Jedno z tego snu wydawało się realne - łaskoczące coś. Czułam to na twarzy, ale było to przyjemne uczucie. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że w środku nocy coś delikatnego na buzi nie jest dobrym znakiem. Gwałtownie usiadłam na łóżku, zrzucając z siebie to coś. Omiotłam wzrokiem pokój i zobaczyłam obok szafy jakiś kształt. Już chciałam zacząć krzyczeć, lecz ten ktoś podszedł to mnie i zatkał usta dłonią.
~ Nie krzycz. To ja.
~ Eric? Co się stało?
Wstałam, a on powrócił do przerwanej czynności. Było nią przeglądanie zawartości mojej szafy. Nic z tego nie zrozumiałam.
~ Przejdziemy się.
- Teraz? - Swoje zdziwienie wyraziłam głośno.
- Tak, teraz.
Chciałam podejść zapalić światło, lecz on prawie wrzasnął:
- Nie! Jest jedenasta! Obudzisz je!
Chyba wskazał na Char i Victorię. Odeszłam od drzwi i podeszłam do chłopaka.
- Co robisz? - Wcale nie denerwował mnie fakt, że grzebie w moich ubraniach.
- Patrzę. Gdyby nie miejsce, w które się wybierzemy, chętnie zobaczyłbym cię w tej sukience.
Wzroku jeszcze nie straciłam, więc widziałam, że wyciąga tą nową, beżową.
- Pozwól, że sama wybiorę sobie ubrania. - Wyjęłam delikatnie sukienkę z jego rąk i powiesiłam ją z powrotem do szafy. - Powiedz mi tylko, gdzie idziemy.
- Na dwór - odpowiedział wymijająco.
Aha... Więc nie pozostaje mi nic innego, jak założenie rurek i koszulki.
- Zaraz wracam - rzekłam i wyszłam do toalety.
Nie miałam bladego pojęcia, po co Eric wyciąga mnie o jedenastej na dwór. Musiał mieć poważny powód, skoro nie załatwił tego za dnia.
Założyłam grafitowe spodnie i czarną koszulkę, postanawiając zabrać jego bluzę. Uczesałam włosy, umyłam twarz i zęby (na wszelki wypadek), i nałożyłam cienką warstwę makijażu.
Wyszłam z łazienki i weszłam do pokoju.
- Dobra, jestem gotowa. Chodź.
Zrobił ruch, jakby chciał posadzić mnie sobie na plecach. Spojrzałam krytycznie na niskie okno, mogąc się założyć, że na pewno w nie rąbnę. Chłopak podążył za moim wzrokiem, zaczynając rozumieć.
- Przez drzwi? - zapytał nieprzekonany.
Oceniłam przez chwilę sytuację, próbując znaleźć najlepsze rozwiązanie. Wiedziałam, że przez hol nie powinniśmy przechodzić, ponieważ Vincent mógł w każdej chwili wyjść ze swojego biura. Podeszłam do okna.
- Przez okno - oznajmiłam.
Stanęłam ostrożnie na parapet, uważając, żeby nie stracić głowy. Nie robiłam tego po raz pierwszy, ale po raz pierwszy z rozmysłem.
- Poczekaj, ja skoczę pierwszy.
Zobaczyłam, że staje obok mnie. Uśmiechnął się i skoczył. Zaraz po nim ja.
Złapał mnie, lecz od razu przełożył sobie na plecy.
- Trzymaj się mocno.
- To ty mnie trzymaj.
Uczepiłam się go, jak rzep i wtuliłam głowę w jego bark, kiedy ruszyliśmy.
Bieg należał do krótkich - trwał około piętnastu minut. Trudno mi było natomiast określić nasze położenie. Wszędzie las. Za internatem, obok domu i przed Mang. Te same jodły, sosny i świerki.
- Dasz radę przejść 3 kilometry? - zapytał, łapiąc mnie za rękę.
- Czy ja wiem... - uśmiechnęłam się.
Było ciemno. Bezksiężycowe niebo nie usłane miliardami gwiazd i cisza. Cisza, nieprzerwana żadnymi oznakami życia ssaków, ptaków, gadów czy płazów. I my. On, podobny do boga Tanatosa, ja do bogini Hekate - spokojni i milczący.
- Co ci się stało? - zapytałam nagle.
Nie chciałam pytać wprost, dlaczego spotkał się z Elodie. Czekałam aż on zacznie ten temat.
- Po prostu chciałem cię przeprosić.
- Za co? - Miałam nadzieję, że za wizytę u Elodie.
- Za to, jak cię potraktowałem po tym, gdy dowiedziałaś się, że to ja zabiłem twoich przyjaciół. Jednocześnie nie wyglądałaś na załamaną.
- To nie byli moi przyjaciele. Wiesz, że Vincent zaproponował mi psychologa?
Zaśmiał się.
- Zgodziłaś się?
- Jasne, że nie. Nie jest mi on potrzebny.
Przez długi moment szliśmy w milczeniu. Po piętnastu minutach z przerażeniem zauważyłam, że Eric ma czarne oczy.
- Już po dwóch dniach robisz się głodny?
- Niestety - sposępniał. - Boisz się?
- A mam?
