kierunku placem, a ja posłusznie podeszłam. Wskazał kartkę z zeszytu i długopis. Czyżby chciał się ze mną porozumieć?
Widocznie miałam coś napisać. Chłopak wyjął z kieszeni spodni... Patyk. Podszedł do ściany nad głową i znów pokazał, że mam podejść. Zaczął kreślić patykiem litery, które przybrały czarno-czerwony kolor. Trochę za późno zorientowałam się, że miałam to pisać. Ale tego nie potrzebowałam. Te trzy słowa odbiły mi się po wewnętrznych stronach powiek, więc trudno je było zapomnieć. Z tamtego momentu zapamiętałam tylko to zdanie:
Volturi tu idą.
***
Wstałam, dziwnie orzeźwiona. Po raz pierwszy od kilku miesięcy mogłam rzec, że się wyspałam, choć pamiętałam, że przyszło mi to z trudem.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Na swoim łóżku siedziała Victoria i płakała. Natychmiast przypomniał mi się poprzedni wieczór. Gdy tylko twarz Ericka stanęła mi przed oczami, pomyślałam, że ten dureń jej coś zrobił. Podeszłam do dziewczyny i objęłam ją ramieniem.
- Co się stało?
Przytuła mi i wciąż płacząc, wydusiła:
- Charlotte zabrali rodzice.
Uniosłam pytająco brwi.
- Dlaczego?
- Przeczytali gazetę, w której pisali o tym morderstwie. Bali się o nią.
Westchnęłam z ulgą. Przynajmniej jej się nic nie stało.
- Zobaczysz, za niecały tydzień Char wróci. Zrobi wszystko, by tak się stało.
Po co jej robiłam nadzieję? Kłamałam, ale chyba w słusznej sprawie?
- Chodźmy na śniadanie.
Które znów przygotowywała Elodie. Miałam już jej dość, a pomimo tego musiałam zachować spokój przy reszcie, żeby się nie dowiedzieli.
Usiadłam między markotną Victorią, a Mattem.
Po mniej więcej dziesięciu minutach wielkie drzwi jadalni otworzyły się. Sądziłam, że doszedł jeden ze spóźnialskich, bo kilka krzeseł stało jeszcze niezajętych, dlatego nawet na tego kogoś nie spojrzałam. Do czasu, aż rozległy się rozmarzone westchnięcia dziewczyn. Nigdy nie reagowały tak na żadnego chłopaka, więc coś musiało być na rzeczy.
- Dzień dobry. Mam na imię Christopher.
Uniosłam oczy na przybysza.
Łyżka z płatkami, która była już w połowie drogi do moich ust, upadła z brzdękiem z powrotem do miski.
A czas stanął. Albo się cofnął.
W drzwiach stał Jasper.
środa, 20 sierpnia 2014
Część 2 Rozdział 18: Zemsta
Elodie podniosła głowę, na której widniało tylko totalne zaskoczenie.
- Co? - zapytała nieprzytomnie.
- Dziękuję - powtórzyłam głośniej.
Dziewczyna pokręciła blond czupryną.
- Nie rozumiem cię.
- Wytłumaczyłabym ci, ale jest tak trochę tłoczno, nie uważasz?
Spojrzałam nieprzyjaźnie na Nancy, a Elodie wyraźnie zorientowała się w sytuacji.
- Nancy, mogłabyś zostawić nas na chwilę same?
Rudowłosa zerknęła na mnie, a jej mina wyrażała, że za żadne skarby tego nie uczyni.
- Proszę - mruknęła zmęczonym głosem jej współlokatorka.
Nancy westchnęła.
- Ale chwilę.
Wyszła.
- Szybko odpuszcza - zauważyłam.
Elodie zmrużyła oczy.
- Czego ty ode mnie chcesz?! Może mam ci paść do stóp i błagać o wybaczenie?!
- Nie bulwersuj się tak, bo wylewu dostaniesz - zaoponowałam. - Chociaż... Fajnie by było... Ale do rzeczy. Mam tylko jedno pytanie. A właściwie to nie. Opowiedz.
- Prawdę?
Wywróciłam oczami.
- Nie, proszę, okłam mnie.
- To było nagłe. Robiłam właśnie lekcje i zastanawiałam się kiedy przyjdziesz, żeby zawołać mnie do kuchni. Nancy siedziała u Grega, jej chłopaka. Nagle Eric wszedł i nic nie mówiąc podniósł mnie z krzesła i zaczął całować.
Tego się obawiałam. Że to on zaczął. Kurczowo trzymałam się nadziei, że to Elodie...
- Było tak cudownie... - rozmarzyła się.
A ja miałam ochotę rąbnąć pięścią w ten jej głupi łeb. Jej też nienawidziłam.
- Myślałaś o tym co ci mówiłam? - zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu.
- Trochę tego było - uśmiechnęła się widząc, że ma nade mną psychiczną przewagę.
- O tym, że jeśli sama mu się nie poddasz, to nic się nie stanie?
- Zapomniało mi się - zmieniła uśmiech na złośliwy. - Czy ty wiesz, jakie on ma mięśnie?
Ta suka bawiła się moją słabą cierpliwością.
- Zależy ci na nim? - Jeżeli odpowiedz byłaby twierdząca, śmiać to ja się będę ostatnia.
- Czy twoje pytanie zawiera jakiś haczyk? - pozostawała ostrożna.
- Nie, jestem po prostu ciekawa. Ja go już nienawidzę.
Mimo, że nie zawahałam się, mówiąc to, nie myślałam tak naprawdę. To znaczy myślałam... Ale myślałam do czasu, że to tylko durne nieporozumienie... A teraz?
Niepewnie pokiwała głowa. Zaraz jednak podniosła wzrok i widząc, że mnie tym rani, rzekła:
- Tak, kocham Ericka. A Eric kocha mnie. Powiedział mi to.
Uśmiechnęła się triumfalnie, ale mina jej zrzedła na widok mojej reakcji. Mój lodowaty wzrok napotkał pełne strachu oczy Elodie i głosem zmienionym, którym na co dzień nie operowałam, oznajmiłam:
- Długo się nim nie nacieszysz.
- Czy ty mi grozisz?! - Teraz już panikowała.
- Tobie? Tobie nie.
Na jej toaletce leżała taka sama pergaminowa karteczka, jakie dostawałam ja. Od tych cienkich, pochyłych liter, tworzących bardzo osobiste słowa, robiło mi się niedobrze. Co drugim wyrazem było "kocham Cię". Miałam w tamtej chwili wiele epitetów określających jego postawę, jednak zatrzymałam je dla siebie.
Musiałam stamtąd szybko wyjść.
W drzwiach powiedziałam:
- Powiadamiam, cię, że to ty robisz dzisiaj kolacje.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Łzy próbowały wydostać się na zewnątrz, do czego bardzo nie chciałam dopuścić. Eric to świnia.
- Sophia? - usłyszałam. - Co się stało? Ty płaczesz?
Alex podszedł i złapał mnie za ramiona. Nie patrzyłam na niego. Zamknęłam wszystkie swoje myśli; nie ufałam ani jemu, ani Edwardowi, a nawet Carlisle'owi. Nie teraz.
- Nic się nie stało. Jestem zmęczona. Puść mnie.
Zaczęłam się wiercić, ale i tak nic to nie dało. Był zbyt silny.
- Chcesz pogadać? - spytał.
Bardzo. Lecz z kim?
- Tak. Z Nicol i Embrym. Załatwisz?
Myśl o przyjaciołach sprawiła mi ból. Ale naprawdę chciałam pójść z nimi do lasu w La Push, jak robiliśmy zawsze, gdy któreś z nas miało problem. Tęskniłam za nimi.
