Całowaliśmy się dopóki nie zmokłam tak, że zaczęłam się trząść. Zauważyłam, że to on pierwszy skończył, nie ja. Przyjrzał mi się z uśmiechem na ustach, a ja wiedziałam, że muszę mieć co najmniej czerwone policzki; trochę mnie poniosło. Jeszcze żaden mój pocałunek nie trwał tak długo. Ale czy to moja wina, że nie byłam w stanie przestać?!
- Zaczekaj tu na mnie chwilkę, dobrze? - Wow, dał mi wybór. - Tylko postaraj się teraz nie spaść z drzewa.
Pokiwałam głową. Wtedy było mi już wszystko jedno.
Wróciłam znów pod osłonę drzew, gdzie tak nie padało. Tym razem nie zamierzałam robić niczego głupiego.
Rzeczywiście wrócił. Wiedziałam, że wróci. Niósł coś w ręku.
- Masz. - Nakrył mi tym czymś plecy.
To coś okazało się być bluzą. Trochę za dużą, szarą bluzą.
- Skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytałam podejrzliwie.
- Z domu - odparł wymijająco.
- Dziękuję...
Owinęłam się nią szczelnie. Mocno zmarzłam i zaczynałam kaszleć.
- Jakie jest moje następne zadanie?
- Jesteś taka bezlitosna. Nie interesuje cię ocena twojego przeszłego zadania?
- Wcześniej tego nie robiłeś.
Ponownie złapał mnie w pasie.
- Jeśli chcesz, mogę to zmienić.
- Dobrze... Tak więc zamieniam się w słuch.
- Co tu wiele mówić... - zrobił męczeńską minę. - Całujesz tak, jak wyglądasz, czyli nieziemsko - uśmiechnął się .
Nie wiedzieć czemu, zalała mnie ogromna fala ulgi. Bałam się, jak na to zareaguje, ale chyba był zadowolony?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - szepnął mi do ucha i znów pocałował.
Wbrew temu, co mówiłam o wierności jeszcze całkiem niedawno, odwzajemniłam pocałunek. Z przerażeniem zrozumiałam, że czuję coś nieokreślonego w stosunku do Ericka. A to uczucie powoli zamieniało się w... Miłość? Do wampira? W dodatku którego prawie nie znam?
Puścił mnie i zaraz potem kichnęłam.
- Czy ty mnie naprawdę... Kochasz? Przecież to niemożliwe, nic o mnie nie wiesz...
Odsunęłam się tak, żeby móc dojrzeć każdy grymas na jego twarzy. Otoczyłam się ramionami dla zatrzymania ciepła w środku.
- Sophia, mówiłem ci już, że wiem o tobie wszystko...
- Czytanie w myślach... Zadziwiające...
- Przecież znasz dwie osoby, które także są obdarzone tym darem.
A skoro był wampirem, mógł udzielić mi kilku informacji...
- Wiesz coś o wizjach?
- Chodzi ci o dar tej dziewczyny, Alice?
Pokiwałam głową z bólem. Pamiętałam, jak ona, razem z Rosalie wybierały mi sukienkę na urodziny Belli. Ostatni dzień spędzony ze wszystkimi...
- One się zmieniają. W zależności od tego, jaką decyzję podejmie osoba, której dotyczy wizja. Jeżeli ją zmieni, zmieni się również wizja. Bardzo przydatna moc.
- Której, zakładam, ty nie masz.
- Niestety.
Chciałam wiedzieć o jeszcze jednej rzeczy.
- A dar Jas... Mojego byłego chłopaka?
- Przecież wiesz.
- Nie byłam pewna.
Z jakiegoś powodu chciałam o tym pamiętać.
- To powiesz mi w końcu, jakie jest moje następne zadanie?
Zamiast odpowiedzieć, posadził mnie sobie na plecach.
- Trzymaj się.
Posłusznie splotłam ręce, już odważniej, na jego klatce piersiowej.
