środa, 20 sierpnia 2014

Część 2 Rozdział 18: Zemsta

  Elodie podniosła głowę, na której widniało tylko totalne zaskoczenie.
- Co? - zapytała nieprzytomnie.
- Dziękuję - powtórzyłam głośniej.
  Dziewczyna pokręciła blond czupryną. 
- Nie rozumiem cię. 
- Wytłumaczyłabym ci, ale jest tak trochę tłoczno, nie uważasz?
  Spojrzałam nieprzyjaźnie na Nancy, a Elodie wyraźnie zorientowała się w sytuacji. 
- Nancy, mogłabyś zostawić nas na chwilę same?
  Rudowłosa zerknęła na mnie, a jej mina wyrażała, że za żadne skarby tego nie uczyni. 
- Proszę - mruknęła zmęczonym głosem jej współlokatorka. 
  Nancy westchnęła. 
- Ale chwilę.
  Wyszła. 
- Szybko odpuszcza - zauważyłam. 
  Elodie zmrużyła oczy. 
- Czego ty ode mnie chcesz?! Może mam ci paść do stóp i błagać o wybaczenie?! 
- Nie bulwersuj się tak, bo wylewu dostaniesz - zaoponowałam. - Chociaż... Fajnie by było... Ale do rzeczy. Mam tylko jedno pytanie. A właściwie to nie. Opowiedz. 
- Prawdę? 
  Wywróciłam oczami.
- Nie, proszę, okłam mnie. 
- To było nagłe. Robiłam właśnie lekcje i zastanawiałam się kiedy przyjdziesz, żeby zawołać mnie do kuchni. Nancy siedziała u Grega, jej chłopaka. Nagle Eric wszedł i nic nie mówiąc podniósł mnie z krzesła i zaczął całować. 
  Tego się obawiałam. Że to on zaczął. Kurczowo trzymałam się nadziei, że to Elodie... 
- Było tak cudownie... - rozmarzyła się. 
  A ja miałam ochotę rąbnąć pięścią w ten jej głupi łeb. Jej też nienawidziłam. 
- Myślałaś o tym co ci mówiłam? - zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu. 
- Trochę tego było - uśmiechnęła się widząc, że ma nade mną psychiczną przewagę. 
- O tym, że jeśli sama mu się nie poddasz, to nic się nie stanie?
- Zapomniało mi się - zmieniła uśmiech na złośliwy. - Czy ty wiesz, jakie on ma mięśnie? 
  Ta suka bawiła się moją słabą cierpliwością. 
- Zależy ci na nim? - Jeżeli odpowiedz byłaby twierdząca, śmiać to ja się będę ostatnia. 
- Czy twoje pytanie zawiera jakiś haczyk? - pozostawała ostrożna. 
- Nie, jestem po prostu ciekawa. Ja go już nienawidzę. 
  Mimo, że nie zawahałam się, mówiąc to, nie myślałam tak naprawdę. To znaczy myślałam... Ale myślałam do czasu, że to tylko durne nieporozumienie... A teraz?
  Niepewnie pokiwała głowa. Zaraz jednak podniosła wzrok i widząc, że mnie tym rani, rzekła: 
- Tak, kocham Ericka. A Eric kocha mnie. Powiedział mi to. 
  Uśmiechnęła się triumfalnie, ale mina jej zrzedła na widok mojej reakcji. Mój lodowaty wzrok napotkał pełne strachu oczy Elodie i głosem zmienionym, którym na co dzień nie operowałam, oznajmiłam:
- Długo się nim nie nacieszysz.
- Czy ty mi grozisz?! - Teraz już panikowała.
- Tobie? Tobie nie.
  Na jej toaletce leżała taka sama pergaminowa karteczka, jakie dostawałam ja. Od tych cienkich, pochyłych liter, tworzących bardzo osobiste słowa, robiło mi się niedobrze. Co drugim wyrazem było "kocham Cię". Miałam w tamtej chwili wiele epitetów określających jego postawę, jednak zatrzymałam je dla siebie. 
  Musiałam stamtąd szybko wyjść.
  W drzwiach powiedziałam:
- Powiadamiam, cię, że to ty robisz dzisiaj kolacje.
  Wyszłam, trzaskając drzwiami. Łzy próbowały wydostać się na zewnątrz, do czego bardzo nie chciałam dopuścić. Eric to świnia.