Tym razem dałam upust łzom. Przytuliłam się do Alexa, nie do końca tego świadoma. Już po minucie zorientowałam się, że zachowuje się jak bachor użalający sie nad własnym losem, więc czym prędzej otarłam łzy,
- Przepraszam - szepnęłam. - Ja już pójdę...
Odeszłam kawałek.
I znów to się stało. Connor wyszedł z pokoju Elodie i przysłonił mi sobą cały świat. Dosłownie. Alex znów zniknął i poczułam się przytłaczająco samotna. Chłopak uśmiechając się, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie słyszałam go tylko widziałam, jak porusza ustami. Wyciągnął rękę. A ja, nie mogąc przestać, wyciągnęłam swoją, lecz natrafiłam na pustkę. Connor odszedł w stronę schodów, więc - zrezygnowana - ruszyłam za nim. Zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, w które ostatnio wtopiła się Casey. Chłopak pomachał mi i zniknął w ten sam sposób, jak ona.
- Sophia, słyszysz mnie?! - wrzeszczał Alex.
To zabolało.
- Nie krzycz tak, bębenki mi popękają. O co ci chodzi?
Spojrzał na mnie, jak na wariatkę,
- To raczej ty powinnaś mi to powiedzieć. To stało się już drugi raz odkąd tu jestem. Tylko co? Powiesz mi czy mam zgadywać?
Zakręciło mi się w głowie i poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki i wbrew sobie przesiedziałam tam pół godziny z kilkoma osobami pod drzwiami.
Wyszłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo Carlisle na mój widok uniósł brwi.
- Gdzie jest Alex? - zapytałam tylko, nie odpowiadając na niewypowiedziane, lecz pewne pytanie.
- W salonie - odparł, chyba dalej będąc lekko zdumionym.
Poszłam tam chwiejnym krokiem i pacnęłam na sofie obok niego.
- Tak, chce pogadać.
- O czym?
- O wszystkim. Gdzie byliście? Dlaczego wy zjawiliście się tutaj? Co z Esme, Alice, Emmettem, Rosalie i... - urwałam.
Alex uśmiechnął się niepewnie.
- Jasperem? - podpowiedział.
Pokręciłam głową.
- Nie. Nie obchodzi mnie co się z nim dzieje,
Dlaczego tak kłamałam?
- Twoje myśli mówią całkiem coś innego - szepnął, choć nikogo w salonie nie było.
- Czytasz moje myśli?! - przeraziłam się.
Zmarszczył brwi.
- Ukrywasz coś? - zapytał.
I znów te cholerne ryzyko. Co mam zrobić?!
- Każdy coś ukrywa - rzekłam wymijająco.
- Powiadamiam, cię, że to ty robisz dzisiaj kolacje.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Łzy próbowały wydostać się na zewnątrz, do czego bardzo nie chciałam dopuścić. Eric to świnia.
- Sophia? - usłyszałam. - Co się stało? Ty płaczesz?
Alex podszedł i złapał mnie za ramiona. Nie patrzyłam na niego. Zamknęłam wszystkie swoje myśli; nie ufałam ani jemu, ani Edwardowi, a nawet Carlisle'owi. Nie teraz.
- Nic się nie stało. Jestem zmęczona. Puść mnie.
Zaczęłam się wiercić, ale i tak nic to nie dało. Był zbyt silny.
- Chcesz pogadać? - spytał.
Bardzo. Lecz z kim?
- Tak. Z Nicol i Embrym. Załatwisz?
Myśl o przyjaciołach sprawiła mi ból. Ale naprawdę chciałam pójść z nimi do lasu w La Push, jak robiliśmy zawsze, gdy któreś z nas miało problem. Tęskniłam za nimi.
Tym razem dałam upust łzom. Przytuliłam się do Alexa, nie do końca tego świadoma. Już po minucie zorientowałam się, że zachowuje się jak bachor użalający sie nad własnym losem, więc czym prędzej otarłam łzy,
- Przepraszam - szepnęłam. - Ja już pójdę...
Odeszłam kawałek.
I znów to się stało. Connor wyszedł z pokoju Elodie i przysłonił mi sobą cały świat. Dosłownie. Alex znów zniknął i poczułam się przytłaczająco samotna. Chłopak uśmiechając się, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie słyszałam go tylko widziałam, jak porusza ustami. Wyciągnął rękę. A ja, nie mogąc przestać, wyciągnęłam swoją, lecz natrafiłam na pustkę. Connor odszedł w stronę schodów, więc - zrezygnowana - ruszyłam za nim. Zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, w które ostatnio wtopiła się Casey. Chłopak pomachał mi i zniknął w ten sam sposób, jak ona.
- Sophia, słyszysz mnie?! - wrzeszczał Alex.
To zabolało.
- Nie krzycz tak, bębenki mi popękają. O co ci chodzi?
Spojrzał na mnie, jak na wariatkę,
- To raczej ty powinnaś mi to powiedzieć. To stało się już drugi raz odkąd tu jestem. Tylko co? Powiesz mi czy mam zgadywać?
Zakręciło mi się w głowie i poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki i wbrew sobie przesiedziałam tam pół godziny z kilkoma osobami pod drzwiami.
Wyszłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo Carlisle na mój widok uniósł brwi.
- Gdzie jest Alex? - zapytałam tylko, nie odpowiadając na niewypowiedziane, lecz pewne pytanie.
- W salonie - odparł, chyba dalej będąc lekko zdumionym.
Poszłam tam chwiejnym krokiem i pacnęłam na sofie obok niego.
- Tak, chce pogadać.
- O czym?
- O wszystkim. Gdzie byliście? Dlaczego wy zjawiliście się tutaj? Co z Esme, Alice, Emmettem, Rosalie i... - urwałam.
Alex uśmiechnął się niepewnie.
- Jasperem? - podpowiedział.
Pokręciłam głową.
- Nie. Nie obchodzi mnie co się z nim dzieje,
Dlaczego tak kłamałam?
- Twoje myśli mówią całkiem coś innego - szepnął, choć nikogo w salonie nie było.
- Czytasz moje myśli?! - przeraziłam się.
Zmarszczył brwi.
- Ukrywasz coś? - zapytał.
I znów te cholerne ryzyko. Co mam zrobić?!
- Każdy coś ukrywa - rzekłam wymijająco.
- W twoim przypadku może to być coś bardzo niebezpiecznego.
Prychnęłam.
- Bo uwierzę, że akurat ty się tym interesujesz.
- Jakby ci włos z głowy spadł, Jasper by się załamał.
Serce mi drgnęło.
- Przecież ma inną - westchnęłam.
Alex wstał i podszedł do okna. Poszłam do kuchni, stwierdziwszy, że rozmowa skończona. Zrobiłam sobie miętową herbatę i wróciłam do salonu. Tym razem siedzieli tam również Edward i Carlisle. Ja chciałam rozmawiać z ALEXEM, a nie z nimi!
- Jasper nie zostawił cię dla innej - oznajmił lekarz.
- Nie nabierzecie mnie.
Lecz iskierka nadziei mimowolnie zapłonęła.
- Wolałabym usłyszeć to od niego - uśmiechnęłam się złośliwie. - Chociaż i tak za wiele to nie da.
- Jak to? - zdziwił się Alex.
- Czy on myślał, że ja przez pół roku będę na niego czekała? Ja już nie wrócę.
Poszłam do swojego pokoju,
Victoria i Charlotte siedziały na krzesłach przy biurkach i "odrabiały lekcje". W zasadzie robiły wszystko, tylko nie to. Zmazywały makijaż, rozmawiały i układały ubrania w szafie.