Odstawił mnie prosto przed drzwi internatu.
- Coś nie tak? - zapytałam od razu.
- Nie, wszystko jest w porządku. Miałem odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytanie, pamiętasz?
Oczywiście.
- Czy ty mnie naprawdę kochasz? - powtórzyłam, by wiedział, że nie zapomniałam.
- Tak, Sophio, kocham cię.
W moim mózgu trwało bardzo wolne przetwarzanie wiadomości. Nie powinnam mu powiedzieć prawdy, chociaż - wnioskując z jego miny - i tak już ją znał. Ale poukrywam to jeszcze...
- Następne zadanie? - spytałam z naciskiem.
- Na serio tak ci na tym zależy?
- Obiecałam.
- W sumie to będzie to już jedno z ostatnich...
- Cieszę się.
- Cieszysz się z tego, że nie będziesz się musiała więcej ze mną spotykać?
- A kto tak powiedział?
Uśmiechnął się.
- Poszukaj w tajemnicy...
Zanim zniknął, poczułam jego usta na moich. Stałam skołowana w drzwiach internatu z kompletnie niejasnym poleceniem. Poszukaj w tajemnicy? Przecież ciągle tak robię...
***
Dzień przed urodzinami chłopaków. Czyli bite dwa tygodnie. I miesiąc do powrotu do domu. Trochę za mało czasu. Poszukaj w tajemnicy? Nie mógł jaśniej? Albo dać jakąś podpowiedź na tych pergaminowych karteczkach? To będzie trudne zadanie... To JUŻ jest trudne zadanie...
Nie leżałam w pokoju na łóżku sama. Razem ze mną przebywała tam również Victoria. Charlotte udała się w tajemnicze miejsce z Samem. Nikomu nie chciała powiedzieć gdzie...
Po godzinie bezczynności, stwierdziłam, że sufit internatu jest ciekawy. Nawet bardzo. Ma w sobie coś mega fascynującego...
CO?
- Ekhm... Sophia? - Odległy i niespodziewany głos Victorii sprawił, że podskoczyłam.
Patrzyła na mnie niepewnie, wahając się. Jej... pytanie nie zabrzmiało sucho ani groźnie, mogłam nawet powiedzieć, że przyjaźnie.
Zdjęłam nogi z poręczy łóżka i usiadłam na podłogę.
- Tak? - Mimo pokojowej postawy dziewczyny, w której wyczułam jednak strach, pozostawałam podejrzliwa.
- Bo ja... Ja cię chciałam... No, chciałam cię... - Te jedno małe i niewinne słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Z tonu głosu jasno wynikało, że chce mnie przeprosić. Postanowiłam poczekać, aż sama to powie, a tymczasem miałam zamiar napawać się obrazem zmartwionej Victorii. - Ja... Prze... Przepra... Och, przepraszam!
- Za co? - Mój głos był ostrzejszy niż chciałam, by był.
Dziewczyna wyraźnie się zmieszała.
- W końcu zrozumiałam, że decyzji o wyrzuceniu mnie z zespołu nie podjęłaś ty. Zawinili tu tylko pozostali.
- Oni cię nie wyrzucili. Chcieli, żebyś została. Jako gitarzystka.
Westchnęła.
- Widziałam, jak niedowierzałaś, kiedy powiedzieli, że zostałaś wokalistką. - Na samym końcu się rozpłakała.
Nie byłam ułaskawiona na tyle, by podjeść i ją pocieszyć. Czekałam na ostatnie słowa.
- Nie powinnam się była na ciebie gniewać. Tak więc... Przepraszam. Nie chcę z tobą dłużej walczyć. Ta walka nie miałaby końca. Jesteśmy sobie równe.
Gdybym była niemiła, parsknęłabym śmiechem. Nie wiedziała, co mówiła. Przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie przeżyła i pwenie nie przeżyje tego samego co ja. Na moim miejscu, każdy normalny człowiek dawno już by wykorkował.