W rzeczywistości drżałam ze strachu. Robiłam to wbrew własnej woli, co źle odczytał Inmortal:
- Zimno ci?
Puścił moją rękę i zdjął swoją skórzaną kurtkę.
- Nie założyłeś dzisiaj garnituru?
- Chciałem, żebyś wiedziała, jak wyglądam, kiedy wychodzę do miasta.
- Wychodzisz? Nie boisz się?
Chyba pokręcił głową.
- Daleko jeszcze? - spytałam, gdy zaczęły mnie już porządnie boleć nogi.
- A ty zawsze jesteś taka marudna? Nie, już prawie jesteśmy.
Założyłam kurtkę, czując na niej jego zapach.
- Gdzie ty mnie tak w ogóle zabierasz?
- To nic specjalnego. Chcę ci tylko pokazać rzadkie zjawisko.
Zamilkł i już wiedziałam, że nie wspomni o Elodie. Natomiast ja nie mogłam tego tak zostawić, bo ona mogła zataić pewne fakty. Chociaż... On również.
- Kochasz mnie? - zapytałam.
Ścisnął mocniej moją rękę i odrzekł bez wahania:
- Oczywiście. Czemu pytasz?
Zorientowałam się, że może czytać mi w myślach, więc szybko odpędziłam z pamięci portret Elodie.
- Ostatnio przestałeś to okazywać.
- Mógłbym się tłumaczyć tym, że Vincent zabiłby nas oboje, gdybyśmy mu się pokazali na oczy, ale tego nie zrobię. Przyznaję, że nie poświęcałem ci ostatnio zbyt wiele czasu.
Zaskoczył mnie. Mówił bardzo oficjalnym tonem, który słyszałam u niego po raz pierwszy. Zmienił się przez jedno spotkanie z Elodie?
- Już prawie jesteśmy - powtórzył. Naprawdę wątpiłam już w to, co mówił. Choć z drugiej strony mógł mieć rację; poczułam, że z lasu wyszliśmy na teren nieosłonięty. I to tylko dlatego, że piekielne gałązki nie chłostały mnie po twarzy.
I zrobiło się ziemnej.
Cieszyłam się, że jednak dał mi tą kurtkę. Bo wiało. Mocno. W powietrzu wyczuwałam zapach soli. I znów nasunęło mi się pytanie: "gdzie ja jestem?".
Wyjęłam swoją rękę z dłoni Ericka i wyszłam trochę naprzód. Drobne kropelki uderzały o mnie, a włosy rozwiewał wiatr. Miałam podejrzenie, gdzie mogłam się znajdować, lecz nie było to nic pewnego.
- Uważaj! - krzyknął niespodziewanie Inmortal, przebudzając mnie z czegoś na kształt transu. Szłam przed siebie i nic nie widziałam, bo miałam zamknięte oczy.
Chłopak podbiegł do miejsca, w którym się znajdowałam, łapiąc moje ramię i odciągając do tyłu.
- Chcesz się zabić?!
Czym go tak wyprowadziłam z równowagi?
- O co ci chodzi? - zapytałam dziwnie zamglonym głosem.
- Otwórz oczy.
Otworzyłam i zaraz zakręciło mi się w głowie, mimo że nie miałam lęku wysokości. Staliśmy na skraju bardzo wysokiego klifu. Pod nami było morze. Nie, nie morze. A może i morze... Chyba morze. Matko, skomplikowane to... Mogłam tak stwierdzić jedynie po zapachu i dźwięku ledwo dosłyszalnych fal. Wciąż nic nie widziałam, tym razem z powodu ciemności.
- Gdzie ty mnie przyprowadziłeś?
- To akurat nieistotne. Zobaczysz coś... - Spojrzał na zegarek. - Za pięć minut.
Tylko co? Nie lubiłam tego typu niespodzianek; nie miałam zielonego pojęcia czego mogę się spodziewać.
Usiadłam na brzegu klifu, nogi wywieszając nad przepaść. Zdumiewało mnie mocno, że niebo jest bezgwiezdne, choć niezachmurzone. Eric usiadł obok mnie. Nic nie mówiliśmy.
Gdy sen już zaczął przejmować kontrolę nad moim umysłem, chłopak podniósł się i uniósł również mnie.
- Co się stało? - zapytałam rozbudzona i przerażona jego nagłym ruchem.
- Spójrz - wskazał ręką na coś za mną.
Odwróciłam się.
Dla zwykłego człowieka mogło się to wydawać zwykłe, lecz ja oniemiałam. To był... Księżyc. Ale nie taki, jakim go widzę około dwunastu razy w roku. Ten był gigantyczny i... Niebieski? Jest ze mną tak źle, że mam omamy wzrokowe?
Zanim zdążyłam zadać to pytanie Erickowi, ten odwrócił mnie z powrotem do siebie i pocałował. Niechętnie, lecz to odwzajemniłam; ciągle nie miałam pewności co zaszło między nim, a Elodie.
Kiedy mnie puścił, księżyc wzeszedł już wysoko na niebo, a ja trzęsłam się z zimna.
- Zamknij oczy - rzekł niespodziewanie Inmortal.