- Jakie ciasteczka, prawda? - spytała Victoria z uśmiechem.
- O kim ty mówisz? - zaskoczyła mnie.
- O Taylorze i Jacksonie.
- To jacyś nowi?
Char i Victoria spojrzały na mnie, jak na kosmitkę.
- Mówimy o pomocnikach tego lekarza, Henry'ego.
O Alexie, Edwardzie i Carlisle'u? Aż tak się maskowali?
- A ten lekarz też niczego sobie... - rozmarzyła się Char.
Wolałam już wtedy ostudzić ich zapał, zanim mogłoby być za późno.
- Oni wszyscy są już zajęci.
- Skąd wiesz? - Zrobiły podejrzliwe miny.
No właśnie. Skąd wiem?
- Powiedzieli mi.
Chciałam zająć się czymś produktywnym, lecz nic takiego nie przychodziło mi do głowy. W końcu położyłam się w poprzek łóżka, nogi kładąc na ścianie, więc siłą rzeczy głowa wisiała nad podłogą.
Przez chwilę dziewczyny szeptały miedzy sobą, aż Char rzekła:
- Byłabym zapomniała. Twoja komórka dzwoniła. Co najmniej dwadzieścia razy.
Poderwałam głowę.
- Kto to?
Nie mogłam mieć nadziei, że to Nicol albo Embry, na których telefon wciąż czekałam z dziecinną naiwnością.
- To był Eric. Przepraszam, odebrałam, denerwował mnie. Mówił, że musisz dodzwonić. Choć to pewnie niemożliwe?
Mało nie zaczęłam skakać z radości. Zemsta na Ericku miała odbyć się szybciej niż przypuszczałam.
- Dlaczego? - Mimo szczęśliwego fartu musiałam zachować resztki przyzwoitości.
- Bo się pokłóciliście - włączyła się Victoria. - Tylko o co?
Miałam głęboko gdzieś Elodie i Inmortala, więc wyznałam:
- Eric zdradził mnie z Elodie.
Dziewczyny wydały zduszony okrzyk. Tymczasem podeszłam do szafki nocnej i sięgnęłam po komórkę. Na wyświetlaczu widniało dziewiętnaście połączeń nieodebranych. Wybrałam pospiesznie numer Ericka, chcąc zakończyć jego rozdział w moim życiu jak najszybciej.
Odebrał zanim rozległ się drugi sygnał.
- Hej, kochanie - rzekł zmęczonym tonem.
Smutnym? Również. Lecz w tamtej chwili to ja miałam wyłączne prawo do bycia smutną.
- Co chciałeś? - zapytałam bezlitośnie gniewnym tonem.
- Spotkać się. Tylko tyle.
- Mówiłam ci już coś na temat tego tygodnia. - Nie powiedziałam wprost o co mi chodzi, mając na uwadze to, że Char i Victoria słuchały mnie w milczeniu.
- Wiem, pamiętam. Ale nie dam rady przeżyć bez ciebie choćby jednego dnia dłużej.
- Masz nadzieję omamić mnie tymi słowami? Słyszałam już lepsze tłumaczenia.
- Sophia, błagam, spotkajmy się. Chociaż na pięć minut. Proszę.
Musiałam to zrobić.
- Za pięć minut.
~ W lesie za internatem - dokończyłam w myślach, by współlokatorki nie mogły śledzić każdego mojego ruchu.
- Kocham cię - powiedział tylko.
Prychnęłam i rozłączyłam się.
- Chodźcie na kolację. - Elodie stanęła nieśmiało w drzwiach pokoju. Victoria i Char spojrzały na nią z nienawiścią w oczach, przez co ta czym prędzej wyszła.
Myślałam gorączkowo. Musiałam złapać Vincenta zanim zejdzie na dół, przy okazji nie budząc podejrzeń dziewczyn.
Zresztą, co się będę przejmować?
Wyszłam i od razu skierowałam się do biura gospodarza.
Mogłam się tego spodziewać - nie było go. Serce biło mi naprawdę boleśnie szybko. Musiałam zejść do salonu, ryzykując odkrycie przez Cullenów. Gdyby dało się to rozwiązać nieco prościej...
Wszyscy byli już w jadalni, razem z "Henrym", "Taylorem" i "Jacksonem". Matko, jak oni mogli wymyślić sobie tak durne imiona?!
Vincent siedział między Carlislem, a Alexem. Musiałam to zrobić. Znowu.
- Siadaj, Sophio, do stołu - rzekła Jodie, niosąc wielką tacę pachnącą... Dzikiem?
Pokręciłam głową.
- Vincencie, możemy porozmawiać? - Za późno zorientowałam się, że w tym wypadku powinnam jednak powiedzieć "proszę pana". No cóż, mówi się trudno...
- W tym momencie?
Wyglądał bardziej na zaciekawionego niż zdenerwowanego.
- Tak.
Pozostawałam nieustępliwa i zarazem zamknęłam myśli.
- Dobrze. - Wstał. - Przepraszam na chwilkę.
Wyszliśmy na korytarz.
- Pamiętasz, jak prosiłam cię, żebyś pomógł mi zabić Ericka?
Pokiwał niepewnie głową.
- Coś się w związku z tym zmieniło?
- Wręcz przeciwnie - uśmiechnęłam się. - Spotykam się z nim. Dzisiaj. Dokładnie za dwie minuty.
Właściciel wyraźnie się ożywił.
- Twoja ostatnia decyzja?
- Taka jak twoja.
- Spotkaj się z nim dopiero za pięć minut. I ubierz się jakoś... wyjątkowo?
- Nie mogę... Ostatnio zabił siedem osób, dlatego że nie przyszłam na spotkanie. Nie mogę ryzykować.
- To leć teraz. Gdzie się spotykacie?
- W lesie za internatem.
- Zajmij go jak możesz najdłużej.
Pobiegłam w miejsce, w którym miał na mnie czekać. Nie było go.
Pojawił się o ustalonej godzinie. Złapał mnie natychmiast w pasie, a ja nic nie mogłam zrobić, bo inaczej mógł coś podejrzewać. Lecz patrząc wtedy na niego zaczynałam nabierać wątpliwości. Nie zapomniałam jednak co ten dupek mi zrobił.
- Co chciałeś? - zmrużyłam groźnie oczy.
- Przeprosić.
- Wiele to to nie da. Wiem dokładnie jak to było. Nie tłumacz mi się. Już nic nie zmienisz.
- Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Proszę, wybacz mi.
- Ericku, a ty wybaczyłbyś mi coś takiego?
Zamknął oczy.
- Chyba nie...
- Więc sam widzisz.
I tym samym przekonał mnie, że nie jest nic wart. Miałam ochotę udusić go własnymi rękoma.
- Przepraszam - rzekł i przytulił się do mnie.
Aż w pewnym momencie pocałował. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć, kopać i gryźć, bo obrzydzała mnie myśl, że te usta całowały inną dziewczynę. Zaraz jednak przypomniały mi się słowa Vincentego, że mam go jak najdłużej zająć. Może niekoniecznie w taki sposób, ale inny nie przychodził mi na myśl.
Długą chwilę później usłyszałam krzyk, wydobywający się z gardła Ericka. Krzyk cierpienia.
Vincent spojrzał znad poranionego ramienia chłopaka, z którego ciekła jakaś maź i wrzasnął:
- Uciekaj!
Posłuchałam go, zobaczywszy minę Inmortala. Wyrażała najpierw zdumienie, potem złość, strach i przerażenie.
~ Jeszcze pożałujesz - wysłał mi myśl, wyrwał się Vincentemu i uciekł, a właściciel za nim.