- Tak, masz rację - skłamałam niechętnie. Na dłuższą metę znudziłoby mi się pogrążanie Victorii. A walka miałaby koniec. Szczęśliwy dla mnie.
- Zgoda? - zapytała pojednawczo.
Westchnęłam.
- Zgoda.
W najbliższym czasie przekonam się czy naprawdę tak będzie.
Do pokoju wbiegł Matt. Widząc mnie, siedzącą na podłodze i patrzącą na Victorię, stanął w drzwiach. Zamknął je i powoli usiadł obok mnie. Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Dziewczyny, Vincent chce, żebyśmy wszyscy przyszli na dół do salonu.
- Dlaczego? - spytała Victoria.
- Wspomniał coś o jakiejś kradzieży. Kompletnie nie wiem, czemu podejrzewa któregoś z nas. Przecież my jesteśmy grzeczni.
Podniosłam głowę i wysłałam zdziwione i jednocześnie przerażone spojrzenie chłopakowi. Jeżeli to to, o czym myślałam, to wpakowałam się w niezłe kłopoty.
Victoria wstała, kierując się w stronę drzwi, a Matt poszedł za nią.
- Idziesz? - zapytał.
- Tak, tylko muszę jeszcze coś zrobić.
Wyszedł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam szybko do szafki nocnej po komórkę i, wykorzystując przekierowanie połączenia, zadzwoniłam do Ericka. Musiałam otrzymać potwierdzenie.
- Eric? - szepnęłam, kiedy odebrał.
- Co? Jaki Eric? Sophio, czy ja o czymś nie wiem?!
Moja głupota i lekkomyślność właśnie mnie wydały. Myślałam, że system nadal działa, więc wybrałam pierwszy numer, który widniał w ostatnich połączeniach - numer mamy. Czyżby Inmortal zmienił zdanie? W chwili, gdy go potrzebuję?!
- Sophia, odpowiedz na moje pytanie! - rozkazała chłodno mama. - Kim jest Eric?
- Kolegą. Ach... Miałam ci powiedzieć. Nie przyjeżdżaj jutro po mnie. Idę na urodziny Matta.
- Na urodziny chłopaka, którego zdradzasz?!
- CO?! - krzyknęłam zdumiona. - Za kogo ty mnie masz?! Ja nikogo nie zdradzam?! Nie jestem ani z Mattem, ani z Erickiem. Kończę, pa.
Rozłączyłam się czym prędzej. Dalsze przesłuchanie mogło znacznie pogrążyć mnie i Inmortala. O Matcie miała wyrobione, pozytywne, zdanie.
Teraz albo nigdy.
Wyjęłam teczkę spod materaca. Nie wiem, dlaczego trzymałam ją tak długo. Ani Eric nie kazał mi jej odnieść, ani ja nie czułam z nią jakichś silnych więzi... Ech...
Wykorzystując nieobecność właściciela w jego biurze, poszłam tam i po cichu odłożyłam teczkę na miejsce. Zeszłam do salonu.
Wszyscy już tam czekali. Nie było ich dużo, ale ten tumult mnie zdenerwował, chociaż już nic na sumieniu nie miałam...
Kiedy oczy zebranych skupiły się na mnie, osłupiałam. Zobaczyłam bowiem jedną osobę, którą chciałam zabić. Od całkiem niedawna. Teraz też przystawiała się do Matta, lecz tym razem wyglądało, jakby chłopak nie miał nic przeciwko. Blondynka z tajemniczego pokoju. Jakoś nigdy jej tu nie widziałam. Tak samo Vincentego. Dlatego zdziwił mnie jego widok. W moich wyobrażeniach był siedemdziesięcioletnim staruszkiem z łysiną na głowie, w starym, zżółkniętym płaszczu i laską w ręce. Okazał się inny. Mógł mieć góra trzydzieści pięć lat, czarne włosy, krótko obcięte i okazjonalny garnitur.