- Sophia? - usłyszałam. - Co się stało? Ty płaczesz?
  Alex podszedł i złapał mnie za ramiona. Nie patrzyłam na niego. Zamknęłam wszystkie swoje myśli; nie ufałam ani jemu, ani Edwardowi, a nawet Carlisle'owi. Nie teraz.
- Nic się nie stało. Jestem zmęczona. Puść mnie.
  Zaczęłam się wiercić, ale i tak nic to nie dało. Był zbyt silny.
- Chcesz pogadać? - spytał.
  Bardzo. Lecz z kim?
- Tak. Z Nicol i Embrym. Załatwisz?
  Myśl o przyjaciołach sprawiła mi ból. Ale naprawdę chciałam pójść z nimi do lasu w La Push, jak robiliśmy zawsze, gdy któreś z nas miało problem. Tęskniłam za nimi.
  Tym razem dałam upust łzom. Przytuliłam się do Alexa, nie do końca tego świadoma. Już po minucie zorientowałam się, że zachowuje się jak bachor użalający sie nad własnym losem, więc czym prędzej otarłam łzy,
- Przepraszam - szepnęłam. - Ja już pójdę...
  Odeszłam kawałek.
  I znów to się stało. Connor wyszedł z pokoju Elodie i przysłonił mi sobą cały świat. Dosłownie. Alex znów zniknął i poczułam się przytłaczająco samotna. Chłopak uśmiechając się, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie słyszałam go tylko widziałam, jak porusza ustami. Wyciągnął rękę. A ja, nie mogąc przestać, wyciągnęłam swoją, lecz natrafiłam na pustkę. Connor odszedł w stronę schodów, więc - zrezygnowana - ruszyłam za nim. Zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, w które ostatnio wtopiła się Casey. Chłopak pomachał mi i zniknął w ten sam sposób, jak ona.
- Sophia, słyszysz mnie?! - wrzeszczał Alex.
  To zabolało.
- Nie krzycz tak, bębenki mi popękają. O co ci chodzi?
  Spojrzał na mnie, jak na wariatkę,
- To raczej ty powinnaś mi to powiedzieć. To stało się już drugi raz odkąd tu jestem. Tylko co? Powiesz mi czy mam zgadywać?
  Zakręciło mi się w głowie i poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki i wbrew sobie przesiedziałam tam pół godziny z kilkoma osobami pod drzwiami.
  Wyszłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo Carlisle na mój widok uniósł brwi.
- Gdzie jest Alex? - zapytałam tylko, nie odpowiadając na niewypowiedziane, lecz pewne pytanie.
- W salonie - odparł, chyba dalej będąc lekko zdumionym.
  Poszłam tam chwiejnym krokiem i pacnęłam na sofie obok niego.
- Tak, chce pogadać.
- O czym?
- O wszystkim. Gdzie byliście? Dlaczego wy zjawiliście się tutaj? Co z Esme, Alice, Emmettem, Rosalie i... - urwałam.
  Alex uśmiechnął się niepewnie.
- Jasperem? - podpowiedział.
  Pokręciłam głową.
- Nie. Nie obchodzi mnie co się z nim dzieje,
  Dlaczego tak kłamałam?
- Twoje myśli mówią całkiem coś innego - szepnął, choć nikogo w salonie nie było.
- Czytasz moje myśli?! - przeraziłam się.
  Zmarszczył brwi.
- Ukrywasz coś? - zapytał.
  I znów te cholerne ryzyko. Co mam zrobić?!
- Każdy coś ukrywa - rzekłam wymijająco.
- W twoim przypadku może to być coś bardzo niebezpiecznego. 
  Prychnęłam. 
- Bo uwierzę, że akurat ty się tym interesujesz. 
- Jakby ci włos z głowy spadł, Jasper by się załamał. 
  Serce mi drgnęło.
- Przecież ma inną - westchnęłam.
  Alex wstał i podszedł do okna. Poszłam do kuchni, stwierdziwszy, że rozmowa skończona. Zrobiłam sobie miętową herbatę i wróciłam do salonu. Tym razem siedzieli tam również Edward i Carlisle. Ja chciałam rozmawiać z ALEXEM, a nie z nimi!