Trochę się bałam, ale zrobiłam to. Poczułam nisko na dekolcie coś lodowatego, coś, co po chwili oplotło moją szyję, a na samym końcu tego czegoś równie zimne palce Ericka. Gdy odjął je od mojego karku, dotknęłam szybko szyi.
- Łańcuszek? - zdziwiłam się.
Na to wyglądało. Maleńkie pierścienie, które się łączyły i jakaś zawieszka. Nie mogłam zidentyfikować jej kształtu.
- Co to? - zapytałam.
- Zobaczysz jutro, w świetle. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wracajmy, strasznie wymarzłaś.
Zgodziłam się, by posadził mnie sobie na plecach i już po pół godzinie stałam u siebie w pokoju, podtrzymywana przez niego. Przysnęłam na jego plecach, mimo tak wielkiej prędkości.
- Idź się przebierz.
Podał mi piżamy, więc pomaszerowałam do toalety, powłócząc nogami. Przebrałam się, lecz nie wyszłam. Okropnie mnie zemdliło. Nie miałam innego wyjścia i puściłam pawia do ubikacji. To też mnie rozbudziło. Umyłam zęby i uczesałam włosy w kitkę. Zapewne złapałam grypę żołądkową. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, powoli zamykały mi się oczy, aż w końcu zasnęłam.
***
Budzik, ustawiony na godzinę ósmą obudził mnie punktualnie. Niestety. Automatycznym ruchem go wyłączyłam i nadal nie otwierając oczu, zdjęłam z siebie kołdrę. Hm... Eric musiał mnie przenieść.
- Em... Sophia? Co to jest? - rozległ się nieśmiały głos Victorii.
I tak zmuszona zostałam do otwarcia oczu. Dziewczyny patrzyły podejrzliwie na moje łóżko. A dokładniej na obszar wokół mnie. Też tam spojrzałam. Ze zdumieniem odkryłam na nim płatki róż. To to mnie tak łaskotało w nocy!
Uśmiechnęłam się sama do siebie i usiadłam. Usłyszałam dźwięk metalu pocieranego o metal i sięgnęłam do szyi. To ten łańcuszek, który dał mi Inmortal!
Zdjęłam go i spojrzałam na zawieszkę. Były na niej inicjały "S" i "E" w serduszku. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i myśląc, jaki Eric jest słodki, zapytał mnie:
~ Podoba ci się?
~ Jest piękny! Dziękuję!
- Sophia, co to jest?! - zniecierpliwiła się Victoria.
Powiedzieć? Mówi się trudno...
- To płatki róż - odrzekłam.
- Tyle to my wiemy - włączyła się Charlotte. - Ale skąd to się tu wzięło?
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła dziennego, zdałam sobie sprawę, jak doskonale wszystko widzę. Obraz był jakby wyostrzony. To źle?
Pozostawała jeszcze kwestia, co powiem dziewczynom. Nie chciałam kłamać.
- Kiedy zasnęłyście przyszedł tu...
- Twój chłopak? - przerwała mi Victoria.
Chciałabym...
~ Powiedz, że tak - odezwał się Eric.
- Tak - skłamałam.
By uniknąć dalszego przesłuchania, wyszłam z pokoju.
Mimo że zostało jeszcze pół godziny do przyjazdu lekarza, skierowałam się na dół, przypominając sobie, że od dzisiaj zaczynam odbywać swoją karę. Zaszłam przy tym do pokoju Elodie, bo nie chciałam sama odwalać całej roboty.
- Właśnie miałam wychodzić - oznajmiła, zanim zdążyłam wyjaśnić powód tak wczesnego wtargnięcia.
Zrobiło mi się niedobrze, pozieleniałam na twarzy i szybko wybiegłam do łazienki. Tak, to grypa.
Wyprzedzając po drodze do kuchni Elodie, zobaczyłam w salonie Vincentego.
- Jodie, masz krople żołądkowe? - zapytałam kobietę, która już przygotowywała śniadanie w kuchni.
- Źle się czujesz? - przestraszyła się.
- Wydaje mi się, że to grypa.
- Wracaj do łóżka, ale to już! - rozkazała.
Nie!
- Hahaha, żartowałam! - zaczęłam się śmiać. - W czym ci pomóc?
Jodie przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną, lecz widząc mój uśmiech powiedziała:
- Porozstawiaj talerze.
Zrobiłam to co kazała, a kiedy zawołałam wszystkich na śniadanie, Vincent, który kręcił się niemiłosiernie, rzekł:
- Słuchajcie, ten lekarz się spóźni i przyjedzie po waszych lekcjach. Także zbiórka o piętnastej. Oczekuję wszystkich.
Wychodząc, szepnął do mnie:
- A szczególnie ciebie.
Poszłam za nim do swojego pokoju po torbę i przy okazji zobaczyłam kurtkę przewieszoną przez krzesło. Czarną... Ericka? Nie wziął jej?
~ Mocno się zdenerwujesz, jeśli wezmę twoją kurtkę do szkoły? - zapytałam ostrożnie.
~ Wręcz przeciwnie, ale po co ci ona? - zdziwił się.
~ Będzie mi przypominać o tobie.
Nałożyłam więc ją sobie na plecy i ruszyłam do szkoły.