Odebrał zanim rozległ się drugi sygnał.
- Hej, kochanie - rzekł zmęczonym tonem.
Smutnym? Również. Lecz w tamtej chwili to ja miałam wyłączne prawo do bycia smutną.
- Co chciałeś? - zapytałam bezlitośnie gniewnym tonem.
- Spotkać się. Tylko tyle.
- Mówiłam ci już coś na temat tego tygodnia. - Nie powiedziałam wprost o co mi chodzi, mając na uwadze to, że Char i Victoria słuchały mnie w milczeniu.
- Wiem, pamiętam. Ale nie dam rady przeżyć bez ciebie choćby jednego dnia dłużej.
- Masz nadzieję omamić mnie tymi słowami? Słyszałam już lepsze tłumaczenia.
- Sophia, błagam, spotkajmy się. Chociaż na pięć minut. Proszę.
Musiałam to zrobić.
- Za pięć minut.
~ W lesie za internatem - dokończyłam w myślach, by współlokatorki nie mogły śledzić każdego mojego ruchu.
- Kocham cię - powiedział tylko.
Prychnęłam i rozłączyłam się.
- Chodźcie na kolację. - Elodie stanęła nieśmiało w drzwiach pokoju. Victoria i Char spojrzały na nią z nienawiścią w oczach, przez co ta czym prędzej wyszła.
Myślałam gorączkowo. Musiałam złapać Vincenta zanim zejdzie na dół, przy okazji nie budząc podejrzeń dziewczyn.
Zresztą, co się będę przejmować?
Wyszłam i od razu skierowałam się do biura gospodarza.
Mogłam się tego spodziewać - nie było go. Serce biło mi naprawdę boleśnie szybko. Musiałam zejść do salonu, ryzykując odkrycie przez Cullenów. Gdyby dało się to rozwiązać nieco prościej...
Wszyscy byli już w jadalni, razem z "Henrym", "Taylorem" i "Jacksonem". Matko, jak oni mogli wymyślić sobie tak durne imiona?!
Vincent siedział między Carlislem, a Alexem. Musiałam to zrobić. Znowu.
- Siadaj, Sophio, do stołu - rzekła Jodie, niosąc wielką tacę pachnącą... Dzikiem?
Pokręciłam głową.
- Vincencie, możemy porozmawiać? - Za późno zorientowałam się, że w tym wypadku powinnam jednak powiedzieć "proszę pana". No cóż, mówi się trudno...
- W tym momencie?
Wyglądał bardziej na zaciekawionego niż zdenerwowanego.
- Tak.
Pozostawałam nieustępliwa i zarazem zamknęłam myśli.
- Dobrze. - Wstał. - Przepraszam na chwilkę.
Wyszliśmy na korytarz.
- Pamiętasz, jak prosiłam cię, żebyś pomógł mi zabić Ericka?
Pokiwał niepewnie głową.
- Coś się w związku z tym zmieniło?
- Wręcz przeciwnie - uśmiechnęłam się. - Spotykam się z nim. Dzisiaj. Dokładnie za dwie minuty.
Właściciel wyraźnie się ożywił.
- Twoja ostatnia decyzja?
- Taka jak twoja.
- Spotkaj się z nim dopiero za pięć minut. I ubierz się jakoś... wyjątkowo?
- Nie mogę... Ostatnio zabił siedem osób, dlatego że nie przyszłam na spotkanie. Nie mogę ryzykować.
- To leć teraz. Gdzie się spotykacie?
- W lesie za internatem.
- Zajmij go jak możesz najdłużej.
Pobiegłam w miejsce, w którym miał na mnie czekać. Nie było go.
Pojawił się o ustalonej godzinie. Złapał mnie natychmiast w pasie, a ja nic nie mogłam zrobić, bo inaczej mógł coś podejrzewać. Lecz patrząc wtedy na niego zaczynałam nabierać wątpliwości. Nie zapomniałam jednak co ten dupek mi zrobił.
- Co chciałeś? - zmrużyłam groźnie oczy.
- Przeprosić.
- Wiele to to nie da. Wiem dokładnie jak to było. Nie tłumacz mi się. Już nic nie zmienisz.
- Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Proszę, wybacz mi.
- Ericku, a ty wybaczyłbyś mi coś takiego?
Zamknął oczy.
- Chyba nie...
- Więc sam widzisz.
I tym samym przekonał mnie, że nie jest nic wart. Miałam ochotę udusić go własnymi rękoma.
- Przepraszam - rzekł i przytulił się do mnie.
Aż w pewnym momencie pocałował. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć, kopać i gryźć, bo obrzydzała mnie myśl, że te usta całowały inną dziewczynę. Zaraz jednak przypomniały mi się słowa Vincentego, że mam go jak najdłużej zająć. Może niekoniecznie w taki sposób, ale inny nie przychodził mi na myśl.
Długą chwilę później usłyszałam krzyk, wydobywający się z gardła Ericka. Krzyk cierpienia.
Vincent spojrzał znad poranionego ramienia chłopaka, z którego ciekła jakaś maź i wrzasnął:
- Uciekaj!
Posłuchałam go, zobaczywszy minę Inmortala. Wyrażała najpierw zdumienie, potem złość, strach i przerażenie.
~ Jeszcze pożałujesz - wysłał mi myśl, wyrwał się Vincentemu i uciekł, a właściciel za nim.
środa, 16 lipca 2014
Część 2 Rozdział 17: Zawiść
Nie, nie krzyknęłam dlatego, że zobaczyłam Edwarda, Alexa i Carlisle'a, tylko dlatego, że w drzwiach prowadzących na korytarz pojawiła się Casey. Gdy ją ujrzałam cała reszta zniknęła. Dosłownie. Zastałam tylko ja i ona.
Wstałam. Widziałam otaczający mnie pokój, siedzenia, a nawet stół w jadalni z ciągle nieruszonym jedzeniem, ale nie ludzi.
A Casey była... Całkiem normalna. Ubrana w te same rzeczy, w które przybrana była na imprezie urodzinowej, czyli różową sukienkę, zakończoną koronką, białe buty na niewysokim obcasie, a w krótkie włosy wpięła pełno ozdobnych wsuwek. Sukienkę w pobliżu szyi miała zabrudzoną krwią. Uśmiechnęła się. Wskazała palcem na siebie, potem na mnie, a na końcu na drzwi, którymi weszła.
Moje nogi same ruszyły w jej stronę. Nie mogłam ich powstrzymać. Ruszałam się jakbym była w transie. Tyle, że czułam się normalnie, myślałam, byłam świadoma, że mój organizm reaguje inaczej, niż chciałabym zrobić. Powinnam się drzeć, uciekać, robić cokolwiek, by obudzić się z tego snu. Casey nie żyła! Eric sam przyznał, że ją zabił! Co się ze mną dzieje?!
Kiedy Casey zauważyła, że za nią idę, ruszyła w kierunku przedpokoju. Wyszłam z salonu, a dziewczyna się zatrzymała. Dokładnie przed ścianą, za którą nie było nic. Uśmiechnęła się, pomachała mi i przez nią przeszła. Naprawdę! Odwróciła się w jej stronę i przeszła! Przez ścianę! Tak, mam coś z głową.
Pojawili się. Przede mną stała Elodie, a za mną Matt. Pomijając wielki tłum naokoło mnie. Victoria, Ryan, Sam, Nancy i jeszcze kilka osób. Elodie machała mi ręką przed nosem i krzyczała moje imię.
- Co się stało?! - Vincent w końcu dotarł i mną potrząsnął.
Zakręciło mi się w głowie i nieświadomie oparłam się o ścianę.