- Jasper nie zostawił cię dla innej - oznajmił lekarz. 
- Nie nabierzecie mnie. 
  Lecz iskierka nadziei mimowolnie zapłonęła.
- Wolałabym usłyszeć to od niego - uśmiechnęłam się złośliwie. - Chociaż i tak za wiele to nie da. 
- Jak to? - zdziwił się Alex. 
- Czy on myślał, że ja przez pół roku będę na niego czekała? Ja już nie wrócę. 
  Poszłam do swojego pokoju, 
  Victoria i Charlotte siedziały na krzesłach przy biurkach i "odrabiały lekcje". W zasadzie robiły wszystko, tylko nie to. Zmazywały makijaż, rozmawiały i układały ubrania w szafie. 
- Jakie ciasteczka, prawda? - spytała Victoria z uśmiechem.
- O kim ty mówisz? - zaskoczyła mnie. 
- O Taylorze i Jacksonie. 
- To jacyś nowi?
  Char i Victoria spojrzały na mnie, jak na kosmitkę. 
- Mówimy o pomocnikach tego lekarza, Henry'ego.
  O Alexie, Edwardzie i Carlisle'u? Aż tak się maskowali?
- A ten lekarz też niczego sobie... - rozmarzyła się Char. 
  Wolałam już wtedy ostudzić ich zapał, zanim mogłoby być za późno. 
- Oni wszyscy są już zajęci.
- Skąd wiesz? - Zrobiły podejrzliwe miny. 
  No właśnie. Skąd wiem?
- Powiedzieli mi. 
  Chciałam zająć się czymś produktywnym, lecz nic takiego nie przychodziło mi do głowy. W końcu położyłam się w poprzek łóżka, nogi kładąc na ścianie, więc siłą rzeczy głowa wisiała nad podłogą. 
  Przez chwilę dziewczyny szeptały miedzy sobą, aż Char rzekła: 
- Byłabym zapomniała. Twoja komórka dzwoniła. Co najmniej dwadzieścia razy. 
  Poderwałam głowę.
- Kto to?
  Nie mogłam mieć nadziei, że to Nicol albo Embry, na których telefon wciąż czekałam z dziecinną naiwnością. 
- To był Eric. Przepraszam, odebrałam, denerwował mnie. Mówił, że musisz dodzwonić. Choć to pewnie niemożliwe? 
  Mało nie zaczęłam skakać z radości. Zemsta na Ericku miała odbyć się szybciej niż przypuszczałam. 
- Dlaczego? - Mimo szczęśliwego fartu musiałam zachować resztki przyzwoitości. 
- Bo się pokłóciliście - włączyła się Victoria. - Tylko o co?
  Miałam głęboko gdzieś Elodie i Inmortala, więc wyznałam:
- Eric zdradził mnie z Elodie. 
  Dziewczyny wydały zduszony okrzyk. Tymczasem podeszłam do szafki nocnej i sięgnęłam po komórkę. Na wyświetlaczu widniało dziewiętnaście połączeń nieodebranych. Wybrałam pospiesznie numer Ericka, chcąc zakończyć jego rozdział w moim życiu jak najszybciej.
  Odebrał zanim rozległ się drugi sygnał.
- Hej, kochanie - rzekł zmęczonym tonem.
  Smutnym? Również. Lecz w tamtej chwili to ja miałam wyłączne prawo do bycia smutną.
- Co chciałeś? - zapytałam bezlitośnie gniewnym tonem.
- Spotkać się. Tylko tyle.
- Mówiłam ci już coś na temat tego tygodnia. - Nie powiedziałam wprost o co mi chodzi, mając na uwadze to, że Char i Victoria słuchały mnie w milczeniu.
- Wiem, pamiętam. Ale nie dam rady przeżyć bez ciebie choćby jednego dnia dłużej.
- Masz nadzieję omamić mnie tymi słowami? Słyszałam już lepsze tłumaczenia.
- Sophia, błagam, spotkajmy się. Chociaż na pięć minut. Proszę.
  Musiałam to zrobić.
- Za pięć minut.
~ W lesie za internatem - dokończyłam w myślach, by współlokatorki nie mogły śledzić każdego mojego ruchu.
- Kocham cię - powiedział tylko.
  Prychnęłam i rozłączyłam się.