W szkole, jak to w szkole - plotka, że "jestem" z kimś kto nie chodzi do naszej szkoły, rozniosła się w błyskawicznym tempie. Nie zdążyłam zaprzeczyć jednej osobie, a tu już w kolejce ustawiało się kolejnych dziesięć. Źle zrobiłam, że założyłam kurtkę Inmortala; uznawali ją za potwierdzenie. Na dodatek, Victoria i Char opowiadały wszystkim o płatkach róż na moim łóżku i wisiorku, który również wzięłam. Ech... Życie.
~ Spotkamy się? - usłyszałam pięć minut przed dzwonkiem w trakcie biologii
~ Kiedy?
~ Najlepiej za pięć minut.
~ Gdzie?
Przez chwilę nic nie mówił.
~ Przed wyjściem ze szkoły.
~ Zwariowałeś?! Ktoś cię może zobaczyć, a poza tym, czy ty wiesz co się teraz w mojej szkole dzieje?!
Trochę się wkurzyłam.
~ I o to mi chodzi.
I już wiedziałam, że żadne moje protesty nic nie wniosą w jego postanowienie.
Dlatego pięć minut później ruszyłam wolnym krokiem do wyjścia. Nie rozumiałam, dlaczego Eric zwyczajnie nie mógł powiedzieć o co chodzi, tylko chciał się spotkać osobiście.
Już stał i czekał. Tym razem w garniturze, oparty swobodnie o ścianę szkoły i uśmiechający się z daleka. Kiedy dzieliły nas jeszcze dwa metry, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Co nie obyło się bez udziału gapiów.
- O co chodzi tym razem? - zapytałam na wstępie, pozostając ostrożną.
- To już nie mogę się z tobą zwyczajnie spotkać? - zrobił minę niewiniątka.
- Raczej nie w czasie moich lekcji - odcięłam się.
Zaśmiał się i zza pleców wyjął pudełko z czekoladkami w kształcie serca.
- To dla ciebie.
Zaskoczył mnie, więc z szeroko otwartymi oczami wyjąkałam tylko:
- Co ci się tak ostatnio na uczucia zebrało?
Zmieszał się.
- Powiedzmy, że to wciąż w ramach przeprosin.
- Czyli to stan tymczasowy? - zasmuciłam się.
- I od tego miejsca zaczyna się właściwa część naszego spotkania. Mam pytanie.
- Zaintrygowałeś mnie - uśmiechnęłam się. - Słucham.
- Nie za bardzo wiem, jak to powiedzieć... Dawno tego nie robiłem...
- Najlepiej prosto z mostu.
Oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na mnie. Jego oczy wciąż miały czarny kolor.
- Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej, to... Hm... Czy zechciałabyś zostać moją dziewczyną?
Tak!
Nie?
Nie byłam gotowa na związek, ale to w końcu Eric Inmortal! Taka okazja może się nie powtórzyć, a on faktycznie wyglądał, jakby mu zależało...
- Spotkajmy się za godzinę. Wtedy dam ci odpowiedź.
Tak więc godzinę później stanęłam przed nim w tym samym miejscu z gotową odpowiedzią. Cały angielski się nad tym zastanawiałam. Ale ja CHCIAŁAM być z Erickiem!
- Już wiesz? - zapytał, znów z uśmiechem na twarzy.
- Wiem.
Przez chwilę trzymałam go w niepewności.
- Zgadzam się! - wykrzyknęłam, a on mnie podniósł.
I nie patrząc na wiele osób, które się nam przyglądały, pocałował mnie. W tym "dyskretnym" tłumie dojrzałam Matta i Victorię. Nie przejmowałam się nimi, liczył się tylko Eric.
Pięć minut staliśmy przed moją klasą, a mi do głowy wpadła pewna istotna myśl.
- Dasz mi jakąś podpowiedź do zagadki?
- Ach... Zapomniałem, że jeszcze tego nie zrobiłaś.
No, tak, bo "zatrudniłeś" Elodie!
- Pamiętasz jeszcze treść? - zapytał łagodnie.
- Oczywiście: "poszukaj w tajemnicy".
- Mogę ci tylko podpowiedzieć, że musisz być na najbliższej lekcji hiszpańskiego. Reszty domyślisz się sama.
Rozległ się dzwonek, więc Eric pocałował mnie na pożegnanie i odszedł normalnym krokiem w stronę drzwi.
Razem z Elodie wyszłyśmy trochę wcześniej w związku z karą. Musiałyśmy pomóc Jodie w kuchni przed przyjazdem psychologa.
- Czyli jesteś jednak z Erickiem? - zagadnęła nieśmiało dziewczyna, układając sztućce na stole.
Pokiwałam głową; nie miałam zamiaru rozwijać tego tematu, dlatego poszłam do kuchni po talerze.
Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy w salonie, czekając na przybycie gości. Zajęliśmy kanapy, pufy, stołki i każdą inną rzecz nadającą się do siedzenia, byle tylko nie podłogę, którą od razu zajęłam. Vincent kazał mi się przenieść na fotel.
Zabrzmiał dzwonek. Wśród uczniów zapanowało nerwowe poniesienie, wywołane kłamstwami na temat zatrucia kadmem. Vincent poszedł otworzyć.
W drzwiach stanęły trzy osoby.
Krzyknęłam.