- Co się ze mną dzieje? - szepnęłam, nic nie rozumiejąc.
- Co się stało?! - wrzasnął mi gospodarz do ucha.
- Vincencie, odsuń się - usłyszałam czyjś głos.
Był jakiś taki znajomy. Dawno przeze mnie nie słyszany, lecz poznałabym go wszędzie. Nie miałam siły otworzyć oczu i spojrzeć na jego właściciela.
Zrobiło się bardzo cicho. Ten sam głos przybliżył się i rzekł:
- Sophio, spójrz na mnie.
Przestałam wiedzieć, co się właśnie stało. Nie rozumiałam po co wszyscy zebrali się w salonie. I kolejny raz: "co się ze mną dzieje?!".
- Sophio, spójrz na mnie. - Głos nie był natarczywy, aczkolwiek niecierpliwy.
Wymamrotałam kilka niecenzuralnych słów. Nie za bardzo obchodziło mnie czy on je usłyszał.
Czułam się dosyć dobrze. Wtedy.
- Sophio...
- No co chcesz?! - otworzyłam oczy.
Przede mną stał, tym razem - oczywiście - Carlisle. Wbrew siebie zaczęłam się trząść. Jakoś nie miałam ochoty mówić mu, co widziałam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Zachowywałaś się jak w transie. Krzyknęłaś, wstałaś i wyszłaś. Co się stało?
- Nic.
Wyszłam z tego tłumu i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, ale wiedziałam, że czterech wampirów to nie powstrzyma.
~ Możesz przyjść? - zapytałam Ericka.
- Już jestem - odparł i mnie przytulił.
Pocałowałam go, starając się podziękować za szybkie przybycie.
- Co się stało? - spytał.
Rozległ się głos Carlisle'a:
- Sophio, otwórz!
- Widziałam właśnie Casey - odparłam, ignorując lekarza.
Eric zmrużył oczy.
- Ale ona przecież nie żyje...
- Wyobraź sobie, że wiem. - Westchnęłam. - Już żałuje, że to mówię, ale najlepiej dla nas będzie, jeśli w ciągu tego tygodnia się nie spotkamy.
Byłam o tym przekonana.
- Dlaczego?
- Znasz rodzinę Cullenów?
- Tych ćwoków, żywiących się zwierzęcą krwią? - zrobił pogardliwą minę.
W myślach krzyknęłam, że oni nie są ćwokami, a na głos rzekłam:
- Tak, tych. Właśnie przyjechali. Nie wszyscy. Tylko Carlisle, Edward i Alex. Nie wiem po co. Prawdopodobnie jako psycholodzy w związku z tą tragedią. Rozumiesz mnie?
- Sophio, otwórz te drzwi - powiedział stłumiony głos doktora.
Eric spojrzał na drzwi i pokiwał głową.
- Jeżeli przez tydzień mamy się nie spotykać, czego raczej nie przeżyję, muszę cię przyzwoicie pożegnać.
Całował mnie długo i czule, aż w końcu posmutniał i zniknął.
Zamknęłam oczy i podeszłam do drzwi. Postanowiłam udawać, że ich w ogóle nie znam.
Jak tylko otworzyłam drzwi, to pokoju wpadł Carlisle, Alex i Edward. Za nimi naturalnie Vincent. Ale poza nimi nikt.
- Sophio, co się stało? - zapytał po raz setny Carlisle.
- Mogę? - mruknął z nadzieją Alex.
Przestraszyłam się, lecz już zamykałam myśli o Ericku i Casey za murem.
Lekarz spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem. Nic się nie zmienił. Podobnie jak Edward i Alex. Ciekawe co z...
- Zgadzam się - rzekłam za doktora, patrząc stanowczo na całą trójkę. Czułam, że oczy mi ciemnieją, a oddech zrobił się płytszy.
Jak to było za dawnych czasów, usłyszałam charakterystyczny szmer, tyle, że już umiałam zamknąć myśl, które nie powinny ujrzeć światła dziennego.
I zadzwoniła moja komórka. Chłopcy przestali i spojrzeli z niesmakiem na wibrujący przedmiot. Podeszłam do szafki nocnej i martwym głosem oznajmiłam:
- To Bella.
Wiedziałam, że gdybym dała im dojść do głosu, kazaliby mi to zostawić w spokoju. Jednak ja odebrałam.
- Hej, Sophia, się dzieje?
Prorokini?
- Nic się nie dzieje. Czemu tak przypuszczasz?
- Nie odbierałaś komórki przez tydzień.
Bo nie dzwoniła...
- Zgubiłam ją. Ale już znalazłam.
Bella zaśmiała się co u niej słyszałam bardzo rzadko. Czy o czymś nie wiem?
- Mam dwie wiadomości. Powiedzieć ci najpierw tą dobrą czy złą?
Dobra wiadomość? Już dawno takiej nie słyszałam.
- Dobrą - rzekłam błyskawicznie.
Bałam się.
- Dobra wiadomość jest taka, że... Cullenowie wrócili do Forks!
Uniosłam wysoko brwi. Tak, to było coś miłego. Lecz ciągle pozostawała jeszcze ta zła wiadomość.
- A ta druga?
Po głosie dziewczyny zorientowałam się, że zrobiła się smutna.
- Ta zła... Och... No... Nie ma z nimi Jaspera.
Podejrzewałam.
I się nie przejęłam. Nie interesował mnie jego los. Już nie.
- Dzięki, że zadzwoniłaś. Spieszę się. Do usłyszenia.
Rzuciłam telefon w stronę łóżka.
Czego chciałam? Spokoju. A wszystko zaczęło się od tego, że nie miałam co robić i odkryłam tajemnicę Cullenów. Gdyby nie ten jeden, przeklęty tydzień, teraz zapewne za chłopaka miałabym Matta, ale byłabym szczęśliwa wiedząc, że mogę spać w spokoju. Po co się w to angażowałam?
A z drugiej strony nie poznałabym Ericka.
Trochę to skomplikowane.
- Wróciliście... Dlaczego?
- Nie wydajesz się szczęśliwa - zauważył Edward.
- Jaki mam powód? Zostaję tu na zawsze. Dlaczego wróciliście?
Carlisle westchnął.
- To przez Edwarda albo dzięki Edwardowi. Choć, prawdę mówiąc, przez Jackoba.
Jackoba?
- Tak, przez niego - odpowiedział Edward na pytanie, którego nie zadałam. - Powiedział mi, że Charlie organizuje pogrzeb, a dzień wcześniej Alice miała wizję, że Bella skacze z klifu i umiera. Błędnie wywnioskowałam z tego, że to pogrzeb Belli. Odechciało mi się żyć i musiałem znaleźć na to sposób. Najlepszym jest sprowokowanie Volturi. Alice pojechała do Froks i powiedziała o tym Belli. Przyjechały w odpowiednim momencie, bo przekonać mnie, że ona jednak żyje.
Spojrzałam na zegarek, szukając pretekstu, by stamtąd wyjść. I znalazłam. Zbliżała się siedemnasta.
- Muszę iść - wymamrotałam, wychodząc. Nie naciskali.
Już po chwili odszukałam Victorię i Char, które siedziały w pokoju braci Misterio.
- Zrobimy próbę? - zapytałam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
Wszyscy spojrzeli na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Znasz ich? - spytał Matt.
Tak, jak mogłoby być inaczej?
- Nie. To znaczy... Powiedzmy, że już raz mnie ten lekarz leczył. Nie odpowiedzieliście na moje pytanie.
Zerkali po sobie z zaskoczeniem na twarzach, aż w końcu Matt pokiwał głową.
- Chodźmy.