- Chodźcie na kolację. - Elodie stanęła nieśmiało w drzwiach pokoju. Victoria i Char spojrzały na nią z nienawiścią w oczach, przez co ta czym prędzej wyszła.
  Myślałam gorączkowo. Musiałam złapać Vincenta zanim zejdzie na dół, przy okazji nie budząc podejrzeń dziewczyn.
  Zresztą, co się będę przejmować?
  Wyszłam i od razu skierowałam się do biura gospodarza.
  Mogłam się tego spodziewać - nie było go. Serce biło mi naprawdę boleśnie szybko. Musiałam zejść do salonu, ryzykując odkrycie przez Cullenów. Gdyby dało się to rozwiązać nieco prościej...
  Wszyscy byli już w jadalni, razem z "Henrym", "Taylorem" i "Jacksonem". Matko, jak oni mogli wymyślić sobie tak durne imiona?!
  Vincent siedział między Carlislem, a Alexem. Musiałam to zrobić. Znowu.
- Siadaj, Sophio, do stołu - rzekła Jodie, niosąc wielką tacę pachnącą... Dzikiem?
  Pokręciłam głową.
- Vincencie, możemy porozmawiać? - Za późno zorientowałam się, że w tym wypadku powinnam jednak powiedzieć "proszę pana". No cóż, mówi się trudno...
- W tym momencie?
  Wyglądał bardziej na zaciekawionego niż zdenerwowanego.
- Tak.
  Pozostawałam nieustępliwa i zarazem zamknęłam myśli.
- Dobrze. - Wstał. - Przepraszam na chwilkę.
  Wyszliśmy na korytarz.
- Pamiętasz, jak prosiłam cię, żebyś pomógł mi zabić Ericka?
  Pokiwał niepewnie głową.
- Coś się w związku z tym zmieniło?
- Wręcz przeciwnie - uśmiechnęłam się. - Spotykam się z nim. Dzisiaj. Dokładnie za dwie minuty.
  Właściciel wyraźnie się ożywił.
- Twoja ostatnia decyzja?
- Taka jak twoja.
- Spotkaj się z nim dopiero za pięć minut. I ubierz się jakoś... wyjątkowo?
- Nie mogę... Ostatnio zabił siedem osób, dlatego że nie przyszłam na spotkanie. Nie mogę ryzykować.
- To leć teraz. Gdzie się spotykacie?
- W lesie za internatem.
- Zajmij go jak możesz najdłużej.
  Pobiegłam w miejsce, w którym miał na mnie czekać. Nie było go.
  Pojawił się o ustalonej godzinie. Złapał mnie natychmiast w pasie, a ja nic nie mogłam zrobić, bo inaczej mógł coś podejrzewać. Lecz patrząc wtedy na niego zaczynałam nabierać wątpliwości. Nie zapomniałam jednak co ten dupek mi zrobił.
- Co chciałeś? - zmrużyłam groźnie oczy.
- Przeprosić.
- Wiele to to nie da. Wiem dokładnie jak to było. Nie tłumacz mi się. Już nic nie zmienisz.
- Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłem. Proszę, wybacz mi.
- Ericku, a ty wybaczyłbyś mi coś takiego?
  Zamknął oczy.
- Chyba nie...
- Więc sam widzisz.
  I tym samym przekonał mnie, że nie jest nic wart. Miałam ochotę udusić go własnymi rękoma.
- Przepraszam - rzekł i przytulił się do mnie.
  Aż w pewnym momencie pocałował. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć, kopać i gryźć, bo obrzydzała mnie myśl, że te usta całowały inną dziewczynę. Zaraz jednak przypomniały mi się słowa Vincentego, że mam go jak najdłużej zająć. Może niekoniecznie w taki sposób, ale inny nie przychodził mi na myśl.
  Długą chwilę później usłyszałam krzyk, wydobywający się z gardła Ericka. Krzyk cierpienia.
  Vincent spojrzał znad poranionego ramienia chłopaka, z którego ciekła jakaś maź i wrzasnął:
- Uciekaj!
  Posłuchałam go, zobaczywszy minę Inmortala. Wyrażała najpierw zdumienie, potem złość, strach i przerażenie.
~ Jeszcze pożałujesz - wysłał mi myśl, wyrwał się Vincentemu i uciekł, a właściciel za nim.