__________
Ten rozdział wyszedł... Powiedzmy tak: jest strasznie chaotyczny. Ale chyba najważniejszy w tej części, bo tak naprawdę to od niego się wszystko zacznie. Dojdą pewne elementy fantastyki, wymyślone przeze mnie, więc proszę, nie wypominajcie mi tego, bo starałam się wyjaśniać to jak najprościej.
I, jak zawsze, przepraszam za zwłokę i zbyt dużą ilość dialogów ;c
Piszcie komentarze, bo jest ich coraz mniej i naprawdę tracę motywację... ;(
Do zobaczenia w następnym rozdziale ^^
Wzroku jeszcze nie straciłam, więc widziałam, że wyciąga tą nową, beżową.
- Pozwól, że sama wybiorę sobie ubrania. - Wyjęłam delikatnie sukienkę z jego rąk i powiesiłam ją z powrotem do szafy. - Powiedz mi tylko, gdzie idziemy.
- Na dwór - odpowiedział wymijająco.
Aha... Więc nie pozostaje mi nic innego, jak założenie rurek i koszulki.
- Zaraz wracam - rzekłam i wyszłam do toalety.
Nie miałam bladego pojęcia, po co Eric wyciąga mnie o jedenastej na dwór. Musiał mieć poważny powód, skoro nie załatwił tego za dnia.
Założyłam grafitowe spodnie i czarną koszulkę, postanawiając zabrać jego bluzę. Uczesałam włosy, umyłam twarz i zęby (na wszelki wypadek), i nałożyłam cienką warstwę makijażu.
Wyszłam z łazienki i weszłam do pokoju.
- Dobra, jestem gotowa. Chodź.
Zrobił ruch, jakby chciał posadzić mnie sobie na plecach. Spojrzałam krytycznie na niskie okno, mogąc się założyć, że na pewno w nie rąbnę. Chłopak podążył za moim wzrokiem, zaczynając rozumieć.
- Przez drzwi? - zapytał nieprzekonany.
Oceniłam przez chwilę sytuację, próbując znaleźć najlepsze rozwiązanie. Wiedziałam, że przez hol nie powinniśmy przechodzić, ponieważ Vincent mógł w każdej chwili wyjść ze swojego biura. Podeszłam do okna.
- Przez okno - oznajmiłam.
Stanęłam ostrożnie na parapet, uważając, żeby nie stracić głowy. Nie robiłam tego po raz pierwszy, ale po raz pierwszy z rozmysłem.
- Poczekaj, ja skoczę pierwszy.
Zobaczyłam, że staje obok mnie. Uśmiechnął się i skoczył. Zaraz po nim ja.
Złapał mnie, lecz od razu przełożył sobie na plecy.
- Trzymaj się mocno.
- To ty mnie trzymaj.
Uczepiłam się go, jak rzep i wtuliłam głowę w jego bark, kiedy ruszyliśmy.
Bieg należał do krótkich - trwał około piętnastu minut. Trudno mi było natomiast określić nasze położenie. Wszędzie las. Za internatem, obok domu i przed Mang. Te same jodły, sosny i świerki.
- Dasz radę przejść 3 kilometry? - zapytał, łapiąc mnie za rękę.
- Czy ja wiem... - uśmiechnęłam się.
Było ciemno. Bezksiężycowe niebo nie usłane miliardami gwiazd i cisza. Cisza, nieprzerwana żadnymi oznakami życia ssaków, ptaków, gadów czy płazów. I my. On, podobny do boga Tanatosa, ja do bogini Hekate - spokojni i milczący.
- Co ci się stało? - zapytałam nagle.
Nie chciałam pytać wprost, dlaczego spotkał się z Elodie. Czekałam aż on zacznie ten temat.
- Po prostu chciałem cię przeprosić.
- Za co? - Miałam nadzieję, że za wizytę u Elodie.
- Za to, jak cię potraktowałem po tym, gdy dowiedziałaś się, że to ja zabiłem twoich przyjaciół. Jednocześnie nie wyglądałaś na załamaną.
- To nie byli moi przyjaciele. Wiesz, że Vincent zaproponował mi psychologa?
Zaśmiał się.
- Zgodziłaś się?
- Jasne, że nie. Nie jest mi on potrzebny.
Przez długi moment szliśmy w milczeniu. Po piętnastu minutach z przerażeniem zauważyłam, że Eric ma czarne oczy.
- Już po dwóch dniach robisz się głodny?
- Niestety - sposępniał. - Boisz się?
- A mam?
W rzeczywistości drżałam ze strachu. Robiłam to wbrew własnej woli, co źle odczytał Inmortal:
- Zimno ci?
Puścił moją rękę i zdjął swoją skórzaną kurtkę.
- Nie założyłeś dzisiaj garnituru?
- Chciałem, żebyś wiedziała, jak wyglądam, kiedy wychodzę do miasta.
- Wychodzisz? Nie boisz się?
Chyba pokręcił głową.
- Daleko jeszcze? - spytałam, gdy zaczęły mnie już porządnie boleć nogi.
- A ty zawsze jesteś taka marudna? Nie, już prawie jesteśmy.
Założyłam kurtkę, czując na niej jego zapach.