- W końcu zechciałaś nas odwiedzić, Sophio. - Jego lodowaty głos od razu wbił sople w moje ciało.
Jego uroda mnie powaliła. Przez pierwsze kilka sekund potrafiłam tylko wpatrywać się w niego z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy zorientowałam się, jak to musi wyglądać, potrząsnęłam lekko głową. Nie mogłam poddać się działaniu jego playboy'skiej buźki.
- Trochę czasu minęło, odkąd tu przyjechałam, więc pomyślałam, że fajnie byłoby wszystkich zobaczyć - udało mi się wydusić.
Vincent zmrużył groźnie oczy.
- Usiądź.
W mojej głowie wykiełkował niczym nie kierujący się pomysł, by zwyczajnie usiąść na podłogę, w miejscu, w którym stałam. Zrobiłam więc tak, mimo ogólnemu zdumieniu.
Gospodarz westchnął.
- Skoro już tu wszyscy jesteście, chciałbym poruszyć pewną przykrą sprawę. I mam wielką nadzieję, że nie zrobił to nikt z was. Chodzi o kradzież.
- Skąd pan wie? - Zamiast siedzieć cicho i błagać o natychmiastowe wtopienie się w ścianę albo podłogę, starałam się wydać sama siebie.
- Z mojego biura zginęła bardzo ważna rzecz.
- Jak bardzo? - Jaka teczka mogła być aż tak ważna?
- Wystarczająco, by jej zniknięcie wprawiło mnie w zakłopotanie. Na początku chciałem wierzyć, że wypadła lub gosposia ją wyrzuciła, ale ona zaprzeczyła, a pokój przeszukałem trzy razy. - Zmienił ton na groźniejszy. - Jeżeli złodziej nie odda przedmioty albo nawet i odda, nie przyznając się, pokażemy go. W pokoju mam zainstalowaną kamerę, dlatego sprawca się nagrał. Macie czas do przyznania się do poniedziałku. To wszystko.
Wyszedł.
_____________________
Znów muszę Was przeprosić za krótki rozdział i błędy, ale przede wszystkim za to, że wstawiłam go tak późno. Zwyczajnie wena mnie opuściła, przepraszam ;c Weryfikację obrazkową niby skasowałam, ale czy na pewno, to nie jestem pewna, nie mam jak sprawdzić... Pozostaje mi tylko zaproszenie Was do zakładki "Bohaterowie" i do brania udziału w ankiecie ^^ Do zobaczenia w następnym rozdziale <333
- Poszukaj w tajemnicy...
Zanim zniknął, poczułam jego usta na moich. Stałam skołowana w drzwiach internatu z kompletnie niejasnym poleceniem. Poszukaj w tajemnicy? Przecież ciągle tak robię...
***
Dzień przed urodzinami chłopaków. Czyli bite dwa tygodnie. I miesiąc do powrotu do domu. Trochę za mało czasu. Poszukaj w tajemnicy? Nie mógł jaśniej? Albo dać jakąś podpowiedź na tych pergaminowych karteczkach? To będzie trudne zadanie... To JUŻ jest trudne zadanie...
Nie leżałam w pokoju na łóżku sama. Razem ze mną przebywała tam również Victoria. Charlotte udała się w tajemnicze miejsce z Samem. Nikomu nie chciała powiedzieć gdzie...
Po godzinie bezczynności, stwierdziłam, że sufit internatu jest ciekawy. Nawet bardzo. Ma w sobie coś mega fascynującego...
CO?
- Ekhm... Sophia? - Odległy i niespodziewany głos Victorii sprawił, że podskoczyłam.
Patrzyła na mnie niepewnie, wahając się. Jej... pytanie nie zabrzmiało sucho ani groźnie, mogłam nawet powiedzieć, że przyjaźnie.
Zdjęłam nogi z poręczy łóżka i usiadłam na podłogę.
- Tak? - Mimo pokojowej postawy dziewczyny, w której wyczułam jednak strach, pozostawałam podejrzliwa.