Tym razem odważyłam się zaśpiewać smutną piosenkę Claudii Pavel i się nie rozkleić. Po niej zagraliśmy również kilka singli o podobnej tematyce, między innymi: utwór Rihanny "Farewell", Taylor Swift "We are never ever getting back together" czy bardziej hip-hopową piosenkę Ciary "Like a boy". Utworem, który kończył próbę dla mnie, była nowość. Użyliśmy singla Erica Saade. I to nie żadnego z tych o miłości, ale o tym, jak mało powinno nas obchodzić zdanie innych i - cytując jeden wers ze wspomnianej piosenki - że jesteśmy królami własnego życia. Było to, naturalnie, "Hearts in the air".
Pożegnałam się z grupą pobieżnie, bo niebawem znów mieliśmy sie zobaczyć. Mówiłam im, że mają dalej prowadzić próbę, ale stwierdzili, że bez wokalistki to niemożliwe. Dlatego też próba została zakończona dla nas wszystkich.
Wiedziałam, że już jestem spóźniona, więc do pokoju Elodie biegłam.
Otworzyłam drzwi i zamarłam.
Całowali się. Ona i on. Jego koszula leżała pod drzwiami, a ręce miał umiejscowione pod jej T-shirtem. Widziałam, że był to bardzo zmysłowy i namiętny pocałunek.
To zabolało. Bardzo.
Ericku, dlaczego?
- Widzę, że przyszłam nie w porę. - Mimo wszystko nie straciłam ani zimnej krwi, ani głowy.
Dopiero gdy się odezwałam, zorientowali się o mojej obecności. Elodie stanęła z wytrzeszczonymi oczami i dłonią zasłoniła usta, a Eric krzyknął moje imię.
Lecz mnie już nie było. Wyszłam z pomieszczenia i z największą siłą na jaką mnie było stać, trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do swojego pokoju, jeszcze w niewidomym zamiarze. Prawie natychmiast po przekroczeniu progu usłyszałam, że on już tu jest. Victoria i Char, piłujące paznokcie, oglądały nas z wysoko uniesionymi brwiami.
- Sophia, posłuchaj mnie - mówił co chwila.
Nie miałam ochoty tego robić. Dla mnie wszystko było jasne.
Dopadłam do szafy i wyjęłam z niej bluzę, którą kiedyś mi dał. Rzuciłam nią w niego. Kurtkę (też jego), którą wciąż miałam na plecach, zdjęłam i otworzywszy okno, wyrzuciłam ją. Nic nie mówiłam. Chciałam krzyczeć, lub ryczeć, ale co to mogło dać? Naszyjnik zerwałam i również wylądował na dworze.
- Sophia, wysłuchaj mnie! - zniecierpliwił się.
- Nie! - wrzasnęłam.
Co by mi dały jego wyjaśnienia? Nie cofnęłyby czasu. W każdej z opcji on też całował. Nie pozostawał bez winy.
- Sophia!
Złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Nie miałam szans się uwolnić; był zbyt silny. Zamknęłam oczy. Nie chciałam go widzieć. Ani znać.
~ Wiesz, że cię kocham - rzekł łagodnie w mojej głowie.
- Ale nie na tyle, żeby powiedzieć to na głos. - Tak, chciałam go zdemaskować przed dziewczynami.
Eric westchnął.
- Sophia, przecież wiesz, że cię kocham.
- Mogłam poczekać z odpowiedzią - stwierdziłam sucho. - Wynoś się stąd!
Zdjął ręce z moich ramion.
- Zrobię to tylko dlatego, że wcześniej mnie o to prosiłaś. Do zobaczenia za tydzień.
- Nie pokazuj mi się na oczy.
Usiadłam na łóżku, a on wyszedł. Starałam się opanować, lecz nie udało mi się to. Zaraz wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju.
- Co się stało? - zapytała cicho Victoria.
- Nic.
- Pokłóciłaś się z nim - stwierdziła fakt Charlotte.
- Z takim ciachem?! - nie dowierzała Victoria.
Wywróciłam oczami.
- Sama tak robisz.
Wiem, nie powinnam tego mówić, ale byłam zdenerwowana. Char zatkała sobie usta dłonią, zupełnie, jak wcześniej Elodie. Brunetka wyglądała jednak na spokojną.
- To całkiem coś innego.
- Nie, to to samo. - Byłam w odpowiednim nastroju do kłótni. Ale czy z Victorią?
Muszę coś zrobić.
- Chwila... - mruknęłam sama do siebie. - Vincent...
Wyszłam z pokoju nie całkiem pewna czy chcę to zrobić.
Drzwi do biura Vincentego. Wielkie, szkarłatne, przerażające.
Jak zawsze nie zapukałam wchodząc. Właściciel powinien być przyzwyczajony do moich niespodziewanych wizyt.
Rzeczywiście nie wyglądał na zaskoczonego. Nie zmienił do mnie stosunku, gdy dowiedział się o kradzieży. To chyba dobrze...
- Dobry wieczór, Sophio. Co cię do mnie sprowadza?
Wzięłam głęboki wdech.
- Nadal chcesz zabić Ericka?
Vincent uniósł brwi.
- Tak... Dlaczego pytasz?
- Pomógłbyś mi? Spotkam się z nim w najbliższym czasie. Przyjdź.
Tym razem wykonał jakiś ludzki odruch, bo wyglądał na wstrząśniętego.
- Dlaczego chcesz, żebym go zabił?
- Powiedzmy, że... Zrobił coś, za co go nienawidzę. To jak?
- Jesteś pewna?
Pokiwałam głową.
- Dobrze - zgodził się z wahaniem. - Kiedy i gdzie?
- Powiadomię cię.
Wyszłam.
Uśmiechnęłam się. Zrobię tak, jak chciałam powiedzieć Elodie. Pomiędzy nimi coś zaszło, więc teraz Eric za to zapłaci. Niestety...
Nie, nie poszłam do swojego pokoju. Poszłam do pokoju Elodie. Tak, to z nią wolałam się pokłócić.
Dziewczyna siedziała na łóżku, obejmowana przez Nancy. Ta ruda, piegowata licealistka patrzyła na mnie spod byka, jakbym to ja była winna.
- Dziękuję - rzekłam po prostu.
________________________
Nareszcie napisałam! Oczywiście znów muszę Was przeprosić za tak dużą zwłokę i za badziewny rozdział. No cóż... Nie wyszedł mi, ale naturalnie jego też nie mogłam (w sumie to chyba nawet nie chciałam) skrócić. Każdy wątek jest ważny, szczególnie ten na początku. Właściwie od tego momentu, zaczyna się tu coś dziać. Zachęcam do komentowania i do zobaczenia w następnym rozdziale ;D
Wstałam. Widziałam otaczający mnie pokój, siedzenia, a nawet stół w jadalni z ciągle nieruszonym jedzeniem, ale nie ludzi.
A Casey była... Całkiem normalna. Ubrana w te same rzeczy, w które przybrana była na imprezie urodzinowej, czyli różową sukienkę, zakończoną koronką, białe buty na niewysokim obcasie, a w krótkie włosy wpięła pełno ozdobnych wsuwek. Sukienkę w pobliżu szyi miała zabrudzoną krwią. Uśmiechnęła się. Wskazała palcem na siebie, potem na mnie, a na końcu na drzwi, którymi weszła.
Moje nogi same ruszyły w jej stronę. Nie mogłam ich powstrzymać. Ruszałam się jakbym była w transie. Tyle, że czułam się normalnie, myślałam, byłam świadoma, że mój organizm reaguje inaczej, niż chciałabym zrobić. Powinnam się drzeć, uciekać, robić cokolwiek, by obudzić się z tego snu. Casey nie żyła! Eric sam przyznał, że ją zabił! Co się ze mną dzieje?!