- Gdzie ty mnie tak w ogóle zabierasz?
- To nic specjalnego. Chcę ci tylko pokazać rzadkie zjawisko.
Zamilkł i już wiedziałam, że nie wspomni o Elodie. Natomiast ja nie mogłam tego tak zostawić, bo ona mogła zataić pewne fakty. Chociaż... On również.
- Kochasz mnie? - zapytałam.
Ścisnął mocniej moją rękę i odrzekł bez wahania:
- Oczywiście. Czemu pytasz?
Zorientowałam się, że może czytać mi w myślach, więc szybko odpędziłam z pamięci portret Elodie.
- Ostatnio przestałeś to okazywać.
- Mógłbym się tłumaczyć tym, że Vincent zabiłby nas oboje, gdybyśmy mu się pokazali na oczy, ale tego nie zrobię. Przyznaję, że nie poświęcałem ci ostatnio zbyt wiele czasu.
Zaskoczył mnie. Mówił bardzo oficjalnym tonem, który słyszałam u niego po raz pierwszy. Zmienił się przez jedno spotkanie z Elodie?
- Już prawie jesteśmy - powtórzył. Naprawdę wątpiłam już w to, co mówił. Choć z drugiej strony mógł mieć rację; poczułam, że z lasu wyszliśmy na teren nieosłonięty. I to tylko dlatego, że piekielne gałązki nie chłostały mnie po twarzy.
I zrobiło się ziemnej.
Cieszyłam się, że jednak dał mi tą kurtkę. Bo wiało. Mocno. W powietrzu wyczuwałam zapach soli. I znów nasunęło mi się pytanie: "gdzie ja jestem?".
Wyjęłam swoją rękę z dłoni Ericka i wyszłam trochę naprzód. Drobne kropelki uderzały o mnie, a włosy rozwiewał wiatr. Miałam podejrzenie, gdzie mogłam się znajdować, lecz nie było to nic pewnego.
- Uważaj! - krzyknął niespodziewanie Inmortal, przebudzając mnie z czegoś na kształt transu. Szłam przed siebie i nic nie widziałam, bo miałam zamknięte oczy.
Chłopak podbiegł do miejsca, w którym się znajdowałam, łapiąc moje ramię i odciągając do tyłu.
- Chcesz się zabić?!
Czym go tak wyprowadziłam z równowagi?
- O co ci chodzi? - zapytałam dziwnie zamglonym głosem.
- Otwórz oczy.
Otworzyłam i zaraz zakręciło mi się w głowie, mimo że nie miałam lęku wysokości. Staliśmy na skraju bardzo wysokiego klifu. Pod nami było morze. Nie, nie morze. A może i morze... Chyba morze. Matko, skomplikowane to... Mogłam tak stwierdzić jedynie po zapachu i dźwięku ledwo dosłyszalnych fal. Wciąż nic nie widziałam, tym razem z powodu ciemności.
- Gdzie ty mnie przyprowadziłeś?
- To akurat nieistotne. Zobaczysz coś... - Spojrzał na zegarek. - Za pięć minut.
Tylko co? Nie lubiłam tego typu niespodzianek; nie miałam zielonego pojęcia czego mogę się spodziewać.
Usiadłam na brzegu klifu, nogi wywieszając nad przepaść. Zdumiewało mnie mocno, że niebo jest bezgwiezdne, choć niezachmurzone. Eric usiadł obok mnie. Nic nie mówiliśmy.
Gdy sen już zaczął przejmować kontrolę nad moim umysłem, chłopak podniósł się i uniósł również mnie.
- Co się stało? - zapytałam rozbudzona i przerażona jego nagłym ruchem.
- Spójrz - wskazał ręką na coś za mną.
Odwróciłam się.
Dla zwykłego człowieka mogło się to wydawać zwykłe, lecz ja oniemiałam. To był... Księżyc. Ale nie taki, jakim go widzę około dwunastu razy w roku. Ten był gigantyczny i... Niebieski? Jest ze mną tak źle, że mam omamy wzrokowe?
Zanim zdążyłam zadać to pytanie Erickowi, ten odwrócił mnie z powrotem do siebie i pocałował. Niechętnie, lecz to odwzajemniłam; ciągle nie miałam pewności co zaszło między nim, a Elodie.
Kiedy mnie puścił, księżyc wzeszedł już wysoko na niebo, a ja trzęsłam się z zimna.
- Zamknij oczy - rzekł niespodziewanie Inmortal.
Trochę się bałam, ale zrobiłam to. Poczułam nisko na dekolcie coś lodowatego, coś, co po chwili oplotło moją szyję, a na samym końcu tego czegoś równie zimne palce Ericka. Gdy odjął je od mojego karku, dotknęłam szybko szyi.
- Łańcuszek? - zdziwiłam się.
Na to wyglądało. Maleńkie pierścienie, które się łączyły i jakaś zawieszka. Nie mogłam zidentyfikować jej kształtu.
- Co to? - zapytałam.
- Zobaczysz jutro, w świetle. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wracajmy, strasznie wymarzłaś.
Zgodziłam się, by posadził mnie sobie na plecach i już po pół godzinie stałam u siebie w pokoju, podtrzymywana przez niego. Przysnęłam na jego plecach, mimo tak wielkiej prędkości.