- Bo ja... Ja cię chciałam... No, chciałam cię... - Te jedno małe i niewinne słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Z tonu głosu jasno wynikało, że chce mnie przeprosić. Postanowiłam poczekać, aż sama to powie, a tymczasem miałam zamiar napawać się obrazem zmartwionej Victorii. - Ja... Prze... Przepra... Och, przepraszam!
- Za co? - Mój głos był ostrzejszy niż chciałam, by był.
Dziewczyna wyraźnie się zmieszała.
- W końcu zrozumiałam, że decyzji o wyrzuceniu mnie z zespołu nie podjęłaś ty. Zawinili tu tylko pozostali.
- Oni cię nie wyrzucili. Chcieli, żebyś została. Jako gitarzystka.
Westchnęła.
- Widziałam, jak niedowierzałaś, kiedy powiedzieli, że zostałaś wokalistką. - Na samym końcu się rozpłakała.
Nie byłam ułaskawiona na tyle, by podjeść i ją pocieszyć. Czekałam na ostatnie słowa.
- Nie powinnam się była na ciebie gniewać. Tak więc... Przepraszam. Nie chcę z tobą dłużej walczyć. Ta walka nie miałaby końca. Jesteśmy sobie równe.
Gdybym była niemiła, parsknęłabym śmiechem. Nie wiedziała, co mówiła. Przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie przeżyła i pwenie nie przeżyje tego samego co ja. Na moim miejscu, każdy normalny człowiek dawno już by wykorkował.
- Tak, masz rację - skłamałam niechętnie. Na dłuższą metę znudziłoby mi się pogrążanie Victorii. A walka miałaby koniec. Szczęśliwy dla mnie.
- Zgoda? - zapytała pojednawczo.
Westchnęłam.
- Zgoda.
W najbliższym czasie przekonam się czy naprawdę tak będzie.
Do pokoju wbiegł Matt. Widząc mnie, siedzącą na podłodze i patrzącą na Victorię, stanął w drzwiach. Zamknął je i powoli usiadł obok mnie. Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Dziewczyny, Vincent chce, żebyśmy wszyscy przyszli na dół do salonu.
- Dlaczego? - spytała Victoria.
- Wspomniał coś o jakiejś kradzieży. Kompletnie nie wiem, czemu podejrzewa któregoś z nas. Przecież my jesteśmy grzeczni.
Podniosłam głowę i wysłałam zdziwione i jednocześnie przerażone spojrzenie chłopakowi. Jeżeli to to, o czym myślałam, to wpakowałam się w niezłe kłopoty.
Victoria wstała, kierując się w stronę drzwi, a Matt poszedł za nią.
- Idziesz? - zapytał.
- Tak, tylko muszę jeszcze coś zrobić.
Wyszedł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam szybko do szafki nocnej po komórkę i, wykorzystując przekierowanie połączenia, zadzwoniłam do Ericka. Musiałam otrzymać potwierdzenie.
- Eric? - szepnęłam, kiedy odebrał.
- Co? Jaki Eric? Sophio, czy ja o czymś nie wiem?!
Moja głupota i lekkomyślność właśnie mnie wydały. Myślałam, że system nadal działa, więc wybrałam pierwszy numer, który widniał w ostatnich połączeniach - numer mamy. Czyżby Inmortal zmienił zdanie? W chwili, gdy go potrzebuję?!
- Sophia, odpowiedz na moje pytanie! - rozkazała chłodno mama. - Kim jest Eric?
- Kolegą. Ach... Miałam ci powiedzieć. Nie przyjeżdżaj jutro po mnie. Idę na urodziny Matta.
- Na urodziny chłopaka, którego zdradzasz?!
- CO?! - krzyknęłam zdumiona. - Za kogo ty mnie masz?! Ja nikogo nie zdradzam?! Nie jestem ani z Mattem, ani z Erickiem. Kończę, pa.