Kiedy Casey zauważyła, że za nią idę, ruszyła w kierunku przedpokoju. Wyszłam z salonu, a dziewczyna się zatrzymała. Dokładnie przed ścianą, za którą nie było nic. Uśmiechnęła się, pomachała mi i przez nią przeszła. Naprawdę! Odwróciła się w jej stronę i przeszła! Przez ścianę! Tak, mam coś z głową.
Pojawili się. Przede mną stała Elodie, a za mną Matt. Pomijając wielki tłum naokoło mnie. Victoria, Ryan, Sam, Nancy i jeszcze kilka osób. Elodie machała mi ręką przed nosem i krzyczała moje imię.
- Co się stało?! - Vincent w końcu dotarł i mną potrząsnął.
Zakręciło mi się w głowie i nieświadomie oparłam się o ścianę.
- Co się ze mną dzieje? - szepnęłam, nic nie rozumiejąc.
- Co się stało?! - wrzasnął mi gospodarz do ucha.
- Vincencie, odsuń się - usłyszałam czyjś głos.
Był jakiś taki znajomy. Dawno przeze mnie nie słyszany, lecz poznałabym go wszędzie. Nie miałam siły otworzyć oczu i spojrzeć na jego właściciela.
Zrobiło się bardzo cicho. Ten sam głos przybliżył się i rzekł:
- Sophio, spójrz na mnie.
Przestałam wiedzieć, co się właśnie stało. Nie rozumiałam po co wszyscy zebrali się w salonie. I kolejny raz: "co się ze mną dzieje?!".
- Sophio, spójrz na mnie. - Głos nie był natarczywy, aczkolwiek niecierpliwy.
Wymamrotałam kilka niecenzuralnych słów. Nie za bardzo obchodziło mnie czy on je usłyszał.
Czułam się dosyć dobrze. Wtedy.
- Sophio...
- No co chcesz?! - otworzyłam oczy.
Przede mną stał, tym razem - oczywiście - Carlisle. Wbrew siebie zaczęłam się trząść. Jakoś nie miałam ochoty mówić mu, co widziałam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Zachowywałaś się jak w transie. Krzyknęłaś, wstałaś i wyszłaś. Co się stało?
- Nic.
Wyszłam z tego tłumu i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, ale wiedziałam, że czterech wampirów to nie powstrzyma.
~ Możesz przyjść? - zapytałam Ericka.
- Już jestem - odparł i mnie przytulił.
Pocałowałam go, starając się podziękować za szybkie przybycie.
- Co się stało? - spytał.
Rozległ się głos Carlisle'a:
- Sophio, otwórz!
- Widziałam właśnie Casey - odparłam, ignorując lekarza.
Eric zmrużył oczy.
- Ale ona przecież nie żyje...
- Wyobraź sobie, że wiem. - Westchnęłam. - Już żałuje, że to mówię, ale najlepiej dla nas będzie, jeśli w ciągu tego tygodnia się nie spotkamy.
Byłam o tym przekonana.
- Dlaczego?
- Znasz rodzinę Cullenów?
- Tych ćwoków, żywiących się zwierzęcą krwią? - zrobił pogardliwą minę.
W myślach krzyknęłam, że oni nie są ćwokami, a na głos rzekłam:
- Tak, tych. Właśnie przyjechali. Nie wszyscy. Tylko Carlisle, Edward i Alex. Nie wiem po co. Prawdopodobnie jako psycholodzy w związku z tą tragedią. Rozumiesz mnie?
- Sophio, otwórz te drzwi - powiedział stłumiony głos doktora.
Eric spojrzał na drzwi i pokiwał głową.
- Jeżeli przez tydzień mamy się nie spotykać, czego raczej nie przeżyję, muszę cię przyzwoicie pożegnać.
Całował mnie długo i czule, aż w końcu posmutniał i zniknął.
Zamknęłam oczy i podeszłam do drzwi. Postanowiłam udawać, że ich w ogóle nie znam.
Jak tylko otworzyłam drzwi, to pokoju wpadł Carlisle, Alex i Edward. Za nimi naturalnie Vincent. Ale poza nimi nikt.
- Sophio, co się stało? - zapytał po raz setny Carlisle.
- Mogę? - mruknął z nadzieją Alex.
Przestraszyłam się, lecz już zamykałam myśli o Ericku i Casey za murem.
Lekarz spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem. Nic się nie zmienił. Podobnie jak Edward i Alex. Ciekawe co z...
- Zgadzam się - rzekłam za doktora, patrząc stanowczo na całą trójkę. Czułam, że oczy mi ciemnieją, a oddech zrobił się płytszy.
Jak to było za dawnych czasów, usłyszałam charakterystyczny szmer, tyle, że już umiałam zamknąć myśl, które nie powinny ujrzeć światła dziennego.
I zadzwoniła moja komórka. Chłopcy przestali i spojrzeli z niesmakiem na wibrujący przedmiot. Podeszłam do szafki nocnej i martwym głosem oznajmiłam:
- To Bella.
Wiedziałam, że gdybym dała im dojść do głosu, kazaliby mi to zostawić w spokoju. Jednak ja odebrałam.
- Hej, Sophia, się dzieje?
Prorokini?
- Nic się nie dzieje. Czemu tak przypuszczasz?
- Nie odbierałaś komórki przez tydzień.
Bo nie dzwoniła...
- Zgubiłam ją. Ale już znalazłam.
Bella zaśmiała się co u niej słyszałam bardzo rzadko. Czy o czymś nie wiem?
- Mam dwie wiadomości. Powiedzieć ci najpierw tą dobrą czy złą?
Dobra wiadomość? Już dawno takiej nie słyszałam.
- Dobrą - rzekłam błyskawicznie.
Bałam się.
- Dobra wiadomość jest taka, że... Cullenowie wrócili do Forks!
Uniosłam wysoko brwi. Tak, to było coś miłego. Lecz ciągle pozostawała jeszcze ta zła wiadomość.
- A ta druga?
Po głosie dziewczyny zorientowałam się, że zrobiła się smutna.
- Ta zła... Och... No... Nie ma z nimi Jaspera.
Podejrzewałam.
I się nie przejęłam. Nie interesował mnie jego los. Już nie.
- Dzięki, że zadzwoniłaś. Spieszę się. Do usłyszenia.
Rzuciłam telefon w stronę łóżka.
Czego chciałam? Spokoju. A wszystko zaczęło się od tego, że nie miałam co robić i odkryłam tajemnicę Cullenów. Gdyby nie ten jeden, przeklęty tydzień, teraz zapewne za chłopaka miałabym Matta, ale byłabym szczęśliwa wiedząc, że mogę spać w spokoju. Po co się w to angażowałam?
A z drugiej strony nie poznałabym Ericka.
Trochę to skomplikowane.
- Wróciliście... Dlaczego?
- Nie wydajesz się szczęśliwa - zauważył Edward.
- Jaki mam powód? Zostaję tu na zawsze. Dlaczego wróciliście?
Carlisle westchnął.
- To przez Edwarda albo dzięki Edwardowi. Choć, prawdę mówiąc, przez Jackoba.
Jackoba?
- Tak, przez niego - odpowiedział Edward na pytanie, którego nie zadałam. - Powiedział mi, że Charlie organizuje pogrzeb, a dzień wcześniej Alice miała wizję, że Bella skacze z klifu i umiera. Błędnie wywnioskowałam z tego, że to pogrzeb Belli. Odechciało mi się żyć i musiałem znaleźć na to sposób. Najlepszym jest sprowokowanie Volturi. Alice pojechała do Froks i powiedziała o tym Belli. Przyjechały w odpowiednim momencie, bo przekonać mnie, że ona jednak żyje.