- Idź się przebierz.
Podał mi piżamy, więc pomaszerowałam do toalety, powłócząc nogami. Przebrałam się, lecz nie wyszłam. Okropnie mnie zemdliło. Nie miałam innego wyjścia i puściłam pawia do ubikacji. To też mnie rozbudziło. Umyłam zęby i uczesałam włosy w kitkę. Zapewne złapałam grypę żołądkową. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, powoli zamykały mi się oczy, aż w końcu zasnęłam.
***
Budzik, ustawiony na godzinę ósmą obudził mnie punktualnie. Niestety. Automatycznym ruchem go wyłączyłam i nadal nie otwierając oczu, zdjęłam z siebie kołdrę. Hm... Eric musiał mnie przenieść.
- Em... Sophia? Co to jest? - rozległ się nieśmiały głos Victorii.
I tak zmuszona zostałam do otwarcia oczu. Dziewczyny patrzyły podejrzliwie na moje łóżko. A dokładniej na obszar wokół mnie. Też tam spojrzałam. Ze zdumieniem odkryłam na nim płatki róż. To to mnie tak łaskotało w nocy!
Uśmiechnęłam się sama do siebie i usiadłam. Usłyszałam dźwięk metalu pocieranego o metal i sięgnęłam do szyi. To ten łańcuszek, który dał mi Inmortal!
Zdjęłam go i spojrzałam na zawieszkę. Były na niej inicjały "S" i "E" w serduszku. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i myśląc, jaki Eric jest słodki, zapytał mnie:
~ Podoba ci się?
~ Jest piękny! Dziękuję!
- Sophia, co to jest?! - zniecierpliwiła się Victoria.
Powiedzieć? Mówi się trudno...
- To płatki róż - odrzekłam.
- Tyle to my wiemy - włączyła się Charlotte. - Ale skąd to się tu wzięło?
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła dziennego, zdałam sobie sprawę, jak doskonale wszystko widzę. Obraz był jakby wyostrzony. To źle?
Pozostawała jeszcze kwestia, co powiem dziewczynom. Nie chciałam kłamać.
- Kiedy zasnęłyście przyszedł tu...
- Twój chłopak? - przerwała mi Victoria.
Chciałabym...
~ Powiedz, że tak - odezwał się Eric.
- Tak - skłamałam.
By uniknąć dalszego przesłuchania, wyszłam z pokoju.
Mimo że zostało jeszcze pół godziny do przyjazdu lekarza, skierowałam się na dół, przypominając sobie, że od dzisiaj zaczynam odbywać swoją karę. Zaszłam przy tym do pokoju Elodie, bo nie chciałam sama odwalać całej roboty.
- Właśnie miałam wychodzić - oznajmiła, zanim zdążyłam wyjaśnić powód tak wczesnego wtargnięcia.
Zrobiło mi się niedobrze, pozieleniałam na twarzy i szybko wybiegłam do łazienki. Tak, to grypa.
Wyprzedzając po drodze do kuchni Elodie, zobaczyłam w salonie Vincentego.
- Jodie, masz krople żołądkowe? - zapytałam kobietę, która już przygotowywała śniadanie w kuchni.
- Źle się czujesz? - przestraszyła się.
- Wydaje mi się, że to grypa.
- Wracaj do łóżka, ale to już! - rozkazała.
Nie!
- Hahaha, żartowałam! - zaczęłam się śmiać. - W czym ci pomóc?
Jodie przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną, lecz widząc mój uśmiech powiedziała:
- Porozstawiaj talerze.
Zrobiłam to co kazała, a kiedy zawołałam wszystkich na śniadanie, Vincent, który kręcił się niemiłosiernie, rzekł:
- Słuchajcie, ten lekarz się spóźni i przyjedzie po waszych lekcjach. Także zbiórka o piętnastej. Oczekuję wszystkich.
Wychodząc, szepnął do mnie:
- A szczególnie ciebie.
Poszłam za nim do swojego pokoju po torbę i przy okazji zobaczyłam kurtkę przewieszoną przez krzesło. Czarną... Ericka? Nie wziął jej?
~ Mocno się zdenerwujesz, jeśli wezmę twoją kurtkę do szkoły? - zapytałam ostrożnie.
~ Wręcz przeciwnie, ale po co ci ona? - zdziwił się.
~ Będzie mi przypominać o tobie.
Nałożyłam więc ją sobie na plecy i ruszyłam do szkoły.
W szkole, jak to w szkole - plotka, że "jestem" z kimś kto nie chodzi do naszej szkoły, rozniosła się w błyskawicznym tempie. Nie zdążyłam zaprzeczyć jednej osobie, a tu już w kolejce ustawiało się kolejnych dziesięć. Źle zrobiłam, że założyłam kurtkę Inmortala; uznawali ją za potwierdzenie. Na dodatek, Victoria i Char opowiadały wszystkim o płatkach róż na moim łóżku i wisiorku, który również wzięłam. Ech... Życie.
~ Spotkamy się? - usłyszałam pięć minut przed dzwonkiem w trakcie biologii
~ Kiedy?
~ Najlepiej za pięć minut.
~ Gdzie?
Przez chwilę nic nie mówił.