Rozłączyłam się czym prędzej. Dalsze przesłuchanie mogło znacznie pogrążyć mnie i Inmortala. O Matcie miała wyrobione, pozytywne, zdanie.
Teraz albo nigdy.
Wyjęłam teczkę spod materaca. Nie wiem, dlaczego trzymałam ją tak długo. Ani Eric nie kazał mi jej odnieść, ani ja nie czułam z nią jakichś silnych więzi... Ech...
Wykorzystując nieobecność właściciela w jego biurze, poszłam tam i po cichu odłożyłam teczkę na miejsce. Zeszłam do salonu.
Wszyscy już tam czekali. Nie było ich dużo, ale ten tumult mnie zdenerwował, chociaż już nic na sumieniu nie miałam...
Kiedy oczy zebranych skupiły się na mnie, osłupiałam. Zobaczyłam bowiem jedną osobę, którą chciałam zabić. Od całkiem niedawna. Teraz też przystawiała się do Matta, lecz tym razem wyglądało, jakby chłopak nie miał nic przeciwko. Blondynka z tajemniczego pokoju. Jakoś nigdy jej tu nie widziałam. Tak samo Vincentego. Dlatego zdziwił mnie jego widok. W moich wyobrażeniach był siedemdziesięcioletnim staruszkiem z łysiną na głowie, w starym, zżółkniętym płaszczu i laską w ręce. Okazał się inny. Mógł mieć góra trzydzieści pięć lat, czarne włosy, krótko obcięte i okazjonalny garnitur.
- W końcu zechciałaś nas odwiedzić, Sophio. - Jego lodowaty głos od razu wbił sople w moje ciało.
Jego uroda mnie powaliła. Przez pierwsze kilka sekund potrafiłam tylko wpatrywać się w niego z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy zorientowałam się, jak to musi wyglądać, potrząsnęłam lekko głową. Nie mogłam poddać się działaniu jego playboy'skiej buźki.
- Trochę czasu minęło, odkąd tu przyjechałam, więc pomyślałam, że fajnie byłoby wszystkich zobaczyć - udało mi się wydusić.
Vincent zmrużył groźnie oczy.
- Usiądź.
W mojej głowie wykiełkował niczym nie kierujący się pomysł, by zwyczajnie usiąść na podłogę, w miejscu, w którym stałam. Zrobiłam więc tak, mimo ogólnemu zdumieniu.
Gospodarz westchnął.
- Skoro już tu wszyscy jesteście, chciałbym poruszyć pewną przykrą sprawę. I mam wielką nadzieję, że nie zrobił to nikt z was. Chodzi o kradzież.
- Skąd pan wie? - Zamiast siedzieć cicho i błagać o natychmiastowe wtopienie się w ścianę albo podłogę, starałam się wydać sama siebie.
- Z mojego biura zginęła bardzo ważna rzecz.
- Jak bardzo? - Jaka teczka mogła być aż tak ważna?
- Wystarczająco, by jej zniknięcie wprawiło mnie w zakłopotanie. Na początku chciałem wierzyć, że wypadła lub gosposia ją wyrzuciła, ale ona zaprzeczyła, a pokój przeszukałem trzy razy. - Zmienił ton na groźniejszy. - Jeżeli złodziej nie odda przedmioty albo nawet i odda, nie przyznając się, pokażemy go. W pokoju mam zainstalowaną kamerę, dlatego sprawca się nagrał. Macie czas do przyznania się do poniedziałku. To wszystko.
Wyszedł.
_____________________
Znów muszę Was przeprosić za krótki rozdział i błędy, ale przede wszystkim za to, że wstawiłam go tak późno. Zwyczajnie wena mnie opuściła, przepraszam ;c Weryfikację obrazkową niby skasowałam, ale czy na pewno, to nie jestem pewna, nie mam jak sprawdzić... Pozostaje mi tylko zaproszenie Was do zakładki "Bohaterowie" i do brania udziału w ankiecie ^^ Do zobaczenia w następnym rozdziale <333