Spojrzałam na zegarek, szukając pretekstu, by stamtąd wyjść. I znalazłam. Zbliżała się siedemnasta.
- Muszę iść - wymamrotałam, wychodząc. Nie naciskali.
Już po chwili odszukałam Victorię i Char, które siedziały w pokoju braci Misterio.
- Zrobimy próbę? - zapytałam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
Wszyscy spojrzeli na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Znasz ich? - spytał Matt.
Tak, jak mogłoby być inaczej?
- Nie. To znaczy... Powiedzmy, że już raz mnie ten lekarz leczył. Nie odpowiedzieliście na moje pytanie.
Zerkali po sobie z zaskoczeniem na twarzach, aż w końcu Matt pokiwał głową.
- Chodźmy.
Tym razem odważyłam się zaśpiewać smutną piosenkę Claudii Pavel i się nie rozkleić. Po niej zagraliśmy również kilka singli o podobnej tematyce, między innymi: utwór Rihanny "Farewell", Taylor Swift "We are never ever getting back together" czy bardziej hip-hopową piosenkę Ciary "Like a boy". Utworem, który kończył próbę dla mnie, była nowość. Użyliśmy singla Erica Saade. I to nie żadnego z tych o miłości, ale o tym, jak mało powinno nas obchodzić zdanie innych i - cytując jeden wers ze wspomnianej piosenki - że jesteśmy królami własnego życia. Było to, naturalnie, "Hearts in the air".
Pożegnałam się z grupą pobieżnie, bo niebawem znów mieliśmy sie zobaczyć. Mówiłam im, że mają dalej prowadzić próbę, ale stwierdzili, że bez wokalistki to niemożliwe. Dlatego też próba została zakończona dla nas wszystkich.
Wiedziałam, że już jestem spóźniona, więc do pokoju Elodie biegłam.
Otworzyłam drzwi i zamarłam.
Całowali się. Ona i on. Jego koszula leżała pod drzwiami, a ręce miał umiejscowione pod jej T-shirtem. Widziałam, że był to bardzo zmysłowy i namiętny pocałunek.
To zabolało. Bardzo.
Ericku, dlaczego?
- Widzę, że przyszłam nie w porę. - Mimo wszystko nie straciłam ani zimnej krwi, ani głowy.
Dopiero gdy się odezwałam, zorientowali się o mojej obecności. Elodie stanęła z wytrzeszczonymi oczami i dłonią zasłoniła usta, a Eric krzyknął moje imię.
Lecz mnie już nie było. Wyszłam z pomieszczenia i z największą siłą na jaką mnie było stać, trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do swojego pokoju, jeszcze w niewidomym zamiarze. Prawie natychmiast po przekroczeniu progu usłyszałam, że on już tu jest. Victoria i Char, piłujące paznokcie, oglądały nas z wysoko uniesionymi brwiami.
- Sophia, posłuchaj mnie - mówił co chwila.
Nie miałam ochoty tego robić. Dla mnie wszystko było jasne.
Dopadłam do szafy i wyjęłam z niej bluzę, którą kiedyś mi dał. Rzuciłam nią w niego. Kurtkę (też jego), którą wciąż miałam na plecach, zdjęłam i otworzywszy okno, wyrzuciłam ją. Nic nie mówiłam. Chciałam krzyczeć, lub ryczeć, ale co to mogło dać? Naszyjnik zerwałam i również wylądował na dworze.
- Sophia, wysłuchaj mnie! - zniecierpliwił się.
- Nie! - wrzasnęłam.
Co by mi dały jego wyjaśnienia? Nie cofnęłyby czasu. W każdej z opcji on też całował. Nie pozostawał bez winy.
- Sophia!
Złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Nie miałam szans się uwolnić; był zbyt silny. Zamknęłam oczy. Nie chciałam go widzieć. Ani znać.
~ Wiesz, że cię kocham - rzekł łagodnie w mojej głowie.
- Ale nie na tyle, żeby powiedzieć to na głos. - Tak, chciałam go zdemaskować przed dziewczynami.
Eric westchnął.
- Sophia, przecież wiesz, że cię kocham.
- Mogłam poczekać z odpowiedzią - stwierdziłam sucho. - Wynoś się stąd!
Zdjął ręce z moich ramion.
- Zrobię to tylko dlatego, że wcześniej mnie o to prosiłaś. Do zobaczenia za tydzień.
- Nie pokazuj mi się na oczy.
Usiadłam na łóżku, a on wyszedł. Starałam się opanować, lecz nie udało mi się to. Zaraz wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju.
- Co się stało? - zapytała cicho Victoria.
- Nic.
- Pokłóciłaś się z nim - stwierdziła fakt Charlotte.
- Z takim ciachem?! - nie dowierzała Victoria.
Wywróciłam oczami.
- Sama tak robisz.
Wiem, nie powinnam tego mówić, ale byłam zdenerwowana. Char zatkała sobie usta dłonią, zupełnie, jak wcześniej Elodie. Brunetka wyglądała jednak na spokojną.
- To całkiem coś innego.
- Nie, to to samo. - Byłam w odpowiednim nastroju do kłótni. Ale czy z Victorią?
Muszę coś zrobić.
- Chwila... - mruknęłam sama do siebie. - Vincent...
Wyszłam z pokoju nie całkiem pewna czy chcę to zrobić.
Drzwi do biura Vincentego. Wielkie, szkarłatne, przerażające.
Jak zawsze nie zapukałam wchodząc. Właściciel powinien być przyzwyczajony do moich niespodziewanych wizyt.
Rzeczywiście nie wyglądał na zaskoczonego. Nie zmienił do mnie stosunku, gdy dowiedział się o kradzieży. To chyba dobrze...
- Dobry wieczór, Sophio. Co cię do mnie sprowadza?
Wzięłam głęboki wdech.
- Nadal chcesz zabić Ericka?
Vincent uniósł brwi.
- Tak... Dlaczego pytasz?
- Pomógłbyś mi? Spotkam się z nim w najbliższym czasie. Przyjdź.
Tym razem wykonał jakiś ludzki odruch, bo wyglądał na wstrząśniętego.
- Dlaczego chcesz, żebym go zabił?
- Powiedzmy, że... Zrobił coś, za co go nienawidzę. To jak?
- Jesteś pewna?
Pokiwałam głową.
- Dobrze - zgodził się z wahaniem. - Kiedy i gdzie?
- Powiadomię cię.
Wyszłam.
Uśmiechnęłam się. Zrobię tak, jak chciałam powiedzieć Elodie. Pomiędzy nimi coś zaszło, więc teraz Eric za to zapłaci. Niestety...
Nie, nie poszłam do swojego pokoju. Poszłam do pokoju Elodie. Tak, to z nią wolałam się pokłócić.
Dziewczyna siedziała na łóżku, obejmowana przez Nancy. Ta ruda, piegowata licealistka patrzyła na mnie spod byka, jakbym to ja była winna.
- Dziękuję - rzekłam po prostu.
________________________
Nareszcie napisałam! Oczywiście znów muszę Was przeprosić za tak dużą zwłokę i za badziewny rozdział. No cóż... Nie wyszedł mi, ale naturalnie jego też nie mogłam (w sumie to chyba nawet nie chciałam) skrócić. Każdy wątek jest ważny, szczególnie ten na początku. Właściwie od tego momentu, zaczyna się tu coś dziać. Zachęcam do komentowania i do zobaczenia w następnym rozdziale ;D
Subskrybuj:
Posty (Atom)