~ Przed wyjściem ze szkoły.
~ Zwariowałeś?! Ktoś cię może zobaczyć, a poza tym, czy ty wiesz co się teraz w mojej szkole dzieje?!
Trochę się wkurzyłam.
~ I o to mi chodzi.
I już wiedziałam, że żadne moje protesty nic nie wniosą w jego postanowienie.
Dlatego pięć minut później ruszyłam wolnym krokiem do wyjścia. Nie rozumiałam, dlaczego Eric zwyczajnie nie mógł powiedzieć o co chodzi, tylko chciał się spotkać osobiście.
Już stał i czekał. Tym razem w garniturze, oparty swobodnie o ścianę szkoły i uśmiechający się z daleka. Kiedy dzieliły nas jeszcze dwa metry, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Co nie obyło się bez udziału gapiów.
- O co chodzi tym razem? - zapytałam na wstępie, pozostając ostrożną.
- To już nie mogę się z tobą zwyczajnie spotkać? - zrobił minę niewiniątka.
- Raczej nie w czasie moich lekcji - odcięłam się.
Zaśmiał się i zza pleców wyjął pudełko z czekoladkami w kształcie serca.
- To dla ciebie.
Zaskoczył mnie, więc z szeroko otwartymi oczami wyjąkałam tylko:
- Co ci się tak ostatnio na uczucia zebrało?
Zmieszał się.
- Powiedzmy, że to wciąż w ramach przeprosin.
- Czyli to stan tymczasowy? - zasmuciłam się.
- I od tego miejsca zaczyna się właściwa część naszego spotkania. Mam pytanie.
- Zaintrygowałeś mnie - uśmiechnęłam się. - Słucham.
- Nie za bardzo wiem, jak to powiedzieć... Dawno tego nie robiłem...
- Najlepiej prosto z mostu.
Oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na mnie. Jego oczy wciąż miały czarny kolor.
- Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej, to... Hm... Czy zechciałabyś zostać moją dziewczyną?
Tak!
Nie?
Nie byłam gotowa na związek, ale to w końcu Eric Inmortal! Taka okazja może się nie powtórzyć, a on faktycznie wyglądał, jakby mu zależało...
- Spotkajmy się za godzinę. Wtedy dam ci odpowiedź.
Tak więc godzinę później stanęłam przed nim w tym samym miejscu z gotową odpowiedzią. Cały angielski się nad tym zastanawiałam. Ale ja CHCIAŁAM być z Erickiem!
- Już wiesz? - zapytał, znów z uśmiechem na twarzy.
- Wiem.
Przez chwilę trzymałam go w niepewności.
- Zgadzam się! - wykrzyknęłam, a on mnie podniósł.
I nie patrząc na wiele osób, które się nam przyglądały, pocałował mnie. W tym "dyskretnym" tłumie dojrzałam Matta i Victorię. Nie przejmowałam się nimi, liczył się tylko Eric.
Pięć minut staliśmy przed moją klasą, a mi do głowy wpadła pewna istotna myśl.
- Dasz mi jakąś podpowiedź do zagadki?
- Ach... Zapomniałem, że jeszcze tego nie zrobiłaś.
No, tak, bo "zatrudniłeś" Elodie!
- Pamiętasz jeszcze treść? - zapytał łagodnie.
- Oczywiście: "poszukaj w tajemnicy".
- Mogę ci tylko podpowiedzieć, że musisz być na najbliższej lekcji hiszpańskiego. Reszty domyślisz się sama.
Rozległ się dzwonek, więc Eric pocałował mnie na pożegnanie i odszedł normalnym krokiem w stronę drzwi.
Razem z Elodie wyszłyśmy trochę wcześniej w związku z karą. Musiałyśmy pomóc Jodie w kuchni przed przyjazdem psychologa.
- Czyli jesteś jednak z Erickiem? - zagadnęła nieśmiało dziewczyna, układając sztućce na stole.
Pokiwałam głową; nie miałam zamiaru rozwijać tego tematu, dlatego poszłam do kuchni po talerze.
Pół godziny później wszyscy siedzieliśmy w salonie, czekając na przybycie gości. Zajęliśmy kanapy, pufy, stołki i każdą inną rzecz nadającą się do siedzenia, byle tylko nie podłogę, którą od razu zajęłam. Vincent kazał mi się przenieść na fotel.
Zabrzmiał dzwonek. Wśród uczniów zapanowało nerwowe poniesienie, wywołane kłamstwami na temat zatrucia kadmem. Vincent poszedł otworzyć.
W drzwiach stanęły trzy osoby.
Krzyknęłam.
__________
Ten rozdział wyszedł... Powiedzmy tak: jest strasznie chaotyczny. Ale chyba najważniejszy w tej części, bo tak naprawdę to od niego się wszystko zacznie. Dojdą pewne elementy fantastyki, wymyślone przeze mnie, więc proszę, nie wypominajcie mi tego, bo starałam się wyjaśniać to jak najprościej.
I, jak zawsze, przepraszam za zwłokę i zbyt dużą ilość dialogów ;c
Piszcie komentarze, bo jest ich coraz mniej i naprawdę tracę motywację... ;(
Do zobaczenia w następnym rozdziale ^^